Rozdział 28 – Dzika plaża
Szedł wolnym krokiem, szurając nogami po piaszczystej, surowej drodze. Sam dokładnie nie wiedział, gdzie się znajdują, ale nie obchodziło go to specjalnie. Instynkt podpowiadał mu, że są już niedaleko, że zbliżają się do celu, serce ściskało się radośnie na myśl o tym, co za chwilę, za jeden krótki moment ukaże się ich oczom. Odwrócił głowę, spoglądając na wlokącego się z tyłu Wojtka. Po ponad sześciu godzinach w pociągu, prawie w całości na stojąco, obaj mieli już serdecznie dosyć. Wysiedli na jakiejś zapadłej wsi, kawałek za Trójmiastem, bo Mateuszowi zdawało się, że to powinno być tu. Powinno, ale niekoniecznie było. Pamiętał jeszcze z czasów dzieciństwa małą wieś nadmorską, zalesioną obficie sośniną, ze wspaniale dzikimi plażami, gdzie koczowali turyści stroniący od tłumów. Pamiętał jedno, specjalne miejsce, idealne wręcz na biwak, gdzie wpadł kiedyś przypadkiem, staczając się ze stromej skarpy wprost na szeroką, półkolistą plażę. Pamiętał krótki skrawek piasku, gdzie można było ukryć się przed natrętnymi oczyma, gdzie przesiadywali wtedy z Natalią, by zrobić na złość rodzicom. Chciał znowu tam się znaleźć, zapomnieć o wszystkim złym, co się stało, ukryć się, zajrzeć w głąb siebie.
Wojtek idący powoli za nim wyglądał na dosyć niepocieszonego, szedł jednak dzielnie, mokry od potu i wymięty. Kurz unosił się z piaszczystej drogi, osiadając na ciemnych dżinsach Mateusza, na jego czerwonych, krótkich trampkach. Zdjął plecak, by ściągnąć koszulkę przez głowę. Mimo że mijał właśnie jeden z pierwszych dni września, było naprawdę gorąco, słońce prażyło mocno, chociaż nie tak intensywnie jak jeszcze parę tygodni wcześniej. Zagłębili się w dosyć rzadki, sosnowy lasek, idąc zgodnie z instrukcją daną im przez mężczyznę spotkanego przy sklepie. Mateusz już niemal czuł na twarzy powiew chłodnego, słonego wiatru, dotyk wody na nagich ramionach... Przyspieszył kroku, poganiając towarzysza bez cienia litości. Tak bardzo chciał już tam być!
Kiedy jego oczom ukazała się znajoma skarpa, po prostu pobiegł, nieomal spadając z urwiska jak wiele lat wcześniej. Zbiegł szybko po nierównej, porośniętej trawą stromiźnie, zostawiając za sobą Wojtka i niemal uśpiony las. Było wręcz nierzeczywiście cicho.
Urywek wybrzeża mógł mieć z trzysta metrów, szeroki był na jakieś dwieście i nosił wszelkie znamiona częstego zalewania podczas przypływów: porozciągane, żałośnie zeschnięte morszczyny, kawałki ciemnego, lekkiego drewna, połamane, wyblakłe muszelki. Wspomnienia uderzyły w niego silnie. Jasny warkocz Natalii pochylającej się nad nim po upadku, ich dziecięce sekrety, kiedy jeszcze byli ze sobą blisko, rodzice szukający ich po lesie, płacz siostry, kiedy matka strofowała ją za to, że się ukrywali. Cudowne chwile spędzone na pluskaniu się z mamą na plaży, w ostrym lipcowym słońcu. Uśmiechnął się do siebie, zrzucając plecak i rozwiązując buty. Teraz już nigdzie nie musiał się spieszyć.
Pomimo zmęczenia całą podróżą, Wojtek odczuł radość na widok tego, jak szybko cień żałoby znikał ze spojrzenia Mateusza. Może nie łączyła ich głęboka przyjaźń, ale nie zmieniało to faktu, że to co działo się z młodszym mężczyzną miało na niego wypływ. Stanął na skarpie i odetchnął, przyglądając się z uwagą otoczeniu tak przypominającemu rodzinne strony. Najwidoczniej przybycie tu miało mieć dla ich obojga jakieś znaczenie. Mniej gwałtowniej niż Mateusz zszedł z urwiska, czując jak buty zapadają mu się w ciepły piach. Będąc już na dole zrzucił plecak i idąc za przykładem kolegi zaczął się rozbierać. Takiej kąpieli nie miał zamiaru sobie odmawiać, zwłaszcza po tylu godzinach w ścisku i wysokiej temperaturze. Ukojenie dla ciała w chłodnej wodzie było tym, czego pragnął.
Mateusz zdjął spodnie, i nie kłopocząc się zakładaniem kąpielówek wskoczył do wody w samych majtkach, radosnym śmiechem okazując swoje zadowolenie. Było wczesne popołudnie, najcieplejszy moment dnia, i zamierzał z tego skorzystać. Wszedł na głębszą wodę, by zaraz spontanicznie zanurkować. Popłynął kawałek, szczęśliwy jak dawno, wynurzając się z twarzą oblepioną włosami i wydając okrzyk radości. Nigdzie w pobliżu nie było widać ludzi, nie licząc niewielkiej łódki kilkaset metrów w głąb morza, gdzie najwyraźniej ktoś mile spędzał dzień na wodzie. Opłynął brzeg w obie strony, czując przyjemne zmęczenie dawno nierozpracowanych mięśni. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Jak ci się podoba? - krzyknął, wynurzając się na brzeg po dobrych dwudziestu minutach kompletnego szaleństwa. Już czuł jak kiszki grają mu marsza. Dawno nic nie jedli. Mokre majtki opięły mu się na ciele, nazbyt dosadnie ukazując wąskie, apetyczne pośladki. Jak również i inne części ciała.
Wojtek odetchnął ciężko, nie mogąc oderwać wzroku od tego widoku, który częściej widywał w reklamach perfum dla mężczyzn niż na co dzień. Zwłaszcza, że długo musiał czekać na uśmiech, który w końcu zagościł na twarzy Mateusza. Radosny i pełen energii przyciągał dwa razy silniej.
- Cudownie – odparł krótko, przenosząc wzrok na odległy horyzont, który wydawał się nie mieć końca. Widok był wspaniały, a zwłaszcza poczucie wolności i przestrzeni, o której mówił mu Mateusz. To było zupełnie coś innego niż rzeka, gdzie znało się jej każde miejsce, można było odgadnąć jak się zachowa, poznać ją do samych głębin. Morze wydawało się jedną wielką niewiadomą, i w tym właśnie można było się zatracić. Zapach, wiatr i dźwięki otaczające zewsząd nie pozwalały po prostu odejść i zapomnieć. - Niesamowicie – powtórzył Wojtek z uśmiechem, czując jak słońce szybko go osuszyło. W wodzie spędził mniej czasu niż Mateusz, wiedząc, że jeszcze będzie czas na większe szaleństwa.
- To świetnie - rzucił chłopak, uwalając się na ugrzanym piaseczku i wyrzucając przed siebie długie nogi. Piasek momentalnie przykleił się do jego ramion, ud, nie wspominając o plecach i włosach, które były nim niemal usypane. Nie przejmował się tym jakoś. Zmyje się przecież. - Jesz coś?
- Hmm, chyba by się przydało, chociaż trochę obawiam się o stan naszych kanapek – prychnął Wojtek, sięgając po swój plecak i zaczynając w nim grzebać w poszukiwaniu torebki z jedzeniem. Wyciągnął ją w końcu i rozpakowując sreberko. - Z szynką czy serem? - zerknął na Mateusza, mimowolnie przesuwając wzrokiem po jego brzuchu. Cieszył się, że sam też mógł się pochwalić umięśnionym ciałem, bo bez tego przy nim można było popaść w kompleksy.
- Wylosuj mi - odparł Mateusz, wsuwając stopy w ciepły piasek i zakładając ramiona pod głowę. Był jeszcze dosyć opalony, mimo miesiąca spędzonego w czterech ścianach domu. Westchnął, zamykając oczy, zrelaksowany idealnie i odprężony. Sam zapach zsyłał na niego błogi spokój.
- Potrzebujesz sił, to dostaniesz mięso, książę – zaśmiał się Wojtek, wyciągając również butelkę wody, kanapkę rzucając na pierś towarzysza. Nie potrafił się powstrzymać, aby też nie zerknąć na krocze Mateusza i penisa, do którego wyraźnie przylgnął mokry materiał bielizny. Mężczyźnie od razu przypomniał sobie feralny wieczór, kiedy to tak chętnie całował współlokatora oraz dotykał go póki nie przyszedł Piotr. Był zadowolony, że tu go nie ma, jakoś zgadując, że mężczyzna nie potrafiłby się cieszyć chwilą swobody. Ciągle zapracowany, widział wszędzie zasady, prawa, których trzeba było przestrzegać, bo inaczej wszystko się rozpadnie.
- Mmm, jaka ugrzana, prawie czuję smak PKP w ustach - jęknął teatralnie Mateusz, zapijając obficie wodą. - A ty z czym masz, z karaluchem? - zażartował, popatrując na niego śmiejącymi się oczyma. - Pan wielka-porno-gwiazda powinien jeść mięsa z trzech.
- Myślę, że to jest jajeczko, którym pani poczęstowała swoje dzieciaczki w przedziale i potem tak pięknie pachniało, drogi kolego po fachu – szturchnął go dłonią w ramię, wgryzając się w chleb i wzdychając, czując mdły smak sera oraz pomidora. Głód jednak był tak wielki, że nie zwracał na to uwagi, w końcu coś za coś.
- Nie przypominaj mi nawet tego - mruknął Mateusz, mając prawie przed oczyma niemiłe towarzystwo, na jakie byli narażeni w pociągu. Nie ma to jak polska rodzinka na wakacjach. Do tego rodzinka z dziećmi. - Nie chcę myśleć ani o tej tłustej rurze z przedziału, ani o pracy. O niczym. Chcę się gapić na horyzont i pływać.
Wojtek nic nie powiedział, przełykając swoją kanapkę i podziwiając widoki.
- Tutaj nocujemy? - spytał po chwili przyjemnej ciszy.
- A nie odpowiada ci to? Nie wydaje mi się, żeby dzisiaj miał być przypływ. Jak coś, to można iść jutro poszukać jakiejś stodoły we wsi. Wiesz, z sianem i takie tam - odparł Mateusz, kładąc się płasko na brzuchu i wygrzewając mokry tyłek w promieniach słońca. Czuł na plecach chłodny powiew znad wody.
- Dlaczego uważasz, że ma mi nie odpowiadać? Chciałem tylko poznać miejsce noclegu. Siano też dobre.
- No nie wiem, takie grzeczne dziecko jak ty, to pewnie tylko paciorek na kolankach i rączki na kołdrze - zakpił chłopak, posyłając mu radosne uśmiechy. Cały aż promieniał.
- Och panie, jeszcze wiele musisz się dowiedzieć – zironizował Wojtek, mając ochotę klepnąć go w tyłek, ale się powstrzymał.
- O, to jestem ciekawy, historie w stylu: bzyknąłem własną babcię, czy coś ostrzejszego?
Wojtek omal nie zakrztusił się wodą, słysząc to.
- Jezu weź, chcesz mnie zabić? - posłał mu rozbawione spojrzenie, czując jak krople spłynęły mu po skórze jak małemu dziecku przez nieuwagę. - Kto w ogóle może znać takie chore historie?
- No ja nie wiem, ty mi miałeś opowiedzieć - wytknął mu Mateusz, wygrzebując się z piasku. Podszedł do wody, opłukując się pobieżnie, by mieć czyste ręce do szperania w plecaku. Chciał jakiś ciastek, coś słodkiego. Dobre, puste kalorie.
- To mnie zagiąłeś. Niestety nie mam AŻ tak pikantnych opowieści. - Wojtek odłożył butelkę, najedzony, i ułożył się na piasku, na plecach. Odetchnął i przymknął oczy, zakładając ramiona za głowę.
- To może chociaż ciasteczko? - spytał Mateusz, stając nad nim z paczką owsianych ciastek w czekoladzie. Niby dietetyczne, ale jednak nie do końca. Widząc, że Wojtek zamknął oczy, nachylił się nad nim i połaskotał go krótko w odsłonięty brzuch, patrząc na jego reakcję i zaraz wybuchając śmiechem. Stopy przyjemnie zapadały mu się w miałki piasek.
- Nie mam łaskotek, mądralo. - Wojtek uśmiechnął się przebiegle i uniósł się szybko, aby złapać go za nadgarstek, drugą ręką zaczynając go łaskotać pod pachami.
- Każdy... gdzieś ma - wydyszał Mateusz, uciekając przed jego dłońmi i starając się uchronić paczkę ciastek od rozsypaniem się na ziemię. Odwrócił się do niego tyłem, kuląc ramiona i przyciskając słodycze do piersi. - Spadaj z tymi brudnymi łapami - zachichotał radośnie, uciekając przed nim w wodę.
- Oddawaj ciastka! - zawołał Wojtek, łapiąc go w pasie kiedy zanurzyli się obaj w chłodnej toni do połowy ud. Jednym ramieniem przytrzymywał Mateusza blisko siebie, drugą ręką łaskocząc go, to próbując chwycić tak chronione przez niego słodycze.
- Spierdalaj - zaśmiał się Mateusz, wyślizgując się z jego uścisku i rzucając opakowanie z powrotem na plażę. Mając już wolne ręce kopnął mocno w wodę, obryzgując Wojtka po czubki uszu. Miał ochotę mu dokuczyć.
- Ty cholero! - Wojtek odruchowo zakrył się ramieniem, ale i tak woda zmoczyła go całego. Nie miał zamiaru jednak pozostać dłużnym, więc również ochlapał Mateusza.
Chłopak opił się wody, ale radość nadal nie schodziła mu z twarzy, kiedy rewanżował się Wojtkowi, by zaraz zacząć uciekać w stronę plaży. Woda zmyła z niego cały piasek.
- Co tak wolno, słoniu? - krzyknął, widząc jak Wojtek zmierza w jego kierunku, wytrząsając wilgoć z uszu. Strasznie go to bawiło.
- Wolno jak pantera, mądralo. - Wojtek zaśmiał się głośno, podpierając rękoma po bokach i wypinając pierś. - Uciekaj małpo!
- Może to ty wypierdalaj z mojej plaży, co? - zapytał zaczepnie Mateusz, podchodząc do niego i popychając go w pierś. Cały aż buzował pozytywną energią.
- Najpierw zaprasza, a potem karze wypierdalać? Dobre sobie. - Wojtek również go szturchnął, unosząc brwi.
- Sam się wepchnąłeś na wycieczkę - wytknął mu, uśmiechając się pod nosem. Chłopak obszedł go wolno, nie spuszczając z niego wzroku, by niespodziewanie zaatakować od tyłu, prosto w wyeksponowane, wilgotne pachy, swoimi długimi kościstymi palcami. Zaśmiał się przy tym tryumfalnie, mając nadzieję, że Wojtek w końcu legnie powalony łaskotkami.
- Wepchałem? Bezczelny! - Mężczyzna skrzywił się nieznacznie, w ogóle nie reagując tak jakby życzył sobie tego atakujący. Złapał jego dłoń, patrząc na niego triumfalnie. - I co teraz, mądralo?
- Teraz... Hmm, pójdziemy zjeść ciastka? - spytał Mateusz, czując się odrobinie niezręcznie, złapany przez jego wilgotną, ciepłą rękę, niemal przytulony do jego pleców. - Puszczaj mnie.
- Jak książę prosi. - Wojtek odwrócił się do niego i puścił. - Przyznaj się, że przegrałeś. - Uśmiechnął się triumfalnie, ruszając do brzegu. Czuł, że jak się położy na ciepłym piasku to zaśnie. Wstali przecież przed piątą, aby zdążyć na pociąg o siódmej trzydzieści.
- Przegrana bitwa nie oznacza przegranej wojny - odparł Mateusz, idąc w ślad za nim. Marzył już o zawinięciu się w ręcznik i drzemce. Był co prawda wypompowany, ale zadowolony.
- Jakie mądrości rzucasz. - Wojtek przeciągnął się leniwie i ziewnął głęboko. Zerknął jeszcze za siebie na nieprzeniknioną linię morza i uśmiechnął, ciesząc się, że może się nim upajać.
***
Mateusz naciągnął mocniej śpiwór na plecy, wgapiając się w płonące ognisko. W metalowym, małym kubeczku miał trochę ostrej, lubelskiej wiśniówki wymieszanej ze Sprite. Nie był to może jego ulubiony drink, ale noc była tym razem tak chłodna, że musiał czymś się rozgrzać. Mimo że dni były gorące, po zachodzie słońca temperatura spadała do trzynastu stopni. Nad zaczernionym horyzontem wisiał cienki, młody księżyc, niebo było bezchmurne, usiane gwiazdami. Z sosnowego lasu dochodziły odgłosy pohukiwań i szelest liści. Najwyraźniej nocne zwierzęta wychodziły na łowy. Nic jednak nie niepokoiło Mateusza na plaży. Pociągnął solidny łyk z kubka, osuszając go zupełnie. Aż mu się odbiło, dziesiąty już chyba raz, od gazu z cytrynowego napoju. Wojtek kręcił głową na taki brak wychowania. Woda szumiała uspokajająco, i chłopak czuł się naprawdę zrelaksowany. Czuł, że wypoczywa, że wyjazd był mu potrzebny. Kilka godzin wcześniej zaopatrzyli się w butelkę wódki i jakiś prowiant w okolicznym sklepie. Bateria w jego tablecie niestety rozładowała się już rano i byli z Wojtkiem skazani tylko na swoje towarzystwo. Z wiejskimi dziewczynami jakoś nie miał ochoty mieć wiele do czynienia. Nie żeby był jakimś skrajnym snobem, ale ciuchy "z targu" jeszcze nikomu nie dodały uroku, przynajmniej w mniemaniu Mateusza.
- Wypiłeś już? - spytał siedzącego obok Wojtka, któremu dla odmiany było zupełnie gorąco i prezentował swój umięśniony tors w obcisłej, szarej koszulce. Głos zachrypnął mu zupełnie, a mimo tego wyciągnął kolejnego papierosa z wymiętej, miękkiej paczki Marlboro, odpalając sobie niezdarnie. Zaciągnął się z lubością, zapatrując się w rozgwieżdżone niebo, tak nierzeczywiście piękne, budzące w nim dziwną, nieznaną tęsknotę. Przez ułamek sekundy poczuł się niemal uwięziony na plaży, z milczącym Wojtkiem jako jedynym towarzystwem, szybko jednak otrząsnął się, sięgając po leżącą na plecaku butelkę i komponując dla siebie kolejną porcję napoju. Wiele tego nie było, w sam raz by się rozmiękczyć ale nie nabawić kaca.
- Nie wypij wszystkiego – powiedział poważnie Wojtek, ale z uśmiechem na twarzy, którą oświetlał żar bijący z ogniska. Mężczyzna tak jak Mateusz czuł się zrelaksowany jak nigdy przedtem. Szum morza, dźwięki natury i sam klimat kończącej się letniej nocy sprawiały, że humor bardzo mu dopisywał. Najbardziej jednak go cieszył widok powracającego do sił Mateusza.
- Mmm... Trzeba było kupić więcej - wymruczał chłopak, pociągając kilka solidnych łyków. Odstawił kubek na bok, by paść plecami na karimatę. Cudownie patrzyło mu się na gwiazdy. Nagle zbystrzał cały, pokazując palcem niebo, uradowany w nieco dziecinny, szczery sposób. - Patrz! Widziałeś? Spadająca gwiazda! O jaaa - ekscytował się. Dawno nie widział takich rzeczy. Na nocnym niebie Warszawy nie było to w ogóle możliwe.
- Co? - Wojtek uniósł szybko głowę, aby móc dostrzec to zjawisko. Ujrzał jedynie moment kiedy jasna plama, będąca gwiazdą zniknęła za horyzontem. Zwrócił wzrok na Mateusza. - Niebo i kosmos to też dla ciebie miejsca przestrzeni i wolności? - spytał, próbując zainteresowania towarzysza połączyć z tym, co ostatnio o nim się dowiedział.
- Ile trudnych słów - Mateusz zaśmiał się troszkę bełkotliwie, patrząc na niego wesołymi, podpitymi oczyma. Alkohol wchodził mu zdecydowanie szybciej niż Wojtkowi, pewnie za sprawą palenia sporej liczby papierosów przy okazji. - Jest inaczej niż między blokami, co? Czujesz się trochę jak Bear Gryls? - zażartował, pokazując w uśmiechu zęby. Z zarostem na twarzy wyglądał stanowczo doroślej.
- Kto? - Wojtek uniósł lekko brew, nie mając pojęcia o kim mowa. Sięgnął po resztki alkoholu zalegające na dnie butelki i wypił je, mając nadzieję, że jak się mocniej wstawi to zrozumie o co chodzi Mateuszowi.
- Nie oglądałeś nigdy Szkoły przetrwania na Discovery? - Chłopak otworzył ze zdziwieniem usta, patrząc na niego z niedowierzaniem. Jak można było tego nie znać? Choćby z internetowych memów. - Pij szybciej, będziesz łatwiejszy - rzucił z uśmiechem, samemu podciągając się do siadu i sącząc ostrego drinka. Znowu mu się odbiło gazem.
- Chyba dla dzikich zwierząt niż dla ciebie. - Wojtek szturchnął go w ramię, widząc doskonale w jakim jest stanie. - Nie, nie oglądałem. Pewnie powinienem się wstydzić? - dodał z ironią, opróżniając także swój kubek, od razu czując ciepło rozlewające mu się w piersi. Lekki wietrzyk, który ciągnął znad wody był bardzo przyjemny.
- To jesteś chyba z Marsa - stwierdził Mateusz, gapiąc się na morze z rozanielonym wyrazem twarzy. Było mu tak strasznie dobrze i błogo. Oby tylko papierosów nie zabrakło. - Serio u ciebie na wsi nie było, no nie wiem, satelity? Internetu? Dekodera Polsatu? - dopytał dosyć niegrzecznie, nie zdając sobie z tego za bardzo sprawy. Taki po prostu już był, bezpośredni.
- Był wasza książecka mość, ale wieśniaki zamiast przed tymi wynalazkami cywilizacji w polu robiły – zakpił Wojtek, ani trochę nie czując się urażonym.
- Naprawdę robiłeś w polu? - Oczy Mateusza powiększyły się ze zdziwienia. Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić siebie pracującego na roli. Młodzi ludzie powinni się uczyć i bawić, a nie pracować w ten sposób, no chyba że zamierzali zostać rolnikami. W pojęciu Mateusza nie było chyba bardziej niewdzięcznej pracy niż być rolnikiem. Przynajmniej na chwilę obecną nic takiego nie przychodziło mu do głowy. - Krowy też miałeś, musiałeś je ten, doić?
- Oczywiście, o piątej nad ranem – odparł Wojtek poważnie, chociaż ledwo się powstrzymywał, aby nie parsknąć śmiechem. Mateusz był bardzo zabawny z tymi swoimi pytaniami i przekonaniem, że jest tak jak on mu mówi. - Wielbłądy też.
- Kobiety nie powinny doić krów? To trochę dziwne, że ty musiałeś, i jeszcze tak przed szkołą? Wow... Nie wiedziałem, że gdzieś w Polsce się hoduje wielbłądy... Strusie no może, jak ten... polityk, ale tego to nie, bym nie przypuścił. - Mateusz zrobił poważną, zamyśloną minę, wyglądając przy tym prześmiesznie, biorąc pod uwagę jego zaczerwienione od alkoholu usta i policzki oraz rozbiegany wzrok.
Wojtek zacisnął wargi, hamując śmiech, który dławił go od wewnątrz. Niestety po wypowiedzi Mateusza nie był już w stanie dłużej tego wytrzymać i prychnął, opadając na plecy, pozwalając sobie na głośny rechot.
- No co? - chłopak spojrzał na niego zdziwiony, aż odstawiając swój kubek na bok i zwracając na niego całą swoją uwagę. - Czemu się śmiejesz? Myślałem, że było ci ciężko z tym dojeniem.
Dostał odpowiedź dopiero po jakiejś dobrej chwili, kiedy Wojtek w końcu opanował śmiech.
- Żartowałem – wyjaśnił, unosząc się z powrotem do siadu. - Nigdy nic nie doiłem, a tym bardziej wielbłąda.
- Nabijasz się ze mnie, ty pizdo! - wydarł się Mateusz, popychając go mocno w bok, na piasek. Sam ledwie utrzymywał swój śpiwór w miejscu, na plecach. Śliski materiał co rusz zjeżdżał mu z ramion. - A ja myślałem, że tobie tak trudno się żyło na wsi, telewizora nie miałeś! - dodał z przejęciem, patrząc na niego okrągłymi oczyma.
- Mateusz, nie znasz się na żartach, no? - Wojtek uniósł się, strzepując biały pasek z ramienia.
- No ale tak mówiłeś, że myślałem, że to prawda. To co tam tak naprawdę robiłeś? Miałeś takie, eee, pole? I uprawialiście tam coś?
- Serio cię to interesuje?
- Noo pewnie, nigdy nie byłem tak, wiesz, żeby oglądać co się robi na wsi, co ludzie tam robią. Ale wiem, jak wygląda koza - zastrzegł, unosząc palec w górę i śmiejąc się, cały zadowolony z siebie. Na przemian ze śmiechem czkało mu się zdrowo. Nie przejmował się tym jednak zupełnie.
Wojtek musiał przyznać, że był szczerze zdziwiony tym szczerym zainteresowaniem i zaczął się zastanawiać, czy to dzięki wypitym procentom, czy może powód jest zupełnie inny.
- Niestety cię rozczaruję, ale moje wujostwo nie ma pola, ani na takim nie robiło – zaczął, podpierając się rękoma z tyłu, dorzucając wcześniej do ich małego ogniska parę zeschłych gałązek. - Znaczy moi dziadkowie mieli krowy, kurczaki, jeszcze z dzieciństwa pamiętam dużą stodołę ze szparami między deskami, przez które wpadało światło. Ale od jakiś dwunastu lat na jej miejscu stoi garaż wujka.
- To co tam robiliście na wsi, jak nic nie było? Bardzo dziwne - Mateusz pokręcił głową z niedowierzaniem, - że nie mieliście krów.
- Mój wujek i ciotka często wyjeżdżają do pracy za granicę – wyjaśnił Wojtek, od razu przypominając sobie wiele miesięcy bez nich, jedynie z babcią. - Krowy to mają sąsiedzi i masę jeszcze innych sąsiadów, tak samo jak kurczaki czy gęsi.
- Siedziałeś sam z babcią? A rodzeństwo? Ja mam siostrę straszą, no wiadomo, to nie brat, ale i tak było zajebiście jak się bawiliśmy razem, wiesz, z dzieciakami z sąsiedztwa w ekipę z Acapulco - zaśmiał się głośno, z głębi siebie, wspominając dziecięce lata. Miał naprawdę cudowne, beztroskie dzieciństwo i zawsze miło wracał do niego pamięcią. - Chyba chujowo tak z babcią siedzieć, co ona mogła wiedzieć czego ci potrzeba?
- Bo to babcia? - Wojtek wzruszył ramionami, zaskoczony tym dziwnym pytaniem.- Do tego nie byłem już małym dzieciakiem, więc nie musiała nade mną siedzieć cały dzień. Bawiłem się z kuzynostwem i innymi dzieciakami z sąsiedztwa.
- Miałeś jakiegoś kolegę pedała, wiesz, pierwszy raz na sianku czy na tym, na przyczepie traktora? - wystawił język, nabijając się z niego trochę, ale dosyć też zaciekawiony. Lubił słuchać takich historyjek serwowanych przez innych ludzi. Szczególnie, jeśli zawierały pikantne fragmenty. W tej materii Sara rozumiała go bezbłędnie.
Wojtek prychnął, uginając kolana, abyoprzeć się na nich wygodnie.
- Nie trafiłeś. Na plaży się zabawialiśmy i było to w liceum.
- Dopiero w liceum? Późno trochę. I tak cud, że trafiłeś na jakiegoś homo na wsi. Chyba rzadko ktoś jest out w takich małych społecznościach.
- Prawda. Można powiedzieć, że nieźle się namęczyłem. - Wojtek uśmiechnął się lekko, przeczesując włosy palcami. Wydawało mu się, że wciąż czuje na sobie piasek. - A ty? Pierwszy seks na mięciutkiej kanapie, czy w łożu prezydenckim? - spytał posyłając towarzyszowi zaczepne spojrzenie.
- Noo, widzę wysoko mnie cenisz, ha ha - zaśmiał się szczerze Mateusz, błyskając w ciemności białkami oczu. Podkulił pod siebie nogi, czując jak marzną mu stopy. Strasznie tego nie lubił. - Zależy czy z kobietą, czy z facetem. Damy zwykle lubią wypinać tyłeczki na miękkich poduszkach.
- Mów o facetach.
- Co, babeczki cię nie interesują? Krowich cycków nie macałeś, to może chociaż damskie? - pokazał mu język, cały zadowolony z siebie, wysupłując z paczki kolejnego papierosa. Były trochę wymięte, ale w końcu komu by to przeszkadzało. - Miałem, wiesz, różnych kolegów, dosyć starszych ode mnie, często chodziłem z nimi na imprezy, nawet jak nikt nie dawał mi jeszcze alkoholu, wiesz, i jakoś się stało, mogłem mieć ze czternaście lat - odpalił papierosa, świecąc tlącym się żarem.
- Pierwsza miłość też wśród tych kolegów się zdarzyła? - Wojtek ułożył głowę na kolanach, przyglądając mu się z uwagą. Nie mieli pojęcia, która była godzina, nie miało to znaczenia. W tym miejscu czas w ogóle się nie liczył.
- Zdarzyła, niestety - przytaknął Mateusz dosyć sucho, pociągając ostatniego łyka z kubka i zaraz sięgając z powrotem po flaszkę. Naprawdę czuł, że potrzebuje się rozgrzać i znieczulić. Najlepiej jak najszybciej.
- Niestety? - Wojtek złapał jego papierosa, zaciągając się po czym oddając mu od razu.
- Nic miłego to nie było. Dawno zapomniałem już - mruknął Mateusz, zaciągając się głęboko po czym podsunął mu fajkę pod usta, sugerując by Wojtek też wziął bucha. Często zdarzało mu się tak palić na imprezach ze znajomymi. Dotyk miękkich warg na jego palcach nie zawsze jednak był tak przyjemny jak teraz. Nie dał oczywiście niczego po sobie poznać.
- Pierwsze miłości z zasady są beznadziejne – odparł Wojtek, kiedy odsunął się, wypuszczając w chłodne, nocne powietrze kłąb siwego dymu.
- W ogóle, przekonałem się, że związki są dla frajerów. A ty co, też pokrzywdzony przez los? Traktorzysta nie chciał być pedałem na pełen etat? - zakpił, uśmiechając się kątem ust. Oczy piekły go odrobinę, twarz sztywniała wyraźnie pod wpływem procentów.
Wojtek pokręcił głową, chcąc dać mu znak, że się myli.
- Nie, chociaż pewnie zawód mojej pierwszej miłości i tak cię rozbawi – stwierdził z przekonaniem. - To mój sąsiad, który robi nagrobki.
- Można powiedzieć, że artysta - Mateusz zaśmiał się głośno, wystawiając język, cały ubawiony. No proszę, jakie to wszystko małomiasteczkowe, pomyślał, obejmując kolana ramionami. - I co w nim takiego było beznadziejnego? Był chociaż gejem? Czy bzykał żonkę a ty patrzyłeś zza firanki?
- Nie wiem czy był gejem, w życiu go o to nie spytałem. Między nami nic nie było. - Wojtek westchnął, przeciągając się. Nie przeszkadzało mu zaczepne teksty towarzysza, było to na swój sposób zabawne. Jak oglądanie wybryków egzotycznego zwierza. - Czyli można powiedzieć, że niespełniona miłość lepsza, bo mniej zadaje bólu, niż ta spełniona, kiedy okazuje się, że osoba, której oddalibyśmy wszystko tak naprawdę jest chuj warta.
- Nie mam dobrych wspomnień z tym związanych. Nic ciekawego, stracony czas bla bla bla - zamarudził, czując że robi się jakoś nieprzyjemnie poważnie. Nie lubił się smucić po alkoholu. - Nigdy nic, z nikim nie byłeś, tak wiesz, żeby chodzić ze sobą, czy coś? - dopytał, zerkając na niego mokrym, psim wzrokiem znad własnego kolana.
Wojtek pokręcił głową.
- Nie, nie było kandydatów – uśmiechnął się. - Jak się znajdzie, czemu nie. Myślę, też że nie ma co się zrażać po jednym palancie do związków. W końcu każdy jest inny, bo ludzie inni. - Wyciągnął dłonie do ogniska, czując jak powoli alkohol przestaje go grzać, a tym samym dopada go nocny chłód. - A ty? Oprócz tego feralnego to był jakiś inny związek?
- Miałem kilka dziewczyn, nic szczególnego, przychodzą, odchodzą, mało się między sobą różnią, wszystko jest takie samo, twarze zlewają się w jedno, tu fiut, tam cipa, w głowie siano, kasa, kasa, kasa i bzykanie, koniec. Nie żeby mi to jakoś bardzo przeszkadzało - prychnął, otulając się bardziej materiałem kiedy powiało mocniej znad wody. Czuł sól na ustach i bardzo mu się to podobało. - Też masz słone usta? - zapytał nim się zastanowił, oblizując własne wargi.
Wojtek zamrugał zaskoczony tym pytaniem, nieświadomie sprawdzając czy czuje słonawy smak.
- No mam – powiedział, przyglądając się Mateuszowi z uwagą. - A Piotr? Wydajecie się dość dobrze dogadywać.
- Potencjalnie... mogło coś z tego być. Ale nie wyszło. Zdarza się – odparł Mateusz bez emocji, rozcierając dłońmi swoje łydki. Zaczął się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby przenieść się na noc do lasu. Pod drzewami na pewno byłoby cieplej. - Daj spróbować - zaśmiał się cicho, szturchając go palcami w bok. Oczy śmiały mu się wyjątkowo ładnie.
- Spróbować? - Wojtek złapał jego dłoń rozbawiony.
- Noo, czy słone. Czy to nie jakiś kanał jak z tymi wielbłądami - zarechotał, podając mu papierosa do ust. Nawet nieogolony i okutany w śpiwór był ładny jak marzenie. Złoty chłopiec, jak mówiła na niego mama, ładny i niegrzeczny. Nic się nie zmieniło w tej kwestii.
Wojtek zmrużył oczy, nie mogąc oderwać spojrzenia od takiej wersji Mateusza. Nawet w takim stanie kusił i przyciągał. Nie namyślając się w ogóle, przysunął do niego twarz i pocałował, a raczej cmoknął jego wargi.
- Słone? - mruknął, nie odsuwając się, zatapiając się w mroku nocy, jaki ujrzał odbity w oczach towarzysza.
- Cholernie - odparł Mateusz, wysuwając język i dotykając jego dolnej wargi. - Teraz jeszcze bardziej - zaśmiał się cicho, by po chwili czknąć niespodziewanie. Aż się roześmiał, rozbawiony. - Przepraszam - powiedział tylko, zasłaniając usta dłonią.
- No wiesz, i cały romantyczny nastrój poszedł przez twoje grubiańskie zachowanie. - Wojtek udał oburzonego, lekko go popychając.
- Co ja zrobię - czknął ponownie, zaczynając już jawnie chichotać, - że ten Sprite ma gaz? Tak to się potem kończy. A co, zrobiło ci się romantycznie? - spytał, patrząc na niego z krzywym uśmieszkiem.
- No ba, trochę piachu w śpiworze, zimnego wiatru i pijanego kumpla, a od razu robi się romantycznie, nie?
- Nie wiem jakie masz definicje, może wolałbyś jakiegoś traktorzystę ze swojej wsi albo stóg siana, żeby się poczuć w pełni romantycznie? - zakpił Mateusz nie ruszając się z miejsca. Odległość między nimi zmalała znacząco, ale nie peszyło to chłopaka, w końcu przyzwyczajony był do tego, że ciągle ktoś go dotyka. Nie robiło to już na nim większego wrażenia.
- Nie zgadłeś. Preferuje łóżko, a nie jak coś co mi się w tyłek wbija.
- A co ci się wbija w tyłek? - spytał Mateusz z figlarnym uśmiechem, zaczynając rechotać bez krempacji. - Zajebiście to zabrzmiało ha ha - zaśmiał się głośno, wystawiając język i liżąc go mokro w kącik ust. Chciał trafić w wargę, ale coś nie wyszło. On chętnie wbiłby mu się w tyłek. Nie miał na to takiego parcia jak jeszcze jakiś czas temu, ale mimo wszystko pociąg pozostawał.
Wojtek również parsknął śmiechem, łapiąc go, będąc pewnym, że Mateusz zaraz się przewróci z powodu tej radości.
- To morskie powietrze chyba działa na ciebie odurzająco – stwierdził, trzymając go i patrząc na jego wciąż roześmianą twarz. - Śmiej się, śmiej, w końcu ci się przyda. - I nie czekając na jego reakcję zaczął go łaskotać, wcześniej wsuwając ręce pod śpiwór.
- Jezu... aaaa... przestań! - wydusił Mateusz, nie mogąc powstrzymać śmiechu i kuląc się w śpiworze by uniknąć dotykających go dłoni. - Nienawidzę cię! - sapnął, obracając się prawie na brzuch, starając się obronić przed niechcianym atakiem. - Zabieraj wstrętne łapska!
- I tak oto wieś wygrała nad mieszczuchem – zaśmiał się Wojtek, w końcu zaprzestając ataku i zostawiając swoją ofiarę wykończoną. Poczochrał Mateusza po włosach, szczerząc się do niego.
- No sorry, ja tak chamsko nie atakuję znienacka - odparł chłopak, cały zadyszany, polegując na brzuchu przez chwilę nim zaczął ogarniać się do siadu. - Jest coś jeszcze wódki? - spytał, rozglądając się bezradnie wkoło. Nigdzie nie widział butelki.
- Szukaj, szukaj, może znajdziesz.
- Ej, nie mów że sam wszystko wychlałeś! - obruszył się wyraźnie, podnosząc niezgrabnie tyłek z ziemi. Śpiwór opadł wolno na piasek, zostawiając go w samej bluzie. Była duża, granatowa i ciepła, pachniała jeszcze proszkiem do prania i momentalnie zapach ten skojarzył mu się z domem. Zmarkotniał natychmiastowo, przeszukując wzrokiem okolice ogniska. Gdzieś przecież leżeć musiała.
- Może syrena zabrała, jak tarzałeś się w piachu i nie pilnowałeś. - Wojtek z chęcią sobie go oglądał, uważając to za ciekawą rozrywkę. Towarzysz wyglądał jak mała hiena, przeszukująca obozowisko w poszukiwaniu soczystego mięska.
- Syrenka imieniem Wojtek chyba - żachnął się Mateusz, znajdując butelkę zakopaną w połowie w piasku i zupełnie pustą. Podniósł zrezygnowany swój śpiwór, otrzepując go intensywnie. - Ja idę spać, wiesz, oczy mi już lecą - jak na potwierdzenie swoich słów ziewnął rozdzierająco, prezentując Wojtkowi swoje migdałki w całej krasie.
- Och...nie ma butelki, to nie ma po co siedzieć ze mną? - Wojtek posłał mu urażone spojrzenie, ale z uśmiechem.
- Zawsze możesz się ze mną położyć... No i cieplej będzie - mruknął cicho widząc, że jest źle odebrany przez kumpla. Gdyby alkohol jeszcze został, na pewno by go skończył, nawet jeśli bardzo chciało mu się już spać. Cały dzień pływania i włóczenia się po wsi mógł być wyczerpujący, jak się okazywało.
- Tak? To twój śpiwór ma taką dodatkową opcję? - Wojtek uśmiechnął się. Nie wiedzieć czemu nie ciągnęło go aż tak do seksu. Musiał przyznać, że poznanie Mateusza, który ani razu nie dał mu jawnego sygnału, że miałby teraz ochotę na stosunek sprawiało, że czuł do niego większy pociąg. Więcej seksualności miał w sobie i nie musiał tego mówić czy okazywać.
- To dwójka, zwykle składam na pół, żeby było wygodniej. Nie wiadomo czy taki klocek jak ty się zmieści - zakpił, rozkładając karimatę na trawiastej części plaży i kładąc na niej śpiwór. Miał nawet małą, pluszową poduszkę.
- Możemy sprawdzić, panie mądralo – zasugerował Wojtek z uśmiechem i ziewnął. W sumie nie pogardziłby ciepłem drugiego ciała podczas chłodnej nocy.
Mateusz wsunął się w śpiwór, kładąc się na boku, prawie przyciskając swoje ręce, kiedy przekręcił się bardziej na brzuch. Bardzo brakowało mu ciepłej, miękkiej pościeli, ale nie zamierzał marudzić. Spodnie i bluzę schował do plecaka, zostawiając sobie jedynie t-shirt, skarpety i bieliznę. Aż takim zmarzlakiem nie był, żeby spać w dżinsach.
- To dobranoc, wiejski kolego - zażartował niemrawo, czując jak oczy pieką go ze zmęczenia. Nie mógł się już doczekać, aż zaśnie. - Nie zapomnij zasunąć zamka.
Wojtek wsunął się obok niego, również na boku, czując dreszcze kiedy ciało towarzysza otarło się o jego. Od Mateusza biło takie przyjemne ciepło.
- I kto to mówi, mój mały kolega – mruknął wesoło, patrząc na jego zaspaną twarz.
- Nie taki znowu mały, pewnie widziałeś, to wiesz - zabełkotał chłopak, nie mając siły ruszyć się z miejsca i ułożyć wygodnie. Był już w jakimś półśnie, czuł jak zimno mu ze zmęczenia, jak alkohol odbiera mu resztki sił. Czekał aż Wojtek ułoży się, odpływając zupełnie w kilka chwil.
- Tak, tak, śpij. - Ciepła dłoń Wojtka pogładziła go po włosach, po czym on sam w końcu znalazł odpowiednią pozycję, jaką było leżenie na plecach i zapiął śpiwór, zamykając ich w ciasnym wnętrzu. - Dobranoc, mały kolego – mruknął z uśmiechem.