3.Czy to już koniec?.
Dominik... Dominik... Dominik...
Jakież to piękne imię. Do-mi-nik. Uwielbiam je, jest równie idealne, jak i jego właściciel. Uwodzi swoim brzmieniem, czaruje niezwykłością, kusi ukrytym w nim... No, dobra! Poetą to ja może nie jestem, ale przecież wiadomo o co mi chodzi. Zakochałem się po uszy i kiedy tylko zrozumiałem, że nie grozi mi z tego powodu żadna kara, ani tragiczna śmierć, stwierdziłem, że to całkiem fajne uczucie. Zwłaszcza, jeśli można spędzać czas z obiektem swoich marzeń. A ja na szczęście mogłem. Spotykaliśmy się codziennie, kręciliśmy bez celu po mieście, albo parku, czasami u niego w domu graliśmy na play station. Czułem się tam świetnie, jego rodzina, choć złożona tylko z dwóch osób, była tak cudownie normalna. Jego ojciec pracował jako księgowy i wyglądało na to, że świetnie się dogadywał z Dominikiem. Tak samo jak i on, nie ukrywał, że jego syn jest adoptowany. Na szczęście wszystkie plotki, jakoby ojciec Dominika zabił swoją żonę okazały się wyssane z palca. Jego żona umarła kilka lat wcześniej, z przyczyn naturalnych, po długiej walce z chorobą. Nie muszę chyba wspominać, iż odetchnąłem z ulgą po usłyszeniu tej wiadomości. Normalna rodzina, prowadząca normalne życie. Byłem w niebie.
Pozostawał tylko jeden problem. Moja rodzinka.
Bałem się, co się stanie, kiedy Dominik czegoś się o nich dowie, albo dotrą do niego jakieś plotki. Dlatego wymyśliłem małą grę: za każdym razem, kiedy gdzieś zauważyłem kogoś ze swojej familii, ciągnąłem Dominika poza zasięg ich wzroku. Zupełnie nie wiem, jak to się dzieje, że za każdym razem, kiedy wychodzimy gdzieś razem, albo moja siostra, albo Stella, nagle pojawiały się gdzieś w okolicy. Nie wiem, czy robiły to specjalnie, czy był to zwykły przypadek, ale wkurzało mnie to. I przerażało zarazem. Nie wiedziałem jak się zachować w razie spotkania oko w oko. Jak miałem go przedstawiać? Jako kolegę, chłopaka? A co, gdyby któraś z nich coś wypaplała? Nie, nie, lepiej było unikać wszelkich kontaktów pomiędzy moją rodziną a Dominikiem. Nie miałem pojęcia, że prowadzenie podwójnego życia może być tak męczące. Na szczęście przebywanie w towarzystwie ukochanego chłopaka wynagradzało mi cały ten stres.
Niestety, wszystko co dobrze szybko się kończy. Przez miesiąc skutecznie unikaliśmy mojej rodzinki, co Dominik brał za niewinną grę. Jednak pierwszego sierpnia moje życie przewróciło się do góry nogami, kiedy po powrocie, w domu zastałem... mojego brata. Nie muszę chyba mówić, że na jego widok stanąłem jak wryty?
– Igor? Co ty tu robisz? - spytałem.
– Oskar! - wykrzyknął Igor, podbiegł do mnie, chwycił w pół, po czym przerzucił przez ramię i okręcił kilka razy w kółko, aż zacząłem krzyczeć, żeby przestał. Nienawidziłem tego odkąd jako dziecko wymsknąłem się z jego uchwytu i wylądowałem z nosem w dywanie. Pewnie dlatego tak bardzo lubił to robić.
– Co ty tutaj robisz? - powtórzyłem pytanie, kiedy już dał mi spokój.
– Jak to: co? Przyjechałem odwiedzić rodzinkę – uśmiechnął się szeroko.
– A czy policja o tym wie? - wolałem się upewnić, w końcu przecież dostał trzydzieści lat! Odsiedział raptem dwa. Igor przewrócił oczami.
– No wiesz? Powinieneś się cieszyć z mojego powrotu, co z ciebie za brat.
– Troskliwy? Niewinny? Mający nadzieję, na świetlaną przyszłość z dala od więzienia? - wymieniałem. Ukrywanie zbiega jest przecież nielegalne, karalne i niewłaściwe! A ja właśnie zaczynałem być szczęśliwy!
– Słyszałem, że masz chłopaka – zagadnął Igor, a mi włosy stanęły dęba. O nie, tylko nie on! Dlaczego musieli mu powiedzieć?! - Mogę go poznać?
– NIE! Absolutnie! Nie ma mowy!
– Dlaczego nie? - Igor zrobił minę skrzywdzonego psiaka.
– Bo jesteś szalony! Kto wie, co byś mu zrobił. Albo powiedział!
– A co niby miałbym mu mówić, do diabła? - prychnął, lecz zaraz doznał olśnienia, co sugerowała jego mina. - Chyba, że...
– Chyba, że co? - spytałem, choć miałem pewne domysły, co mogło mu tak nagle wpaść do głowy.
– Powiedziałeś mu, czym się zajmujemy, prawda?
– Nie powiedziałem i nie powiem, i ty też masz zakaz! - wykrzyknąłem, wiedząc, że Igor i tak zrobi co zechce. Teraz mogłem mieć tylko nadzieję, że policja znajdzie go wcześniej, niż on Dominika.
Rodzinne kolacje są zwykle miłe: mama przynosi potrawy z kuchni, tata czyta gazetę, a dzieciaki nakrywają do stołu. Potem wszyscy zasiadają do posiłku umilając sobie czas niezobowiązującą rozmową. O ile do domu nie wróci brat kryminalista. Wtedy cała rodzina, moja rodzina, zbiera się przy stole, by wysłuchiwać opowieści zza więziennych krat. Nie muszę chyba mówić, że mnie to akurat nie interesowało? Wolałbym zjeść w kuchni, w samotności, ale Stella niemal siłą zaciągnęła mnie do jadalni. Mama i ojciec byli tacy dumni, że ich ukochany pierworodny wyrósł na tak wspaniałego człowieka. Siostra również cieszyła się, że jej ulubiony brat w końcu wrócił do domu, w dodatku w glorii i chwale człowieka poszukiwanego listem gończym. Tylko mnie nie interesował jego powrót. Powinien siedzieć w celi, a nie wałęsać się po okolicy.
– Co jest, braciszku? - spytał, przysiadając się do mnie.
– Nic – mruknąłem. Nie miałem ochoty z nim rozmawiać. Wolałbym pójść już spać, bo o dziewiątej rano umówiłem się z Dominikiem i nie chciałem się spóźnić, a ostatnio z niepostrzeżonym wymknięciem się z domu był problem.
– Kiedy poznam twojego chłopaka? - chciał wiedzieć Igor. Szlag! Jeszcze tego mi brakowało, żeby się wtrącał.
– Nie poznasz – odparłem, siląc się na spokój, gdyby zauważył, ze się denerwuje mógłby, choćby dla żartu, zniszczyć tę iluzję normalności, którą wokół siebie tworzę od pewnego czasu. Nie mogłem pozwolić, by zabrał mi jedyną oazę spokoju, która mi jeszcze została. W dodatku, nie chciałem, żeby Dominik na tym ucierpiał. Nie przeżyłbym, gdyby coś mu się stało z mojej winy. Ale gdyby już, to chyba wybiłbym moich bliskich, lub zadzwoniłby na policję zdradzając im miejsce pobytu mojej zabójczej rodzinki. Myślę, że dąłbym sobie jakoś radę sam, a kto wie, może nawet byłoby mi lepiej bez nich. Bez ciągłego strachu o własne życie. I życia sąsiadów. Bez jadowitych żmij, szabli i noży walających się tu i tam po domu, trucizn stojących na kuchennych półkach zaraz obok soli czy pieprzu. Normalność! Coś, o czym skrycie marzę od lat. Tylko ja i Dominik, ewentualnie jakieś niegroźne zwierzątko. Rozmarzyłem się tak, że nie zauważyłem, a raczej nie usłyszałem, tej ciszy, która wokół zapadła. Zaskoczony, spojrzałem ponad stołem na rodzinkę. Aha, znaczy się, że ich uwagi nie uszedł mój błogi uśmiech i teraz sami się uśmiechali, tyle że z ironią.
– Aż tak go kochasz, że marzysz o nim bez przerwy? - zachichotała Aurora. Co on mogła wiedzieć! Podła intrygantka.
– Nie wasz interes, ale jeśli chcecie wiedzieć, to zastanawiałem się jak się was pozbyć – powiedziałem zgodnie z prawdą. Stella uniosła brwi w zdumieniu, tata aż przestał zapychać się zapiekanką, siostra i brat wymienili porozumiewawcze spojrzenia. - No co? Wy ciągle knujecie, więc dlaczego ja nie mogę?
Nagle wszyscy wydali z siebie dziwny odgłos, jakby odetchnęli z ulgą.
– Kochanie, to pierwszy raz, kiedy myślisz o intrydze – zachwyciła się Stella.
– Jeszcze będą z ciebie ludzie, synku! - ucieszył się tata. Nawet Igor poklepał mnie po przyjacielsku po ramieniu, a Aurora klasnęła w ręce. No tak, mogłem się spodziewać, że moje słowa wywołają taką reakcję. W końcu w tej rodzinie, nie chodziło o dobre zachowanie albo oceny, tylko ilość morderstw i intryg na koncie. Teraz, kiedy zasmakowałem normalnego życia, zaczynałem mieć dosyć ich pokręconego świata rodem z horroru. Ech, co ja bym dał, żeby wyrwać się z tego miejsca.
Położyłem się spać późno, bo Igor nie chciał mnie wypuścić. Dosłownie! Gdzieś w połowie kolacji założył mi „nelsona” i trzymał tak, póki nie przysiągłem, że zostanę z nimi. Oczywiście, chcieli znać szczegóły mojego planu, który niby wymyślałem, a celem którego było pozbycie się ich. Zmyśliłem coś naprędce, żeby się odczepili i czym prędzej ewakuowałem się do swojego pokoju. Tam, od razu sprawdziłem wiadomości na komórce. Oczywiście znalazłem sms od Dominika. „Nie mogę się doczekać jutra” - napisał. Szybko odpisałem: „ja też” z uśmiechniętą buźką na końcu i czym prędzej wskoczyłem pod kołdrę. Im szybciej zasnę, tym wcześniej przyjdzie jutro! Miałem tylko nadzieję, że uda mi się uciec przed morderczą familią.
Wymknąłem się o ósmej, szczęśliwie unikając pytań w stylu: gdzie idziesz? Po co? Z kim? Aurora bawiła się w trucie wiewiórek, Stella postanowiła odwiedzić sąsiadów, żeby zanieść im swój nowy wypiek. Tata poszedł do pracy, a Igor, z tego, co wiedziałem, jeszcze spał. To była moja szansa! Na paluszkach wyszedłem przez garaż, skręciłem za dom, a stamtąd przez furtkę wyszedłem na alejkę między posesjami. Biegiem oddaliłem się od domu, oglądając się, czy ktoś za mną nie podąża. Dopiero kiedy dotarłem do parku, mieszczącego się w pobliżu osiedla, na którym mieszkał Dominik, rozluźniłem się trochę. Stamtąd miałem już tylko kilka kroków do ukochanego. Uśmiechnąłem się do siebie. To prawdziwa przyjemność i przywilej móc nazywać go „ukochanym”, „chłopakiem”, „partnerem”. Nie mogłem się doczekać, kiedy go zobaczę, a za każdym razem, gdy go widziałem, czułem się tak wspaniale, jakbym wygrał na loterii. Dziś również opanowało mnie to wspaniałe uczucie, kiedy otworzył drzwi i uśmiechnął się na mój widok.
– Czekałem na ciebie – oznajmił, a pode mną ugięły się kolana. Na miękkich, jak z waty, nogach wszedłem do środka. - Napijesz się czegoś? - spytał, a ja rozejrzałem się ciekawie.
– Gdzie twój tata? - zapytałem. Zwykle jego ojciec był gdzieś w pobliżu, teraz jednak nigdzie go nie widziałem.
– Jest w pracy – odparł Dominik podając mi szklankę z zimnym napojem.
– Czyli jesteśmy sami? - upewniłem się. Dominik kiwnął głową i skierował się do swojego pokoju. Omal nie wypuściłem szklanki z rąk. Sami. Zupełnie sami. Z tą myślą podążyłem za nim jak w malignie.
Siedzieliśmy na podłodze zajęci grą, a właściwie to on się nią zajmował, ja tylko udawałem, że mnie to interesuje. Tak naprawdę myślami byłem gdzieś indziej. Spotykaliśmy się już miesiąc. Codziennie. Spacerowaliśmy, dużo rozmawialiśmy, ale jak dotąd nic poza tym. Od tego zdarzenia w parku, kiedy ta diablica Mona uciekła i pocałowałem Dominika, nic podobnego się nie zdarzyło. Nigdy nie trzymaliśmy się za ręce, ani więcej się nie pocałowaliśmy. Nie chciałem go poganiać, ale zastanowiło mnie, dlaczego? Skoro jesteśmy „razem” to chyba powinniśmy się zachowywać jak para. A może tego nie chciał? Tylko jak miałem to sprawdzić?
Cóż, olśnienie przyszło nagle i w mojej głowie natychmiast zaczął się formować plan, a zaraz potem jakiś tajemniczy impuls zmusił mnie do natychmiastowego wprowadzenia go w życie. Przysunąłem się do niego, przechyliłem i cmoknąłem go w policzek. W tej samej chwili, jego palce, dotąd tańczące na pad'zie zatrzymały się. Dominik obrócił głowę w moją stronę. Wyglądał na zaskoczonego, ale chyba nie był zły. Błagałem w duchu wszystkie świętości, by mnie nie wyśmiał ani się nie obraził. Nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. Ale Dominik okazał się wyjątkowo wyrozumiały. Na tyle wyrozumiały, że odłożył pad'a, odwrócił się do mnie, podobnie jak ja pochylił się lekko i pocałował w usta. Najpierw delikatnie, badając jak daleko może się posunąć, potem coraz namiętniej, choć bez przesady. Widać, on tez nie chciał mnie do niczego zmuszać. Ale ja, raz zasmakowawszy się w zakazanym owocu, chciałem więcej, więc przyciągnąłem go bliżej, a on się nie opierał. Całowaliśmy się. Naprawdę się całowaliśmy i dotykaliśmy, po raz pierwszy od początku naszego związku byliśmy tak blisko siebie. To była naprawdę cudowna chwila. Kiedy oderwaliśmy się po dłuższej chwili, dyszeliśmy obaj jak po długim biegu, ale uśmiechaliśmy się, zupełnie jakbyśmy wygrali maraton.
– Powinniśmy byli zrobić to wcześniej – wyszeptał Dominik.
– Dużo wcześniej – zgodziłem się i znów przyciągnąłem go, by pocałować.
– Jest jeszcze mnóstwo rzeczy, które chciałbym z tobą zrobić – oznajmił, kiedy znów się rozłączyliśmy się, by zaczerpnąć tchu.
– Od czego zaczniemy? - spytałem. Chętnie zdecydowałem się podjąć zabawę, która, jak mniemam, obiecywała całą masę przyjemności i nowych doznań. Ale najważniejsze było to, że w końcu zachowywaliśmy się jak prawdziwa para.
Pomijając szczegóły powiem tylko, że spróbowaliśmy wielu nowych rzeczy tego przedpołudnia. Mnóstwo, mnóstwo bardzo przyjemnych rzeczy, wiele takich, po których musieliśmy się przebrać. Kiedy już przestaliśmy się bawić, postanowiliśmy ochłonąć. W tym celu wyszliśmy na spacer. Najlepsze w tym było to, że odkąd opuściliśmy mieszkanie Dominika, wciąż trzymaliśmy się za ręce. Czułem się naprawdę wspaniale. Byłem taki szczęśliwy, że wreszcie się do siebie zbliżyliśmy, że zupełnie ignorowałem otaczający mnie świat.
Zauważyłem go dopiero, kiedy opuściliśmy osiedle. Stał przed wejściem do parku, przy latarni, uśmiechnięty od ucha do ucha. Na jego widok cały mój dobry humor poszedł się... Zniknął, w każdym razie, bezpowrotnie. Wiedziałem jednak, że nie da się go uniknąć. Nie dość, że nas zauważył, to jeszcze ruszył w naszą stronę. Zero szans na uniknięcie spotkania. Mocniej ścisnąłem dłoń Dominika, który spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
– Coś się stało? - spytał.
– Hej, braciszku! - zawołał Igor, zanim zdążyłem odpowiedzieć. - Cóż za przypadek. Nie miałem pojęcia, że cię tu spotkam – uśmiechnął się wrednie. Oczywiście, że wiedział. - Kto to? Twój kolega?
– Mój chłopak – odparłem zgodnie z prawdą, bo nie było już sensu zaprzeczać.
– O? Nie miałem pojęcia, że mój młodszy braciszek jest gejem – udał zdziwienie Igor. Wszystko można by o nim powiedzieć, a wśród tych wszystkich rzeczy był też talent aktorski. Zwróciłem się do Dominika.
– Dominik, to jest mój brat.
– Naprawdę? Miło mi. - Mój chłopak (jak to cudownie brzmi), wyciągnął dłoń na przywitanie. Biedak, był tak niewinny, że zrobiło mi się go żal. Ale co by powiedział, gdybym wyznał mu całą prawdę o mojej rodzinie? Uciekłby, to pewne. Igor uścisnął podaną mu dłoń.
– Mi również – oznajmił z błyskiem w oku, który bardzo mi się nie podobał. - Dokąd idziecie? Mogę wam towarzyszyć? Mam ochotę na krótki spacer.
– Jasne. Nie widzę przeszkód. Oskar? - Dominik zwrócił się do mnie. Uśmiechał się, a ja nie chciałem, żeby ten uśmiech zgasł. Skinąłem głową, po czym posłałem bratu ostrzegawcze spojrzenie. Zignorował mnie, uparcie wpatrując się w Dominika. Diabli wiedzą o czym myślał.
Ruszyliśmy chodnikiem wzdłuż parku, spacerowym krokiem. Specjalnie ustawiłem się tak, by iść pomiędzy Dominikiem a Igorem. Za nic nie pozwoliłbym im się za bardzo zbliżyć. Rozmawialiśmy o głupotach, najwięcej o Dominiku. Cóż mogłem poradzić, to mój brat zaczął tę rozmowę. Analizowałem każde jego słowo, doszukując się podstępów, pułapek i zawoalowanych podchwytliwych pytań. Jeśli coś planował, wolałem o tym wiedzieć. Wiedziałem jak działam Igor – najpierw zbierał informacje, potem obmyślał plan, na końcu wcielał go w życie. Zwykle źle się to kończyło dla człowieka, którego obrał sobie za cel.
Tak, jak myślałem, Igor nie opuszczał nas nawet na chwilę, i nim się obejrzałem, nadszedł czas, by się pożegnać. Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie zwykle się rozstawaliśmy i dalej szliśmy już w swoje strony. Wykorzystałem tę chwilę, by pokazać bratu, jak bardzo zależy mi na facecie, z którym chciałem spędzić najbliższe kilka, w porywach do kilkunastu lat. Zarzuciłem mu ręce na szyję i pocałowałem namiętnie. Dominik bez problemu dał się wciągnąć w moją grę, zupełnie nieświadomy moich intencji, co tylko pokazało mi, jak bardzo naiwny i łatwy do zmanipulowania był. To przecież oczywiste, że muszę go chronić. Kątem oka zobaczyłem jak Igor przewraca oczami i uśmiechnąłem się w duchu.
Pożegnaliśmy się i Dominik zawrócił, oglądając się po drodze kilka razy, by mi pomachać, aż w końcu zniknął z zasięgu mojego wzroku.
– Możemy już iść? - spytał Igor, znudzony czekaniem.
– Przecież nie trzymam cię tu siłą – odparłem.
– Nie potrafiłbyś.
– Igor – zacząłem. - Bardzo lubię Dominika, rozumiesz? Ja wiem, że dla ciebie to zabawa, ale jeśli coś mu się stanie...
– To co? - przerwał mi brat. - Co mi zrobisz, Oskar? Utopisz mnie w swoich łzach? - zakpił.
– Ja mówię serio! Dlaczego nie chcecie mi pozwolić żyć normalnie?
– Zdefiniuj „normalnie”.
– Jak inni ludzie.
– To znaczy jak?
– Igor, przestań! Wiesz o czym mówię!
– Nie, nie wiem. Nie mam pojęcia, bo nasze życie jest dla mnie całkiem normalne – wzruszył ramionami.
– A dla mnie nie, dlatego, proszę cię, nie wtrącaj się.
– Muszę się wtrącać, skoro mój młodszy braciszek chce odejść od rodzinnej tradycji.
– Igor, błagam, czy ty kiedykolwiek widziałeś, żeby zrobił coś w waszym stylu? Przecież ja nawet torturować nie umiem. Lepiej by wam wszystkim było beze mnie – stwierdziłem. W końcu nie raz słyszałem, szczególnie od Igora, że jestem beznadziejny. Wydawało mi się, że to dobre rozwiązanie. Niestety mój brat nie wydawał się zachwycony moim pomysłem, a nawet zły, że planuję żyć między laikami.
– Ty nie rozumiesz Oskar. Tu nie chodzi o to, czy umiesz, czy nie. Jesteś częścią tej rodziny i nie ma takiej siły, która pomogła by ci od nas uciec. Myślisz, że obchodzi mnie to, że jesteś gejem? Mam to w dupie! Nie dosłownie, oczywiście – poprawił się, zanim tak naprawdę zrozumiałem co właściwie powiedział. - Ale jeśli ten facet odciągnie cię od nas, to nie ręczę za siebie, rozumiesz? A widzę, że już próbuje to robić.
– On niczego nie próbuje, Igor. I proszę cię, zostaw go w spokoju – błagałem, a jeśli trzeba by było, padłbym na kolana. Na szczęście, lub moje nieszczęście, okazało się, że jestem po prostu naiwny. Wesołe iskierki zapaliły się w oczach Igora i już wiedziałem, że mnie podpuszczał.
– Podpuszczasz mnie, tak? Ty sukin...
– Hej, nie obrażaj mojej matki – ostrzegł, po czym wybuchnął śmiechem. Niech go diabli. Czy on nie wie, że takie zabawy już dawno wyszły z mody?
– Zabawne – mruknąłem rozeźlony.
– Wybacz, ale musiałem. Jesteś taki słodki, kiedy się denerwujesz.
– Więc, nic mu nie zrobisz, prawda? - wolałem się upewnić. Nigdy nie wiadomo, co chodzi po głowie socjopacie.
– Gość nawet mi się podoba – wzruszył ramionami. - Powinieneś go kiedyś do nas zaprosić. Mama się ucieszy – wyszczerzył się w złowieszczym uśmiechu. Jasne, pchnij owieczkę w paszczę bestii. I co jeszcze? Pokręciłem głową z rezygnacją i ruszyłem w stronę domu. Gdzie jest policja, kiedy jej potrzeba? Czy nikt nie wie, że szaleniec chodzi po mieście?
Kiedy wróciliśmy do domu, Igor nie omieszkał pochwalić się reszcie familii, że poznał mojego chłopaka. Domownicy, co było do przewidzenia, niemal od razy zasypali go gradem pytań. Korzystając z chwili nieuwagi, ulotniłem się do swojego pokoju. To był naprawdę męczący dzień. Ale i przyjemny. Obawiałem się jednak tego, że mój brat nie zostawi nas w spokoju. Ale co mogłem zrobić? Przyglądać się biernie, pilnując by się nie zapędził i nie wywinął jakiegoś numeru. Mogłem też naprawdę uknuć jakąś intrygę przeciwko moim bliskim, ale w porównaniu do nich, byłem nic niewartym dzieciakiem, który nie potrafiłby nikogo zdradzić, ani zabić. Jedyne co mogłem, to mieć nadzieję. Ale o tym, że przysłowie mówi jednak prawdę, miałem się przekonać już wkrótce.