Rozdział 1 – Początek
Elena krzątała się po kuchni w milczeniu. Dokładnie wiedziałem, że coś zaprząta jej głowę, bałem się jednak zapytać. Kątem oka obserwowałem jej nerwowe ruchy. Nagle przystanęła, opierając się o kuchenną szafkę i otarła czoło.
- Jestem zmęczona... - zaczęła cicho i odwróciła się do mnie. Jej twarz, na której pojawiły się już zmarszczki, była zachmurzona.
- Może powinnaś odpocząć? - zaoferowałem, choć było to oczywiste. Uśmiechnęła się do mnie jak do swojego dziecka i usiadła naprzeciwko mnie. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się we mnie, nie wypowiadając ani słowa.
- Casius... - rzekła niepewnie – Była dziś narada, prawda?
Przytaknąłem bez słowa.
- Głosowaliście już nad uchwaleniem nowego prawa? - zapytała.
- Cóż, ostatnie słowo należy do generała i doradców, ale dziś dyskutowaliśmy nad tym. - odparłem, zaniepokojony jej tonem.
- Martwi mnie to. Jak mogą nakazać ludziom z kim mają się wiązać, a z kim nie.
- Na razie chodzi tylko o mieszane małżeństwa – wyjaśniłem jej – Byłem przeciw. Poniosło mnie i generał kazał mi wyjść. - przyznałem się z lekkim wstydem. Elena uśmiechnęła się nieznacznie.
- Chciałam zapytać o Rainamara. Od waszego powrotu z nikim nie rozmawia. Zamknął się w swojej pracowni. Boję się, że ta dyskusja, to prawo zraniły go.
Spuściłem głowę, udając nagłe zainteresowanie moją zupą. Elena była dla mnie jak matka i mówiąc jej co się stało na naradzie, czułbym się, jakbym wbijał jej nóż w plecy. Westchnąłem głośno.
- Casius? - zapytała drżącym głosem, jakby coś przeczuwała. Dotknęła mojej dłoni. Uniosłem wzrok na jej białą twarz.
- Eleno, twój syn popiera nowe prawo. - powiedziałem ledwie słyszalnie.
Kobieta zbladła jeszcze bardziej. Zerwała się nagle z krzesła i podeszła do okna. Jej ramiona drżały. Wyraźnie widziałem, że płacze.
- Eleno... - ciągnąłem, próbując ją uspokoić – To nie twoja wina. Wiesz, że ludzie potrafią być okrutni, a Rainamar jest w głębi duszy bardzo wrażliwy. Próbowałem z nim rozmawiać, ale nie chce mnie słuchać. Daj mu trochę czasu...
- Całe życie mówiłam mu, że nie jest gorszy od ludzi, że powinien sam decydować o sobie, a on zgadza się na coś takiego! - zawołała Elena, wycierając twarz fartuchem. Usiadła przy stole. - Dlaczego on to zrobił? - zapytała.
Wzruszyłem ramionami. Sam tego nie wiedziałem. Byłem przekonany, że kto jak kto, ale mój przyjaciel natychmiast utnie tą jałową dyskusję, zaczętą przez chciwych i głupich doradców króla. Tak się jednak nie stało. Chciałem dowiedzieć się, co jest przyczyną jego zachowania, ale zbył mnie półsłówkami.
- Nie mów nic ojcu. - poprosiła mnie. Zgodziłem się, wiedząc jak może zareagować Deris. Stary ork był wybuchowy i nieprzewidywalny. Bałem się go jako dziecko. Nie chciałem też, żeby Rainamar miał przeze mnie kłopoty ze swoim ojcem. Ostatnio nasze stosunki i tak były nie najlepsze. Zaczynałem myśleć, że nie chce już dłużej mnie w swoim domu. Bolało jak cholera, ale byłem gotów na wszystko, byle tylko nie stracić jego przyjaźni. Nie potrafiłbym żyć bez niego.
Wieczorem udałem się do stajni, zająć się końmi. Amira i Sein siedzieli w ogrodzie, udając że czytają książki. Oczywiście uwierzyłem, że zakochani mają ochotę na czytanie książek we własnym towarzystwie.
- Casius! - zawołała mnie dziewczyna. Zdecydowanie była bardziej podobna do matki, co sprawiało, że odziedziczyła więcej cech ludzkich. Uśmiechnęła się do mnie zalotnie. - Mój drogi brat, Rainamar cię szuka. - dodała, mrużąc oczy.
- Nie był w dobrym nastroju... - zaśmiał się Sein i pocałował narzeczoną w policzek.
- Właściwie cały dzień snuje się po posiadłości jak chmura burzowa. - zauważyła Amira. - Coś się stało w czasie narady?
- I tak, i nie. - odparłem – Rainamar powie wam, kiedy będzie gotów.
- Rozumiem. - rzekła córka Eleny, kładąc głowę na ramieniu Seina. - Mój brat powiedział, że będzie czekał u siebie.
Przekląłem pod nosem i zawróciłem. Konie będą musiały poczekać. Chciałem popracować, żeby chwilę odpocząć od dzisiejszych wydarzeń, jednak jak widać, nie było mi to dane. W domu panował przyjemny chłód, przynosząc ulgę od upału, panującego na dworze. Ruszyłem na górę, po schodach, do pracowni Rainamara. Zapukałem lekko, jednak nie otrzymałem żadnej odpowiedzi.
- Rainamar? - zawołałem, pukając raz jeszcze, tym razem głośniej. Znów nic nie usłyszałem. Zrezygnowany, chciałem udać się z powrotem do stajni. Odwróciłem się gwałtownie i wpadłem na swojego przyjaciela. Był ode mnie wyższy prawie o głowę i bardziej umięśniony. Niewątpliwie również przewyższał mnie siłą i umiejętnością władania bronią. Był lepszy ode mnie, ale pocieszałem się tym, że wojaczka nigdy nie leżała w moich ambicjach.
- Casius. - powiedział nagle, przerywając moje dumania. Spojrzałem na niego, podnosząc głowę.
- Amira wspomniała, że chciałeś mnie widzieć.
- Tak. - odparł zniecierpliwiony i otworzył drzwi do pracowni – Wejdź do środka – rozkazał sucho, wskazując pomieszczenie gestem ręki. Nie lubiłem, kiedy zwracał się do mnie w ten sposób. Od pewnego czasu zachowywał się dziwnie. Elena tłumaczyła to tym, że ciężko przeszedł okres dojrzewania, ale ja widziałem to inaczej. Czasem denerwował sie bez powodu, wszczynał kłótnie, potrafił zdemolować domowe sprzęty. Bywały chwilę, kiedy bałem sie, że zrobi krzywdę mnie, albo komuś z rodziny. Ojciec jednak zawsze stawiał go do pionu. Do czasu...
Zrobiłem jak kazał i wszedłem. On podążył za mną, zamykając drzwi. Stanął na środku izby, krzyżując ręce na piersi. Po sposobie w jaki na mnie patrzał, zrozumiałem, że był zły. Mimowolnie zadrżałem i cofnąłem się. Zdobyłem sie jednak na uśmiech, co nie okazało się najlepszym pomysłem.
- Rozmawiałeś z moją matką.
- Tak – odparłem zgodnie z prawdą.
- Po jaką cholerę jej powiedziałeś, że głosowałem za? Kto ci kazał? - zawołał ze złością w głosie. Cofnąłem się jeszcze bardziej i nagle moje plecy napotkały ścianę.
- Elena nie jest głupia. Domyśliłaby się.
- Domyśliłaby się czy nie, to nie jest twoja sprawa, Casius. - wycedził przez zęby.
- Miałem ją okłamać? Sam nie rozumiem tego, co zrobiłeś! Sam powiedziałeś, że nie masz się czego wstydzić! Całe życie powtarzałeś mi to, a teraz nagle coś takiego! Zwariowałeś do szczętu, Rainamar? - krzyknąłem, mrużąc oczy.
- Ty nic nie rozumiesz, człowieku! - syknął i ruszył w moją stronę. Miałem wrażenie, że chce mnie uderzyć. Nie wiedziałem, co robić. W każdym razie zachowałem się jak najgorsza dziewka. Zasłoniłem się obiema rękami. On jednak przycisnął mnie do ściany i zmusił do spojrzenia na siebie.
- Swoje sprawy chcę załatwiać po swojemu, Casius. Nigdy więcej tego nie rób. - powiedział twardo i podszedł szybkim krokiem do swojego biurka.
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj, tylko nie rób tego więcej, - odparł łagodniej. Odwrócił się i uśmiechnął sie gorzko.
- Rainamar, powiesz mi, co cię martwi? Widzę, że coś jest nie tak i nie daje mi to spokoju. Jesteś moim przyjacielem. - zawołałem żałośnie. Przez chwilę staliśmy w milczeniu i przyglądaliśmy się sobie nawzajem.
- Nie możesz mi pomóc. - rzekł spokojnie półork, siadając przy swoim biurku. Wziął do ręki jakąś książkę i zaczął ją przeglądać.
- W porządku! Nie chcesz ze mną rozmawiać, nie rozmawiaj! - rzuciłem niczym obrażony ośmiolatek. Brakowało jeszcze tupnięcia nogą. Mógłbym śmiać się nad własną żałosnością. Rainamar uniósł na mnie swoje jasnobrązowe oczy.
- To jest zbyt skomplikowane. - uciął krótko, odkładając książkę.
- Uważasz może, że jestem za głupi? – wtrąciłem, uśmiechając się złośliwie.
- Oczywiście, że nie! - oburzył się mój przyjaciel. - Tu nie chodzi o ciebie, ale o mnie. Ja sam muszę się uporać z tym problemem. Sam go stworzyłem, sam rozwiążę.
- Martwię się o ciebie. Nic na to nie poradzę. - wyznałem.
- Wiem, Casius.
Zamyśliłem się chwilę.
- Więc dlaczego twoja decyzja w sprawie nowego prawa była taka? - zapytałem wreszcie, patrząc na niego najpoważniej jak potrafiłem.
- Nie chcę, żeby ktokolwiek musiał przechodzić przez to co ja i moje rodzeństwo. Dlaczego rodzice mają decydować za swoje nienarodzone potomstwo? Ludzie... ludzie potrafią być bardziej okrutni niż ktokolwiek.
- Masz rację, Rainamar, ale czy nie czas zmienić ich nastawienie? Dlaczego pozwalasz im głębiej zamknąć się do swoich twardych skorup?
- Rewolucją niczego nie zdziałasz, Casius.
- Więc mam się cofać? - wykrzyknąłem z wyrzutem.
- Nie zmienisz świata.
- Mogę chociaż spróbować... - odparłem cicho. Spojrzałem w okno. Męczyła mnie ta dyskusja. To nie był ten sam Rainamar z którym się wychowywałem. Nie miałem pojęcia, co się stało. Z dnia na dzień zaczął się zmieniać.
- Nie pomyślałeś o osobach, które możesz skrzywdzić? Wiesz ile moja matka wycierpiała się ze strony jej rasy? Zdajesz sobie sprawę?
- Nigdy nie żałowała swojej decyzji! - postawiłem na kontratak. Elena była silną kobietą i dobrze wiedziała, czego chce. Podziwiałem ją za to, że potrafiła stanąć przeciw wszystkim i dążyć do celu, który sobie postawiła. Ja tego nie umiałem. Bałem się.
- Masz rację. Ale nie wszyscy są tacy jak ona. - powiedział smutno Rainamar.
- Może nie wszyscy muszą być tacy. Zawsze znajdzie się kilku, którzy podtrzymują nadzieję, że ten świat nie jest do końca zwariowany. - uśmiechnąłem się gorzko. Usiadłem na parapecie i wpatrywałem się w krajobraz rozciągający się za oknem. Słońce chyliło się ku zachodowi pomarańczową smugą. Pola ciągnące się daleko za horyzont przybrały barwę czerwieni.
- Byłeś w chacie myśliwego, Casius. - zauważył Rainamar. Odwróciłem się do niego zaskoczony.
- Tak. Skąd wiesz?
- Widziałem cię. Po co tam poszedłeś? - zapytał z wyrzutem.
- Nie wiem. - przyznałem sam przed sobą.
- Tego potwora już nie ma – rzucił półork zaciskając dłonie w pięści. Przytuliłem policzek do zimnej szyby. Tak, mój ojciec nie żył, ale ja wciąż widziałem jego twarz wykrzywioną we wściekłym uśmiechu. Śniło mi się, że mnie ściga. Słyszałem jego śmiech.
- Tak... - uśmiechnąłem się przez siłę. Rainamar od razu wyczuł mój nastrój. Nie byłem dobrym kłamcą, a nawet nie próbowałem. Temat mojego ojca nawet po tylu latach był dla mnie bolesny. Nie potrafiłem mu przebaczyć i zapomnieć. To we mnie żyło.
- Casius... - powiedział cicho mój przyjaciel, obejmując mnie lekko.
Elena i Deris stali się dla mnie jak rodzice po śmierci mojej matki. Ojciec nigdy nie przejmował się moją obecnością w domu lub jej brakiem. A kiedy był wściekły czy sfrustrowany a ja byłem pod ręką, nie zastanawiał się wiele. Miałem wrażenie, że mnie nienawidzi. Równocześnie to on nauczył mnie tego, co umiem najlepiej – polować. Był myśliwym, tak jak ja teraz. Miał do tego talent. Starsi mówią, że odziedziczyłem to po nim. Tak jak wygląd. Byliśmy podobni jak dwie krople wody.
Nie zauważyłem nawet że Rainamar uważnie mi się przygląda. Było coś dziwnego w tym spojrzeniu, coś czego wcześniej nie dostrzegałem. Prócz czystej braterskiej miłości i zatroskania widziałem coś innego, co powinno mnie zaniepokoić, ale tak się nie stało. Jego oczy błyszczały pożądaniem.
- Chcę ciebie, Casius... - wyszeptał cicho. Wtedy też pocałował mnie pierwszy raz. Wpił się w moje usta, jakby od tego zależało jego życie. Nigdy nie czułem czegoś podobnego. Zakręciło mi się w głowie. Przycisnąłem go do siebie i oddałem pocałunek. Oderwaliśmy się od siebie, żeby zaczerpnąć powietrza. Rainamar wyglądał na zakłopotanego.
- Casius, ja... ja nie chcę cię do niczego zmuszać. Wychowywaliśmy się jak bracia, a ja...
- Nie jesteśmy braćmi – przerwałem mu stanowczo. Uśmiechnął się szelmowsko. Denerwował mnie ten uśmieszek. On jednak przytulił mnie mocno, jak to miał w zwyczaju robić.
- Matka się ucieszy! - powiedział, dmuchając mi w szyję.
- Co? - wykrzyknąłem, odpychając go lekko – Coś ty powiedział, podła szujo?
- Kocham cię – wyznał mój przyjaciel, śmiejąc się szeroko. Teraz kompletnie mnie zatkało.
- Elena wie? - zapytałem z niedowierzaniem.
- Przecież to moja matka! Ona widzi więcej ode mnie, zapewniam cię. - rzekł takim tonem, jakby co najmniej referował o stanie wojsk przed generałem.
- Czuję się lekko... oszołomiony. - przyznałem, głaszcząc go po czarnych włosach. Wpatrywał się we mnie i uśmiechał. Gdybym teraz umarł, umarłbym szczęśliwy.
- Powiemy im przy kolacji – ucieszył się Rainamar.
- Jak ty to sobie wyobrażasz? Tak nagle chcesz wyskoczyć z tą wiadomością – mamo, tato ja i Casius jesteśmy... właśnie... kim? - zastanowiłem się.
- Oni cię kochają, Casii. Wszystko będzie dobrze.
- Oby... - syknąłem w odpowiedzi. Byłem sceptycznie nastawiony do tego pomysłu. Owszem, byłem oczkiem w głowie Eleny, ale to nie oznaczało od razu, że miała aprobować wszystko! Na wszystkie święte Żywioły!
Rainamar nie odpowiedział nic. Pocałował mnie spontanicznie w policzek.
- Ja też cię kocham, wariacie... - zaśmiałem się.
Przy kolacji panowała niezwykle spięta atmosfera. Ja byłem zdenerwowany tak, że wyciśnięcie z siebie choćby jednego słówka przychodził mi z trudem. Elena wpatrywała sie w Rainamara, myśląc zapewne o dzisiejszej naradzie wojskowej. Amira była zajęta narzeczonym. Deris wyglądał na szczerze zaintrygowanego zachowaniem żony. Natomiast Kanthar najspokojniej w świecie pochłaniał jedzenie, szczerząc się do mnie bezczelnie przy pierwszej, lepszej okazji.
- Wyglądasz na zdenerwowanego, braciszku! - zawołał wreszcie najstarszy syn Derisa i Eleny.
Prawie zachłysnąłem się winem.
- Wydaje ci cię. - odparłem, nie patrząc na niego.
- Chyba nie... - zaśmiał się Kanthar i rzucił mi dwuznaczne spojrzenie. Deris odwrócił się w moją stronę.
- Coś cię dręczy, synu? - zapytał wreszcie. Czy oni się zmówili! Bracie, synu? Do jasnej cholery, czułem się jakbym uprawiał kazirodztwo w czystej postaci. Przełknąłem ślinę. Moje zdenerwowanie rosło teraz z każdą sekundą.
- Daj mu spokój, Deris! - wtrąciła Elena, siląc się na uśmiech. Jej mąż jednak nie był usatysfakcjonowany moim milczeniem.
- Możesz nam wszystko powiedzieć, Casius. - rzekł ojcowskim tonem.
- Miałem ciężki dzień. - powiedziałem wreszcie, starając się brzmieć jak najbardziej naturalnie. - Mała sprzeczka z generałem.
- Pokłóciłeś się z generałem Gustavem? - zawołał z wielkim zdziwieniem w głosie stary ork. Elena zmrużyła ostrzegawczo oczy.
- Tak – przyznałem z lekkim wstydem, który zapewne odbił się piękną czerwienią na moich policzkach. Deris zamyślił się przez chwilę.
- Chcę coś powiedzieć... - zaczął nagle Rainamar. Tego się obawiałem cały wieczór. Teraz jednak nie było odwrotu, chyba że mój drogi przyjaciel wymyślił jakąś niesamowitą historyjkę na poczekaniu. Obaj wymieniliśmy się spojrzeniami, co nie umknęło uwadze Kanthara. Wyszczerzył do mnie wszystkie zęby i pokazał coś rękoma. Na pewno nie był to przyzwoity gest.
- Mów że.. - zachęcił go ojciec.
Rainamar wziął głęboki oddech i przeleciał wzrokiem po wszystkich zebranych.
- Właściwie ja i Casius chcielibyśmy wam coś powiedzieć.
Elena zamarła i zbladła jak kreda. Deris zesztywniał cały, jakby przeczuwał co najmniej koniec świata. Rainamar złapał mnie za rękę. - Kocham Casiusa i chcę być z nim.- oznajmił najspokojniej w świecie półork.
Jego rodzice trwali przez chwilę w bezruchu, wpatrując się w nas z wielkim zaskoczeniem. Elena wydawała się jednak o wiele spokojniejsza niż Deris. Poczułem się źle. Wydawało mi się przez moment, że to był błąd, ale moje rozważania przerwał głośny śmiech Kanthara.
- Widzisz, ojcze! Po co były te kłótnie ze mną! - zawołał starszy brat, klepiąc starego orka po ramieniu. Ten zawarczał cicho.
- Mimo wszystko, jestem zaskoczony. - przyznał Deris. - Cóż, nic nie stoi na przeszkodzie, Rainamar.
Jego syn uśmiechnął się szeroko i objął mnie. Byłem tym straszliwie zawstydzony. Deris roześmiał się serdecznie.
- Nasz mały, wstydliwy wilczek. - rzekł, przypominając mi to ubliżające przezwisko z dzieciństwa. Zaczerwieniłem się chyba gorzej niż burak. Ukryłem twarz w kurtce Rainamara.
- Jedzcie, bo wystygnie – rzucił niby od niechcenia Kanthar, kończąc kolację. - Zająłeś się końmi, Casius, czy ja mam to zrobić?
- Oczywiście, że się nimi zająłem! - oburzyłem się.
- Spokojnie, braciszku. - odparł, ale nagle zakrył usta dłonią i wpadł w dziki śmiech. - Nie wiem, czy wciąż mogę się tak do ciebie zwracać. - dodał rozbawiony. Wiedziałem, że będzie się ze mnie nabijał.
- Taki stary a taki durny. - odgryzłem się, popijając wino.
* * *
Jethro obrzucił mnie urażonym spojrzeniem, jakbym co najmniej zabił mu psa. Przewróciłem oczami w geście rozpaczy, co zdenerwowało go jeszcze bardziej.
- I z czego się cieszysz, Casius? - zapytał nagle, skupiając na mnie spojrzenia wszystkich obecnych. Poczułem się nieswojo, wiedząc że wszyscy na mnie patrzą. Przekląłem w myślach.
- Z tego, że cię widzę, przyjacielu – odparłem sarkastycznie.
- Oczywiście – parsknął z niedowierzaniem Jethro, siadając przy stole.
- Generał wspominał coś o mnie? - zapytałem ostrożnie. Mój kompan wyprostował się na krześle i uśmiechnął się błogo.
- A i owszem, owszem. - rzekł tajemniczo – Nie martw się jednak, bracie, nie mówił niczego złego. Był za to mile zaskoczony, że zdecydowałeś się na konfrontację z nim.
- Nie jestem z tego szczególnie dumny. - przyznałem.
- Tak wiem, chciałeś popisać się przed Rainamarem. - zaśmiał się Jethro, patrząc mi prosto w oczy. Zawsze mi imponował. Był ode mnie pięć lat starszy. Nie wiem, czy było coś, czego by się bał. Zawsze odważny, dumny i pewny siebie. Było coś pociągającego w tym mężczyźnie. On doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak działa na ludzi.
- Możliwe.
- Wierz mi, nawet główny doradca się go boi. Widziałem na własne oczy jak obaj rozmawiali. Starzec o mały włos nie narobiłby w gacie! - roześmiał się mężczyzna.
- Nie rozumiem go. - odparłem od niechcenia. Jethro wyszczerzył zęby.
- No tak, Casius. Powinienem był się wcześniej domyślić.
- Domyślić? Niby czego? - zdziwiłem się.
- Nie udawaj niewiniątka, Casius.
Wtedy do pokoju wszedł Rainamar oraz generał Gustav. Obaj żywo o czymś dyskutowali. Nagle starszy mężczyzna zamilkł, wbijając we mnie przenikliwe spojrzenie.
- Generale! - zasalutowałem, zrywając się z miejsca. Dowódca odpowiedział mi tym samym. Rainamar z kolei miał trudności z powstrzymaniem się od śmiechu. Wiedział dokładnie, że obawiam się tej rozmowy.
- Chłopcze, spotkał mnie twój ojciec. - zaczął bardzo poważnie generał.
Jaki ojciec? Ach, przeklętnik Deris!
- Był bardzo zdenerwowany i prosił, żebym nie traktował cię zbyt ostro za twoje zachowanie w stosunku do mnie.
Zrobiłem się cały czerwony. Na dodatek słyszałem ciche chichoty żołnierzy zgromadzonych na sali. Myślałem tylko o tym, żeby podłoga pode mną nagle otworzyła się i mnie pochłonęła.
- Żołnierzu, stawisz się na rozmowę do mnie dziś późnym popołudniem. - zarządził generał i wyszedł, nakazując jednemu z żołnierzy aby podążył za nim. Zrezygnowany osunąłem się na krzesło. Wróżyłem sobie rychły koniec kariery wojskowej.
- Casius. - Rainamar uśmiechnął się do mnie szeroko, prezentując ostre kły, dziedzictwo po ojczulku orku.
- Słyszałeś? - zapytałem ciągle jeszcze nie mogąc uwierzyć. - Twój ojciec mnie pogrążył jak głaz na bagnisku!
- Przesadzasz. Chciał dobrze! - rzucił półork, siadając obok mnie.
- Martwisz się bezpodstawnie, Casius. - wtrącił Jethro.
Rainamar spojrzał na niego z nieufnością. Zastanawiało mnie, dlaczego tak bardzo nie lubił tego mężczyzny. Wydawało mi się że Jethro z kolei darzy go taką samą sympatią, jak resztę naszych kompanów z oddziału.
- Kończy się moja kariera, zanim się jeszcze zaczęła! - lamentowałem.
- Jak zwykle przesadzasz. - rzekł zirytowany nie wiadomo czym Rainamar. Wzruszyłem ramionami.
- Nie chcę się z tobą kłócić. - powiedziałem twardo, wbijając wzrok w przestrzeń przede mną. Półork zawarczał ostrzegawczo i wstał. Bez słowa wyszedł z sali drzwiami, przez które jeszcze dwie chwile temu przechodził generał Gustav.
- Zaczyna się. - syknąłem.
- Przejdzie mu. Jest temperamentny, szybko się denerwuje. Zdążyłem się przyzwyczaić. - rzekł Jethro, uśmiechając się ciepło. Wstał i poklepał mnie po ramieniu. - Jakby co, wiesz, gdzie mnie znaleźć.
- Oczywiście. Dziękuję. - odrzekłem, patrząc mu w oczy.
Niedługo potem trenowałem walkę mieczem z młodym rekrutem. Zdolny chłopak w lot łapał podstawy treningu. Nagle obaj usłyszeliśmy jak ktoś woła moje imię. Odwróciłem się. To był nie kto inny, jak Rainamar. Nie wyglądał na zadowolonego. Humorki mu wracają – pomyślałem i posłałem żołnierza do grupy. Sam ruszyłem w stronę mego przyjaciela.
- Słucham, panie i władco? - zapytałem z rozbawieniem. On jednak zawarczał i przyciągnął mnie bliżej.
- Co ty sobie wyobrażasz? - zapytał wściekłym tonem. Jego jasnobrązowe oczy błyszczały gniewem.
- Rainamar, uspokój się. Nie wiem, o co ci chodzi! - zawołałem, próbując wyswobodzić się z jego uścisku. On jednak nic sobie z tego nie robił.
- Powiem ci o co chodzi! Myślisz, że nie widzę, jak na niego patrzysz? Co, ja już ci nie wystarczę, człowieku?
- Jesteś zazdrosny o Jethro? - zapytałem z wielkim zdziwieniem.
- Od razu wiesz, o kogo chodzi! Brawo, Casius. - syknął sarkastycznie. Jego uścisk wzmocnił się. Czułem teraz jak wbija pazury w moje barki.
- Rainamar, przesadzasz. Jethro jest moim przyjacielem. Był nim od zawsze! Wcześniej ci to nie przeszkadzało! - odparłem na swoją obronę. Półork zmierzył mnie wzrokiem.
- Przyjacielem? A może z nim też się pieprzysz, co? Widziałem jak na siebie patrzycie! Rzygać się chcę od tego! - rzucił, odpychając mnie od siebie. Oczy zapiekły mnie niemożliwe, ale nie miałem zamiaru płakać. Nie z powodu czegoś takiego! O nie. Stałem tak w milczeniu, patrząc na Rainamara. Zabolało jak cholera. Jak on w ogóle mógł coś takiego pomyśleć! Nie widziałem świata poza nim! Do jasnej cholery!
- Mam dużo pracy... - powiedziałem, starając się brzmieć jak najbardziej obojętnie.
- Idź! - parsknął półork, patrząc na mnie dziwnie – Idź, może twój przyjaciel cię pocieszy! - dodał i poszedł w stronę kwatery głównej, zostawiając mnie na placu.
Nie pamiętam, co mówił do mnie generał, podczas naszego spotkania.. Przez resztę dnia w głowie dźwięczały mi słowa Rainamara. Byłem głupcem. Nie potrafiłem się nawet obronić. Tysiące sprzecznych myśli wirowało w mojej głowie, doprowadzając do bólu. Nie chciałem wracać do domu.
Obudziłem się w środku nocy. Leżałem na drewnianej podłodze, w chacie myśliwego. Powietrze śmierdziało pleśnią. Było mi zimno. Usiadłem, przeciągając się. Ból głowy minął, pozostawiając po sobie dziwne uczucie ciężkości.
W chacie było ciemno i nieprzyjemnie. Wszystkie trofea mego ojca wlepiały we mnie swoje martwe ślepia. W dzieciństwie wydawało mi się, że zaraz obudzą się i zemszczą za to, że ojciec je zabił. Bałem się przebywać w głównej izbie po zapadnięciu zmroku. Poczołgałem się w stronę kominka. Delikatny ogień tlił się jeszcze. Postanowiłem rozniecić go na nowo. Pochłonięty rozpalaniem ognia usłyszałem nagle jakieś szmery. Zastygłem w bezruchu. Powoli sięgnąłem po nóż myśliwski, który nosiłem przypięty do pasa. Ktoś był w domu. Wyraźnie słyszałem kroki w drugiej izbie. Ostrożnie schowałem sie za kominkiem. Nie myliłem się. Ciemna postać weszła do głównej izby. Stanęła na środku i rozejrzała się. Było zbyt ciemno, żebym dostrzegł kto to może być.
- Casius, wiem że tu jesteś. - zawołał Rainamar. Przylgnąłem mocniej do ściany i nabrałem powietrza.
- Nie mam ochoty na rozmowy z tobą. - odparłem sam nie wiedząc dlaczego. Chciałem mieć święty spokój.
- Casius... - powiedział ciszej półork, szukając mnie wzrokiem.
Wyszedłem z ukrycia i klęknąłem obok kominka. Ogień zaczynał się palić jak należy. Delikatnie rozświetlał przestrzeń wokół.
- Przepraszam. - rzekł Rainamar, klękając obok mnie. Odepchnąłem go lekko.
- Mówiłem, że nie mam ochoty z tobą rozmawiać.
- Wiem, że zachowałem się jak najgorszy głupiec. Nie wiem, jakie przekleństwo byłoby odpowiednie na określenie tego! Jestem idiotą, Casius i jedyne co mogę zrobić, to cię przeprosić i obiecać, że to się więcej nie powtórzy.
- Masz rację. Następnym razem zostanę w mieście, żebyś mnie nie niepokoił. - syknąłem złośliwie. Widziałem dokładnie, że go zdenerwowałem, ale on tylko zacisnął zęby i przymknął oczy.
- Kochanie... - zaczął niepewnie, dotykając mojej dłoni. Spojrzeliśmy na siebie. Wiedziałem, że jeśli teraz tak łatwo mu przebaczę, zrobię błąd. Nie potrafiłem się przed nim bronić i on o tym dobrze wiedział. - Proszę...
- Ty mi nie ufasz.
- Ufam ci! Kochanie, ufam ci całym moim życiem! Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Sama myśl, że mógłbym cię stracić miesza mi w głowie! Bardzo cię kocham. Skrzywdziłem cię. Casius, pozwól mi to naprawić.
- Nigdy więcej nie chcę usłyszeć czegoś takiego. Nie jestem dla ciebie dziwką, którą możesz traktować w zależności od nastroju. - powiedziałem twardo. Mój głos brzmiał dla mnie obco. Rainamar przytaknął i objął mnie mocno, tak że prawie straciłem oddech. Całował mnie po twarzy, włosach i szyi.
- Może wyremontujemy ten dom? - zapytałem cicho. Oderwał się ode mnie, żeby spojrzeć mi prosto w oczy.
- Naprawdę chcesz tu mieszkać? - zapytał z wielkim zdziwieniem, malującym sie na jego twarzy. Uśmiechnąłem sie lekko.
- Tak. Tylko chcę wyrzucić to – wskazałem gestem ręki na trofea – Spalić to wszystko.
- Tak. - zgodził się Rainamar. - Dom jest w dobrym stanie. Naprawa dachu i trochę sprzątania powinno wystarczyć. Nowe meble. Możemy jeszcze kupić dywan od handlarzy ze wschodu.
- Spodobał ci się ten pomysł?
- Chyba tak. Chcę zacząć życie z tobą. Jeśli ty chcesz tutaj, ja też. - powiedział pewnym tonem.
* * *
Na polowaniu jak w życiu – bywają momenty, kiedy wszystko układa się po naszej myśli, ale bywa i tak, że gęste krzewy utrudniają nam przejście, a my gubimy się gdzieś po środku lasu.
Siedziałem na schodach, przed chatą, smarując łuk łojem. Obok mnie, na trawie wyciągnęły się dwa rdzawobrązowe psy.
- Piękny mamy dziś dzień, panie myśliwy... - zauważył Rainamar.
Usta lekko mi drgnęły, ale starałem się nie uśmiechać. Udałem, że skupiam się na przygotowaniu broni. Rainamar usiadł za mną i objął mnie mocno w pasie. Czułem na szyi jego ciepły oddech.
- Czego chcesz? - zapytałem, odkładając łuk na trawę.
- A jak myślisz? - zapytał głębokim głosem, ocierając się o mnie.
Roześmiałem się w głos.
- Muszę cię zmartwić, gdyż jestem bardzo zajęty. Broń sama się nie przygotuje.
- Pomogę ci, wtedy szybciej skończymy.
- Znasz się na myślistwie tyle co pięciodniowe niemowlę! - parsknąłem z pogardą. On jednak wzmocnił uścisk.
- W takim razie, panie myśliwy, będę musiał użyć siły. - wyszeptał mi do ucha.
- Negocjacje także nie leżą w kręgu twych zdolności, Rainamar. - rzuciłem z rozbawieniem. Rainamar dźwignął się ze schodów i pomógł mi wstać. Spojrzał na mnie dziwnie i po chwili straciłem kontakt z ziemią.
- Do cholery, postaw mnie! - zawołałem. Mój głos wydawał mi się wyższy niż powinien. Mój partner uciszył mnie jednym, namiętnym pocałunkiem. Kopnął drzwi do chaty, a one posłusznie otworzyły się poddając się jego sile. Wtedy obaj usłyszeliśmy czyjeś wołanie.
- Casius Seanán?
Półork odwrócił się, na moje nieszczęście wciąż trzymając mnie na rękach. Przed nami stał jakiś nieznajomy mężczyzna, uśmiechając się nieprzyjemnie.
- Znasz go? - zapytał półgłosem mój partner.
Pokręciłem przecząco głową. Rainamar postawił mnie na podłodze i ruszył w stronę nieznajomego.
- Skąd do cholery znasz to imię? - wyrzucił z siebie z nieukrywaną podejrzliwością.
Nieznajomy skłonił się w pas, ściągając przy tym swój kapelusz. Promienie słońca zaplątały się w jego jasne włosy.
- Szukam myśliwego, panie. Powiedziano mi, że tu go znajdę. - rzekł nieznajomy. Wytrzeszczyłem oczy w zdziwieniu. Szuka myśliwego? Gildia znajdowała sie w mieście, sam do niej należałem. Każdy z myśliwych zaoferowałby mu swoje usługi.
- Byłeś, panie w mieście? - zapytałem nieufnie.
- Owszem. Odesłano mnie tutaj.
- Z jakiej przyczyny? - zapytał Rainamar, krzyżując ręce na piersi. Patrzał na obcego z taką miną, jakby ten okazał się być podwójnym szpiegiem króla i cofniętym w rozwoju wieszczem w jednym.
- Cóż, chodzi o zlecenie. - rzekł tajemniczo nieznajomy – Jesteś panie zainteresowany? - zapytał, spoglądając najpierw na Rainamara, potem na mnie.
- Być może. - odparłem cicho. - Zastanawia mnie tylko, dlaczego myśliwi z gildii nie przyjęli twego zlecenia.
- Bali się. - rzekł dziwnym tonem. Zaintrygowało mnie to. Powoli zszedłem ze schodów i stanąłem obok Rainamara.
- Czego? - zapytał sceptycznie półork.
- Cienia. - mówił dalej nieznajomy. Coraz bardziej wydawało mi się to bezsensowne a jednocześnie niebezpiecznie ciekawe.
- Więc po co przyszedłeś tutaj? On też należy do Gildii! - syknął zirytowany Rainamar.
Nieznajomy nie zraził się jego krytycznym nastawieniem. Jego przenikliwe, zimno - niebieskie oczy wpatrywały się we mnie. Czułem, jak gdyby patrzył wprost na moją duszę. Uśmiechał się, lekko unosząc kąciki ust. Jego jasne włosy błyszczały w słońcu.
- Czego tak naprawdę szukasz? - zapytałem.
- Powiedzmy, że ktoś zabrał mi rzecz na której mi bardzo zależy. To mały wisiorek. Uciekł. Wiem, że nie uszedł daleko, albowiem poważył się na przekroczenie granic Północnego Lasku.
- Wiele razy polowałem tam z ojcem. - odparłem.
- Tak też mi powiedziano w waszej Gildii. Myśliwi się boją tej gęstwiny. Ja nie wiem dlaczego. - zastanowił się mężczyzna.
- Myśliwi rzadko decydowali się na polowanie w tamtym miejscu. Pełno tam różnych dziwnych stworów. Poza tym jest tam też miejsce kultu druidów, a tych nikt wolałby nie denerwować bez potrzeby. Zdarzało się, że ludzie ginęli w nim bez śladu. - wytłumaczyłem mu.
- Nic nie wyparowało w powietrzu. - rzekł nieznajomy mrużąc oczy.
- To czcza gadanina! - zawołał nagle Rainamar i złapał mnie za ramię. - Idziemy, Casius!
- Poczekaj! - odparłem, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. Półork zawarczał cicho i ruszył w stronę domu.
- Mów, o co ci chodzi? - zapytałem, obserwując kątem oka Rainamara.
Nieznajomy zaczął chodzić w tę i z powrotem, jakby o czymś rozmyślał. Psy zerwały się na nogi i podbiegły do mnie, łasząc się.
- Ty znajdziesz zbiega, a właściwie to, co należy do mnie. Z nim możesz zrobić co chcesz, nawet zabić. Ja się odwdzięczę czystym złotem.
- Nie zabijam ludzi, nie jestem łowcą głów. - odpowiedziałem ze złością.
- Tak, racja. Kodeks myśliwego. - zaśmiał się jasnowłosy.
- Dlaczego sam po niego nie pójdziesz? - zapytałem.
- Właśnie w tym leży problem. Pamiętasz co starsi mówili o Północnym Lasku?
- To zależy... - zauważyłem.
- Racja. Legendy mówią, że żadna magiczna istota nie wyjdzie z niego żywa. Otóż, dlatego nie chcę tam wchodzić. - wyznał jasnowłosy.
- Mówiłeś, że nie wiesz, dlaczego myśliwi boją się lasku? - zapytałem cofając się lekko.
Nieznajomy tylko się uśmiechnął.
- Pomożesz mi, Casiusie?
- Zacznijmy od tego, jak brzmi twoje imię!
- Nazywają mnie Leith Daire.
* * *
- Zrozum, Rainamar, to może być szansa na zarobienie pieniędzy! - powiedziałem, targając go za rękaw kurtki. On siedział w milczeniu, jak gdyby w ogóle nie czuł tego, co robię.
- Jesteś tak naiwny, żeby ufać czarownikowi? - zapytał wreszcie, patrząc mi prosto w oczy. Zaczerwieniłem się cały.
- Dlaczego mam mu nie ufać?
- Choćby dlatego, ze to pieprzony czarownik! - wykrzyknął ze złością.
- W waszym plemieniu również są czarownicy! - broniłem się. Rainamar obrzucił mnie urażonym spojrzeniem i odwrócił głowę.
- Rainamar, nie kłóć się ze mną. Nie zgodziłem się jeszcze. Chciałem zapytać ciebie o radę.
- Nie ważne co bym powiedział, ty zrobiłbyś swoje! - syknął wściekle półork.
- Liczę się z twoim zdaniem, w przeciwieństwie do ciebie! Kiedy tylko chcę sam o czymś zadecydować ty jesteś przeciwny! - rzuciłem gniewnie.
- To nie jest prawda! Chcesz ginąć, idź do tego przeklętego Lasku i giń! Mnie w to nie mieszaj!
- Kochanie…
- Przestań z tymi czułymi słówkami! Na mnie to nie działa. Muszę się przewietrzyć. - powiedział twardo i wstał.
- Rainamar, proszę cię, chociaż raz mnie posłuchaj.
- Słucham cię. - odparł półork, stanąwszy naprzeciwko mnie.
- W takim razie powiem mu, żeby poszukał kogoś innego. Przyjedzie za dwa dni. - zgodziłem się. Jakże czułem się w tej chwili upokorzony. Nie tak wyobrażałem sobie nasze życie.
- Dobrze. - zgodził się Rainamar.
Podniosłem się z krzesła i stanąłem przed nim.
- Rainamar, jeżeli tak ma wyglądać nasz związek, to może nie powinniśmy być razem. - rzekłem zimno, patrząc mu w oczy. Jego źrenice rozszerzyły się nienaturalnie.
- Nie mów tak. - tylko tyle mi powiedział, zanim zniknął za drzwiami prowadzącymi do sypialni.
Westchnąłem cicho i przywołałem psy. Zakręciły się wokół moich nóg i zapiszczały, zapraszając mnie do zabawy. Wyszedłem przed dom, a psy podążyły za mną. Zapadał wieczór. Powietrze było zimne i rześkie. Wielkimi krokami zbliżała się jesień. Rankiem obudził mnie dźwięczny, żeński głos i odpowiadające mu pomruki mężczyzny. Usiadłem na łóżku i przeciągnąłem się sennie. Było jeszcze wcześnie. Zastanawiałem się z kim rozprawia Rainamar. Poszedłem do kuchni, bo stamtąd dobiegały dźwięki.
- Elena? - zdziwiłem się widząc ją, siedzącą przy stole i strofującą swojego syna.
- Nie cieszysz się, że mnie widzisz, dziecko? - zapytała z przekorą. Bezbłędnie można było zgadnąć po kim Kanthar odziedziczył charakterek.
Uśmiechnąłem się lekko.
- Oczywiście że się cieszę! - zawołałem – Coś się stało? Jesteś tak wcześnie...
- Cóż miałam robić... - zastanowiła się kobieta – Przygotowania do ślubu skończone. Amira nie potrafi mówić o niczym innym jak o swoim narzeczonym. - dodała z rozbawieniem.
- To się nie zmieniło od przeszło roku. - zauważyłem.
- Dobrze się wam tu mieszka? - zapytała z zaciekawieniem. Dobrze wiedziałem, do czego dążyła. Ten temat był tylko niewinną przykrywką.
- Tak – odparłem, spoglądając ostrożnie na Rainamara. On jednak na mnie nie patrzał. Jego wzrok utkwiony był w krajobraz rozciągający się za kuchenną szybą.
- Synu – Elena zwróciła się do półorka. On natychmiast odwrócił się w jej stronę.
- Słucham?
- Chcesz mi coś powiedzieć.
Rainamar wbił wzrok w podłogę. Ja natomiast przez chwilę stałem w bezruchu, nie wiedząc co robić. Rzuciłem Elenie nerwowy uśmiech.
- Może wam coś ugotuję, dzieci? - zaproponowała, starając się rozluźnić napiętą atmosferę. Rainamar pokiwa tylko głową.
- Pójdę zająć się końmi. - rzekł cicho i wstał.
- Kochanie? - dotknąłem lekko jego ramienia, kiedy przechodził obok mnie. On zaskoczył zarówno mnie i swoją matkę, przytulając się do mnie mocno. Pociągnąłem go za włosy, zmuszając żeby się nachylił. Wykorzystałem ten moment i pocałowałem go. Zamruczał.
- Chłopcy, przypominam, że matka jest w domu! - zawołała ze śmiechem Elena, szukając czegoś w kuchennych szafkach.
Rainamar tylko się uśmiechnął i wyszedł na zewnątrz, ciągnąc mnie za sobą. Obaj przez chwilę trwaliśmy w kompletnym milczeniu, wpatrując się w siebie nawzajem.
- Przepraszam. - powiedział w końcu, obejmując mnie – Masz prawo decydować o sobie. Po prostu boję się o ciebie.
- Potrafię o siebie zadbać. - odparłem chłodno. On jednak nie przestawał mnie tulić.
- Zgódź się, Casius. Pomóż temu ludzkiemu czarownikowi. Wiem że chcesz się sprawdzić. - rzekł, dmuchając mi we włosy.
- Nie rozumiem. Skąd nagle taka zmiana? - zapytałem.
- Nie chcę cię stracić, Casius. Jednak do tej pory robiłem wszystko właśnie w odwrotnym kierunku. To, co mi wczoraj powiedziałeś... Ja nie potrafię bez ciebie żyć, kochanie.
Jakie to ckliwe... Ileż to razy słyszałem jego tłumaczenia po każdej z kłótni.
- Dzisiaj mówisz mi te słowa, a gdy następnym razem się nie zgodzimy, będzie tak, jak zwykle. Ja nie wiem, czy tak potrafię.
- Przepraszam. - wyszeptał mój partner, całując moje włosy.
- To był ostatni raz, Rainamar.
- Ostatni – zgodził się. Poczułem jak wsuwa mi dłonie pod koszulę. Pocałował mnie mocno, tak że po chwili nie miałem czym oddychać.
- Twoja matka jest w domu! - ostrzegłem go. Mój głos drżał z podniecenia.
Rainamar zaśmiał się bezgłośnie i w jednej chwili podniósł mnie. Nie cierpiałem, kiedy to robił.
- Do cholery! - zawołałem bezradnie, obejmując go za szyję. - Mówiłem, żebyś tego nie robił!
- Ale ja bardzo to lubię... - odparł z przekorą. Jego oczy błyszczały.
Wyszczerzyłem zęby w złośliwym uśmieszku.
- Pospiesz się, nie mamy całego dnia. - rozkazałem. On tylko pokręcił głową.
* * *
Leżałem na kocu, który by ułożony na sianie. Tuż obok wyciągał się Rainamar, obejmując mnie jednym ramieniem. Ciszę mąciły jedynie nasze głębokie oddechy. Mój partner przekręcił sie na bok. Spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się czule. Uwielbiałem go w takich momentach.
-Było dobrze? - zapytał, niezwykle zadowolony z siebie.
-Po co się głupio pytasz? - odburknąłem i pocałowałem go w nos.
-Hmh..... czyżbyśmy byli dziś w dobrym nastroju?
Widziałem dokładnie, że ma nieodpartą ochotę żeby się ze mną podrażnić. Rzuciłem mu złośliwy uśmieszek i położyłem mu głowę na ramieniu.
- Jeszcze raz, Rainamar. Weź mnie tak, żebym nie mógł przez tydzień usiąść na tyłek – powiedziałem, przeciągając się. On cały zesztywniał. Chwilę później ostrożnie spojrzał mi w oczy, badając sytuację.
- Kochanie, nic jeszcze nie jadłeś, a już coś ci zaszkodziło. - udał zmartwionego.
- Nie gadaj, tylko zabieraj się do roboty. - odpowiedziałem zniecierpliwiony. Nie trzeba było go długo namawiać. Pocałował mnie, wsuwając język w moje usta. Zamruczałem zadowolony. Jego dłonie błądziły po moim ciele. Tak, tego nam obu było trzeba.
* * *
Kiedy zjawiłem się w kuchni, Elena próbowała doprowadzić szalejące psy do porządku. Rzuciła mi znaczące spojrzenie, lecz nie uśmiechnęła się.
- Te psy to zmora pańska! - zawołała, siadając przy stole.
Przywołałem zwierzęta, które posłusznie siadły u moich nóg.
- Gdzież jest Rainamar? Obiad gotowy!
- Zajmuje się końmi.
- Cały ranek? - zapytała podejrzliwie. Wzruszyłem ramionami, udając że nie wiem, o co jej chodzi.
- Bądź tak dobry i zawołaj go... albo nie, ja po niego pójdę. - rzekła kobieta. Z gracją minęła dwa rdzawobrązowe psy i wyszła na zewnątrz. Ja tymczasem nie omieszkałem sprawdzić, co takiego ugotowała matka Rainamara. Była to smażona ryba i warzywa oraz jakiś sos o bardzo gęstej konsystencji.
Chwilę później do kuchni wpadła Elena oraz Rainamar, którzy rozmawiali i czymś bardzo zacięcie.
- Jak to... - zaczęła kobieta – Rainamar powiedział mi przed chwilę, że zamierzasz odejść z wojska! Czy to prawda?
- Nie zastanawiałem się jeszcze na tyle, by podjąć decyzję, ale myślę o tym. - przyznałem.
- Cóż, spodziewałam się prędzej czy później, że zechcesz iść w ślady swego ojca. - odparła poważnie.
Nie chciałem z nią rozmawiać o zleceniu, które dostałem wczoraj. Rainamar najwyraźniej wyczuł to i nie poruszał tematu przy obiedzie. Cały czas mówiliśmy o sytuacji w kraju i ślubie Amiry. Jej narzeczony, Sein był orkiem w jej wieku, średniego wzrostu i strasznie szpetnym. Za to jego rodzina była obrzydliwie bogata, a on sam dziedzicem majątku. Zastanawiało mnie, czy jest na tyle ślepa czy sprytna. Znając ją, stawiałbym bardziej na to drugie.
Elena odjechała późnym wieczorem, otrzymując ode mnie kilka lisich skór, które sam osobiście przygotowałem. Byłem z siebie dumny, że sztuka myśliwska szła mi coraz lepiej.
Rainamar siedział przed kominkiem, usiłując rozpalić ogień. Wyszczerzył się do siebie samego, gdy wreszcie mu się udało. Wieczory były już chłodne.
- Czy ten czarownik mówił coś jeszcze? - zapytał nagle, odrywając się od roboty.
- Tylko tyle, co sam usłyszałeś – to, że pewien mężczyzna ukradł mu cenny przedmiot. To jakiś wisior. - wyjaśniłem mu – Kazał mi się zastanowić...
- Mimo wszystko, dziwię się ,że nie wynajął łowcy głów. Mówiłeś, że nie zależy mu na żywym zbiegu. - zastanowił się półork.
- To rzeczywiście dziwne, ale facet wydawał się być w porządku.
- Wydawał się być w porządku... - powtórzył z ironią Rainamar, opierając się o fotel. Wciąż siedział na podłodze, pilnując ognia.
- Sam powiedziałeś...
- Nie zmieniłem zdania, Casii. Uważam, że powinieneś zająć się tym zleceniem, choćby dlatego, że to dziwna sprawa.
- Ach tak, więc to ja powinienem się narażać, nie kto inny... - zaśmiałem się, krzyżując ręce na piersi.
- Oczywiście pojadę z tobą. - zaoferował mój partner, szczerząc się do mnie jak szaleniec.
- Nie wiem, czy tego chcę... - odparłem dosyć teatralnym tonem.
- Chcesz, chcesz – powiedział z przekorą Rainamar i wyciągnął do mnie rękę. Usiadłem obok niego, przytulając się.
- Ciesz się póki możesz, bo niedługo będziesz spał na mokrej, leśnej ściółce...
- Rainamar! - ostrzegłem go, szturchając w bok.
- Powiedział chociaż jak się nazywa? - zaciekawił się półork.
- Tak. Leith Daire. Tyle się dowiedziałem.
Rainamar zamyślił się przez chwilę.
- Mogę popytać w mieście, czy nie słyszeli o nim.
- Jeśli to coś pomoże. Dziwne, że Gildia skierowała go tutaj. Powinienem udać się do miasta z tobą, żeby to sprawdzić. Tak na wszelki wypadek.
- Dobry pomysł, Casii. - ucieszył się Rainamar i pocałował mnie w policzek.
Tak czy inaczej, czekał nas pracowity dzień...