The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 25 2024 05:35:52   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Zaparz mi herbatę 1
Tom I – Musimy porozmawiać

Rozdział 1: Matematyczne ultimatum


- Albo trója z matmy, albo koniec z zajęciami plastycznymi – podsumowała pulchna kobieta o trójkątnej twarzy i krótkich, czarnych włosach. Ręce splotła na pokaźnej piersi, odgarniając na boki ciemną garsonkę.
- Super – wymamrotał pod nosem nastolatek, zaciskając pięści w kieszeniach luźnej bluzy przyozdobionej szaro-szarymi paskami. Ze złości wcisnął się mocniej w brązową kanapę, na której siedział, ale nie otworzył więcej ust, żeby wyrazić oburzenie.
- To dobrze, że się zrozumieliśmy – odparł siwowłosy mężczyzna koło czterdziestki, rozsiadając się wygodniej w skórzanym fotelu.
- Absolutnie – prychnął brązowowłosy chłopak, gwałtownie wstając i wychodząc. – Idę się przejść – dodał jeszcze z przedpokoju. Nie czekając na odpowiedź, włożył buty, zarzucił na grzbiet kurtkę i niedbale zawiązał na szyi szalik.
Jego wyjście ogłosiło trzaśnięcie drzwi.

- Mam nadzieję, że nie byliśmy zbyt surowi – westchnęła cicho kobieta, kiedy tylko ucichły odgłosy tupania na klatce schodowej.
- Nie można spędzić całego życia bazgrząc ołówkiem w zeszycie – odparł jej mąż spokojnie. – To jest dobre na hobby - uznał. – Ale Łukasz musi znać priorytety. Gdyby to chodziło o jakiś inny przedmiot, machnąłbym ręką – dodał. – Ale tu chodzi o matematykę. Królową nauk. Nie każę mu przecież być orłem ze wszystkiego… – stwierdził.
- Ale przy matematyce powinien przysiąść – dokończyła za niego Urszula, kręcąc głową z cichym westchnieniem. – To dopiero pierwsza liceum. Musimy go przycisnąć teraz, bo później już będzie za późno, żeby nadrobić zaległości – przekonywała. Tyle, że nie była do końca pewna, czy przekonuje męża, czy samą siebie.
- Dokładnie. A nawet gdyby na półrocze mu nie wyszło, to jeśli przysiądzie, da radę dostać trzy na koniec roku. A wtedy z miłą chęcią znowu zacznę mu finansować te całe zajęcia z rysunku – powiedział korpulentny mężczyzna z przyprószonymi siwizną włosami.
*
Następnego dnia na matematyce, Łukasz usiadł w przedostatniej ławce w rzędzie pod ścianą, co czyniło go niemalże niewidocznym z punktu widzenia nauczycielki przy biurku. Chłopak rozglądał się leniwie po klasie, podparłszy brodę zgiętą w łokciu ręką i patrzył wszędzie, lecz nie na tablicę. Zdawał sobie sprawę, że po półrocznym olewaniu matmy ma takie zaległości, że śledzenie rozwiązywanego zadania zbyt wiele nie zmieni.
Pomieszczenie było nawet ładne, a ławki porządne, choć zbyt chybotliwe. Podłoga została wyłożona beżową wykładziną w ciemne kropeczki, które – być może – miały imitować plażowy piasek. Czy spełniała swoje zdanie? Tego Łukasz nie zamierzał rozstrzygać. Wiedział za to, że jasny kolor wyjątkowo sprzyjał powstawaniu ciemnych smug od obuwia noszonego przez uczniów.
A uczniów w owej klasie było dwudziestu siedmiu, przynajmniej tak notował dziennik, bo Łukasz obecnie doliczył się jedynie dwudziestki piątki. Nie było to zresztą wcale dziwne, ponieważ zimą rzadko kiedy stawiał się w szkole komplet. Jak nie jeden chorował, to robił to ktoś inny. Łukasz, na szczęście, zimowe choróbsko miał już za sobą i miał nadzieję, że następne nie nadejdzie wcześniej niż na jesień.
Tymczasem chłopaka męczyły problemy innej natury, a mianowicie głowę zaprzątał sprawdzian z matematyki, obejmujący całe półrocze, który miał odbyć się już niebawem. Sprawdzian, można by rzecz, kluczowy, jeśli chodzi o oceny Łukasza. A nawet o jego przyszłość.
Bo, choć to, co znajdowało się w dzienniku, Łukasz zbywał wzruszeniem ramion, to wiedział, że jego zajęcia plastyczne wiszą na włosku. A ów sprawdzian był jedyną rzeczą, która mogła je uratować. Pytanie brzmiało: jak do przyszłego tygodnia opanować materiał z pięciu miesięcy? Łukasz nie miał pojęcia.
I to był właśnie Łukaszowy problem.
- Kto robi następne zadanie? – Przez przyciszone szepty przebił się głos nauczycielki, która wreszcie dopiła kawę i stwierdziła, że już od dłuższego czasu przy tablicy nic się nie dzieje.
Łukasz wbił spojrzenie w swój szkicownik, wiedząc, że jest to sprawdzona technika na bycie niewidzialnym dla nauczycielki. Ten sposób miał już od dawna wypróbowany. Wiedział też, że jeśli człowiekowi zależy, żeby być odpytanym – co jemu, na przykład, nie zdarzało się zbyt często – najlepiej patrzeć prosto w oczy nauczycielce. To bardzo zwraca uwagę. Podobnie, jak nerwowe rozglądanie się podczas pisania sprawdzianu.
- To może nowy kolega, Sebastian Grzechowiak, tak? – upewniła się, zerkając w stronę ciemnowłosego, który siedział w środkowym rzędzie, ławkę dalej niż Łukasz.
- Tak, tak – potwierdził chłopak i niespiesznie pociągnął rękawy niebieskiej, kraciastej koszuli, po czym skierował się do tablicy.
Łukasz powiódł za nim wzrokiem, podobnie jak zrobiła to reszta klasy. Sebastian wciąż jeszcze wzbudzał zainteresowanie, jako że semestr dobiegał już do końca, a on doszedł do tej szkoły dopiero przed kilkoma dniami.
Łukasz jednak popatrzył tylko przez moment, po czym przygryzł końcówkę ołówka i wrócił wzrokiem do swojego szkicownika, kompletnie tracąc zainteresowanie tym, co dzieje się przy tablicy.
Mniej więcej w ten sposób mijały mu wszystkie lekcje.

Dźwięk dzwonka sprawił, że wszyscy poderwali się z miejsc. Część już miała spakowane książki i tylko czekali, by wystartować za próg klasy. Normalnie pośpiech nie był aż tak widoczny. Z drugiej strony, to wcale nie był normalny dzień – był piątek, a właśnie skończyła się ostatnia lekcja.
Łukasz, mimo to, mozolnie wrzucił książki do starego, granatowego plecaka, po czym, już o wiele uważniej, zrobił to samo ze swoim szkicownikiem. Była to jedyna rzecz, o którą naprawdę dbał i pilnował jak oka w głowie.
Klasa powoli pustoszała. Nieopodal kręcił się tylko Robert, cierpliwie czekając, aż Aneta się spakuje – po czym zapewne przyjdzie mu jeszcze czekać, aż się umaluje w łazience dziewcząt. Wyglądało to o tyle interesująco, że Robert był postawnym, krótko obciętym szatynem w glanach, czarnych jeansach, koszulce z nazwą jakiegoś metalowego zespołu oraz wieloma, wieloma pieszczochami otaczającymi jego nadgarstki, a nawet szyję. Aneta zaś prezentowała się niczym typowa, pilna dziewczyna, z dość długimi włosami koloru ciemny blond, które wiązała w wysoką kitkę oraz z okularami w wąskich, czarnych oprawkach, które dodawały uroku jej łagodnej twarzy. Poza tym była miła, grzeczna i uczynna, co zupełnie kłóciło się z wizerunkiem Roberta – skorego do kłótni i przekomarzań, czasami wrednego i impulsywnego metala. Mimo to byli parą od drugiej gimnazjum i Łukasz nie sądził, by cokolwiek mogło to zmienić w najbliższym czasie.
No może prócz spojrzeń, które Aneta posyłała od czasu do czasu w stronę tego nowego – Sebastiana.
Właśnie. Sebastian też był jeszcze w klasie i wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał, wkładając resztę przyborów geometrycznych do piórnika.
W końcu rozejrzał się po ludziach pozostałych w klasie i zapytał:
- Słuchajcie, czy ktoś mógłby mi podpowiedzieć, jakim tramwajem czy autobusem najlepiej dojechać stąd do Galaxy?
Miał niski, ciepły głos, który zwracał uwagę. Nawet nie chodziło o to, że był donośny. Po prostu rzadko spotykało się podobny. Miły dla ucha, serdeczny. I od razu słychać było, że chłopak ma za sobą mutację.
Nie, żeby Łukasz narzekał na swój głos. I na szczęście również okres wydawania piskliwych dźwięków przeżył już w gimnazjum, dzięki czemu uważał, że brzmi całkiem przyzwoicie. Choć wiedział też, że może się równać niskim dźwiękom, które wydawał z siebie Sebastian.
W każdym razie, co Łukasz musiał przyznać, ów ciepły głos miał tę zaletę, że skupiał ludzką uwagę bez potrzeby podnoszenia tonu. A było to bardzo przydatne w życiu codziennym.
- Jejku, mam gdzieś wydrukowany rozkład, ale on pewnie leży gdzieś na dole torebki – jęknęła Aneta sięgając ręką głęboko do skórzanej torby.
- Spieszymy się – przypomniał jej Robert, zerkając gniewnie na Sebastiana. Od kilku dni żywił do niego niewyjaśnioną niechęć. – Jeśli teraz wszystko wyłożysz, nie zdążysz sobie poprawić make-upu – dodał przebiegle w stronę swojej dziewczyny.
- Cholera, masz rację – westchnęła i zaprzestała poszukiwań, patrząc przepraszająco na Sebastiana. – Wybacz, nie pomogę. Ale ktoś na pewno jedzie w tamtą stronę – dodała, kiwając głową na pożegnanie i wybiegając z klasy.
Sebastian odkiwnął jej, po czym rozejrzał się po pozostałych ludziach z pytającym spojrzeniem.
Łukasz spowolnił zapinanie plecaka tylko po to, żeby śledzić rozwój wydarzeń. Wiedział, że może pomóc brunetowi, jednak nie był wcale pewien, czy ma ochotę na towarzystwo w drodze powrotnej do domu. Miał beznadziejny humor i wolałby już być w domu i robić cokolwiek, tylko nie udzielać się towarzysko. I już nawet nie chodziło o to, że spieprzyłby mu się przez to nastrój. Już miał spieprzony. Po prostu wolał nie niszczyć go innym, jeśli nie było takiej konieczności. A tego akurat dnia miał wrażenie, że nie stać go na więcej niż burkliwe odpowiedzi i udawany uśmiech.
Niestety nikt inny nie zgłosił się do pomocy, bo Marcin wyszedł z klasy udając, że nie słyszał (a może naprawdę nie słyszał?), Zośka pokręciła głową mówiąc, że podwozi ją mama, a tramwaje zna tylko do siebie, a Eugeniusz (który naprawdę nazywał się Jarek, ale mówiono na niego właśnie tak – Łukasz sam nie był pewien dlaczego) odparł, że znał, dopóki nie zmienili rozkładu, a teraz już sam się w tym wszystkim gubi.
Został więc jedynie Łukasz, który zresztą przeczekał to wszystko niezauważony przez samego zainteresowanego. Sebastian właśnie drapał się po karku rozmyślając, jak wyjść z tej sytuacji, kiedy przed progiem klasy zaczepił go Łukasz.
A zaczepił go w jedyny znany sobie skuteczny sposób, czyli ciągnąc za rękaw kraciastej, niebieskiej koszuli. Bo Łukasz był nauczony doświadczeniem, że ma głos wyjątkowo cichy, kiedy się nagle odzywa i niewielu ludzi jest zdolnych go w pierwszej chwili dosłyszeć. Co innego, kiedy już się rozgada. Wtedy słychać go bez zarzutu. Niemniej jednak nauczył się zaczepiać ludzi przez gest, nie przez słowo.
Sebastian, zdziwiony, odwrócił się i spojrzał na Łukasza.
- Jadę w kierunku Galaxy – powiedział wtedy chłopak. – Mogę cię tam zaprowadzić – zaproponował.
Twarz Sebastiana rozjaśniła się, kiedy chłopak zaprezentował całe swoje bielutkie uzębienie w szerokim uśmiechu.
- Dzięki, ratujesz mi skórę – odparł szczerze.

Kilka minut później wydostali się z zatłoczonej szkoły.
- Jeden przystanek jest tam – zaczął Łukasz, wskazując za siebie. – Ale kiedy jest ładna pogoda, idę do tego dalej – powiedział, pokazując na wprost. – Jak wolisz? – zapytał Sebastiana.
Brunet wzruszył ramionami.
- Mogę się przejść – odparł z lekkim uśmiechem.
Łukasz zdążył już zauważyć, że Sebastian lubi się uśmiechać. I że robi to praktycznie przez cały czas. Niestety była to praktycznie jedyna informacja, którą Łukasz posiadał na temat nowego kolegi. Prawdę mówiąc przez te kilka dni, od kiedy Sebastian pojawił się w szkole, Łukasz nie zamienił z nim dotychczas ani słowa.
Może powinno mu być głupio – ale nie było. Zawsze odzywał się mało i trzymał na uboczu klasy. Nawet nie dlatego, że po prostu tak sobie postanowił, lecz zawsze tak wychodziło samo z siebie. Nie był jednak odludkiem. Kiedy go ktoś zaprosił na imprezę – szedł. Kiedy nikt go nie zapraszał – nie szedł. I na tym się to opierało. Łukasz nie należał do ludzi, którzy potrafią prosić się o czyjąś uwagę, wkręcać na zabawy, ani nawet wtrącać do rozmowy, gdy nikt go o to nie prosi.
Paradoksalnie – wcale nie był nieśmiały. Najzwyczajniej w świecie nie przepadał za tłumem, przepychankami, hałasem i jednym słowem wszystkim, co wiązało się z imprezowaniem. A także ze szkolnym gwarem, wycieczkami klasowymi i wakacyjnymi obozami.
Mimo wszystko Łukasz zawsze jakoś odnajdywał się w swoim towarzystwie.

- Nie mieszkałeś wcześniej w Szczecinie, prawda? – zagadnął chłopaka, który szedł tuż obok niego. Przy okazji z ust Łukasza wydobyła się chłodna mgiełka, bardzo typowa w zimowe dni.
Sebastian poprawił ręką czapkę, która już zdążyła zsunąć mu się na oczy. Jego policzki zaczerwieniły się od lodowatego powietrza, lecz mimo to uśmiech nie schodził z twarzy bruneta.
- Nie – odparł, kręcąc głową. – Dopiero co się przeprowadziliśmy z mamą dwa tygodnie temu. Wcześniej mieszkałem w Warszawie – dodał.
- Z Warszawy do Szczecina? – zdziwił się Łukasz, jednak postanowił nie drążyć tematu, żeby przypadkiem nie poruszyć nieświadomie jakiś mniej przyjemnych kwestii. Sebastian jednak sam z siebie wyjaśnił więcej:
- Mama dostała dobrą ofertę pracy, więc stwierdziliśmy: „czemu nie?” – dodał, wzruszając lekko ramionami. Jego czarna, zimowa kurtka zaszeleściła.
- No jasne – oparł Łukasz starając się odwzajemnić uśmiech, choć nie był do końca pewien, czy mu to wyszło. Miał wrażenie, że rozmowa nie klei się za bardzo, ale też nie wiedział, co z tym fantem zrobić.
- Mieszkasz gdzieś niedaleko Galaxy? – zapytał wreszcie Sebastian, zmieniając dość płynnie temat. Wydawał się być zupełnie niezrażony markotnym humorem Łukasza.
- Kilka przecznic dalej – powiedział brązowowłosy. Schował ręce w kieszeniach, ponieważ rękawiczki walały się gdzieś na spodzie plecaka, a zima zaczęła się ostro dawać we znaki jego dłoniom.
- Nie będziesz nadkładał drogi? – zapytał lekko zaniepokojony brunet.
- Nie, nie bardzo – odpowiedział Łukasz, tym razem z niewymuszonym uśmiechem. – To nie problem. Przy okazji też wstąpię do Galaxy, ołówki mi się powoli kończą.
- To okej – stwierdził Sebastian. – Bo nie chciałbym, żebyś marnował pół dnia tylko dlatego, że jakiś żółtodziób z Warszawy gubi się tutaj nawet, kiedy idzie do własnego mieszkania – zaśmiał się z siebie, co, jak Łukasz stwierdził, było coraz rzadziej spotykane nawet u ludzi inteligentnych.
- No wiesz ty co – odparł, decydując się na absolutną, ironicznie-żartobliwą szczerość: - Gdybym miał nadkładać choćby i tylko dwieście metrów, nawet byś się nie dowiedział, że wiem jak dotrzeć do Galaxy – mruknął, uśmiechając się mimowolnie.
- Ach, dwudziesty pierwszy wiek – westchnął teatralnie Sebastian. – Czas, w którym ludzie myślą tylko o sobie.
- Masz mnie – odparł Łukasz ze zbolałą miną, która paradoksalnie spowodowała, że oboje parsknęli śmiechem.
A Łukasz ze zdumieniem stwierdził, że humor naprawdę nieco mu się polepszył. No i znalazł – być może – całkiem inteligentnego kompana.
„Być może” jest użyte dlatego, że chłopak doskonale zdawał sobie sprawę, jak mylące może się okazać pierwsze wrażenie. Idiota może być skrytym intelektualistą, a człowiek używający górnolotnych zwrotów – powierzchownie wykształconym kretynem. Było nie było, Łukasz na co dzień okręcał się w towarzystwie uważanym za inteligentne, a wcale nie dogadywał się z wszystkimi tak idealnie.
Lekkie szturchnięcie w ramię wyrwało szatyna z rozmyślań.
- Co? – zapytał, orientując się nagle, że Sebastian zadał mu chwilę temu jakieś pytanie.
- Jakie masz plany na weekend? – powtórzył cierpliwie ciemnowłosy chłopak, uśmiechając się pod nosem, jakby rozbawiła go rozkojarzona mina Łukasza.
W międzyczasie zdążyli dojść do przystanku tramwajowego, a także doczekać się przyjazdu odpowiedniego tramwaju. Na szczęście tłok nie był tak niebotyczny, jak to się czasem zdarzało, więc zdołali nawet zająć miejsca siedzące obok siebie.
- Jej, nic ciekawego w sumie – mruknął szatyn w odpowiedzi, kiedy już poukładali ciężkie plecaki na dole, miedzy nogami, a także rozpięli swoje kurtki, nie chcąc się ugotować w trakcie jazdy. - Dzisiaj i jutro pewnie porysuję i posiedzę nad matmą, a w niedzielę… jestem niemalże pewien, że mama znowu wyciągnie mnie do cioci, dziadków i kuzynostwa. A ty? – zapytał, chcąc chociaż udawać, że interesuje go weekend nowego znajomego. Bo w gruncie rzeczy niespecjalnie się tym przejmował, tak samo jak Sebastian pewnie nie przejmował się jego zajęciami weekendowymi. Ot, zwykła wymiana zdań wypełniająca ciszę.
- Ja zajmę się fascynującą czynnością, jaką jest rozklejanie ogromnych pudeł, wywalanie wszystkiego, co się w nich znajduje, na podłogę, po czym układnie tego kramu na półkach – wyjaśnił Sebastian niemalże wywracają oczami, choć widać było, że nie jest tak naprawdę zirytowany. Po chwili jednak przybrał zainteresowaną minę i zwrócił się z zaciekawieniem do Łukasza: - Będziesz rysować? Co konkretnie?
Drugi z chłopaków uśmiechnął się. Zawsze cieszył się mając możliwość powiedzenia czegoś o swoim hobby – z drugiej strony nie oczekiwał zbyt wiele ze strony rozmówcy. Przewidywał, jak się ten dialog dalej potoczy. Przeprowadził już wiele takich:
Rysujesz? No. To fajnie. A co? A długo? To super mieć takie hobby. Ja nie mam do tego głowy. Ani talentu. Pokażesz jakieś swoje szkice? Nie? Szkoda.
I w tym momencie następuje wzruszenie ramionami i zmiana tematu. Najczęściej.
- Lubię rysować ludzi – odparł Łukasz, nie chcąc się za bardzo zagłębiać w szczegóły, żeby nie zanudzić Sebastiana. Nie był aż taki próżny by sądzić, że wszyscy tylko czekają, aż opowie im z detalami o swoim hobby.
- Ale weź powiedz coś więcej – poprosił ciemnowłosy, zaskakując tym trochę Łukasza. – Długo rysujesz? No i czym? Tylko ołówkami grafitowymi? Próbowałeś z woskowymi i węglowymi? Albo samymi węglami? – pytał zaciekawiony.
- Łał, znasz się na tym! – stwierdził Łukasz, nagle, zupełnie niespodziewanie, ożywiając się i odwracając bardziej w stronę Sebastiana, żeby lepiej go słyszeć. Oczy mu niemalże zabłysły, a uśmiech na twarzy stał się zupełnie naturalny, bez krztyny przymuszenia.
- No, tylko trochę – pohamował go ciemnowłosy. Przy okazji zrzucił z głowy granatową czapkę i tego samego koloru szalik, bo im dłużej siedzieli w tramwaju, tym cieplej się wewnątrz robiło. Tylko raz po raz, na kolejnych przystankach wlatywało chłodne powietrze, dając chwilę ochłody. – Moja mama jest architektem wnętrz i akurat na rysowaniu i malowaniu to się zna. Ja wiem tylko… co nieco – dodał. A wtedy Łukasz zauważył, że ten chłopak cały czas się uśmiechał. Ponadto – to cały czas wyglądało naturalnie. Jak mówił, uśmiechał się delikatnie, jak słuchał, to tylko kącikiem ust. Ale jego wyraz twarzy nieustannie był pogodny. Ciekawe. I sympatyczne.
- Ale to i tak więcej, niż wie o tym przeciętny Kowalski – odparł Łukasz, wyjątkowo zadowolony z faktu, że znalazł się w towarzystwie kogoś, kto potrafi odróżnić węgiel od węglowego ołówka. – W każdym razie, wracając do tematu, najczęściej rysuję ołówkami, przeważnie zwykłymi, od 8H do 8B, akwarelowymi, węglowymi, woskowymi, i ogólnie wszystkimi, które są w domu. Kilka różnych rodzajów węgla też gdzieś mam, ale z nich korzystam rzadziej. A poza tym to rysuję wszystkim, co mam pod ręką: długopisami, flamastrami, cienkopisami, rapidografem, a nawet kombinowałem coś tam z piórem wiecznym i różnymi grubościami stalówki – wyjaśnił z przejęciem.
Niektórzy mawiali, że za bardzo się tym wszystkim ekscytował, zaś Łukasz po prostu nie mógł się powstrzymać od szerokiego uśmiechu i lekkiej gestykulacji, kiedy tylko mówił ludziom o swoim hobby.
- To widzę, że naprawdę w tym siedzisz po uszy – stwierdził Sebastian z niemałym zaskoczeniem.
- No chyba… - odparł Łukasz, nagle trochę speszony, że się tak rozgadał na temat tych wszystkich sprzętów, którymi rysował.
- Hej, spoko, nie zanudziłeś mnie – powiedział od razu ciemnowłosy, widząc reakcję szatyna. – Po prostu się nie spodziewałem. Wiesz, przeważnie jak ktoś mi mówi, że lubi rysować, to ma na myśli bazgranie w zeszycie na lekcjach, ewentualnie pół godzinki z ołówkiem HB raz na ruski rok – wyjaśnił. – A jak zadaję pytanie takie, jak tobie przed chwilą, to już w ogóle połowa z tych „hobbystów” robi wielkie oczy i od razu do mnie: „trochę się tym interesuję, ale nie aż tak!” – zacytował, wystawiając przed siebie przedramiona w obronnym, parodystycznym geście.
- Ta, skąd ja to znam – westchnął Łukasz z uśmiechem.
Ten właśnie moment wybrał sobie tramwaj, by się zatrzymać na odpowiednim przystanku. Trochę szarpnęło, zaklekotało, załomotało i drzwi się otworzyły.
- Wysiadamy – oznajmił Łukasz, chwytając plecak i poprawiając na sobie kurtkę.
Sebastian tylko mruknął potakująco, jedną ręką zabierając swoją torbę, a drugą zawijając szalik wokół szyi. Na zewnątrz mógł być mu jednak potrzebny.

- Co zamierzasz tu robić? – odezwał się Łukasz, gdy stali już przed drzwiami potężnej galerii handlowej.
- Zjeść obiad, poczekać na mamę, a potem razem z nią pójść kupować jakieś rzeczy do domu… nie wiem jeszcze jakie – odparł Sebastian. – A ty? Tylko te ołówki, czy też jakiś obiad?
- Nie wiem – mruknął szatyn, zerkając na zegarek w komórce. – Niby mam zupę do odgrzania w domu, ale nie mam na nią ochoty…
- Rozumiem… - uznał filozoficznym tonem Sebastian, po czym uśmiechnął się przebiegle. – To co, pizza?
Łukasz parsknął wesoło pod nosem.
- Pizza – zgodził się.

- W mordę, ta średnia pizza jest… gigantyczna – stwierdził z niemałym zdumieniem Sebastian, kiedy szczupła, blondwłosa kelnerka przyniosła ich zamówienie. Kręciła przy tym tyłkiem jak na wybiegu, rzucając znaczące spojrzenia w stronę Sebastiana, ale ten kompletnie nie zwracał na to uwagi. Zupełnie, jakby ich nie dostrzegał. Zirytowana dziewczyna niemalże fuknęła odchodząc od ich stolika. Łukasz za to podparł podbródek dłonią, zakrywając usta, żeby nie było widać jego małego uśmiechu.
- No mówiłem, że taka będzie. Dobrze, że nie wzięliśmy giganta – odparł, kiedy kelnerka zniknęła za ladą.
- Jeszcze lepiej, że nie musieliśmy brać dwóch różnych pizz. Matko, nie dotoczyłbym się do domu aż do przyszłego stulecia – stwierdził kontemplując swój obiad.
Łukasz w odpowiedzi tylko się uśmiechnął.

- Mamy jakiś sprawdzian z matmy w przyszłym tygodniu? – zapytał nagle Sebastian, kończąc trzeci kawałek sporej capricciosy.
- No tak. Ten z całego semestru – wyjaśnił Łukasz popijając jedzenie colą.
- Ale to przecież mają być tylko takie ogólne, proste zadania… - zdziwił się brunet.
- Yhym – przytaknął mu Łukasz, nie bardzo rozumiejąc, do czego zmierza Sebastian.
- To dlaczego mówiłeś, że zamierzasz się uczyć całą sobotę? – zapytał wreszcie zdumiony brunet.
- Ah, o to ci chodzi – załapał wreszcie Łukasz. – Cóż. Zamierzam się uczyć całą sobotę, bo nie uczyłem się przez cały semestr – odparł, uśmiechając się kącikiem ust. – I mam nadzieję, że uda mi się opanować choć jedną piątą materiału, bo inaczej leżę i kwiczę. I bum! – dwója na semestr.
- Kompletnie nic nie kojarzysz z całego półrocza? – upewnił się Sebastian.
- Nic a nic – potwierdził szatyn wzruszając ramionami.
- To czegoś tu nie rozumiem. Jak ty chcesz sam się tego wszystkiego nauczyć? I to jeszcze w… weekend? – spytał konkretnie. – Masz rodziców matematyków, albo chociaż starsze rodzeństwo, które ci to wyjaśni?
- Nie no, myślałem, że z podręcznika choć trochę… - mruknął Łukasz cicho, bo właściwie się nad tym nie zastanawiał. – Żeby chociaż na tróję wyszło…
Sebastian przerwał mu samym spojrzeniem. Twardym, ironicznym i pełnym politowania.
- Nie…? – jęknął Łukasz, widząc minę kolegi. – Ale tak zupełnie nie? – upewnił się.
- Nie – odparł. – W podręczniku masz maksimum ćwiczeń i minimum teorii. I odpowiedzi do ćwiczeń. Co dadzą ci odpowiedzi, jeśli nawet nie wiesz, jak się do tych ćwiczeń zabrać? – zapytał retorycznie, kręcąc z politowaniem głową.
- Cóż. To jestem w dupie – uznał Łukasz, wzdychając ciężko.
Sebastian posłał mu spojrzenie mówiące, że owszem - jest.
- Pomóc ci? – zapytał wreszcie.
Według wszystkich ludzkich praw, Łukasz powinien zareagować entuzjastycznie.
Nie zareagował.
Spochmurniał trochę, przyglądając się Sebastianowi z ostrożnością.
- Dzięki za propozycję, ale… - Widać było, że sam nie do końca wie, jak wyrazić swoje myśli. – Słuchaj, chętnie bym skorzystał, naprawdę, jednak…
- Nie możesz się spotkać? – podsunął Sebastian. – Spoko, tak tylko rzuciłem – dodał lekko.
- Nie, nie o to chodzi – westchnął Łukasz. – Tylko, że ja po pierwsze: nie rozumiem, dlaczego chciałbyś mi poświęcać swój czas i uwagę, zwłaszcza na coś, co niekoniecznie jest przyjemne, a po drugie: znając życie, z matmy nic by nam nie wyszło, bo albo się zagadamy, albo wejdziemy na Internet, albo włączymy telewizor i kilka godzin pójdzie o tak.- Pstryknął palcami w powietrzu.
- Sceptyczny jesteś – skwitował Sebastian z uśmiechem. Pizza była jedynie wspomnieniem, a na stole stały już tylko dwie szklanki i dwie małe butelki Coli.
- Owszem. – Łukasz nie zamierzał się o to spierać. Znał przecież siebie jakieś… siedemnaście lat. – Nie bierz tego jakoś osobiście, nie o to chodzi – dodał na wszelki wypadek. – Chętnie bym pogadał i w ogóle. Możemy się umówić gdzieś na piwo i tym podobne, ale nie teraz. I tak mam marne szanse na zaliczenie tego sprawdzianu – wyjaśnił z cichym westchnieniem.
- Spoko, rozumiem. Czysty biznes, nic osobistego – uśmiechnął się pod nosem Sebastian, niemalże chichocząc. – Czytałeś „Ojca chrzestnego”? – zagadnął nagle, zupełnie, jakby miało to coś wspólnego z jego chichotem. Łukasz nie do końca rozumiał co, ale być może dlatego, że nie czytał.
- Nie – odparł wiec zgodnie z prawdą. – To coś o mafii, nie?
- Tak. Koniecznie przeczytaj – dodał Sebastian, niemalże uśmiechając się do samego siebie.
Łukasz także prawie parsknął śmiechem, za to z zupełnie innego powodu. Czysta paranoja. Skąd nagle wzięła się ta dygresja o „Ojcu chrzestnym”?
A niech to cholera, co to kogo obchodzi?
- Ale dobra, wróćmy do tematu. – Sebastian wziął łyka Coli i spojrzał poważnie na Łukasza. – Rozumiem twoje obawy. Naprawdę. Tylko nie jestem człowiekiem, za jakiego mnie wziąłeś. Jeśli się do czegoś zobowiążę, wykonam to. Więc jeśli powiem, że cię nauczę matmy, to zrobię to, a ty masz mi tylko w tym nie przeszkadzać – powiedział.
Łukasz pokręcił z rozbawieniem głową.
- Ty tak na poważnie? – upewnił się.
- Bardzo.
Łukasz podparł brodę prawą dłonią i namyślił się chwilę. Pokręcił wreszcie głową z jawnym zdumieniem.
- Szczerze, kompletnie cię nie rozumiem – stwierdził wreszcie, przyglądając się Sebastianowi. – Gadamy ze sobą praktycznie rzecz biorąc pierwszy raz, tak? Tak – odpowiedział sam sobie. – Kurczę. Nie dość, że wypytałeś mnie o mój problem z matmą, to jeszcze chcesz mi z nim pomóc, i jeszcze zrobić to na poważnie. Chce ci się? Cierpisz na przerost ambicji? Nudzi ci się po godzinach? – zapytał wreszcie zdumiony. – Bo sorry, ale przeciętni ludzie nie przejmują się problemami innych przeciętnych ludzi, a już na pewno nie tych, z którymi rozmawiają po raz pierwszy – stwierdził na koniec.
- Ciekawa konkluzja – podchwycił Sebastian, nadal nie przestając się uśmiechać. – I myślę, że prawdziwa – dodał. – Tylko, że ja nie należę do ludzi przeciętnych. Albo inaczej – zmienił nagle zdanie – należę do ludzi przeciętnych, ale tych z osobowością miłosiernego Samarytanina.
- Syndrom matki Teresy? – rzucił Łukasz.
- No, coś w tym stylu – zaśmiał się Sebastian.
- I co, tak wszystkim się rzucasz na pomoc? – upewnił się szatyn.
- Niezupełnie. Wiesz, większość ludzi olewa pomocną dłoń – odparł ciemnowłosy. – Często jest tak, że chcę i mogę komuś pomóc, a on… zupełnie jakby myślał, że mi robi łaskę, przyjmując tę pomoc. – Zamyślił się i Łukasz miał wrażenie, że Sebastian wraca wspomnieniami do konkretnych wydarzeń ze swojego życia. – No to wtedy każę temu komuś spierdalać – zakończył z wesołą miną brunet.
Łukasz mimowolnie zaśmiał się pod nosem.
- No wiesz ty co – zganił kolegę. – Już to tak wszystko podniośle i patetycznie brzmiało, a ty bach i wyjebałeś to „spierdalać” ni z gruszki ni z pietruszki. To powinno być karalne.
- No a co się będę pieprzył – zachichotał Sebastian i Łukasz doszedł do wniosku, że dokładnie takie wrażenie chciał wcześniej osiągnąć. – Chciałem komuś pomóc, bo jestem miłym i uczynnym człowiekiem – skromność górą! - ale jeśli ten ktoś ma mnie potem traktować z góry, bo wydaje mu się, że jak jestem taki miły, to może mną manipulować, to go wyprowadziłem z błędu. Ot co – zakończył swą opowieść chytrym uśmieszkiem.
Chwilę panowała cisza, zakłócona jedynie rozmowami innych osób w pizzerii. Chłopaki dokańczali swoje napoje, powoli rozmyślając nad tym, co zostało przed chwilą powiedziane.
- Więc chcesz mi pomóc z matmą. – Łukasz znów powrócił do męczącego go tematu.
- Tak – skwitował krótko Sebastian.
- Dzięki – odparł szatyn. – Muszę już iść – wyjaśnił nagle, zerkając kolejny raz na zegarek w komórce. – Więc mogę na ciebie jutro liczyć? – upewnił się, szukając portfela w zakamarkach plecaka.
- Możesz – odparł Sebastian.
- Dzięki raz jeszcze.
*
Sebastian odetchnął z ulgą, kiedy po kilku godzinach chodzenia z mamą po mieście wreszcie dotarli do domu, a co za tym idzie – siedli przed kominkiem z ogromnymi kubkami z gorącą herbatą. Zima była fajna, ale tylko, kiedy miało się na sobie narty, a przed sobą ośnieżony stok.
- I jak tam w szkole? – zapytała go rodzicielka. Była drobną, szczupłą kobietą o wydatnych kościach policzkowych i szerokim czole. Na jej ciemnobrązowych włosach nie widać było jeszcze ani jednego siwego włosa, bynajmniej nie dlatego, że je farbowała.
Dorota Grzechowiak była po prostu dość młodą matką – niewiele kobiet w wieku trzydziestu pięciu lat mogło się pochwalić siedemnastoletnim synem.
Dorota nie zaliczała się do wybitnie niskich osób, ale do wybitnie wysokich również nie. Po prawdzie, Sebastian już dawno temu przerósł matkę – w chwili obecnej górował nad nią o niemalże pół głowy, a to jeszcze nie był szczyt jego możliwości.
Niemniej jednak różnica wzrostu nie była tak widoczna, kiedy siedzieli.
- Ogólnie, czy dzisiaj? – zapytał ze skwaszoną miną chłopak, kładąc nogi na kanapie (doskonale zdając sobie sprawę, że za położenie ich na stole otrzymałby długi i nudny wykład na temat savoir-vivre’u).
- Rozumiem, że to ma jakieś znaczenie, tak? – odgadła kobieta. – Wcześniej było dobrze, a dzisiaj niekoniecznie? – Dedukowanie nie przeszkadzało jej w podjadaniu kupionego na mieście jabłecznika. Jeszcze ciepłego.
- Można by tak to ująć – odparł Sebastian. – Chociaż w szkole właściwie było w porządku… - westchnął.
- Więc co stało się po szkole? – dopytywała Dorota widząc, że syn chce jej coś przekazać, tylko nie bardzo wie, jak się za to zabrać.
Sebastian mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, po czym przetarł opuszkami palców kąciki oczu.
- Ujmę to tak: wiesz, o co chodzi z tym całym gejdarem, nie? – zapytał.
- Umiejętność gejów do niezakochiwania się w heterykach? No wiem. O co ci chodzi? – Dorota ponagliła syna spojrzeniem.
- Cóż. Jest problem tego rodzaju, że… hm. Najwyraźniej ja tego nie posiadam – skwitował Sebastian z niesmakiem.








 

Komentarze
naru dnia kwietnia 28 2012 02:35:49
ciekawe, ciekawe...ja czekam na wiecej smiley
Ome dnia kwietnia 30 2012 16:03:32
Mam sporo mieszanych uczuć po przeczytaniu tego tekstu - spróbuję je teraz trochę usystematyzować, ale na wszelki wypadek przepraszam za możliwą chaotyczność.

Pierwsza rzecz: historia, przynajmniej w tej chwili, wydaje się zapowiadać dosyć banalnie. Jest ładnie przedstawiona, ale nie niesie w sobie niczego szczególnie przykuwającego uwagę. Inna sprawa, że to pierwszy rozdział, więc wszystko się dopiero rozkręca - wobec czego mam nadzieję, że można się spodziewać czegoś więcej niż tylko wątku romansowego.

Druga rzecz: mówiąc szczerze, przeglądałam pobieżnie ten tekst dwa razy i dopiero za drugim mnie przy sobie zatrzymał - gdy zobaczyłam coś znajomego: Galaxy. Moja myśl: ooo, zaraz, czy w jakimkolwiek innym mieście poza Szczecinem jest Galaxy? Może i jest, ale ja nie kojarzę, więc chyba mam do czynienia z tekstem o Szczecinie. Parę linijek dalej: tak! Tekst o Szczecinie! Za pisanie o jakimś miejscu w Polsce masz u mnie plus zwyczajny; za pisanie o Szczecinie masz plus jak od Skolwina do Jezierzyc.
Jednakże po pierwszej chwili radości zaczęły się schody. Tekst o Szczecinie, wspaniale, ale gdzie ten Szczecin? (Z tym zresztą wiąże się pytanie o jakąkolwiek inną przestrzeń. Jedyną zarysowaną jest klasa, w której odbywa się ostatnia lekcja. A reszta?) Szczecina nie ma, gdy bohaterowie idą do Galaxy, nie ma w Galaxy, nie ma, gdy Sebastian chodzi z matką po mieście. Szczecin istnieje tu tylko poprzez plakietkę informacyjną. Widać to choćby w Galaxy właśnie: wprowadzasz bohaterów do tego (wyprowadzającego z równowagi, podnoszącego poziom agresji i kasującego orientację w terenie) molocha, prowadzisz ich na pizzę - ale oni wiszą w powietrzu. A Galaxy to przecież trzy poziomy koszmarnego tłoku, sklepu w sklep, ruchomych platform zamiast schodów, stoisk na parterze, to ruch, tłum, hałas, ścisk, muzyczka z jakichś sprytnie ukrytych głośników, przechodzenie półkola, by dostać się z jednego piętra na drugie, ludzie, ludzie, ludzie, tłum, tłok, ścisk. Przypomina mi się pewien poniedziałek, gdy około dziewiątej rano byłam w Galaxy i chciałam coś zjeść w jednej z kawiarenek na parterze - mimo dnia i godziny znalezienie wolnego stolika wcale nie było łatwe.
Pizzeria w Galaxy? Pizza Hut, nie ma chyba innej możliwości - a Pizza Hut to znów parter i piętro, dość ciasno ustawione stoliki, obserwowanie przez szyby przechodzących ludzi. U Ciebie nie czuć, że bohaterowie są w tym konkretnym centrum handlowym, że są w tej konkretnej pizzerii - nie czuć, że są w ogóle w pizzerii, że dookoła są ludzie, że dookoła jest cokolwiek. To zawieszenie postaci w próżni bardzo mi przeszkadza. Mam zatem nadzieję, że w kolejnych rozdziałach pokażesz miejsca, w których mają dzieją się opisywane zdarzenia.

Trzecia rzecz: niedobór opisów to z reguły nadmiar dialogów. Żebyśmy się nie zrozumiały źle: kocham dialogi, dialog jest dla mnie jedną z najważniejszych form pokazywania bohaterów. Jednakże dialog również musi mieć tło. Twoje dialogi mają ładnie rozrysowane tło "okołodialogowe", czyli zarówno informacje w rodzaju "powiedział", jak i "jak powiedział, co przy tym zrobił, jaki miał głos". Dzięki temu wypowiedzi nie padają w próżnię. Znów natomiast brakuje mi tego "tła miejskiego", dzięki któremu sami bohaterowie nie tkwiliby w pustce.

Czwarta rzecz: ogólnie rzecz biorąc, masz ładny styl, dobrze się czyta, humor także mi się podoba. Momentami jednak robisz coś tak paskudnego, że mam ochotę wyć: określasz bohaterów kolorem włosów. Aż zgrzytam zębami, gdy widzę te nieszczęsne, blogaskowe "szatyn", "brunet", a szczególnie paskudne "ciemnowłosy" jako samodzielne określenia; stosowanie ich do bohaterów, których już znamy, jest naprawdę niezręczne. Uciekaj przed tą manierą, kaleczy dobry styl.
Pozostając jeszcze przy niezręczności: mimo dobrego stylu, wprowadzasz niektórych bohaterów w trochę niezgrabny w moim odczuciu sposób - mam na myśli pierwszą scenę, a także końcówkę z matką Sebastiana. Chodzi mi o to, że wiadomości na temat wyglądu tych postaci wydają się podawane nieco z obowiązku, nie wplatają się harmonijnie w resztę tekstu. Nie wiem, może to czysto subiektywne odczucie.
A, i jeszcze: zdarzyło się parę małych potknięć językowych (zła odmiana, zgubiony przecinek), ale ogólnie Twój język jest naprawdę dobry i przyjemnie się z nim obcuje.
Zastanawia mnie narracja - nie za bardzo potrafię określić, z jakim typem mam do czynienia, bo wydaje mi się, że widzę tu mieszankę paru form. Z wypowiadaniem się na temat narracji na razie zaczekam.
Co do bohaterów: wydają się sympatyczni, nie są przerysowani, za to są odrębni, poza tym podoba mi się pokazane parę razy hobby (czy raczej pasja?) Łukasza.

Podsumowując: nie chcę, żebyś odebrała mój komentarz niewłaściwie, czyli jako nadmiernie negatywny; przeciwnie, myślę, że masz spory potencjał i możesz pisać naprawdę interesująco, powinnaś jednak pracować nad warsztatem, zwracać uwagę na to, co poza samymi bohaterami i ich rozmowami, a także nie ograniczać się wyłącznie do jednego wątku (to ostatnie sygnalizuję tak na zapas, w końcu przeczytałam dopiero pierwszy rozdział).
Zupełnie na marginesie: doszłam do tego, co mi jeszcze sprawiało kłopot przy czytaniu. To rzecz zupełnie niezwiązana z Twoim warsztatem etc. - po prostu mnie jako mnie obecnie bardzo słabo wciągają teksty o nastolatkach. Nastolatek wydaje mi się interesujący tylko jako etap prowadzący do bohatera w wieku studenckim lub starszym - nie jako nastolatek sam w sobie. Dlatego tak mi mocno zgrzytnęło na początku to zakochanie się Sebastiana - no pardon, ledwo raz z kimś porozmawiał, a już się zakochał? - po czym przypomniałam sobie te wszystkie własne licealne miłości od pierwszego wejrzenia. I co ja się czepiam?
W każdym razie, mimo tego mojego braku entuzjazmu na widok nastoletnich bohaterów, chętnie zobaczę, jak rozwijasz swoją historię w kolejnych rozdziałach.

No tak, to byłam ja, Ome, która po przeczytaniu czegoś ma z reguły dużo do powiedzenia smiley
Justine123450 dnia kwietnia 30 2012 16:43:18
I tutaj się mylisz Ome, przeczytałam całe opowiadanie!!! No aż do ostatniego rozdziału... I nie zawiodłam się nic a nic ;P Nie strasz Yerba Mate, bo coś się stanie i będziesz tego żałować. ;P

Yerba Mate dodawaj tutaj i tam rozdziały bo zdechnę z ciekawości! smiley

-Yaoistka^^
Ome dnia kwietnia 30 2012 17:05:17
Justine, po pierwsze: gdzie dokładnie się mylę? Bo nie sprecyzowałaś. Po drugie, jak pisałam - oceniam pierwszy rozdział; jeżeli ja znam tylko pierwszy, a Ty całość, to jasne, że wiesz o tekście więcej ode mnie - ale to jest Twoja czytelnicza wiedza, nie moja, mnie nic nie da - mnie coś da dopiero samodzielne poznanie kolejnych rozdziałów. Po trzecie: niekoniecznie musimy oczekiwać od tekstu tego samego, więc Twoje zadowolenie z czytania nie musi się przekładać na moje - i vice versa. Po czwarte - niby w jaki sposób straszę Autorkę? smiley Po opisie Yerba Mate (na marginesie: uroczy nick, uwielbiam tę herbatę) wnioskuję, że to osoba niebojąca się krytyki i zamierzająca stale rozwijać swój warsztat, więc moje uwagi nie powinny jej w jakikolwiek sposób wystraszyć, myślę natomiast, że mogą się przydać.
Po piąte, naprawdę, myślałam, że TCD już się przyzwyczaiło do mojego stylu komentowania i już nikogo nie rusza ani ono, ani moja groźna autokreacja... smiley
naru dnia kwietnia 30 2012 19:07:48
Justine chyba zbyt mocno wczulas sie w role "obroncy", bo Ome nie krytykuje, a udziela rad i wzkazowek, i to jest wazne dla kazdej osoby, ktora pisze! dzieki temu sie rozwijamy smiley

a co do fabuly, pamietaj wzglednosc gustu mozna sie zwyczajnie odbic, wiem przezylam to z jednym opowiadanem, ktore osoby tutaj lubia, gdzie autorka ZAJEBISCIE pisze i samo opowiadanie jest na bardzo wysokim poziomie a jednak NIE dogadalismy sie i podziekowalam xP btw wnioskuje, iz to opo sie podoba, gdyz ma az tyle ODSLON smiley dobra pomarudzilam smiley
Floo dnia kwietnia 30 2012 22:57:46
Fiuuuu Ome nie pobiję jeśli chodzi o komentarz
Ale strasznie mi się podoba!o! Nie wiem czy historia czymś "zaskoczy", znaczy jakimiś niezwykłymi wydarzeniami, ale mnie na pewno zaciekawiły postacie. Dorotę z miejsca polubiłam! Widać że w ogóle nie przeszkadza jej że syn jest gejem i widać że stara się go "wspierać" chociażby tym że zainteresowała się czym jest "gej dar". Myślę że zostanę wierną czytelniczką, bo twój styl bardzo mi się podoba a historia może nawet być zwykłym szkolnym romansem, też przeczytam. Trochę rzeczywistości też się przyda XD

Czekam na następny rozdział smiley
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

wietne! wietne! 67% [2 Gosw]
Bardzo dobre Bardzo dobre 0% [adnych gosw]
Dobre Dobre 33% [1 Gos]
Przecitne Przecitne 0% [adnych gosw]
Sabe Sabe 0% [adnych gosw]
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum