ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Tamten świat 7 |
***
- Wasza wysokość… - medyk, cicho jak zwykle pojawił się za plecami króla, który siedział w swojej komnacie i zamyślony spoglądał przez okno.
- Coś ważnego, Konas? – spytał cicho i ze smutkiem król, nie odwracając się.
- Coś kłopocze waszą wysokość? – zapytał medyk z troską w głosie i podszedł bliżej.
- Czas, Konas, czas. Wiesz, kiedyś narzekałem, że biegnie tak szybko, że nie mam czasu na tyle rzeczy, a teraz… teraz chciałbym żeby przyspieszył i wszystko zakończył – westchnął ciężko.
- Niestety, wasza wysokość, ale to tak nie działa
- Wiem, wiem – król westchnął – ale nadzieje można mieć zawsze, cóż nie? – odwrócił się w stronę medyka i uśmiechnął lekko. – Więc, co chciałeś mi powiedzieć?
- Młody książę właśnie uciekł z więzienia.
- To dobrze. Czy mój człowiek mu pomógł?
- Tak, wasza wysokość. Na szczęście udało mu się nie zdemaskować. W tej chwili bacznie obserwuje księcia.
- To dobrze – król uśmiechnął się.
- No i częściowo rozwiązał się drugi problem waszej wysokości.
- To znaczy?
- Burmistrz nie żyje.
- Co?! Mam nadzieję, że to nie Akirin… - na twarzy króla zagościło przerażenie, a serce zaczęło gwałtowniej bić. - …że nie dotrzymał swojej groźby?
- Nie, wasza wysokość, nie zabił burmistrza, chociaż on był przyczyną jego śmierci.
- To znaczy? – zmarszczył brwi.
- No cóż, kiedy burmistrz uciekał przed księciem, poślizgnął się na dywanie i zleciał ze schodów. Zginął na miejscu.
- Dzięki bogu – odetchnął król. – Nie chciałbym, żeby się zmienił aż tak bardzo. Wiesz Konas, to stanowczo nie na moje nerwy.
- Może wasza wysokość się położy? – medyk zaniepokoił się, widząc bladość na twarzy swojego władcy. – W tym wieku niewskazane są tak silne emocje.
- Masz rację, położę się trochę – odparł król powoli przeniósł się na łóżko.
- Przygotuję dla waszej wysokości lek wzmacniający.
- Oczywiście. I wezwij po drodze Danao.
Medyk ukłonił się i wyszedł. Król przymknął oczy. Przez chwilę jego głowę zajmował młody książę, jednak już po chwili jego myśli wypełnił Kirim i te wszystkie spędzone razem szczęśliwe dni. Łzy popłynęły z oczu. Kiedy po chwili jego serce uspokoiło się, a ból ściskający gardło i wyciskający łzy z oczu zelżał, usłyszał ciche pukanie do drzwi. Szybko otarł łzy i podniósł się do pozycji siedzącej.
- Wejść! – Znowu był tym dawnym królem o władczym spojrzeniu i mocnym głosie.
Drzwi się powoli uchyliły i do komnaty wszedł królewski doradca, trzymając w ręku tacę z kielichem.
- Wasza wysokość chciał mnie widzieć? – jego głos był pełen szacunku.
- Nie czuję się najlepiej. Do końca dnia pozostanę w łóżku, wiec wszystko zostanie na twojej głowie. Najważniejsza rzecz, to wysłać błyskawicznie do miasta Porones pismo o mianowaniu nowego burmistrza. Rozeznaj się, kto jest najodpowiedniejszym kandydatem. Najlepiej by było, żeby to był ktoś zaufany, żeby nie powtórzyła się sytuacja jak z poprzednim. Przy okazji, jak już znajdziesz odpowiedniego człowieka, to przygotuj też dla niego pismo, że ma wymienić wszystkich żołnierzy tam stacjonujących. Anhor pomoże ci wybrać odpowiednich, a tamci mają wrócić do stolicy, gdzie Anhor weźmie ich w obroty. Napisz mu pismo, tak na wszelki wypadek, iż daję mu pełne prawa do korzystania ze wszelkich metod, jakie uzna za stosowne, by przypomnieć tym żołnierzom jakie są ich obowiązki. Oprócz tego mianuj… hm, kogo by tu wziąć? – mruknął do siebie. – Może hrabia Kareus? A nie, ostatnio urodziło mu się dziecko, więc jest nieco rozkojarzony – zachichotał, jakby właśnie usłyszał dobry żart. - To może hrabia Morivali? Tak, on będzie najodpowiedniejszy. – Zwrócił się do doradcy: – mianuj hrabiego Morivali moim przedstawicielem i przydziel odpowiednie fundusze. Będzie podróżował po całym kraju pod przebraniem i sprawdzał czy nie ma gdzieś podobnej sytuacji jak w mieście Porones. Z każdego miasta ma przysyłać raporty, jeśli będzie coś niepokojącego, wtedy masz mi je przekazywać natychmiast, jeśli wszystko będzie w porządku, to możesz je palić. W tym zadaniu pomocą może ci służyć Konas. Mam nadzieję, że sobie poradzisz?
- Wasza wysokość może być spokojny, nie bez przyczyny zostałem głównym doradcą.
- Cieszę się – król uśmiechnął się lekko. – Dobre z ciebie dziecko, Danao.
- Wasza wysokość, nie jestem już dzieckiem – odparł z lekkim wyrzutem w głosie doradca. – Mam już prawie czterdzieści lat.
- Wiem, wiem, ale przy moim wieku, jesteś dla mnie jak dziecko.
Doradca tylko westchnął.
- Medyk przygotował lek dla waszej wysokości – podał królowi kielich – i kazał przypilnować, żeby wasza wysokość go wypił.
- Ach ten Konas – król uśmiechnął się ciepło – zawsze marudzi.
Wziął kielich od dorady i wypił całą jego zawartość, po czym położył się. Chwilę potem poczuł jak doradca troskliwie przykrywa go cienką kołdrą.
- Jesteś zupełnie taki sam jak on – wyszeptał cicho.
- Wasza wysokość?
- Kiedy przybyłem do tego świata Kirim był głównym doradcą. Zawsze srogi, wiecznie mnie pouczał i strofował, a gdy co do czego przychodziło, to był troskliwy i pełen ciepła. Jesteś zupełnie taki sam jak on – wyszeptał i uśmiechnął się.
- Nie wiem co powiedzieć, wasza wysokość – odparł wyraźnie zakłopotany dorada.
Król pogłaskał Danao po policzku.
- Nic nie mów, po prostu bądź sobą. Nadejdzie czas kiedy w końcu odejdę, wtedy będziesz musiał być podporą dla mojego następcy. Chcę żebyś był taki, jak Kirim był dla mnie, żebyś prowadził go i wspierał, żebyś zawsze przy nim był.
- Zrobię co w mojej mocy, wasza wysokość, chociaż mam nadzieję, że wasza wysokość przeżyje jeszcze wiele lat w zdrowiu.
- Wiesz mój drogi, jestem już w takim wieku, że mogę umrzeć w każdej chwili, ale nie zajmuj sobie tym głowy. Taka jest kolej rzeczy i nic na to nie poradzimy.
- Wasza miłość też nie powinien o tym myśleć, tylko wypoczywać – doradca uśmiechnął się ciepło i opatulił króla jeszcze bardziej.
Akirin odwzajemnił uśmiech i przymknął oczy.
***
Wyszli z budynku. Na szczęście okazało iż, iż w pobliżu nie ma żadnego żołnierza. Akirin pomyślał, że pewnie rozbiegli się po całym mieście, próbując wyłapać zbiegów.
- Mam nadzieję, że uda nam się wmieszać tłum – mruknął Akirin. – Dobrze, że zmieniłem ciuchy, chociaż ten wieprzek miał takie obrzydliwe ciuchy, że miałem problemy ze znalezieniem czegoś odpowiedniego. Dzięki temu nie będę się wyróżniał z tłumu, a ty będziesz po prostu biednym żebrzącym ślepcem.
- No wiesz…
- Cicho – mruknął książę. – Tylko tak możemy wydostać się z miasta nie wzbudzając niczyjej uwagi.
- No dobra. Więc co teraz?
- Najpierw muszę sprawdzić, gdzie jest mój koń. Po takim czasie nie wiadomo co się z nim stało.
Wyszli z terenu więzienia. Okazało się iż w mieście panuje zamieszanie związane z ucieczką więźniów. Spanikowani mieszkańcy pochowali się w domach lub próbowali do nich się dostać, więźniowie albo uciekali, albo walczyli z żołnierzami. Akirin wiedział, ze nie będzie łatwo dotrzeć do stajni w której zostawił Semena. Przemykając się pod ścianami domów, krążąc bocznymi uliczkami, w końcu dotarł na miejsce. Posadził Gahalana w pobliżu, żeby udawał żebraka, a sam udał się do stajni. Niestety wyszedł stamtąd dość szybko z wyjątkowo niezadowoloną miną.
- Chodźmy – mruknął biorąc pod rękę Gahalana.
- Już? – zdziwił się ślepiec – A mnie tu całkiem dobrze szło. Zobacz – wyciągnął rękę – dostałem nawet jedną złotą monetę – zachichotał.
- To świetnie, ale lepiej już chodźmy.
- Coś się stało? Gdzie twój koń?
- Nie ma go.
- Jak to nie ma?
Akirin westchnął.
- Właściciel stajni powiedział, że kiedy mnie aresztowali, przyszli żołnierze i chcieli go ze sobą zabrać, ale im się nie udało. Semen zaczął się wyrywać, w ogóle nie dał na siebie wsiąść, a jak komuś się udało, to zrzucał go tak, ze nieszczęśnik potrzebował pomocy medyka. Na koniec wyrwał się i uciekł. I nie mam pojęcia gdzie teraz jest – westchnął. – Mam nadzieję, że nic mu się nie stało. On czasami jest jak dziecko.
- Musisz go bardzo kochać, skoro tak się o niego martwisz.
- No cóż, jakby nie patrzeć, wychowałem go od urodzenia. Widziałem jak przychodził na świat. A swoją drogą ciekawe skąd oni wiedzieli, że akurat tutaj zostawiłem konia…
- Wiesz, burmistrz miał w mieście szpiegów, inaczej nie mógłby tak skubać mieszkańców.
- To wszystko wyjaśnia – westchnął książę. – No trudno, teraz musimy pomyśleć jak się wydostać z miasta. Miejmy nadzieję, ze nie zamknęli bram, bo wtedy będzie z nami kiepsko.
- Gdybyś był sam mógłbyś uciec bez problemu. Ja jestem dla ciebie ciężarem, zostaw mnie.
Akirin zamachnął się i z całej siły spoliczkował Gahalana.
- Ał! Za co to?! – wykrzyknął ślepiec łapiąc się z policzek.
- Bo mnie wkurwiasz – warknął książę. – Ile razy mam ci mówić, że nie zostawię cię?! Nie jestem taki jak ty!
- Wybacz, po prostu jestem beznadziejny.
- Nie jesteś beznadziejny. Udało ci się zarobić trochę kasy. Ile jej w ogóle jest?
- A nie mam pojęcia. Sprawdź – wyciągnął przed siebie rękę z pieniędzmi.
Akirin sprawnie przeliczył.
- Hm, nie orientuję się z bardzo, ale może uda mi się kupić za to trochę jedzenia na drogę. Ty usiądź tutaj – posadził ślepca pod ścianą najbliższego domu – i poczekaj na mnie. Może uda ci się jeszcze coś wyżebrać – zachichotał i odszedł.
Gahalan tylko westchnął ciężko i usiadł na ziemi. Pomyślał, że może chociaż tyle się przyda, skoro nic innego nie potrafi. Wyciągnął rękę przed siebie i zaczął zawodzić:
- Wspomóżcie biednego ślepca!
Niewiele czasu trzeba było, by w jego ręce pojawiły się pierwsze monety. Keidy tylko czuł, ze na ręce zaczyna brakować miejsca, przekładał wyżebrane pieniądze do kieszeni i zawodził dalej. Jednocześnie pilnie nasłuchiwał co się wokół niego dzieje. Treningi z Akirinem sprawiły, że robił to już praktycznie odruchowo. Dzięki temu mógł się zorientować, że szum związany z ucieczką więźniów przycichł już ludzie zachowywali się jak zwykle. W pewnym momencie wyczuł, że ktoś staje przed nim. Wyciągnął wiec rękę i z odezwał się żałosnym głosem:
- Łaskawy panie, wspomóż biednego ślepca. Zlituj się nad biednym ślepcem, który nie jadł cały dzień.
Odpowiedziało mu drwiące prychnięcie i jakiś głos odezwał się:
- Oddawaj pieniądze.
Ciarki przeleciały Gahalanowi po plecach. Chociaż głosu nie poznawał, jednak wiedział co oznacza jego ton. Sam tak się zachowywał kiedy jeszcze mógł i zazwyczaj nie kończyło się to zbyt dobrze dla tych których skubał z pieniędzy. Jednak mimo to postanowił trwać przy swoim.
- Litościwy panie, ja biedny jestem i ślepy, nie mam żadnych pieniędzy. Na jedzenie nie mam, jakże wam mogę oddać coś czego nie mam?
- Nie denerwuj mnie, śmieciu – warknął głos, a jakieś ręce złapały go za koszulę na piersiach i szarpnęły podnosząc go do pozycji stojącej, tak że monety, które akurat miał na ręce, spadły na ziemię.
- Litości panie – jego głos był coraz bardziej płaczliwy – ja biedny ślepiec jestem. Ja..
Nie skończył mówić, gdy poczuł pierwsze uderzenie w brzuch. Zaskoczony skuli się. Kolejne uderzenie trafiło go w ramię, a szarpniecie za włosy podniosło jego głowę do góry.
- Oddawaj kasę – wysyczał głos prosto w jego twarz.
- Nie – odparł głosem zupełnie różnym od tego, który można było usłyszeć wcześniej.
Zaskoczony napastnik przez chwilę milczał, a w końcu wyprowadził uderzenie. Jednak tym razem jego pieść nie trafiła do celu. Tym razem, Gahalan, przypominając sobie te wszystkie chwile z Akirinem, kiedy tamten pomagał mu wyćwiczyć jego pozostałe zmysły, odruchowo wyciągnął rękę i zablokował uderzenie. I zanim zdziwiony napastnik zdążył zareagować, wyszarpnął włosy z jego pieści i wyprowadził uderzenie. Nie wiedział jakiego wzrostu jest napastnik, więc też nie był pewny w co trafił. Jednak nie zastanawiał się nad tym. Wiedział, iż zaskoczenie jest jego jedyną bronią, więc, nie czekając aż tamten zareaguje, wyprowadził jeszcze jeden cios, a potem kopniak nogę w miejsce, w którym jak sądził, powinien być brzuch napastnika a może nawet jego głowa. Na szczęście oba ciosy trafiły do celu i chwilę później usłyszał jak coś ciężkiego pada na ziemię. Ponieważ nikt w koło nie zainteresował się ich bójką, więc nie był pewien czy to co upadło to był napastnik, czy może po prostu komuś z przechodniów coś upadło na ziemię. Uklęknął na ziemi i zaczął ostrożnie macać w koło. Natrafił na coś. Po krótkiej chwili zorientował się iż jest to ludzka noga. Macał dalej chcąc się upewnić iż to faktycznie ten, który go zaczepił. Nagle drgnął przestraszony, gdy usłyszał za plecami głos:
- No wiesz co, to ja staram się kupić jakieś żarcie na drogę, a ty się tu zabawiasz? – Chociaż wyczuł w głosie Akirina nutki pretensji, to jednak wiedział, iż chłopak śmieje się. – Nieźle go załatwiłeś – tym razem głos był o wiele bliżej, jakby jego właściciel kucnął obok.
- Naprawdę go załatwiłem? – ucieszył się.
- No, leży jak nieżywy. – Akirin zachichotał. – Hej, ty, obudź się.
Plaskanie, jakie dobiegło do uszu Gahalana, świadczyło tym iż książę próbuje obudzić napastnika klepiąc go, niezbyt delikatnie, po twarzy. Udało mu się to po pewnym czasie. Oczywiście napastnik próbował uciec, lecz silny uchwyt Akirina uniemożliwił mu to.
- Kiepski z ciebie bandyta, skoro dałeś się pobić ślepcowi – stwierdził książę z uśmiechem na twarzy. – Chyba powinieneś pomyśleć o zmianie zawodu.
- Zamknij się, cholerny gnojku, bo cię zabiję – warknął bandyta.
- Ty mnie? – Akirin roześmiał się. – Niby jak, skoro nie dałeś rady nawet biednemu ślepcowi.
- Miał farta – kolejne warknięcie. – Następny raz mu się nie uda.
- A chcesz się założyć? Stawiam całą kasę jaką wyżebrał, że znowu cie pokona.
- Akirin , co ty robisz?! – Przerażony Gahalan złapał młodzieńca za rękę.
- Cicho, załatwiam nam kasę na drogę – mruknął.
- Ale on mnie zabije. Ja po prostu miałem szczęście i tyle.
- Głupi jesteś – mruknął książę i odwrócił się do bandyty: - To jak, przyjmujesz zakład czy tchórzysz?
Gdyby nie mijający ich ludzie mężczyzna z pewnością rzuciłby się na księcia, jednak powstrzymał się i tylko wściekle syknął:
- Przyjmuję. Ale nie tutaj, idziemy.
Akirin wziął Gahalana pod rękę i ruszył za mężczyzną, który zagłębiał się w coraz bardziej ciemne i ciasne uliczki.
- Coś ty najlepszego zrobił? – powiedział Gahalan, kiedy szli za mężczyzną.
- Cicho bądź, wiem co robię.
W końcu dotarli na miejsce, niewielki placyk, na którym był pełno najróżniejszych rzeczy i po którym kręcili się różni, podejrzani ludzie.
- Hej, Barnet, kogoś ty do nas przyprowadził? – ludzie momentalnie otoczyli przybyszy.
- Ten ślepiec twierdzi, że jest w stanie mnie pokonać – odparł zapytany, na co wokół rozbrzmiał śmiech.
- Dawaj, ślepcze, dawaj, przynajmniej się rozerwiemy trochę! – krzyknął ktoś z tłumu.
Ludzie rozstąpili się robiąc miejsce na walkę.
- Momencik – odezwał się Akirin – wy będziecie mieli z tego niezłą zabawę, a co my? Też chce coś dostać jeśli on wygra.
Barnet roześmiał się.
- Niech ci będzie, jeśli uda mu się mnie chociaż zranić, dostaniesz ten mieszek – pod nogami Akirina wylądowała pękata sakiewka.
- A co dostanę, jeśli on cie zabije? – Pytanie zostało skwitowane śmiechem.
- Nie ma takiej możliwości.
- Jesteś pewien? – Akirin podszedł do mężczyzny i popatrzył mu groźnie w oczy.
Widząc jego minę mężczyzna przestał się śmiać, a jego twarz stężała.
- Jeśli uda mu się mnie zabić wtedy dostaniesz cztery takie sakiewki.
Akirin przez chwilę patrzył na rozmówcę z tą sama groźną miną, w końcu uśmiechnął się szeroko i poklepawszy mężczyznę po ramieniu, powiedział:
- Umowa stoi.
Podszedł do Gahalana i powiedział:
- Teraz nie masz wyjścia, musisz go zabić. Jeśli tego nie zrobisz, to nie będziesz mógł dotrzymać obietnicy która mi złożyłeś. Pamiętasz?
- Jakiej obietnicy?
- Że któregoś dnia zabijesz mnie osobiście. No chyba, że zmieniłeś zdanie…
- Nie zmieniłem zdania – syknął Gahalan – wciąż chcę cię zabić. A to jest kolejny powód, który trzyma mnie przy tym postanowieniu.
- Czyli nie masz wyboru, musisz wygrać – Akirin uśmiechnął się zadowolony i poklepał Gahalana po ramieniu. – Na pewno dasz sobie radę, musisz tylko pamiętać to co cię nauczyłem w więzieniu. A, i przeciwnik jest od ciebie wyższy o głowę, ale bary ma tak samo szerokie jak ty, więc siły powinny być wyrównane – powiedziawszy to Akirin okręcił ślepca tak, że stanął on twarzą na wprost Barneta, po czym odszedł na bok.
- Naprawdę cię kiedyś za to zabiję – syknął wściekle Gahalan i spiął mięśnie przygotowując się na uderzenie.
Niestety nadeszło ono tak szybko, że nie zdążył zareagować i wylądował na ziemi, co wzbudziło śmiech gapiów. Dwa kolejne ciosy także go powaliły, jednakże tym razem był na nie przygotowany i celowo się nie bronił. Chociaż w tym momencie odezwała się w nim jego natura mordercy, to przypomniał sobie to co kiedyś powiedział Akirin, że nie będąc w stanie odpowiednio wcześnie zauważyć ruchu przeciwnika, musi zrozumieć sposób jego walki, co wiąże sie z przyjęciem kilku ciosów. Kiedy już był pewien, że go poznał, postanowił się bronić. Zablokował cios ręką i nie czekając na reakcję tamtego wyrzucił do przodu zwiniętą w pieść rękę. Trafił w brzuch. Poprawił jeszcze raz, tym razem w twarz. Słyszał jak mężczyzna zatoczył się i poleciał na kolesi. Kolejne odparowane uderzenia i kolejne ciosy, które trafiły do celu, dodały mu pewności siebie, a pewność siebie i buta, którą pokazywał kiedy był mordercą, zaczynały powoli wychodzić na wierzch.
Po kolejnym celnym uderzeniu usłyszał głos Akirina:
- No proszę i polała się krew przeciwnika. Wprawdzie tylko z nosa, ale, zgodnie z umową krew jest. Co oznacza iż te sakiewki są nasze – wyraźnie słyszał brzęk monet w podnoszonych przez młodzieńca sakiewkach. – W takim razie możemy już iść, nie?
- Nie tak prędko – syknął Barnet. – Myślisz, że pozwolę ci ot tak odejść stąd z naszymi pieniędzmi?
- A dlaczegóżby nie? – odparł zdziwiony Akirin. – Mieliśmy umowę. My swojej części dotrzymaliśmy, teraz ty dotrzymaj swojej.
- Po moim trupie! – warknął bandyta. – Walka się skończy, kiedy JA o tym zdecyduję.
Akirin westchnął teatralnie.
- No skoro tak chcesz… Gahalan, możesz to szybko skończyć? Nudzi mi się.
Ślepiec roześmiał się. W tym momencie książę zachowywał się jak małe dziecko. Niestety nie zdążył nic odpowiedzieć. Wściekły mężczyzna rzucił się na niego i chwilę potem poczuł cięcie na ramieniu, którym odruchowo się zasłonił.
- Oj, nieładnie grasz, nieładnie – odezwał się Akirin. – Bez uprzedzenia używasz noża…
- Zamknij się, bo zabiję cię pierwszego – syknął mężczyzna.
- Żeby MNIE zabić, musisz najpierw pokonać ślepca – odparł spokojnie książę.
- To się da załatwić – warknął Barnet i rzuci sie na Gahalana.
Jego ruchy były tak szybkie, że ślepiec mógł jedynie cofać się, by uniknąć ponownego zranienia. W pewnym momencie wpadł na kogoś z tłumu. Odruchowo wyciągnął ręce by się podeprzeć i pod palcami poczuł coś, co sprawiło, że jego serce zabiło mocniej. Tkwiący za paskiem nóż! Nie zastanawiając się wiele, wyszarpnął ten nóż i rzucił się w stronę przeciwnika. W tym momencie górę wzięły jego, długo tłumione, mordercze instynkty. Nie zastanawiał się nad tym iż z powodu jego kalectwa przeciwnik ma nad nim sporą przewagę. Wymachiwał nożem, precyzyjnie trafiając do celu, uskakiwał przed nadchodzącymi ciosami. W pewnym momencie nadarzyła się idealna okazja i wbił nóż w brzuch przeciwnika.
- No to chyba sprawa załatwiona – mruknął Akirin, kiedy bandyta już był martwy. – Idziemy.
- Nie tak prędko cwaniaczku – odezwał się najbliżej stojący bandyta. – Myślisz, że tak łatwo stąd odejdziesz z naszymi pieniędzmi? Niedoczekanie twoje.
Akirin westchnął ciężko.
- Wiedziałem, że to się tak skończy, tylko naiwnie wierzyłem, że jednak będzie uczciwie. No trudno, skoro inaczej nie można, to rozwiążemy to po waszemu.
Odrzucił sakiewki i stanął plecami do Gahalana, stykając się z nim.
- Jesteś gotowy? – zapytał cicho.
- Kiedy tylko chcesz – ślepiec uśmiechnął się od ucha do ucha. Niepewność i rezygnacja zniknęły gdzieś, a ich miejsce zastąpiły dawne, prawie już zapomniane przez Gahalana, uczucia euforii i pewności siebie.
Rozpoczęła się walka i chociaż ślepiec radził sobie całkiem dobrze, to jednak Akirin przez cały czas starał się tak ustawiać, by bronić jego pleców i w razie konieczności móc odeprzeć niespodziewany cios przeznaczony dla ślepca. Jakiś czas potem część bandytów leżała martwa, a część nieprzytomna.
- No i po zabawie – mruknął książę. – Ilu zabiłeś?
- Nie mam pojęcia – wzruszył ramionami – ze czterech chyba. A ty?
- Ja żadnego. Nie było takiej potrzeby.
- Musiałem ich zabić, inaczej oni by zabili mnie.
- Nie tłumacz się, ja cię nie osądzam. Chociaż uważam, że to nie jest dobre, jednak skoro nie miałeś innego wyjścia… Mnie zawsze powtarzano, żeby robić tylko to, co jest konieczne. Nie uważałem, że zabicie ich jest koniecznością, więc tego nie zrobiłem. W związku z tym lepiej się pośpieszmy i przeszukajmy ich zanim się obudzą. Niestety zabranie ich sakiewek JEST koniecznością, jeśli chcemy przeżyć.
Przeszukali nieprzytomnych i martwych bandytów i zabrali wszystkie pieniądze jakie znaleźli oraz dwa noże i jeden miecz, po czym oddalili się szybko. Wyszli na główny dziedziniec.
- Dobra, zaczekaj tu – Akirin posadził ślepca na najbliższej ławce, a ja pójdę kupić więcej jedzenia i może uda mi się zdobyć jakiegoś konia. Tylko nie pakuj się w nowe kłopoty, dobra?
- Postaram się – Gahalan uśmiechnął się – ale pośpiesz się, bo nie ręczę za siebie – uczucia, które go ogarnęły podczas niedawnej walki, jeszcze go nie opuściły i był wyraźnie podniecony.
Akirin tylko westchnął i odszedł. Na szczęście wrócił dość szybko z jakimś koniem i dodatkowym prowiantem. Pomógł ślepcowi wsiąść, po czym sam też wsiadł, sadowiąc się przed Gahalanem. Wyjechali z miasta. Ujechali zaledwie kilkanaście metrów, gdy nagle Akirin się zatrzymał.
- A niech mnie! – wykrzyknął zdumiony.
- Co sie stało? –zaniepokoił się Gahalan.
- Semen! – w jego głosie było słychać radość. Zsiadł z konia i podszedł do własnego wierzchowca, który wyłonił się zza drzew. Miał na sobie siodło i wyraźnie zaniedbaną sierść, chociaż nie widać było żeby głodował. – Jakim cudem? – pogłaskał konia po pysku, a gdy tamten radośnie zarżał, pocałował go w chrapy. – Nawet nie wiesz jak się cieszę. – Z oczu pociekły mu łzy. – Już myślałem, że cię nigdy nie zobaczę.
- Możesz mi powiedzieć, co się dzieje? – Gahalan przypomniał o swoim istnieniu.
- Mój koń – odparł książę poprzez łzy, tuląc twarz do końskiej szyi. – Myślałem, że już go straciłem. Okazało się, ze uciekł im i żył w pobliskich lasach.
- To zaiste wspaniały rumak.
- Najwspanialszy na świecie – odparł uśmiechając się. – Strasznie się zapuściłeś – zwrócił się do konia. – Wytrzymasz jeszcze trochę? Odjedziemy stąd szybko i znajdziemy jakieś miejsce gdzie będziemy mogli odpocząć i wtedy wyszczotkuję cię. Dobrze?
Koń skinął twierdząco łbem. Akirin uśmiechnął się, wsiadł na konia i podjechawszy do Gahalana złapał ze lejce jego konia.
- Trzymaj się siodła – powiedział i ruszył przed siebie.
- Dokąd jedziemy?
- Na razie przed siebie, a potem zobaczymy – odparł Akirin. Radość z odzyskania wierzchowca była zbyt silna, żeby mógł się teraz przejmować czymś tak nieistotnym.
Ani on, ani tym bardziej Gahalan, nie zauważyli podążającego za nimi w pewnej odległości człowieka na koniu
|
|
Komentarze |
dnia kwietnia 03 2012 11:59:48
Ojej ale się wystraszyłam że książątko naprawdę mogło zrobić coś niemądrego i nie przemyślanego. Dobrze że jednak ten tłuścioch zdechła z własnego strachu!
I Semen wrócił Mądry, dobry , kochany konik *o* jak ja za nim tęskniłam. Teraz będzie wesoła podróż
Kurczaki, dobrze ukrywasz tożsamość tego wysłannika Króla.... hmmm... chyba obstawiam pana dowódce z biczykiem! |
dnia kwietnia 07 2012 18:37:55
Hmm...jestem ciekawa jaka parka tutaj będzie. Obstawiam że Akirin i Gahalan, ale to by było za proste |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|