ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Where we wanna be 1 |
Where we want to be
Lee wracał właśnie z wykładu. Jego myśli kłębiły się wokół niezrozumiałego zdarzenia, które niestety powtarzało się co tydzień. Mianowicie jak ktoś, będąc dziekanem jednej z najbardziej renomowanej uczelni w kraju, mając wyższe wykształcenie, znający kilka języków mógł ustalić wykłady z historii lotnictwa w piątkowe wieczory. Dokładnie wieczory – zajęcia zaczynały się o 18 a kończyły dopiero o 21.30. Najgorsze w tym wszystkim nie było to, że Lee wolałby w tym czasie spędzić czas na piwie albo z dziewczyną. Nie, w sumie Lee nigdy za piwem nie przepadał, przyjaciół miał raczej mało a dziewczyny jakoś go nigdy nie zachęcały. Najgorsze było to, że chodził na te zajęcia prawie jako jedyny. Niektórzy czasami się pojawiali, ale były to raczej nieliczne przypadki i baardzo rzadkie. Tak więc, chodził jako jedyny na wykłady, w sumie chyba jako jedyny student chodził na wszystkie zajęcia. Lotnictwo stało się jego pasją, ale to kosmos pokochał. Wiedział, że na pilota ani tym bardziej na astronautę nigdy się nie nadawał. Głównie przez wzrost, chudą sylwetkę i oczywiście wadę wzroku. Zawsze jednak mógł pracować jako mechanik czy innego typu specjalista i podziwiać tych wszystkich pilotów, którzy bez strachu odrywają swoje stopy od ziemi. Lee nigdy otwarcie przed sobą się nie przyznał, że może czuć coś więcej niż tylko podziw do mężczyzn w mundurach. Te dreszcze podniecenia, które czuł za każdym razem, zwalał na zwykła zazdrość. Rozmyślenia Lee nad okrutnym, bezdusznym dziekanem przerwał telefon.
- Lee Mustang, słucham? – zawsze odbierał telefony oficjalnie, nawet nie patrzył jaki numer wyświetla się na małym monitorku.
- Dobry wieczór panie Mustang, Tu profesor Strawbry. Przepraszam, że dzwonię o takiej godzinie, ale mam do pana pilną sprawę. Czy może pan jak najszybciej przyjść na teren akademii? Dokładniej do biblioteki. – Lee przez pierwsza chwilę stał jak osłupiały, najgorsza żyleta w całej akademii chce go widziec. W piątkowy wieczór, prawie o 22 i to jeszcze w bibliotece.
- A skąd pan profesor ma mój numer? – Lee zadał najgłupsze pytanie z przynajmniej tysiąca, które właśnie tłukły mu się po głowie.
- Ee.. ja.. to jest mało istotne panie Mustang! Proszę natychmiast się zjawić w bibliotece! –
– Okk.. - Jak niespodziewanie prof. Strawby zadzwonił, tak szybko się rozłączył, zostawiając skołowanego Lee z komórką w ręku. Gadającego do samego siebie. Cudownie. Niedość, że musiał przyjść na wykład o tak nieludzkiej porze, to jeszcze teraz musi zawrócić. Z westchnięciem pełnym bólu Lee skierował swoje kroki spowrotem w kierunku akademii. Po raz milion pierwszy klnąc pod nosem na swoją ukochaną szkołę i jeszcze bardziej uwielbiane przed niego pomysły swoich wykładowców. Zapewne gdyby zadzwonił jakiś inny profesor zwyczajnie by to olał, ale jakoże pisał pracę licencjacką u prof. Strawby nie chciał mu podpaść. Miał szczęście, że przyjął on jego temat pracy, zreszta jako jedyny z kilkunastu profesorów, do których Lee chodził. Wszyscy albo go wyśmiewali za niepoważny temat pracy albo mrugali na niego ze zdziwniem.. przez 10minut… Tak. Taka reakcja twojego potencjalnego przyszłego promotora nie jest obiecująca. Dlatego Lee utknął z najgorszą zmorą całej uczelni, ale przynajmniej z tematem jaki sam wybrał. „Aspekt militarny w ekspolarcji przestrzeni kosmicznej” Na szczęście biblioteka nie była daleko od bramy głównej, więc Lee po kilku chwilach szybkiego truchtu stał już pod wielkimi dębowymi drzwiami.
- Och panie Mustang! Nie trzeba było się tak spieszyć! – Żartobliwie powitał go prof. Strawby. Lee za to w myślach dziękował, że jest ciemno i nie widać jego chęci mordu. - Panie Mustang. Poprosiłem pana o przyjście ponieważ mam dla pana niespodziankę. – Cała złość i nienawiść, jaka była w sercu Lee powoli zaczęła wypływać a na jej miejscu pojawiał się nieprzyjemny strach
- Niespodziankę?! Dla mnie?!
- och panie Mustang! Proszę nie był takim skromnym. – To mrugnięcie okiem, które kończyło wypowiedź prof. decydowanie źle wróżyło. Zbyt źle.. - Otóż panie Mutang zapewne opowiadałem panu o moim siostrzeńcu. Kiedy ostatnio przy obiadku o mojej ciotki Penny wymsknęło mi się o panu, a raczej o temacie pańskiej pracy. Mój siostrzeń był zachwycony i nadal jest. Stwierdził, że z miłą chęcią panu pomoże przy pisaniu pracy! Czyż to nie cudowne?! – Mózg Lee zatrzymał się na obiadku u ciotki Penny.
- jakim siostrzeńcu? – Dopiero teraz Lee zobaczył w ciemności sylwetkę mężczyzny obok prof. Strawby.
- Panie Mustang! Jestem całkowicie oburzony! Mój siostrzeniec Terry! – Nadzwyczaj tępy wyraz twarzy pana Mustanga uświadomił proforowi, że jednak chłopak rzeczywiście nie ma bladego pojęcia.
- Spokojnie wuju, jestem przekonany, że pan Mustang z przejęciem słuchał twoich wywodów na temat silników gwiazdowych i przez przypadek uronił tak ważny szczegół, jak fakt posiadania siostrzeńca. – Mówiąc to młody mężczyzna imieniem Terry z uśmiechem na ustach zbliżył się do Lee. Podali sobie rękę na przywitanie.- Cześć, jestem Terry O’Neil… w sumie kapitan O’Neil – Serce Lee przeteleportowało się z okolic mostka pod gardło.
- kapitan?
- Owszem, kapitan. Jestem pilotem w 45 pułku lotnictwa taktycznego, dokładniej w eskadrze wsparcia kosmicznego. – Serce Lee przestało bić. Definitywnie i ostatecznie….. i jeszcze ten uśmiech… i nadal ściskająca jego rękę dłoń!... Wszystko zaczęło się strasznie szybko kręcić i ściemniać.
***
Lee obudził się ze strasznie bolącą głową. Chwila. Obudził się?! Błyskawicznie poderwał się z łóżka, co nie było najlepszym pomysłem. Tępy ból z tyłu głowy przeistoczył się w uderzenie młota pneumatycznego. Z jękiem opadł spowrotem na poduszkę.
- O! już się obudziłes? To dobrze, nie chciałem ciebie budzić, a zbłiża się już 11. – Usłyszał, tuż koło swojego łóżka, znajomy męski głos. Powoli, bardzo powoli Lee obrócił twarz w kierunku znanego głosu. I zamarł… znowu on. Ten pilot z najcudowniejszym uśmiechem jaki widział kiedykolwiek w całym swoim życiu, z niesamowicie zielonymi oczami.
- Jak? Jak znalazłem się w swoim łóżku? - Z wielkim trudem i sercem bijącym głośniej niż jego słaby głos, Lee zadał pytanie Terry’emu. Ku jemu wielkiemu zdziwieniu Terry zaczerwienił się, spuszczając wzrok na podłogę szukając tam odpowiedzi.
- No więc.. zemdlałeś wczoraj w nocy.. nie wiedzieliśmy gdzie mieszkasz…..wuj chciał ciebie wziąć do siebie, ale byłoby to dziwne, gdyby ktoś dowiedział się, że studenci nocują u niego… ehh… więc postanowiliśmy, że najlepiej będzie.. znaczy najodpowiedniej… jak.. weźmiemy cię do mnie. Ale ty najwyraźniej zasnąłeś.. nie chciałem ciebie budzić.. dlatego.. dlatego spałeś u mnie w łózku. – Lee nie mógł w to uwierzyć. Zemdlał! Pierwszy raz spotkał pilota… kapitana! I oczywiście musiał zemdleć, wrażenie zrobił na nim jak świnia na słoniu. Jednak jeden szczegół nie dawał mu spokoju.
- a moje ubrania?
- Nie chciałem żebyś w nich spał więc rozebrałem cię, ale tylko spodnie i buty! – Ostatnie co widział Lee zanim znów zanurzył się w ciemności omdlenia był przepraszający uśmiech Terry’go.
|
|
Komentarze |
dnia grudnia 31 2011 10:58:24
osobiście uważam, że to całkiem niezłe opowiadanie, chociaż jakiegoś mega wrażenia na mnie nie zrobiło. Czekam na kontynuację i życzę weny |
dnia grudnia 31 2011 11:43:16
opowiadanie zapowiada się ciekawie trochę jak dla mnie za krótkie rozdział. Wyczekuje z niecierpliwością na kolejny rozdział życzę jak najwięcej weny |
dnia grudnia 31 2011 14:21:03
Ok, są piloci, jest wzmianka o kosmosie - to na plus. Pomysł fajny i z potencjałem, i jeszcze taki, do którego mam sentyment, bo klasycnzą space operę z podbojem kosmosu i dzielnymi pilotami w mundurach uwielbiam.
Na minus niestety wszystko inne.
Rozdzialik króciuteńki, pozbawiony jakichkolwiek opisów, oczywisty, pełny pozbawionych sensu zagrywek fabularnych, pasujących raczej do kiepskiej mangi, niż do dobrego tekstu literackiego.
Ściąganie studenta w środku nocy do biblioteki, skoro można by złapać go w dzień na korytarzu albo we własnym gabinecie? Wykładowca na pytanie "skąd ma pan mój numer telefonu" kręcący i tracący słowa? No przepraszam, ale na mojej uczelni numery do studentów ma sekretariat, w pilnej sprawie podzieli się z wykładowcą. Poza tym przypuszczam, że w futurystycznym świecie mamy jakieś dobre bazy danych i możliwe, że jakiś odpowiednik Facebooka, na którym nasz bohater swój numer mógł nieopatrznie umieścić. Adresy można zdobyć w ten sam sposób. Zabawne: wykładowca zdobył numer telefonu, a adresu już nie? Oj, oj, marniutki plot dewice, mający na celu tylko przebudzenie bohatera w obecności chłopaka o pięknym uśmiechu. Drugim takim plot device jest pozbawione uzasadnienia ciągłe mdlenie bohatera. Na wszystkich bogów. toż nasz Lee skrycie marzący o kosmosie nie jest XIX-wieczną panienką, skrępowaną wiktoriańską moralnością i gorsetem, żeby mdleć gdy tylko widzi interesującego przedstawiciela płci... nie koniecznie przeciwnej! Chyba, że nasz Lee ma anemię, tak, anemik mógłby często mdleć i na pewno miałby zamkniętą drogę do kariery pilota. Ale nic o tej anemii nie wspominasz.
Wracając do profesora, to jego zachowanie budzi mój niesmak. Facet wypowiada się niczym postać komediowa z kiepskiego shounen: to motanie się, ta nadmierna wylewność, to bezsensowne aranżowanie spotkania i opowieści o obiadkach u ciotki... Jasne, wykładowcy mają swoje dziwactwa, ale na boga, ja bym na miejscu Lee uciekała gdzie pieprz rośnie, bo wszystko w zachowaniu profesora mówi mi "To jest mój siostrzeniec, gej, wolny, aktualnie szukam mu partnera, którego w naszym Nowym Wspaniałym Świecie będzie mógł poślubić i razem będą mieli stadko dzieci dzięki naszej nowoczesnej technologii." Jednym słowem, profesor nie zachowuje się jak promotor dbający o pracę naukową studenta, ale jak swatka. A zabranie biednego Lee do swojego domu to chyba kolejny rozdział swatania. Run, Lee, run for your life, zanim dasz się wplątać w rolę Ciepłej Domowej Żonki kosmonauty!
Brak opisów. Brak dokładniejszych danych o tym, co i gdzie studiuje Lee (jeśli chce zostać mechanikiem, to może jakaś uczelnia techniczna? ale wtedy więcej miałby zajęć praktycznych, niż wykładów). Brak klimatu futurystycznej rzeczywistości, nowoczesnej technologii, jakichś fajnych dekoracji. Niezrozumiałe pisanie dialogów kursywą. Tytuł po angielsku. Oczywistość pairingu, przy równoczesnym braku widoków na jakąś porywającą fabułę w przyszłości (gdzie wojny, spiski, obcy, roboty i telepaci, skoro to ma być science-fiction?!?). Nieudolne chwyty fabularne. Słabo, słabiutko...
Poczytaj sobie Lema. Dukaja. Pewnie obaj panowie za ciężko dla ciebie piszą... więc cykl o Honor Harrington w takim razie. Może coś Timothy'ego Zhana. "Diunę" jeszcze raz, bo z twojego nicku wnioskuję, że znasz. Może coś Resnicka. Obejrzyj sobie "Star Treka", "Gwiezdne Wojny", "Babylon 5", "Stargate", nową wersję "Battlestar Galaktica". "Obcego". "Sunshine". "Piąty Element". Mniej anime, więcej książek i filmów.
Ocenę ci zawyżam, ale tylko dlatego, że mam słabość do space opery. |
dnia grudnia 31 2011 21:58:13
Uhm... Przeczytałam Twój tekst, bo był krótki, a ja mam akurat niewiele czasu w tej chwili, żeby przeczytać coś dłuższego. I tak...
Nie znoszę science-fiction i space oper. Naprawdę. A Twój tekst bynajmniej tego nie zmienił. Bardzo niewiele rzeczy w ogóle trzyma się tu kupy. Jeśli ludzie latają w kosmos, to na bogów - czemu niby temat o militarnych aspektach jego podboju jest tak warty śmiechu? Wojsko w ogóle nie brało w tym udziału? Coś wątpię...
Dalej - jeśli Lee chce się uczyć na mechanika (choć jeśli piszesz, że ma słaby wzrok, to chyba coś marny będzie z niego mechanik - pogubi małe śrubki już pierwszego dnia), to musi to robić w szkole technicznej. A szkoły techniczne mają to do siebie, że pierwszy stopień nauki trwa trzy i pół roku, z czego w ciągu ostatniego roku pisze się pracę inżynierską, a nie licencjat.
Ogromnie niespójny jest też wizerunek profesora. Skrygowany jak cnotliwa pensjonarka, wzywa studenta w środku nocy do biblioteki (ona jest otwarta? tak? żeby każdy mógł sobie w nocy wejść i wynieść, co mu się spodoba i przyda?), swojego siostrzeńca przedstawia mu jak co najmniej twardego kandydata na narzeczonego... Albo męża od razu, nie ma się co rozdrabniać, bo i tak już się w sobie zakochali. Lee to nawet zdążył zemdleć z wrażenia. I spędzić sobie nockę w łóżku przyszłego męża - skrygowanego jak wujek. To chyba rodzinne...
Świat jest bardzo, bardzo niespójny. Musisz poświęcić na niego więcej opisów, bo może ta spójność nie jest widoczna z powodu braku opisów, a nie z powodu jej kompletnej nieobecności w tekście.
Pomyślałabym też nad rozwojem fabuły, bo tak, jak napisała An-Nah - jest zdecydowanie zbyt przewidywalnie. Widzisz - dałaś nam króciutki pierwszy rozdział, a my już wiemy kto z kim itd. Zaskocz nas czymś! Niech będzie jakiś nagły zwrot akcji! Tak, żebyśmy nie przewidziały końca tej historii X3
I czemu, na litość bogów, dialogi są pisane kursywą? Zazwyczaj jeśli już, to zapisuje się tak myśli bohaterów. Twoi bohaterowie rozmawiają telepatycznie? Bo jeśli nie, to kursywa jest zupełnie zbędna.
Żeby nie było, że same minusy. Bardzo podobały mi się niektóre uwagi i komentarze. Niestety bardzo niektóre i niestety nie ratują one całości. Na Twoim miejscu dogłębnie przemyślałabym, jacy mają być bohaterowie (najlepiej wypisz sobie na kartce ich cechy charakteru i w każdej sytuacji staraj się, by zachowywali się według nich - z uwzględnieniem ich płci, wieku, statusu), jaki ma być świat, w którym wszystko to się dzieje, oraz do czego ma zmierzać fabuła i w jaki sposób.
Życzę powodzenia - pracy jest sporo, ale na pewno da się wyciągnąć z tego opowiadania więcej. Mnóstwo weny i szczęśliwego Nowego Roku |
dnia stycznia 02 2012 00:22:04
Mam bardzo negatywne wrażenia. Pogrupowałam je sobie, tak powinno być łatwiej i mnie, i Tobie - ale uprzedzam z góry, że będzie też długo i mało pochlebnie.
Objętościowo: kiedy zobaczyłam Twój tekst po raz pierwszy, pomyślałam: "O, miniaturka". Ten rozdział ma w Wordzie dwie strony. Dwie. To mało. A co na tych dwóch stronach jest? Przedstawiony zostaje, bardzo skąpo, Lee, ma miejsce rozmowa telefoniczna, Lee idzie do biblioteki, po krótkiej (i zupełnie nietreściwej) rozmowie poznaje Terryr17;ego, mdleje, budzi się w łóżku Terryr17;ego, wymiana zdań, znów mdleje.
To potwornie mało (o jakości za chwilę). Rozdział powinien mieć jakąś konkretną treść - ta tutaj to zaledwie zaczątek treści. W efekcie rozdział wygląda jak urwany - nawet nie w połowie - i pozostawia mnie jako czytelniczkę z wypisanym na twarzy: "Ale gdzie treść? ". Nie przedstawiłaś niczego, co by przykuwało uwagę lub sprawiało, że zakończenie trzyma w napięciu i wywołuje pragnienie jak najszybszego przeczytania kolejnej części. Niestety, po przeczytaniu tego rozdziału nie mam najmniejszej ochoty czytać następnego.
Językowo: masz kiepski styl, nużący, a chyba szczególnie irytujące są równoważniki zdań, które nie włączają się w resztę zdań harmonijnie, tylko sprawiają wrażenie nieporadności w prowadzeniu płynnej wypowiedzi. Jest kilka błędów ortograficznych i sporo interpunkcyjnych (brakuje tych przecinków szalenie). Liczby w tekście literackim zapisuje się słownie - poza pewnymi wyjątkami, ale godziny akurat nie wyglądają dobrze jako cyfry. Czemu część dialogów jest zapisana kursywą? W pewnej chwili pomyślałam, że może to sugestia, że Lee ma zwidy, ale szybko odrzuciłam tę wersję.
Nazwisko profesora powinnaś odmieniać - "Strawbry" jak "Terry" (tego ostatniego jakoś odmieniasz!). Wiem, że to nie jest polskie nazwisko, ale w języku polskim się je odmienia, i tyle. A w ogóle Strawbry czy Strawby? W tekście pojawiają się obie formy.
W pewnej chwili sprawiłaś, że skoczyło mi ciśnienie. Skrót w opowiadaniu?! "Profesor", nie żaden "prof." - "prof." to się w indeksie, recenzji, informacji konferencyjnej i tym podobnych pisze, nie w tekście literackim.
Jakie jest uzasadnienie angielskiego tytułu? Czy to jakiś cytat, nawiązanie, parafraza? Czy po prostu moda na angielszczyznę?
Merytorycznie plus fabularnie: gdybym miała powiedzieć, o czym przeczytałam, powiedziałabym tak: przeczytałam o mdlejącym co chwila chłopaku, który ma profesora z tandetnego amerykańskiego sitcomu i spotyka mało rozgarniętego pilota. Chyba nie o to Ci chodziło, prawda? Tekst nie wygląda mi na SF - w tej chwili, przykro mi to mówić, nie wygląda na nic.
Lee zachowuje się jak dziewiętnastowieczna panienka na wydaniu - a nawet osiemnastowieczna, taka z romansu sentymentalnego. Podsumujmy jego postać: wiemy, że są przeciwwskazania fizyczne, by był kosmonautą, dobrze - ale nie było nic mówione o tym, że co chwila mdleje. Gdyby to była jakaś oznaka jego problemów zdrowotnych lub taka dziwna reakcja organizmu na stres, to nie czepiałabym się mdlenia. Czepiałabym się jego przyszłej pracy - właściwie każdej pracy - bo co to za mechanik, który na słowa "Mamy problem, rakieta nam się zaraz rozwali!", zamiast rzucić się do pracy - mdleje? Jeżeli natomiast to nie są kwestie zdrowotne, to mdlenie Lee stanowi koszmarną kliszę (rodem chyba z mang yaoi). Czemu on mdleje? Bo zobaczył przystojnego pilota - i znów zobaczył przystojnego pilota?
(Moja chęć wyciągnięcia czegokolwiek z tekstu proponuje, żeby zastanowić się, czy nie stoimy przed dopiero czekającą na odkrycie chorobą Lee lub jakąś związaną z tym mdleniem tajemnicą, ale jakoś tej chęci nie dowierzam).
Terry przypomina mi nie dorosłego pilota, tylko nastolatka. Przygłupiego w dodatku. Dlaczego nastolatka? Tłumaczy się jak przyłapany na ściąganiu gimnazjalista, rozmawia na tym samym poziomie. Dlaczego przygłupiego? Jeżeli ktoś obcy mdleje w Twoim towarzystwie, to najpierw się próbuje omdlałego ocucić - ocucenie kogoś, kto zemdlał z emocji, raczej nie trwa długo. Jeżeli omdlały nie przytomnieje dłuższy czas - a trochę czasu przewiezienie z uczelni do domu zająć musiało - to wzywa się lekarza, bo diabli wiedzą, co się właściwie stało. Jeżeli dorosły facet zabiera do siebie kogoś, kto zemdlał, i po prostu kładzie go do łóżka, i jeszcze pozwala mu trwać w tym stanie ni to omdlenia, ni to snu aż do południa - zdecydowanie jest przygłupim facetem.
Profesora Strawb(r)yr17;ego zostawiłam sobie (ze względów osobistych) na koniec, bo to taki smaczek, że można się udławić. Na litość boską, to ma być dorosły facet, do tego naukowiec, wykładowca i... dziekan??? (Trzy znaki zapytania konieczne, bo mnie zamurowało).
A w ogóle, na marginesie: dziekan jakiego wydziału? Bo w Twoim tekście zabrzmiało to tak, jakbyś pisała o rektorze, i to tym głównym. Możemy wziąć pod uwagę specyfikę wyższego szkolnictwa w poszczególnych krajach (choć gdy poczytałam przed chwilą trochę o stanowisku dziekana w innych krajach, zorientowałam się, że moje pytanie nadal jest zasadne). Problem w tym, że nie mam pojęcia, gdzie się dzieje akcja. Angielsko brzmiące imiona jeszcze niczego nie określają.
Wracając do profesora: dorosły człowiek, naukowiec, wykładowca, dziekan - i zachowuje się jak rozchichotana (stereotypowa) siksa? To ma być ta "żyleta"? Chyba że przez pojęcie "żyleta" Lee rozumie "osobnik bez piątej klepki, zachowujący się jak skrzyżowanie nastolatka z pedofilem". Bo niestety tak wygląda w tym rozdziale obraz profesora Strawb(r)yr17;ego.
(Mówiąc szczerze, zachowanie profesora nie razi tylko w jednym wypadku: gdyby zestawić jego zachowanie z zachowaniem siostrzeńca i uznać, że w ich rodzinie taka przygłupiastość jest wrodzona).
No i to "oburzenie, że nie zna pan mojego siostrzeńca". Jeżeli to miał być żart, to bardzo kiepski. Jeżeli to było na poważnie, to brak mi słów.
Nie przeczę, że mogą być tacy wykładowcy - ale, po pierwsze, zachowanie profesora zupełnie nie pasuje do tego, jak go nam przedstawia wcześniej Lee w swoich myślach, a dwa - taki człowiek piastujący stanowisko dziekana byłby ośmieszeniem dla uczelni. Na tej "jednej z najbardziej renomowanych uczelni w kraju" naprawdę zastanawialiby się nad tym, kogo wybierać na dziekanów. A jeśli już wybrali kogoś takiego, to fakt ten powinien zostać jakoś w tekście wyjaśniony - a wcześniej zasygnalizowany. Po początkowej uwadze "żyleta" naprawdę spodziewałam się spotkania z profesorem-koszmarem ze studenckich snów, a dostałam coś takiego...
Wiesz, z kim mi się ten profesor od razu skojarzył? Podejrzewam, że nie czytałaś "Trans-Atlantyku" Gombrowicza - ale Twój Strawb(r)y to dla mnie bardzo marna podróbka Gonzala. Różnica polega na tym, ze postać Gonzala miała sens.
Co do numeru telefonu: tak jak nie rozdaje się studentom numerów wykładowców, tak nie rozdaje się wykładowcom numerów studentów (na moim wydziale na przykład praktyka wygląda następująco: pani z sekretariatu wybiera numer i oddaje słuchawkę wykładowcy). Numer mógł przekazać starosta, ale po co robić z tego tajemnicę? A zachowanie profesora budzi tylko podejrzenia wywołujące niesmak. Ściąganie studenta w środku nocy na uczelnię też jest bez sensu - i też budzi podejrzenia. Lee musi być i bardzo nieasertywnym, i bardzo głupkowatym osobnikiem, skoro z miejsca grzecznie drepcze na wyznaczone miejsce. I jakoś nie tłumaczy go fakt, że pisze o tego człowieka pracę (licencjat? Też mam wątpliwości, jak Lionka. I u profesora? Tym bardziej mam wątpliwości).
Hm, a może by tak wziąć pod uwagę zdanie studenta? Profesor mógł zaproponować, co zaproponował, jasne - ale nie na zasadzie "O, mój siostrzeniec się nudzi, to panu pomoże, nie ma pan nic do gadania". Chyba że to miało pokazać, jakąś to "żyletą" jest Strawb(r)y, ale taka wersja też nie przekonuje.
Dlaczego niby temat Lee jest śmieszny? On już teraz nie jest śmieszny (powiedziałabym, że już ładny kawał czasu nie jest) - a przecież to, co mówi Terry, tylko podkreśla brak tej śmieszności.
Opisy? Gdzie są opisy? Zielone oczy Terryr17;ego i dębowe drzwi biblioteki nie wystarczają za opisy. Mówiąc szczerze, brak opisów to jedyne, co wywołuje skojarzenia z przestrzenią kosmiczną: czułam się jak zawieszona w próżni, jeśli chodzi o możliwość wyobrażenia sobie miejsc, w których rozgrywają się wydarzenia.
Podsumowując: uważam, że Twój tekst ma wielkie braki pod względem fabularnym, merytorycznym i językowym. Nie mogę nawet powiedzieć, że sam pomysł jest interesujący, bo nie widzę tu żadnego pomysłu - co jest winą również tak krótkiego rozdziału. Chyba że pomysłem ma być sparowanie Lee z Terrym, ale to jako pomysł jest koszmarnie mało zadowalające.
Radziłabym Ci napisać ten rozdział jeszcze raz: popraw język, przemyśl dokładnie kreację postaci (weź pod uwagę między innymi wiek, doświadczenia życiowe, zajmowane stanowiska - to się odnosi do tego nieszczęsnego profesora), pomyśl, co dokładnie chcesz przedstawić w rozdziale (i całym tekście). Opisy, opisy! Zrezygnuj z tego mdlenia - i pchania bohatera do łóżka drugiego bohatera od pierwszego wejrzenia. Jeżeli natomiast ten rozdział zostanie, jaki jest, to zastosuj moje rady przy kolejnym: konkretna treść w tekście, opisy, realizm psychologiczny, praca nad językiem (wyraźnie potrzebujesz słownika i bety), staranna, sensowna, wiarygodna kreacja bohaterów, przedstawienie (też wiarygodne i sensowne) ich psychiki, unikanie klisz. Klisze poznasz po tym, że są takim zagraniem fabularnym, które znasz ze sterty mang/anime/seriali i wykorzystujesz wręcz odruchowo, dlatego że "przecież wszędzie/często jest taka scena".
Czeka Cię dużo pracy, i to - sądząc po zaprezentowanym rozdziale - ciężkiej. Ale w nowym, dopiero rozpoczynającym się roku życzę Ci dużo chęci i sił do tej pracy, bo naprawdę warto ją podjąć. |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|