ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Kieliszek wina |
***I***
Dworek. Bogate wnętrze tegoż wielkiego, wspaniale wybudowanego domu,
zachwyciłoby każdej odwiedzającej osoby nawet najwybredniejsze gusta.
Ogród był jak z bajki. Liczne fontanny, bujna roślinność, nieśniąca się nikomu,
tworzyły w swoim krajobrazie przepiękny park. Cała jednak posiadłość była pusta,
gdyż mieszkał w niej tylko jeden człowiek, a wraz z nim jego przyjaciel, a zarazem sługa.
Jakkolwiek zaskakujący był kunszt architektury dworka, wygląd ogrodu,
jakkolwiek imponująca była różnorodność owej fauny i flory,
jakkolwiek podziwiały i wzruszały się tym miejscem inne, zamożne także dwory,
brakowało właścicielowi do pełni radości jednej rzeczy. Z tego też powodu,
widząc go przechadzającego się pośród swoich ukochanych dębów i topoli,
człowieka coś ściskać zaczynało za serce, jakby żal, współczucie, dla tego biedaka,
który mimo dobrobytu i niebrakującej mu szlachetności żył jakby w niewoli.
Co dzień rano, wcześnie o świcie, spacerował samotnie po porannej rosie na bosaka,
jak zwykle będąc silnie zamyślonym, pomiędzy drzewami ulubionymi.
Był młody, miał dopiero 25 lat, lecz każda zmarszczka jego skupionego czoła
od intensywnego myślenia dodawała mu powagi, a i twarz zwykle niewesoła
postarzała go. Zawsze wychodził o tej samej porze, poruszając się krokami spokojnymi
i nigdy nikt nie miał prawa zakłócać ich rytmu. Te spacery stały się rytuałem,
świętem obchodzonym z wielką powagą i wręcz modlitewnym skupieniem.
Widząc ten groźny wyraz twarzy, nikt nie śmiałby nawet szelestem małem
przeszkodzić mu w przechadzaniu się w towarzystwie samotności. Głowy skinieniem
płoszył śpiewne ptaki, które z czasem zaprzestały osiadania się w panicza ogrodzie.
Ten gest był jednak wyłącznie znakiem, że zaraz pora wracać z powrotem.
Po parku spacerował w milczeniu i zawsze o głodzie,
ale nie wracał z myślą, by ucztować jak król na śniadaniu, bo głód zaspakajał potem
z umiarem, spożywając niewiele. Mimo, iż kuło go w żołądku,
nie było to spowodowane brakiem dostarczania dostatniej ilości jadła...
Na swoją przechadzkę zabierał jeszcze jedną rzecz, by jako dusza prawie upadła
sprawiać wrażenie dziwaka, bogatego ekscentryka. Do jego dnia porządku
należało spacerowanie z kieliszkiem czerwonego wina, w którym moczył
tylko lekko usta, tak dla smaku, a w reszcie zatapiał przez noc nagromadzone
smutki i trwożne myśli. Tak niezmiennie czynił, gdy po parku z rana kroczył
powoli, a od kielicha odbijały się krwistym blaskiem promienie słońca, zmącone
w czerwonym winie. W swoim obszernym barku miał całe mnóstwo alkoholi,
jednak ten najprostszy i nie najdroższy trunek wybierał do swych niedoli.
Nie miał zwyczaju się upijać. Sam zapach działał na niego jak narkotyk,
ale nie wprawiał ręki panicza w drgania zimnego kieliszka dotyk.
Ciągłe, wielogodzinne wpatrywanie się w wino w przeźroczystym szkle-
nieodłączna część jego myśli długiego spaceru- odbywające się na tle
starych drzew, sięgających wiekiem pewnie setki lat, było jak chowanie
usilne własnej duszy w czerwonym, wytrawnym płynie,
w którym łatwiejsze byłoby siebie znoszenie, o słabościach zapominanie
z nadzieją, że to kiedyś się w nim roztopi jak lód, powoli rozpłynie...
W kieliszku widział zawsze swoją twarz, ale zawsze miał tę złudną nadzieję,
że w odbiciu pojawi się kiedyś druga, taka sama, i ramionami przyodzieje
go ta osoba, a muśnięciami wilgotnych ust zmęczony chodzeniem kark otoczy
i od tego momentu już razem po parku będą szczęśliwi kroczyć.
Dumał i odpływał z tym kimś daleko, daleko, w inny, pewnie rajski świat,
Aż dziw brał, wiedząc, że dla niektórych żyje on w takim ciągle, od lat.
A jego przerażała ta niekończąca się przestrzeń, która, choć mu znana doskonale,
była dla niego więzieniem, z którego nie miał dokąd uciec. Żaden, rajski nawet, ptak,
będąc na uwięzi w klatce pozłacanej, nie zaśpiewa z zachwytem i wspaniale,
jak gdyby zrobił to wolny, kochający życie swe bezgranicznie tak [...].
Odsunąwszy od okna między zasłonami oczy, sługa cierpliwie wyczekiwał pana.
Jadalnia- długa, mogąca pomieścić całą rodzinę królewską- optycznie
zdawała się wydłużać, świecąc pustkami i lichymi świecami. Nie była oświetlana
nigdy światłem słonecznym, jak życzył sobie panicz. Faktycznie,
było tam dość ponuro i ciemno, a ogromne okiennice, przez które sługa wypatrywał
ukradkiem powrotu przełożonego, okryte były długimi, ciężkimi zasłonami,
gdzie słońce ginęło jak minuta w wieczności.
Pieczołowicie przygotowywał
zawsze sługa śniadanie, nie pytając pana o skład menu, a posługując się przywilejami
możliwości własnej inwencji. Podobnie rzecz się miała z obiadem i kolacją.
Pana nie obchodziło, co zje, bo (o dziwo) nie należał do wybrednych, a umiejętności
kucharskie sługi, którymi się wykazywał, nie pozostawiały cienia wątpliwości.
Panicz przesiadywał zwykle w altance, na huśtawce, pod starą wielką akacją.
Bujał się zaczytany w jakiejś nędznej lekturze, ku umileniu sobie życia rutyny,
a chociaż żył beztrosko, czuł na sobie związujące go srebrzyste pajęczyny.
Sługa zaś, na którego przybycie skupiony hrabia nigdy nie zwracał jakiejkolwiek uwagi,
nie malując na twarzy żadnych emocji poza posągowym obliczem powagi,
jak przyjaciel znając jego podstawowe potrzeby, przynosił mu napoje chłodzące, herbatę,
a oprócz pieniężnej, zniewagi niemiłej otrzymywał co dnia niemałą zapłatę [...].
Zawróciwszy ostatecznie po długiej przechadzce swe kroki ku gmachowi
pięknego dworu, udał się panicz leniwie od jadalni, oczekując, że czeka go śniadanie.
Stół, jak zwykle odświętnie udekorowany, poddawał się przyjemnemu zapachowi
posiłku, lecz zewsząd wciąż gościła tam noc. Takim było sługi oddanie.
Przygotował, jak zwykle, prawdziwą ucztę- z precyzją zegarmistrzowską,
a jednak głębokim sercem i jakby miłością wręcz ojcowską.
Hrabia też nierzadko się wyczynom poddanego dziwił, bo przewyższały płacę,
a były czynione dokładniej, podawane za każdym razem na złotą tacę.
Nie pomyślał nigdy, że sługa jego, uważa to za najwyższe własne zadanie,
okazywać panu posłuszeństwo i bezgraniczne niemal oddanie.
Wykonywał zawsze rozkaz w mgnieniu oka, a najczęściej sam się troszczył o szczegóły
najróżniejsze. Toteż zasłony pozostawały opuszczone... tak jak szanow(a)ny hrabia.
Posiłek spożywał w głębokim milczeniu. A i sługa w milczeniu, bardzo czuły
na spokój pana, oddalał się pospiesznie. "Co On z życiem swym wyrabia?"-
myślał coraz częściej w duchu, złoszcząc się nie wiadomo na co i nie mogąc znieść,
że jego umiłowany pan takie od tylu lat życie mu niemiłe musi wciąż sam wieść,
że obaj żyją tak samo: samotnie i osobno...
Nigdy jednak nie śmiał pomyśleć o hrabim inaczej niż na formalnej płaszczyźnie-
nigdy nie przyszło mu do głowy się spoufalić. A twarz do panicza podobną
zawsze miał, ale oprócz powagi gościło w jego spracowanej podobiźnie
odrobinę nadziei na lepsze jutro. To był spokojny uśmiech, stonowany, szczery.
Jednak często śmiech ukrywał pewien smutek, który lata już trzy albo cztery
nawet chował się pod jego twarzą. Choć sługa był niewiele młodszy od hrabiego,
miał 22 lata, nigdy nawet nie próbował poczuć się jego znajomym czy kolegą.
Trzymał siebie na dystans, swoje myśli na wodzy, ale, choć on był, serce nie było
sługą i nie umiało usłuchać rozkazu. Własną drogą, jak każde, przez życie kroczyło.
Potajemnie się w nim podkochiwał, ale nie chciał wciąż tych myśli dopuszczać
do głosu, bo wiedział, że to nierealne. Jego pragnienia to była istna tropikalna puszcza-
dzikie, nieokrzesane, nikomu nie dane było ich poznanie. Miłość rosła jak drzewa
w tym lesie i, na jego nieszczęście(?), zakorzeniała się coraz bardziej w grunt
ziemi. Łzy nocą użyźniały ją, bo słone, ale widział, że gleba jego duszy źle się miewa,
że serce jak samotny podróżnik w nieznane pędzi, wypowiada rozumowi bunt,
a on nie jest w stanie tego powstrzymać.[...] Najbardziej lubił podziwiać hrabiego
podczas jego spacerów z wypełnionym winem kieliszkiem w dłoni. Patrzył z zachwytem
nieogarnionym, niedowierzaniem na panicza smukłą sylwetkę i z niedosytem
na twarz jego bez przerwy zamyśloną. Marzył tak bardzo o zbliżeniu się do niego,
ale liczył się z tym, że jest jedynie zwykłym sługą...
Wiedział, że musiałby zapewne przebyć drogę żmudną, krętą oraz bardzo długą,
ale nie miałby pewności co do jej końca...Nienawidził swojego strachu, a z ruchem
każdym obawiał się panicznie, że hrabia mógłby zacząć coś podejrzewać.
Mimo, iż skwapliwie czynił obowiązki, usługiwał wiernie, daleko pozostawał duchem
w marzeniach najskrytszych, choć ciałem we dworze był obecny. Zaczął nawet miewać
sny na jawie, które, na szczęście(?) kończyły się dla niego w samą porę.
Przecież, hrabia zauważywszy, że nie jest słuchany, bądź nie wykonuje się rozkazu
w sposób należyty, wpaść mógłby w gniew, a i pewnie z pracy wyrzucić od razu.
A on przecież za nic w świecie nie chciałby się żegnać z umiłowanym mu dworem,
tym bardziej nie z jeszcze bardziej umiłowanym jego domownikiem- młodym,
przystojnym, inteligentnym, a zarazem bardzo tajemniczym i małomównym.
I tak wpatrywał się ukradkiem w swojego przełożonego, który w czasie tej pogody
pięknej dłużej niż zwykle spacerował po obrzeżach posiadłości. Czasem równym
chciał się czuć razem z hrabią, aby przynajmniej nie bać się zainicjować rozmowy,
ale, że sam być w dodatku dość nieśmiały, taki pomysł nigdy by mu do głowy
nie przyszedł.
Po śniadaniu sługa jak zwykle zajął się porządkami w domu,
począwszy od jadalni i kuchni. Tak przynajmniej zdawało się cały czas hrabiemu,
który nigdy by nie podejrzewał, że jego podwładny codziennie po kryjomu
się nim zachwycał. Nigdy też go nie zapytał, jak praca ta jemu
idzie, gdyż myślał, że sprawia mu ona satysfakcję oraz przyjemność.
Taką hrabiemu zadawała się od lat już prawie czterech być sługi codzienność.
Poddany natomiast, korzystając każdego dnia z nieobecności umiłowanego pana,
przechadzającego się po ogrodzie dość długo z samego rana,
miał chwilę na ogarnięcie całego dworku w mgnieniu oka i z niesamowitą precyzją,
a i ta czynność nie była zbytnio pracochłonna. Potem zaś nierozsądną decyzją
serca i wbrew rozumowi udał się do jadalni- największej we dworze komnaty,
gdzie otrzymywał wydzielaną od losu chociaż widoku pana skromnej zapłaty,
gdzie ukradkiem spoglądając przez okiennicę, mógł zawsze dać się ponosić
emocjom: czasem tylko uwielbienia, czasem zaś namiętności i ciała pożądania,
pałając do hrabiego nieogarnionym, płomiennym uczuciem, chęcią oddania,
ale nie tylko w sumiennie dotychczas wykonywanej przezeń pracy. Znosić
musiał to, że nie był hrabiemu równym, że nie mógł w końcu się rzucić
mu w ramiona i pokazać, że jest mu przecież o wiele bardziej oddany
niż tylko w sferze zawodowej. Siedząc przy wielkim oknie, mógł z dala nucić
do niego, zamyślonego w oddali, pieśni smutne, o tym, że jest w nim zakochany
wręcz do szaleństwa. Siedział i marzył o nim, siedział i wciąż odpływał.
Nierzadko jednak żal i smutek zakochane serce mu rozrywał,
bo widząc czasem będące w pobliżu siebie jego oblicze, cierpiał z powodu
swojej nieszczęśliwej miłości, jak i w tym domu wszędobylskiego chłodu,
który roznosiła po korytarzach melancholią wciąż przepełniona twarz panicza.
Jako sługa nie miał prawa do takiego wielkiego szczęścia, jakim był właśnie 'on',
nie jemu pisane było hrabiego łoże z baldachimem- cudowny, kosztowny tron
miłości i ciepła. Nie miła prawa zbliżać się do jego jakże pięknego oblicza[...].
Większość dnia panicz spędzał na zewnątrz, a służący wciąż skryty
pomiędzy kotarami okien, wpatrywał się w niego jak w da Vinci'ego malowidło.
Rzeczywiście- bujne były orzechowe jego włosy, wzrok niby w kamieniu wyryty,
szmaragdowe, błyszczące oczy... Nawet oglądanie ponurej twarzy słudze nie zbrzydło
nigdy, gdyż z większym zachwytem mógł potem podziwiać, pojawiający się co jakiś czas,
prawie niewidoczny na niej uśmiech- tak niesamowity i promienny jak zza chmur
wychodzące nieśmiałe słońce. Mimo to nierzadko wyglądał hrabia jak stary gbur.
Poddanemu to nie przeszkadzało. Panicz, spacerując od drzewa do drzewa, niczym Atlas,
choć skromnie, prezentował swoją umięśnioną posturę. Widząc skaczące panu na ramieniu
mięśnie z każdym lekkim ruchem ciała, sługa z ledwością mógł zapatrzone weń oczy
choćby na sekundę od niego oderwać. Coraz ciężej było mu nie poddawać się pragnieniu,
które rosło z każdym dniem, a apogeum osiągało zawsze, gdy widział, jak pan kroczy
dumnie na świeżym powietrzu. Widział w nim przecież księcia na białym rumaku[...].
Hrabia, rozłożywszy się leniwie na wiszącym pomiędzy dwoma dębami hamaku,
dumał wciąż bez celu. Bez sensu zdawało mu się być wszystko otaczające go dookoła,
wszystko widział tylko w czarnych barwach. Godzinami rozmyślając, marszczył czoła,
próbując wyobrazić siebie za jakieś dwadzieścia lat, wychodząc z założenia,
że nie zakończy jeszcze do tego czasu swojego w tej pustce beznadziejnego istnienia.
Co mu było z tego, że miał wszystko? Żył tak naprawdę jak żebrak- bez grosza przy duszy,
dławiąc się swoim bogactwem materialnym, marnując najlepsze lata swego życia.
Najlepsze? W samotności wszystko traci smak. Czuł, że pali go w gardle i suszy.
Jak z pozostałego mu wina, w którym moczył usta, nie rezygnował on z picia
co dzień łyku gorzkiej samotności- choć godnie i po męsku jej jakże cierpki smak znosił-
jedyny, który mu w życiu pozostał, podświadomie o truciznę w tym napoju prosił,
bo tej rutyny, tego bólu nieustającego i siebie miał już serdecznie dość.
Ogarniało go straszliwe uczucie, którego nie umiał pokonać- bezsilna złość!
W końcu, zasnąwszy na jawie, zobaczył wizję siebie samego za dwie dekady:
przeżywszy te długie lata, ze zmęczenia i starości zaprzestał spacerowania parkiem.
Zamiast tego przechadzał się nocami bezsennymi, stając się nocnym markiem,
po całym pustym budynku. Nie wiedząc, jak ostatecznie uciec od tej przeklętej maskarady,
staczał się coraz bardziej. W tych podróżach towarzyszyło mu czerwone wino-
wierny kompan, który mieszał się z odbijającą się w nim ponurą, zmarszczoną miną.
Z wybiciem na zegarze w salonie godziny trzeciej- czasu, w którym upiory i duchy
spod kuranta wychodzą i jak łakome bestie idą na słabych dusz łowy,
cichły na korytarzach kroków zamyślonego wciąż hrabiego wszelkie ruchy,
nie dało się również słyszeć jego z kruchym kieliszkiem melancholijnej rozmowy.
Śmiejąc się ukradkiem do wina, siadał przed zegarem tym w swoim fotelu
i bawił się, dłonią mącąc powierzchnię trunku, przyjacielem-kielichem.
Z tyłu salonu wydobywały się, przerywające hrabiego śmiech, płomieni ciche
jęki, które iskrzyły się w kominku. Spojrzawszy na szkło w ręku, mówił: "Przyjacielu,
tylko tyś mnie nie zostawił na pastwę losu, który ze mną bezlitośnie tak igrał
i w końcu postawił na swoim- moje nieszczęście me ku swej uciesze wygrał..."
Tedy i ręka mu ze złości zadrżała, a stwardniałe serce od łez rzewnych mu rozmiękło.
Był wobec nieszczęścia bezsilny, aż z gniewu naczynie szklane z winem mu pękło
i krew z płynem się mieszając, spływała po starych, zmarszczonych jego rękach.
Dla tych rąk, cierpiących z braku dotyku, być miała to ostatnia już w życiu męka,
bo kawałki szkła coraz głębiej wbijały się w wiekiem sędziwym pokrytą już skórę.
Ciurkiem powoli upadały razem na podłogę czerwone wino i krew. Oczy kroplami
łez pokryte, traciły powoli ostrość, wyczerpane czekaniem, które latami
nic nie dało. Wypaliwszy jeszcze ostatnie cygaro, żarem pokrył serca starego dziurę,
i wyczekiwał, aż zagaśnie w nim i papierosie ostatnia iskra życia- żaru,
że zasnąwszy w śnie wiecznym obudzi się potem z ziemskiego samotności koszmaru...
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 10 2011 22:32:00
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
Fretka (Brak e-maila) 11:00 12-07-2007
Ja Cię naprawdę podziwiam Dudier, Twoje opowiadania nie dosc że są ciekawe, to jeszcze piękne w formie. Czekam z niecierpliwością na więcej.Fretka.
laleczka (Brak e-maila) 19:47 14-07-2007
Uważam, że Twoje opowiadania są genialne i szczere... Są takie spontaniczne, wiesz mam nadzieje, że będzie ich więcej)
alfik (Brak e-maila) 19:55 14-07-2007
Twoje opowiadania strasznie mi się podobają, ale czasami je jest trudno zrozumieć, trzeba trochę pomyśleć... co mi by się przydało. Widać, że lubisz się bawić językiem, co ubarwia opowiadania) Czekam na kolejne opowiadania... Pozdrowienia |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|