The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 25 2024 14:13:06   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Pojedynek z Drago
Od siebie dodam, że wyzwanie jest straszne, bo:
- mam napisać angsta ( nie umiem pisać angstów)
- z parą Die/Shinya (nienawidzę tej pary)
- z lemonem (nie potrafię pisać lemonów)
- hepiend to jedyne, co mi jako tako wychodzi
A jak pytałam Drago, czy Die, który ma skrzywdzić Shina może go zabić, to się nie zgodziła… ^^ ~a_wia




Ciemna kropla krwi spłynęła powoli po dłoni perkusisty, znacząc krwawy ślad na podłodze. Shinya zaklął głośno, krzywiąc z bólu wargi.
Cholerny słoik!
Przeszło godzinę czekał już na resztę na sali, padało, był zimno, nieprzyjemnie, skaleczył się ostrym odłamkiem szkła, a reszty nie było. Cóż, najwyraźniej tylko on był w stanie przyjść na próbę na czas.
Nerwowym ruchem potarł czoło.
Drzwi zaskrzypiały cicho, gdy do środka wtargnął zasapany Die, rzucając krótkie "cześć".
Po chwili, orientując się, że powitać to on sobie może tylko Młodego, zahaczył o niego wzrokiem. Panika zagościła w jego oczach, gdy ujrzał na jego czole rozmazaną krew.
- Shinya, co się stało?!
- Nic - parsknął perkusista, wyraźnie zirytowany tym, że, jak zwykle zresztą, traktowany jest jako ukochana maskotka.
I jak on miał, u diabła, zainteresować sobą Die'a, skoro ten widział w nim jakiś cholerny substytut młodszego brata?!
Nie, żeby nie było przyjemnie być otaczanym troskliwą opieką, skąd.
Ale czy ktoś widział kiedy pociągającą erotycznie maskotkę? Shin nie widział. I, sądząc po trosce widocznej w oczach starszego muzyka, on też nie.
Obojętnie patrzył, jak Die wyciąga z kieszeni paczkę chusteczek, wyciera mu czoło i ogląda dłoń.
No jasne, teraz mu to jeszcze przemyje wodą, a potem… zamarł, widząc, jak Die pochyla głowę i ciepłymi wargami wysysa małą rankę.
- Daisuke… co ty… - urwał, słysząc niemal ogłuszający łomot własnego serca.
Czyżby…
Niewidoczny cień zawstydzenia przemknął po twarzy Die'a, gdy podniósł głowę, automatycznie przybierając drwiący wyraz twarzy.
- No, co, Maleństwo? Przecież nie można pozwolić, by słodkiej dzidzi coś się stało, prawda?
No tak. To by było na, tyle, jeśli idzie o pożądanie.
Gwałtownie wyszarpnął dłoń z rąk czerwonowłosego, po czym zagadnął sucho:
- A gdzie reszta?
- Kyo nie przyjdzie wcale, bo przez tę pieruńską pogodę zachorował. Kaoru będzie za jakąś godzinę, albo dalej, pojechał jeszcze do wytwórni, ustalić warunki, a Toshiya… - Die urwał nagle, rumieniąc się nieznacznie.
No nie - myślał Shin, patrząc na niego niedowierzająco. - Jak mi jeszcze powie, że rżnął basistę i dlatego nie przyjdzie, zabiję jego, Tota i siebie. Żesz kurwa!...
Cholera, cholera! - panikował w myślach Die, zerkając na pytającą twarz Młodego. - I co ja mam mu powiedzieć? Prawdę? Że Toshiya nie przyjdzie, bo jego seme się rozłożyło na grypę i musi mu kleiki gotować? Cholera. A jak on nie lubi gejów? Matko, spokojnie. Zaraz…
- Eee… - zaczął, gorączkowo zbierając myśli. - No, bo wczoraj byliśmy z Totem w klubie i trochę za dużo wypiliśmy, i…
…i rżnęliśmy się do upadłego, a on nie ma siły wstać - dokończył optymistycznie perkusista, zerkając na swojego lubego, który właśnie łamał mu serce. - No i świetnie, to by było na tyle z marzeń o byciu z Die'm…
Shinya w zasadzie nie pamiętał, kiedy zaczął wręcz drętwieć na dźwięk głosu starszego muzyka, niecierpliwie wyglądać jego osoby.
Daisuke Andou.
Nie, nie wiedział, kiedy zaczął go kochać.

Młody przeciągnął zesztywniałe długotrwałą grą na perkusji ciało.
Był już zmęczony, Kaoru, pojawiając się w końcu, był tak wyraźnie wściekły, że nieomal zakatował ich ponad trzy godzinną próbą.
Poruszył lekko zdrętwiałymi palcami, wysuwając przed siebie dłoń. Palce drżały lekko, wyczerpane wysiłkiem.
Wolno zacisnął dłoń na kubku, podnosząc go do ust i popijając zimną już kawę.
Die siedział na kanapie, z odchyloną do tyłu głową, oddychając szybko.
Jak zwykle, nawet na próbie, zatracał się całkowicie w grze, dopiero teraz pozwalał sobie na wytchnienie.
Kaoru, ściągając przez głowę przepoconą podkoszulkę, zerknął na Shinyę, wpatrującego się w gitarzystę i pokręcił głową.
Zamęczy się - przemknęło mu przez myśl, gdy dojrzał zaciśnięte nerwowo dłonie. - Że też Die musi być taki ślepy…
Już jakiś czas temu zauważył, że perkusista dziwnie zachowuje się przy czerwonowłosym muzyku. Lekkie drżenie rąk, nagłe rumieńce, gdy ten był obok.
Kaoru westchnął nad niedomyślnością Daisuke.
Odkąd skończył się ich krótki romans, Die nie zauważał nikogo.
Lider zastanawiał się czasem, czemu im nie wyszło.
Kochał Die'a, ale… Może po prostu nie potrafił z nikim być? A może nie kochał na tyle, by być.
Patrząc na drżące dłonie perkusisty, poczuł falę cichego smutku, zalewającego go nagle. Shinya kochał Die'a. A Die… cóż, Kaoru mógł winić tylko siebie za zniszczenie jego wiary w miłość.
Po niecałych dwóch tygodniach po prostu go zostawił.
Gitarzysta nie załamał się, nie wpadł w histerię, nie urządzał mu scen zazdrości. Ale sprawiał wrażenie, jakby coś w nim umarło.
Cierpiał, a Kaoru nie miał pojęcia, jak może to naprawić, nie raniąc go jeszcze bardziej. Wydawało mu się czasem, że Die wciąż ma nadzieję na jego powrót.
Czasem łapał jego spojrzenie, czasem czuł niepewny dotyk na swoim ramieniu.
Patrząc teraz na Shina, mógł tylko mieć do siebie pretensje, że nie potrafi przemóc się i porozmawiać z byłym kochankiem. Sam nie wiedział, dlaczego nie powiedział mu jeszcze o tym, że Shinya… cóż, mówiąc szczerze, prawdopodobnie się zakochał.
Nie chodziło o to, że wciąż kochał Die'a, ale - nie chciał usłyszeć, że Die wciąż kocha jego. Zamyślony zaciągnął się papierosem, myśląc intensywnie.
A może powinien z nim porozmawiać? Przecież nawet gorzka prawda będzie dla Die'a lepsza, niż tkwienie w marzeniach.
Podjął decyzję, narzucając na siebie sweter, podszedł do gitarzysty. Lekko nachylając się nad nim, dotknął jego ramienia.
Die popatrzył na niego jasnymi oczami, a Kaoru mało nie zaklął, widząc budzącą się w nich nadzieję.
Cóż, widocznie jeszcze kochał…
- Możemy porozmawiać, Die? Na osobności. - dodał, czując się parszywie, gdy zobaczył kątem oka smutne spojrzenie Shina.
Die wstał z kanapy, z uśmiechem kierując się w stronę drzwi.
Kaoru poczuł, jak boleśnie ściska mu się serce.
Już wiedział, że go zrani.

Shinya patrzył na zamykające się za dwójką gitarzystów drzwi.
Podejrzewał, że ze sobą byli, ale teraz… miał nadzieję, że to przeszłość.
Nie mógł nie zauważyć ukradkowych spojrzeń, jakie Daisuke rzucał czasem liderowi.
Cóż, Kaoru był wart zainteresowania, a Shin wręcz boleśnie zdawał sobie sprawę z tego, jak atrakcyjny jest lider. A skoro Die miał właśnie taki ideał mężczyzny, ciężko się doprawdy dziwić, że na niego nie zwracał uwagi, z jego dziewczęcą twarzą, szczupłymi dłońmi, drobną sylwetką. Zaklął paskudnie, zrywając się z krzesła. Być może jedyne, czego w tej chwili potrzebował, to duża butelka wina i idiotyczny program w telewizji.

Die zagryzł boleśnie wargi, patrząc niedowierzająco na stojącego przed nim Kaoru.
- KaoKao… proszę…
- Nie, Die. Nie możesz mnie prosić, żebym cię kochał. - smutny glos lidera zniszczył jego ostatnie nadzieje.
-, Dlaczego nie możesz mnie kochać, Kaoru?! Dlaczego nie możesz, chociaż udawać, że mnie kochasz?
- Die…
- Kaoru, proszę cię, przecież wiesz, że ja…
- Die, błagam… - pojedyńcza łza spłynęła po policzku lidera.
-, Co to było dla ciebie? Tylko seks, tylko rżnięcie, tak? I jak się znudziło, odszedłeś, ot tak, po prostu!... Kaoru… Dlaczego ja nie zasługuję na szczęście?
- Zasługujesz, DaiDai… Spójrz na Shina… zobacz, jak na ciebie patrzy, kocha cię, Daisuke, on…
- Nic mnie nie obchodzi ten gówniarz, Kaoru! Kocham cię, do diabła, nie jego!
- Przykro mi, Die. - zimno zmroziło serce lidera, gdy usłyszał wykrzyczane w złości słowa drugiego gitarzysty. - Nie kocham cię… i nie pokocham.

Daisuke zacisnął dłonie w kieszeniach płaszcza, szybkim krokiem przechodząc przez ulicę. Nie kocha, nie pokocha…
Słowa Kaoru wciąż tłukły się w jego głowie, nie dając chwili ukojenia. Błąkał się po ulicy od paru godzin, nie widząc, dokąd idzie. Zatrzymał się przed wysokim płotem, patrząc na znajomy dom. Shinya. Kocha go, tak? W takim razie może on przyniesie mu ukojenie. Niewiele myśląc, Die wszedł do środka.


W małym pokoju paliła się tylko nocna lampa, przykryta dodatkowo ciemną koszulką.
Shin westchnął cicho, przewracając się gwałtownie z boku na bok.
Nie mógł zasnąć, wciąż widząc uśmiechniętą twarz Die'a, gdy ujrzał pochylającego się nad nim Kaoru.
Od kiedy Die… zagryzł wargi, próbując wyrzucić z pamięci twarz przyjaciela.
Przyjaciela…
Gorzki śmiech przerwał panującą w sypialni ciszę.
Przyjaźń z czerwonowłosym gitarzystą zawsze była da Shina najważniejsza. Nawet, jeśli irytowały go jego idiotycznie zaczepki, to podświadomie cieszył się, że Die w ogóle go zauważa.
Odkąd uświadomił sobie, ze przyjaźń mu nie wystarcza, coś w nim pękło.
Nie miał złudzeń, nie wierzył, że Die kiedykolwiek spojrzy na niego inaczej niż na "Młodego".
Drgnął, wystraszony, słysząc terkotliwy dźwięk dzwonka do drzwi. Szybkim krokiem podszedł do nich, zastanawiając się przelotnie, kogo za nimi zobaczy. Serce zabiło mu gwałtownie, gdy w progu stanął Die. Czerwone włosy opadały mu na twarz, piwne oczy błysnęły ciepłymi iskierkami, gdy się uśmiechnął.
- Cześć, Shin-chan - zagadnął wesoło, wyciągając w stronę oniemiałego muzyka czarny plecak. Shin odruchowo wziął go w ręce, po czym bezradnie spojrzał na niego, nie za bardzo wiedząc, co ma z nim zrobić.
-, Co to?
- Wino, dwie porcje wegetariańskiego jedzenia i parę piw. No, co?... - zapytał niewinnie Die, wchodząc do mieszkania. - Siedziałem sam w domu i pomyślałem, że możemy w zasadzie posiedzieć razem. Chyba, że… wychodzisz?
- Nie, nigdzie się nie wybierałem… - Shinya poczuł falę gorąca, gdy Die wyjął mu z rąk plecak, dotykając przelotnie jego dłoni. Wbił paznokcie w rękę, powstrzymując zdradziecki rumieniec. - Wezmę kieliszki, wejdź…

Daisuke popatrzył uważniej na siedzącego naprzeciwko perkusistę.
Był tak delikatny, kruchy… I kochał go, tak?
Oszołomiony lekko winem, przysunął się bliżej niego, kładąc dłoń na jego ręce.
Spłoszone spojrzenie, które rzucił mu Shinya, nie zdziwiło go.
Czyli Kaoru miał rację...

Nieznaczny rumieniec pokrył jego policzki, gdy pochylił głowę, muskając ustami szyję Shina. - Die, co ty…
- Cicho, Maleńki, cicho…
Chłodnie, niecierpliwe dłonie przebiegające po ciele, gorący język, pieszczący każdy jego skrawek, przyjemnie, tak przyjemnie…
Gwałtowne, rozgrzane pocałunki składane z jakimś gorączkowym pośpiechem, kuliste ruchy rąk, rysujących na ciele zagmatwane wzory, ta dzika pasja, namiętność, odzywająca się w naprężonym, oczekującym spełnienia ciele, tak jest dobrze, tak niebiańsko dobrze.
Zduszony krzyk wyrwał się z ust Shina, gdy Die, odwracając go na brzuch, wtargnął brutalnie w jego ciało.
Zaciśnięte na podnieceniu mięśnie wyprały mózg czerwonowłosego z jakiejkolwiek kontroli, zmuszając go do coraz mocniejszych, szybszych pchnięć, do sięgania po więcej, zapamiętania się w tej przyjemności.
Ktoś płakał, krzyczał, jakiś głos, wołający jego imię, o, tak jest dobrze, tak, właśnie… Kaoru…
- Kaoru!... - głuchy krzyk Daisuke przeszył powietrze.
Oddychając ciężko, osunął się na ciało leżącego pod nim Shina, nie myśląc, jeszcze nie teraz.
Mnogość obrazów wirowała w jego głowie, mieszając wszystko feerią barw, gdy Młody gwałtownym ruchem wysunął się spod niego.
Policzek zapiekł od mocnego uderzenia, drugi, znowu ten…
- Shinya?
Nagły, odbierający powietrze, mocny cios w żołądek.
Zaciśnięte w złym grymasie usta Młodego, naciągającego spodnie.
- Shinya…
Metaliczny smak krwi na języku, krwi, płynącej z rozciętej ciosem pięści wargi.
Głos, jakby martwy, nieprzytomne, matowe oczy.
- Wynoś się stąd, Daisuke, ty pieprzony skurwysynu, zjeżdżaj!
- Shin - desperacka próba przeprosin, zakończona krzykiem Młodego:
- Wynoś się! Rozumiesz? Wynocha! Natychmiast, albo, przysięgam na Boga, zabiję cię! Wynoś się!

Die wybiegł z domu Shina, z szaleńczo wirującą mu w głowie jedną myślą, zgwałciłem go, Boże, zgwałciłem go i wołałem Kaoru, dochodząc, Boże, Shinya…
Oślepiony łzami nie widział jasnych świateł, nie słyszał pisku hamulców.
Osuwając się w ciemną, kojącą pustkę, nie czuł bólu, ale dziękował za zapomnienie.


EPILOG

(wielbicielom angstów czytać nie radzę, na specjalną prośbę Drago pojawia się, bowiem hepiend ~a_wia)

Shinya wyszedł przed dom, stawiając na niskim, drewnianym stoliku parujący kubek z herbatą.
Wyciągając nogi na oparcie taboretu, uśmiechnął się pod nosem, słysząc dobiegający ze środka domu głos Kaoru.
Lider fałszował niemiłosiernie, z impetem przesuwając odkurzaczem po dywanie.
Młody zamyślił się, patrząc niewidzącymi oczami na ciemne czubki drzew.
Tamtego dnia… zacisnął wargi, krzywiąc się lekko.
Wcale nie przestało boleć, wspomnienia, jak żywe.
Tuż po wyjściu Die'a, w jego mieszkaniu zjawił się Kaoru.
Błyskawicznie orientując się w bezładnej paplaninie Shina, zaciskał tylko dłonie, mocniej, coraz mocniej. Wściekły grymas w kąciku ust, błyszczące gniewnie oczy, wszystko mówiło perkusiście o wzburzeniu lidera.
I nagle ten telefon i roztrzęsiony głos Kyo, mówiący, że Daisuke w stanie krytycznym znajduje się w szpitalu.
A Kaoru płakał.
Shinya, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami, nagle zrozumiał.
Obwiniał się, o to, że nie potrafił kochać Die'a, o to, że ten szukał zapomnienia w Młodym, nie myśląc o tym, że krzywdzi, sam skrzywdzony za bardzo.
I Shinya płakał, rozumiejąc nagle, że ten cały gwałt, że przecież… nie, nie opierał się, pocałunki Daisuke rozpalały go do czerwoności, chciał tego, bogowie, potrzebował tego równie mocno, jak Die.
I tylko to imię, zdradziecki, ochrypły głos, wzywający Kaoru - Młody płakał, bo gwałtu nie było. Była zdrada, której nawet zdradą nazwać nie mógł.
Nie miał żadnego prawa żądać od Die'a miłości, nagle, - bo i niby, czemu?
Zraniona duma, palący wstyd, - gdy wyrzucał gitarzystę z mieszkania, chciał tylko uciec od tych przepełnionych niemą winą oczu.
Kaoru natychmiast pojechał do szpitala, zostawiając perkusistę w pustym mieszkaniu, gdzie niemal wszystko wydawało mu się oskarżać, oskarżać o wypadek.
Nie winił Die'a, nie miał, za co go winić.
To tylko seks. Tylko seks.
A zachował się jak histeryk, tylko, dlatego oskarżył Die'a o gwałt, że ten, szczytując, myślał o innym, o liderze, o Kaoru.
Nieładny, ironiczny grymas wykrzywił usta Shina.

Bo to ironia przecież.

Po trzech dniach stan gitarzysty się ustabilizował. Po czterech odzyskał przytomność.
Wciąż potwornie słaby, długo, bardzo długo rozmawiał z liderem.
Pod koniec tygodnia Kaoru stanął w drzwiach mieszkania Shina, ze spakowaną walizką, z kluczykami od samochodu w ręku.

Przywiózł go tutaj, nie mówiąc wiele.
Shinya widział jego smutne oczy, ale aż do wczoraj nie rozmawiali ze sobą.
Wczoraj Kaoru przyszedł do niego, usiadł na łóżku i mówił.
Mówił o swojej i Die'a miłości, której nie było.
O związku, który skończył się nim się w ogóle zaczął.
Zdumiony Shinya słyszał wypowiadane cichym głosem lidera słowa pełne bólu, że Die, gdy tuż po obudzeniu, przypomniał sobie o wszystkim, nie chciał żyć.
Zaciśnięte usta Shina drżały, gdy lider prosił go o zrozumienie.
Gorzki śmiech perkusisty przerwał ciszę, gdy wykrzyczał Kaoru wszystko, całą miłość, do Die'a, lęk, że nigdy nie będzie jego, szaloną radość, gdy Daisuke stanął w drzwiach.
Kaoru z nieprzeniknioną twarzą słuchał o wściekłości, zrodzonej z rozpaczy, gdy Die krzyczał jego imię, gdy wołał Kaoru, będąc z nim, w nim.

Głośne skrzypienie furtki wyrwało perkusistę z zamyślenia.
Zdziwionym wzrokiem patrzył na wchodzącego przez nią mężczyznę.
Czarny, długi płaszcz, ciemne dżinsy, krwiste, zmierzwione włosy.
Stał przed nim Die.

Kaoru obserwował z okna rozmawiających mężczyzn.
Die przepraszał, widać to było po pochylonej głowie, zgarbionych ramionach.
A Shin…
Lider wciągnął ze świstem powietrze, gdy Młody uniósł twarz do twarzy gitarzysty.
Mokra od łez, zarumieniona.
Wybaczył.

- … nie mów mi, że nie możesz mnie kochać… zraniłem cię, ale kocham, Boże, Shin, daj mi szanse na tę miłość… nie mów, że nie, że mnie nie…
- … kocham…
- … możesz kochać…
- Ciebie.


Komentarze
mordeczka dnia padziernika 19 2011 13:13:28
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

M (Brak e-maila) 09:13 28-12-2005
hehe, cholerne słoiki XD
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum