The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 26 2024 14:24:06   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Czasami wolę być zupełnie sam
Zgodnie z obietnicą, dla Daguśka, Słodyszka mojego uroczego ^_____^


*****


Kaoru westchnął, patrząc ze znużeniem na Die'a. Gitarzysta siedział skulony na kanapie, zaciskając dłonie na parującym kubku z kawą. Nieruchomy, z przymkniętymi oczami, drażnił go, irytował, od jakiegoś czasu, każdym swoim słowem, ruchem, każdym oddechem. Skrzywił się ironicznie, widząc podkrążone oczy i zaciśnięte nerwowo usta drugiego mężczyzny. Gdyby, chociaż robił coś, cokolwiek, by jakoś to naprawić, by przywrócić, choć część zainteresowania, jakim go kiedyś darzył - nie, on potrafił tylko milczeć z wyrzutem. Tak jak teraz. Tak jak wczoraj, przedwczoraj, jak dziś.
Cisza osaczała Kaoru, wpędzając go w jakąś pieprzoną pułapkę emocji, nie widzieć, czemu odczuwanych bardziej jeszcze intensywnie, niż zazwyczaj. Kochał go, co się z tą miłością stało, nie miał pojęcia.
Z ledwie skrywaną ulgą spojrzał w stronę otwierających się drzwi. Do środka ciężkim krokiem wszedł Kyo, blady, zaspany i najwyraźniej wściekły. Tuż za nim wsunęli się Shinya i Totchi, obaj czymś nadzwyczaj uradowani. Lider spojrzał na nich, marszcząc lekko brwi. Nie dość, że spóźnili się ponad godzinę, to humory mieli zdecydowanie za dobre jak na nich i na godzinę dziewiątą rano.
Basista wyszczerzył zęby, widząc jego pytające spojrzenie.
-, Co tam, lider-sama?
-, Co zrobiliście Kyo?
- Ja nie wiem, Kaoru, czemu ty zawsze podejrzewasz nas o najgorsze - niewinny głos basisty mógłby zwieść lidera. Mógłby. Gdyby mu się oczy nie śmiały.
- Was nie, Toshiya, ja ciebie podejrzewam. Kyo, co się stało?
Wokalista prychnął, wyciągając z kieszeni pomiętą paczkę papierosów. Nikły ogienek zapalniczki zamigotał i zgasł. Zaciągając się dymem, spojrzał gniewnie na rozbawionego basistę.
- Ten idiota pożałowania godny, ten kretyn niewzruszony, głupek wiejski i komediant od siedmiu boleści, zabrał mnie dziś na próbę, ale po drodze zobaczył Shinyę, biegnącego drugą stroną ulicy i jego też chciał zabrać.
- No i zabrał. Przecież jest tutaj. O co chodzi? - lekko skołowany lider obdarzył nadmiernie poweselałego basistę nie rozumiejącym spojrzeniem.
Przeniósł wzrok na Kyo, który parsknął wściekle, jak rozzłoszczony kociak. Przelotnie Kaoru pomyślał, czy Kyo zdaje sobie sprawę z tego, jak uroczy jest, gdy się złości.
- Tak, ale ten bałwan musiał zawrócić, by go dogonić, a jak wysiadłem, by w międzyczasie kupić fajki, to mnie, idiota, zostawił na chodniku.
- Kyo, chcesz mi powiedzieć, że nie umiesz sam po ulicy chodzić?
- Tam była szkolna wycieczka z żeńskiego gimnazjum, Kaoru.
Zapadłą nagle ciszę przerwał głośny chichot perkusisty, który rzucił się na krzesło, kryjąc twarz w ramionach.
Lider popatrzył współczująco na zmierzwione włosy Kyo i urwany guzik przy jego koszuli. Cóż, no to faktycznie.
- Uhm… czy coś się stało? To znaczy…
- Nic mi nie zrobiły, lider-sama. Poza tym, że jedna mnie polizała, druga wydzierała się, że jestem kawaii, a trzecia usiłowała wepchnąć mi rękę między nogi, żeby sprawdzić, czy ja sobie spodnie wypycham.
Toshiya nagle zgiął się w pół, płacząc niemal ze śmiechu. Nawet w czekoladowych oczach wciąż nastroszonego wokalisty mignęło rozbawienie, gdy zerknął na wyjącego ze śmiechu przyjaciela.
- I wiesz, co wtedy zrobił ten popierdolony cham?
- No?
- Powiedział jej, że nawet, jeśli, to jak na sztucznego, to mi nieźle staje.
Śmiejąc się wraz z innymi, Kaoru złapał spojrzenie Daisuke. Czy wydawało mu się, czy w ciemnych oczach kochanka widział pustkę, zamiast rozbawienia?


*****


Po próbie, trwającej sporo ponad przepisowe dwie godziny, Kaoru zapadł w miękki plusz kanapy, wyciągając przed siebie nogi.
Pomacał na oślep stojący obok stolik, szukając papierosów. Palce natrafiły na czyjąś ciepłą dłoń. Zaskoczony, otworzył oczy, patrząc z bliska w jasną, zarumienioną twarz Daisuke. Gitarzysta uśmiechnął się smutno, gdy lider wstał gwałtownie z kanapy, wyrywając mu dłoń. Popatrzył na swoje splecione ręce, marszcząc zabawnie brwi.
- Chcesz wracać do domu, Kao?
Chce…, czego on w zasadzie chce?
Kaoru westchnął, odwracając się tyłem do kochanka. Szczupłe palce zadrżały, gdy przypalał papierosa. Dom. Chciał wrócić, ale nie z nim.
Nie chciał patrzeć na niego, dotykać go, nie chciał go kochać.
- Zanocuję dziś u Totchiego, Die. Mam z nim do pogadania.
- Jak wolisz, Kaoru. Zatem do zobaczenia jutro.
Znów ta uległość, ten irytujący, opanowany spokój, wyważony, suchy. Czyżby nie tylko dla niego ten związek się wypalił?


*****


Złośliwy chichot basisty owiał jego szyję gorącym oddechem. Odwrócił się oszczędnym ruchem od przeglądanych kompaktów, wyciągając płytę w błyszczącej, ciemnozielonej okładce. Lekka dłoń musnęła jego policzek w delikatniej, subtelnej pieszczocie.
Toshiya, lawirując zgrabnie pomiędzy rozwalonymi na podłodze rzeczami, w tym, niektórymi tak dziwnymi, jak jaskrawoniebieski, lateksowy kostium nurka, postawił na niskiej ławie tacę, z dwoma kieliszkami, butelką wina i talerzem kolorowych koreczków.
Lider uniósł brwi, patrząc podejrzliwie w błyszczące drwiną oczy młodszego mężczyzny.
-, Co cię tak bawi, Totchi? Im dłużej cię znam, tym częściej stwierdzam, że masz, co najmniej dziwne powody do radości. Co tym razem, słodyszku?
- Bawisz mnie, lider-sama - spokojnie stwierdził zapytany, wciąż tak samo, kpiąco uśmiechnięty. Nie był to ładny uśmiech. Nie był to uśmiech człowieka radosnego, raczej - brzydki, ironiczny grymas.
Kaoru wstrzymał oddech, gdy długie palce basisty zamknęły jego dłoń w swojej.
- A co cię tak szalenie śmieszy w mojej osobie, co, Totchi? - spokojnie patrzył, jak Toshiya podchodzi do niego. Nie uchylił się, nie odsunął, gdy miękkie wargi dotknęły jego ust, gdy szczupłe dłonie gładziły jego twarz.
Patrzył mu w oczy wciąż rozwartymi, poważnymi oczami, pociemniałymi odrobinę. Pożądanie, czy gniew? Wszystko jedno w zasadzie.
- Chcesz mnie pieprzyć - nie pytanie, twierdzenie. Nie zaprzeczył, nie powiedział nic. Gdy zaborczo przyciągał ciemnowłosego do pocałunku, w jego ruchach nie było wahania.


*****


Krzycząc w momencie nadchodzącego orgazmu, zacisnął powieki, przywołując nieświadomie zobojętniałą twarz Die'a. Ulotne migawki wspomnień, piekąca gorycz nienawiści do samego siebie.
To twoja wina, Die, twoja.
Odruchowo przytulając do siebie basistę, patrzył w sufit suchymi oczami.
-, Po co to zrobiłeś, lider-sama? On cię kocha. Ty jego…
- Nie baw się w Boga, Toshiya, jak daję słowo, nie baw się - zagarnął jego wargi do pocałunku. Nie było w nim czułości. Nie czuł jej. Nie czuł niczego.
- Chcę wiedzieć. Mam prawo.
- Chyba tak - zgodził się niechętnie, opierając się na łokciu i patrząc na niego badawczo. - Ale, po co? To nie ma znaczenia.
- Przerżnąłeś mnie.
- Chciałeś tego. Daj mi spokój, Totchi.
- To powiedz mi, co z Die'm. Kochasz go?
- A myślisz, że kochając go, przyszedłbym do ciebie? - nie ironizował.
Nie, myślał tak. Nie było w nim tej miłości, nie mógł jej znaleźć. Ciepłe wargi Die'a zastąpił ustami basisty. Mały świat ramion jego dłońmi. Czemu miałby żałować?


*****


Powoli wstał z łóżka, nie ubierając się, podszedł do okna. Z lekko pochyloną głową, patrzył na ciemną, cichą ulicę.
Jego uwagę przykuł wysoki, szczupły mężczyzna, zbliżający się szybko do budynku. Zmarszczył brwi, rozpoznając Die'a. Co on…
Drgnął, gdy chłodna dłoń dotknęła jego ramienia. Zaniepokojony Toshiya, również obserwując drugiego gitarzystę, podawał mu nerwowym ruchem jego spodnie.
Lider uśmiechnął się drwiąco, zakładając ręce na piersi. Zmrużonymi oczami patrzył na znieruchomiałego nagle basistę, w którego czarnych źrenicach czaił się strach.
- Ubierz się, Kaoru, na Boga, zaraz tu będzie!
Parsknął nieprzyjemnym śmiechem, wwiercając się swoimi oczami w jego.
- Zrobiliśmy to, Totchi, nie zmienisz tego. Ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie zamierzam unikać odpowiedzialności… każdej. Nie będę go okłamywał. Ma prawo znać prawdę.
Toshiya popatrzył na niego z niedowierzaniem. Nagle jego oczy zwęziły się, gdy szybko podszedł do niego, potrząsając nim gwałtownie.
- Nie bądź takim cholernym egoistą, lider-sama! Pomyśl o nim! Co zrobi, jak ciebie, jak nas zobaczy? On cię kocha, ty popieprzony idioto! Ja mogłem się z tobą rżnąć, ile wlezie, ale ja nie jestem z nikim! A ty… zresztą, gówno mnie obchodzi to, co sobie myślisz, on jest moim przyjacielem, nie chcę go krzywdzić!
- Trzeba było o tym pomyśleć, zanim dałeś mi się przelecieć.
- Wiesz, co, Kaoru? Wole być hipokrytą, niż zwyrodniałym sadystą. Ubieraj się, albo, przysięgam na wszystko, zapakuję cię w gacie i wyrzucę przez okno, zanim tu wejdzie…!
- Totchi?
-, Co?!
- Dziwne, że nie byłeś seme.
- Pieprz się, lider-sama.
- Chętnie, słodyszku, ale już nie z tobą.

Dzwonek zabrzmiał natarczywie, nagląco. Ubrany już basista, rzucając ostatnie, wściekłe spojrzenie, w kierunku naciągającego sweter Kaoru, otworzył drzwi. Lekko uśmiechnięty Daisuke stał w progu, piastując w dłoniach butelkę wina.
I nagle, stojąc naprzeciwko niego, Kaoru poczuł się źle, zwyczajnie, po prostu źle. Przyciskając dłoń do ust, przecisnął się koło Toshiyi, łapiąc za rękę zdziwionego gitarzystę.
Mamrocząc nieporadne usprawiedliwienia, że Toshiya wyjść musi, ciągnął Die'a za rękę, chcąc nagle jak najszybciej znaleźć się z nim, w domu. Do którego zapragnął nagle wracać. W milczeniu dotarli do samochodu. Kaoru prowadził, czując w głowie narastający tylko chaos.
Czy to możliwe… że nadal go kochał? Że po tym, co właśnie zrobił, bez zastanowienia, bez wątpliwości, już żałował?


*****


Umył twarz, zanurzając dłonie w lodowatej wodzie. Musiał…
Głośny stuk sprawił, że, zaalarmowany, odwrócił się w stronę wejścia. Daisuke klęczał na podłodze kuchennej, patrząc dziwnie spokojnie na swoją dłoń, w którą wbił się duży, ostry kawałek szkła. Potłuczony kieliszek leżał w kawałkach obok.
Kaoru podszedł do niego, delikatnie chwytając krwawiącą rękę. Oczy drugiego gitarzysty zaszkliły się niebezpiecznie, gdy stanowczo wyciągnął odłamek szkła. I rozszerzyły nagle, gdy ciepłe wargi Kaoru delikatnie przylgnęły do ranki, dokładnie ją wysysając.
Wstrzymał oddech, patrząc na lidera. Nieco… perwersyjnie oblizał usta, podnosząc powoli oczy. Zatopił wzrok w czarnych źrenicach Die'a. Niechciane, zapomniane, wróciły słowa dawnej piosenki, na dno, na samo dno>.
Kaoru wstał, wciąż patrząc na niego, spojrzenie… wyzwanie? Przełknął ślinę, gdy powoli przesunął językiem po wargach. Jakby bez udziału świadomości, dłonie czerwonowłosego objęły talię lidera, przyciągając go lekko do siebie.
- Daisuke… - cichy, zmysłowy szept podrażnił uszy gitarzysty, gdy dłonie lidera wplątały się w jego włosy. Unosząc głowę, spojrzał na niego. Dziwne, zamglone spojrzenie, rozchylone lekko wargi. Pociągał go, teraz bardziej, niż kiedykolwiek. - Daisuke, proszę…
-, O co mnie prosisz, kochany? Chcesz?...
- Wiesz, czego chcę, Die - niepewny głos wywołał nagłą bladość na twarzy muzyka.
Chyba był pewien.

Ale poddał się, gdy silne dłonie sugestywnie przyciągnęły jego twarz bliżej ciepłego ciała. Wstał, przysuwając się jeszcze bliżej. Oddech musnął szyję niższego mężczyzny. Drgnął, gdy gorący język polizał jego ucho.
Die…
Chłodne ręce wślizgnęły się pod sweter, kciuki zahaczyły o krawędź materiału, Die powoli zsunął sweter przez głowę Kaoru, targając włosy. Pocałował go mocno, zaborczo przyciskając wargi do jego ust. Przygryzł lekko wargę, wyrywając z lidera cichy jęk. Wilgotnym językiem lizał kąsaną skórę, pieszcząc, dotykając, prowokując. Leniwie, drażniąco powoli, przesunął dłonie niżej, gładząc szerokie, silne plecy, po szczupłych biodrach. Długie nogi, opięte skórzanymi spodniami, rozchyliły się nieznacznie, gdy lekka dłoń wsunęła się pod ćwiekowy pas.
Kaoru odrzucił głowę do tyłu, odsłaniając szyję, poddając się, kusząc. Daisuke rozpłomienionymi oczami patrzył na przymknięte oczy, chwytające powietrze usta. Wpił się w szyję kochanka, przygryzając delikatną skórę zębami.

Pociągnął go do sypialni, nie przestając całować. Pchnął lidera na stojące na środku łóżko, zarzucone jakimiś kostiumami. Kaoru, wciąż na niego patrząc, przesunął dłońmi po klatce piersiowej, wsuwając palce pod spodnie. Z cichym warknięciem, Die opadł na kolana, sprawnie rozpinając pas. Suwak ustąpił pod naciskiem dłoni, głośny jęk lidera przeciął powietrze, gdy palce musnęły wyraźne wybrzuszenie. Daisuke gwałtownie szarpnął spodnie, zsuwając je z kochanka. Policzki lidera pokrył ciemny rumieniec, gdy jego koi bezceremonialnie rozsunął jego nogi, uwalniając nabrzmiałego penisa. Die patrzył na niego, oblizując językiem wargi.
- Gotowy, KaoKao?
Skinął głową. Zachłysnął się powietrzem, czując gorące usta na swoim udzie, szybciej, Die… Mruknął coś niezrozumiałego, gdy usta kochanka zacisnęły się na jego członku, zaplątane w krwiste włosy Die'a palce nadawały rytm, niecierpliwie naciskając, przyciągając po więcej. Gitarzysta uśmiechnął się nieco drwiąco, gdy lider spazmatycznie szarpnął szarpnął biodrami, prawie go dławiąc, prawie. Otarł wargi, zbliżając twarz do rozpalonej twarzy Kaoru. Silne ramiona uniosły go do góry, lider sprawnie skrępował mu dłonie z tyłu, przygniatając go swoim ciałem. Błądził ustami po jego ciele, niecierpliwie rozpinając guziki koszuli. Die zaśmiał się cicho, gdy zirytowany ilością guzików lider, szarpnął mocno, rozpryskując je po podłodze.
Jęknął, gdy zachłannie brał go w usta.
Krzyczał, gdy mocno w niego wchodził.
Tej nocy w ich seksie nie było delikatności.


*****


Otworzył oczy, nagle przebudzony. Daisuke siedział przy nim, zaciągając się papierosem. Dziwnie surowe spojrzenie ciemnych oczu, wywołało niemiły skurcz w żołądku lidera. Nagłe, zadane wypranym z emocji głosem pytanie, sprawiło, że niemal zapomniał, jak się oddycha.
- Spałeś z Toshiyą, prawda, Kaoru?
Zacisnął powieki, powstrzymując pod powiekami wilgoć. Nie zaprzeczał. Ma prawo do prawdy, przypomniały mu się własne słowa. Przełknął gorzki śmiech.
- Kaoru?
- Tak, Die - nie otworzył oczu.
Czekał, spodziewając się uderzenia, krzyku, trzasku zamykanych drzwi, wszystkiego naraz? Wciągnął gwałtownie powietrze, gdy mocna, ciepła dłoń, ze stwardniałymi od gry na gitarze, jak i u niego, opuszkami palców, dotknęła jego policzka. Powoli otworzył oczy, z wysiłkiem godząc się na konfrontację. Ciemne oczy Daisuke były smutne.
- Chcesz mnie zostawić, Kaoru?
Patrzył na niego, nie dowierzając. Jak to? On się go pyta…?
- Die, Die! Co ty mówisz? Jak, że ja… Die, przecież… - zaplątał się. Cały jego spokój, całe opanowanie, diabli wzięli. Chciał tłumaczyć, że przeprasza, że kocha - wiedział, że nie ma do tego prawa. Niemal krzyknął ze zdziwienia, gdy poczuł miękkie usta na swojej, wciąż trzymanej przez Die'a, dłoni.
- Nie zostawiaj mnie, Kaoru. Proszę.
Zbyt zdumiony, by powiedzieć cokolwiek. On go prosi? On jego? Nie uderzył go, nie krzyczy… prosi? Chce z nim być? Po tym? Die, dlaczego?
- Die, dlaczego… ja przecież, ja ciebie… Daisuke, kocham cię, kocham, Boże. Jestem cholernym idiotą. Ale cię kocham Die, nie drwij, proszę, nie kpij ze mnie…
- Kaoru! Ja nie kpię. Ja się pytam, czy chcesz mnie zostawić. Kao, ja nie chcę bez ciebie żyć. Jeśli odejdziesz, nie wytrzymam bez ciebie.
-, Ale ja cię… - przełknął ślinę. Ciężko, tak źle… - … zdradziłem cię, Die…
-, Jeśli to było ci potrzebne, by być tutaj…
-, Daisuke, ja nie… nie rozumiem. Nie jesteś…
- Jestem szczęśliwy, że kochasz, KaoKao. Że zrozumiałeś. Jeśli ta zdrada była ci potrzebna do tego rozumienia, to ja Toshiyę mogę ozłocić. O, śmiejesz się. A nie, płaczesz. Nie płacz, Kaoru. Kocham cię.
- Musisz mnie nauczyć takiej miłości, DaiDai.
- Wyedukować, KaoKao. O, znów się śmiejesz i płaczesz, to histeria?
- Kocham cię. Kocham cię. Kocham…
- Teraz jeszcze mi powiedz, że chcesz być tylko ze mną.
- Tak.
-, Że nigdy mnie nie zostawisz.
- Tak.
-, Że mogę dzisiaj być seme…
- Tak… Die!
- Słowo się rzekło, kochanie. Dziś pokażę ci pierwszą tej mojej miłości odsłonę.
- Jesteś wredny.
- Skąd ty znasz drugi rozdział, Kaoru?...
Zaśmiał się, przytulając do siebie Die'a. Głupcy mają szczęście. Jego szczęście było obok. Nie pozwolę ci odejść, DaiDai. I nie zwątpię już.



Komentarze
mordeczka dnia padziernika 19 2011 12:53:33
[i]Komentarze archiwalne przeniesione przez admina[/i

Mikku Kai (mikku_kai@o2.pl) 23:20 09-12-2005
Podobało mi się, bardzo fajne.

Pozdrawiam
Lady-bird (Brak e-maila) 18:52 17-12-2005
Mmmm... śliczne opowiadanie, bardzo sprawnie napisane, przyjemnie, "gładko" się czyta.
I nie zrażaj się brakiem komentarzy- poleciłam znajomym i opinia była jednogłośna- wiecej nam takich!
Pozdrawiam serdecznie i czekam na dasze.
Bel e Muir (Brak e-maila) 15:00 06-04-2006
Ojej... wzruszyłam się. Naprawdę. Miłość nie zazdrości, wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję... Jak nikt potrafiłaś dać temy wyrazsmiley))
Mikku Kai (Brak e-maila) 14:15 06-03-2007
Czyżby Coma?
]
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum