The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 05:15:50   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Diabeł w szczegółach
'1991


... książę Nuada nie wierzył jednak w obietnice ludzi. Udał się na wygnanie, przysięgając powrót w dniu, w którym jego lud będzie go potrzebował.


Wir nieskończoności. Olbrzymia rozpadlina ciągnęła się nierówną linią całymi kilometrami, pod jedną z głównych arterii miasta. Biegła pod autostradą, przecinała rzekę, okalała śródmieście razem z placem katedralnym i gdzieś pod willowymi dzielnicami mieszkalnymi rozdzielała się na setki, a nawet może tysiące mniejszych odnóg, szczelin, pęknięć i rys. Dziesiątki metrów pod jedzącymi, wydalającymi, śpiącymi, pracującymi i chędożącymi się ludźmi. Ludźmi! Z całym ich zgiełkiem, smrodem, hałasem i zwierzęcym okrucieństwem. Pod ludźmi nieświadomymi jej istnienia, ignorującymi w swej pysze i nieodpowiedzialności jej wagę i wszystko, co oferowała śmiałkom na tyle odważnym, bądź głupim by się z nią zmierzyć. Rozpadlina i ziejący w niej wir. Nad krawędzią po południowej stronie szczeliny, w jej najszerszym miejscu, przypadającym dokładnie pod Kolegiatą Jezuicką, przykucnęła ledwie widoczna w mroku postać.
Mężczyzna, nazywający sam siebie Wygnańcem, trzymał w ręku krystaliczną latarnię i w jej nikłej poświacie próbował zajrzeć w głąb przepaści. Pełgające rdzawo-pomarańczowe światło niewiele jednak dawało. W delikatnym poblasku widać było jedynie fragment krawędzi, oraz rażącą nienaturalną bielą skóry dłoń, zaciskającą się na uchwycie lampionu. Wygnaniec sięgnął drugą ręką za pazuchę i wydobył małą, srebrną monetę z dziurką pośrodku. Podrzucił ją i cofnął dłoń, pozwalając pieniążkowi upaść w ziejącą czernią rozpadlinę. Nasłuchiwał, jednak w absolutnej ciszy nie dało słyszeć się odgłosu uderzenia, a przynajmniej nie do momentu, w którym postanowił się nie przejmować jego brakiem - zapewne tam na dole była woda, no bo chyba aż tak głęboko nie było... Czy było? Westchnął. Odstawił latarnię na ziemię i upewniwszy się, że całość ekwipunku jest na swoim miejscu, przytroczona, bądź przywiązana do ubrania, nabrał haust powietrza i postąpił krok, lekkim skokiem wybijając się wprost w otchłań.
Nie wiedział jak długo spadał. Z przykurczonymi kolanami i rękami obejmującymi głowę, przez cały lot usiłował przygotować się na moment lądowania. Lądowania, które teoretycznie powinno - przy tej wysokości upadku - pogruchotać mu nogi, kręgosłup i wszystkie inne towarzyszące im kości i chrząstki. Chyba, że na dole była jednak woda. Nie było. Wygnaniec nagle zawisł w powietrzu, a następnie z cichym pyknięciem wylądował miękko na ugiętych kolanach. Rozejrzał się gwałtownie, szukając potencjalnych zagrożeń, jednak jak okiem sięgnąć ciągnął się paski teren rozległej równiny, pieszczonej rozproszonym ciepłym światłem. Stał na piaskowej drodze ciągnącej się w obie strony po horyzont, a między jego stopami lśnił mały, srebrny pieniążek

W tym samym czasie nad północną krawędzią rozpadliny, pochylała się inna, wysoka postać. Postać rogata i ogoniasta... Złożywszy dłonie przy ustach dudniącym głosem zawołała "echo!" z uśmiechem nasłuchując odpowiadający pogłos. Następnie odwróciła się do szczeliny plecami i rozkładając ramiona szeroko, jak Chrystus Ukrzyżowany przechyliła się do tyłu i runęła w dół zaśmiewając się, niczym histeryczny samobójca.
Wygnaniec jęknął. Kiedy schylał się po monetę coś kanciastego, ciężkiego i na potęgę śmierdzącego tytoniowym dymem zwaliło mu się na plecy, zbijając z nóg i posyłając twarzą w ziemię. Poczuł się tak, jak powinien poczuć się po upadku z krawędzi szczeliny bez magicznie wspomaganego lądowania - wprasowany w podłoże. Zaklęli jednocześnie - oprawca i ofiara, po czym balast niezdarnie gramoląc się z niemal zabitego dźwignął się na nogi i ująwszy Wygnańca za ramię wywindował do pionu.
- Pardon... - mruknął tubalnie, strzepując z ramienia mężczyzny kilka kamyczków.
- Jassne! - obruszył się, nawet nie patrząc na przyczynę nieszczęścia - Ludzie i to ich święte przekonanie, że mogą wejść wszędzie!
Oprawca odchrząknął. Znacząco. I dopiero wtedy Wygnaniec podniósł na niego wzrok. Gdyby był człowiekiem, zapewne uciekłby teraz z wrzaskiem "Uaaa diabeł!!", ale człowiekiem nie był. Niemniej jednak uciec przez sekundę miał ochotę. Diabeł było określeniem ze wszech miar pasującym do postaci, która stała przed nim, nieco przekrzywiwszy głowę i uśmiechała się iście szatańsko. Ów, gigantycznej postury osobnik cały bowiem był w barwie krwistoczerwonej, na czole miał parę imponujących rogów, a za obleczonym w stylowy skórzany płaszcz ciałem miarowo kołysał się po smoczemu zakończony strzałeczką długi ogon. Jego prawa ręka do złudzenia przypominała kamienną rękawicę i wyraźnie różniła się rozmiarem i fakturą od drugiej dłoni. Wygnaniec zmieszał się nieco, ale nie przesadnie. Jako potomek królów zakodowaną genetycznie skłonność do gaf i potknięć potrafił zbyć tak wielkopańskim prychnięciem, że cała reszta otoczenia przyjmowała to jako coś normalnego, z czym nie dało się walczyć.
- Humpf! - prychnął Wygnaniec, odwracając się do olbrzyma tyłem i zamaszyście ruszając przed siebie.
- Pajac! - mruknął "Diabeł" obierając dokładnie przeciwny kierunek - O! - zatrzymał się jeszcze, schylając po połyskujący na ziemi pieniążek. Wrzucił go do jednej z przepastnych kieszeni i tanecznym krokiem oddalił z miejsca "Spotkania".
Tymczasem Wygnaniec dumnie przemaszerowawszy około kilometra klapnął zrezygnowany na trawę i jęknął przeciągle. Mógł sobie odpuścić pozę i zacząć kuśtykać. Bolały go plecy. Bolały kolana, na które gruchnął za sprawą ciężaru czerwonego idioty i otarta do krwi twarz, którą przeszorował po skale. To zdecydowanie nie był dobry początek wyprawy. Powinien wejść z podniesionym czołem do domeny międzywymiarowej, udać się w intuicyjnie obranym, WŁAŚCIWYM kierunku, błyskawicznie trafić do Srebrnej Sadzawki i bez problemu pozyskać z niej Srebrną Włócznię, należną mu już z samego względu posiadania Królewskiego Rodowodu, w razie potrzeby malowniczo i w stu procentach skutecznie pokonując postawione przed nim zadania oraz testy. A tak, ledwo rozpocząwszy przygodę, obolały i niemalże połamany wlókł się w kierunku, który ni ptaka nie wyglądał na właściwy, byle dalej od "Diabła". Pięknie. Po prostu pięknie! Poużalawszy się chwilę nad swoim pechem Wygnaniec wstał, otrzepał siedzenie i posykując z bólu, a czasami okazjonalnie przeklinając, pokuśtykał drogą, która wiodła prosto po horyzont.
Trafił jednak. Trzy dni wędrówki cholernym, upiornym traktem, który wciąż i wciąż wyglądał dokładnie TAK SAMO! Ciągle tylko trawa, trawa, rachityczne drzewka na horyzoncie po lewej, samotna krzywa skałka po prawej, a przed nosem droga prosta jak kij - aż po widnokrąg. Pierwszego dnia usiłował iść w godnym milczeniu, udając, że wcale nie jest zmęczony i obolały, a wycieczka przebiega zgodnie z planem. Drugiego, od samego rana już podśpiewywał pod nosem dla zabicia czasu, co zaskutkowało tym, że pod wieczór gardło miał zdarte na wiór i był niewymownie wręcz wściekły. Trzeciego wlókł się tylko, unikając rozglądania się na boki i patrzenia przed siebie, wbijając wzrok w własne, niemiłosiernie zakurzone buty. Podniósł głowę dopiero, kiedy dobiegł go tubalny, rozbawiony głos.
- Czyli jednak wszystkie drogi prowadzą tutaj?
Wygnańca trafił szlag. Aż zatrząsł się ze złości.
- Ty.... TY!!
- Ja. Ja właśnie - potwierdził "Diabeł", uśmiechając się nieprzyjemnie - Możesz mi mówić "Czerwony"
Czerwony leżał na boku, nonszalancko rozciągnięty na szerokim obmurowaniu bijącej wysoko fontanny. Jego płaszcz przyozdabiał rosnące nieopodal rosochate drzewko i demon miał na sobie tylko zawinięte pod kolana spodnie i czarną obciśniętą na imponujących mięśniach czarną koszulkę bez rękawa. W zębach miętosił jakąś suchą trawkę, gmerał w powietrzu paluchami gigantycznych bosych stóp, które najwyraźniej wcześniej MOCZYŁ W SADZAWCE i bawił się... Wygnaniec zamknął oczy, przeklinając dzień, w którym znalazł w księgach opis Srebrnej Lancy.
- No chodź, chodź! - ponaglił go Czerwony - Nie stój tam tak, skoro już tkwimy w tym razem! - zawołał wesoło.
- Jakie RAZEM?! Jakie TKWIMY?!!
- A spróbuj się cofnąć - demon wyszczerzył w uśmiechu śnieżnobiałe zęby.
Wygnaniec spróbował. Gdy tylko odwrócił się tyłem do fontanny jakaś niewidoczna siła kontynuowała jego ruch, zwracając go z powrotem twarzą ku źródłu i leżącemu na jego obmurowaniu Czerwonemu. Spróbował jeszcze raz i jeszcze, w końcu uczynił tyłem kilka kroków, z wściekłością konstatując, że nie przesunął się ani o ułamek milimetra.
- No przestań!!! - ryknął czerwieniejąc na twarzy.
- To nie ja! - Czerwony z westchnieniem przewrócił się na plecy, zakładając ramiona pod głowę. - Też nie mogę wyjść. Trzy dni już tak sobie siedzę, chociaż właściwie nie jest tu tak źle. Tam jest żarcie - wskazał stopą krzywy krzaczek obwieszony niczym owocami batonikami w kolorowych papierkach i jego sąsiada, obarczonego puszkami z tanim piwem - Ciepło jest, tylko rozrywka kiepska...
Wygnaniec ze zgrozą podszedł kilka kroków i przyjrzał się "zaopatrzeniu". Nie wierzył w aż taki koszmar! Zamknięty. Na sielskiej polance na jakimś zadupiu rzeczywistości. Z czerwonym idiotą, który ŚMIAŁ WZIĄĆ JEGO LANCĘ i moczyć nogi w świętym źródle! Odruchowo pomacał się po pasku, ale jego broni tam nie było. Znikła!
- Ja cię zabiję! - oznajmił grobowym głosem, najwyraźniej podjąwszy decyzję, że udusi "Diabła" gołymi rękami!
- I wtedy już nigdy się stąd nie wydostaniesz - rzucił Czerwony od niechcenia, podrzucając lancę i po kilku obrotach łapiąc ją w locie. - Tam - wskazał tym razem czubkiem włóczni - Są wskazówki jak opuścić to miłe miejsce. Podobno.
- Jak podobno?! - warknął Wygnaniec, ruszając w stronę pokazaną przez demona. Między niskimi drzewkami, porosły mchem i pleśnią szkaradniał niewielki posążek, przedstawiający niewiadomo właściwie co. Na psa było zbyt brzydkie, na małpę zbyt krępe, a nic innego nie przywodziło na myśl. Brzydactwo w krępych łapkach hołubiło kamienną, równie starą tablicę i szczerzyło się do mężczyzny nieprzyjemnie. Wygnaniec westchnął
- Nawet nie pofatygowałeś się żeby w to zajrzeć? - krzyknął do Czerwonego tonem wyrzutu.
- A po co? Mnie tu dobrze! - odpowiedział mu chichot połączony z pluskiem. Wygnaniec westchnął i przystąpił do wyszarpywania tablicy z objęć pokraki. Napocił się, natrudził, naklął. Pozdzierał palce do krwi, ale w końcu udało się z cichym zgrzytem przesunąć blok i z całej siły zapierając o wyszczerzoną mordę wyciągnąć go z kamiennej obejmy. Prychając wściekle ściągnął płaszcz i rozścieliwszy go na trawie w pobliżu sadzawki, usiadł na nim i zabrał się za oglądanie tablicy. Z jednej strony - tej, która dotąd znajdowała się bliżej posążka - była gęsto zapisana drobnym, klinowym pismem, niemal wytartym przez lata kaprysów pogody. Wygnaniec chcąc ją przeczytać najpierw zanurzył ją w wodzie, a następnie natarł złocącym się wokół fontanny miałkim piaskiem, tymczasem Czerwony w najlepsze obżerał batonikowy krzaczek.
- Tu jest napisane, że strażnik strzeże eliksirów prób - mruknął bardziej do siebie niż do demona - Pomnij, iż światło nad ciemność, a miłość nad nienawiść się wznosi. Rozkosz nad ból, a dźwięk nad ciszę. I ogień. A ogień trzeba zwalczać ogniem. Nie rozumiem... - odłożył tablicę na płaszcz i poszedł ponownie obejrzeć rzeźbę. Nie zyskała na urodzie. Zlustrował ją całą, począwszy od koślawych stóp po czubek szkaradnej głowy, opukał, oskrobał, niemalże obwąchał. Jeżeli to był strażnik, nie wyglądał jakby pilnował czegokolwiek. Sfrustrowany Wygnaniec jeszcze kilkakrotnie spróbował opuścić polankę, a gdy mu się to w żaden sposób nie udało, wrócił do posążka.
- Zjedz coś - mruknął czerwony, rozkładając się na swoim płaszczu. Zaczynało się ściemniać. Wygnaniec od mniej więcej godziny rozkopywał ziemię wokół statuetki metodą zdeterminowanego teriera - szybko przebierając rękami i wyrzucając za siebie fontanny piachu.
- To śmieci, nie jedzenie - warknął, nie zaprzestając kopania.
- Jak chcesz... - mruknął czerwony, zakładając ręce pod głowę - Co ci tak zależy? - westchnął.
- CHCĘ STĄD WYJŚĆ!! - ryknął, odwracając się z furią - NIE DOŚĆ, ŻE NIEMAL MNIE NIE ZABIŁEŚ, ZABRAŁEŚ M-O-J-Ą LANCĘ, WYMOCZYŁEŚ ŚMIERDZĄCE SYRY W ŚWIĘTYM ŹRÓDLE, TO JESZCZE SIĘ MNIE CZEPIASZ! DAJŻE MI WRESZCIE SPOKÓJ!! - zapowietrzył się - NO GDZIE TE CHOLERNE ELIKSIRY!! -zawył w końcu, zdyszany siadając na ziemi obok rzeźby.
Czerwony popatrzył na niego w zamyśleniu, po czym podrapał się po brodzie. Zerwał się z ziemi zgrabnym podrzutem i podszedłszy do pokracznej statuetki przyjrzał jej się uważnie.
- Ja bym to zrobił inaczej - mruknął.
- Ciekawe jak - zacietrzewił się Wygnaniec, wstając i podpierając pod biodra.
Czerwony westchnął, po czym zamachnąwszy się potężnie, z całej siły wyrżnął szkaradę kamienną pięścią w czubek głowy. Rozległ się chrzęst pękającej skały. Gdy kurz i drobne kamyczki opadły, oczom obu mężczyzn ukazał się srebrny stojaczek, a na nim kilka kolorowych, zalakowanych flakoników.
- Nie ma za co. - wyszczerzył zęby demon, podając go siedzącemu - Masz, baw się!
I pogwizdując ułożył się na powrót na swoim płaszczu, wpatrując się w czarne, niemal bezgwiezdne niebo. Wygnaniec zaś począł oglądać flakoniki. Na każdym z nich, na pergaminowej winietce widniał stylizowany symbol. Razem było ich pięć. Serce, miecz, słońce i dwa płomyki. Nic mu to nie mówiło. W każdym, pod półprzezroczystym szkłem, dała się zauważyć mętna ciecz. Tylko jak jej użyć?! Jeszcze raz przyjrzał się tekstowi na tablicy. Pomnij iż światło nad ciemność, a miłość nad nienawiść się wznosi. Rozkosz nad ból, a dźwięk nad ciszę. I ogień. A ogień trzeba zwalczać ogniem. Pewne rzeczy były oczywiste - serce to miłość, miecz - nienawiść, słońce - światło i dwa płomienie - ogień zwalczany ogniem. Na tym oczywistości się kończyły. Co miał zrobić z tymi eliksirami? Zmieszać? Wlać do sadzawki? Wypić? Tablica nie udzielała na ten temat żadnych wskazówek...
- To ma być w końcu próba... - zironizował Czerwony, słysząc gniewne pomrukiwania towarzysza - Nie oczekuj dokładnej instrukcji obsługi, popracuj trochę mózgiem, po to go bozia dała...
- Wsadź sobie swoją bozię! - warknął Wygnaniec - Mówisz, jakbyś wiedział co z tym zrobić!
- To chyba oczywiste, prawda?
Wygnaniec zazgrzytał zębami - to wcale nie było oczywiste!!! Gdyby było - wpadłby na to! Był potomkiem królów. Mężnych, pięknych i MĄDRYCH królów! Sam był dzielny mądry i potężny - to zagadka nie miała sensu! Zaklął siarczyście w języku swojego ludu.
- Pomóc ci? - zapytał rozbawiony demon.
- Tak. Poproszę! - wycedził przez zęby Wygnaniec, mało nie dusząc się tymi słowami. Chciał wyjść, to był w tej chwili priorytet! Zdąży zabić Czerwonego trochę później...
"Diabeł" przykucnął na piętach przy tablicy i rzucił na nią okiem. Doskonale widział w ciemnościach, szybko bezgłośnie poruszył ustami, powtarzając treść zagadki.
- No to zacznijmy od rzeczy najbardziej oczywistej - mruknął odchodząc w kierunku drzewek. Wrócił po chwili z naręczem suchych gałązek i ułożywszy je w kształt małego ogniska sięgnął po jeden z flakoników.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz... - warknął Wygnaniec, ale Czerwony zignorował go. Zerwawszy lak z flakonika opatrzonego symbolem słońca, wylał zawartość na przygotowaną watrę. Gałązki zadymiły, a po chwili strzelił z nich bladoniebieski płomień, rozjarzający ciemność nocy delikatną błękitną poświatą, w której skóra Czerwonego nabrała dziwnej fioletowej barwy. Na szczycie fontanny pojawiło się pięć szklanych kul, z których jedna natychmiast zapłonęła na niebiesko.
- Widzisz? - uśmiechnął się demon - Jedna z głowy.
- Taa - sarknął Wygnaniec - Ta najbardziej oczywista, ciekawe, co zrobisz z resztą...
- Nienawiść - Czerwony chwycił kolejny flakonik i zakołysał nim przed oczami towarzysza - Zabrałem ci lancę i wymoczyłem spocone nogi w fontannie... Na zdrowie - podał buteleczkę Wygnańcowi, którego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
- Mam to wypić?! - na twarzy księcia odmalował się szok. Przecież to mogła być trucizna albo... albo czyjeś płyny ustrojowe! Woda z kałuży! Fuj!
- Podobno chcesz się stąd wydostać... - białe zęby demona w migotliwym niebieskim świetle opalizowały na jasny, szafirowy kolor.
- Nie ufam ci - warknął.
- To masz problem, bo podobno nie wiesz jak rozwikłać zagadkę...
Wygnaniec znów zazgrzytał zębami, ale już bez słowa odlakował flakon i przytknął do ust. Gęsta, oleista ciecz spłynęła po języku do jego gardła. Nie miała smaku, ale za to obrzydliwą konsystencję. Skrzywił się. Druga szklana kula na szczycie fontanny zaczęła błyskać na czerwono. Rozpalała się i przygasała, sugerując, że warunek nie jest spełniony do końca.
- Co teraz? - zapytał Wygnaniec, odrzucając buteleczkę za siebie - Chyba coś nie zadziałało?
Czerwony uśmiechnął się szerzej, a w tym uśmiechu było coś tak niepokojącego, że wygnańca przeszedł dreszcz, mimo całej jego królewskiej odwagi.
- All you need is love... - zaintonował tubalnie jednym haustem wychylając flakonik z symbolem serduszka. Kolejna kula na fontannie zamigotała czerwono, teraz już dwie pulsowały na przemian.
- Nadal coś źle... - mruknął Wygnaniec - Zrobisz coś z tym?
- Właśnie mam zamiar! - uśmiechnął się złowieszczo, przysuwając się bliżej do towarzysza.
- CO robisz?! - warknął.
- Robię coś z tym, co jest źle - wyjaśnił. Jego ogon wystrzelił do przodu, owijając się wokół nadgarstka Wygnańca i przewracając go na plecy. Demon opadł na kolana, pochylił się nad nim i pocałował go w usta. Długo. Za długo. I namiętnie. Zbyt namiętnie. Białowłosy spróbował się wyrwać, jednak cała przewaga napastnika polegała na tym, że miał jedną kończynę więcej, a z tych przepisowych czterech - jedna była twarda jak skała. Szamocąc się dziko jak kot, z rosnącą wściekłością wpatrywał się w koniec ogona, który zadziwiająco sprawnie rozprawiał się z kolejnymi guzikami koszuli na jego piersi.
- Co ty chcesz zrobić do cholery!? - wrzasnął, postanawiając z braku przewagi fizycznej postawić na swój książęcy autorytet - Puszczaj! Natychmiast!!!
- Jak to, co? - wymruczał Czerwony wprost do ucha Wygnańca - Wznieść miłość ponad nienawiść... - od wibrującego głucho basu przez ciało białowłosego przebiegł dreszcz.
- Ty chyba nie... NIE OŚMIELISZ SIĘ!!!
Ośmielił się. Strzałeczka ogona po wyłuskaniu księcia z koszuli zabrała się za spodnie, które nie stanowiły żadnej przeszkody. Wygnaniec szarpał się, wrzeszczał, gryzł, drapał, kopał i wszystko na próżno. Jakby walczył z kamienną rzeźbą. Rozebrany do naga, wściekły i zdyszany wylądował w końcu twarzą do ziemi, pod nucącym radośnie, wciąż ubranym demonem. Ogon tym czasem zawędrował do ust Czerwonego, po czym lśniący od wilgoci w niebieskawej poświacie zanurkował między rozepchnięte kolanami demona nogi Wygnańca. Przekleństwa na nic się zdały. Przeraźliwie zwinna końcówka wwierciła się między blade pośladki, wyrywając z gardła księcia jęk.
- Zabiję cię - stęknął, nieruchomiejąc.
- Obiecujesz? - zironizował Diabeł uśmiechając się od ucha do ucha. Obejrzał się przez ramię, na unoszące się nad fontanną szklane kule. Jaskrawo płonęła niebieska, migotliwie pulsowały dwie czerwone. Gdy gwałtowniej poruszył ogonem - pomarańczowo rozjarzyła się i natychmiast zgasła czwarta. Czyli miał rację! Szarpnięciem cofnął ogon z Wygnańca; wywołując kolejną lawinę przekleństw i gróźb; po czym skierował go w stronę własnego krocza. Błyskawiczny zamek czarnych skórzanych spodni poddał się równie łatwo, jak guziki ofiary. Naprężony, lśniący czerwony członek wyskoczył z rozpiętego rozporka, jak najprawdziwszy diabeł z pudełka. Jak się okazało nie tylko ręka Czerwonego była twarda jak kamień. Demon wygodniej umościł się między rozsuniętymi udami Białowłosego i wprawnie manewrując biodrami naparł lśniącą głownią na rozchylone już książęce wrota. Wrzask, jaki dał się przy tym słyszeć śmiało mógł konkurować z trąbami sądu ostatecznego. Kolejna kula - zielona - zaczęła połyskiwać nieśmiałym światłem.
- Dobrze - mruknął do siebie zadowolony demon - Teraz ta trudniejsza część...
Poruszył się, Wygnańca zatchnęło, gdy poczuł go w sobie głęboko, daleko, niemal w gardle. Uderzenie bioder w pośladki zwolniło uwięzione w płucach powietrze. W zapadłej nagle dokoła ciszy wybrzmiał jęk, od którego - żaden z nich tego nie zauważył - zielona kula rozbłysła mocniej. Cofnięcie, chrapliwy wdech. Białowłosy z niesmakiem odkrył, że urażone w pierwszej chwili miejsce, zaczęło poza bólem generować również coś... interesującego. Biodra w biodra, wydech. Dziwnie niepokojące łaskotanie w dole kręgosłupa. Narastało i narastało w rytm ruchów Czerwonego. Szklane kule pulsowały do taktu rytmicznych parad i rejterad demoniego oręża. A Wygnaniec? Wygnaniec cóż... Skupiony całkowicie na negowaniu coraz przyjemniejszych impulsów płynących z tarcia nawet nie zauważył, że jego ręce są wolne. A negować było coraz trudniej. Cóż, skoro od bolesnych - impulsy przeszły kolejno w nieprzyjemne-ćmiące-przyjemne - BARDZO PRZYJEMNE!?!
- Jeszcze...- westchnął białowłosy wbrew sobie. I demon posłuchał. Dwie czerwone kule nad fontanną zajaśniały jednostajnym blaskiem, fioletowo rozjarzyła się kolejna. W ciszy, na polanie gdzieś między wymiarami, w fiołkowej łunie - miłość wzniosła się nad nienawiść. A rozkosz nad ból.
Wygnaniec oddychał chrapliwie, zaciskając powieki i modląc się w duchu do wszystkich bogów, w których wierzył i w których nie wierzył, żeby Czerwony nie przestawał. Czerwony, mając gdzieś głęboko pod ogonem działania wszystkich tych bogów przestawać nie zamierzał. Pracował biodrami z wprawą i nieskrywanym zapałem, wyciskając z książęcych płuc narastające jęki i westchnienia. Jęki i westchnienia, od których zielona kula rozbłyskiwała coraz intensywniej, natychmiast jednak gasnąc. I to nie był dobry objaw. Demon podejrzewał, o co może chodzić, ale sam przed sobą udawał, że nie wie - skoro już skorzystał na całej sytuacji, zamierzał z niej wycisnąć ile tylko się dało.
- Jeszcze! - żądał Wygnaniec, a Czerwony w tej jednej kwestii nie zamierzał mu odmawiać. Zacisnąwszy palce na uniesionych wysoko biodrach białowłosego, całą swą demonią werwę wkładał w chędożenie, nikłą część uwagi tylko poświęcając obserwacji kul. Całe szczęście póki co nie było potrzeby tłumaczenia się z całkowitej ignorancji tej kwestii. A książę w tej chwili nie myślał. A przynajmniej nie tą głową, którą czynił to zazwyczaj. Nie była już ważna sadzawka, Srebrna Lanca, kwestia wyjścia z polanki, czy zabicia czerwonego idioty. Czerwony idiota miał robić to, co robił w tej chwili, bo robił to zajebiście. A nawet bardziej niż zajebiście!
- Jeszcze!!! - jęczał. I skutkowało! Ruchy Diabła stawały się coraz szybsze, coraz mocniejsze. I coraz zajebistsze!
I nagle przestał. Cofnął się. DLACZEGO?!!
- Co jest...?
- Nic - wyszczerzył się Czerwony - Zmiana opcji.
Z zaskakującą łatwością przewrócił księcia na plecy i umościł się między jego uniesionymi kolanami. Książęce wrota wpuściły go chętnie, teraz już szeroko otwarte. Czerwony z przyjemnością zapatrzył się w młodzieńczą twarz Wygnańca. Może nie był on urodziwy w standardowych kanonach piękna, ale w oryginalności rysów i kolorytu skóry było coś pociągającego. Zwłaszcza teraz - zaciśnięte złote oczy, białe włosy rozsypane esami-floresami po trawie, rozchylone w gwałtownym oddechu ciemne usta. O tak, było na co popatrzeć! Demon zmienił rytm. Na przemian to wysuwał się niemal całkowicie długimi powolnymi sztychami, to atakował serią krótkich ostrych pchnięć, jakby chciał wbić się w leżące pod nim ciało głęboko aż do samego wnętrza jestestwa. A Wygnaniec nie miał nic przeciwko. Przeciwnie. Przyciągnął Czerwonego bliżej, wbijając palce w odsłonięte ramiona i obejmując jego biodra nogami. Chciał go głębiej, mocniej, szybciej. I to chciał natychmiast!! Coś dziwnego narastało mu w środku, ogarniając rozkosznym ogniem całe ciało. Rosło i rosło, jakby nagle... jakby nagle coś miało się stać. I to coś dobrego!
(Dokładnie tak. To był pierwszy książęcy raz. I chyba nic w tym dziwnego, prawda? Linia królewskiej krwi musiała być czysta. Bo napłodzone pokątnie bękarty mają to do siebie, że wcześniej czy później zjawiają się u swojego błękitnokrwistego rodzica i stawiają żądania. Mniej lub bardziej wygórowane, ale zawsze. I pozwalają się zbyć również mniej lub bardziej. Niektórych wystarczy przekupić, innym odmówić, jeszcze innych cichcem usunąć, ale to zawsze problem. Dlatego też od najwcześniejszego dzieciństwa ojciec Wygnańca kładł mu do głowy ideę czystości, świadom faktu, iż w obliczu małżeństwa zawsze da się tę ideę odwołać. Sfera cielesności więc stanowiła dla księcia rzecz mglistą i nieciekawą. Aż do teraz.)
- Szairin!! - zaklął przeciągle w języku swojego ludu, kiedy owo narastające coś wreszcie wybuchło. Jego ciało zadygotało w spazmie, obejmującym wszystkie mięśnie po kolei. I Wygnaniec mimo zamkniętych oczu zobaczył gwiazdy. Było mu dobrze, dobrze jak nigdy w życiu i o dziwo posapującemu przez nos demonowi udawało się sprawiać, że było jeszcze lepiej. Tłamszone latami, a zbudzone nagle libido eksplodowało odbierając księciu oddech wraz z przeciągłym chrapliwym krzykiem, po którym zdyszany opadł na trawę. Demon doszedł kilka sekund później. Cofnął się zadowolony, upychając w rozporku wciąż stojący sztywno członek. Odwrócił się, podchodząc do fontanny. Umył ręce, a następnie spryskał twarz wodą z niejaką dumą przyglądając się jasno świecącym pięciu kulom. Czyli zagadka naprawdę była prosta! Ha! Zapaliłby! Sięgnął po leżący tuż przy fontannie płaszcz i wydobywszy z wewnętrznej kieszeni ostatnie cygaro zapalił je, rozsiadając się wygodnie na kamiennym obmurowaniu sadzawki.
Książę nie mógł dojść do siebie. Leżał nagi, spocony w trawie, przyciskając dłonie do twarzy i usiłując uspokoić oddech. Dał się zrobić! Dał się, kurwa, zrobić z tą całą cholerną Srebrną Lancą! Usiadł, kiedy zrobiło mu się zimno. Starannie omijając wzrokiem rogatego odnalazł swoje ubranie i przyodział się, z trudem panując nad rozdygotanymi dłońmi. Dopiero zapiąwszy płaszcz zdecydował się na konfrontację. Odwrócił się zdeterminowany. Kule nad fontanną świeciły wszystkie. Doskonale. Teraz stąd wyjdzie. Znajdzie broń. A potem znajdzie czerwonego. A potem go zabije. A potem będzie pastwił się nad zewłokiem. A wtedy Srebrna Lanca i tak będzie jego. JEGO! Taki miał plan. W godnym jak mu się wydawało milczeniu ruszył w stronę drogi. Czerwony uśmiechnął się widząc tę próbę. A jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, kiedy białowłosy doszedł do bariery, a niewidzialna siła okręciła go na pięcie, zwracając ponownie twarzą w stronę fontanny.
- No i czemu!? - jęknął żałośnie.
- Ostatnia część zagadki! - mruknął demon przez cygaro trzymane w zębach
- To nie wystarczy, że my... że ty... - zająknął się książę.
- Że cię przeleciałem? Nie. Nie wystarczy.
- Więc co jeszcze?
- Ogień.
Demon sięgnął po stojące na cembrowinie ostatnie dwa flakoniki. Jeden z nich rzucił Wygnańcowi, zaś drugi otworzył. I zawartość wylał sobie na głowę. Nałożył płaszcz i bez słowa ruszył w stronę ogniska.
- Idziesz? - zagadnął, zgarniając jeszcze z krzaczka puszkę piwa.
Wygnaniec wzruszył ramionami. Miał plan. Teraz było już mu wszystko jedno. Powtórzył ruch Czerwonego i gdy lepki płyn spłynął mu po włosach, dołączył do stojącego przy watrze demona.
- Co teraz?
Czerwony wyjął z ust cygaro.
- Jesteś gotowy?
- Bardziej już nie będę.
Na to, co zrobił Czerwony, Wygnaniec nie byłby gotowy nawet po stu latach. Demon przytknął żarzący się koniec cygara do jego włosów i nagle cała postać Księcia zajęła się płomieniami. Chciał krzyknąć, ale po ułamku sekundy stwierdził, że ogień nie parzy. Stał więc cały w tym ogniu, obserwując jak Demon podpala także siebie.
- I? - nacisnął.
- Ogień zwalczany ogniem - uśmiechnął się demon - wyjście jest w ognisku. Zawsze było.
- Jak zawsze?
- Od początku - roześmiał się Czerwony - wystarczyło wejść w ognisko, żeby opuścić polanę. To stara zateińska łamigłówka. Tylko pierwsze i ostatnie zdanie zagadki jest ważne. Reszta to tylko zmyłka.
- Czyli... czyli ty... my niepotrzebnie!? - Książę zawrzał gniewem. - Zabiję cię! Znajdę i zabiję! Jak tylko stąd wyjdę!!! - ryknął.
- Możesz próbować - rogaty wzruszył ramionami.
Wygnaniec warknął coś niezrozumiale i dał krok prosto w ognisko.

Wylądował na kolanach na południowym brzegu szczeliny tuż przy latarni, którą zostawił tam trzy dni wcześniej. Sięgnął po nią - wciąż była gorąca. Jak to możliwe? Nagle coś z krystalicznym pobrzękiem wylądowało tuż przy jego ręce. Lanca. Minęła dłoń o minimetry i wbiła się w skałę niemal na pół długości.

- Oddałeś mu ją? - Abe zdziwił się, po swojemu przekrzywiając głowę.
- A po co mi ona? - Czerwony pogłaskał wylegującego się na jego brzuchu pręgowanego kociaka. - Na ścianie mam powiesić? Jemu może się przydać...
- W takim razie, po co po nią szedłeś, Red?
- Nie po nią. Nie szedłem po lancę, tylko w miejsce, gdzie ona się znajduje. W końcu nie liczy się cel, tylko droga, którą się idzie...



Komentarze
mordeczka dnia padziernika 18 2011 13:13:37
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Vix (Brak e-maila) 13:40 22-12-2009
Szkoda, żen ie wypada przeklinać, własnie bym Cię zatopiła w moim wulgarnym podniecaniu się tym pięknym dziełem *_*
No ja pierdziele! Pierwszy fik do Hellboya, i to jaki! Jaki! Z moim pięknym, wspaniałym, popierdzielonym, wychędożonym księciem Nuadą! Cały net przeszukałam, ale żadnego fika nie znalazłam.
Uwielbiam taki charakter postaci, jaki mu nadałaś, dumny, niby wyniosły, och i ach narcystyczny, a jak przyjdzie co do czego to ciota XD
Pomysł oryginalny, wykonanie w porządku, pokłony biję ^^
Pozdrawiam,
Vix.
Vix (vampir.die@wp.pl) 21:19 22-12-2009
Zapomniałam podać maila. Kto wie, może się przyda. smiley
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum