The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 20 2024 04:40:40   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Wydrążeni ludzie
A/N: Jest to mój pierwszy fanfik i bardzo liczę na wasze komentarze. Co do postaci... Nigdy nie oglądałam tego serialu, ale znam ten świat z angielskojęzycznych fanfików (np.Jenn), bardzo polubiłam te postacie, a szczególnie wielowymiarową postać Lex, który wydaje się niemal prawdziwy. Co do fika, to są to wyrywkowe obrazy z życia Lex, ukazujące go pod maską jaką zazwyczaj przybiera.


Jeśli ktokolwiek miał przedtem wątpliwości, co do tego, czy Lex nienawidzi swojego ojca, jego zachowanie na pogrzebie powinno je jak najskuteczniej rozwiać. Podczas nabożeństwa wysiedział tylko piętnaście minut przedtem jednak spytał siedzącej obok niego żony burmistrza Metropolis, kogo trzeba przekupić, aby ta impreza zakończyła się jak najszybciej. Biedna kobiecina nie wiedziała, co zrobić, jedynie jej mąż siedział obok trzymając ją za rękę, kompletnie świadom, że po śmierci Luthora seniora, znajduje się teraz na liście płac kolejnego i w dodatku jedynego Luthora jaki już teraz pozostał. Potem Lex zniknął na dwie godziny i pojawił się dopiero na stypie ciągnąc za sobą, jakąś tlenioną lalę, ledwo trzymającą się na nogach. Ona i Lex mieli zaczerwienione i błyszczące oczy oraz bez przerwy wybuchali stłumionym cienkim chichotem. Wszyscy schodzili im z drogi byle tylko nie stać się kolejną ofiarą ciętego języka Lex, który postawił sobie za punkt honoru, przyciąć każdemu, kto kiedykolwiek właził w tyłek jego ojcu.
Ludzie uciekli z przyjęcia jak tylko mogli najszybciej, nie popełniając zbyt wielkiej gafy. Pierwszy wyszedł burmistrz z żoną. Kiedy już nikogo nie było Lex niezbyt grzecznie wyprosił lalunię za drzwi i zdemolował trzy z pięciu pokojów apartamentu, w którym odbywało się przyjęcie. Po czym siadł wykończony w korytarzu pod ścianą i zadzwonił do Clarka. Rozmowa nie trwała pięciu minut, kiedy Lex zasnął na podłodze. Rano przebudził się przemarznięty i zesztywniały. Następnego dnia odwiózł Clarka rano do szkoły. Żaden z nich nie wspomniał o rozmowie. Nie musieli.
***
Lex wie, że wystarczy jedno jego słowo, aby Smallville zostało zrównane z ziemią. Świadomość posiadania takiej władzy bynajmniej nie daje poczucia satysfakcji komuś, kogo ulubioną postacią jest Aleksander Wielki. Dlatego Lex kocha swoje samochody destruktywną miłością. Prędkość można ujarzmić tylko w znikomy stopniu, ponieważ w końcu zawsze coś wymyka się spod kontroli i koleiny samochód nadaje się do kasacji. Co oczywiście nie przeszkadza Lexowi w próbach pobicia rekordu szybkości na wiejskich drogach Kansas, pełnych kolein, kamieni , wystających korzeni i rozklekotanych mostów. Lex ciągle żyje ponieważ wie że nie może zginąć, że w jakimś stopniu jest nieśmiertelny. I wie również, że tak długo jak będzie w to wierzył nic nie może stanąć mu na drodze.
Lex nie boi się śmierci, tak samo jak publiczność nie boi się tygrysów skaczących przez płonące obręcze na środku ogrodzonej areny. Roześmiane twarze pokryte rumieńcem, są podekscytowane, ponieważ doświadczają czegoś pozornie groźnego, udając, że niemal ocierają się o śmierć, ale w otuleniu zimnych krat będących pierzyną bezpieczeństwa. I jak dotychczas kraty nie zawiodły ani razu.
***
Lex wie, kim byli didochowie i wie, co oznacza słowo resytucaj. Uwielbia jazz i chociaż nigdy i nikomu by się nie przyznał, karnawał w Rio. Kocha wszystko, co głośne i megalomańskie, byle tylko można tym było kierować gdzieś z boku, nie rzucając się publice w oczy. Kocha kawę, szczególnie tą z Tajlandii o owocowo-cierpkim aromacie. Sądzi, że wie już prawie wszystko o życiu, a to, czego nie wie, nie jest warte poznania.
***
Kiedy wyrzucił z firmy tysiąc dwustu pracowników, ponieważ korporacja przeprowadzała plan modernizacji według jego wskazówek, znalazł sobie figuranta, którego obwinił o pozbawienie miejsc pracy dużej ilości osób i go zwolnił, przy okazji niszcząc mu reputację.
Później spotkał się z przedstawicielami zwolnionych i grzecznie oraz cierpliwie wyjaśnił im, dlaczego jest zmuszony podjąć tak drastyczne kroki i że jest mu bardzo przykro z powodu zaistniałej sytuacji i tak oczywiście, dostaną należytą odprawę i absolutnie nie muszą się martwić, ponieważ szepnie słówko tu i tam i nie będzie kłopotów ze znalezieniem pracy dla osób z największymi kłopotami finansowymi. W końcu wyszło na to, że jego miłosierdzie nie zna granic i każda zatrudniona pod nim osoba powinna dziękować Bogu za tak łaskawego szefa. I tak miał to wszystko głęboko gdzieś. On. Bóg chyba zresztą też.
***
Jest sam. Wie o tym doskonale i nie próbuje tego zmienić. Bo i po co? Czasami tylko, kiedy schodzi w nocy do kuchni i siedzi w ciemności nad kanapką z masłem orzechowym do świtu, czuje, że czegoś mu brak. Dziwna pustaka, której nie da się zapełnić samochodami i przygodnymi miłostkami jest ledwo zauważalna, ale ciągle siedzi gdzieś tam w głębi jego podświadomości, uwierając go niczym za ciasny but. Ale w końcu zapomina o tym na jakiś czas, zaprzątnięty codziennymi sprawami robienia pieniędzy, wydawania pieniędzy, powiększania swojego imperium. Ciągłego uczenia się wszystkiego. Nie tylko z książek.
***
Clark ma włosy koloru ciemnej czekolady, która w promieniach słońca nabiera złotych błysków. Kropelki potu spływają dyskretnymi strumyczkami w ciemne zakamarki jego ciała i Lex mimowolnie śledzi oczami wędrujące krople, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
-Jak tam życie w wielkim świecie?- Clark przerywa jego zamyślenie i przerzuca kolejną wiązkę łodyg kukurydzy z przyczepy do jednej z przegród pod wiatą. Stoi na całej stercie tego świństwa, które się straszliwie pyli i Lex ma nadzieję, że nie dostanie zapalenia spojówek ani niczego w tym stylu, ale dla pewności stoi kilka kroków oddalony od zasięgu rażenia wideł. Nie chce też zaśmiecić jedwabnej koszuli, skutecznie chroniącej przed ostrymi promieniami słońca.
-Metropolis? W porządku. Tak samo cuchnie jak ostatnim razem, kiedy tam byłeś. Lato bynajmniej mu nie służy. -podnosi butelkę z mrożoną wodą do ust i pociąga długi łyk. Kiedy opuszcza butelkę Clark znowu rzuca kolejny snopek i ten ląduje pod samą ścianą.
-Myślałem, że zostaniesz tam trochę dłużej. Tata czytał w gazecie o kłopotach korporacji, stwierdził, że upłynie trochę wody w rzece zanim uprzątniesz to bagno.
-Twój ojciec ma oszałamiającą wiarę we mnie, nie zapomnij mu ode mnie podziękować.
-Widocznie nie zdawał sobie sprawy z prawdziwego obrazu sytuacji. -wzruszył ramionami a mięśnie ramion zgrabnie przesunęły się pod skórą. Nie wiedzieć, czemu Lex wolałby, aby Clark założył koszulkę z powrotem na siebie. -Mój ojciec ciebie lubi. Nie, naprawdę. -pośpieszył z zapewnieniem widząc sceptyczną minę Lexa ukrytą pod krzywym uśmieszkiem. -Uważa tylko, że odpowiedzialność, którą wziąłeś na siebie jest zbyt duża jak na twoje lata, no i czasami nie zgadza się z metodami, którymi rozwiązujesz problemy, ale ogólnie rzecz biorąc nie uważa ciebie za złego człowieka.
-Nawet sobie nie wyobrażasz jak wielki kamień spadł mi z serca. Mogę teraz spokojnie umrzeć, ponieważ Jonathan Kent uznał mnie mimo wszystko za poczciwego człeka. -zwinnie uchylił się przed lecącą w kierunku jego głowy zeschniętą kolbą kukurydzy.
-Lex nie żartuj, tata tylko się o ciebie martwi.
-Możesz mu przekazać, że jakkolwiek jestem wdzięczny za troskę, to jednak potrafię się sam o siebie zatroszczyć. W końcu jestem w tym najlepszy. Zobaczysz. Kiedy nadejdzie dzień zakłady jedyną rzeczą która przetrwa i będzie kontynuować ród człowieczy będzie Luthor i jego laptop.
-No proszę, czeka nas przyszłość jak z 'Łowcy androidów'. Twoją pierwszą córeczkę nazwiemy Intelpentium 666, tylko jak twoja ukochana ją urodzi?
-Przez wejście na dyskietki. -poważnie odpowiedział Lex, a Clark tak się zaczął śmiać, że o mało nie spadł z góry kukurydzy na której stał. Przyjemnie było go oglądać roześmianego, otoczonego świetlistą aurą promieni, która wydawała się go unosić nad przyczepę i czynić z niego kwintesencję życia, młodego boga w chwale swej młodości, gotowego do wzięcia w ramiona swych wyznawców. Lex przełknął ślinę i odwrócił wzrok. Clark był wszystkim czym Lex nie był. I o to właśnie chodziło.
-Zejdź stamtąd zanim zrobisz sobie krzywdę. Znudziła mi się praca więc teraz poleńmy się.
-Lex to ja przerzucam te góry, ty tylko stoisz i się gapisz. -parskną Clark zgrabnie zeskakując z przyczepy.
-Mam wysoki współczynnik empatii i samo patrzenie na ciebie spowodowało, że się spociłem, więc czyni cię to odpowiedzialnym za zniszczenie mojej koszuli.
-Nie stało się nic, czego nie mogła by naprawić zwykła pralka i odrobina proszku.
-Luthor miałby zakładać po raz drugi to samo ubranie?! Heretyk. Nie wiesz, że my rano kupujemy ubranie a wieczorem je wyrzucamy? Czego was w tych szkołach uczą. Zresztą geniuszu, jedwabiu nie pierze się w pralce. Jest na to zbyt delikatny. Trzeba go delikatnie potłamsić...
-Potłamsić?! Powiedziałeś potłamsić...?!
-Tak! Będziesz cicho, próbuję nauczyć cię czegoś pożytecznego. A więc, potłamsić w wodzie o temperaturze 25-30 stopni z dodatkiem odpowiednich środków piorących.
-Jak na osobę, która w ekspresowy sposób rozstaje się ze swoim ubraniem, dużo wiesz na temat prania.
-Zapominasz, że LexCorp wytwarza także środki czyszczące. Muszę wiedzieć takie rzeczy.
-Tak, ale 'potłamsić'? Skąd ty znasz takie słowa?
-Jeśli mama będzie ci czytać do podusi wystarczająco dużo, może staniesz się tak mądry jak ja. ...au, za co?
-Za niewinność. Co teraz będziemy robić?
-Chodźmy nad rzekę.
Czasami Lex pozwala sobie na bycie szczęśliwym. Ale tylko czasami.
***
Lex siedzi w pustej restauracji i przez duże okno spogląda na uwiązanego do ławki psa. Pies jest brązowo-czarno-żółty i należy do chlubnej rasy kundli. Patrząc na kształt pasów na jego grzbiecie, Lex przypuszcza, że deszcz meteorytów popaprał nie tylko ludzkie DNA. Pies jest młody, prawdopodobnie ma nie więcej niż rok. Za każdym razem, kiedy mija go jakiś pieszy, podskakuje na tylnych łapach i wywijając ogonem stara się dosięgnąć przechodnia wilgotnym językiem.
Gdyby Lex miał psa, byłby to doberman, sznaucer lub w ostateczności owczarek niemiecki. Jakby mu naprawdę zależało, sklonowałby Lessie. Lex nie ma psa, ponieważ nie chce mieć na karku także Greenpeace'u. Wie, że człowieka można zabić i wielu jest gotowych przymknąć na to oko, ale zapomnij tylko wyprowadzić psa na spacer lub wrzaśnij na niego w miejscu publicznym, a od razu nazywają cię sadystą, potworem, okrutnikiem etc, etc...
Znudzony rozgląda się po lokalu, ale w porannych godzinach wszyscy siedzą albo w pracy, albo w domu jedząc śniadanie. Lex je śniadanie w restauracji, żeby nie patrzeć na ciche ściany swojej rezydencji, spoglądające na niego z ogromu swych powierzchni lekceważąco, z pogardą. One wiedzą, że Lex nie jest godzien żyć wśród murów, które wiekami chroniły jego przodków między sobą, w odległej Szkocji. Nazywa się Luthor, ale nim nie jest i stare mury to czują.
W restauracji jego interakcje z ludźmi sprowadzają się do grzecznościowych sformułowań typu 'dziękuję', 'proszę', 'czy mógłbym'.... i to wszystko. Jemu to wystarczy, ponieważ pozory tworzą człowieka a Lex jest mistrzem iluzji. Zasób masek, jakimi dysponuje w zależności od sytuacji, przekracza ilość par butów znajdujących się w jego szafie, a to już o czymś świadczy.
Jest 7.30 i za oknem jest pełno uczniów tutejszego liceum śpieszących się na poranne zajęcia. Lex czasami zastanawia się nad tym jak to jest prowadzić normalne życie. Skończyć szkołę, zakochać się, ożenić, mieć czwórkę dzieci, narzekać na chroniczny brak pieniędzy. Po chwili stwierdza, że udusiłby żonę, otruł dzieci, obrabował bank i dał się przelecieć pierwszej lepszej lasce z dużymi buforami.
Kiedy wychodzi, widzi Clarka idącego z naprzeciwka, po drugiej stronie ulicy. Obok niego prawie, że biegnie Chloe, żywo gestykulując rękami, najwyraźniej próbuje go do czegoś przekonać, bo chłopak, co jakiś czas przecząco kręci głową. Lex udaje, że ich nie widzi i spokojnie idzie przed siebie do samochodu zaparkowanego tuż za rogiem. Na przejściu słyszy za sobą głośne 'Lex, zaczekaj!' i kiedy jego stopa dotyka krawężnika, czuje na ramieniu szeroką dłoń, delikatnie ciągnącą go do tyłu. Przybiera zwyczajowy łagodny uśmiech i odwraca się.
-Clark, czemu nie w szkole? W końcu poszedłeś za moim przykładem i stałeś się intelektualnym wagabundą?
-Zajęcia zaczynają się dopiero za dwadzieścia minut, a kiedy zobaczyłem jak wychodzisz z restauracji chciałem się przywitać. -znowu ma na twarzy ten uśmiech mówiący 'jestem bezbronnym kociakiem, przygarnij mnie' i Lex ma czasami ochotę walnąć go pięścią, prosto w twarz, bo takie uśmiechy nie mogą, w dzisiejszych czasach, chodzić sobie ot tak po ulicy.
-Czuję się wzruszony, że o mnie pomyślałeś, ale ziemia się kręci, woda płynie a czas to pieniądz. Za półgodziny mam spotkanie, więc jeśli pozwolisz.... -machnął ręką gdzieś za siebie i wyczekująco uniósł brwi.
-Tak, chciałem się tylko zapytać czy miałbyś ochotę pójść z nami, to znaczy ze mną, Laną, Chloe i Petem do klubu w piątek. Chloe ma urodziny i chcielibyśmy je jakoś uczcić. -zakończył patrząc na Lexa niepewnie, nieśmiało się uśmiechając. Lex patrzy na niego z nieruchomym wyrazem twarzy, który by wiele powiedział komuś bardziej obytemu w świecie, ale Clark widzi tylko przed sobą namyślającego się młodego mężczyznę, a nie zrezygnowaną osobę powoli przegrywającą walkę z samym sobą.
-Czy to nie Chloe powinna mnie zapraszać?
-Więc, -Clark zaczął ostrożnie. -chciała to zrobić, ale doszła do wniosku, że jeśli ja cię zaproszę prędzej się zgodzisz, niż kiedy by to ona zrobiła.
-Och, a można wiedzieć, skąd takie przypuszczenie? -wiedział, że w tej chwili bawi się z Clarkiem tylko dlatego że może. Sprawiało mu perwersyjną przyjemność patrzenie, jak chłopak wije się przed nim, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że to tylko głupia zabawa.
-W końcu przyja... ekhmm..., znamy się od dawna, a Chloe nie wiedzieć czemu bardzo zależy na tym abyś przyszedł, więc..... Przyjdziesz czy nie? -Lexowi nie uszło uwagi drobne przejęzyczenie, jakie wymknęło się Clarkowi na początku zdania. On też wolałby, aby słowo przyjaźń w końcu zagościło między nimi na dobre, ale, mimo że oboje myśleli o tym, jakoś to słowo nie mogło definitywnie wypłynąć na powierzchnię.
-No dobrze, tylko wyślij maila do mnie do biura gdzie i o której. -Lex dosłownie poczuł pod skórą żar uśmiechu, który zagościł na twarzy chłopaka..
-Świetnie, no to do zobaczenia! -pobiegł w stronę szkoły na rogu ulicy jeszcze raz się odwracając. -Na pewno nie pożałujesz Lex!
-Za późno. -mruknął wsiadając do samochodu i zastanawiając się, od kiedy jego penis przejął kontrolę nad jego prywatnym życiem.
***
Przez okna jego gabinetu widać park w pełni letniej glorii. Zachodzące słońce powoli wypuszcza ze swoich ust korony drzew, których kolory gasną zatapiając się w mroku wabiącym swoim spokojnym chłodem. Lex opiera głowę o szybę, chcąc przelać wszystkie swoje myśli w kruchą taflę i w przypływie autokrytycyzmu rozbić szkło jednym uderzeniem pięści. Papiery leżą porozrzucane po biurku, czekając spokojnie aż zostaną z powrotem pozbierane do teczek. Lex powinien teraz załatwiać cztery sprawy na raz, w trzech językach. Sekretarka czeka za drzwiami tylko na jedno jego skinienie a zacznie się burza dzwonków, porywisty szum papierów tak gwałtowny, że porwie Lexa do innej krainy gdzie Kansas nie będzie już Kansas, ale szmaragdowym grodem gdzie będzie żył długo i szczęśliwie do końca swoich dni. Lex tak bardzo pragnie żyć i być kimś, że gotowy jest umrzeć za spełnienie swoich marzeń. Dlatego niechętnie odsuwa się od okna i siada przy biurku włączając laptop. Inne sprawy mogą poczekać, teraz Lex pracuje nad swoją przyszłością.
***
Lex musi mrużyć oczy przed gwałtownie mrugającymi reflektorami, aby dojrzeć bar stojący tuż pod sama ścianą ogromnej hali, w której mieści się klub Optimus. Nie pomaga mu w tym fakt, że przed samym wyjściem z domu wziął sobie coś na poprawę humoru. Statyczny szum zaczyna coraz głośniej rozbrzmiewać w jego głowie, usuwając w cień pozostałe uczucia. I oto chodzi.
Kiedy przedziera się przez tłum, spocone ciała gwałtownie ocierają się o niego, targając koszulę, wyszarpując ją z czarnych spodni. Nieznane ręce obejmują go w pasie, brutalnie przesuwając dłońmi po plecach i po brzuchu. Lex idzie dalej, ale coraz bardziej zatraca się w skotłowanej masie, drgającej rytmicznie w blasku wielokolorowych lamp. Clark czeka już na niego stojąc przed dwoma wolnymi stołkami i mimo że ludzie obok niemal się zabijają, aby zdobyć wolne miejsce przy samym kontuarze, wokół ciemnej sylwetki chłopaka wytworzyło się pole, którego najwyraźniej nikt nie ma zamiaru naruszyć, nieświadomie odsuwając się od niego jak najdalej. Lex uśmiecha się skąpo na powitanie i szybko wślizguje się na stołek ignorując wyciągnięta rękę na powitanie.
-Gdzie reszta? Myślałem, że mamy oblewać czyjąś osiemnastkę? -podnosi rękę żeby przywołać barmana i zamawia podwójną szkocką. Boi się, że na trzeźwo nie przeżyje dzisiejszego wieczoru.
-Chloe powinna przyjść za kilka minut a Peter i Lana gdzieś przepadli. -Clark niepewnie przesuwa wzrokiem po tłumie, nawet nie spodziewając się znaleźć reszty paczki. Lex korzysta ze sposobności, aby szybko zerknąć na chłopaka. Clark świetnie prezentuje się w czarnym topie bez rękawów i ciemnych spodniach doskonale eksponujących jego mięśnie. Lex pierwszy raz widzi go w czymś innym niż we flanelowej koszuli i dżinsach.
-No, więc Clark, jak tam z Laną.-Clark zrobił minę jakby chciał się zapytać, kto? Ale szybko otrzeźwiał i spokojnie popatrzył Lexowi prosto w oczy.
-Nie wiem, ostatnio prawie z nią nie rozmawiałem. -pociągnął spory łyk piwa z butelki.
-Cóż ja słyszę. -Lex podniósł brwi do góry. -W końcu ci przeszło? A już myślałem, że będę tańczyć na waszym ślubie. Mało brakowało a byś założył sektę wyznająca Lanę Lang, z sobą w roli guru.
-Każdy ma różne okresu w życiu, które raz się zaczynają, a raz się kończą. Ten etap mam już za sobą.
-Całe szczęście. Jeszcze trochę, a nad głową zaczęłyby ci latać różowe serduszka i złote amorki. A to oznaczałoby koniec naszej znajomości mój panie. -Lex kilka razy dziobnął go palcem w ramię i kiwną na kelnera, aby ten dolał mu następną porcję whisky. Plan na ten wieczór przewidywał wychylenie kilku głębszych i powrót taksówką do domu. W tej chwili czeka na Chloe jak na koło ratunkowe, które ma go wyciągnąć z tego bagna zanim zrobi coś wyjątkowo głupiego. Clark jest wyjątkowo blisko, Lex czuje ciepło jego ramienia tuż przy swoim i nie wie czy ma za to dziękować, czy kląć ciasnotę, jaka panuje w klubie. Po chwili czuje, że jeśli nie odejdzie od niego choćby na kilka minut, to zwariuje.
-Wiesz, co Clark, zanim twoja księżniczka w końcu zaszczyci nas swoją obecnością, pójdę rozgrzać się na parkiet. Masz trzymaj. -wcisnął chłopakowi szklankę do ręki i nie odwracając się zanurkował w gorącą masę kłębiących się ciał, która gwałtownie wciągnęła go pod powierzchnię i zmusiła do poruszania się wraz z dźwiękami płynącymi z wielkich głośników umieszczonych strategicznie tak, aby ściana muzyki otaczała ludzi ze wszystkich stron. Lex nie cierpiał na klaustrofobię, ale mimo to uczucie przytłoczenia zaczęło go oklejać niczym wilgotna wata. Alkohol coraz szybciej zaczynał mu krążyć w żyłach, narkotyki sprawiały, że świat wirował, a wysoka temperatura panująca na hali zdawała się podgrzewać krew. Poddając się tętniący decybelom Lex zapomniał o wszystkim i było mu dobrze.
Ręce pojawiały się stadami. Czepiały się koszuli, przesuwały po piersi i biodrach zręcznie uciekając, kiedy próbował je schwycić. Niczym stada motyli odpływały i przypływały nie dając się odgonić, a Lex bynajmniej nie chciał, aby znikły. Była to bliskość idealna, anonimowa i brutalna. Dokładnie to, czego teraz potrzebował. W końcu kilka par rak zamieniły się w jedną, która uporczywie wracała, nie chcąc odessać się niczym pijawka od jego ciała. Przez uchylone powieki dostrzegł ciemną czuprynę i barczyste ramiona. Chłopak prawie w niczym nie przypominał Clarka, ale, od czego jest wyobraźnia? Lex zamknął ponownie oczy i zaczął tańczyć korzystając z poczucia bezpieczeństwa, że tak naprawdę to nie Clark i to nie on robi się coraz bardziej zuchwały w tym gdzie wpycha swoje ręce. Nagle gdzieś z tyłu poczuł szarpnięcie i znajoma para rąk wywlokła go niemal przemocą poza krąg tańczących.
-Co ty wyrabiasz? Jak chcesz się pieprzyć, to znajdź sobie jakiś pokój, a nie rób tego na środku parkietu. -dopiero po chwili zdołał skupić myśli na tyle, żeby zorientować się że stoi między stalowymi schodami a ścianą, gdzie nikt ich nie słyszy ani nie widzi. Wysoka sylweta Clarka odgradzała ich od spojrzeń reszty ludzkości stłamszonej tuż obok nich, wijącej się niczym żmije. -Cholera, przyprowadziłem cię żebyś, choć raz nie tkwił sam w tym swoim zamczysku, a ty już na samym początku robisz niemal striptiz na oczach wszystkich. A co gdyby byli tu jacyś dziennikarze? Pomyślałeś o tym? -ciepłe ciało zaczęło go przytłaczać i wpychać coraz głębiej w ścianę. Lex powoli przestaje oddychać. Czuje szum krwi w uszach i świat nagle zalewa go feerią barw a wszystkie odgłosy muzyka, krzyk Clark, trzask tłuczonych kieliszków, zlewa się w jedno i widzi jak wszystko wędruje powoli w górę, a może to on powoli zsuwa się w dół? Tego nie wie, nic nie jest pewne oprócz szerokich dłoni na jego ramionach, które gdzieś go pchają, a ponieważ nie ma siły się opierać, biernie podąż w kierunku, w którym te dłonie go ciągną. W końcu, tuż przed samym wyjściem, ciemność go zjada.
***
Zimna wilgoć wieczornego powietrza podziałała na niego niczym policzek i budzi się z lekkim jękiem, od razu przytomny i czujny. Spięty do skoku, ale jedyną osobą, która obok niego się znajduje, to Clark. Jego zielone oczy patrzą na niego z napięciem, nie tracąc nic z chwilowego braku opanowania, za który jednak trudno go winić, biorąc pod uwagę malutką strunówkę, którą Clark trzyma między dwoma palcami, od niechcenia bawiąc się pigułkami , znajdującymi się w środku. Lex widzi zielone oczy, potem pastylki, a na samym końcu dostrzega, że leży w swoim wozie, na przednim siedzeniu pasażera, lekko skulony, zasłaniając skrzyżowanymi rękami tors.
-Co to do cholery miało znaczyć? -Clark mówi cicho, ale równie dobrze mógłby krzyczeć, bo jego głos tnie powietrze między nimi, jak żyletka.
-Od, kiedy to grzebiesz ludziom po kieszeniach. -wychrypiał Lex marząc o szklance zimnej wody i zastanawiając się, skąd w oczach Clarka znalazło się nagle jezioro gniewu i jak bardzo jest rozdarty między wywalaniem go na zbity pysk za drzwi auta, a rzuceniem mu się na szyje i wyssaniem z niego wszelkich soków, bo trzymanie takich pokładów żywotności w jednym człowieku powinno być prawnie zakazane.
-Odkąd przychodzą tak naćpani, że ledwo stoją na nogach. Możesz brać tyle prochów, ile ci się podoba u siebie w zamku. Ale kiedy wychodzisz ze mną i moimi przyjaciółmi wypadałoby abyś umiał zliczyć do trzech i nie napastował ludzi po barach.
-Co cię to kurwa obchodzi! Miałem ochotę na małego spida, więc go wziąłem. Taki wiejski chłopaczek jak ty nie będzie mi mówił, co mam robić! -jego syk był tak gwałtowny, że Clark odchylił głowę do tyłu. Lex całą siłą woli trzymał ręce przy sobie. Jak on śmie? Co on może wiedzieć o tym, co wypada a czego nie wypada robić na tym świecie ze swoim mizernym bagażem doświadczeń, mieszczącym instrukcję obsługi kosiarki i przepis na kompost. Nie wiedział nic, nie widział nic. Lex był na niego wściekły za jego absolutną niewiedzę i jednocześnie tak zazdrosny, że przelałby na niego wszelkie swojej myśli, aby tylko pozbyć się ich raz na zawsze, niczym ścieków, które nie mają gdzie odpłynąć.
-Sadzisz ze jesteś taki wszystko wiedzący. -zaczął powoli Clark mrużąc oczy i powoli się do niego zbliżając. -Bez przerwy zachowujesz się jak byś był największym męczennikiem chodzącym po tej ziemi do czasów Chrystusa. Sam bez przerwy odtrącasz ludzi, a potem lamentujesz ze jesteś sam jak palec, skarżąc się niczym dzieciak, że ktoś się nie chce z tobą bawić. -był tak bliski, że Lex czuł jego oddech na policzku i widział złote plamki w jego oczach. -Lex, nie umiesz rozmawiać z ludźmi. Pomiatasz nimi, rozkazujesz, ale nie potrafisz wymóc zrozumienia dla siebie, ponieważ sam nikogo nie rozumiesz. Ignorujesz innych, ponieważ nikt nie powiedział ci, że, cała ludzkość oprócz ciebie także ma uczucia.
-Nieprawda, nieprawda. -Lex mamrocze to pod nosem niczym mantrę, wciskając się coraz bardziej w fotel i przez chwilę naprawdę czuję się jakby miał pięć lat, ponieważ już samo uczucie smutku i żalu, które rozlewa się czarną falą, jest czystą niesprawiedliwością i wielką, kosmiczną pomyłką, ponieważ Luthor nigdy nie powinien przeżywać, czegoś takiego a już na pewno nie rozczulać się nad sobą tylko, dlatego że czuję się troszkę samotny. W głębi siebie widzi jak jego ojciec powoli odwraca głowę w jego stronę i pojawia się to, czego bał się najbardziej na świecie przez całe swoje życie. Uśmiech pogardy i szyderstwa. Wyrażający nienawiść i żal z powodu posiadania takiego mięczaka za syna. Taki sam uśmiech, jaki jego ojciec posłał mu w minucie swojej śmierci żegnając go na zawsze i pozostawiając pamiątkę, która niczym znak zrobiony rozżarzonym metalem będzie mu towarzyszyć do końca życia. I teraz Clark ośmiela się wywlec wszelkie brudy z jego duszy tylko za pomocą kilku słów. Lex przez chwilę się dziwi, że tak ogromna ilość strachu, bólu i smutku zawiera się tylko w tych kilku wyrazach. A przecież samym uczuciem mógłby zapisać wszelkie księgi, znajdujące się we wszystkich, bibliotekach, szkołach domach na świecie.
-Jesteś sam tylko, dlatego że nikt nie nauczył cię chodzić wśród ludzi. Jesteś sam, ponieważ stworzyłeś tak wielki i gruby mur, że paraliżuje on nie tylko twoją zdolność odczuwania, ale także dostrzegania uczuć u innych. Lex, popatrz na mnie. Lex. -jego głos z gniewnego przeszedł w zmęczony, Lex powoli podnosi oczy i widzi w Clarku nie tylko mądrość ponad jego wiek, ale także ciężar jarzma, pod którego naporem on sam zaczyna powoli się uginać.
-Nie tylko ty posiadasz sekrety, Lex. Niektórzy także mają szkielety w szafach, które starają się skrzętnie ukryć przed oczami innych. Tylko czasami tych kości poutykanych w szufladach jest tyle, że bez przerwy trzeba pilnować, aby ich nie pogubić. Ja też czasami jestem zmęczony staniem na straży, Lex.
-Nie wiesz, co mam w szafie Clark. -Lex wyszeptał powoli i niepewnie prostując się, czując ciągle w krwi słodką i zarazem ostrą chaotyczność narkotyku, który owinął watą wszelkie kanty rzeczywistości. -Gdybyś wiedział, uciekałbyś ode mnie jak najdalej.
-Masz rację, nie wiem. -Clark potwierdził skinieniem głowy, patrząc mu prosto w oczy. -Ty także nie wiesz wszystkiego o mnie. Powłoczka chłopaka ze wsi przysłania ci cała resztę mnie, a ty z uporem trzymasz się jej, nie chcąc spojrzeć głębiej. Ale to nie szkodzi. Nie musimy znać zawartości bagażu, aby pomóc sobie nawzajem go nieść.
Lex patrzy na niego i usiłuje zrozumieć, o czym właściwie Clark mówi, ale szary szum w głowie przeszkadza mu zabrać myśli.
-Nie wiem..., nie wiem o co ci chodzi? -powtarza i nagle chce mu się spać, tak bardzo że głowa sama opada mu na siedzenie. Clark odpowiada: 'Niedługo się dowiesz.' i Lex zapada w sen żegnany ciepłym i wilgotnym muśnięciem w usta, po którym wszelkie koszmary prześladujące go od dawna odlatują, pozostawiając czarno-biały szum.
***
Budzi się w swoim łóżku, ale ma mgliste wyobrażenie o tym, jak się w nim znalazł. Kiedy szybko siada , świat nagle robi wielkie hula i ma wrażenie, że jego głowa z nadmiaru wrażeń ma ochotę spontanicznie eksplodować, więc kładzie się z powrotem i przez telefon zamawia w kuchni dzbanek zimnego Perriera i butelkę aspiryny. Ma nadzieję, że to wystarczy. Wspomnienia z poprzedniego wieczora przypominają kiczowaty film w technikolorze, są bez sensu i przejaskrawione, ale to, o czym chciałby zapomnieć, ciągle siedzi w jego głowie i przypomina odcisk, który bez przerwy uwiera. Pamięta Clarka i pamięta jego słowa, wydające się w tej chwili dziecinnymi, ale przecież ich sens był jasny i nie trzeba wielkiego geniusza, aby odgadnąć, o co chłopakowi chodziło. Boże, ma podanego kurczaka oprawionego, upieczonego i ugarnirowanego, ale ciągle jest od niego oddalony o mniej więcej szerokość Euroazji. Rozlega się przytłumione pukanie i wchodzi służąca z tacą, stawiając ja na stoliku tuż obok jego łóżka. Robi wszystko bardzo sprawnie i szybko, ani raz nie patrząc na skacowanego szefa, który leży rozwalony an łóżku w samej bieliźnie. Lex bardzo dobrze wyszkolił swoja służbę, wspomagając naukę odpowiednią suma pieniędzy, tak wysoką, że w tej chwili mógłby oczekiwać od niech poświęcenia co najmniej życia, aby wydane pieniądze się opłaciły. Kiedy niechętnie zwleka się z łóżka, dostrzega białą karteczkę leżącą koło karafki z rżniętego kryształu. 'Zadzwoń, myślę, że mamy sporo do omówienia. Clark.' To głupie, ale czuje dziwny ucisk, jak gdyby radości, że to właśnie Clark pierwszy wyciąga rękę do niego. Lex jest zbyt dumny, tak bardzo, że czasami zachowuje się jak osioł. Bierze telefon i wybiera numer komórki, Clarka. Kiedy odzywa się poczta głosowa zaczyna mówić.
'Clark, dzięki za to, co wczoraj zrobiłeś. Było to bardzo rycerskie i patrząc z perspektywy osoby trzeźwej muszę przyznać, że rzeczywiście trochę wczoraj przesadziłem. Zapomniałem po prostu na chwilę, że nie jestem dalej w Metropolis, ale w małej mieścinie, gdzie takie zachowanie jest raczej nietolerowane.
Wiem, że jest ci ciężko. Chyba..., chyba się domyślam co za szkielety trzymasz w szafie i za pewne ma to wiele wspólnego z zielonym kolorem. I właśnie, dlatego wyjeżdżam za godzinę ze Smallville. Nie powiem ci gdzie, ponieważ sam jeszcze nie wiem, ale na pewno będzie to gdzieś bardzo, bardzo daleko stąd, gdzie będę mógł odzyskać zdrowe zmysły i na chłodno zastanowić się nad swoim życiem i tym, co będę robił dalej. Nie chcę..., nie, inaczej...., nie mam wyjścia, jeśli ty i to miasteczko macie pozostać takimi jakimi jesteście. Potężnymi tworami niezdającymi sobie jeszcze sprawy z tego, co możecie zrobić, ani jakie są wasze możliwości. Wasza potęga jest tak niewinna i łatwowierna, że stanowicie zbyt wielką pokusę dla kogoś ze słabą siłą woli. Znasz mnie, czasami potrafię zrobić wszystko, aby osiągnąć cel, a ty i Smallville stanowicie zbyt wielką pokusę dla mnie. Chcę abyś zwrócił uwagę, że mówi to Luthor, dla którego nie istnieje słowo 'niemoralne' i prawdę powiedziawszy nie wiele obchodzi mnie twoje miasteczko, mówiąc dosadnie, mam je w dupie. Ale chcę, aby był to mój wkład w to, co sam mi zaproponowałeś. Będę niósł twój ciężar z daleka od ciebie, przez to ty i twoi bliscy, może będziecie żyć trochę spokojniej. Nie wiem. W każdy razie jestem pewien, że moje odejść stąd uszczęśliwi wiele ludzi. Ty też będziesz mógł zacząć żyć normalnie. Zabieram stąd laboratoria. Lionel nie żyje, możecie, więc spać spokojnie. Clark, ja...... Chcę ci powiedzieć, że gdyby sprawy wyglądały inaczej, gdybym był kimś innym, zrobiłbym wszystko żebyś nie czuł się sam. Masz rodziców, przyjaciół, korzystaj z tego. Nawet nie wiesz, co niektórzy by oddali, aby być na twoim miejscu. Mam nadzieję, że kiedyś się zobaczymy. Oby tylko dla twojego dobra nie za szybko.' Kiedy się rozłącza, z tyły głowy słyszy cichy głosik szepczący 'tchórz'.
Koniec


Komentarze
mordeczka dnia padziernika 18 2011 13:26:49
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

hina (Brak e-maila) 15:48 05-04-2006
sfgsh
Col (Brak e-maila) 21:12 08-04-2006
Nie wiem co poprzedniczka chciała powiedzieć przez to sfgsh ale od siebie mogę powiedzieć ze mi się baaaaardzo podobało.
Samczne było i dziękuję bardzo smiley!!!
Mistle (Brak e-maila) 22:16 22-07-2006
To naprawdę było cudowne!! Dosłownie błagam żeby tylko to nie był koniec!! :3 Napisz coś jeszcze w tym guście, proszę!
Bardzo spodobał mi sie twój styl smiley a Lex to moja ulubiona postać ^^ uwielbiam jak się miota niczym ćma w pobliżu Clarka wciąż za daleko... nie wystarczająco blisko x3 i to jest własnie piękne! x3 desperackie, tragiczne, ulotne x3
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum