The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 26 2024 18:29:50   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Cały wredny ja 2
***
Pierwszy dzień wakacji. Wszyscy wyjechali. Ale nie on. On musiał oczywiście zostać. Dlaczego? Jak on do jasnej cholery śmiał?! Zakłócać mi MOJĄ samotność w MOIM zamku?!?!
Dobra, spokojnie. Ma takie samo prawo tu przebywać jak ja. Tylko czemu myśli tak tylko ta rozsądna i fachowa część mnie? Nie chcę go tu! I już! Nie! Nie! I jeszcze raz NIE!
A teraz zachowuję się jak dziecko. No dobra, myśl pozytywnie… ja?? Pozytywnie? Jeszcze czego… ale racjonalnie: on ma komnaty w wierzy, ja w lochach. Przy odrobinie szczęścia, któremu na pewno dopomogę, będziemy się spotykać jedynie przy posiłkach. A i to nie koniecznie, zawsze mogę je sobie przywoływać z kuchni. Spokojnie, tylko spokojnie.
Problem polega na tym, że ja go tu na prawdę nie chcę. Aż nazbyt dobrze przypominają mi się tamte trzy miesiące. Oczywiście, to żadne porównanie, wielki zamek i tamten mały domek, na który składały się jedynie pokuj kuchnia i łazienka. Ale chodzi o sam fakt przebywania z nim sam na sam na ograniczonej przestrzeni. Sam fakt, że gdzieś tu będzie.
No, i idzie mój problem.
-Witam profesorze. Widzę, że pan również zamierza spędzić wakacje w zamku? -Uśmiecha się nieznacznie, trochę smutno.
Och, wal się Potter!
-Tak. -I mam nadzieję cię nie widzieć zbyt często.
Marszczy te swoje cudne brwi. Stoi dokładnie naprzeciw mnie i kolejny raz uderza mnie to wrzenie, że nie jest już dzieckiem. Nie jest zbyt wysoki, raczej szczupły, ale już nie nastoletnio niski i chudy. Idealna postura dla zawodowego szukającego. Podobno miał takich ofert wiele. (Czemuś ich nie przyjął głąbie?!) Nadal blady, choć nie tak jak ja. Niesamowicie zielone oczy spoglądają zza okularów. Spod niesfornej grzywki równie poczochranej, co reszta czarnej czupryny, przebłyskuje blizna sławniejsza od niego samego. Od dawna nie lubi do niej wracać. Chyba nigdy nie lubił.
-Mam nadzieję, że nie przeszkadza panu moja obecność tutaj?
Mówi wreszcie z zakłopotanym wyrazem twarzy.
Oczywiście że przeszkadza!!
-Jakoś to przeboleję. -Tylko na tyle złośliwości mnie stać. -Ale jestem pewien, że wielu innych nie.
-Nie rozumiem. -Zmarszczył brwi. Znowu.
-Nie wmówi mi pan, panie Potter, że nie dostał pan sterty zaproszeń w różne strony świata, zachęcających do spędzenia wakacji z ich nadawcami na wspaniałych rozrywkach. -Mówię kpiącym tonem.
-Ach… -zaśmiał się sztucznie -No… tak… -spogląda na mnie z zakłopotaniem. O co chodzi? Nie, wycofuję, nie chcę wiedzieć. -To… ekchem… znaczy… jakoś swobodniej czuję się w zamku… rozumie pan?
Rozumiałem póki ciebie tu nie było. Skinąłem głową.
-Aaa… no… czemu pan tu siedzi? -Jego erudycja wprost powala. Ktoś by mógł pomyśleć, że po tylu przemowach i wywiadach zwykły dialog nie będzie mu sprawiał problemu…
-Ponieważ wszyscy inni nie. -Odpieram zdając sobie sprawę z oczywistej aluzji i dwuznaczności stwierdzenia.
Blednie lekko. Chyba jest mu w jakiś sposób przykro. I dobrze. Sam się o to prosił.
-Do widzenia panie Potter.
-Do widzenia panie Snape.
Wymijam go zwalczając w sobie nagłą chęć żeby go rąbnąć. "On nie robi tego umyślnie" powtarzam sobie, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.
*
Nie mogę usnąć. Po prostu nie jestem w stanie. Nie jestem pewien, czy jeszcze jest dziś czy już jutro. W każdym razie od porannej rozmowy z Potterem nie opuściłem lochów. Tak, dopomagam szczęściu, nie chcę go spotkać.
Wprawdzie moje lochy są dla mnie otoczeniem najlepszym, ale nocny spacer od czasu do czasu również się przydaje. Szybko wychodzę z zamku, na wszelki wypadek ma się rozumieć. Ciepły nocny podmuch uderza mnie lekko po twarzy. Wychodzę na błonia. Bezchmurne niebo, księżyc w trzeciej kwadrze, a świeci tak jasno, że rzuca cienie. Wolnym krokiem mijam bijącą wierzbę i zmierzam nad jezioro, delektując się samotnością i ciszą. No, prawie ciszą. Słychać szum trawy, a gdy zbliżam się do jeziora szum lekkich fal. Ale to nie przeszkadza.
Idę przymykają c oczy. Znam ten teren tak dobrze, że chwilami nie muszę wcale patrzeć. Otwieram oczy i żałuję, że to zrobiłem…
Samotność pryska, jak mydlana bańka. Cholera. I co mnie tu przywiodło? Podejść czy odejść? Gdybym ja tam siedział zdecydowanie wolałbym, żebym odszedł. Więc czemu się waham?
Acha. No tak. Te butelki. Trochę niepokoją. W sumie, nie moja sprawa. Jest dorosły, czyż nie? Wie, co robi. Prawda? Dwudziestoczterolatek (no, prawie, jeszcze paru dni brakuje… cholera, miałem wyrzucić z pamięci tę datę) powinien być za siebie odpowiedzialny?
Odwracam się. Niech zostanie tu sam, ze swoją samotnością. Ja tam moją sobie bardzo cenię.
-Profesorze! -Słyszę zapijaczony glos.
Cholera. Kilkanaście sekund szybciej i nie był by w mnie w stanie zauważyć. Sądząc po ilości butelek, wszystko w promieniu dalszym niż 30 stóp jest dla niego jedną wielką rozmazaną plamą. Czemu zabrakł tych sekund? A, tak, butelki.
Mogę udać, że tego nie słyszę i odejść. O ile tego się da nie usłyszeć…
-Profesorze!
Nie da się…
Kurwa.
Szlag jasny trafił moją samotność i ciszę. Na rzecz Pottera. O, przepraszam, urżniętego w cztery dupy Pottera. O złośliwy losie. No cóż… skoro i tak mi już popsułeś noc, to czemu nie, Potter?
Podchodzę do tego żałosnego widowiska. Siedzi na trawie, stopy, oczywiście w butach, ma zanurzone w wodzie. Pije wprost z butelki. Brandy. To mi przypomina, że muszę uzupełnić własne zapasy po ostatnim chlaniu. Na ziemi leży szklanka, z wyglądu nieużywana.
-Może się pan ze mną napije? -O dziwo, mówi dość wyraźnie. I radośnie, ale to już nie dziwi, po tej ilości alkoholu…
Doprawdy, uroczy widok. Widzi moją zniesmaczoną minę, ale nie przejmuje się nią zbytnio. Siadam obok niego. I po co?
Sięga po szklankę, napełnia ją alkoholem i wciska mi w ręce.
-Wypijemy brudzia? -Uśmiech i pytanie są tak absurdalne, że jedyne co jestem w stanie powiedzieć to moje własne imię, zaraz po tym, jak on, zahacza swoją ręką o moją (de facto, o mało nie zalewając mnie moją własną brandy) i wypowiada swoje.
Dobra, teraz to już na prawdę muszę się napić.
-Wiesz, Potter, że to ci nic nie pomoże?
-Harry. -Poprawia mnie radośnie, z szerokim uśmiechem.
Zaraz potem pada na trawę na plecy.
-Severusie? -Słyszę jego szczerze, nie wiem czym, rozbawiony głos. -Chyba zaraz usnę.
-Może zachowasz na tyle przyzwoitości, żeby zrobić to u siebie, Potter?
-Harry. -Poprawia mnie znowu. -Severusie? -Jeśli jeszcze raz wypowie moje imię to zabiję… -Jestem zbyt pijany żeby wstać.
-Ile ty właściwie wypiłeś?
Rozgląda się, jeśli tak to można nazwać, kiedy ktoś leży.
-Mnóstwo! -Taaa… jakoś nie podzielam tej radości w jego głosie.
-Wstawaj Potter! -Mówię swoim najbardziej zdenerwowanym tonem, w nadziei, że to go trochę otrzeźwi.
-Nie mogę! -Śmieje się, zatacza się nawet siedząc…
To tyle, jeśli chodzi o moje nadzieje… Ale przynajmniej mnie nie poprawił. Nie powiem do niego "Harry". Na to trzeba zdecydowanie więcej, niż jedna szklaneczka brandy. No, dobra, przez moją bezsenność opróżniłem sam jedną butelkę whiskey, ale to i tak za mało.
Pomagam mu wstać. Uwiesza się na mnie. Jest niezdolny do poruszania się samodzielnie. Marlinie, żeby nie upadł, muszę go objąć w pasie… za co, pytam, za co?! Prowadzę go do zamku. Butelki, przypominam sobie, wyjmuję różdżkę, prawie upuszczając Pottera, mruczę zaklęcie i z głowy. Idziemy przez przyjemnie puste korytarze. Siedzi chwilowo cicho, ale coś mi mówi, że ten stan nie potrwa długo. Chociaż… może? Dochodzimy do jego wierzy, otwieram drzwi kopniakiem, nie chcąc ryzykować, że znów go wypuszczę. Zaczynam go wciągać po schodach. O dziwo nie jest szczególnie ciężki. Pijani ludzie zwykle są ciężsi niż wyglądają. Zauważam, że w bok boleśnie wbija mi się moja różdżka. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że mogłem jej użyć od początku…
-Severusie? -Cholera, zabiję!! -Mogę ci coś wyznać?
Nie! Zdecydowanie nie!! Nie wypiłem tyle co ty, i BĘDĘ TO PAMIĘTAŁ!!!
-Wolałbym nie.
-Severusie? -Cztery… -Ja jestem gejem.
-Nie musiałem tego wiedzieć Potter. -Szczerze. Nie musiałem. Co więcej, nie chciałem.
Puszczam go i bezwładnie upada na łóżko.
-Harry. -Szczerzy się do mnie. Jeszcze raz mnie poprawi, to… no właśnie, co? -I się zakochałem, wiesz? -Znowu się do mnie szczerzy, i rumieni.
Ja tego nie zniosę.
-Potter, oszczędź mi z łaski swojej ciągu dalszego.
Za cholerę nie przyznam się, co chciałbym usłyszeć dalej.
-Chcesz wiedzieć, w kim? -Chichoce… Marlinie… chichotanie powinno być zakazane.
-Za mało wypiłem, by tego słuchać, Potter.
-W tobie. -Mówi.
Już nie wygląda na pijanego. Nagle ma całkiem przytomne spojrzenie. A ja serce w gardle. A on się uśmiecha. Troszkę smutno. Orientuję się, że od dłuższej chwili się na niego gapię, kiedy znów się do mnie szczerzy.
To tyle, jeśli chodzi o wrażenie trzeźwości…
-Chcesz mnie! -Wybucha śmiechem i stara się usiąść. -Przeleć mnie… -Mruczy patrząc na mnie raczej mało przytomnie. -Przecież chcesz…
To mnie otrzeźwia.
-Nie Potter. -Patrzy na mnie żałośnie. -Nie kiedy jesteś pijany.
I po jasną cholerę powiedziałem to drugie? No, i znowu się do mnie szczerzy…
-A kiedy będę trzeźwy? -Pyta uśmiechając się do mnie zalotne, o ile to w tym stanie upojenia możliwe.
-Może.
Może?! Może?! Co ja sobie w ogóle myślę? Nie dość, że w ogóle nie powinienem odpowiadać, to jeszcze kłamię! Jasne, że tak!
-Idź spać Potter.
-Harry. Dobranoc Severusie. -Mruczy i tak już usypiając.
Wychodzę. Chcę wyjść. Nie, chcę się zalać. Idę do siebie, dochodzę do lochów w rekordowym tempie. To bełkot pijaka, nalewam sobie pierwszą szklankę kolejnej butelki whiskey, albo… boję się nawet o tym pomyśleć. To by było zbyt piękne. I zbyt przerażające zarazem. Druga szklanka, trzecia… a chrzanić szklankę!
I co ja teraz zrobię? Naprawdę lepiej mi było bez tej wiedzy. W dodatku byłem jeszcze za mało pijany. Zdecydowanie za mało… nawet teraz nie jestem dość pijany…
*
Obudziłem się w strasznym stanie. Na szczęście mam zawsze miksturę na kaca. Choć teraz żałuję, że ją wypiłem. Ból głowy zagłuszał wspomnienia. A te, dają nadzieję. Nawet jeśli był to bełkot pijanego, nawet jeśli to nie była prawda. Daje nadzieję. Której sobie z pewnością w tej kwestii nie życzę. Po cholerę mi to?!
Prysznic, jedzenie, proste czynności. Zapomnieć. O, właśnie tak. Nie myśleć. Tak. Biorę książkę, czytam. Skupić się na tekście. Tak, dokładnie.
Nie wiem jak długo czytam. W każdym razie jest strona 175. Puka.
Cholera.
W tym zamku jest tylko jedna osoba prócz mnie.
-Wejdź.
-Dzień dobry, profesorze.
Wita mnie. Ma kaca. Potężnego, sądząc po jego wyglądzie. Pamięta? Marlinie, oby nie! Wystarczy, że jeden z nas to pamięta.
-Uhm… Tak sobie pomyślałem,.. -dobre sobie, nie mogłeś zacząć wczoraj? -… że pan coś może mieć na ból głowy. Pani Pomfery nie ma…
Nie pamięta. Gdyby pamiętał, nie przyszedłby tu. Przynajmniej będąc trzeźwym. Uff… Czuję ulgę jak nigdy wcześniej. I trochę żalu, ale wolę się do tego nie przyznawać. Znając moje szczęście, przypomni sobie. A nawet jeśli nie, to ja i tak zwariuję, szukając "znaków" w jego zachowaniu. Kurwa.
-Czyżby kac pana męczył, panie Potter? -Wraca pewność siebie, zjadliwość. Taaak. Tak powinno być.
-Ja… -czerwieni się -to… znaczy, skąd pan wie? I… -nagle widzę strach w jego oczach -ja… byłem nad jeziorem. A obudziłem się u siebie… -czerwieni się jeszcze bardziej, ma pytające spojrzenie.
-Nie mogłem spać, więc poszedłem na przechadzkę po błoniach. Widziałem pana nad jeziorem i mnóstwo butelek dookoła, jeśli o to chodzi.
-Nie.. Uhm… nie pomógł mi się pan dostać powrotem do zamku?
Czerwieni się. Czemu?
-Nie, panie Potter. Nie zajmuję się odnoszeniem pijanych nauczycieli do ich komnat. Widać był pan nie dość pijany. Lub zbyt pijany.
Mówiąc to podszedłem do szafki, wyjąłem flakonik ohydnej, cudownej cieczy. Spogląda na mnie niepewnie, nie wiem sam, czy nie wierzy w moją wersję wczorajszych wydarzeń, czy po prostu boi się tego, co jest w buteleczce. Wciskam mu ją w ręce.
-Na kaca, panie Potter.
***












Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum