ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Bezimiennie 3 |
Usłyszał nagle pukanie. Po chwili do pomieszczenia wszedł Wiktor. Stanął na środku gabinetu kłaniając się nisko. Charles oparł brodę na splecionych dłoniach wlepiając wzrok w starca.
- Powiedz mi Wiktorze, ile tu już pracujesz?
- Zostałem zatrudniony kiedy Panicz się urodził. 35 lat temu.
Mężczyzna powoli wstał. Odwrócił się do niego tyłem i podszedł do drewnianej biblioteczki. Przesunął długim palcem po grubej okładce jednego z tomów. Złote litery tytułu wiły się, układając w obce słowa.
- Wiesz dobrze, że nie masz dokąd pójść w tym wieku. Nikt nie przyjmie cię do pracy.
- Tak, sir.
Mężczyzna chwycił nagle książkę i rzucił nią w starca. Uderzyła go w pierś spadając głuchym trzaśnięciem na podłogę. Ryknął potężnie na sługę.
- Jesteś nikim! Masz tylko wykonywać moje polecenia! – prawa ręka zaczęła mu delikatnie drżeć – Jak śmiesz odzywać się do mnie przy innych takim tonem?! Jak śmiesz mówić cokolwiek o sprawach, które mnie dotyczą?!
Szybkim krokiem wyminął biurko i chwycił starca za kołnierz. Zacisnął mocno palce, wbijając materiał w szyję Wiktora. Ręka coraz mocniej mu drżała. Spojrzał na jego pokrytą zmarszczkami twarz i warknął.
- Jesteś nikim…! Powinienem się ciebie pozbyć – uśmiechnął się lekko – może nabić na pal dla przykładu? Umierałbyś w męczarniach długie dni.
Po twarzy Charlesa przebiegł skurcz i puścił nagle starca. Odwrócił się napięcie w stronę okna szepcąc pod nosem twardym tonem.
- Odejdź.
Wiktor odruchowo chwycił się za gardło i kaszlnął ciężko kilka razy. Załzawionym wzrokiem spojrzał na swojego pana, który usiadł na krześle trzymając kurczowo rękę. Po krótkiej chwili zastanowienia, starzec podszedł do biurka i wyciągnął z szuflady czerwone liście.
Mężczyzna spojrzał na roślinę z odrazą.
- Paniczu, proszę….
Charles zaprzeczył głową zaciskając mocniej palce na drżącej ręce.
- Nie mogę... wiesz co się potem dzieje… Będzie jeszcze gorzej.
- Przygotujemy się – przysunął liście – Nie mogę patrzeć jak Panicz cierpi. Proszę...
Mężczyzna odsunął się dysząc ciężko. Konwulsje zaczęły ogarniać całe jego ciało. Wiktor klęknął kładąc rękę na jego ramieniu. Starcowi przeszły po plecach dreszcze gdy mężczyzna spojrzał na niego całkowicie czarnymi oczami. Coś złowrogiego i starożytnego ukrywało się w nich. Blask przypominający tchnienie wieków.
Charles uchylił powoli usta. Starzec bez chwili namysłu włożył w nie liście i mocno zakrył ręką. Niemal w tym samym momencie mężczyzna odchylił mocno głowę od tyłu, uderzając w oparcie fotela. Otworzył szeroko oczy szarpiąc się gwałtownie. Jego palce bez celu przesuwały się po twarzy i dłoni starca a nogi wierzgały w powietrzu, uderzając co chwila w podłogę. Przez zasłonięte usta wydobywał się przytłumiony jęk, wypełniony bólem.
I nagle całe ciało opadło jak szmaciana lalka na fotel. Ręce zwisły bezwładnie na oparciach fotela kołysząc się lekko. Wiktor odsłonił usta, które uchyliły się delikatnie, i powoli wstał. Spojrzał jeszcze na bezwładnie ciało, w którym tylko oddech pokazywał cząstkę życia. Westchnął i pochylił się zakładając sobie jedno ramię mężczyzny na szyję i sapnął próbując się wyprostować. Ponowił próbę kilka razy, aż w końcu poddał się.
Nie miał już tyle lat co kiedyś. Nie miał już tyle siły ani wigoru, kiedy zatrudniała go matka Panicza. Czuł się w takich momentach bezwartościowy, jak kula u nogi. Sam nie wiedział dlaczego Panicz jeszcze go nie zwolnił. Może nie mógł znaleźć kogoś wystarczająco zaufanego? Może tak było najwygodniej. Przyzwyczaił się do Kruka i jego. Znał ich słabości, przewidywał ruchy i wiedział co myślą.
Ale w takich momentach zawsze miał przy sobie pomocnika. Spojrzał na drzwi i jeszcze raz na bezwładne ciało. Nie chciał go zostawiać samego, ale musiał go przenieść do zachodniego skrzydła. Mieli jeszcze parę godzin, ale ostatnio zauważył, że czas skracał się. Dziś po raz pierwszy początek ataku pojawił się po regeneracji rany. Czy Panicz też to zauważył?
Starzec przeszedł przez pomieszczenie i otworzył drzwi. Chciał dostać się do najbliższego portalu, przez który mógł przywołać Kruka.
Cofnął się gwałtownie. Cholera – pomyślał patrząc na potężną postać stojącą pod ścianą – zapomniałem o nim! Chciał zamknąć niepostrzeżenie drzwi, lecz bestia skierowała na niego spojrzenie żółtych oczu. Podeszła bliżej i wbiła szpony w grube drewno. Pochyliła się pociągając nosem. Wiktor szarpnął klamkę, próbując zatrzasnąć drzwi, lecz te ani drgnęły. Dlaczego Panicz zaufał temu dzikusowi?! Przecież on może pozabijać nas wszystkich!
Poczuł nagle na swoim nadgarstku uścisk, który zmusił go do uniesienia ręki. K'Chell odwrócił jego dłoń wewnętrzną stroną i obwąchał ją. Uniósł oliwkowe oczy w głąb pomieszczenia i ruszył w tamtą stronę.
- Nie!
Wiktor stanął z rozpostartymi ramionami zagradzając bestii drogę. Wiedział, że nie jest w stanie się jej przeciwstawić lecz K'Chell ku jego zdumieniu zatrzymał się. Uniósł głowę i spojrzał w jego ciemną twarz. Starzec charknął pod nosem jakby nie spodziewając się, że ona go zrozumie.
- Nie krzywdź go. Proszę. Nie krzywdź go.
Bestia wyminęła go, powoli podchodząc do leżącego na fotelu ciała. Wiktor patrzył jak kładzie dłoń na czole Panicza i zamyka oczy. Nagle poczuł słabą woń przypominającą korę drzewa jesiennego dnia. Poczuł blask słońca, przebijającego się przez gałęzie na skórze. Otumaniony błogim uczuciem lekkości, jak przed laty, gdy stąpał bosymi nogami po trawie. Słyszał ruch gałęzi ponad swoją głową i przemykające po nich ptaki. Lecz nagle powoli wszystko zaczęło blednąć. Wrócił zakurzony gabinet i stojąca postać, która patrzyła na niego uważnie. Wiktor odsunął się parę kroków oszołomiony tym co się stało.
K'Chell pochylił się i podniósł delikatnie Charlesa. Spokojnie stanął przed starcem kierując na niego swoje spojrzenie.
Wiktor patrzył krótką chwilę niepewnie na bestię, lecz po chwili machną ręką, każąc iść za sobą.
***
Mruknął odwracając głowę. Powoli otworzył powieki.
A więc przenieśli go do zachodniego skrzydła? Jego... izolatki.
Przewrócił się na drugi bok zasłaniając oczy ręką. Dziwne. Zazwyczaj po tym cholernym zielsku bolała go głowa, ale tym razem wręcz przeciwnie. Miał wrażenie, jakby ktoś oczyścił ją ze wszystkiego, pozostawiając błogą pustkę.
Kątem oka dostrzegł ruch po swojej prawej stronie. Westchnął ciężko.
- Za bardzo się przejmujesz, Wiktorze. Nie wiem po co mnie tak szybko tutaj sprowadzaliście.
Nie słysząc odpowiedzi spojrzał w kierunku starca. Nagle zerwał się.
- Co ty tu robisz?!
Bestia nie ruszyła się. Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby spodziewając się jeszcze kogoś. Opadł z powrotem na poduszki wlepiając wzrok w biały sufit.
- Kazali ci mnie pilnować?
Prychnął pod nosem gdy odpowiedziała mu cisza, lecz nagle krzyknął cicho łapiąc się za głowę. Spojrzał na bestie warcząc wściekle.
- Mówiłem ci żebyś nie wchodził do mojej głowy! - pod nosem dodał ciszej – a przynajmniej nie bez mojej zgody. Muszę się przygotować.
K'Chell zmarszczył brwi, lecz po chwili na jego twarzy pojawiło się coś na kształt zrozumienia. Ruszył spod ściany i usiadł na łóżku obok mężczyzny. Charles zdziwiony spojrzał w jej fioletowe oczy. Nagle postać podniosła dłoń i położyła ją na jego policzku zanim zdołał zareagować.
Przed nim rozciągała się kamienna pustynia. Niebo pokrywały ciemne, wzburzone chmury pchane chłodnym wiatrem. Spojrzał na dół. Ziemia pod jego stopami miała brunatny kolor a nieliczna trawa zdawała się być całkowicie sucha. Odwrócił się w stronę stojącej niedaleko bestii.
- Gdzie jesteśmy?
- W twoim umyśle. Pozwala to na ominięcie granic.
Mężczyzna skrzywił się przesuwając wzrokiem jeszcze raz po horyzoncie.
- Trochę tu pusto.
Treach przesunął szponem po korze drzewa, o które się opierał.
- Nie. To miejsce jest martwe.
Charles usiadł na ziemi rwąc szarą trawę. Ciekawe. Nie tak sobie wyobrażał to miejsce. Zmieniło się od kiedy był tu po raz pierwszy. Wtedy myślał też, że po raz ostatni. Lata morderczego treningu pozwoliły mu tu zajrzeć. Pamiętał, że wtedy wszystko pokrywała zieleń. Łąki, pola i tylko jedno drzewo. Jabłoń. Tutaj czas nie płynął. Gdy zdał sobie z tego sprawę, postanowił stworzyć dom. Pracował w nim potem miesiącami, zapominając o całym świecie. Czasem ktoś go odwiedzał. To było tak dawno.
A potem, po wypadku, już nie potrafił tutaj wrócić. Nieważne jak bardzo się starał. Aż w końcu przestał myśleć o tym miejscu. I już w prawdziwym życiu przeglądał księgi. Tygodniami, miesiącami, latami.
Odwrócił się patrząc na K'Chella, lecz zamarł dostrzegając postać stojącą na odległym wzgórzu. Uśmiechała się delikatnie, patrząc w jego stronę smutnym wzrokiem. Jej włosy delikatnie kołysały się na wietrze. Nagle odwróciła się i zaczęła powoli odchodzić.
Charles rzucił się przed siebie, krzycząc głosem wypełnionym rozpaczą.
- Stój! Adam! Proszę, zatrzymaj się!
Poczuł na swoim pasie potężny uścisk, który zatrzymał go.
- Puszczaj! - chwycił rękę K'Chella próbując się wyrwać – Mówię puszczaj!
Wykręcił się do tyłu i zaczął uderzać bestie po ciele. Ona jednak stała niewzruszona trzymając go z żelaznym uścisku. Charles spojrzał na wzgórze, na którym przed chwilą widział jeszcze zarys sylwetki. Teraz było całkowicie puste. Poczuł jak powoli osuwa się na ziemię. Jego kolana uderzyły o kamień a sam oparł się na dłoniach.
Dlaczego? Dlaczego się tutaj pojawił? Po tylu latach.
Usłyszał ponad sobą głos.
- Zaczynam rozumieć.
Mężczyzna czuł w gardle kulę. Oczy go piekły. Oddech przyspieszył. Szeptem wypełnionym wściekłością odezwał się.
- Co masz na myśli?
Widział jak długi cień postaci przesuwa się za nim. Nie słyszał kroków. Treach oparł się znów o drzewo patrząc na niego spokojnie.
- Chodzi o kształt twojej duszy. O znaki jakie je oplatają.
- To co za brednie?
Bestia odwróciła się spoglądając w miejsce, gdzie przed chwilą stała postać.
- Ofiarowano ci klątwę. To miała być kara. Chodzi o niego, prawda?
Na te słowa Charles zerwał się.
- Nic ci do tego! Jesteś tylko sługą! - poczuł łzy spływające mu po policzkach – Nie jesteś godzien o niego pytać. Nie miałeś też prawa grzebać w mojej głowie! Zabierz nas stąd, natychmiast! To rozkaz!
Znowu leżał na łóżku. Powoli rozluźnił kurczowo zaciśnięte na prześcieradle palce. Wziął głęboki wdech i dotknął palcami skroni. To było tak realne. Tak żywe. Jeśli w jego umyśle Adam wciąż istnieje, to mógłby z nim porozmawiać, jeśli tam wróci? Normalnie, tak jak kiedyś? Czy zobaczyłby znów jego uśmiech? Tak bardzo tego pragnie! Zrobiłby wszystko żeby go zobaczyć zanim skończy mu się czas. Zanim zapomni.
Poczuł jak ktoś wstaje z łóżka. Szybko chwycił Treacha za nadgarstek wbijając wzrok w kołdrę. W jego głosie nie było już poprzedniej wściekłości. Był zimny.
- Dokąd się wybierasz?
Bestia zatrzymała się spoglądając na niego z góry. Uniosła powoli ogon i uderzyła nim głośno o posadzkę. Charles zawołał Wiktora, który po chwili wszedł kłaniając się nisko.
- Zabierz go na dziedziniec. 60 batów. - spojrzał jeszcze na bestie - I niech Kruk się tym zajmie.
Charles z uśmiechem spojrzał na niepewność starca. Powoli wstał podchodząc do okna. Oparł się o framugę zaplatając ręce na piersi.
- Nie martw się. Treach nie będzie się sprzeciwiał. - zerknął na bestię - Wie co go czeka, jeśli by coś zrobił.
Oczy bestii przebrały całkowicie czerwony kolor. Chwilę stała nieruchomo patrząc na mężczyznę by nagle odwrócić i się ruszyć w stronę drzwi. Wiktor ukłonił się gdy wyszła i ruszył za nią.
Gdy wyszli Charles odchylił do tyłu głowę. Wszystko się komplikowało. Układana przez lata harmonia powoli się kołysała a myśli, które zachował tylko dla siebie, przestawały być sekretem.
Nikt nie wiedział dlaczego nałożono na niego tę klątwę, nawet Wiktor. Ukrywał powód i jej objawy wiele lat, zanim zdołał poprosić o pomoc. Nie zadawano potem pytań, nie kwestionowano jego rozkazów. Wszystko zdawało się być jak dawniej, nienaruszone. Tylko spojrzenie Wiktora, które czasem napotykał przypominały mu z czym się zmaga. Teraz wszystko zostało zachwiane przez tę bestię. Zacisnął pięści aż zbielały mu knykcie. Nie potrzebował jej! Powinien jak najszybciej się jej pozbyć i nie słuchać Wiktora. Starzec był owładnięty strachem, który odebrał mu rozsądek! Nie można było wprowadzać tego prymitywa do domu! Obrócił się patrząc jak Kruk przywiązuje bestię do wielkiego słupa na dziecińcu. Zmiękł, aż za bardzo. Musi znów odgrodzić się od wszystkich. Nikogo nie słuchać, nie ufać. Ludzie są tak słabi, porzucają i kłamią dla własnego zysku. Inni służą do zaspokojenia własnych potrzeb. Przywiązanie? Lojalność? To tylko puste słowa dawnych poetów. Nie ma altruizmu, wymarł razem z pierwszymi wojnami. Pozostała obłuda – a on najlepiej o tym wiedział. Najlepiej.
Uśmiechnął się gdy pierwsze razy spadły na plecy K'Chella. Niech zna swoje miejsce!
Odwrócił się podchodząc do biblioteczki. Wyciągnął niezwykle zniszczony tom i otworzył gdzieś na środku. Szybko zaczął wertować pożółkłe stronice by nagle zatrzymać się na jednej kartce. Przejechał palcem po wyblakłych literach mrucząc coś niezrozumiale pod nosem. Nagle książka wypadła mu z dłoni. Syknął pod nosem chwytając ramię, które zaczęło drżeć. Początkowy ból zniknął jednak, lecz to jeszcze bardziej go przeraziło. Nie czuł ramienia, jakby nie należało już do niego. Jakby zostało doczepione. Upadł na kolana, gdy poczuł mrowienie w piersi. Niczym wrzące żelazo wlane w jego żyły rozchodziło się powoli po reszcie ciała. Ból nasilał się z każdym oddechem. Zacisnął zęby. Nie teraz...
Wiktor stał przyglądając się jak Kruk przywiązuję bestie do słupa. Stała spokojnie, patrząc przed siebie. Zaniepokoił się widząc błogą satysfakcje w oczach wojownika. Gdy bestia była już unieruchomiona, mężczyzna schylił się podnosząc z ziemi gruby bicz. Zacisnął rączkę w dłoni i po chwili rozległ się głośny świst.
Wiktor odwrócił wzrok gdy kolejne razy spadały na plecy K'Chella. Jego spojrzenie zatrzymało się na statuach stojących na dziedzińcu. Były trzy. Reprezentowały starą legendę o założeniu Wolnych Miast. Zapewne nie było w niej ani krzty prawdy, lecz kontynuowano tradycję jej opowiadania. Była historią o utopi i prezentowała marzenia ludzi o zjednoczeniu w pokoju. Pierwsza z nich uosabiała piękną kobietę o delikatnych rysach odzianą w misternie zdobioną suknie. Jedną dłoń unosiła ku górze trzymając zboża – symbol dostatku. Drugi posąg prezentował mężczyznę który klęczał składając pociętą na części mapę – symbol jedności narodów. Trzeci to kapłan trzymający potężną księgę – Księgę Pokoju, w której podpisy złożyli wszyscy przywódcy. Jej magiczna moc miała utrzymać postanowienia o świecie bez wojen. Ludzie ufali, że pewnego dnia pojawi się ktoś, kto mógłby urzeczywistnić ten mit. Że odwieczne wojny się skończą i nastaną nowe, lepsze czasy. Niestety zapominano o dalszej części tej opowieści. Przeniósł wzrok z powrotem na klęczącego paladyna. Ktoś zdradził. Osoba, która była przykładem czystości i nieskalanej duszy. Wykradła księgę i zniszczyła ją na dalekiej północy. Schwytano ją później a gdy miecz oddzielił jej głowę od tułowia, niebo pokryły ciemne chmury. Nastały znów czasy pełne krwi i okrucieństw.
Wiktor spojrzał na bestię, która wciąż stała w milczeniu, mimo że od dawna krew ściekała jej po plecach. Chciałby jak każdy, aby to wszystko było prawdą. Dawało nadzieję, że jeśli kiedyś zdołano tego dokonać, to dla nas też jest to możliwe.
Odwrócił się ruszając po stromych schodach z powrotem na górę. Szedł kamiennym korytarzem mijając kolejne drzwi. Wszystkie zamknięte od wielu lat. Wreszcie podszedł do tych najbardziej zniszczonych i podniósł dłoń by zapukać, lecz zatrzymał się słysząc znajome dźwięki. Błyskawicznie nacisnął klamkę i pchnął drewno. Jego oczom ukazało się to, czego najbardziej się obawiał.
Na ziemi klęczała skulona postać, która cicho warczała. Jej twarz wykrzywiona była w przerażającym grymasie, przypominającym mityczne stworzenia z obrazów przedstawiających piekło. Oczy pozbawione białek, całkowicie czarne a długie kły wystawały z uchylonych ust. Wiktor patrzył na nią z przerażeniem. Zachowując jednak trzeźwość opamiętał się i powoli ruszył w stronę biurka. Nie odrywając oczu z postaci okrążył ją i położył palce na szufladzie wyciągając ją. Sięgnął po mały woreczek. Zatrzymał się widząc, że postać go zauważyła. Powoli wstała i ruszyła w jego kierunku.
- Paniczu... - uniósł ręce – proszę się uspokoić. To ja, Wiktor.
Nagle skierowała czarne oczy na worek, który trzymał kurczowo w palcach i ryknęła potężnie. Chwyciła szponami blat biurka i odrzuciła je daleko. Jednym skokiem znalazła się koło przerażonego starca i złapała go za rękę zginając ją jak zwykła gałązkę. Wiktor krzyknął próbując się wyrwać, lecz postać uśmiechnęła się oblizując długie kły i szybkim ruchem wyrwała mężczyźnie ramię. Uniosła kikut i ugryzła go zamykając oczy. Krew powoli spływała jej po brodzie.
Nagle warknęła cicho odwracając się w stronę drzwi i w tym samym momencie jej ciało pofrunęło i uderzyło głośno w ścianę. K'Chell pochylił się na ciałem i położył dłoń na jego piersi i czole. Zapachniało suszonymi owocami. Po chwili na ziemi leżał Charles w swojej normalnej postaci.
Bestia nie ruszała się patrząc uważnie jak mężczyzna powoli siada trzymając się za głowę. Bezwiednie otarł usta i spojrzał na dłoń. Zamarł by po chwili zacząć szybciej oddychać, gdy zobaczył krew na skórze. Spojrzał na pomieszczenie i w przerażeniu zaczął odsuwać się w stronę ściany.
- Bogowie... - z jego ust wyrwał się umęczony szept – co ja zrobiłem... Bogowie...
***
- Nie rozumiesz? Prawie zabiłem Wiktora! Zatracam się. Nie mogę już tak żyć!
- Śmierć to nie rozwiązanie.
- Rozkazuję ci! Wiem, że potrafisz mnie zabić!
Mężczyzna odwrócił się napięcie, gdy Treach wciąż milczał. Spojrzał na kamienistą dolinę rozciągającą się po horyzont. Nie było już trawy ani wiatru. Za to niebo stało się całkowicie czarne. Pozostało wciąż uschnięte drzewo, które tym razem znajdowało się na odległym wzgórzu. Spojrzał w tamtym kierunku z nadzieją. Może go zobaczy? Ten ostatni raz. Przeprosi. Już nie było czasu...
Nagle usłyszał za sobą melodyjny głos.
- Udaj się na pielgrzymkę do mojej ojczyzny.
Charles odwrócił się unosząc brwi.
- Słucham?
K'Chell ruszył w jego kierunku nie spuszczając z niego wzroku. Mężczyzna cofnął się o krok kierując na niego całkowicie czarne oczy. Bestia pochyliła się.
- To jedyne wyjście. Może zdołasz się uratować, jeśli tylko zrozumiesz posmak swojej kary.
Położyła dłoń na jego ramieniu. Charles miał wrażenie, że pierwszy raz ktoś na niego tak patrzy, od czasu gdy rzucono na niego czar. Naprawę, bez cienia strachu czy obrzydzenia. Prosto w oczy, jakby chciał wejść prosto w jego duszę.
- Nie ma już dla mnie ratunku – odparł cicho – nadzieja już dawno się skończyła.
Chwycił rękę Treacha i zsunął ją.
- Lecz nie mogę tu zostać. To zbyt niebezpieczne.
A na szlakach są hordy żołnierzy. Może ktoś będzie w stanie go zabić, raz na zawsze? Zbliża się wojna. Wiedział dobrze, że w takich momentach nie jest bezpiecznie być szlachcicem. Zazwyczaj to ich głowy padały jako pierwsze. Był to symbol zniszczenia starego ładu i wybawienia zwykłego ludu od ich uciśnienia. Zachodnie królestwa zabijały ich raczej jako przedstawicieli inteligencji, skorych do buntu. Eliminowały grupę najpotężniejszych i najbardziej wpływowych – taki straszak. Reszta myślała sobie potem „ Skoro potrafili to zrobić z nimi, to my tym bardziej nie jesteśmy bezpieczni”. A pokorne i usłużne majątki przydawały się nowym władzom.
Spojrzał na bestię
- Zabierz nas z powrotem.
***
Siedział na ziemi sprawdzając tytuły poszczególnych książek. Koło niego leżała wyświechtana torba, w której znalazło się już parę tytułów. Brał co chwila jakiś wertując kartki i odrzucał je niedbale za siebie. Zaraz potem sięgał po nie z powrotem i wpatrywał się dłuższą chwilę w tytuł. Jakby z nostalgią.
Nagle ktoś klęknął przed nim zabierając książkę z rąk. Charles podniósł głowę i napotkał szmaragdowe spojrzenie. Opuścił głowę podnosząc kolejny tytuł i zaczął go przeglądać. Ten jednak również został mu zabrany.
- O co chodzi?
Treach w milczeniu wstał i chwycił torbę odwracając ją do góry dnem. Mężczyzna poderwał się gdy wszystkie książki wypadły na podłogę.
- Co jest do cholery?! Myślałem, że mam się stąd wynieść.
Bestia położyła dłoń na jego policzku. Charles poczuł jak palce delikatnie przeczesują jego włosy. Nagle usłyszał myśl.
Po co je chcesz wziąć?
Mężczyzna prychnął patrząc na bestię rozbawionym wzrokiem.
- Wiesz ile te książki są warte? Wiesz ile czasu spędziłem, żeby je zdobyć? Nie mogę ich tutaj tak po prostu zostawić.
Co w nich jest tak ważnego?Mężczyzna otworzył usta, lecz zaraz szybko je zamknął. Opuścił wzrok i zrobił krok do tyłu. Odwrócił się podchodząc do biurka, na którym leżały kolejne tomy. Znowu zaczął je przeglądać. Bestia nie ruszyła się patrząc w jego plecy wyczekująco. Po chwili odezwał się cicho.
- To skradzione dzieła z Biblioteki Gauche. Zakazane. Szukałem w nich odpowiedzi. Teraz i wiele lat temu.
Odwrócił się z kwaśnym uśmiechem.
- Wiem co myślisz. Że nie są mi teraz potrzebne. Lecz nie potrafię ich porzucić – wziął tom do rąk i przesunął palcami po twardej okładce. Lśniła złowrogi w blasku słońca. Szepnął do siebie – Mogę to jeszcze znaleźć.
K'Chell podszedł do niego znowu dotykając policzka
Niczego się nie dowiesz od ludzkich uczonych.
- O, a może ty potrafisz mnie czegoś nauczyć?
Treach przechylił głowę, patrząc na niego, jakby było to oczywiste
W mojej ojczyźnie nie obronią cię księgi. Pomogę ci znaleźć drogę, ale musisz porzucić ten balast.
- Nie żartuj sobie. Sami nie potraficie się obronić na własnych ziemiach. Jesteście zacofanymi prymitywami, którzy pozwalają się nam wyłapywać a potem sprzedawać! Ten balast - podniósł książkę – pozwolił mi poznać Północne Ziemie. Ich tajemnice, mieszkańców i tradycje. Nie ma już rzeczy, które mógłbyś mnie nauczyć.
Lecz nie znalazłeś sposobu na przezwyciężenie klątwy
Mężczyzna zacisnął usta odtrącając rękę K'Chella.
- Nie wiem po co z tobą rozmawiam. Jesteś tylko sługą i masz mnie słuchać. - odwrócił się sięgając po kolejne tomy. Dodał jeszcze twardym tonem – Wyruszamy jutro o świcie. Teraz odejdź.
Gdy drzwi się zamknęły mężczyzna opadł na krzesło. Podniósł książkę wbijając wzrok w czarne litery układające się w napis. „Grimoire”*. Kiedyś jego skarb, jedyna nadzieja jaka pozostała a teraz... Teraz przekleństwo. Otworzył ją na pierwszych stronicach oglądając skomplikowane symbole. Przerażające rysunki, przedstawiające umarłych, pokryte mnóstwem obliczeń. Uśmiechnął się bez cienia wesołości. Wyliczenia, były perfekcyjne. W każdym calu idealne. Przewertował stronice. Dłuższą chwilę wpatrywał się nieruchomo w kolejny znak. Wygładził delikatnie ręką kartkę. Nie wszystko jest jeszcze stracone. Zatrzasnął książkę i wstał kierując się do szafy. Otworzył drzwi i wyciągnął gruby, skórzany płaszcz. Wsadził dzieło do dużej kieszeni i zapiął suwaki. Miał się przejmować własnym życiem? Miał okazję udać się do Północnych Ziem razem z usłużnym K'Chellem. Musiał skorzystać z tej sytuacji.
* księga wiedzy magicznej, szczególnie bardzo stara.
|
|
Komentarze |
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|