The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 18 2024 03:33:46   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Jeżeli jesteś gotowy 1
Jeżeli jesteś gotowy I: Cała prawda o Harrym





Rozdział I: Plan Dumbledore'a



"Jeżeli jesteś gotowy", powiedział.

Gotowy? Nigdy! Przerażony. Zszokowany. Rozjuszony widokiem głupiego chłopaka siedzącego na łóżku i wpatrującego się tępo w przestrzeń. Obwiniam go za wszystko, co się stało. Gotowy? Zdecydowanie nie. Mimo to kiwam głową i szybko opuszczam pokój. Wychodząc, jestem tylko po części świadom obecności parszywego, szczerzącego na mnie kły kundla. Bezmyślnie głaszczę go po głowie, kierując się w stronę lochów, bezgłośnie przygotowując moją ostatnią wolę i testament, który z jakiejś przyczyny staje się katalogiem rzadkich i śmiertelnych eliksirów, kiedy nagle moje nazwisko zostaje wyszczekane. Odwracam się, by zobaczyć mojego śmiertelnego wroga, choć okazało się, że jesteśmy po tej samej stronie, stojącego w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą siedział wyliniały pies. Uświadamiam sobie, że zupełnie przeoczyłem bestię, która dla wielu jest zwiastunem śmierci, i wybucham śmiechem. Syriusz Black patrzy na mnie wzrokiem błądzącym za rozumem, jak zawsze zresztą.

- Może i Dumbledore ci ufa, ale ja nie. Westchnij tylko w stronę Harry'ego, a zabiję cię.

W mojej głowie natychmiast zaczynają kłębić się zjadliwe riposty, które jednak giną w suchym, gąbczastym materiale, który kiedyś zapewne był moim językiem. Macham lekceważąco ręką i odchodzę w poszukiwaniu swojego sanktuarium w ciemnym, zimnym, mimo to pokrzepiającym lochu. To właśnie tu mój mózg ożywa raz jeszcze i jakiś mechanizm zaskakuje, pozwalając mi myśleć logicznie.

"Westchnij tylko w stronę Harry'ego..."

Cóż, widocznie Dumbledore nie powiedział chrzestnemu chłopca o swoim jakże fantastycznym planie uchronienia mnie i naszej Małej Znakomitości przed niebezpieczeństwem. Zastanawiam się z ironią nad sytuacją, w której zupełnie przypadkowo truję gówniarza, a Black przypadkowo rozdziera moje ciało na strzępy. Szybko jednak odsuwam tę myśl. Jeżeli musiałbym wybrać pomiędzy śmiercią z ręki Voldemorta a Blacka, wybrałbym Blacka. Nie jest wystarczająco inteligentny, by być okrutnym. Podnoszę zwój pergaminu i zaczynam karać trzeci rok Gryfonów za to, że istnieją. Od razu odczuwam uspokajającą falę goryczy rozchodzącą się po moim ciele i zastanawiam się mimochodem, jakim potworem musiałem być w poprzednim wcieleniu, żeby zasłużyć na zesłanie mnie teraz tak blisko piekła.


~o~o~


W chwili, kiedy pierwszy raz widzę Mugolskie sąsiedztwo, przypominają mi się powody, dla którym zostałem swego czasu Śmierciożercą. Robi mi się niedobrze i z trudnością powstrzymuję się od wyciągnięcia różdżki i rzucenia zaklęcia, które pobudziłoby wzrost tej perfekcyjnie ostrzyżonej trawy. Przyspieszam kroku wchodząc na chodnik, rozbawiony wizją wyrazu twarzy Mugoli, gdyby zobaczyli mój ogród. Pukam trzy razy w dębowe drzwi.

Ohydztwo. Mój żołądek kurczy się na widok tłustego idioty stojącego przede mną i (Merlinie, dopomóż) prawie zaczynam się śmiać, widząc, jak jego twarz blednie z przerażenia, a usta otwierają się w niemym krzyku. Prostuję się i obrzucam chłopaka najgroźniejszym spojrzeniem na jakie mnie stać, które normalnie zarezerwowane jest dla Neville'a Longbottoma. Odwraca się i chwiejnym krokiem podąża korytarzem, aby po chwili zniknąć za drzwiami. Słyszę jak skrzeczy coś o wampirach i zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno trafiłem do dobrego domu. Nawet rodzina Pottera nie może być aż tak tępa.

Starsza wersja chłopaka wyłania się zza drzwi, krocząc dumnie w moim kierunku, sprawiając zarazem, że cały dom trzęsie się w posadach. Ale nie ja. Zastanawiam się nad zamienieniem jego ogromnych wąsów w kaganiec i z chwilą, kiedy słyszę jego jąkanie, zaczynam żałować, że tego nie zrobiłem.

- C-co, kto...

Zbieram w sobie tyle uprzejmości, by powiedzieć:

- Przyszedłem po Harry'ego Pottera.

Jestem pod wrażeniem, że zdołałem ukryć niechęć, jaką czuję za każdym razem, kiedy wymawiam to nazwisko. Fala przerażenia opada na twarz Mugola, która zmienia barwę z czerwieni w biel, po czym, przechodząc przez wszystkie kolory tęczy, kończy z cudnym odcieniem niebieskawego fioletu. Bąka coś, co brzmi jak "ojciec chrzestny", a ja unoszę brew z obrzydzeniem. W normalnej sytuacji zamieniłbym go w oślizgłego ślimaka za pomylenie mnie z Syriuszem Blackiem. W rzeczy samej. Staram się pamiętać, że Mugol nie jest zapewne świadom tego, jaką gafę właśnie popełnił.

Zaciskam zęby i mówię:

- Jestem jego nauczycielem - a nie prostakiem i do tego psychopatą. - Zapewne otrzymał pan sowę od dyrektora Dumbledore'a, uprzedzającą o moim przybyciu.

Dumbledore wspomniał, że ta rodzina może czuć się "trochę niezręcznie" z powodu mojej obecności. Ale szczerze, kto się tak nie czuje? Wyczuwam dyskomfort, gdziekolwiek się nie pojawię. Normalnie czułbym się niezwykle usatysfakcjonowany, że zrobiłem na nim takie wrażenie. Twarz mężczyzny blednie, żeby za chwilę stać się karmazynowa ze wściekłości. Trochę niezręcznie? Doprawdy.

- Nie życzę sobie tych głupot w moim domu! Tu nie mieszka żaden Potter! Niech się pan wynosi albo wezwę policję!

Przez chwilę stoję zupełnie oniemiały z wrażenia. Patrzę na niego z podziwem, zastanawiając się niejasno jakim cudem przetrwał z taką huśtawką nastrojów. Jestem prawie pewien, że nigdy wcześniej nie spotkałem tak obraźliwego typa. Mężczyzna robi niepewny krok w moim kierunku, a ja instynktownie sięgam po różdżkę. Zastyga w bezruchu, a jego twarz na nowo przybiera kolor brudnego popiołu, a może bzu. Tak, przypominam sobie, że to już najwyższy czas, żeby wykopać korzonki bzu. Słyszę jak dudni jego przeciążone cholesterolem serce... a może nie. Nagle zdaję sobie sprawę z tego, że dudnienie dochodzi ze schowka pod schodami. Stłumione "Jestem tutaj" daje się słyszeć w przedpokoju i chwilę zajmuje mi uświadomienie sobie, do kogo należy ten głos.

Wymijam przerażonego Mugola, który wygląda, jakby chciał coś wytłumaczyć, podchodzę do drzwi i otwieram je. Chłopak zawzięcie mruga oczami kiedy słońce wdziera się do schowka. Jego twarz jest spuchnięta i mokra od krzyku. Widzę dokładny moment, gdy jego oczy przystosowują się do światła i lądują na mnie. Mruga w niedowierzaniu.

- Profesor? Co tu...?

Zapomina się, jednakże postanawiam tego nie komentować, będąc pochłonięty całą sytuacją. Zauważam, że chłopak zrzucił jakieś 2 kilo odkąd wyjechał z Hogwartu. Utyskiwanie dobiegające zza moich pleców pozwala mi wziąć się w garść.

- Weź swoje rzeczy, Harry.

Zaraz. To nie miało być tak. Mogę prawie wyczuć to słowo unoszące się gdzieś w powietrzu. On też to zauważył i wygląda na całkowicie... ogłupiałego - to chyba odpowiednie określenie.

- Natychmiast, Potter! - poprawiam się, wkładając w to całą gorycz. Dzięki bogom to skutkuje, ponieważ chłopak odchodzi w pośpiechu. Czekam, dopóki nie słyszę jego kroków na drugim piętrze i odwracam się w stronę Mugola.

- Co zrobił tym razem? - Z jego reakcji można by wywnioskować, że poważnie go wystraszyłem. Jest w stanie sklecić dwa logiczne wyrazy: zasady i bzdura. Lekceważąco kiwam głową. Nieraz już przekonałem się, jak ten chłopak potrafi być bezczelny i, mimo że nigdy nie zamknąłem go w schowku, nie twierdzę, że bym tego nie zrobił, gdybym miał do tego sposobność.

- Potter nie wróci już tego lata. Dumbledore będzie w kontakcie. - Staram się mówić normalnym głosem, ale mężczyzna trzęsie się ze strachu. Przy nim Longbottom to prawdziwy bohater. Widzę, że zerka kątem oka na moją różdżkę. Zaczynam umyślnie się nią bawić, żeby podrażnić go jeszcze trochę. Zielone, nieszkodliwe iskierki, które z niej wystrzeliwują, mogłyby równie dobrze być jedynym z Zaklęć Niewybaczalnych, sądząc po jego reakcji. Wkrótce przybywa Potter z naręczem książek i sową, wyciąga swój kufer i wpycha wszystko do środka. Spogląda na mnie, a ja odkrywam strach w jego oczach. To mnie przeraża. Widziałem różne emocje na jego twarzy - od zdenerwowania, samozachwytu, oburzenia, na pogardzie kończąc - ale nigdy nie było tam strachu. Moje płuca przestają na chwilę pracować. Kładę to na karb Mugolskiego powietrza.

Patrzę na zegarek i zauważam, że zostały nam trzy minuty zanim Świstoklik będzie gotowy do zabrania nas w "bliżej nieokreślone miejsce". Wyciągam dziwny przedmiot z kieszeni, mój wzrok opada na Pottera, by zobaczyć, że jego twarz stała się o odcień bledsza.

- Po co panu ta słuchawka? - pyta podejrzliwie.

-To Świstoklik. Mamy dwie minuty i 33 sekundy, więc jeśli jest jeszcze coś, co chciałbyś zabrać, weź to teraz.

- Świstoklik? Dokąd? - pyta. Jego oczy zwężają się i błądzą gdzieś pomiędzy mną a jego walizką. Zastanawiam się przez chwilę nad jego zachowaniem, dopóki nie przypominam sobie dokąd zabrał go ostatni Świstoklik. Staram się usunąć zniecierpliwienie z mojego głosu i odpowiadam:

- Nie wiem. Nie otrzymałeś listu od Dyrektora?

Chłopak rzuca powłóczyste spojrzenie w kierunku swojego bagażu i z powrotem spogląda na mnie. Przecząco potrząsa głową. Co on sobie wyobraża? Moja cierpliwość jest u kresu wytrzymałości.

- Nie mam czasu, żeby zaskarbić sobie pańskie zaufanie, Potter. Niech pan złapie tę śmieszną rzecz, resztę wyjaśnię, jak dotrzemy na miejsce.


Niechętnie bierze swój kufer i wręcza mi klatkę z ptakiem. Drżącą ręką chwyta drugi koniec Świstoklika. Całe zdarzenie obserwuje jego wuj, który gapi się na nas jakbyśmy byli numerem popisowym objazdowego cyrku. Chłopak wydaje się być tym rozbawiony, choć ciągle drży z niepewności.

- Do zobaczenia - mówi prawie niesłyszalnie.

I Świstoklik niesie nas w kierunku pustki.

~o~o~

Lądujemy, jeden na drugim, na zimniej, kamienistej podłodze. Świstoklik i klatka z sową wypadają z mojej dłoni; ptak nie wydaje się być z tego powodu zadowolony. Dotkliwie zdaję sobie sprawę z walizki Pottera boleśnie wbijającej się w moje ramię i staję się przyjemnie świadom ciepłego uda przygniatającego moje...

- Potter, wstawaj natychmiast! - rozkazuję ze zbyt dużym naciskiem.

Wydaje się, że powrócił do siebie. Świadomość absurdu sytuacji pojawia się na jego twarzy, zmieniając się w grymas upokorzenia i z powrotem w strach. Jestem pod wrażeniem mnogości emocji w tak krótkim czasie i bólu, kiedy chłopak pośpiesznie wstaje. Wyszarpuję się spod jego walizki i pochylam nad nią, próbując zmniejszyć ból pleców.

- Co? - pytam, zerkając na niego, i wtedy uświadamiam sobie, że on nie patrzy na mnie, tylko na swój kufer. Aaa. Jego różdżka. Oczywiście nie miał jej przy sobie, skoro nie mógł używać jej w czasie wakacji. Jestem zafascynowany jego instynktem obronnym - instynktem, którego chłopiec w jego wieku mieć nie powinien. Instynktem, który ja wyrobiłem w sobie dużo później. - Nie martw się, Potter, nie mam zamiaru cię zabić.

Nie wygląda na przekonanego.

- Gdzie jesteśmy?

- Na wygnaniu - odpowiadam, rozglądając się po dużym, kamiennym pokoju. Loch, dzięki bogom. Zapalam ogień w kominku, żeby dodać trochę światła skromnie rozjaśnionemu przez dwie pochodnie pomieszczeniu. Pokój jest ogromny i prawie pusty, oprócz dwóch łóżek stojących po jednej stronie, biurka po drugiej i pary sfatygowanych krzeseł stojących naprzeciwko kominka. Są tu jedne drzwi na przeciwległej ścianie, które, mam nadzieję, prowadzą do wyjścia, ale nie jestem pewien.

- Dumbledore wysłał ci list. Czemu go nie dostałeś?

- Byłem zamknięty w schowku, prawda? - warknął. Prawie mi ulżyło, kiedy znowu zobaczyłem bezczelność na jego twarzy.

- Bzdura, chłopcze. Wysłał list dzień po zakończeniu roku.

- W takim razie musiał mnie minąć, bo siedziałem tam od kiedy tylko przyjechałem do domu. - Zażenowanie pojawia się na jego twarzy. Gapię się na niego, zastanawiając się, czy powinienem mu uwierzyć. Starając się nie myśleć o wszystkich meandrach, które musiałbym przemyśleć chcąc sprawdzić czy mówi prawdę, decyduję się na ciętą ripostę.

- Kto by pomyślał, że będąc karanym tak srogo masz jeszcze ochotę na łamanie zasad.

- Świetnie. Zechce pan pamiętać, że nie byłem w stanie odrabiać lekcji podczas wakacji.

- Daj spokój Potter. Naprawdę oczekujesz, że uwierzę, że byłeś zamknięty za odrabianie lekcji? - szydzę, ale po jego minie widzę, że mówi prawdę.

- Powiedziałbym, że nie oczekuje, aby uwierzył pan w cokolwiek mówię. - Słyszę jad w jego głosie i mam ochotę go uderzyć. Ręką. Jestem wstrząśnięty. Idioci, jak ojciec chrzestny chłopaka, uciekają się do przemocy fizycznej, nie czarodzieje, jak ja. My mścimy się w bardziej wyrafinowany sposób.

- Pilnuj się, Potter - ostrzegam. Mam niezły ubaw patrząc, jak próbuje utrzymać język za zębami, ale zapamiętuję, aby nauczyć go, jak nie okazywać emocji. Jednej z najbardziej przydatnych technik obrony.

- Jak długo muszę tu zostać?

- Do rozpoczęcia roku - Odpowiedź na to pytanie sprawia mi niezwykłą przyjemność, gdy wiem, jaką tortura będzie dla chłopaka. Ale wtedy przypominam sobie, że ja też będę musiał wytrzymać tę mękę i moja przyjemność zostaje zastąpiona ukłuciem żalu.

- Z panem? - Właściwie to nie powinienem być urażony tym wybuchem gniewu, prawda? Nie byłem przygotowany na jawną pogardę. - Po prostu myślałem, - zaczyna się jąkać, - że... hm... po tym, co się stało... wie pan... - Zaczynam tracić cierpliwość, czekając, aż skleci jakieś logiczne zdanie. - Wywnioskowałem, że będzie pan pracował dla Dumbledore'a... jak wcześniej.

Chwilę zajmuje mi zrozumienie, o co mu właściwie chodzi. Szpieg. Znowu? Nie ma mowy. Prawie zaczynam się śmiać, ale opanowuję się w ostatnim momencie.

- Przykro mi, Potter. Dyrektor zdecydowanie woli mnie żywego. Niestety, ciebie także. - Obrzucam go gniewnym spojrzeniem, zachęcając do odpowiedzi. I wtedy przypomina mi się: on nie powinien o tym wiedzieć.

- Jak się dowiedziałeś? - patrzę na niego ze złością, a rumieniec pojawiający się na jego twarzy zdradza, że zdobył tę informację w trakcie robienia czegoś, czego robić nie powinien.

- Er... po prostu... tak jakby wpadłem do Myślodsiewni Dumbledore'a.

Jasne. Po prostu. O mały włos nie wybucham śmiechem. Cholera. To już drugi raz. Zazdrość zaczyna ściskać mój żołądek. Sam bym chciał wpaść do jego Myślodsiewni. Chociaż z drugiej strony... może lepiej nie.

- Jutro zaczynamy zaawansowany trening obrony. Wygląda na to, że zostaniesz nagrodzony za swoje ciągłe popadanie w kłopoty. - Jestem zaskoczony wyrazem jego twarzy. Jak śmie być mniej niż podekscytowany tą perspektywą?

- Ale ja mam wakacje! - protestuje.

- Może powinieneś był pomyśleć o tym wcześniej, zanim... - Co? Urodziłeś się? Do jasnej cholery, przecież nie mogę go za to winić. Poszukuję jakiegoś odpowiedniego słowa i przeklinam chłopaka. Straciłem nad sobą panowanie trzy razy w ciągu dziesięciu minut. Żeby tego było mało, mówiłem do niego po imieniu, co w sumie czyni z tego dnia całkowitą porażkę. Biorę głęboki oddech i powtarzam, że trening rozpocznie się jutro. Odchodzę, by zwiedzić moje więzienie.

~o~o~

Potworny, znajomy ból budzi mnie, chwytam się za ramię, chcąc zapobiec rozerwaniu go na strzępy. Powietrze więźnie mi w gardle. Zaciskam usta, aby powstrzymać krzyk. Mroczny Znak pobłyskuje przez zaciśnięte powieki - pamiątka po mojej życiowej porażce. Ból zmniejsza się, jednakże nieprzyjemne mrowienie zostaje. Z trudem łapię oddech, a natłok myśli wiruje w mojej głowie.

Zasłużyłeś sobie na to, prawda? Głupi kretyn. Mógłbyś pomyśleć, że już sam ból, kiedy Czarny Pan zwołuje swoich poddanych, był wystarczającym powodem, żeby się do niego nie przyłączać. Teraz nie jesteś zbyt ambitny, prawda, Severusie?

Przestaję szydzić, kiedy dochodzi mnie równy, cichy rytm oddechu z łóżka obok. Po raz pierwszy w życiu jestem wdzięczny, że Harry Potter istnieje. Koncentruję się na kojącym odgłosie i odpływam. Nie wiem, jak długo spałem, kiedy nagle wzdrygam się na odgłos stłumionego płaczu.

Najpierw zastanawiam się, czy mi się to nie przyśniło. Ale zaraz słyszę ciężki oddech i kolejny spazmatyczny krzyk. Zapalam lampę i odwracam się w kierunku Pottera, skulonego w pozycji embrionalnej, trzymającego się kurczowo za głowę. Nie reaguję, ale obserwuję twarz chłopaka wykrzywioną w bólu. Jestem zbyt zdumiony, by czuć jakiekolwiek współczucie. Oczywiście słyszałem o jego bliźnie (kto nie słyszał?), ale do teraz nigdy nie widziałem, jak działa. Zaczyna krzyczeć, kiedy zaskakuje go kolejna fala bólu. Przekręca się na brzuch, skulony wciska głowę w materac. Podchodzę do niego bez zastanowienia.

- Potter? - mój głos jest ochrypły i zdradza troskę. Część mojej świadomości przeklina mnie za ukazanie swoich uczuć.

- On...ja....aaaugh.

Nie przypominam sobie, kiedy rozwinąłem instynkt opiekuńczy, ale moje ręce zaczynają gładzić plecy chłopca w geście uspokojenia. Słyszę siebie mówiącego "Cśsiii", ignorując znajomy głos w mojej głowie krzyczący: "Co ty robisz, do jasnej cholery?". Jego koszula nocna jest przemoczona i przyklejona do wygiętego kręgosłupa. Jego oddech jest urywany, a mięśnie drżą próbując się zrelaksować. Moja ręka, która teraz jest swoim własnym panem, zaczyna gładzić tył jego głowy. Po kilku chwilach jego tętno powraca do normalnego. Czuję, jak znowu się spina, zapewne uświadamiając sobie, że dotyka go jego najbardziej znienawidzony nauczyciel. Wycofuję rękę, za szybko, zeskakując z łóżka. Jestem zażenowany, ale udaje mi się to ukryć zanim spogląda na mnie.

- Przeszło? - pytam, odczuwając ulgę, że oziębłość mojego głosu jest nienaruszona.

Milcząco kiwa głową. Coś zamigało w jego spojrzeniu, ale nie mogę tego dokładnie określić. W przyćmionym świetle lampy widzę różowy rumieniec pokrywający jego policzki. Chłopak kuca na łóżku i patrzy na mnie.

- To był Karkarow, tak sądzę. To znaczy... Miałem sen...

Chwilę zajmuje mi zanim uprzytomniłem sobie, o czym on mówi. Więc starzec nie żyje. Kiwam głową ze zrozumieniem, próbując stłumić mój własny strach. Jestem następny.

- Profesorze, ja... - urywa, nie mogąc sprostać emocjom, potrząsa głową, próbując rozwiać uporczywy obraz sprzed swoich oczu. - On pana szuka - mówi przepraszająco.

Żadna nowina. Kiwam głową jeszcze raz, zdając sobie sprawę, że, jak głupiec, kiwałem nią cały czas.

- Idź spać, Potter - mówię, a mój głos łamie się jak czternastolatkowi. Wygląda na wściekłego, ale nie dbam o to. Gaszę światło, zaczynając się martwić o tak trywialne rzeczy jak moja śmiertelność.

~o~o~

- Potter, wstawaj.

Zwalczam ochotę wyciagnięcia ręki i dotknięcia bladej, gładkiej skóry jego ramienia. Jest wychudzony, ale delikatna linia jego mięśni i apetyczny widok sutka czyni z niego lepszy kąsek niż śniadanie, które wyczarowałem. Przeklinam chłopaka za to, że miał czelność zdjąć koszulę nocną i mówię z całą goryczą na jaką mnie stać:

- Wstawaj natychmiast. Mamy robotę do zrobienia.

Spogląda na mnie z ociąganiem, machinalnie szukając okularów. Czerwone obwódki wokół jego zielonych oczu zdradzają nieprzespaną noc. Na pewno nie wyglądam lepiej, skoro całą noc spędziłem na słuchaniu jego cichego pochlipywania. Kilka razy musiałem zwalczyć nagłą ochotę pocieszenia go. Zastanawiam się, co, do jasnej cholery, mnie napadło. Chyba wczuwam się w jego sytuację. Jest za młody, żeby być dręczonym przez takie koszmary. Za młody, by być celem gniewu Voldemorta.

Za młody dla mnie, bym mógł gapić się na niego w ten sposób.

Cholera. Odwracam się i podchodzę do biurka, na którym stoi herbata i owsianka, którą przyzwałem z Hogwartu. Dzięki bogom to zadziałało, bo tu, gdzie jesteśmy, nie ma kuchni. Nic poza tym pokojem i łazienką. Oczywiście rozkoszuję się ciemnościami. Ale zastanawiam się, jak długo zniesie to Potter. Jest stanowczo za blady. Przychodzi mi na myśl, żeby zaczarować sufit, by odzwierciedlał niebo. Siadając do śniadania zapamiętuję, żeby poszukać odpowiedniego zaklęcia.

- Skąd to się wzięło? - ziewa, przeciągając się. Przynajmniej miał na tyle przyzwoitości, by się ubrać. Nie odpowiadam, pijąc herbatę. Chłopak siada naprzeciwko mnie i zaczyna jeść łapczywie. Nienawidzę oglądać dzieci, gdy jedzą. Krzywię się z niesmakiem i odwracam wzrok, czekając aż skończy. W głowie zaczynam analizować plan zajęć.

- Profesorze Snape? Zastanawiałem się... - Obrzucam go niecierpliwym spojrzeniem, ale on i tak kontynuuje. - Czy wie pan, jak mogę... cóż... moje sny. Myśli pan, że Vol-er, Sam-Wiesz-Kto też o mnie śni?

Nie myślałem o tym wcześniej. Uderza mnie to, że powinienem pomyśleć o tym teraz. Nie sądzę, żeby Voldemort śnił. W ogóle nie mogę sobie wyobrazić, żeby spał. Spanie jest takie ludzkie. Ale czy to możliwe, żeby miał wizje związane z Potterem? Że wykorzystuje nas teraz? Razem? Dumbledore dawno temu zdołał zerwać zaklęcie tropiące Czarnego Pana z mojego ramienia. A co z blizną Pottera? Potrzebna by była dobra kryjówka, jeżeli blizna chłopaka jest połączona z Voldemortem. Z pewnością Dumbledore pomyślał o tym wszystkim. Prawda?

Nie przychodzi mi na myśl żadna odpowiedź na pytanie chłopaka, więc odchrząkuję i piję herbatę, mając nadzieję, że nie będzie więcej pytał. Jest zły, czuję to. Spoglądam na niego i widzę, że jego oczy płoną z wściekłości.

- Nie wierzy mi pan?

- Skończ jedzenie, Potter - mówię, wstając. Idę wziąć prysznic, żeby uniknąć jego pytań.

Kiedy zakręcam wodę i wychodzę z wanny, słyszę stłumione głosy dochodzące z pokoju obok. Przez chwilę jestem sparaliżowany strachem. Szybko jednak ubieram szlafrok i ruszam w kierunku pokoju. Rozluźniam się na widok dyrektora, który uśmiecha się w ten swój denerwujący sposób. Wykonuję zaklęcie wysuszające moje włosy i podchodzę.

- Dzień dobry, Severusie.


Odwal się, Albusie.

- Dobry.

- Harry właśnie opowiadał mi o swoim śnie.

Spoglądam na Pottera, którego oczy są wlepione w podłogę, szczęki zaciśnięte.

- Znalazłeś go? - pytam. Odpowiada mi skinieniem głowy.

- Niedaleko Hogsmead. Rozrabiał. - Odpowiada i zniża wzrok. Zauważam, że Potter mi się przygląda, więc odwracam się do niego plecami. Jego spojrzenie mnie krępuje. Mój żołądek pali mnie wewnętrzną... nienawiścią - tak mi się wydaje.

- Blizna chłopaka, Albusie. Czy Voldemort może go przez nią wyśledzić? - Mój głos jest niski i żałuję, że nie mogę porozmawiać z dyrektorem sam na sam. Dumbledore nie patrzy mi w oczy. Wie coś, czego nie powie. A ja nie dowiem się, dopóki sam nie zechce mi o tym powiedzieć.

- Harry jest bezpieczny. Ty także. Jak długo żadne z was nie wie, gdzie jesteście, Voldemort was nie znajdzie. - Widzę, że kłamie albo ukrywa coś przede mną. Mam ochotę rozwalić go na tysiąc kawałków, ale zamiast to kiwam głową. Wiem przynajmniej, że jesteśmy bezpieczni. Jestem pewien, że stary tego dopilnował.

- Albusie, możemy porozmawiać w cztery oczy? - staram się kierować w stronę łazienki. Czuję przenikliwe spojrzenie chłopaka na sobie. Dumbledore patrzy na mnie i potrząsa głową.

- Myślę, że lepiej będzie, jak będziemy rozmawiali otwarcie.

Zaciskam zęby, żeby nie przekląć na głos. Rozmawiać otwarcie. Jaassne. Mogę się założyć, że nie znam nikogo, kto by miał więcej sekretów niż ten mężczyzna. Hipokryta. Do diabła z nim.

- Chłopak nie może być zamknięty przez cały czas w lochu, Albusie. Dzieci potrzebują słońca i świeżego powietrza. - Mówię przez zaciśnięte zęby. Mimo woli patrzę na chłopaka, który gapi się na mnie. Zapewne jest zszokowany, że dbam o jego dobro. Pomimo wielu okazji, kiedy uratowałem tyłek tego małego smarkacza. Dumbledore uśmiecha się z rozbawieniem. Ręka zaczyna mi drgać.

- Oczywiście masz rację, Severusie. Jakże wspaniałomyślnie z twojej strony. Zobaczę, co da się zrobić, ale na razie musicie zostać tutaj. Przykro mi, Harry. Severusie, pozwoliłem sobie zabrać kilka twoich rzeczy. Wpadnę od czasu do czasu, żeby sprawdzić, jak wam idzie.

Zamienia jeszcze kilka zdań z chłopcem i wchodzi. Potter idzie wziąć prysznic, a ja zaczynam zastanawiać się, jak, do jasnej cholery, przetrwam te lato.


Rozdział drugi: Pierwsze koty za płoty



- Jesteś zły, spróbuj jeszcze raz.
- To głupie.
- Mimo wszystko konieczne, Potter.
- Dlaczego?
- Już ci tłumaczyłem. Uczucia nas zdradzają. Musisz się nauczyć, jak je ukryć, jeżeli to konieczne.
Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek bawił się tak dobrze. Uczenie chłopaka, jak zachować powagę, jest trudniejsze niż myślałem. Ale za to mogę sobie pofolgować w prowokowaniu go pod przykrywką nauczania. A on jest zmuszony przemilczeć upokorzenie.
Wewnątrz uśmiecham się demonicznie. Na zewnątrz... no cóż... uśmiecham się demonicznie. To odbiera mu wszelką odwagę.
- Świetnie - mówi. Ściąga usta w wąską linię, obserwuję go, kiedy próbuje odprężyć mięśnie twarzy. Gapiłem się na tę twarz przez trzy tygodnie. Zapamiętałem każdy szczegół. Wiem, co dokładnie czuje, w momencie kiedy zaczyna to odczuwać. Uwielbiam władzę, jaką mi to daje. Uwielbiam prowokować każdą z tych emocji. Jest mi prawie głupio, że tak bardzo to lubię.
- Nadal jesteś prawiczkiem?
Jego oczy rozszerzają się, a normalna bladość jego twarzy zmienia się w jasną czerwień. Prawie wybucham śmiechem. Ale powstrzymuję się. Oczywiście nawet nie muszę zgadywać odpowiedzi. Jest wypisana na jego twarzy. W końcu ma tylko 14 lat. Czy 15? Pamiętam, że wspominał coś o swoich urodzinach. Zresztą, nie obchodzi mnie to. Oczywiście, jak miałem 14 lat moja niewinność była tylko odległym wspomnieniem... nie, lepiej nie myśleć o tym teraz.
- Jesteś zakłopotany, spróbuj jeszcze raz. - Jego zażenowanie zmienia się w gniew. Najwyraźniej, podczas tych lekcji nie bawi się nawet w połowie tak dobrze, jak ja. Nie mam nic przeciwko temu. Mruży oczy i rozluźnia twarz.
- Wiedziałeś, że twój chrzestny jest gejem?
Zażenowanie. Szok. Chciałem sprowokować jego oburzenie, ale co tam. I tak mu się nie udało.
- Spróbuj jeszcze raz.
- Czekaj. Czy to prawda?
Posyłam mu surowe spojrzenie, ale on nie wycofuje się z pytania. Jest ciekawy. Ciekawość. Kolejna z jego irytujących cech. Później wymyśle jakiś sposób, żeby to z niego wykorzenić.

- Potter, skoncentruj się - niechętnie usłuchał.

Coraz trudniej jest mi wymyślać nowe zaczepki. Nauka tego zajmuje mu bardzo dużo czasu. Tym lepiej dla mnie. Uciekałem się do mówienia mu rzeczy, których nie powinien wiedzieć, a później przyglądałem się trybom jego umysłu, kiedy próbował odgadnąć, czy mówiłem prawdę. Wydaje się, że opanował umiejętność opanowania śmiechu. Albo nie rozumie moich dowcipów, co jest bardziej prawdopodobne. Gniew i zażenowanie są jego słabymi stronami... i, oczywiście, najzabawniejszymi do sprowokowania.

- Ty pewnie też jesteś pedziem. - Nic. Bardzo dobrze. Kontynuuję. - Jesteś raczej blisko z Weasleyem. Obserwujesz go, kiedy się ubiera? - Nic. Jestem pod wrażeniem. - Myślisz o nim, kiedy jesteś w łóżku? Powiedz mi, Potter, o kim myślisz? Czyją twarz widzisz wieczorem, kiedy zamykasz oczy? Jakie obrazy przechodzą przez ten twój móżdżek, zainfekowany dojrzewaniem? - Jakoś nie chcę tego ciągnąć dalej. Zdecydowanie nie powinienem tak do niego mówić. Oczekiwałem jego reakcji wcześniej. Jeszcze raz i przestanę. - Twój prysznic wydawał się być dzisiaj nadzwyczaj długi.

Rumieni się. Ja prawie też. Cholera. Zapamiętuję, żeby spłukać prysznic, zanim go użyję.

- Jesteś zakłopotany.

- Uwielbiasz to, prawda?

- Jesteś zły.

- A ty sadystyczny - oczywiście ma rację.

- To twój trening, Potter. Jeżeli nie czujesz się na siłach, powiem Dumbledore'owi, że Słynny Harry Potter nie potrzebuje jego pomocy.

Jego twarz znowu staje się pusta.

- Może nie chcę zmienić się w ciebie - odpowiada. Jego głos jest lodowaty. Ma rację. Zabolało. Ale właściwie niby dlaczego? - Jesteś zły - mówi, uśmiechając się. Ma prawie rację, myślę, krzywiąc się na niego. Zauważam, że świetnie by sobie poradził na zajęciach z wyciągania informacji z innych. Oczywiście, tę lekcję zostawię dla innego nauczyciela.

- Sprytne - szydzę. - Ale zastanawiałem się, o kim myślałeś pod prysznicem.

Znowu się czerwieni. Uśmiecham się mimo woli.

~o~o~

Jeżeli bym musiał, przyznałbym, że żałuję, iż lato się kończy. Uwielbiam Eliksiry, uczenie jednakże rzadko daje mi tyle satysfakcji, co pobyt tutaj. Pusta twarz Pottera prawie mnie teraz denerwuje. Ale przynajmniej wiem, że umie.

- Na co patrzysz, Potter?

- Na nic.

Cholerny chłopak. Stworzyłem potwora. Muszę przyznać, że stał się w tym całkiem niezły. Mimo, że nauka tego zajęła mu więcej czasu, niż innych rzeczy, których uczyłem go tego lata, do niczego nie był równie zapalony. Robi to, żeby mnie zdenerwować. Nie wkurzy mnie tak szybko. Chcę zrobić coś, co przełamie się przez tę maskę. Gówniarz. Chcę zobaczyć coś w jego twarzy. Cokolwiek.

Odwracam uwagę od mojej żałosnej potrzeby i wracam do planu zajęć z Eliksirów dla szóstoroczniaków. Wracamy do Hogwartu, gdzie będę uczył beznadziejnych uczniów pięknej i delikatnej sztuki. Teraz moje zadanie wydaje się jeszcze bardziej przerażające. Jakoś nie sądzę, żeby stanowisko profesora Obrony Przed Czarną Magią podniosło mnie na duchu. Nie uczą tam prawdziwej obrony. Obezwładnianie boginów nie pomoże tym bachorom w walce z Voldemortem. Dumbledore miał rację, zlecając Harry'emu ten trening.

Cholera. Znowu to zrobiłem. Nie wiem, jak przestanę nazywać go Harrym w mojej głowie, ale to naprawdę musi się skończyć. Wmawiam sobie, że to naprawdę nie jest moja wina. Wcale nie jest łatwo żyć z kimś tak długo i nie nabrać do niego poufałego stosunku. To normalne. Jestem przy nim za każdym razem, kiedy się budzi. Słucham jego koszmarów. Widzę go w tym podatnym stanie pomiędzy snem a świadomością każdego ranka, kiedy go budzę - ociężałe powieki mrugające na mnie, rozchylone wargi unoszące się w leniwym uśmiechu, długie, smukłe palce poszukujące okularów. O, bogowie.

Otrząsam się z moich marzeń. To wszystko przez to zamknięcie w lochach. Prawda, spędzam dużo czasu zamknięty w lochach, ale normalnie jestem wtedy sam. Uświadamiam sobie, że znowu się na mnie gapi. Czuję jego spojrzenie drążące dziurę w moim czole. Stał się ostatnio bardzo zuchwały, ale co mogę na to poradzić? Dać mu szlaban? Jego bezczelność się potroiła. I choć powinno mnie to martwić, to bardziej zaniepokojony jestem tym, że on mnie bawi. Jeżeli nie miałby 14 lat (czy może ma teraz 15?) i nie był Harrym "cholernym wybawicielem" Potterem, mógłbym pomylić naszą wymianę zdań z flirtem.

- Przestań się gapić, Potter.

- Nie gapię się.

- Widzę cię.

- Nawet na mnie nie patrzysz.

Teraz na niego patrzę. Jest rozbawiony. Nienawidzę go.

- Uważaj Potter, bo pomyślę, że ci się podobam. - Rumieni się, a ja odczuwam euforię zwycięstwa. Coś mignęło w jego oczach. Czy to... wstyd? Już zniknęło. Jego twarz znowu jest bez wyrazu, a on sam powrócił do czytania książki. Wprawia mnie w zakłopotanie. Oczekiwałem większego oddźwięku z jego strony. A może chciałem? Nie kłócimy się już od tygodni. Powiedziałbym, że stał się odporny na wszelkie próby prowokacji. Ale przecież o to chodziło, prawda?

- Uważaj, Snape, bo pomyślę, że ci się podobam.

Bardzo śmieszne. Gapiłem się na niego. Uśmiecha się do mnie, a ja oddałbym wszystko, żebym mógł dać mu po tyłku. Kiedy to niby pozwoliłem temu głupkowi, żeby się do mnie dobrał?

- Nie sądzę Potter. - Tylko na tyle cię stać? Cholera.

- Niech pan da spokój, profesorze. Przecież pan mnie pragnie.

Z całą pewnością nie!

- Może będzie ci w to trudno uwierzyć, ale nie każdy jest oczarowany twoją sławą. - A niech ma za swoje. To powinno go zamknąć. Zazwyczaj zamyka. Zgryźliwość, uszczypliwość, zjadliwość.

-O kim pan myśli pod prysznicem?

Nie. Spodziewałem. Się. Tego. Mały gówniarz. Od kiedy dowcip mu się tak wyostrzył? Chłopak spędził ze mną stanowczo za dużo czasu. Udzieliło mu się. Przestań gapić się jak idiota i odpowiedz!

- Zapewniam cię, mały chłopczyku, że jeżeli myślałbym o kimś pod prysznicem, byłby to ktoś bardziej rozwinięty. - Jest zszokowany. Teraz zły. Świetnie. Uśmiecham się do niego drwiąco, zadowolony z siebie, i wracam do pracy.


~o~o~

- Potter, nikt nie może wiedzieć, co tu robiliśmy. Jeżeli ktokolwiek cię zapyta, gdzie byłeś, masz mu powiedzieć, że w Hogwarcie. Czy to jasne?

- Ale dlaczego?

Przeklęta ciekawość. Choć raz chciałbym mieć ten luksus powiedzenia mu o czymś bez żadnych dodatkowych pytań. Posyłam mu groźne spojrzenie, ale nie jest pod wrażeniem. Przywykł do niego, można by powiedzieć.

- Ponieważ nauczyłeś się rzeczy, których nie powinieneś znać. Dyrektor może iść za to do więzienia.

Gapi się na mnie. Poczucie winy pojawia się na jego twarzy. Jeden z tych rzadkich momentów, kiedy zapomina się całkowicie. Widzę, jak szuka słów. Marszczy brwi, ukazując tę ohydną bliznę.

- Pan też - mówi ze zbyt dużym smutkiem w głosie. Nie przerabialiśmy smutku, przypomina mi się, ale odsuwam te myśl. To prawda. Ale więzienie jest moim ostatnim zmartwieniem. Powinienem był pójść do więzienia wiele razy, ale zdołałem uciec. Co przypomina mi powód, dla którego zgodziłem się to robić.

- Wreszcie na to wpadłeś? - Dalej potrafię być zgryźliwy, jeśli muszę. Jego twarz znów staję się pusta i wiem, że go wkurzyłem. Często zastanawiałem się, czego używa jako swojego punktu koncentracji. Nigdy go o to nie spytałem.

- Dlaczego pan to zrobił?

- Dumbledore mnie poprosił. - Poprosił, doprawdy. Prośby Dumbledore'a nigdy nie pozostawiają wyboru. To rozkazy ukryte pod płaszczykiem uprzejmości, abyś miał wrażenie, że masz wybór. Widzę, jak kombinuje w tej swojej główce, spogląda na mnie oczami błyszczącymi rozbawieniem.

- Myślę, że chciał pan. Zapewne zgłosił się pan na ochotnika. - Coraz bardziej niepokoi mnie bezczelność tego chłopaka. Zapomniał o swojej pozycji jako mój uczeń, a to nie będzie tolerowane. Jeżeli bylibyśmy z powrotem w Hogwarcie, mógłbym zabrać 20 punktów za ten błysk w jego oczach. Mógłbym.

- Tak, skakałem z radości na myśl o spędzeniu moich wakacji robiąc za niańkę. - Nie lubi, jak mu się przypomina, że jest dzieckiem. I ma rację. Wypędzam te myśl z mojej głowy. Lepiej traktować go jak dziecko, niż myśleć o nim, jak o młodym mężczyźnie rosnącym... rozwijającym się... Stop.

Wyciągam Świstoklik, a on wręcza mi tę irytującą sowę. Stoi blisko mnie i czuję lawendowy zapach jego włosów. Spogląda na mnie, jakby chciał wyczytać coś z mojej twarzy. Cicho życzę mu powodzenia, ale drętwieję pod jego spojrzeniem. Nie żebym się obawiał, że wyczyta coś z mojej twarzy. Nie obawiam się. Ale pod jego spojrzeniem czuję się nieswojo. To nie tak miało być. I gdy tylko Świstoklik wciąga nas w podróż do Hogwartu, nasza mała gra kończy się. Zastanawiam się, czy zdaje sobie z tego sprawę.

- Panie profesorze? - pyta. Jego głos jest dziwny, spoglądam na niego. Odchrząkuję w odpowiedzi, ponieważ nie mogę ufać własnemu głosowi. Przeklinam się za to i modlę cicho, żeby odzyskać zjadliwość, gdy tylko postawię stopę na tym wypełnionym jełopami terenie.

- Chciałem panu podziękować... wie pan... za pomoc. Dobrze się bawiłem.

Powinienem coś po tym powiedzieć. Coś, co by mu przypomniało, że to, co robiliśmy, nie miało nic wspólnego z zabawą. Powinienem być wściekły. Profesjonalna strona mojej osobowości zaczyna tworzyć jedną ripostę za drugą... a potem zgniata wszystkie myśli wyciskając je z mojej świadomości, nie trafiając w śmietnik i sprawiając, że lądują obok mojej dumy. Decyduję się na ciszę, jako najlepszą odpowiedź, i staram się nie zwracać uwagi, że chłopak znów się uśmiecha.



Rozdział trzeci: Docieranie



Świstoklik zabiera nas z ogromną szybkością i lądujemy niespodziewanie. Mój kufer spada ciężko na podłogę a ja zataczam się w kierunku Snape'a. Pomaga mi złapać równowagę i zajmuje mi kilka chwil zanim dochodzę do siebie. Kiedy mój mózg powraca na swoje miejsce, uświadamiam sobie, że moja głowa spoczywa na klatce piersiowej Snape'a. Nie mogę się powstrzymać od wąchania go. Pachnie zniewalająco. Świeżo, czysto, a mimo wszystko przyziemnie.

Mój żołądek ściska się, kiedy uświadamiam sobie, że próbuję opisać woń ciała profesora Snape'a. Nie mogę uwierzyć, że jestem wystarczająco blisko by ją poczuć. Jego ręka odpycha mnie od siebie, a ja o mało się nie czerwienię. Modlę się do bogów, żeby zdążyć na powrót znienawidzić mężczyznę, zanim spotkam się z Ron'em. To prawda, Ron jest moim przyjacielem. Stanąłby ze mną ramię w ramię i walczył przeciwko Voldemortowi. Ale nie jestem pewien, czy wybaczyłby mi wąchanie Snape'a i określanie zapachu jako "niesamowity".

Odwracając wzrok od mężczyzny stojącego przede mną, zdaję sobie sprawę, że nie mam pojęcia, gdzie się znajdujemy. To jakiś pokój gościnny z półkami na książki wzdłuż ścian i kominkiem, który wydaje się być zapalony tylko dla dekoracji, ponieważ w pomieszczeniu jest lodowato. Jest tam twarde antyczne krzesło stojące przed kominkiem i mały stolik zaraz obok. Przyćmione światło dochodzi z lampy stojącej na biurku w odległym kącie. Zdaję sobie sprawę, że to muszą być jego kwatery. Mimo wszystko pytam.

- Gdzie jesteśmy?

- W moich komnatach - odpowiada, nie wyglądając na szczególnie zadowolonego z tego faktu. Nie żeby kiedykolwiek wyglądał na zadowolonego z czegokolwiek, ale wygląda na to, że istnieją poziomy jego zgorzknienia. Zgaduję, że teraz jest gdzieś pomiędzy irytacją a przemożną potrzebą zwymiotowania. Podaje mi klatkę z Hedwigą. Nie mam pojęcia, co mu powiedzieć. Czuję się niezręcznie. Powinienem cos powiedzieć... albo zrobić.

- Może pan iść, panie Potter. Pozostali uczniowie powinni się wkrótce pojawić. Wierzę, że nawet pan potrafi znaleźć drogę wyjścia z lochów przed rozpoczęciem Uczty.

Skup się na czymś neutralnym. Uśmiecham się skrycie na tę ironię. Byłby cholernie wkurzony, gdyby wiedział, że moim punktem koncentracji są eliksiry. Coś, na czym mi w ogóle nie zależy, tak czy siak. Chciałbym powiedzieć mu, co to konkretnie jest, ale nie zrobię tego. Za każdym razem, gdy próbuje mnie wkurzyć, wyobrażam sobie jakąś śmierdzącą ciecz, bulgocącą w moim kociołku. Zastanawiam się, o czym myśli. Może on już nie musi się na niczym koncentrować. Przyzwyczajenie, najprawdopodobniej. Czy potrafi pokazać jakieś inne emocje poza obrzydzeniem? Jestem ciekaw, jak wyglądała jego twarz, zanim doprowadził tę umiejętność do perfekcji.

- Będziesz za mną tęsknił? - pytam, uśmiechając się krzywo. Gramy dalej. Właściwie to nawet to polubiłem. Podpuszczanie go, dopóki się nie odgryzie. A zawsze się odgryza. Dotkliwie. Ale teraz chyba pamięta, gdzie jesteśmy. Albo powrót do Hogwartu przypomniał mi, kim on jest. Czuję się zdecydowanie mniej pewnie. Znacznie mniej... odważnie. Mój uśmieszek blednie pod jego spojrzeniem. To było zabawne, póki trwało.

- Minus 10 punktów dla Gryffindoru, Potter. Możesz już odejść.

Zaciskam zęby, ale nic nie mówię. Maska neutralności, którą opanowałem do perfekcji przez lato, rezygnuje z pokazania się teraz na mojej twarzy. Spoglądam na krótko w jego oczy i widzę w nich rozbawienie. Wychodzę, po czym skręciwszy kilka razy w złą stronę, odnajduję w końcu właściwą drogę.

~o~o~

- Harry! Zamartwialiśmy się o ciebie!

Uśmiecham się szeroko na widok Hermiony, biegnącej w moim kierunku, i prawie wybucham śmiechem, widząc jej uradowaną minę, zmieniającą się błyskawicznie w wyraz twarzy charakterystyczny dla McGonagall. Ron podąża za nią i wygląda na wściekłego. Jestem zdenerwowany. Pod ostrzałem ich pytań nie mam nawet czasu, by wymyślić jakieś dobre kłamstwo.

- Gdzie ty się, do cholery, podziewałeś? Dlaczego nie odpowiadałeś na moje sowy?

- Ja... - Nie mogę kłamać przyjaciołom. Nie bezpośrednio. - Nie dostałem ich?

Hermiona ściągnęła usta w wąską kreskę; Ron przyglądał mi się podejrzliwie.

- Mama powiedziała, że byłeś tutaj przez całe lato!

- Byłem... w pewnym sensie. Dumbledore, ym... - tak jakby zamknął mnie w lochu ze Snape'em, który uczył mnie nielegalnych tajników czarnej magii, kiedy ja tak jakby bezwstydnie z nim flirtowałem. - Byłem w ukryciu. Nie dostałem żadnych listów. Przepraszam. - Nagle uświadamiam sobie, że moja twarz była bez wyrazu przez cały ten czas. Próbuję wyglądać przepraszająco, ale jestem przerażony faktem, że nie pamiętam, jak się to robi. Połączenie ruchów mięśni twarzy: marszczenia brwi, krzywienia ust, łagodnienie konturów oczu... zbyt skomplikowane, by zrobić to wszystko naraz. Dochodzę do wniosku, że muszę wyglądać głupio próbując, więc przestaję i na powrót przybieram pusty wyraz twarzy. Ron i Hermiona wyglądają na... przerażonych.

- Harry? Wszystko w porządku? - Hermiona w każdym razie nie ma problemu z przybraniem zatroskanej miny. Ron wygląda na oniemiałego. Wzdycham i uśmiecham się... a przynajmniej mam taką nadzieję. Zapamiętuję, aby poćwiczyć przed lustrem, gdy tylko będę miał łazienkę dla siebie.

- Oczywiście. Umieram z głodu. Za chwilę zacznie się Ceremonia Przydziału. - Dzięki bogom odpuszczają sobie i udajemy się do Wielkiej Sali. Siadamy, a ja spoglądam na miejsce, w którym zazwyczaj siedzi Snape. Nie ma go tam. Nie powinienem być rozczarowany, czyż nie? Przecież spędziłem w zamknięciu z nim tylko dwa miesiące. I to nie było nic przyjemnego. Przynajmniej nie powinno być. Znów czuję na sobie spojrzenia Rona i Hermiony i odwracam się w ich stronę. Pochylają się w moim kierunku.

- Byłeś w ukryciu? - szepce Hermiona. - Gdzie?

Wzruszam ramionami.

- Dumbledore nie chciał mi powiedzieć.

- Więc co robiłeś? Byłeś sam?

- Uczyłem się całe lato. - To nie do końca kłamstwo, a Hermiona wydaje się być zadowolona z mojej odpowiedzi. Ron wygląda na przerażonego, a ja mam nadzieję, że nie zauważył, iż zignorowałem jego drugie pytanie. A nawet jeśli, to jest już za późno. McGonagall prowadzi szereg zdenerwowanych pierwszoroczniaków w kierunku podestu. Nagle włoski na moim karku stają dęba i odwracam się.

Widzę go. Mam ochotę się uśmiechnąć.

Ale tego nie robię.

~o~o~


- Potter, jak to się nazywa?
- Eliksir na trawienie, proszę pana. A co? Coś nie w porządku?

Mrugam i spoglądam na niego. Kącik jego ust drga i mogę powiedzieć, że jest wściekły. Ron i Hermiona obserwują nas przeczuwając coś złego. Hermiona znowu przygryza dolną wargę. Ron wodzi wzrokiem pomiędzy mną a profesorem. Te wymiany zdań zdarzają się zbyt często - Snape patrzący na mnie groźnie, podważający moją inteligencję, straszący mnie szlabanem; i ja spoglądający na niego, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie. Cała klasa nas obserwuje i nawet Malfoy czuje się niezręcznie.

Dzwonek zaczyna dzwonić a Snape zaciska szczęki.

- Klasa, rozejść się. Potter, zostań, gdzie jesteś.

Spokojnie zaczynam sprzątać moje rzeczy. On nie rusza się z miejsca. Czuję, że na mnie patrzy i robię się nerwowy. Zapewne powinienem chociaż spróbować wyglądać na przestraszonego, ale wyraz twarzy przychodzi automatycznie. Z chwilą, kiedy wchodzę do klasy, kiedy go widzę, moja twarz staje się pusta. Już nawet nie muszę się koncentrować. To prawie zatrważające.

Gdy tylko uczniowie opuścili klasę, macha dłonią i drzwi zamykają się z trzaskiem. Przygląda mi się przez dłuższą chwilę, a ja spinam się pod tym spojrzeniem.

- W co ty pogrywasz, Potter? Nigdy nie byłeś idealnym studentem, ale zazwyczaj udawało ci się przechodzić przez moje zajęcia nie okazując się całkowitą porażką.

Auć. Sam się o to prosiłem, prawda? - Zrobiłem, jak pan kazał. Z eliksirem jest wszystko w porządku. - Mój głos jest spokojny i opanowany. To go bardzo denerwuje, niemal zaczynam się z tego śmiać. Próbuje mnie rozwścieczyć. Stara się przebić przez moja maskę. Uświadamiam sobie, że jestem naprawdę szczęśliwy, kiedy tak ze sobą rozmawiamy. To niepokojące.

- Minus 20 punktów dla Gryfindoru za twoją bezczelność, chłopcze. Nie będę częścią twojej gierki, Potter. Jeśli nie przestaniesz, będę zmuszony iść do dyrektora i poinformować go, że nadużywasz umiejętności, które zdobyłeś. Być może te zajęcia nie powinny trwać dłużej.

Mój żołądek zapada się, moje usta też. Mamy zacząć na nowo w ciągu przerwy zimowej, tylko to trzymało mnie przy życiu przez cały semestr. Nie wiedziałem, jak bardzo będę na to czekał, aż do teraz. Nie na same zajęcia, ale na ucieczkę. Próbuję go przeprosić, ale słowa nie chcą wyjść z moich ust. Uśmiecha się krzywo. Jest zadowolony. Palant.

- O co chodzi , Potter? Czy to możliwe, żebyś nie mógł się doczekać, kiedy będziesz zamknięty ze mną?

- Dziwne, prawda? - Ups. Nie miałem tego powiedzieć. Wygląda na tak samo zszokowanego, jak ja się czuję. Moja twarz na powrót staje się pusta i czekam, aż powie coś złośliwego.

- Możesz odejść. - Mówi i odchodzi w kierunku biurka.


- To wszystko? - Słyszę swój głos i zaczynam się zastanawiać, kto przejął kontrolę nad moimi ustami. Mówię sobie, żeby się zamknąć, wziąć moje rzeczy i odejść, zanim zrobię z siebie kompletnego idiotę. Za późno. Odwraca się. Jego spojrzenie jest zabójcze. Nieświadomie zaczynam się cofać.

- Minus kolejne 10 punktów dla Gryfindoru. Jeszcze jedno słowo, a zrobię z tego 50. Jeżeli jeszcze raz będziemy mięli taką wymianę zdań, spędzisz resztę semestru z panem Filchem. A teraz wynoś się z mojej klasy.

Zabieram swoje rzeczy i wybiegam z klasy. Ron i Hermiona czekają na zewnątrz. Wyglądają na zmartwionych. Ron odchrząkuje ostrożnie.

- Wiesz, Harry. Może pomogłoby, jakbyś wyglądał na chociaż trochę zawstydzonego, kiedy na ciebie patrzy. Twoja mina wtedy jest straszna.

-Dajcie sobie spokój. - Stąpam ciężko wracając do Pokoju Wspólnego. Dwójka podąża za mną.


~o~o~

Budzę się zlany potem. Znowu. Koszmary wróciły. Nie te prorocze, związane z Voldemortem, te właściwie nigdy się nie skończyły. Te z twarzą Cedrika Diggory'ego patrzącą na mnie w przerażeniu. Przestraszoną na śmierć. Białą z przerażenia.

Nie zawsze są takie same. Tym razem jesteśmy na boisku. Widzę znicz unoszący się nad jego głową. Szarpię Błyskawicę i odlatuję w przeciwnym kierunku, mając nadzieję, że podąży za mną. Przelatuję przez stadion i odwracam się. Nie ruszył się; znicz także. Wisi na miotle centymetry od ziemi, od zwycięstwa. Nie zauważył. Podlatuję do niego sięgając po znicz i wtedy spostrzegam jego twarz. Zastygłą w przerażeniu. Jego oczy są puste. Złoto pobłyskujące nad jego głową to nie znicz, ale galeon. Sięgam po niego i spadam z miotły. Budzę się, zanim zdążam uderzyć o ziemię.

Za każdym razem, kiedy budzę się z koszmaru, drżący i przestraszony, mój umysł sięga po niego. Przez chwilę wytężam słuch, żeby usłyszeć miękki, uspokajający głos mówiący: "Potter?" To wszystko, co mówi. Ale jakimś cudem to pomaga. To, że słuchał. To, że wie.

Świetnie. Kompletnie zwariowałem. Zapewne jest w lochach, dziękując losowi, że już nie musi wysłuchiwać moich pochlipywań. Prawdopodobnie w ogóle o tym nie myśli. Nawet na tyle, żeby zauważyć, że to już się skończyło. Przeklinam samego siebie. Naprawdę muszę przestać o nim myśleć.

Zawijam poduszkę dookoła głowy i przekręcam się na bok. To ósma noc z rzędu, kiedy nie mogę zmrużyć oka. Ostatnim razem ta gehenna trwała szesnaście dni. Więc może powinienem mieć nadzieję, że jestem w połowie i dostanę zasłużoną, trzydniową przerwę przed następną serią. Problem w tym, że ludzie zaczynają coś podejrzewać. McGonagall ciągle się dopytuje, czy nie chciałbym porozmawiać z panią Pomfery. Hagrid rzucał mi podejrzliwe spojrzenia. I, mimo że nie powinno mnie to denerwować, zaniepokojone półuśmieszki Hermiony i Rona sprawiają, że mam ochotę rzucić na kogoś zaklęcie. Ludzie chodzą koło mnie na palcach, jakbym mógł się wściec w każdym momencie. Oprócz niego. On się nie zmienił. Nadal jest sukinsynem.

To nie pomaga.

Odsłaniam zasłony mojego łóżka i wślizguję stopy w kapcie. Przestałem wkładać do kufra pelerynę-niewidkę mojego ojca, używam jej teraz zbyt często. Wyciągam ją spod materaca i nakładam. Za każdym razem, kiedy próbuję wykraść się z pokoju, przychodzi mi na myśl, że posiadając całą tę magię, czarodzieje powinni przynajmniej naprawić skrzypiącą podłogę. Ale to bez znaczenia. Zdążyłem już zapamiętać drogę z dormitorium tak, żeby nie powodować zbyt wielkiego hałasu. Gruba Dama nie jest już nawet zaskoczona, kiedy jej portret otwiera się samoistnie przez niewidzialną siłę. Nieobecnie macha dłonią przewracając się na bok i zasypia.

Zaczynam być zazdrosny o portret.

Lubię moje ciche, wieczorne spacery. Czy raczej spacery po północy. Myślę, że nawet Filch przestaje patrolować korytarze po pewnej godzinie. Odkąd zaczęła się szkoła nie wpadłem na niego ani razu. Miałem kilka nieoczekiwanych spotkań z panią Norris, ale nawet ona przestała syczeć na moją niewidoczną postać. Nie żebym wychodził co noc. Ale lepsze to niż wsłuchiwanie się w równomierne oddechy moich współlokatorów. Miałem nadzieję, że kiedy w październiku znów zaczną się treningi Quidditcha, będę tak wyczerpany, że zasnę bez problemu. Jednak to tylko pogorszyło sprawę. Nie żeby Angelina nie próbowała wyciskać z nas siódmych potów. W zasadzie to myślę, że jest nawet gorsza niż Wood. Jednak wyczerpanie fizyczne to nie wszystko. Zamiast zasnąć, leżę w łóżku rozmyślając o jednej grze - tej, którą przegrałem.

Mimo wszystko jestem zadowolony, że ten problem nie pogorszył moich występów na boisku. Właściwie to są to jedyne chwile, kiedy czuję się normalnie. Poza lekcjami eliksirów (przestań!). Nasze zwycięstwo nad Krukonami mogłoby mi poprawić humor, gdyby nie to, że Cho nawet na mnie nie patrzy. Co wcale nie poprawia jej możliwości na boisku. Niedługo będziemy grali z Puchonami. Ale nie chcę o tym myśleć, nie teraz.

Rozglądam się naokoło i uświadamiam sobie, że jeszcze nigdy nie byłem w tej części szkoły. Portrety chrapią ciężko, kiedy przechodzę obok nich. Moje serce bije głośno z podekscytowania i obawy. Odkrycie nowego korytarza jest ożywiające, ale nie mogę powstrzymać uczucia zdenerwowania, że przejście zniknie, zabierając mnie ze sobą. Może pojawia się raz na sto lat. Albo kiedy dziedzic założyciela tego przejścia przychodzi na świat...

Dobra, jestem śmieszny. Ale niczego nie można być pewnym w świecie magii.

Widzę drzwi wejściowe do pokoju na końcu korytarza. Zbliżam się ostrożnie. Wyciągam rękę sięgając po klamkę i czuję, jak coś odbija się od mojego ramienia.

Wrzeszczę.

Odwracam się i spostrzegam Snape'a. Patrzy przeze mnie. Trzyma moją mapę w rękach.

- Ściągnij z siebie tę śmieszną rzecz i chodź za mną.



Rozdział czwarty: Kontratak



Znowu wyszedł.

Kiedy o tym myślę, nie wiem, czemu pozwalałem mu na to tak długo. Powinienem był to zakończyć na samym początku. Muszę przyznać, że byłem dość niechętny do pocieszania chłopaka po przedstawieniu, które dał w mojej klasie. Odsuwam tę myśl od siebie, drżąc w przerażeniu.

Wyrwałem stronę z książki Blacka i zrobiłem swoją własną mapę. Pogardzam sobą, że nie wpadłem na to wcześniej. Mapa stworzona niegdyś przez Gryfona. Historia mojego życia. Analizując mapę, obserwuję kropkę podpisaną Harry Potter, czyli zmorę mojej nauczycielskiej egzystencji, błądzącą bez celu. Kręci mi się w głowie od samego patrzenia na nią i wtedy zauważam pojawienie się nowego korytarza. Wchodzi do niego, idzie przez chwilę, po czym staje. Postanawiam wykorzystać tę szansę, żeby go złapać - jak powinienem był zrobić dawno temu.

Wykorzystując sieć Fiuu, przenoszę się do najbliższego nieużywanego gabinetu i ruszam za kropką. Spostrzegam, że chłopak kieruje się w stronę sali oznaczonej "Nie w tym życiu", wzdrygam się na myśl, co to może znaczyć. Chciałbym wziąć go z zaskoczenia, ale jeśli kropka zbliży się jeszcze bardziej do drzwi, będę zmuszony zawołać go po imieniu ratując jego żałosny tyłek jeszcze raz. Gdy pojawia się kropka "Król Slytherinu", wyciągam rękę, która zderza się z twardym, niewidzialnym... czymś.

Krzyczy, a ja czuję zadowolenie, że udało mi się go podejść.

Moja radość zostaje zmiażdżona przez fakt, że nie widzę przerażenia na twarzy małego gnojka, które na pewno zdąży zniknąć, zanim odwróci się w moją stronę. Ten "napad" nie dał mi nawet w połowie tyle przyjemności, ile powinien był. Prostuję się i rzucam wściekłe spojrzenie w miejsce, gdzie, jak myślę, stoi. Cholerna peleryna. Rozerwałbym ją na strzępy, gdybym nie był pewien, że Dumbledore zrobiłby to samo ze mną.

- Ściągnij z siebie tę śmieszną rzecz i chodź za mną.

Trzeba było nie mówić tego "Chodź ze mną", dopóki nie wymyślę, dokąd właściwie mam go zabrać. Dumbledore nie zrobiłby nic, poza obowiązkowym klapsem w rękę, a później pouczyłby mnie, że jestem dla niego zbyt ostry. Jak zwykle. Biedny mały Harry Potter. Ostatnio nawet McGonagall nie ma na tyle odwagi, żeby go zganić. Przestałem już próbować wyrzucić go ze szkoły, bo z pewnością wyleciałbym wcześniej, niż ktokolwiek zdążyłby ukarać go tak, jak na to zasługuje. Poza tym, nie mogę zapomnieć tego marnotrawstwa materiału ludzkiego, które nazywa swoimi krewnymi. Takich ludzi nie życzyłbym nawet Blackowi.

No, może Blackowi.

Zdejmuje kaptur od peleryny-niewidki, zaskakując mnie widokiem. Radzę sobie z bezgłowymi duchami. Ale beztułowiowy Gryfon - to naprawdę dziwne. Prawie wzdycham z ulgą, gdy zrzuca resztę peleryny. Gapi się na mnie i zauważam coś na kształt wdzięczności w jego oczach. Nie dokładnie o to mi chodziło.

Dobra. To gdzie idziemy?

Zaczynam iść wzdłuż korytarza, mając nadzieję, że wpadnę na jakiś pomysł, zanim będę musiał skręcić. Chłopak się nie odzywa. Czuję się przez to zakłopotany. Oczekiwałem, że usłyszę potok wymówek z jego ust. Złapię go, gdy będzie próbował mnie okłamać.

- Nadal masz za nic to, co reszta społeczeństwa nazywa zasadami, Potter? A, może zapomniałeś, że uczniowie nie mogą wałęsać się po korytarzach o tej porze?

- Może mi pan dać szlaban.- Staję jak wryty i odwracam się w jego kierunku. Obrzucam go lodowatym spojrzeniem za jego bezczelność. Łaskawie pozwolił mi się ukarać. Doprawdy. Jego twarz wyraża rezygnację. Nie dba o karę, która wisi w powietrzu, czyniąc bezsensowną samą ideę stosowania jej. Nie wspominając nawet, że pozbawił mnie całej przyjemności, którą daje mi ta cholerna robota.

- Żądam wyjaśnień - Mówię, pozwalając złości zabrzmieć w moim głosie.

- Śnił mi się koszmar. - Napotykam jego spojrzenie. Wspominam z rozrzewnieniem czasy, kiedy nigdy nie patrzył na mnie, jeśli mógł tego uniknąć. Jestem zaskoczony szczerością jego odpowiedzi. A zaraz potem zohydzony, kiedy to wstrętne zwierzę, które stworzyłem w wakacje, budzi się wewnątrz mnie. Pieprzone współczucie. Pieprzony Dumbledore.

I pieprzony Harry Potter.

- Nie przypominam sobie luki w regulaminie, która pozwala wałęsać się po korytarzach w czasie ciszy nocnej. Powinieneś być w łóżku. - Powinienem zabrać go do łóżka.

Jego łóżka.

Mruga i krzywi usta w zamyśleniu.

- A pan czemu jeszcze nie śpi?

Gdybym mógł się rozdwoić, zabiłbym nieprzytomną część samego siebie, która omal nie odpowiada na to pytanie. Jak gdybym potrzebował wymówki, dlaczego nie śpię. Jestem dorosły. Jestem jego profesorem. Jestem...

- "Król Slytherinu?"

... jedynym, który powinien zobaczyć tę mapę.

Obrzucam taksującym spojrzeniem. Jego. Samego siebie. Uśmiecha się do mnie i jest to wystarczający powód, by użyć pewnych Zaklęć Niewybaczalnych. Wpycham mapę do kieszeni, powracając do meritum naszej rozmowy.

- W tym tygodniu pałętał się pan po korytarzach każdego dnia, panie Potter. Jeżeli miewa pan te koszmary tak często, sugeruję skorzystanie z profesjonalnej pomocy.

Jego oczy rozszerzają się, a kąciki ust drgają.

- Jeżeli wiedział pan o tym, dlaczego wcześniej mnie pan nie złapał?

Cholera.

Świetnie. Jeśli wyglądam tak głupio, jak się czuję, równie dobrze mogę przypominać Longbottoma podczas egzaminu.

- Właściwie w tym semestrze szwendałem się praktycznie każdej nocy.

Nie żebym nie wiedział, ale po jaką cholerę się do tego przyznaje? I nawet nie mrugnie. Mały, pogardliwy bachor. Jak śmie mówić mi prawdę? Nie mogę znaleźć słów, żeby odpowiedzieć, więc znów zaczynam iść. W przerażeniu zdaję sobie sprawę, że kieruję się w stronę moich komnat. Chłopak podąża za mną.

~O~O~

Wchodzę do moich komnat, nakazując mu usiąść. Po raz pierwszy prostota, z jaką jest umeblowany mój pokój, jest problemem. Zdaje się, że to zauważył, ponieważ siada na podłodze. Bezczelny mały głupek. Nastawia się na rozmowę od serca. Powinienem zawisnąć nad nim w oskarżycielskiej pozie, ale zamiast tego siadam na jedynym krześle, przywołując dla niego krzesło z gabinetu. Mamroce: "Dziękuję". Kulę się - w sobie oczywiście.

- Mów.

Spogląda na mnie niepewnie, a później na pelerynę, która leży zgnieciona pomiędzy nami. Zegar wskazuje czwartą, i po raz kolejny jestem wdzięczny, że istnieją te błogosławione dni nazywane sobotami.

- Nie mogłem spać, odkąd wróciliśmy. - Mówi, i po raz pierwszy od wieków czerwieni się. Jestem przerażony, kiedy odkrywam, że mnie to cieszy. Swoją głupotę przypisuję bezsenności, której nie chcę jednak połączyć z brakiem uspokajającego oddechu kołyszącego mnie do snu. Przecież to było irytujące, a nie przyjemne. Więc po jaką cholerę znowu zacząłem o tym myśleć? Mam ochotę uderzyć samego siebie.

- Dlaczego? - Jak długo będę się trzymał tylko krótkich wyrazów, zdołam przekonać siebie, że jestem wściekły, iż muszę to robić. Jestem. Wściekły.

- Nie wiem. - Wzrusza ramionami podnosząc wzrok na mnie. Wygląda... żałośnie. Jego oczy wyglądają, jakby o coś prosiły, tylko nie jestem zupełnie pewien, o co.

- Diggory? - Jego oczy stają się zupełnie bez wyrazu. Więc jednak. Kiwam głową. - Chciałbyś się napić eliksiru?

Próbuję znaleźć sposób, żeby cofnąć te słowa. Pomfrey obdarłaby mnie ze skóry, gdyby to słyszała. Straciłbym pracę, za podawanie eliksirów studentom. Co ja wyprawiam, do jasnej cholery? Zastanawiam się pokrótce czy zauważył moją ulgę, kiedy odrzucił moją propozycję.

- Wolałbym nie spać.

Staram się znaleźć odpowiednie słowa, żeby go zganić, ale mi nie wychodzi. Jest coś w jego oczach, przez co wydaje się kruchy i delikatny. Próbując uchronić siebie przed kolejnym publicznym okazaniem uczuć, nie wrzucam mu. Wolałbym, żeby pozostał nietknięty, choć przez chwilę.

Oczywiście chłopak nie może kontynuować tego, co robił. Z tego, co wiem, tylko ja zauważyłem jego nocne przechadzki. Inni, jednakże, spostrzegli, że się zmienił. Znowu stał się tematem przewodnim spotkań tematycznych. " Problem z panem Potterem". Wycofanie się z życia publicznego. Brak apetytu. Brak koncentracji. Chorowitość. Cała szkoła załamuje ręce. Poza cieniami pod oczami, nie zauważyłem jakiejś większej zmiany na moich zajęciach. Od naszej konfrontacji, jego wyczyny na zajęciach powróciły do swojej poprzedniej mierności.

- Więc nie śpij. Ale zostaniesz ukarany, jeżeli dalej będziesz łamał zasady.

Jego twarz spina się, a oczy błyszczą gniewnie.

- Więc powinienem leżeć w łożku czekając, aż twarz Cedrika zacznie mnie prześladować. Żadna kara nie jest gorsza niż to, profesorze - cedzi przez zęby.

Minus 10 punktów dla Gryffindoru za bezczelność!

- Uważaj na język. - Przepadłeś.

- Przykro mi - mamroce.

Wcale nie.

- Rozmawiałeś z dyrektorem?


Kolejny błysk gniewu, a potem poczucia winy. Zaciska szczęki.

- Traktuje mnie, jakbym zwariował. Wszyscy tak robią. - Opuszcza wzrok, a ja czuję się nieswojo. Jeżeli zacznie płakać, przysięgam, że coś mu zrobię. Zaczerpuje powietrza, spoglądając na mnie znowu. - Poza panem, profesorze. Pan się nie zmienił.

Czy to oskarżenie? Nie, to wdzięczność. Nie wiem, jak mam się zachować. Mimo tych wszystkich okazji, gdy przeklinałem go za bycie niewdzięcznym bachorem, teraz akurat wolałbym, aby takim pozostał.

- Nikt nie uważa, że zwariowałeś.

- Ron i Hermoina owszem.

- Pan Weasley i pani Granger nie potrafią zrozumieć, przez co przeszedłeś. Gdy tylko przestaniesz tego po nich oczekiwać, przestaniesz pławić się w swoim nieszczęściu.

- Jezu! Nie jest mi siebie żal! Chcę tylko, żeby wszyscy zostawili mnie w spokoju. Chcę chodzić niezauważonym. To chyba niewiele.

- Ach, więc zasady powinny się zmienić dla wspaniałego Harry'ego Pottera, ponieważ jest wyjątkowy?

- TAK, JESTEM! Dla nikogo innego walczenie z Voldemortem nie stało się codziennością!

- Nie jesteś zbyt spostrzegawczy, nieprawdaż?

Jego gniew zmienia się w zakłopotanie. Mój gniew normuje się i kontynuuję.

- Powinien się pan cieszyć, panie Potter, że jest pan po dobrej stronie w tej wojnie. Przestań na chwilę być ofiarą losu. Spróbuj sobie wyobrazić, jak czują się uczniowie, którzy goszczą Voldemorta przy stole. Wiesz, co przytrafia się dzieciom Śmierciożerców, kiedy Czarny Pan postanawia sprawdzić lojalność swoich popleczników? Możesz spytać pana Malfoya, jak spędził swoje wakacje. Powinieneś być cholernie wdzięczny, że nie znalazłeś się wśród tych nieszczęśników, którzy mogą nazwać samych siebie następnym pokoleniem sługusów.

Jest wstrząśnięty, a ja obserwuję go, jak stara się przemyśleć moje słowa. Jestem prawie dumny z siebie, że wprawiłem w ruch tryby w jego głowie, dopóki nie odzywa się ponownie.

- Jasne. Malfoy praktycznie przechwala się, że jest w pełni wytrenowanym Śmierciożercą.

- Pan Malfoy jest dumnym i aroganckim chłopcem. Nie tak, jak pan, panie Potter. Byłoby wskazane, ażeby nie oskarżał pan ludzi, o których sytuacji niczego pan nie wie.

- Jakże wspaniałomyślnie z pana strony - szydzi, a ja zaczynam być wściekły. Żyła na mojej skroni pulsuje boleśnie, kiedy zdaję sobie sprawę, że to musi się skończyć, zanim go uderzę.

- Może pan już iść, panie Potter.

Mruży oczy, ściągając usta w wąską kreskę i podnosząc pelerynę. Odchodzi w kierunku drzwi.

- Sprawdzę czy nie będziesz robił żadnych wycieczek.

Bierze głęboki oddech, a ja chcę, żeby już sobie poszedł. Postanawiam nie sprawdzać czy rzeczywiście wróci do Gryffindoru. Odwraca się w moją stronę z wyrazem twarzy, na którym gniew został zastąpiony przez poczucie winy. Mój żołądek kurczy się z niewytłumaczalną obawą i wstrzymuję oddech.

- Profesorze, ja... - Ucina i jestem mu za to wdzięczny. Wykorzystuję moment ciszy, żeby pozbierać myśli.

- Dobranoc, panie Potter.

- Czy trening będzie się odbywał w czasie ferii? - Sztywno kiwam głową. Uraza powraca i zaczynam się zastanawiać czy będę miał wystarczająco dużo siły, żeby przeżyć te wakacje z nietkniętą psychiką. Chłopak posyła mi uśmieszek, a ja unoszę brew poznając jego grę. Czuję ulgę, znowu widząc ten wyraz twarzy, pomijając fakt, że zabroniłem mu go używać.

- Widzę, że nie może się pan doczekać.

- Skaczę z radości - mówię sarkastycznie. Relaksuję się, wdzięczny za powrót do normalności. Tylko kiedy zacząłem myśleć o naszej małej grze, jako o czymś normalnym? Cholera. Szczery uśmiech rozlewa się na jego twarzy i muszę się powstrzymywać, żeby też się nie uśmiechnąć. To wstrętne, ale wolę go właśnie takim.

W chwili, kiedy sobie to uświadamiam, jego uśmiech staje się grymasem i chłopak opada na podłogę chowając twarz w rękach. Czuję zawrót głowy, spowodowany taką szybką zmianą nastroju.

- Potter?

-Nie mogę tam wrócić profesorze. - szepce do swoich kolan.

Jestem wściekły, mam dość tego przedstawienia. Nikt nie bywa przede mną otwarty. I ma dobry powód. Jestem złośliwy i zawstydzający. Jak śmiał o tym zapomnieć?!

- Rozumiem. - Mówię ze sztucznym spokojem. Ale wcale nie rozumiem. Jestem całkowicie oszołomiony i rozwścieczony przez jego pokazy. Robi z siebie jątrzącą się ranę, którą ja z największą ochotą chciałbym posypać solą. I jestem wstrząśnięty tym, że nie potrafię. Na miłość boską, co się ze mną dzieje? Biorę głęboki oddech i daję radę powiedzieć - Więc zamierzasz spędzić tu resztę nocy?

- Mogę? - Czyżby to była nadzieja w jego głosie?

- Nie możesz. - Mój głos brzmi bardziej histerycznie, niż bym sobie życzył. Podnosi głowę, przybierając minę zgłodniałego szczeniaka. Przypomina mi się jego ojciec chrzestny. Krzywię się z obrzydzeniem.

- Tylko kilka godzin, dopóki cisza nocna się nie skończy. Proszę.

- Czy przyszło ci na myśl, że chciałbym jednak kiedyś iść spać? - Po jego wyrazie twarzy widzę, że nie. Szczerze mówiąc, mi też nie.

- Nie mam nic przeciwko.

Nie ma nic przeciwko. Jakże wspaniałomyślnie z jego strony. Jakim cudem nie zrozumiał mojej aluzji? Nie mam nic przeciwko. Jego problem. Ja mam coś przeciwko.

- W porządku. - Co? - Możesz zostać. - Co do cholery? Co z twoją pracą? Reputacją? - Pod warunkiem, ze spróbujesz się przespać. - Gdzie? - Możesz zająć łóżko, a ja sofę.

Wydaje mi się, że ostatnią część dodałem za szybko. Uśmiecha się.

- Dziękuję, profesorze. - Wdzięczność. Znowu.

Lubiłem go bardziej, kiedy go nienawidziłem... kiedy on mnie nienawidził.

Cholera.



Rozdział piąty: Rewelacje



- Potter, obudź się.

Otwiera oczy, mruga kilkakrotnie i ziewa.

- Która godzina? - Maca dookoła w poszukiwaniu swoich okularów. Podaję mu je.

- Południe - odpowiadam przełykając kluchę, która zalega mi w gardle. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatnio spałem dłużej niż do siódmej rano. Moje ciało nie mogło sobie wybrać mniej korzystnego momentu na złamanie swoich zasad. Czekam, aż zacznie być świadomy tego, co powiedziałem. W końcu to do niego dociera i wyskakuje z łóżka prawie mnie przewracając.

- Jasna cholera! - wykrzykuje, po chwili jednak przypomina sobie, gdzie się znajduje. - Przepraszam. Ja . trening Quuidditcha. Angelina.

Quidditch. Zanim przypominam mu, że w ten weekend odbywa się tylko wycieczka do Hogsmeade, jestem gotowy go zabić za przejmowanie się jakąś głupią grą zamiast tym, że ja mogę stracić pracę.

- Zaczekaj. Dzisiaj nie ma Quidditcha.

Wzdycha ciężko opadając na łóżko.

Moje łóżko. Mój pokój. Moja praca.

Tłumię w sobie wszelkie mordercze instynkty i mamrocę:

- Za mną Potter. Musimy porozmawiać z dyrektorem. - Czuję suchość w gardle, a moja głowa wydaje się być zupełnie nie przymocowana do reszty ciała. Wmawiam sobie, że nie potrzebuję tej pracy i byłbym szczęśliwszy bez niej. Próbuję się przekonać, że przecież jestem w pełni wykwalifikowanym czarodziejem i najprawdopodobniej przeżyję bez opieki Dumbledore'a. Staram się załagodzić bezimienną bestię wydrapującą swoją ścieżkę w moim wnętrzu przypominając jej, że to, co zrobiłem było miłe i troskliwe. Pomogłem zagubionemu chłopcu.

Ostatnia część wcale nie pomogła. Niedobrze mi.

- Czemu musimy zobaczyć się z dyrektorem? - Jest przerażony a ja prawie pewien, że martwi się o moje dobro.

- Twoja nieobecność na pewno została zauważona. Grupa poszukiwawcza jest już zapewne w drodze. - A jeżeli usłyszą tę historię od ciebie zostanę tylko wylany, a nie wysłany do Azkabanu pod zarzutem gwałtu na nieletnim.

Przez chwilę gapi się na mnie z przejęciem, po czym nieestetycznie rozdziawia buzię.

- Profesorze, czy pan... to znaczy może pan mieć kłopoty... przez...er... przeze mnie?

- Nie skądże, przecież to całkowicie normalne dla kadry nauczycielskiej w Hogwarcie, żeby zabawiać nieletnich uczniów w swoich prywatnych komnatach. Z pewnością zauważyłeś ogonek studentów wychodzących z alkowy profesor McGonagall co rano. - Ucinam, by nacieszyć się nerwowym rumieńcem na jego twarzy i odwracam się. Ruszam w kierunku drzwi, desperacko zastanawiając się, co zamierzam powiedzieć Dumbledore'owi, kiedy tam dotrzemy.

Albusie, chłopak ubzdurał sobie, że jestem dobrym słuchaczem i to całkowicie twoja wina, ponieważ zmusiłeś nas do pracy razem, ogołacając mnie z mojej przewagi w zastraszaniu go. Aż przy dwóch okazjach pozwolił sobie na bycie sentymentalnym w mojej obecności, dlatego też żądam, aby został ukarany.

Jakoś nie sądzę, żeby to poskutkowało. Modlę się skrycie, abym zdążył coś wymyślić zanim dojdziemy o komnat Dumbledore'a. To kawałek drogi. Może mi się poszczęści. Staram się nie zauważać zadowolonego z siebie głosu w mojej głowie śpiewającego: A nie mówiłem? Otwieram drzwi.

I mało nie umieram na zawał serca. Pieprzona ironia losu.

- Dzień dobry Severusie. Dobrze się spało?

Krzywię się w panice i poczuciu winy, instynktownie zaczynając układać testament. Odruchowo moja mina powraca do normalnego, poważnego wyrazu. Staram się nie wzdychać z ulgą.

- Witaj, Harry. - Dumbledore wymija mnie a ja odwracam się, by zobaczyć, że Potterowi nie powiodło się tak dobrze, jak mnie. Na miejscu Dumbledore'a, zamknąłbym siebie bez procesu widząc minę chłopaka. Widzę, jak szuka słów, i przeklinam go. Z goryczą dochodzę do wniosku, że nie nauczył się niczego tego lata. Nie ma najmniejszego znaczenia, że potrafi zachować powagę przede mną, jeżeli nie potrafi tego zrobić w chwili, kiedy jest to niezbędne.

- Profesorze Dumbledore, to była moja wina. Wczoraj w nocy profesor Snape nakrył mnie wałęsającego się po korytarzach i przyprowadził mnie tutaj, żeby mnie ukarać.

Ja, Severus Snape, będący w pełni władz umysłowych...

- Powiedział, że mogę tutaj zostać, jeśli spróbuję zasnąć. Nie myślałem, że naprawdę zasnę...

JA, SEVERUS SNAPE, BĘDĄC W PEŁNI WŁADZ UMYSŁOWYCH...

- Ale zasnąłem. Przepraszam. Nie powinniśmy byli spać tak długo. Nie że...razem, wie pan, er..

Kurwa mać. Zabijcie mnie teraz.

Zamykam oczy w oczekiwaniu na pocałunek Dementora. Wolałbym raczej tego nie widzieć. Ogólnie mówiąc, moje życie było pasjonujące. Zrobiłem wszystko, żeby ukształtować te młode umysły - jakże demoralizujące zajęcie. Tysiące bezmózgich idiotów bało się mnie i szanowało - niektórzy z nich stali się zepsutymi do szpiku kości poszukiwaczami dobrych posadek. Zrobiłem błąd, ale odkupiłem swoje winy przez lata samopoświęcenia i męki dla Dobra Ogółu. Nie mogę się doczekać odpoczynku, który, jak zakładam, nadejdzie wraz z bezpardonowym wyssaniem mojej duszy. Staram się przekonać samego siebie, że życie bez duszy nie może być dużo gorsze od życia z jedną.

Słyszę jak Dumbledore odchrząkuje. A później zaczyna się śmiać. Głośno. Natychmiast otwieram oczy. Widzę Pottera z twarzą ukryta w dłoniach, Dumbledore'a u jego boku z trudem łapiącego powietrze. Całkowicie zaskoczony oczekuję najgorszego. Mężczyzna jest zdecydowanie za stary, żeby śmiać się w taki sposób. Potter podnosi swoja zaczerwienioną twarz, marszcząc brwi.

- Wybaczcie mi - mówi w końcu dyrektor. Wzdycha, a jego twarz przybiera niepokojąco łagodny wyraz. - Harry, pozwól mi cię zapewnić, że ani ty, ani profesor Snape nie zrobiliście nic złego. - Ulga wstępuje na oblicze chłopaka. Mój żołądek wywraca się podejrzliwie. - Powiedziałem panu Weasleyowi i pannie Granger, że źle się poczułeś zeszłej nocy i zostałeś na noc w skrzydle szpitalnym. Zostańmy przy tej wersji.

Potter głupkowato kiwa głową. Dumbledore wygląda na zadowolonego z siebie. Zazwyczaj jest.

- Podejrzewałem, że znajdę was razem, kiedy Severus nie pojawił się na śniadaniu. Moje podejrzenia zostały potwierdzone przez pewną mapę, którą w zeszłym roku skonfiskowałem panu Crouchowi. Ulżyło mi, gdy zobaczyłem was pogrążonych w głębokim śnie. Mogę zaryzykować stwierdzenie, że żadne z was nie spało tak dobrze w tym semestrze. - Chłopak spogląda na mnie, a ja próbuję czytać w myślach Dumbledore'a. Coś kombinuje. Mogę to powiedzieć po tonie i tym piekielnym błysku w jego oczach. Zaczynam się zastanawiać, jakim pionkiem w jego grze nieświadomie się stałem. Próbuję opanować gniew.

- Harry, myślę, że powinieneś już iść do swojego dormitorium. Jeśli chcesz, profesor McGonagall odprowadzi cię do Hogsmeade, żebyś mógł dołączyć do przyjaciół.

Potter uśmiecha się i dziękuje dyrektorowi. Jego uśmiech znika z twarzy, gdy odwraca się do mnie. Rumieni się.

- Dziękuję, profesorze. - Spuszcza wzrok i w pośpiechu idzie w kierunku drzwi. Nie ogląda się za siebie. Czekam, aż zamyka za sobą drzwi i staję twarzą w twarz ze starszym mężczyzną.

- Przepraszam Albusie. Nie powinienem był pozwolić mu zostać. To się więcej nie powtórzy.

- Bzdura Severusie. Cieszy mnie to, że zwrócił się o pomoc do ciebie.

Stary dureń..

- Nie jestem wystarczająco wykwalifikowany, żeby być psychologiem, Albusie. I po przedstawieniu, na jakie mnie naraził podczas tego lata, powątpiewam czy powinienem zachęcać go jeszcze bardziej, traktując go, bądź co bądź, wyjątkowo. Jednakże, jeżeli nalegasz, aby trening był kontynuowany, uważam, że powinien się odbywać w czasie zajęć. Jestem jego nauczycielem, nie przyjacielem. Wydaje mi się, że nie rozumie różnicy. -Mówię to wszystko oczywiście na próżno. On nigdy mnie nie słucha. Koniec końców zrobię, co mi każe, bo jest Albusem Dumbledorem, najbardziej czczonym czarodziejem w całym Magicznym Świecie. A ja jestem Severus Snape, jego lizus. Uderza mnie ironia całego zdarzenia. Zamieniałem jeden reżim na drugi. Jestem niewolnikiem w niebie i piekle zarazem.

Nie odzywa się przez dłuższą chwilę. Nienawidzę tej wszechogarniającej ciszy, kiedy się nad czymś zastanawia. Pozwala mi się gotować z gniewu, podczas gdy on układa sobie uprzejmą odmowę do mojego błagania.

Po prostu powiedz mi, żebym się odwalił i skończmy z tym.

- Severusie, zastanawiam się czy nie wpadłbyś do mnie na herbatę dziś po południu.

Zauważalnie kulę się w sobie, a on udaje, że tego nie widzi. Jeżeli otworzę teraz usta, z pewnością skończę w Azkabanie i posiedzę tam bardzo długo. Zaciskam ręce za plecami, powstrzymując się przed sięgnięciem po różdżkę. Staram się nie utrzymywać kontaktu wzrokowego, bo czuję, że samym spojrzeniem mógłbym rozwalić go na tysiąc migocących kawałków.

- Około czwartej byłoby idealnie, Severusie. - Uśmiecha się i życzy mi miłego dnia.

~o~o~

Wychodzę z przejścia prowadzącego do gabinetu Dumbledore'a i opieram się ciężko o ścianę, żeby złapać równowagę. Zapraszał mnie na herbatę wiele razy. Przez te wszystkie lata zdążyłem się już przyzwyczaić do opuszczania jego biura z uczuciem mdłości i ogólnym wkurwieniem. Jednakże nie przywykłem do opuszczania tego gabinetu z uczuciem, jakby cały świat nagle oszalał. Przypuszczam, że powinienem docenić tę nowość.

Nadszedł czas, abyś poznał całą prawdę o Harrym.

Zapewne roześmiałbym się z tego, co powiedział, gdyby nie poważny wyraz jego oczu. Cała prawda o Harrym. Przychodzi mi na myśl, że mógłby to być tytuł jakiegoś beznadziejnego Mugolskiego musicalu. Już sobie wyobrażam chór Gryfonów śpiewający numer początkowy: "Chłopiec, który przeżył". Grupka Weasley'ów, ubranych w błyszczące żółte portki, tańczy kankana. Wzdrygam się i powstrzymuję natłok myśli zanim Voldemort wchodzi na scenę z numerem głównym: "Potter musi umrzeć".

Hosanna! Superstar!

Och, bogowie. Zwariowałem.

Nabieram uspokajający oddech i zaczynam iść w kierunku lochów. Słyszę uczniów wracających z wyprawy do Hogsmeade, wypełniających Wejście Główne. Przybieram najbardziej odstraszające spojrzenie i przechodzę przez tłum. Zazwyczaj bawi mnie oglądanie małych bachorów uciekających przede mną, schodzących mi z drogi i wypychających się w najodleglejszy róg sali, żeby tylko nie mieć ze mną do czynienia. Ale teraz z ledwością to zauważam. Kątem oka dostrzegam smugę rudych włosów i przyspieszam kroku. Gdzie jest Weasley, tam z pewnością będzie Potter. Nie jestem całkowicie pewien, jak zniósłbym konfrontację z nim właśnie teraz.

Dochodzę do moich komnat w rekordowym czasie i od razu kieruję się w stronę sypialni, gdzie zamierzam spędzić resztę nocy na gapieniu się w sufit. W chwili, kiedy chcę się położyć, zauważam pelerynę chłopaka leżącą obok mojej poduszki. Zdaję sobie sprawę z tego, że na pewno po nią wróci i nie mogę powstrzymać złego przeczucia rosnącego we mnie. Przeklinam się za obawianie się tego małego gnojka. Niegdyś zdołałem ogłupić jednego z najpotężniejszych czarodziejów wszechczasów. Z pewnością zachowam powagę przed nastolatkiem.

"Chłopak nie może się dowiedzieć, o czym ci teraz powiem, Severusie."


Jak gdyby musiał mi to mówić. Prędzej poderżnąłbym sobie gardło niż mu powiedział. Wydaje mi się, że byłoby to przyjemniejsze doświadczenie. Co prawda uwielbiam prowokować chłopaka, ale staram się unikać emocji silniejszych niż zwykła furia młodocianego niedorostka - co przypomina mi, dlaczego ta przeklęta peleryna znalazła się w moim łóżku. Nagła ochota, żeby się położyć, zostaje zastąpiona przez pragnienie zachlania się na śmierć.

Siadam na kanapie w sypialni z książką i butelką w ręku. Właściwie to nie mam zamiaru czytać, ale książka przyda się jako punkt skupienia uwagi, kiedy będę przypominał sobie tę odmieniającą życie rozmowę z Dumbledorem. Brandy pozwoli mi śmiać się gorzko z beznadziejności sytuacji: jeżeli Potter umrze, Voldemort osiągnie nieśmiertelność; jeżeli Voldemort umrze, Potter umrze tak czy siak. Ha!

Za mało brandy. To nie jest śmieszne, jeszcze.

"Zamierzam chronić chłopaka tak długo, jak żyję, Severusie. Kiedy nadejdzie chwila, Harry będzie musiał podjąć bardzo ważną decyzję. Chciałbym, żebyś był tam dla niego, kiedy ten czas nastąpi."

Bardzo dawno temu przestałem pytać: Czemu ja? Skutecznie powstrzymuję się przed zadawaniem tego pytania w gabinecie Dumbledore'a. Ale teraz ono wraca, prześladując mnie. I chciałbym usłyszeć pieprzoną odpowiedź. Macie wiele wspólnego, powiedział. Wiele wspólnego, doprawdy.

Jak bym mu zdzielił w tą jego przyprószoną siwizną głowę, to bym mu pokazał, ile mamy wspólnego. Powinienem był się kapnąć, że nie przydzielił mi tego zadania tylko ze względu na moją rozległą wiedzę w Czarnej Magii. Przychodzi mi na myśl, że cały ten trening nie był niczym więcej jak tylko: zajmijmy czymś Pottera, żeby mu się nie nudziło i żeby nam nie zwiał, narażając się na niechybną śmierć, sprawiając przez to, że Czarny Pan stałby się problemem na zawsze.

Nalewam drugą szklankę brandy i wypijam ją jednym haustem, po czym napełniam na nowo. W trakcie picia trzeciej dochodzę do następującego wniosku: żeby ochronić życie Pottera Świat Czarodziejów będzie zmuszony trzymać Voldemorta z dala od chłopaka. Czyniąc go swoim najgorszym wrogiem.

Zaczynam śmiać się gorzko, odstawiając szklankę na stół.

Przynajmniej to się nie zmieniło.


~o~o~

Nie wiem jak długo tu siedziałem, nim usłyszałem pukanie. Wystarczająco długo, żeby przeanalizować moją rozmowę z Dumbledorem przynajmniej z tysiąc razy; patrząc na nią z każdej strony, obracając w każdym kierunku w poszukiwaniu jakiegoś połączenia. Nie znalazłem go, ale na pewno spróbuję jeszcze raz - proszę jakim się zrobiłem optymistą. Pukanie staje się coraz bardziej natarczywe, więc podchodzę do drzwi. Nawet się nie zastanawiam kto to jest.

Wita mnie zdenerwowanym "Hej". Schodzę mu z drogi, wpuszczając go. Zamykając drzwi przypominam sobie, że mam się zachowywać, jakby nic się nie stało. Zachowywać jak dawniej, pomimo całego ciężaru, który mam teraz na swoim sumieniu. Biorę głęboki oddech i odwracam się w jego stronę.

- Kolejny koszmar, panie Potter? - mój głos ocieka jadem. Ale to przecież normalne.

Potrząsa głową.

- Chciałem jeszcze raz panu podziękować, że pozwolił mi pan zostać zeszłej nocy. Nie widziałem pana na Uczcie. Chyba pan nie spał?

Wybieram jedną z moich najbardziej wymijających odpowiedzi: odchrząkuję, mając nadzieję, że to go powstrzyma przed zadawaniem innych pytań, dopóki nie wymyślę, co mam mu powiedzieć. Gdybym nie przeżył szoku dziś po południu, niszcząc przez to całą nienawiść do chłopaka, zapewne obrzuciłbym go teraz takim spojrzeniem, że nogi by się pod nim ugięły. Powinienem powiedzieć coś o jego ignorancji względem zasad. Powinienem powiedzieć mu, żeby się nie przyzwyczajał do przychodzenia do moich komnat w nocy.

Powinienem dalej starać się zalać i zapomnieć, że ten chłopak kiedykolwiek istniał.

- Profesorze, wszystko w porządku? - Patrzy na mnie z zakłopotaniem, a ja bez słowa zaczynam doprowadzać się do porządku. Zmuszam się, żeby wyglądać na lekko obrzydzonego, wiedząc, że nie wspiąłem się na wyżyny moich możliwości. Brak samokontroli przypisuję brandy.

- Powinieneś być w łóżku.

Mały smarkacz uśmiecha się do mnie, zaskakując mnie.

- Wiedziałem, że pan to powie. Poprosiłem dyrektora o pozwolenie na odwiedzanie pana. Więc nie łamię żadnych zasad. Dostałem nawet przepustkę. - Z dumą pokazuje mi kawałek pergaminu i dodaje: - Oczywiście, jeżeli nie ma pan nic przeciwko.

Patrzę na pergamin ze złym przeczuciem. Albus przegiął tym razem. Zgodziłem się, że zatrzymam jego mały sekret dla siebie. Będę kontynuował tę farsę z uczeniem chłopaka, żeby utrzymać go przy życiu tak długo, jak to konieczne. Jednakże nikt nie będzie właził z buciorami w moje prywatne życie tylko dlatego, że Dumbledore uważa, że jestem idealnym kompanem dla chłopaka.

To szaleństwo. Odrywam oczy od papieru i wlepiam wzrok w Pottera. Widzę, że zaczyna czuć się niepewnie. Otwieram usta, żeby mu powiedzieć, że z całym szacunkiem, ale nie mam wiele przeciwko. Mam ochotę mu powiedzieć, żeby się odwalił i zostawił mnie w mojej cichej izolacji.

- Potter - zaczynam i kończę, kiedy spostrzegam, że jego niepewność zmieniła się w strach. Głos więźnie mi w gardle. Przeklinam chłopaka za bycie tak cholernie delikatnym i siebie za to, że mnie to obchodzi. Wzdycham z rezygnacją.

- Niech będzie. Siadaj.

Przywołuje krzesło dla siebie, a ja idę po więcej brandy. Jeżeli mam przestać być profesjonalistą, to równie dobrze mogę iść na całego. Wręczam małemu szklankę, ignorując jego przerażone spojrzenie.

Unoszę szklankę ku wspomnieniu człowieka, którym niegdyś byłem.

Koniec części pierwszej.










 


Komentarze
wielkamorda dnia padziernika 19 2011 08:40:27
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Neferet (Brak e-maila) 01:36 06-02-2005
Cudowne.... Eh
Neferet (Brak e-maila) 01:45 06-02-2005
Czekam jak najszybciej na następne cześci... Uwielbiam was za te tłumaczenie i pzy okazji dziekuje Atli że mnie na nie napowadziła!
sintesis (Brak e-maila) 01:10 07-02-2005
najlepszy fik o harrym jaki mialam okazje w zyciu przeczytac... cudownosci wspaniale mrah... czekam na kolejna czesc z niecierpliwoscia...
LosPeciakos (a_peciak@wp.pl) 18:51 07-02-2005
Dziekujemy za komentarze.Tego mi brakowało,teraz znowu się zabiorę do pracy, skoro wiem, że ktoś to czyta:-)Obiecuję niedlugo następną część.
Anathae (anathae@o2.pl) 23:07 07-02-2005
Koniecznie muszę dostać adres strony z oryginałem, nie mam siły czekać na kolejne tłumaczenie - chcę więcej! Rozpłynęłam się nad tym. a \"Kurwa mać. Zabijcie mnie teraz\" w ustch Severusa... _-_ ze szczęścia
Rahead (Brak e-maila) 11:25 08-02-2005
Tłumaczenie wspaniale! Jezu ja nie wiem jak wytrzymam do następnej cześci... Naprawde swietny fik!
Aion (Brak e-maila) 15:50 08-02-2005
gratuluje, klaniam sie do nozek i czekam na wiecej smiley
Fu (Brak e-maila) 17:11 08-02-2005
Emi, Peciak, jak ja nie zdam tego cholernego egzaminu z mikry, to to będzie wasza wina. Tego nie da się przeczytać raz. Przeczytałam dwa razy i tylkopoczucie obowiązku każe mi wrócić do Jabłońskiego =__=. ALE JESZCZE TU WRÓcĘ. Naprawdę dobra robota smiley
LosPeciakos (Brak e-maila) 18:04 08-02-2005
Kończę już tłumaczenie kolejnego rozdziału,Emi sprawdzi tylko moje błędy i niedługo powinniście je ujrzeć na stronce. Kochamy Was za to, że to czytacie.To dla nas dużo znaczy.
Sol (Brak e-maila) 19:44 08-02-2005
Świetne! Jezu ciekawe kiedy będzie następna aktualizacja - - boże nie doczekam się takie te aktualki s± w ekspresowym tempie dawane - -
*idzie pić brandy żeby o tym nie myśleć* ;_;
Jeszcze raz świetnie!
niniel (Brak e-maila) 21:54 08-02-2005
Fajne. Już co prawda czytałam, ale po polsku to zawsze trochę wygodniej. I fajnie, że w dłuższych kawałkach niż Piętaszek, do w końcu IYAP jest tak potwornie długi, że zdążyłabym posłać dziecko do szkoły, nim by się skończyło.
Przy okazji - kiedy doczekamy końca Piętaszka, bo utkwiliście w połowie?
soma (Brak e-maila) 14:03 11-02-2005
Oh jak miło wreszcie przeczytać to po ludzku w rodzimym języku. Chwała wam!
Musca (Brak e-maila) 20:51 11-02-2005
Nie-sa-mo-wi-te. Czytałam to już na stronce Emi (?) i jestem kompletnie zachwycona. Nie jest może idealne, ale ma w sobie COŚ. To COŚ to jest po prostu takie cudne napięcie, które cały czas się między nimi utrzymuje. Czytelnik aż drży z niecierpliwości i nie może się doczekać, kiedy któryś z nich coś palnie. Achhh... Super smiley
Atla (Brak e-maila) 14:13 12-02-2005
A mozna poprosic o adres do strony Emi? ;D

A opowiadanie? Czytalam juz czesc po angielsku, cudowne! ;>
O malo nie padlam ze szczescia, gdy sie dowiedzialam, ze bedzie tlumaczone. Chwala wam za to. ;*
Wole jednak czytac w naszym jezyku. ;>
Emi (Emi_Yume@interia.pl) 15:18 12-02-2005
Wow, jak dużo komentów smiley. Bardzo się cieszę, że się Wam podoba. Ten przekład ukazuje się też na stronie mojej siostry, Zuzyy: www.sinful-flower.com.pl (ja własnej strony nie posiadam), aktualki są tam znacznie częstsze niż tutaj smiley. Niestety, teraz jest mały zonk, LosPeciakos wyjechała na ferie do Irlandii (na piwo ;P) i nie przekazała mi pierwszego rozdziału drugiej części (przez przeoczenie..), więc jest chwilowy zastój. W tym projekcie to ona jest głównodowodzącym tłumaczem, ja się zajmuję jeszcze dwiema innymi rzeczami. Ale jak LosPeciakos wróci, to ruszymy z kopyta, mam nadzieję. Dziękuję za komentarze, w imieniu LosPeciakos i swoim własnym smiley.
Libra (Brak e-maila) 11:03 14-02-2005
wręcz nie do opisania ... Po prostu świet-ne ! Wspaniały wybór opowiadania do tłumaczenia smiley Nie wiem jak wytrzymam do następnej części ...
lollop (lollop@op.pl) 23:01 14-02-2005
WOW... po prostu wow.... brak słów na jakikolwiek inny komentarz...
LosPeciakos (a_peciak@wp.pl) 13:47 16-02-2005
Bardzo sie ciesze ze podoba sie wam If you are prepared.obiecuje ze nastepny epizod bedzie juz niedlugo opublikowany ok 24 lutego przynajmniej na sinful flower.Dziekuje za wspaniale komentarze :-)
LosPeciakos (Brak e-maila) 20:45 25-02-2005
Następny rozdział \"If you are prepared\" został opublikowany na www.sinful-flower.com.pl tu też pewnie będzie, ale tam aktualki s± robione częściej :-)
kathy (Brak e-maila) 18:40 02-03-2005
kiedy będzie następna część?? ja się muszę odstresować a to jest możliwe tylko przy takich super ff-ach!!!!!!!!!!!
Niv (Brak e-maila) 12:42 17-03-2005
Świetne .... czekam z niecierpliwością na dalsze części smiley
Ashura (Brak e-maila) 19:24 04-04-2005
Jesli istnieje jakies opko ktore w moim prywatnym rankingu mogloby pobic Tea Series( a nie sadzilam ze to mozliwe)to jest to wlasnie If you(...).Czytalam juz troche w oryginalnej wersji jezykowej i tym co sa ciekawi moge powiedziec ze im dalej tym lepiej.A zakonczenie jest po prostu...zarombiste.Zwala z nog i nie pozwala zasnac w nocy.Ficol wart tlumaczenia i czytania.To juz nawet nie fiction, to prawdziwa sztuka!
LosPeciakos (a_peciak@wp.pl) 17:29 05-04-2005
Wiesz Ashura, jesteś pierwszą osobą wśród ludzi na forum, która mówi, że bardziej jej się podoba IYAP niż Tea Series-no oprócz mnie oczywiściesmiley To naprawdę świetny fik,piękne opowiadanie,warte, aby poświęcić mu każdy czas.
Lelwani (Brak e-maila) 15:23 09-04-2005
Powiem tyle: no ba! Zgadzam się w stu procentach. Tea Series mi się przejadła.
pazuzu (Brak e-maila) 09:51 18-04-2005
Podobało mi się, będę czekała na ciąg dalszy
ja =) (Brak e-maila) 02:14 26-08-2005
Eee... A kiedy będzie ciąg dalszy?... Tylko błagam, niech będzie szybko bo niewytrzymam!!!
bassiunia (bassiunia1@o2.pl) 18:42 14-11-2005
prosze Cie pisz szybciutko nastepne czesci... to jedno z najlepszych opowiadan umieszczonych w swiecie HP, jakie czytalam smiley
Makare (Brak e-maila) 16:30 06-02-2006
Bardzo fajny fick tylko czemu tutaj są przetłumaczone tylko trzy części? Na stronie innej były przetłumaczone 4. No dobra mniejsza o to. Nie będe orginalna w zadawaniu pytań: Kiedy pojawi się dalszy ciąg tłumaczenia?
sintesis (Brak e-maila) 21:02 08-02-2006
ja sie zsatanawiam tylko kiedy strona www.sinful-flower.com.pl znowu zacznie dzialac skoro nietlumaczycie tego tutaj ehhhhhh
Lelwani (lelwani@interia.pl) 00:58 03-04-2006
Pozwolę sobie wtrącić swoje trzy grosze. Tłumaczenie tego fika to sprawa LosPeciakos, najlepiej chyba poganiać ją/pytać przez maila, pragnę natomiast wyprostować pewien fakt, mianowicie ten tekst z całą pewnością się na zreaktywowanej Sinful Flower nie pojawi, więc nie ma na co liczyć. A reaktywacja strony powinna nastapić w miarę niedługo, w przeciągu kilku najbliższych miesiecy.
ti (Brak e-maila) 18:26 01-05-2006
Cudowne, tylko kiedy beda kolejne czesci??
IsabellRaven (izka111@buziaczek.pl) 12:36 12-09-2006
OMG! niesamowite, cudowne, kiedy dalsze czesci????
IsabellRaven (Brak e-maila) 19:17 04-11-2006
Pochlonelam...
prosze, prawda, ze bedzie wiecej???smiley
Pozdrawiam
Darla (Brak e-maila) 20:40 25-11-2006
Byłam naprawdę zachwycona że wchodząc tutaj zastałam aż dwie części opowiadania nowesmiley Bardzo świetne były i jestem bardzo zadowolona że je przeczytałamsmiley No i czekam z wielkim zapałem na następnesmiley
Lizz (Brak e-maila) 19:00 29-11-2006
przeczytalam wszystkie rozdzialy chyba z 10 razy i nie moge sie doczekac kolejnych czesci!!!

jj (Brak e-maila) 09:22 02-12-2006
cudowne, ale kiedy nastepne części, bo nie moge sie juz doczekacsmiley
Rajka (Brak e-maila) 17:53 05-12-2006
Jeden z najlepszych slashy HP/SS jaki czytałam, przede wszystkim dzięki zabójczym, świetnie przetłumaczonym tekstom Seva. Mam nadzieje, że na kolejne rozdziały nie będziemy czekać już tak długo ?
agCHa (Brak e-maila) 20:34 28-12-2006
To jest najlepszy fanfick (zaraz po SH i mmf), ktory czytałam smiley Mam wielką nadzieje, że niedługo pojawi się następna częśc, bo te ktore sa opublikowane przeczytałam juz chyba 3 razy i bardzo chcialabym wiedziec co bedzie dalej smiley
Życze weny tłumaczom smiley
Raven (Brak e-maila) 13:44 14-03-2007
smiley czekam i czekam na dalsze czesci i czuje smutek ze ich jeszcze nie ma, zakochalam sie w tym ficku i nie moge sie doczekac reszty rozdzialow!
pozdrawiam
OKias (Brak e-maila) 22:19 19-03-2007
To jest.. po prostu brak mi słw. Jak mogłam tego ne czytać wczesniej? Wspaniałe, naprawde wspaniałe. I jak zawsze w takiej chwili rodzi się pytanie - kiedy bedzie dalej?
Oka (Brak e-maila) 04:05 13-07-2007
tak cudowne. Wspaniałe. Idealne. Uwielbiam to opowiadanie. najepsze Snarry jakie powstało. zkoda, że tak dawno nie pojawiły się now rozdziały smiley
Malina (Brak e-maila) 01:42 29-12-2007
nie no....prosze....ile mozna czekac... ja juz nie wytrzymuje...WIĘCEJ!!!
LiLuAin (liluain@poczta.onet.pl) 23:04 04-11-2010
AAA!!! Wspaniałe smiley cudne tłumaczenie i fanfic. Sama zakochałam się w Sevie.Zazwyczaj nie lubię ff napisanych w pierwszej osobie, ale ten czytam z wielką przyjemnością. Mój ulubiony fragment? "JA, SEVERUS SNAPE, BĘDĄC W PEŁNI WŁADZ UMYSŁOWYCH...Kurwa mać. Zabijcie mnie teraz." hahaha uwielbiam tosmiley
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum