The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 04:32:49   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Wampir z wampirem 1
Część pierwsza

"Bienvenue"



Nazywam się Adolf i jestem wampirem.

Mało oryginalny wstęp. Wiem o tym.

A co mnie to obchodzi?

Ten dziennik powstał po to, bym mógł ukazać sobie tą istotę, którą jestem. Chociaż… Po co? Pisanie oraz odkrywanie przed sobą swojego prawdziwego "ja" to rzeczy typowo ludzkie. A ja - jak już wspominałem - człowiekiem nie jestem.

Jest rok 2006. Mam równo 170 lat. Już powinienem stracić wszystkie cechy gatunku, do którego należałem. I tak było… Dopóki na mojej drodze nie stanął ktoś, komu zawdzięczam powrót do poprzedniego życia chociaż w tej cząstce, jaką są uczucia. W ludzkiej formie.

Może za bardzo się nad sobą użalam, a może ( ze względu na wiek) odczuwam wszystko w inny sposób… Nie wiem.

Teraz istota zrodzona z mojej krwi i okupiona nią śpi u mojego boku. Nie korzystam z dobrodziejstw techniki i piszę te słowa przy świecach - to jest jedyna rzecz, którą zresztą kupuję. Kradnę pieniądze ludziom z kieszeni, zbieram butelki i złom, by zarobić na światło. Ono rozświetla panujący w mej duszy mrok, podobnie jak moje dziecię…

Nie pamiętam swojego nazwiska. Za rzadko go używałem, a potem opanowała mnie żądza krwi i całkiem je utraciłem, wraz ze wspomnieniami o rodzinnym domu. Dlatego też wybrałem nowe, a raczej przywłaszczyłem sobie nazwisko mojego dziecka. Od tamtej pory znany jestem jako Adolf Lovertin.

Przez to przejęcie cząstki owej istoty, która zawładnęła mną całym, staliśmy się jednością. Niczym… Małżeństwo? Można to tak nazwać.

Nad tym wpisem siedziałem cały dzień. Postaram się, by ten ktoś, z którym dzielę łoże, stół oraz cały byt, nie dowiedział się o tym dzienniku.

Jak już wspominałem, nie pamiętam nic z okresu, gdy byłem człowiekiem ani początków mojego wampiryzmu, dlatego utrwalę tu wraz z moimi odruchami i rozumem historię poznania mojego dziecka. Opowieść o tym, że wampir może być bardziej ludzki od człowieka.

***

Wszystko zaczęło się pewnej letniej nocy, kiedy szedłem brzegiem morza w poszukiwaniu nowej, świeżej ofiary. Polowałem dość niestarannie, jako że moja żądza krwi tak mnie zaślepiła, że nawet przestałem się zachowywać jak człowiek. Zresztą, i tak nie musiałem się pilnować. To były wczesne lata czterdzieste XX wieku, więc nagłe zniknięcia kilku osób można było łatwo wytłumaczyć. Dla mnie wsie i miasta były wtedy jak szwedzki stół.

Spragniony przemierzałem kilometry, gotowy zabić każdą napotkaną istotę; moje ubranie było całe w strzępach - koszula pamiętała jeszcze carat, spodnie zaś pewnie były niewiele młodsze. Buty dawno się rozpadły, szedłem więc boso. Prawdopodobnie byłem gdzieś w Anglii; sam nie byłem w stanie tego określić. Jeśli nawet bym kogoś spotkał, to zanim zdążyłby się odezwać, już by trafił w moje objęcia i zaczął umierać. Tak więc moja dzikość przybierała na sile, a ja oddalałem się od ludzkich siedzib.

Liczyłem na to, że napotkam gdzieś rybaków, jednak przeliczyłem się. W promieniu kilku mil nie było bowiem ani jednej żywej duszy, a ja sam, krok za krokiem, podążałem ku autodestrukcji.

Zobaczywszy w oddali las, zebrałem resztki siły i pobiegłem w jego stronę. Pragnienie odbierało mi żywotność, mimo tego już w dość krótkim czasie mogłem oprzeć się o szorstki pień drzewa i wypatrywać księżyca między koronami. Wdychałem powietrze przesycone zapachem żywicy i dziękowałem sobie, że udało mi się tu dotrzeć.

Zza pnia ujrzałem uszy zająca, który najwidoczniej obudził się wskutek mojego nagłego przybycia. Nie zwlekając nasyciłem trochę mój wszechobecny głód, a ciało zwierzęcia odrzuciłem w krzaki. Byłem drapieżnikiem, więc taka zdobycz nie mogła mnie zadowolić. Ruszyłem przed siebie, poruszając się cicho po dywanie z mchu i zeschłych liści.

Zewsząd wyczuwałem setki par oczu śledzących moją wędrówkę, ale nie zwracałem na nie większej uwagi. Zostałem jednym z mieszkańców lasu, poza tym nie mogli mi zbytnio zaszkodzić. Czułem się z tym wręcz bajecznie.

Co i rusz napotykałem przerażone stworzenia, ignorowałem je jednak. Krew zwierzęcia spowodowała, że mogłem jasno myśleć. A raczej mój instynkt mógł działać. Tak więc przemierzałem las, nie zastanawiając się nad niczym.

Kiedy zabójcze światło dnia zaczęło się pojawiać na horyzoncie, począłem rozglądać się za jakimś schronieniem. Ujrzałem niedaleko jakąś opuszczoną chatę; pewnie to była stara leśniczówka, podążyłem więc w jej kierunku. Stąpałem cicho po dywanie z zeschłych liści, nie słysząc nawet własnych kroków. Jedyne, co się liczyło, to znalezienie kryjówki na dzień i późniejsze zaspokojenie wiecznego głodu.

Jednym kopniakiem wywaliłem drzwi do środka, a zardzewiałe zawiasy zajęczały głucho. Dały mi jasno do zrozumienia, że nikt ich nie otwierał od bardzo, bardzo dawna.

Nogą odepchnąłem drzwi na bok i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Zasłonięte deskami dziury, które w latach świetności musiały być oknami nie przepuszczały żadnego światła, co mi bardzo odpowiadało. Nie chciałem, by kiedyś obudziło mnie skwierczenie własnego ciała, o które i tak nie dbałem, ale chciałem, by mi posłużyło jeszcze trochę. Na uklepanej ziemi leżały stare szmaty, papierzyska i kawałki drewna, poukładane w zgrabny stosik przy ścianie. Zaskoczyło mnie to; drzwi przecież nie były otwierane… Mój wzrok spoczął na jednym z okien, gdzie jednak przez jedną jedyną szczelinę przedostawało się do środka światło księżyca. Po bliższych oględzinach stwierdziłem, że ktoś deski obluzował specjalnie, by się dostawać do środka. Popatrzyłem na kłódkę leżącą koło drzwi i zaśmiałem się - a raczej zarechotałem -, ponieważ ten tajemniczy ktoś nie wpadł na pomysł, by ją po prostu wyrwać. A co to był za problem? Co prawda, trochę by się pomęczył, ale poszłoby to szybko i bez zbędnego wysiłku. A tu ktoś bawi się ze zdejmowaniem zabezpieczenia z okien…

W kącie dostrzegłem wypalony krąg i jedną końską derkę, która pewnie przeżyła przynajmniej dwóch swoich właściciel. Widocznie pewna osoba - albo osoby - postanowiła sobie tu zrobić małą samotnię, dlatego nie rozwaliła drzwi, by nikt się tu nie mógł dostać.

Dobrze. Mi taka sytuacja odpowiadała. Usiadłem na derce po turecku i postanowiłem na nią zaczekać. Oparłem głowę o ścianę i zasnąłem twardym snem. Miałem dużo czasu przed sobą, czego nie można było powiedzieć o właścicielu domku.

***

Zmierzch dopiero co zapadł, kiedy obudził mnie szelest za domkiem. Niezrażony siedziałem dalej w tej samej pozycji, czekając na rozwój wydarzeń.

Usłyszałem cichutkie sapanie, jakby po bardzo długim biegu. Wstrzymałem oddech. Po chwili rozległ się cichy okrzyk; ktoś odkrył moje włamanie się do środka. Zerwałem się i błyskawicznie znalazłem przy wejściu, chowając się za ścianą. Jeśli już brać, to z zaskoczenia. Kroki były coraz bliższe, a kiedy ktoś wbiegł do środka i rozejrzał się, skoczyłem mu na plecy i wgryzłem się, wściekle głodny i szczęśliwy, że nareszcie zaspokoję swój głód ludzką krwią.

Nim zachłysnąłem się pierwszym łykiem, ujrzałem jeszcze ciemne, błękitne oczy, wpatrujące się we mnie z zaskoczeniem i strachem. Potem ciało człowieka przeszył ostry dreszcz i znieruchomiał w moich ramionach, a ja…

Dla ludzi krew jest słona, ma metaliczny posmak. A wiecie, jaka jest dla wampirów? Jak bardzo słodkie wino. Niby niewinne w smaku, ale da się wyczuć tę mocną nutkę, która w końcu otumani całe ciało.

Ten człowiek był esencją doskonałości.

Pierwsze krople popłynęły mi po języku, znacząc kilka palących strużek na nim i spływając powoli do gardła, a za nimi popłynęła cała fala słodkiego ognia. Nie mogłem się powstrzymać i jęknąłem z zachwytu, gdyż nigdy nie miałem okazji próbować takiego specjału. Poczułem, jak ciarki przebiegają mi po kręgosłupie, a całe ciało nagrzewa się od tej niespotykanej rozkoszy, która nie mogła się równać z niczym innym. Chciałem tak pić bez końca, ale nie było mi to dane ze względu na moją ofiarę.

Ponieważ nie wolno pić krwi po zatrzymaniu akcji serca, musiałem się opamiętać. Ten moment zbliżał się wielkimi krokami, więc z wielką niechęcią powoli przestawałem najpierw pić, a później sączyć.

Kiedy kładłem bezwładne ciało na ziemię, usłyszałem cichutki jęk. Zdezorientowany spojrzałem na człowieka - był to młody mężczyzna - i ujrzałem ponownie jego głębokie, błękitne oczy, które spoglądały na mnie z… szacunkiem?!

Odskoczyłem od niego niczym spłoszone zwierzę od posiłku, opierając się o ścianę i oddychając z przerażeniem. Ten widok przyprawił mnie o drżenie rąk i wszechogarniający strach. Ja, wampir, bałem się człowieka!

Tamten natomiast ostatkiem sił obrócił ku mnie twarz i odezwał się. Nie mam do dzisiaj pojęcia, jak on to zrobił, ale jakoś zebrał siły i się odezwał.

- Zawsze chciałem kogoś takiego spotkać.

Przerażony machnąłem ręką, jakbym chciał odgonić jego obraz sprzed siebie, ale on nadal tam leżał. I uśmiechał się.

- Przemień mnie…

Blady strach padł na mnie, kiedy zobaczyłem, jak jego oczy mętnieją i uciekają w głąb czaszki. Rzuciłem się ku niemu i bardzo szybko rozgryzłem sobie żyłę na nadgarstku, po czym wręcz chlusnąłem mu swoją krwią w twarz. Po raz pierwszy od bardzo dawna bałem się, że coś stracę.

Wampiry nie mają nic do stracenia. Nie żyją jak ludzie, tylko jak zwierzęta. Nie mają swojego terytorium, nie wiążą się ze sobą… Są samotnikami całą wieczność. Teraz jednak była sytuacja wyjątkowa.

Wlewałem mu życiodajny płyn w wargi, pragnąc jedynie, by nie było za późno. Niech się obudzi, niech się obudzi…

Mówiłem do niego. Szeptałem słowa, których już dawno nie wymawiałem; mój szept brzmiał jednak jak charkot, ponieważ już od dawna przestałem mówić nawet do siebie. Chciałem zwrócić na siebie uwagę, by nie skupiał się na odchodzeniu w pustkę, by został ze mną…

- Nie odchodź, nie odchodź…

Szeptałem tak, dopóki nie poczułem, że słabnę. Wytrzymałem jeszcze chwilę i padłem obok niego, wyczerpany do granic możliwości. Zwinąłem się w kłębek i leżałem tak w ciszy aż do momentu, gdy ciało mojej ofiary nie wygięło się w łuk, a z jego krtani nie wydobył się nieludzki wrzask. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Udało się.

***

Ocknąłem się, kiedy ktoś ogarnął mi włosy z twarzy. Zerwałem się na równe nogi i krzyknąłem jak przestraszone zwierzę, ale jego widok mnie uspokoił. Przypomniało mi się całe wczorajsze zajście; jak piłem jego krew, a potem oddawałem własną, by mógł nadal żyć… Teraz dopiero, kiedy mogłem mu się dokładnie przyjrzeć pomyślałem po raz pierwszy, że popełniłem błąd, w ogóle go dotykając.

Był niczym młody bóg dłuta samego Fidiasza. Inaczej nie można było opisać jego szczupłej budowy, chudych ramion, ciała zakrywanego tylko podwiniętą do łokci koszulą; twarzy o wyraźnych rysach i orlim nosie; długich blond włosów, sięgających uszu oraz najważniejszego szczegółu - pięknych, wielkich oczu… Które teraz obserwowały mnie z wyraźną ciekawością.

Cofnąłem się i trafiłem na drewnianą ścianę. Namacałem ją rękoma - ze strachu nawet wampir nic nie widzi - i przesunąłem się kilka kroków w bok, byle jak najdalej od mojego dziecka. Mrocznego dziecka…

- Nie bój się - odezwał się chłopak, a ja od razu wyczułem nutkę rozbawienia i jeszcze większą ciekawość bijącą wprost z jego głosu. - Nic ci nie zrobię.

- A ccccccco masz mmmmi zrrrrobić? - wykrztusiłem, nie mogąc zmusić samego siebie, bym normalnie mówił. Sytuacja była śmiechu warta; ten człowiek był o wiele ode mnie słabszy, nawet jako nowonarodzony wampir, a ja przed nim uciekałem. W życiu - normalnym i wampirzej egzystencji - nie byłem taki wściekły na siebie.

- No właśnie nic, panie… - tamten obejrzał mnie od stóp do głów badawczym, aczkolwiek lekko ironicznym spojrzeniem i spojrzał w oczy. Natychmiast się skuliłem.

- Panie wampirze.

Zdumiony tak dziwnym zwrotem podniosłem głowę. Stał, oparłszy dłoń o ścianę niebezpiecznie blisko mnie. Dzieliło nas zaledwie kilka kroków - w każdej chwili mogłem go zaatakować. Choć powoli przypominałem sobie sposób obcowania z innym człowiekiem, nadal byłem drapieżcą.

- Otóż to, panie wampirze - młodzieniec przechylił głowę tak, że mogłem dostrzec dwie malutkie ranki, ledwo zabliźnione. Ślady moich kłów. - Skoro znaleźliśmy się w takiej sytuacji, wypadałoby przedyskutować kilka kwestii.

Moje zdumienie nie znało granic, gdy ten przypadł mi do stóp, objął ramionami kolana i, opuszczając wzrok, oznajmił grobowym głosem:

- Panie mój, ja, sługa twój, Sigmunt Lovertin, będę ci służył tyle, ile zechcesz.

***

Owo oświadczenie zbiło mnie z tropu. Doprawdy, muszę powiedzieć, trudno zaskoczyć wampira, ale ten człowiek chyba tylko po to się narodził, by przyprawiać moją biedną psychikę o stan totalnego obłędu.

Kiedy pierwszy szok minął, spróbowałem się uwolnić z jego objęć, co nie na wiele się zdało. Trzymał mocno; jakby obawiał się, że kiedy mnie puści, odejdę, a on zostanie całkiem sam, zagubiony na tym jakże kuriozalnym świecie.

Najpierw delikatnie zacząłem zdejmować jego dłonie z moich nóg, co nieomal sprawiło, że obaj runęlibyśmy na ziemię. Kiedy to nic nie dało, począłem się szarpać, aż w końcu ten podniósł głowę i zapytał:

- Coś nie tak?

Zirytowany złapałem go za ramiona i pociągnąłem mocno, używając do tego wszystkich wampirzych mocy, jakie tylko udało mi się zebrać. Chłopak puścił mnie i zerwał się na równe nogi, na co ja odepchnąłem go od siebie. Nie zdołał utrzymać równowagi i gruchnął o ścianę.

Przypadłem do niego natychmiast i przycisnąłem tak, by nie mógł się wyrwać.

- Coś jest nie tak? - warknąłem z silnym charkotem w głosie. - Popatrz na mnie. Zachowujesz się, jakbym był jakimś hrabią albo paniczem, choć mam na sobie łachmany i wyglądam jak… - tu zabrakło mi słowa i siły, gdyż - jak wcześniej mówiłem - już dawno moje struny głosowe były nieużywane.

- Jak nędzarz? - dopełnił tamten, uśmiechając się do mnie radośnie. Czy on był ślepy, czy szalony?, zastanawiałem się. - Dla mnie nie ma to znaczenia.

- Posłuchaj - zacząłem, lecz wtedy dostrzegłem przez szczelinę między deskami, że słońce powoli zaczyna wstawać za horyzontem. Chwyciłem go za ramiona i przerzuciłem pod drugą ścianę, by światło go nie poparzyło. W sumie nie wiedziałem, po co się tak o niego troszczyłem - wampiry nigdy się nie przejmowały swoimi dziećmi, chyba, że przez krótki okres czasu, ale to sporadyczne przypadki.

- Zaczyna świtać - oznajmiłem, rzucając w jego stronę derkę. - Niedawno wyrwałem drzwi, więc nawet jeśli byśmy je jakoś naprawili, to nam nic nie da. Trzeba znaleźć jakieś schronienie.

Ostatnie słowo wymówiłem z trudem - chłopak nieźle mnie zmęczył, marzyłem już tylko o porządnej drzemce. Tamten musiał zauważyć moje zmęczenie, bo wstał i zaczął mocować jakoś kawałki drzwi na zawiasach. Efekt był, delikatnie mówiąc, znikomy.

- To nic nie da, zostaw to - wyrwałem mu kawałek deski z dłoni.

- Panie, pod ścianą jest jeszcze trochę drewna i szmat - zaprotestował tamten, odbierając mi deskę. - Poza tym ostatnio przyniosłem też gwoździe i młotek; poradzimy sobie, zobaczysz.

Poszukał chwilę na ziemi i z triumfalnym okrzykiem pokazał mi tekturowe pudełko, z którego wystawały żelazne łepki gwoździ. Usiadłem zmęczony na derce i obserwowałem go uważnie, kiedy zręcznymi dłońmi naprawiał moje uszkodzenia i łatał drzwi szmatami. Po jakimś kwadransie w domku zapanowała błogosławiona ciemność.

Chłopak otarł pot z czoła i uśmiechnął się do mnie słabo, po czym upadł wyczerpany na ziemię. Zerwałem się, podniosłem go - był lekki jak pióreczko - i zaniosłem na koc. Po dokładniejszych oględzinach stwierdziłem, że nie dość, że się przemęczył, to jeszcze jest głodny. A pierwszy głód krwi jest najgorszy.

Jednym ruchem rozdarłem kłami ten sam nadgarstek, co poprzednio i podsunąłem mu pod nos. Na jego pytające spojrzenie parsknąłem zirytowany.

- Bierz. - kiedy pokręcił głową, sam mu wcisnąłem ranę w usta tak, by poczuł smak płynu. - Potrzebujesz tego.

Jeszcze raz na mnie spojrzał, lecz wtedy instynkt wziął górę. Począł ssać tak mocno, że stara rana zabolała jeszcze bardziej, lecz zacisnąłem zęby i czekałem, aż skończy.

Po jakimś czasie puścił moją rękę i polizał ranę, która natychmiast się zabliźniła.

- Podobno wampir nie może dawać za dużo swojej krwi - wyszeptał.

- Podobno. - przyznałem mu rację. Ułożyłem się koło niego i przykryłem derką ostrożnie, po czym oparłem się o zbutwiałe deski.

- Czemu to robisz? - usłyszałem jego cichy głos.

Minęło kilka chwil, nim zdobyłem się na odpowiedź.

- Sam nie wiem.

Obrzuciłem go spojrzeniem, ale ten już spał. W przypływie jakichś dziwnych uczuć odgarnąłem mu włosy z oczu, lecz natychmiast zabrałem dłoń jak oparzony.

Ludzie mają osobliwy sposób oddziaływania na wampiry, stwierdziłem, nim i mnie zmorzył sen.

***

Miałem niesamowite wyczucie chwili, ponieważ kiedy się obudziłem, słońce już zaszło i tylko lekka pomarańczowa poświata znaczyła szaroniebieskie niebo. Przeciągnąłem się i wtedy dostrzegłem, że człowieka - nie mogłem go nazywać po imieniu, jeszcze nie teraz - nie było obok mnie. Zdumiony rozejrzałem się i nagle coś zaszeleściło w kącie. Był to spory, spasiony zając, zajęty pałaszowaniem kupki trawy. Nie zdążył nawet pisnąć, gdy już jego krew spływała mi go gardła, sycąc i gasząc pragnienie.

Smak jego posoki orzeźwił mnie na tyle, bym mógł zastanowić się, gdzie ten krnąbrny młodzieniec mógł pójść. Zając sam nie wszedł do domku, sam też nie nazrywał sobie trawy, więc chłopak zatroszczył się o pożywienie dla mnie. Problem polegał na jednym - po co to zrobił? Ja na jego miejscu nie przejmowałbym się swoim stworzycielem, prędzej wbiłbym mu gałąź w serce; tak więc jego troska zainteresowała mnie i postanowiłem iść go poszukać.

Nie zdążyłem nawet zrobić kilku kroków przed chatką, gdy ten wyłonił się z lasu, trzymając pod pachą dwa szamocące się zające. Po brodzie ściekała mu krew, więc nie musiałem go uczyć polować.

Rzucił mi jednego zwierzaka, a kiedy piłem, zapytał:

- Dobrze się spisałem?

Prawie zachłysnąłem się krwią, ale w porę zacząłem kaszleć.

- Owszem - wymamrotałem, zajęty posilaniem się.

Tamten podszedł i podał mi następnego futrzaka, który szarpał się, drapał i gryzł, jakby przeczuwał, co się z nim stanie.

- Wypuść go - poleciłem.

Uwolniony zając spojrzał na mnie przerażony i czmychnął przed siebie, znikając w trawie.

- Dlaczego go nie chciałeś? - usłyszałem pytanie.

- Bo nie jestem już głodny - odparłem. - Nie należy przesadzać z posiłkiem.

- Dlaczego?

Czułem, że zaraz głowa mi pęknie od jego pytań.

- Bo tak. - uciąłem rozmowę i skierowałem się w stronę chatki.

Ten dogonił mnie i spojrzał na mnie.

- Przecież powinieneś zbierać siły! Czemu go nie zabiłeś?

Przystanąłem przed wejściem i oparłem się o ścianę. Moje spojrzenie musiało wywrzeć na nim wrażenie, ponieważ mina mu zrzedła i odsunął się o krok.

- Bo - mówiłem powoli, jak do małego dziecka. - Nie jestem głodny. Proste?

- W sumie tak - wybąkał chłopak, przeczesując palcami włosy.

Widok ten sprawił, że coś we mnie drgnęło i uśmiechnąłem się. Po raz pierwszy od paru ładnych lat.

- Jeszcze wiele musisz się nauczyć. - powiedziałem i zostawiłem go samego na zewnątrz.

Usłyszałem ciche parsknięcie i po chwili on wszedł, wzbijając przy okazji tumany kurzu przed wejściem.

- Nadal nie rozumiem…

- Tu nie ma nic do rozumienia - odpowiedziałem, rozsiadając się na derce. Ciekawe… Kilka nocy wcześniej nie pomyślałbym nawet, że spotkam kogoś tak zaskakującego. Ba, w ogóle bym nie pomyślał. - Jesteś głodny, jesz. Nie jesteś głodny, nie jesz. Nie bądź zachłanny.

Chłopak zamilkł. Miło było patrzeć na jego postać - taki zamyślony, z opuszczoną głową… Na pewno przyciągał wianuszek dziewcząt.

Dopóki żył.

Zastanawiało mnie kilka rzeczy. Mianowicie, czy zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma powrotu do poprzedniego życia, że tamto już nie istnieje; czy kiedy to zrozumie, odejdzie ode mnie czy też zostanie. I najważniejsze: czy mnie nie znienawidzi…

Nie byłem przyzwyczajony do takich sytuacji.

- Panie… - jego glos wyrwał mnie z rozmyślań. Spojrzałem na niego znudzony.

- Słucham?

- Jak masz na imię?

Myślałem, że już nic mnie w nim nie zdziwi. A tu masz! Jednym celnym pytaniem znowu sprowadził na moją głowę chaos. Przełknąłem ślinę i popatrzyłem gdzieś w dal, starając się unikać jego wzroku, który świdrował mnie niemiłosiernie.

Z głębi pamięci wygrzebałem to zapomniane już dawno temu słowo, które kiedyś wywoływało tyle burz i zapewne jeszcze niejedną wywoła.

- Adolf - powiedziałem przez zaciśnięte zęby.

Prawie czułem, jak tamten zamiera.

Kiedy podczas mojej obłąkańczej wędrówki przechodziłem obok jakiegoś dawno zapomnianego przez Boga miejsca, usłyszałem, jak ktoś wymawia moje imię z namaszczeniem, tak jakby ktoś o takim samym imieniu był ubóstwiany. Zlekceważyłem to, ale o tym nie zapomniałem.

Miałem nadzieję, że teraz się wszystko wyjaśni.

- Jesteś Niemcem? - usłyszałem. Pytanie było takie niedorzeczne, że nie mogłem powstrzymać chichotu. Ale kiedy się zastanowiłem nad nim, nie umiałem na nie odpowiedzieć.

- Nie wiem. - wyszeptałem. Tym razem ja miałem powód, by wbić wzrok w ziemię.

Chłopak zaniemówił. Niestety, tylko na chwilę.

- Moment, przeanalizujmy to dokładnie - w mgnieniu oka znalazł się przy mnie i usiadł naprzeciwko, krzyżując nogi. Byłem w szoku, co zdarzało się ostatnio za często.

- Otóż - zaczął, przejęty jakby mu się dziecko rodziło - Mówisz po angielsku, choć z dziwnym akcentem. Znajdujesz się w Anglii, choć nie wiemy, jak długo…

- No nareszcie coś nowego - parsknąłem, zdumiony, że stać mnie na sarkazm.

- Dobrze - rozsiadł się wygodnie i umieścił niesforny kosmyk za uchem. - Czy znasz jeszcze jakieś inne języki?

Równie dobrze mógłby się zapytać, czy moja prababka była Żydówką.

- Nie wiem, powiedziałem już. - warknąłem.

Niezrażony młodzieniec tylko się uśmiechnął i kontynuował:

- Spróbujmy… - tu nagle zaczął szczebiotać w jakimś dziwnym narzeczu, z którego nie rozumiałem ani słowa.

Podczas wygłaszania monologu przez przypadek spojrzał na mnie i przestał mówić, prawdopodobnie pod wpływem mojego wzroku (wampirze spojrzenie może nawet paraliżować).

- Cóż… - wydukał, drapiąc się po głowie. - Francuski odpada.

- Mam już dosyć - odparłem - położyłem się na kocu i odwróciłem się do niego plecami. Nie wiem dlaczego, ale wtedy ogarnęło mnie dziwne zmęczenie i poczułem potrzebę snu. Niesamowitą potrzebę.

- No dobrze - dotarło jeszcze do mnie, nim zapadła ciemność.

***

Przez dłuższą chwilę po przebudzeniu nie chciało mi się otwierać oczu. Dziwne. Jakimś cudem wiedziałem, że nic mi się nie stanie, że ktoś jest przy mnie, może nawet przyniesie mi śniadanie…

Opanowałem się jednak dość szybko. Nie po to tyle lat byłem sam, by od razu zaufać komuś, kogo znam od paru dni. Trzeba było uważać.

Wciąż rozleniwiony przeciągnąłem się na derce i wtedy moja dłoń na coś natrafiła. Otworzyłem oczy i ujrzałem śpiącego o kilka cali ode mnie chłopaka. Włosy opadły mu na twarz, zakrywając ją niemal całkowicie, jednak nie wyglądało to źle. Wprost przeciwnie - po raz nie wiadomo który począłem rozmyślać, ilu osobom mógł się podobać.

Choć nie, ofuknąłem sam siebie, trwa przecież wojna. Nie ma czasu na takie głupstwa jak miłość.

A on nie ma już do niej prawa…

Syknąłem zniecierpliwiony i zerwałem się na równe nogi. Nie zaczęło nawet świtać. A może była już kolejna noc? Nie wiedziałem i nie zaprzątałem sobie tym głowy. Noc jak każda inna… Tym razem jednak z towarzyszem.

Wzdrygnąłem się na myśl o tym, że teraz będziemy razem. W ciągu krótkiego czasu chłopak sprawił, że przypomniałem sobie całe moje człowieczeństwo, choć i tak wspomnienia to była biała karta w mej pamięci. Ludziom zajmuje to chyba kilka miesięcy, czasem lat, a ja tak od razu. Niezbadane są możliwości tego, który nas stworzył…

Spojrzałem na śpiącego. Leżał podkulony, z rękoma przy piersi, która unosiła się pod wpływem jego oddechu; włosy opadły z twarzy i mogłem dokładnie przyjrzeć się jego rysom. Nigdy wcześniej nie widziałem tak szlachetnej twarzy. Ani u człowieka, ani u wampira.

Jeszcze raz obrzuciłem go spojrzeniem i z delikatnym uśmiechem na ustach skoczyłem w las w poszukiwaniu świeżej krwi.

***

Biegłem dość szybko, łapiąc najpierw zające dla siebie, by dopiero potem zacząć organizować coś dla niego. Nasycony odkrywałem nowe partie lasu, wypatrując w trawie spiczastych uszu i posilając się coraz bardziej.

Kiedy biegłem za następnym zwierzęciem, usłyszałem dziwny dźwięk tuż za sobą. Odwróciłem się, gotów zaatakować, lecz moim oczom nagle ukazał się człowiek.

Owa postać - była to kobieta - błądziła niedaleko mnie, rozglądając się i nawołując. Po chwili dosłyszałem imię tego, którego szukała.

Przyzywała Sigmunta.

Poczułem, jak opadam ze wszystkich sił. Kobieta była naprawdę piękna. I niebezpieczna. Jeśli dotarłaby do domku i znalazła chłopaka, byłoby nieciekawie. Mogłem ją zabić, oczywiście, ale zdążyłem się już porządnie nasycić, poza tym nie chciałem się narażać na nieuprzejmości ze strony młodzieńca.

Prawie mi ręce opadły, kiedy o tym pomyślałem. Na wszystkich diabłów, Adolfie, co cię to obchodzi?, ofuknąłem sam siebie, po czym ruszyłem w ślad za nią.

Poruszałem się cicho i szybko. Moje stopy prawie nie dotykały poszycia, bowiem wampiry potrafią rozwinąć w sobie umiejętność poruszania się tuż nad ziemią. Byłem za młody, by unosić się wysoko w powietrzu, więc to musiało mi wystarczyć.

Starając się, by mnie nie zauważyła, biegłem ile sił w nogach, licząc cicho na to, że chłopak został w chatce, aczkolwiek lepiej by było dla niego, by zniknął.

Dobiegłem do domku i wpadłem do środka. Chłopak nie spał; siedział przy jednej ze ścian i łatał szpary między deskami. Na mój widok uśmiechnął się.

- Gdzie byłeś, panie Adolfie?

Przestał się uśmiechać, gdy szarpnąłem go za ramię.

- Musimy uciekać - warknąłem. - Jakaś kobieta tu idzie i kiedy nas znajdzie…

- Jak wygląda? - rzucił krótko.

Pogrzebałem chwilę we wspomnieniach.

- Młoda, piękna; długie, brązowe włosy, lekko skrzywiony nos…

- Sophie - teraz i on był przerażony.

Zerwał się i pociągnął mnie za naderwany rękaw.

- Daleko jest?

- Wystarczająco. - odpowiedziałem i zaczęliśmy biec.

Wiele razy musiałem przystawać na chwilę, by ten mógł złapać oddech (młode wampiry łatwo się męczą), ale i tak byliśmy już bardzo daleko. Kiedy dotarliśmy na skraj lasu, ten nagle przystanął i oparł się o drzewo.

- Mogłem jej powiedzieć - wysapał.

- Wtedy by wróciła z ludźmi i wodą święconą - sarknąłem.

Cierpliwie czekałem, aż zdąży odzyskać oddech i potem poszliśmy przed siebie, nie wiedząc, dokąd nas noc poprowadzi.



Komentarze
Aquarius dnia padziernika 10 2011 19:28:06
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Redempt (Brak e-maila) 12:31 08-03-2008
Śwetne, tylko mam uraz do imienia Adolf smiley Czekam na więcej!
Cathryn (Brak e-maila) 10:29 09-03-2008
Naprawdę się podoba? Milutko smiley
Niewiadomoco (Dropsionka@op.pl) 06:37 10-03-2008
Fajne, czekam na ciąg dalszy smiley))
Kilargo (Brak e-maila) 10:08 12-03-2008
Ciekawe, ale stosujesz dość osobliwy układ tekstu. Spróbuj nie używać entera po każdej linijce dialogu - ładniej wyglądający tekst zachęca do czytania. Oby tak dalej. Pozdrawiam. K.
Cath again (Brak e-maila) 20:31 12-03-2008
Kilargo, w takim układzie to zostało opublikowane na stronie mojego miasta, a że nie miałam pliku na dysku, musiałam jakoś się ratować.
Obiecuję poprawę - mnie też to nieco drażni.
anesu (Brak e-maila) 13:15 13-08-2008
faktycznie, to imie... po za tym dosyc czesto sie powtarzasz i to wygląda jakbyś na siłę próbowała pisać ładnym językiem.
Widzę, że jesteś oczarowana twórczością Anne Rice.
treść oglnie okej, popracujesz trochę i w ogóle świetnie będzie smiley
Miyuki (Brak e-maila) 13:34 24-02-2010
eeej no nie bądź taka daj więcej jak można kończyć w takich momentach _^_
Greed dnia lipca 24 2012 23:16:55
Sam tekst w porządku, choć tytuł: "wampir z wampirem" mnie rozśmieszył. Mam nadzieję, że autor/ka się nie obrazi.

Nie wspomnę już o imieniu głównego bohatera/narratora, do którego nie pałam miłością. Nie jestem fanką i tyle.

Opko jak najbardziej udane, mamy wampiry i krew się leje (miejscami), klasyczny happy end z otwartym zakończeniem. I życie jest piękne! Tyle mam do powiedzenia.
Podobało mi się i gratuluję dobrego tekstu smiley
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum