ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Pamięć zostaje 1 |
Zimowe noce w mieście nie są czarne. Za dużo świateł. Za dużo brudu. Resztki śniegu w sczerniałych stosikach i wściekły wiatr jako jedyne przypominają o zmianie pory roku. Zimowa noc miasta ma rude, zardzewiałe niebo i wielokrotne, błękitnawe cienie latarni.
Elektryczna lampa starego typu rzucała pomarańczowy blask na ścianę. Na powyginanej metalowej powierzchni cienie nabierały groteskowych kształtów marionetek. Tu za długie ręce, tam dziwny kształt głowy. Trzy przykurczone sylwetki otaczające czwartą, nieproporcjonalnie wyższą.
Obita blachą ściana rezonowała w rytmie muzyki, dobiegającej z wnętrza budynku. Bawiący się w środku ludzie z trudem słyszeli sami siebie; zatem nikt nie zarejestrował zdławionego okrzyku i uderzenia ciała o beton. Nikt istotny.
Cienie na blaszanej ścianie dyskoteki poruszyły się. Pstryknął spust cyfrowego aparatu.
- Proszę o uśmiech. Taak, bardzo ładnie.
- Zamknij się, Luke!
- Ach któż to panu zrobił taką gustowną szramę przez gardło? Czerwona, szeroka...
Śmiech. Nie z rozbawienia, ale z ulgi, że kolejny raz, kto inny leży na betonie. Że znów się udało.
- Zamknij się, Luke; powtórzył łagodniej jeden z grupy, najwyraźniej przywódca.
Reszta ucichła, Luke przeglądał zdjęcia w aparacie, trzeci z napastników wycierał nóż o dżinsy. Z dala dobiegł ich narastający do przenikliwego skowytu głos syren. Centralny komputer widać już zarejestrował zanik funkcji życiowych transmitowanych przez wszczepiony chip i wysłał na miejsce siły porządkowe. Przywódca spojrzał na nieruchomą wysoką sylwetkę spoczywającą pod ścianą. Zagryzł usta.
- Spadamy stąd. Ale już.
Dopiero kilkanaście przecznic dalej zatrzymali się przed niedużą ruderą - kiedyś hi-techowym biurem. Dziwnym trafem większość obecnych budynków mieszkalnych i użytkowych Ceres stanowiła dawne siedziby biur i sklepów. Z dawnej chwały pozostało niewiele - duże, zwykle wybite okna, resztki starych systemów zabezpieczeń, czasem jakieś meble. Zamki magnetyczne zachowały się, mimo że podrabiane lub stare karty zazwyczaj odmawiały posłuszeństwa. Ale były szpanerskie. Z kolei czytniki linii papilarnych nigdy nie zyskały popularności. Mieszkańcy Ceres akceptowali kradzież kluczy i włamania, ale nawet oni sceptycznie odnosili się do kradzieży palca.
Grupka młodych ludzi niecierpliwie czekała, aż ich przywódca upora się z wytartą kartą magnetyczną, a następnie ze znacznie bardziej tradycyjnym zamkiem na metalowe bolce. Weszli do ciemnawego saloniku i ciężko siedli na kanapie, która widziała już lepsze czasy. Ktoś wyciągnął butelkę. Drugą. Kolejną. Pytania wisiały w powietrzu.
- Guy! To już czwarty! Po cholerę my to robimy?!
Barczysty niewysoki facet wydawał się bardzo zmęczony, zmęczeniem kogoś, kto przeszedł już dawno szczyty furii i teraz spogląda z doliny po drugiej stronie. Sięgnął po papierosa ręką przybrudzoną śladami zaschniętej krwi. Nie miał drugiej.
- Ktoś mi powiedział, że żyjemy tylko po to, żeby pamiętać. My zabijamy, żeby przypomnieć.
Nazwisko i twarz otwierają wiele drzwi. Zwykle frontowych i okazałych, gdzie przepustką staje się pozłacane zaproszenie, wykwintny ubiór i gustowny sposób lekceważenia reszty świata. Przeciętny strój szarego człowieka z paczką pod pachą czyni go niewidzialnym, zwłaszcza, gdy wchodzi wejściem dla służby. Kto to? Ot, nowa gęba, pewnie Han znów zalał pałkę i wysłał zastępstwo. Co proszę? Windą na górę i później w prawo. Tak, na samą górę. Nie ma, za co.
Nikt go nie zapamięta. Nikt nawet nie przypomni sobie stroju i twarzy.
Chudy człowiek zerknął na niewielki ręczny monitor, aktualnie podłączony do pluskwy w stróżówce. Tak jak przewidywał - strażnik, którego zadaniem było monitorowanie budynku poprzez kamery, przykładnie spał. Jak widać odwieczny manewr z przypadkowo dostarczoną pizzą działał bezbłędnie. Mało, kto umie się oprzeć hawajskiej z dodatkową nasenną neurotoksyną. Facet pomachał złośliwie do kamery, przykucnął i z niesionej paczki wyjął malutką przystawkę komputerową. Składała się z generatora liczb losowych i ładowarki do kart. Podpiął ją do blokującego dalsze wejście zamka i włożył czystą kartę w szczelinę ładowarki. Uruchomił generator. Czekając na wykrycie otwierającej sekwencji i zapisanie jej na karcie, skrobał coś na świstku wydartym z notatnika. Ciche piknięcie powiadomiło go o zakończeniu procesu. Jeszcze raz podszedł do kamery i przyczepił do niej karteczkę. Za jakieś dwie, trzy godziny amator pizzy obudzi się i pierwszą rzeczą, którą dostrzeże na monitorze, będzie wielki, markerowy napis "Smacznego".
Lekko przeszedł dalej jasnym, wytwornym korytarzem. Z rozbawieniem oglądał złocenia, chromy i drewniane (z prawdziwego drewna!) intarsje. Zajrzał we wpółotwarte drzwi na końcu korytarza i wślizgnął się do środka. Obrzucił wzrokiem szerokie łoże, dywany, piękne, antyczne sprzęty, bibeloty. Całość wyglądała jak po przejściu tajfunu, przypuszczalnie w połączeniu z wycieczką przedszkolaków. Schylił się i uniósł pustą butelkę z zasłanej kawałkami szkła posadzki. Uśmiechnął się nieco zjadliwie.
- Ktoś tu się, widzę, nieźle bawił.
Z łoża zerwała się, wcześniej niewidoczna, jasnowłosa postać. Zerwała się, rozejrzała błędnie i z jękiem opadła z powrotem.
- Widzę, Katze, że dotąd nie wyrosłeś z zabawy w podchody; rozległo się słabo z poduszki.
- Mnie też miło cię widzieć, Raoul.
Nazwisko otwiera wiele drzwi. Ale Katze w głębi duszy uważał, że o wiele ciekawiej jest robić to przy użyciu innych narzędzi.
-Jesteś idiotą, Katze; dobiegło z łoża.
Raoul usiadł i przetarł napuchnięte oczy. Siedział dosyć chwiejnie; wydawał się wciąż lekko pijany, ale w głosie pobrzmiewała mu zupełnie przytomna złość. Wręcz trzeźwa.
- Jesteś kretynem, który zabawia się w hakera. Durniem, który łamie zabezpieczenia i obchodzi ochronę. Teraz. Właśnie teraz.
Rudzielec obejrzał pod światło butelkę. Wprawnym okiem ocenił, że klina starczy jeszcze na dwa łyki. Pociągnął, skrzywił się.
- Też się o ciebie martwiłem.
Cofnął się o pół kroku, kiedy bardzo wściekły i bardzo skacowany Blondie znalazł się nagle tuż przed jego nosem. Nie krzyczał. Wręcz przeciwnie, mówił niemal uprzejmie, spokojnym, kulturalnym głosem, którym można by mrozić azot.
- Pytanie cię, czy wiesz, co się dzieje, obrażałoby twoją inteligencję. Zatem spytam: wiesz, co się dzieje, prawda?
- Wiem.
Blondie zdawał się nie słyszeć. Sięgnął po rozrzucone na podłodze papiery. Zdjęcia. Podejrzanie spokojnie pokazywał je po jednym, dalej używając pogodnie konwersacyjnego tonu.
- Rahn. Znakomity programista. Dwa tygodnie temu znaleziono go w piwnicy gdzieś w Midas z przebitą komorą serca. Angus, twoja konkurencja. O ile się orientuję, wyeliminowana, chyba, że umie sobie radzić bez tlenu. Uduszony kablem. Mikaela, zdaje się, nie znałeś. I ostatni, Eric. Poderżnięto mu gardło pod ścianą dyskoteki, tuż przy granicach Ceres. Dostałem te zdjęcia wczoraj, jako załączniki do listu.
Katze nie komentował. Wiedział, że taki sam list znalazł się w większości komputerów tanagurańskiej elity. I że pewnie niedługo zostanie wysłana kolejna jego wersja, z dołączonym jeszcze jednym zdjęciem. A jeśli nie odnajdą nadawcy, lista załączników będzie rosnąć o następne znajome twarze, tak jak rosła od dwóch tygodni. Prowadzone śledztwo wykazało tylko, że sprawca nie podlega centralnemu systemowi identyfikacji, zatem pochodzi albo z Ceres, albo z Rubieży poza Tanagurą. Że nie zostawia odcisków palców, ani innych śladów umożliwiających namierzenie. I że próbuje - w pojedynkę, czy grupowo - wyeliminować po kolei wszystkich Blondich. Rozesłany list nie pozostawiał, co do tego wątpliwości, mimo że liczył sobie tylko dwa słowa, w stylistyce rodem z tandetnych filmów - "będziesz następny". Ale nikt ze zwykle czułych na formę arystokratów nie uważał tego za śmieszne. Zbyt mocno pachniało to dawną rewoltą z Dana Bahn.
Blondie zachwiał się, jakby dotąd podtrzymywała go tylko agresja, teraz już wygasła. Widać było po nim kilkanaście dni bezowocnego śledztwa, co najmniej kilka godzin picia i o wiele za mało snu.
- Powiedzmy, że nie chciałbym oglądać twoich zdjęć; dodał ciszej.
- No właśnie, Raoul. No właśnie.
Śledztwo... Można by pomyśleć, że przy obecnych możliwościach techniki wykrycie mordercy stanie się prostą formalnością. Że cały starannie skonstruowany system wskaże ścieżkę dostępu do wadliwego fragmentu i go usunie. Ale poszukiwany fragment nie należał do systemu. Zabójca nie miał wszczepionego identyfikatora i nie był też zapisany w genetycznej puli, zatem choćby i zostawił po sobie zapis DNA w postaci włosa czy szczątka naskórka, to można byłoby je, co najwyżej zapisać z płonną nadzieją wykorzystania. Pochodzenia kundli się nie rejestruje, prawda? Przecież nie są rasowe.
Wszystko to sprowadzało śledztwo do metod, co najmniej archaicznych, czyli grzebania w śladach i wypytywania ludzi. Wewnętrzne zabezpieczenia Tanagury udaremniały wdarcie się kogokolwiek z, zewnątrz, co wykluczało mordercę z Rubieży. Zresztą nawet gdyby stamtąd pochodził, to musiałby już od dwóch tygodni przebywać wewnątrz miasta, a to zostawiało tylko jedno możliwe miejsce - Ceres. Ceres, gdzie na obywateli Tanagury patrzono krzywo, witano ich niechętnie i unikano odpowiedzi nawet na najprostsze pytania. Raoul o tym wszystkim doskonale wiedział. Słyszał to już parę razy.
- Nie pójdziesz sam.
- Zapewniam cię, że pójdę.
- Nie ma mowy!
To też Raoul słyszał kilkakrotnie i za każdym razem ignorował w podobny sposób. Uważne spojrzenie zawieszone na oponencie zdawało się cicho sugerować: "A niby jak mnie powstrzymasz, hę?" Katze odczytał przekaz znakomicie, ale nie zamierzał kapitulować. Odpalił papieros od kieszonkowego laserka do precyzyjnej metaloplastyki i zacisnął zęby.
- Bądź łaskaw jeszcze raz wyjaśnić prostemu człowiekowi, dlaczego i w jakim celu fatygujesz się do Ceres? Jeśli można, to w ASCII, dobrze? Bez zbędnego formatowania.
- Ludzie z Centrali prowadzą śledztwo. Mają najnowocześniejszy sprzęt, wsparcie Jupiter i całej jej mocy operacyjnej. Mają zasoby i oficjalny nakaz. Poza tym mają też po dwa metry wzrostu, blond włosy i wszystkie drzwi Ceres automatycznie zamknięte przed nosem.
Katze powstrzymał się od komentarza, ale wzrok, którym obciął Raoula, mówił wszystko i to z wyraźnym akcentem Ceres. Raoul tylko się uśmiechnął. Wyjął z intarsjowanej szafki brudnawe dżinsy, koszulkę z napisem "Fear me" i rudą farbę do włosów.
- A ja mam kilka pomysłów wartych realizacji...
Urwał, sceptycznie przyjrzał się napisowi na koszulce i farbie.
- Czy orientujesz się, Katze, ile kosztuje ten wasz cerezjański, wybacz określenie, destylat?
***
Facet wtarabanił się do knajpy, jakby do niego należała, pomyślał barman. Wróć. Poprawka. Jakby jeszcze do niego nie należała, a on zamierzał zmienić ten stan rzeczy. Przedarł się między stolikami do baru, odgarniając po drodze krzesła z siedzącymi w nich gośćmi, oparł się o kontuar i wyszczerzył. Barman spojrzał wyczekująco. Nic. Facet stał; rudy, wyszczerzony, wielki jak szafa i podobnie komunikatywny. Robił wrażenie i na tym poprzestawał.
Inny rudy facet siedział przy sprzęcie audio kilkanaście przecznic dalej i wsłuchiwał się w ciszę, zaciągając się nerwowo papierosem. W końcu nie wytrzymał.
- No mówże coś! - wysyczał do mikrofonu.
Raoul drgnął, poprawił słuchawki pseudo-discmana i wykrzywił twarz jeszcze szerzej w czymś, co jego zdaniem było przyjaznym uśmiechem. Zastanowił się - udało mu się wejść, zwrócić na siebie uwagę, a teraz nadszedł czas na otwierający gambit. Knajpa wyraźnie czekała konkluzji.
- Kiedy ja piję, to wszyscy piją! - oświadczył z mocą.
Katze oparł czoło o wzmacniacz i jęknął.
Jednak knajpa przyjęła wypowiedź z zainteresowaniem. Rudy postawił wszystkim kolejkę, poprawił drugą i w ramach wyjaśnienia dodał:
- Bo jak ja się martwię, to wszyscy się martwią!
Knajpa zaszemrała ze współczuciem w nadziei na powtórkę z pierwszego zdania. Mogli się pomartwić, dlaczego nie. Skoro, kto inny stawia...
Raoul uśmiechnął się w myślach. Działało. Teraz warto podjąć kolejną fazę. Postawił następną, trzecią już kolejkę, westchnął teatralnie i zapatrzył się w kościsty dekolt kelnera służącego zarazem jako obiekt negocjowalnych rozkoszy. Nie to, żeby było tam wiele do oglądania, oprócz obojczyków i wystającego mostka.
- Nikt się nie martwi, ot, co.- powiedział ponuro do dekoltu.
Kelner poklepał go współczująco po przedramieniu i nachylił się, jeszcze bardziej eksponując blady mostek.
- Ja się martwię, przystojniaczku. Mogę się nawet dla ciebie rozpłakać, jeśli ładnie poprosisz.
Raoul spojrzał na kościstą dłoń z doklejonymi pomarańczowymi tipsami i stłumił wzdrygnięcie. Stłumione słuchawkami chichoty Katzego nie poprawiały sprawy. Uniósł głowę, zamrugał bezradnie.
- Facet mi uciekł z jednym sukinsynem.
- I zimno ci w nocy, mój śliczny?
Pomarańczowe tipsy pełzły Raoulowi po ręce, muskając łokieć i triceps. Blondie odsunął się pod pretekstem sięgania po szklankę. Angażowanie w plan tylko jednej osoby nie miało sensu. Potrzebował jak najwięcej informacji, z różnych źródeł, a do tego konieczne było zainteresowanie wszystkich klientów knajpy, a nie tylko tego... czegoś. Mniej dojrzała część umysłu Raoula skomentowała sytuację zwięzłym "błe" i zamówiła sobie następną szklaneczkę stoutu. No. Haczyk zarzucony, przynęta chwyciła. A teraz ostrożnie...
- Właściwie to nie uciekł. Ten drań go porwał.
Knajpa patrzyła, jak wielki rudy facet odwraca się na stołku i dla podkreślenia swoich słów gestykuluje PEŁNĄ szklanką stoutu. Do kelnera powolutku docierało, że raczej nie ma szans na dodatkowy zarobek. Rudy wolał się urzewniać publicznie. Taniej.
- W biały dzień. Na ulicach Midas! Złapał, zaprowadził do siebie i zrobił z niego Zabawkę! Pieprzony Blondie!
Szklanka zatoczyła półłuk i wychlusnęła zawartość na podłogę. Barman nieuważnie położył szmatę na kontuarze i słuchał. Wieczór zapowiadał się ciekawiej, niż można było przypuszczać. Rudy machał teraz pustą szklanką i miał mord w oczach. Kelner zamarł na klęczkach nad kałużą rozlanego stoutu.
- Zabiłbym sukinsyna, wiesz? Gdybym tylko mógł, gdybym miał dojścia! Nogi z dupy bym mu powyrywał! Zwaliłbym mu Dana Bahn na łeb!
Knajpa czekała na wnioski.
Raoul uznał, że wystarczy już tych histerii i otarł kropelki śliny z twarzy. Czknął, odstawił szklankę tuż obok kontuaru. Spadła. Nieważne.
- Szukam gościa... który by mi pomógł. Pracuję w Midas, mam trochę forsy, ale tym pieprzonym maszynom nawet nie podskoczę. Nie ma mowy. Potrzebuję kogoś... cholera, kogoś, kto się zna na takiej robocie. Kto stoi obok prawa i kogo nasza wielebna Jupiter nie namierzy. - dodał z przekąsem.
Zrobiło się cicho. Sprawa wyglądała poważniej, niż się wydawało. Szczerze mówiąc, zaczęła przypominać bagno. Ludzie popatrzyli po sobie.
- Powinieneś pogadać z Katzem. To dla niego robota, nie dla nas. - powiedział w końcu barman.
Raoul z irytacją szarpnął słuchawki, z których dobiegało dławienie się. Co za kretyn, pomyślał.
- Bardzo śmieszne. Ha ha ha. Katze to jak dla mnie za wysokie progi. Zresztą on trzyma z tym Blondiem; jak mu tam... Randall, Ranulf...
- Raoul. - powiedzieli jednym głosem Katze i barman.
- No. Katze odpada; nie miałbym mu zresztą jak zapłacić. Szukam gościa, który nie ma wiele do stracenia. Który wie, co robi. Fachowca.
Wszyscy z nagłym zainteresowaniem oglądali swoje drinki, a z braku drinków - ściany. Barman obserwował rudzielca, ale na jego twarzy nie dostrzegł nic, prócz goryczy i desperacji. Nabrał powietrza.
- Wlazłeś w gówno po kostki i chcesz wleźć głębiej, co? Życie ci niemiłe?! Nie znam żadnych "fachowców", koleś. Na tym polega fachowość, że nikt ich nie zna. Co ty tam robisz w Midas?
- Naprawiam płyty główne. - burknął rudy.
- No to idź do domu i rozkręć jakąś płytę. Odpuść sobie faceta, daj spokój Blondiemu. Mało to dup na świecie?
Rudy zwiesił głowę, zgarbił się. Kiedy wstawał i poprawiał słuchawki, przypominał dużego, ponurego niedźwiedzia. Barman złapał go za ramię.
- Czekaj. - ściszył głos. - Przyjdź za tydzień. Nic nie obiecuję, ale może ktoś z tobą pogada.
Gdyby ktoś zajrzał na zaplecze, zobaczyłby niewiele - stos talerzy i szklanek w zlewie, brudne stoły obite ceratą udającą marmur i żółte ściany. Ktoś uważniejszy dostrzegłby klapę w podłodze. Ale żeby usłyszeć czyjś głos, musiałby się położyć i przytknąć ucho do klapy.
- Halo? Hej, tu Sid. Taa... Ktoś o ciebie pytał. Jakiś gość z Midas chce odbić swoją dupę Blondiemu... Dobra, dobra, poczekaj... Wysoki, ze dwa metry, w barach jak szafa... Co? Długie, rude. W sumie gdyby nie włosy, to by wyglądał jak Blondie...
Cisza. Cisza, która parzy.
- Owszem, Guy, masz rację: o kurwa.
***
Nad Tanagurą niósł się gwizd wiatru. Górne piętra wieżowców elity chwiały się bezgłośnie jak choinkowe światełka na wysokich gałęziach; anteny i kable Midas dygotały, dołączając własne, niższe brzęczenie. Ceres klekotało i podzwaniało starymi odrzwiami. Trzaskały okiennice, kawały blachy i potłuczonego szkła przewalały się po ulicach. Szła zawieja.
***
Mówiono, że Jupiter celowo tak steruje pogodą, by wydawała się całkowicie naturalna - kolejny ukłon genialnej maszyny w stronę irracjonalnych ludzkich potrzeb. Ale równie możliwe było, że po pobieżnym sterraformowaniu Amoi - funkcjonalnie - na tyle, by osadnicy mogli przeżyć, Jupiter straciła zainteresowanie klimatem. Albo może po prostu sobie nie radziła. Gdy tylko mogła, usuwała wszelkie chaotyczne czynniki ze swoich struktur, wybierając proste, przewidywalne algorytmy. A przecież matematyka chaosu zawsze znajdowała najpełniejsze zastosowanie w modelowaniu klimatu. I społeczeństw.
***
Katze pomału odpinał kable nagłaśniającego sprzętu i zwijał je ciasno. Do wzmacniacza, do miksera, kabelki do głośników i do mikrofonu. Przyzwoity sprzęt, może niekoniecznie marzenie audiofila - spłaszczał dźwięk jak blaszany garnek, - ale posłużył swojemu celowi. To, co przed chwilą było studiem audio, zmieniło się w klitkę zastawioną komputerowymi peryferiami. Jeszcze parę minut i peryferia zniknęły w tekturowych pudłach po analogicznym, choć starszym o kilka sezonów sprzęcie. Na taki żaden włamywacz nie będzie skłonny się pokusić. Po co komu stary rupieć?
Katze czuł się jak stary rupieć.
Tylko, że to nie on, ale świat postanowił podreptać dalej i wypełnić puste miejsca po ludziach. Katze starał się dreptać z pozostałymi. Raoul wraz z urzędem Pierwszego Konsula przejął po Iasonie całą schedę - jego apartament, samochód, wrogów, meble, Meble... Gdzieś w całej tej inwentaryzacji zaplątał się i Katze, chociaż nie wiedział dokładnie, pod jaką pozycją był zapisany w raoulowym spadku. Robił to, co umiał najlepiej - sterował czarnym rynkiem, porządkując go i zmieniając w coraz mniej szarą strefę interesów Tanagury i Midas. Osobiście zajmował się zabezpieczeniami sieci komputerowej Raoula. Bardziej z odruchu i tęsknoty za starym układem zawoził i przywoził obecnego Pierwszego Konsula z zakrapianych przyjęć elity. Przynajmniej zyskiwał wygodny pretekst, żeby nie pić. I jakoś to wszystko okazywało się puste. Nieadekwatne. Oczywiście, Raoul się starał.
Chociaż może właśnie z tego starania wychodziła niekompatybilność. Blondie był miły. Zupełnie, jakby nie wiedział, jak traktować byłego iasonowego Mebla, i na wszelki wypadek wybrał zakłopotaną życzliwość. Zakłopotanie z czasem minęło, przeradzając się... właściwie nie wiadomo, w co. Raoul zyskał wspólnika, ochroniarza i przyjaciela. Katze nie miał pojęcia, co zyskał. Zastępczy produkt? Dystrakcję? Misję?
- Katar? - podsunął mały fragment osobowości, który nigdy nie wyzbył się akcentu Ceres. To ten fragment nalegał na kupowanie najgorszych papierosów i włamywanie się na strzeżone strony. To on przytrzymał Katzego siłą przy życiu tuż po wydarzeniach w Dana Bahn. Niektórzy mówili na to "wewnętrzne dziecko". Katze wolał określenie "wewnętrzny łajdak".
A, owszem. Od monitorowania raoulowych głupich pomysłów dostał kataru. Jak to się mówiło w Ceres? Taki głód i tak ciasno, że gdyby nie katar, nie byłoby, co jeść, i gdyby nie Mick, nie byłoby gdzie palca wetknąć, przypomniał wewnętrzny łajdak.
W odrobinę lepszym humorze Katze ruszył do domu. Następnego dnia pod przykrywką wytwornego przyjęcia zapowiadało się zebranie wierchuszki Tanagury. Wypadało zdecydować, co zrobić z niedawno zaistniałą "wadą systemu". Wypadało też wyrazić troskę i zaniepokojenie, oraz dojrzały namysł. Ktoś musiał przypilnować Raoula, żeby nie pouszkadzał nadętych bubków z Rady. Ha. Akurat, ktoś.
***
Pisk. Skrzyp. Pisk, pisk. Skrzyp. Brzdęk. Wyleniała kanapa w saloniku dożywała swoich dni. Po kolei pękały w niej sprężyny i przecierało się wypchane szmatami obicie. Skrzyp. Skrzyyp.
- Sid, na miłość boską, baw się trochę ciszej. Ja tu mam, co robić!
Uważne ręce rozłożyły nieduży pistolet. Każda część leżała oddzielnie na lnianej, zaskakująco czystej ściereczce. Przestarzały magazynek zakrywał nadrukowany napis "Smacznego" i rządek niewiarygodnie zielonych kaczek.
Skrzyp. Pisk. Ręce zamarły nad kolbą pistoletu.
- Odłóż go żeż gdzieś na później. Spleśnieje ci, czy co? - spytał przez zęby, Luke.
Sid niechętnie zepchnął z kolan roznegliżowanego chłopaka. Można było w nim rozpoznać kościstego kelnera z baru, chociaż gdzieś zniknęły tipsy i makijaż. Kanapa jęknęła ostatni raz, kiedy naburmuszony chudzielec kopnął w nią z rozmachem. Ostentacyjnie kręcąc zadkiem wyszedł do drugiego pokoju. Sid popatrzył za nim z żalem.
- No, co?! Co niby jest takie ważne? Twoja głupia spluwa?
Spluwa leżała czekając naoliwienia wśród stadka kaczek. Trudno było zdecydować, który element wyglądał bardziej groteskowo.
- Nie. Guy coś szykuje. Dzisiaj mamy to obgadać.
c.d.n.
|
|
Komentarze |
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|