Inny świat 11
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 21:26:17
Wspomnianą gospodę znaleźli bez problemu. Już z daleka widzieli ogromną stajnię i kręcących się wkoło ludzi. Ledwo podjechali, a już obok nich stali służący czekając na polecenia.Hrabia Sonusa zsiadł z konia i rzucając lejce jednemu ze służących zażądał władczym tonem:
- Zajmij się nim, tylko porządnie, bo inaczej każę cię wybatożyć.
- Jak wasza miłość każe – służący ukłonił się i poprowadził konia w stronę stajni. Kurus poszedł za jego przykładem, jednak ograniczył się wyłącznie do gniewnego spojrzenia.
Ledwo weszli do środka, a już podbiegł do nich kolejny służący.
- Komnata dla dwóch osób, posiłek i ciepła kąpiel – warknął hrabia Sonusa.
Służący bez słowa zaprowadził obu podróżnych do stołu, gdzie chwilę potem pojawiły się młode dziewczyny z jadłem i napitkiem.
- Najlepiej będzie jak ja będę mówił za nas obu – mruknął Lantar kiedy już byli zajęci jedzeniem.
- Nie ma problemu – odparł Kurus.
- Wasza miłość, komnata już jest gotowa. Kąpiel również – kiedy już skończyli posiłek podszedł do nich służący.
- Więc prowadź – odparł hrabia.
Służący posłusznie powiódł gości schodami na piętro. Kurus z przyzwyczajenia został nieco w tyle i uważnie rozglądał się w koło, chcąc poznać jak najwięcej szczegółów dotyczących karczmy. W pewnym momencie stracił towarzysza z oczu. Wydawało mu się, że widział go skręcającego na pierwsze piętro. Jednak kiedy tam doszedł, na korytarzu nie było nikogo. Odwrócił się chcąc wrócić na schody, gdy nagle poczuł jak wpada na niego jakiś człowiek. Z przyzwyczajenia wyciągnął sztylet i i już chciał się rzucić na intruza, gdy nagle przypomniał sobie kim teraz jest. Szybko schował broń i spojrzał uważnie na intruza. Klęczał przed nim mężczyzna i zbierał rozrzuconą pościel.
- Proszę o wybaczenie wasza miłość, jestem niezdarny i nie zauważyłem waszej miłości – odezwał się cichym i pokornym głosem nie podnosząc wzroku.
Kurus chciał coś powiedzieć, lecz nie zdążył, gdy na schodach ukazał się oberżysta. Widząc co się dzieje podbiegł do służącego i złapawszy za krótkie blond włosy szarpnął do tyłu.
- Jak śmiesz przeszkadzać naszym zacnym gościom! – Warknął.
- Litości panie! – Jęknął służący ze łzami w oczach. – To był przypadek!
- Ja ci dam przypadek, łachudro jeden! Przez tydzień nie dostaniesz nic do jedzenia! Może to nauczy cię szacunku!
- Litości Panie! Nie będę miał czym nakarmić dziecka! – służący jęczał coraz bardziej a z jego oczu płynęły łzy.
- Nic mnie nie obchodzi twój bachor! – Warknął karczmarz. – Ciesz się, że w ogóle masz gdzie spać, chociaż stajnia to i tak za dużo dla ciebie! Wynoś się!
Służący bez słowa zabrał pościel i pobiegł w stronę schodów. Oberżysta ukłonił się przed Kurusem i służalczym głosem powiedział:
- Wybaczcie miłościwy panie, ale w dzisiejszych czasach tak trudno o dobrych służących. Czy mogę waszej miłości jakoś wynagrodzić ten przykry incydent?
- Później o tym pomyślę – mruknął z wyższością Kurus. – Teraz chciałbym dostać się do swojej komnaty. Przybyłem dzisiaj i niestety zgubiłem służącego, który miał mnie do niej zaprowadzić.
- Ależ oczywiście wasza miłość, proszę za mną – oberżysta, wciąż pochylając się w ukłonie, zaprowadził skrytobójcę na drugie piętro, do odpowiedniej komnaty. – Czy wasza miłość jeszcze coś sobie życzy?
- Czy kąpiel, o którą prosił mój towarzysz, jest już gotowa?
- Oczywiście, wasza miłość, czeka w komnacie.
- W takim razie możesz odejść – mruknął Kurus wczuwając się w rolę szlachcica.
Oberżysta pokłonił się i bez słowa odszedł. Kurus wszedł do środka. Widział, że jego towarzysz tu był, o czym świadczyły rozrzucone ubrania. Właśnie zastanawiał się gdzie tamten mógł się podziać gdy nagle usłyszał kobiecy śmiech dochodzący zza znajdujących się w pokoju drzwi. Podszedł do nich i ostrożnie otworzył. Jak się okazało była to łazienka, w której stała ogromna balia zajęta w tym momencie przez hrabiego Sonusa, któremu pomagały w myciu dwie służące.
– Widzę hrabio, że świetnie się bawicie – mruknął z przekąsem.
- Może chcielibyście do nas dołączyć hrabio Latimera? – zapytał ze śmiechem kąpiący się.
- Nie, dziękuję. Wolę skorzystać później – mruknął i wycofał się do sypialni. Usiadł na jednym z łóżek i cierpliwie czekał. W końcu służące wyszły z łazienki i cały czas dygając wybiegły z komnaty. Chwilę potem w drzwiach do łazienki ukazał się hrabia Sonusa.
- Nie ma to jak odświeżająca kąpiel po podróży – westchnął wycierając włosy.
- Nie wiedziałem, że lubisz zabawiać się ze służącymi – mruknął z przekąsem skrytobójca.
- Bo nie lubię – odparł spokojnie żołnierz - ale takie służące mogą wiedzieć wiele interesujących rzeczy.
- I co? Dowiedziałeś się coś?
- Niestety – westchnął Lantar siadając na swoim łóżku. – Same, nic nie znaczące, plotki. Ale to nic nie znaczy.
- Masz rację. Jesteśmy tu dopiero od kilku chwil, więc to normalne, że jeszcze nic się nie dowiedzieliśmy. Może jutro nam się poszczęści. Na razie proponuję się przespać – na poparcie tych słów położył się odwracając plecami do towarzysza. Słyszał jak tamten gasi lampkę i też kładzie się spać. Chwilę potem do uszu Kurusa doleciał jego miarowy oddech. Niestety sam nie mógł zasnąć. Przed oczami miał cały czas twarz tego nieszczęsnego służącego, jego słowa i to co powiedział oberżysta.

- Litości Panie! Nie będę miał czym nakarmić dziecka!
- Nic mnie nie obchodzi twój bachor! Ciesz się, że w ogóle masz gdzie spać, chociaż stajnia to i tak za dużo dla ciebie! Wynoś się!

Nie mógł już dłużej wytrzymać. Wstał i po cichu wyszedł z komnaty. Zszedł na dół. Mimo iż była już późna noc to jednak ludzi kręciło się całkiem sporo. Podszedł do baru i powiedział do oberżysty:
- Nie mogę zasnąć. Daj mi coś do jedzenia i picia.
- Jak wasza miłość każe. Proszę spocząć, służący zaraz przyniosą jadło i napitek.
Kurus usiadł blisko wejścia. Chwilę potem podeszły do niego służące z talerzem i dzbanem wina. Skrytobójca przez chwilę udawał, że je, jednocześnie uważnie obserwując otoczenie. Kiedy był już pewny, że nikt nie zwraca na niego uwagi wziął talerz w jedną rękę, kielich w drugą i wyszedł szybko. Udał się w stronę stajni. Na szczęście po drodze nie napotkał żadnego żołnierza ani szlachcica. Gdyby tak się stało ciężko było by mu się wytłumaczyć z tego co robi. Na szczęście służący, których mijał, udawali, że nic nie widzą. Tylu podróżnych się tu zatrzymywało, tyle różnych dziwactw już widzieli, że jedno więcej nie robiło na nich żadnego wrażenia. Zresztą nauczeni przykrymi doświadczeniami woleli nie wtrącać się w sprawy szlachty. Kurus wszedł do stajni i przez chwilę nasłuchiwał. W pewnym momencie między jednym a drugim parsknięciem końskim usłyszał płacz dziecka i cichy męski głos próbujący je uspokoić. Poszedł za tym głosem. W jednym z boksów, na samym końcu, zobaczył siedzącego na sianie służącego. Tego samego na którego wpadł na korytarzu. Siedział i tulił do piersi płaczące niemowlę. Próbował je uspokoić kołysząc i szeptając coś cicho. Niestety nie odnosiło to skutku, dziecko nie chciało się uspokoić.
- Myślę, że jest głodne – powiedział Kurus podchodząc bliżej.
Służący spojrzał na niego z przerażeniem, ale nie zdążył nic powiedzieć, gdy skrytobójca kucnął przed nim i podał talerz z jedzeniem.
- Jedz. Niestety nie wiem, czy dziecko też to może jeść, ale w tej chwili nie mam nic lepszego.
- Wasza miłość… - szepnął służący patrząc zdumiony na Kurusa. – Nie rozumiem…
- A co tu jest do rozumienia? – skrytobójca wzruszył ramionami. – Przeze mnie nie dostałeś jedzenia, więc bierz to i jedz.
Służący chwycił talerz i zaczął jeść. Jednak mimo głodu nie zapomniał o dziecku. Kiedy już wystarczająco przeżuł jedzenie, wypluwał je na rękę i ostrożnie karmił dziecko, które w końcu przestało płakać. W pewnym momencie zasnęło, wtedy służący ostrożnie położył je na sianie i przykrył również sianem. Potem skończył jeść. Jadł łapczywie jakby bał się, że ten nieznajomy szlachcic rozmyśli się i mu to zabierze.
- Widzę, że byłeś bardzo głodny – powiedział łagodnie Kurus, żeby nie spłoszyć mężczyzny. – Kiedy ostatnio jadłeś?
- Trzy dni temu, panie – odparł tamten cicho.
- Dlaczego? - Zdumiał się skrytobójca.
- Właściciel jest bardzo surowy i za najmniejsze przewinienie srogo każe. Zazwyczaj nie daje mi nic do jedzenia.
- Ale przecież ty masz dziecko! – krzyknął oburzony skrytobójca.
- Wasza miłość słyszał, że nic go to nie obchodzi – odparł smutno służący spuściwszy głowę.
- Więc dlaczego do niego nie odejdziesz i nie znajdziesz sobie lepszej pracy?
- Nie mam dokąd, wasza miłość. Próbowałem wcześniej, ale nikt nie chciał mnie przyjąć ze względu na dziecko. Tutaj wprawdzie praca jest ciężka, ale przynajmniej mam gdzie spać i co jeść.
- To nie są warunki do życia! – Kurus wciąż był wzburzony. – Nie masz nawet gdzie położyć dziecka, nie mówiąc o nakarmieniu go. Kto się nim zajmuje, kiedy ciebie nie ma?
- Nikt, panie. Nie mogę go z nikim zostawić, więc leży tutaj sam. Jat tylko mogę, to się wymykam sprawdzić czy wszystko w porządku.
- To nie do przyjęcia! Nie mogę tak tego zostawić! – Zawołał gniewnie wstając.
- Co chcecie zrobić panie? – Służący przeraził się. – Proszę, nie róbcie, panie, nic nierozważnego! Wasza miłość był dla mnie taki dobry. Nie chcę, panie, żebyście mieli przeze mnie kłopoty!
- Uspokój się, nie będę miał żadnych kłopotów. Coś wymyślę, żeby ci pomóc. A tak właściwie jak masz na imię?
- Nie wiem panie – szepnął smutno służący.
- Nie wiesz? Jak to możliwe? – zdumiał się skrytobójca.
- Nie pamiętam. Jedyne co pamiętam to jakiś las i to dziecko. Nawet nie wiem czy jest moje. Nie wiedziałem kim jestem i gdzie się znajduję. Szedłem cały dzień przed siebie, aż doszedłem do tego miasta. Na początku próbowałem zdobyć trochę pożywienia, ale nie udało mi się. Sprzedałem drogie ubrania jakie miałem na sobie ja i to dziecko, ale pieniądze szybko się skończyły. Kiedy już myślałem, że przyjdzie mi zginąć, trafiłem do tej gospody i już tu zostałem. To wszystko.
- A jak zwraca się do ciebie oberżysta?
- Zazwyczaj wrzeszczy: „ hej ty”, albo: „rusz się śmieciu”.
- Rozumiem. W takim razie będę do ciebie mówił… - Kurus zamyślił się. - Będę do ciebie mówił: Taranis. Może być?
- Jak wasza miłość uważa – szepnął służący.
- W takim razie Taranis, jutro też do ciebie przyjdę, ale ty nie możesz nikomu o tym powiedzieć. Zrozumiałeś?
-Oczywiście, wasza miłość – służący energicznie potrząsnął głową. – Dziękuję, wasza miłość.
Kurus bez słowa wyszedł i wrócił do swoje komnaty. Tym razem zasnął bez problemu. Kiedy się obudził rano hrabia był już dawno na nogach.
- Spałeś jak zabity, przyjacielu. Już zastanawiałem się czy by cię nie obudzić. Pomyślałem, że skoro wczoraj nie skorzystałeś to może dzisiaj zechcesz? Kąpiel już jest gotowa.
- Z chęcią – odparł skrytobójca.
- W takim razie zapraszam – machnął ręka w stronę łazienki. – Ja pójdę coś zjeść. Jeżeli chcesz, to mogę po drodze kazać przyjść służącym żeby pomogły ci się umyć.
- Nie ma takiej potrzeby, sam sobie poradzę.
- W takim razie nie przeszkadzam – odparł hrabia i wyszedł.
Kurus rozebrał się i wszedł do bali z wodą. Szybko umył się i zszedł na dół. Nie zdziwił go widok towarzysza flirtującego ze służącymi. Podszedł do oberżysty.
- W czym mogę pomóc waszej miłości? – Zapytał tamten uniżenie.
- Co do wczorajszego incydentu…
- Najmocniej proszę o wybaczenie, wasza miłość, już ukarałem odpowiednio tego nikczemnika.
- Nie wątpię – Kurus uśmiechnął się. – Jednakże chciałbym go ukarać osobiście. Odsprzedajcie mi go.
-Wasza miłość wybaczy, ale…
- Co jest? – skrytobójca groźnie zmarszczył brwi. – Sprzeciwiasz się spełnieniu mojego życzenia? Chyba będę musiał powiadomić twojego króla jak traktujesz szlachcica z obcego kraju. Sądzę, że nie będzie raczej zadowolony.
- Proszę o wybaczenie wasza miłość! – oberżysta padł na kolana. – Nie chciałem urazić waszej miłości! Jeżeli taka jest wola waszej miłości, proszę zabrać ze sobą tego służącego! Tylko proszę pokornie o nie powiadamianie o tym incydencie Jego Wysokości!
- Skoro tak stawiasz sprawę… - Kurus udał, że się zastanawia. – Dobrze. Każ przysłać tego służącego wraz z jego dzieckiem do mojej komnaty. I przynieś mi jedzenie, podwójną porcję. Mam ochotę zjeść w samotności – mruknął i nie czekając na reakcję oberżysty wrócił do komnaty. Chwilę potem usłyszał ciche pukanie. – Wejść! – warknął możliwie groźnie.
Drzwi otworzyły się i ukazał się w nich służąca z tacą z jadłem i napitkiem, a za nią poznany poprzedniego wieczora służący z dzieckiem na ręku. Dziewczyna postawiła tacę na stole i zapytała:
- Czy wasza miłość coś jeszcze sobie życzy?
- Chciałbym wziąć kąpiel. Każ wylać wodę w której kąpał się mój towarzysz i przynieść nową.
- Jak wasza miłość każe – służąca dygnęła i szybko wyszła.
- Wasza miłość chciał mnie widzieć? – spytał Taranis.
- Oczywiście, ale musisz chwilę poczekać.
- Jak wasza miłość sobie życzy.
Po chwili do komnaty weszli służący i zabrali balię. Kolejni służący wnieśli nową, a jeszcze następni napełnili ja wodą.
- Wasza miłość zechce łaskawie sprawdzić, czy woda ma odpowiednią temperaturę? – spytał jeden ze służących pochylając nisko głowę.
Kurus podszedł do bali i wsadził rękę do wody.
- Temperatura jest odpowiednia – mruknął. – Możecie odejść.
Służący ukłonili się i bez słowa wyszli.
- No dobra Taranis, rozbieraj się.
- Wasza miłość? – zdziwił się służący.
- Strasznie cuchniesz, trzeba cię wykąpać.
Blondyn bez słowa przeszedł do łazienki i zaczął się rozbierać.
- Możesz siedzieć w wodzie jak długo chcesz – powiedział Kurus zamykając drzwi. Chwilę potem słyszał plusk wody i wesołe gaworzenie dziecka. Po pewnym czasie służący wyszedł z łazienki owinięty w ręcznik.
Skrytobójca podał mu ubranie które nosił zanim wjechali do miasta. Taranis zdziwiony popatrzył na niego.
- Co się tak patrzysz? – mruknął skrytobójca. – Nie mogę pozwolić żeby mój służący chodził w jakiś podartych łachmanach.
- Wasza miłość… - służący spojrzał zdumiony na skrytobójcę.
- No co jest? Odkupiłem cię. Teraz należysz do mnie.
- Dziękuję, wasza miłość! – Taranis klęknął i chciał pocałować Kurusa w rękę, lecz ten szybko ja cofnął.
– Wstań i ubierz się. Niestety nie mam nic dla dziecka. Przynajmniej na razie. Później o czymś pomyślimy.
Blondyn posłusznie założył ubranie. Okazało się iż jest on tak strasznie chudy, że ubranie wisi na nim.
- Choroba – westchnął skrytobójca. – O ubraniu dla ciebie też trzeba będzie pomyśleć. Ale to później. Teraz siadaj i jedz – machnął ręką w stronę stołu.
Taranis posłusznie usiadł i zabrał się za jedzenie. Tak samo jak poprzedniego dnia najpierw nakarmił dziecko, a dopiero później skończył to co zostało. I tak samo jak wcześniej jadł szybko i łapczywie, jakby bał się, że ktoś mu to wszystko zaraz zabierze.
- Powoli – mruknął Kurus. – Nie musisz się nigdzie spieszyć. Nikt nie ma zamiaru ci tego zabierać.
Taranis posłusznie zwolnił, chociaż widać było jak momentami zapomina się i łapczywie połyka jedzenie.
- Najadłeś się? - Spytał Kurus kiedy w końcu na talerzu nic już nie zostało.
- Tak, wasza miłość. Dziękuję, wasza miłość – odparł cicho służący wstając od stołu. – Jakie są życzenia waszej miłości?
- Moje życzenia? – Zdziwił się złodziej. – Szczerze mówiąc nie mam żadnych życzeń. Możesz na razie położyć się i przespać.
- Gdzie mogę się położyć, wasza miłość? Nie widzę tu posłania dla mnie.
- Tam – Kurus machnął ręką w stronę swojego łóżka. – Na razie skorzystaj z mojego łóżka. Później coś wymyślę.
- Dziękuję wasza miłość – Taranis skłonił się i położył plecami do Kurusa. Przykrył siebie i dziecko kołdrą, a po chwili można było usłyszeć jego miarowy oddech. Skrytobójca smętnie westchnął. Nie wiedział co robić. Żal mu się zrobiło tego służącego, a zwłaszcza jego dziecka i zanim się nad tym zastanowił już był jego właścicielem. Trochę mu to psuło szyki. W dodatku nie wiedział co na to powie hrabia Sonusa. Chociaż to ostatnie dowiedział się dosyć szybko. Chwilę po tym jak służący zasnął otworzyły się drzwi i do komnaty wszedł hrabia. Od razu zobaczył śpiącego. Nie widział go dokładnie, tylko zarys postaci i wystającą spod przykrycia blond czuprynę.
- A to kto?
- Mój służący – odparł bezbarwnym głosem Kurus.
- Co? Jaki sposobem?
Skrytobójca opowiedział mu dokładnie ostatnie wydarzenia.
- Rozumiem – mruknął hrabia kiedy opowieść dobiegła końca. – Mam nadzieję iż jego obecność nie przeszkodzi nam w wykonaniu naszego zadania?
- Myślę, że nie powinno być z tym żadnego problemu. Taranis jest tak wystraszony, że wystarczy zagrozić mu powrotem do poprzedniego właściciela, a będzie siedział cicho. Chociaż, jeżeli nic nie będzie widział, ani słyszał, to nie będzie mógł nic wygadać.
- To może być trochę trudne – mruknął hrabia.
- Dlaczego? Po prostu wychodzisz i nie mówisz dokąd. Jeżeli będziesz mi musiał coś powiedzieć to wyślemy go, żeby coś załatwił, albo sami wyjdziemy. Dobrze będzie – mruknął uspokajająco. – Na razie powiedz mi, czy podczas śniadania udało ci się coś dowiedzieć?
- Wyobraź sobie, że tak – hrabia ożywił się. – Wiem kim jest człowiek, którego szukamy.
- Tak? – Kurusowi zaświeciły się oczy – Kto to?
Lantar pochylił sie w stronę rozmówcy i powiedział szeptem, jakby bał się, że ich ktoś usłyszy:
- Osobisty służący króla.
- Co? – skrytobójca wytrzeszczył oczy. Nie mógł uwierzyć w to co usłyszał.
- Nooo.
- Aż niemożliwe – szepnął. – Jaki on miał w tym cel?
- Tego niestety nie udało mi się dowiedzieć. Chyba tylko on może nam odpowiedzieć na to pytanie.
- W takim razie trzeba go będzie o to zapytać – mruknął Kurus.
- Jak chcesz to zrobić?
- Zwyczajnie – wzruszył ramionami. – Wejdę do zamku i się go zapytam.
- To będzie nieco trudne – mruknął hrabia. – Nawet nie musiałem się wysilać i zadawać podchwytliwych pytań, żeby dowiedzieć, się, że zamek jest silnie strzeżony przez niezliczoną armię.
- O to się nie martw, to już moja działka.
- Więc co ja mam robić?
- Na razie czekać. Zobaczymy co uda mi się dowiedzieć od tego służącego.
W tym momencie usłyszeli jak śpiący się poruszył. Kurus położył palec na ustach, dając tym do zrozumienia hrabiemu, żeby nic więcej już nie mówił na pewien temat.
- Już się wyspałeś Taranis? – spytał odwracając się w stronę służącego.
- Oczywiście, wasza miłość. Dziękuję bardzo – służący skłonił się.
- To dobrze – odparł Kurus i odwrócił sie w stronę hrabiego. – To jest właśnie… - urwał w połowie zdania widząc zdumioną minę towarzysza.
- Ty wiesz kto to jest?
- Mój służący.
- Nie.
- Nie? – zdumiał się.
- Nie. Ten człowiek to hrabia Kornelus Harumov, ten któremu Jego Wysokość zostawił pod opieką następcę tronu.
Kurus zdumiony popatrzył na blondyna, który stał i zdziwiony patrzył na hrabiego Sonusa.
- Mylicie się panie, jestem zwykłym służącym – odparł Taranis.
- Jestem pewny – odparł żołnierz podchodząc bliżej. – Widziałem cię na królewskim dworze. Wprawdzie było to tylko jeden raz, ale doskonale cię zapamiętałem.
- Jesteś pewien? – spytał Kurus.
- Oczywiście – odparł zapytany. – Wprawdzie wtedy wyglądał o wiele lepiej i miał długie włosy, ale to zdecydowanie on. Gdzie jest następca tronu? – spytał gniewnie zwróciwszy się do służącego.
- Nie wiem panie o czym mówicie – blondyn przerażony cofnął się.
- Jak to dziecko ma na imię? Jest twoje? Jak masz na imię? Gdzie jest następca tronu? – hrabia zadawał kolejne pytania podchodząc coraz bliżej i bliżej.
Blondyn przerażony groźnym wyrazem twarzy hrabiego cofał się i cofał, aż w końcu upadł na łóżko.
- Nie wiem panie o czym mówicie! – jęknął cały czas tuląc do piersi dziecko, które nagle zaczęło płakać.
- Przestać go dręczyć! – Krzyknął Kurus i podbiegł do Taranisa. – Nie widzisz, że jest przerażony? – spytał obejmując dygoczącego mężczyznę, który wciąż powtarzał lękliwie:
- Nie wiem panie o czym mówicie. Ja nic nie pamiętam. Nie wiem kim jestem. Nie wiem panie o czym mówicie.
- Uspokój się już – szepnął Kurus gładząc mężczyznę po głowie. – Nic ci nie grozi. Widzisz co zrobiłeś? – mruknął do hrabiego. – Wystraszyłeś go na śmierć.
- No i dobrze – mruknął żołnierz. – Był odpowiedzialny za następcę tronu. On żyje a następca tronu nie.
- Jeżeli to faktycznie jest człowiek o którym mówisz, to musimy go zabrać do króla. Ale najpierw musimy wykonać to po co przybyliśmy. Nie zapominaj o tym.
- Doskonale pamiętam.
- To dobrze. Ten mężczyzna jest pod moją opieką i jeżeli coś mu się stanie, nie zawaham się zabić cię. Rozumiesz? – Spytał groźnie.
- Rozumiem.
- To świetnie – odparł i zwrócił się do blondyna, który już zdążył się uspokoić: – już nie musisz się obawiać. Wszystko będzie dobrze.
- Ja nic nie wiem, panie – szepnął blondyn.
- Wiem Taranis, wiem – odrzekł uspokajająco. – Ja ci wierzę, więc uspokój się już. Dobrze? - Blondyn tylko skinął głową. – Odpocznij teraz. – Służący położył się z powrotem na łóżku, po czym Kurus przykrył go kołdrą.
Kiedy Tarnis już spał Kurus podszedł do hrabiego i powiedział:
- Myślę, że najlepiej będzie jeżeli teraz pójdziesz na miasto i spróbujesz się czegoś dowiedzieć.
- A ty co będziesz robił?
- Trochę się prześpię. Jak noc zapadnie zakradnę się do zamku i spróbuje namierzyć tego służącego. Może tobie uda się zdobyć jakieś informacje, które mogą mi ułatwić robotę.
- Rozumiem – hrabia skinął głową i wyszedł. Kurus podszedł do łóżka na którym spał Taranis i sprawdziwszy czy wszystko jest w porządku przeszedł do łóżka hrabiego i położył się spać. Kiedy się obudził za oknem szarzało. Komnatę rozświetlała oliwna lampka stojąca na stole. Spojrzał w stronę swojego łóżka i zobaczył siedzącego na nim blondyna.
- O, Taranis.
- Wasza miłość… - służący wstał z łóżka wciąż przyciskając dziecko do piersi.
- Gdzie jest hrabia Sonusa?
- Nie wiem, panie, jeszcze nie wrócił.
- Jadłeś już coś?
- Nie, panie – odparł cicho służący.
- W takim razie idź do oberżysty i każ przynieść posiłek dla dwóch osób.
- Dobrze, wasza miłość – blondyn skłonił się i ruszył w stronę drzwi.
- Taranis…
- Tak, wasza miłość?
- Możesz zostawić dziecko, nic mu się tutaj nie stanie.
- Wolałbym nie, wasza miłość.
- W takim razie daj mi je. Obiecuję, że będę go chronił zanim nie wrócisz.
Blondyn przez chwilę stał wahając się, w końcu podszedł do Kurusa i oddał mu dziecko. Ten wziął je ostrożnie i uśmiechając się powiedział:
- A teraz idź i przynieś nam coś do jedzenia.
Taranis wyszedł. Wrócił bardzo szybko niosą tacę z dwoma talerzami oraz dzban z wodą. Postawił wszystko na stole i odebrał od skrytobójcy dziecko. Widać było jak na jego twarzy odmalowała się ulga.
- Siadaj i jedz – powiedział złodziej.
Blondyn usiadł i tak samo jak poprzednio najpierw nakarmił dziecko, dopiero potem sam wziął się ze jedzenie. Właśnie kończyli jeść, kiedy do komnaty wszedł hrabia Sonusa. Zobaczywszy go Taranis przerażony podbiegł do łóżka na którym spał i skulił się wciąż trzymając w ramionach dziecko.
- Znowu go wystraszyłeś – mruknął Kurus.
– Przecież nic mu nie zrobiłem – odparł z wyrzutem Lantar.
- Udało ci się coś dowiedzieć?
- Niestety nie – westchnął hrabia. – Nie rozumiem dlaczego, ale wszyscy tutaj się boją. Wystarczy wypowiedzieć słowo „król”, a już rozglądają się na boki i szukają dziury, w której mogli by się schować.
- Tak jakby ten król rządził terrorem.
- Na to wygląda. Przykro mi, że nie byłem ci nic pomocny.
- To nie twoja wina. Zrobiłeś co było w twojej mocy. Po prostu będę miał trochę więcej roboty. Poczekam jeszcze chwilę i ruszam. Taranis – odwrócił się do służącego.
- Tak, wasza miłość?
- Idź i przynieś jedzenie dla Lantara i powiedz, żeby przygotowali kąpiel. I zostaw dziecko, będzie tu bezpieczne.
Blondyn przez chwilę się wahał, ale w końcu położył dziecko na łóżku i wyszedł. Wrócił po pewnym czasie niosąc jedzenie, a za nim weszli służący z nową wanną. Szybko przygotowali kąpiel i wyszli.
- To ja wychodzę – powiedział Kurus - a ty Lantar pamiętaj, co powiedziałem.
- Pamiętam, pamiętam – mruknął tamten i poszedł do łazienki.
- Taranis…
- Tak, wasza miłość?
- Muszę teraz wyjść. Nie wiem kiedy wrócę. Do tego czasu możesz korzystać z mojego łóżka. Gdyby Lantar coś chciał, masz wykonać jego polecenia. Zrozumiałeś?
- Tak, wasza miłość.
Kurus wyszedł. Tak jak się spodziewał tego wieczora nie udało mu się dostać do zamku. Ani tego, ani następnego, ani jeszcze kolejnego. Jednak każdej nocy powoli posuwał się coraz dalej, aż w końcu udało mu się. Kilka kolejnych dni zajęło mu rozpracowanie położenia poszczególnych komnat na zamku oraz zwyczajów służby i żołnierzy. W tym zadaniu pomógł mu hrabia Sonusa, któremu udało się dostać na zamek w tłumie szlachty spieszącej na kolejne przyjęcie wydawane przez króla. Okazało się iż król Komus szósty bardzo lubi wydawać huczne przyjęcia na których mógł chełpić się swoim bogactwem. Hrabia Sonusa skorzystał z tej jego słabości i codziennie, bez skrępowania wchodził na zamek i korzystając z zamieszania starał się znaleźć człowieka, który ich interesował i przy okazji zorientować się co gdzie jest, żeby ułatwić zadanie Kurusowi. W końcu, po kilku dniach, im się udało. Kurus wśliznął się i swoim zwyczajem usiadł na piersiach ofiary czekając aż się obudzi. Obudził się bardzo szybko i przerażony zaczął się trząść. Skrytobójca nie miał żadnych problemów z uzyskaniem odpowiedzi na wszystkie interesujące go pytania, a kiedy już to się stało, poderżnął służącemu gardło. Później nie niepokojony przez nikogo przeszedł do jeszcze jednej komnaty i znowu użył sztyletu. Tym razem robił to bardzo powoli i wyjątkowo długo, a chcąc mieć pewność, że nikt mu nie przeszkodzi najpierw skrępował ofiarę i zakneblował podartym prześcieradłem. Kiedy skończył, uśmiechnął się od ucha do ucha, wytarł sztylet z krwi i wyszedł. Niezauważony wrócił do gospody. Drugiego dnia pobytu, chcąc uniknąć kłopotliwych pytań i spojrzeń, zaopatrzył się w linę, dzięki temu mógł wychodzić i wchodzić przez okno. Na szczęście pnące się po murze bujne winorośle umożliwiało zamaskowanie liny, wiec nie musiał się trudzić za każdym razem z jej chowaniem. Wystarczyło tylko, że odpowiednio ułożył pędy rośliny i tylko ktoś kto wiedział czego i gdzie ma szukać, mógłby wypatrzyć linę. Upewniwszy się, że nikt w pobliżu się nie kręci, wspiął się szybko do komnaty. Zwinął linę i obudził Lantara.
- Co się stało? – Mruknął zaspany hrabia.
- Obudź się. Wykonałem zadanie – szepnął skrytobójca.
Żołnierz momentalnie oprzytomniał.
- Jak to?
- Zwyczajnie – Kurus wzruszył ramionami, jakby to było coś zwyczajnego. – Wszedłem tam, zabiłem go i wyszedłem. Przy okazji dorwałem głównego zleceniodawcę.
Hrabia popatrzył zdumiony na skrytobójcę.
- Udało ci się dowiedzieć kto to był?
- Bez problemu. Ten tchórz służący myślał, że ocali życie jak powie mi kto mu kazał to zrobić.
- Mam nadzieję, że na myśleniu się skończyło?
- Oczywiście – skrytobójca wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Więc kto był tym zleceniodawcą?
- Nie powinienem ci tego mówić, ale w końcu i tak się dowiesz – mruknął Kurus i nachyliwszy się do ucha rozmówcy zdradził imię i nazwisko zleceniodawcy. Hrabia wytrzeszczył oczy w zdumieniu.
- Nie mów, że jego też zabiłeś – wyszeptał przerażony.
- Ależ oczywiście. Przecież obiecałem, że zabiję każdego, kto przyłożył się chociaż w najmniejszym stopniu, do śmierci następcy tronu. I właśnie to zrobiłem – odparł twardo skrytobójca, a w jego oczach można było zobaczyć groźne błyski.
- Czy ty kiedykolwiek miałeś jakieś wyrzut sumienia?
- Nigdy. Dzięki temu mogę wykonywać swój zawód.
- Przerażasz mnie. Co teraz robimy?
- Nie możemy tak nagle wyjechać, bo podejrzenie od razu spadnie na nas, a wtedy może być niewesoło. Gdybym był sam to nie byłoby problemu, pozbył bym się tego ubrania i wtopił w tłum. Ale ty… Wybacz, ale nie znam wystarczająco twoich umiejętności, więc nie wiem w jakim stopniu mogę na tobie polegać..
- Więc co robimy?
- Jutro z rana pójdziesz jak zwykle do zamku i będziesz udawał, że o niczym nie wiesz. Jak żołnierze odkryją ciała zaczną szukać sprawcy, ale nie przyjdzie im do głowy szukać wśród szlachty. Będą więc przetrząsać najbiedniejsze dzielnice, polować na zbójców grasujących na gościńcach, aż w końcu znajdą jakiegoś kozła ofiarnego. W międzyczasie my spokojnie wyjedziemy i nie niepokojeni przez nikogo wrócimy do domu.
- Mam nadzieję, że wszystko będzie wyglądać tak wspaniale jak mówisz – westchnął hrabia Sonusa.
- Dobrze wiesz, że zawsze może wypaść coś niespodziewanego, co może zepsuć cały plan, ale niestety nie mamy wyjścia i musimy zaryzykować. W najgorszym wypadku zostanie nam jeszcze jedno wyjście. Wiesz o czym mówię.
Hrabia Sonusa doskonale wiedział o czym mówi skrytobójca. Gdyby żołnierze trafili na ich ślad to jedynym wyjściem będzie śmierć z własnej ręki.
- Mam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie – szepnął.
Kiedy nadszedł ranek hrabia Sonusa, jak co dzień, udał się na zamek. Kiedy tam dotarł dostrzegł ogromne poruszenie i przerażenie oraz pełno żołnierzy. wszyscy bez wyjątku powtarzali trzy słowa:
- Król nie żyje!
A więc zaczęło się, pomyślał. Tak jak można był się spodziewać, bal nie odbył się, co wywołał niezadowolenie przybyłej szlachty. Koleje dni mijały zgodnie z tym co powiedział Kurus: żołnierze przeczesywali miasto i jego najbliższe okolice, wyciągali wszystkich złoczyńców i nie wnikając w ich przewinienia wtrącali do lochów, gdzie już następnego dnia pozbawiali ich życia. Wszystko przebiegało zgodnie z tym co powiedział skrytobójca, z wyjątkiem jedne rzeczy, której ten nie przewidział: bramy miasta zostały zamknięte tak, że nikt nie mógł wejść do miasta, ani wyjść z niego. W wyniku tego hrabia Sanusa i Kurus zmuszeni byli wciąż przebywać w gospodzie. Chociaż nikt ich nie podejrzewał, to jednak każdy kolejny dzień witali z niepokojem. Ponieważ przyjęcia na zamku się urwały, a Kurus nie musiał już wychodzić wieczorami, więc mieli dużo czasu na odwiedzania różnych knajp i domów rozkoszy. Z tego drugiego oczywiście korzystał tylko Kurus. W końcu po kilkunastu dniach ogłoszono iż złapano winnego, widowiskowo stracono go na głównym placu przed pałacem i otwarto bramy miasta. Kurus i jego towarzysz skorzystali z okazji i szybko udali się w drogę, a wraz z nimi Taranis, dla którego Kurus kupił konia.
Podróżowali dwa dni, nocując pod gołym niebem, aż w końcu dotarli do zamku króla Akirina pierwszego. Wjechali na pałacowy dziedziniec, gdzie momentalnie otoczyli ich uzbrojeni żołnierze.
- Jestem hrabia Lantar Sonusa, prowadźcie mnie do głównego doradcy – powiedział dumnie hrabia, nie zsiadając z konia.
Jeden z żołnierzy pobiegł w stronę pałacu. Wrócił po pewnym czasie i powiedział:
- Główny doradca oczekuje was panie. Proszę za mną.
Przybysze zsiedli z koni i udali się za żołnierzem, który zaprowadził ich do sali obrad, gdzie czekał już na nich Mares.
- Witajcie hrabio Sonusie – powiedział kłaniając się. – Wybaczcie, ale Jego Wysokość jeszcze nie odzyskał zdrowia i nie może was przyjąć.
- Domyślam się tego. Chciałem tylko powiedzieć, że osoba odpowiedzialna za stan w jakim znajduje się Jego Wysokość została odpowiednio ukarana.
- Co chcecie przez to powiedzieć panie hrabio? – Mares zmarszczył brwi.
- Dokładnie to co powiedziałem. Ponadto przywiozłem ze sobą człowiek, którego zapewnie chcielibyście zobaczyć panie.
- Któż to jest?
- On – hrabia Sonusa wskazał stojącego do tej pory za plecami Kurusa blondyna.
Mares spojrzał w jego kierunku i zbladł.
- Hrabia Harumov – wyszeptał zdumiony.
- Widzisz? Miałem rację – powiedział hrabia Sonusa do skrytobójcy.
Tymczasem doradca podszedł do blondyna, który nic nie rozumiejąc patrzył na niego przerażony i przyciskał dziecko do piersi.
- To naprawdę jest hrabia Harumov? – spytał Kurus doradcę.
- Oczywiście – odparł zapytany. – Dlaczego on tak wygląda? I dlaczego tak dziwnie się zachowuje, jakby mnie nie poznawał?
- Bo nie poznaje was panie. Stracił pamięć.
- Więc nie dowiemy się co się faktycznie stało i gdzie jest ciało następcy tronu.
- Jeżeli on żyje, to może następca tronu też? – powiedział nieśmiało hrabia Sonusa. – Musimy to tylko z niego wyciągnąć.
- A może to dziecko, które on trzyma to następca tronu? – rzucił Kurus. – On kiedyś powiedział mi, że nie wie jak to dziecko ma na imię, ani nawet czy jest jego. Więc może to właśnie następca tronu?
- Ale jak by to było możliwie? Dzieci w tym wieku są tak do siebie bardzo podobne – rzucił hrabia Sonusa.
- Jest ktoś kto będzie w stanie rozpoznać następcę tronu.
- Kto to taki? – zainteresował się hrabia.
Mares nie odpowiedział tylko klasnął w ręce, a kiedy pojawił się służący powiedział:
- Każ Kirimowi przyjść do sali obrad. Powiedz, że od tego zależy los państwa.
Służący ukłonił się i wyszedł jakiś czas potem drzwi otworzyły się i wszedł Kirim.
- Wzywałeś mnie Mares? – zapytał – Jestem zajęty, więc czy mógłbyś…
Nie dokończył zdania. Jego wzrok padł na hrabiego Harumov. Krew odpłynęła mu z twarzy. Przez chwilę stał jak skamieniały. Kiedy w końcu do niego dotarło, że to co widzi nie jest przywidzeniem, podbiegł do blondyna i ze łzami w oczach wziął od niego dziecko.
- Solan… - wyszeptał przyciskając je do piersi. Przestraszone zamieszaniem dziecko zaczęło płakać. Kirim zaczął kołysać je śpiewając kołysankę, aż w końcu uspokoiło się i zasnęło.
- Jesteś pewien, że to jest następca tronu? – spytał napiętym głosem Mares.
- Oczywiście - odparł nie przestając płakać Kirim. – Nikt nie zna następcy tronu tak dobrze jak ja. To ja się nim opiekowałem kiedy Jego Wysokość leżał beż życia po porodzie. To ja się nim opiekowałem kiedy Jego Wysokość musiał zajmować się sprawami państwowymi. To ja znam go najlepiej.
- Dzięki niebiosom – szepnął główny doradca. – W najśmielszych marzeniach nie oczekiwałem czegoś takiego.
Podszedł do blondyna i powiedział:
- Hrabio Harumov, nawet nie wiecie jak bardzo przysłużyliście się Jego Wysokości.
- Nie wiem o czym mówicie panie, ja jestem tylko zwykłym służącym – odparł niepewnie Taranis.
- Nie. Jesteś szlachcicem. Wiem, że nic nie pamiętasz, ale to co mówię jest prawdą. Twoim małżonkiem jest hrabia Justus De la Feyne i macie syna imieniem Natirin, ale to nie jest ten chłopiec, którym się opiekowałeś ostatnio. Jak sam słyszysz, ten chłopiec to następca tronu.
- Niemożliwe – szepnął blondyn.
- To prawda – odparł już nieco uspokojony Kirim. – Następcę tronu można łatwo rozpoznać po znamieniu.
- Znamieniu? – zdziwił się Kurus.
- Tak. Następca tronu ma znamię, takie samo jak Jego Wysokość. Po wewnętrznej stronie prawego uda. W kształcie gwiazdy.
Wszyscy byli zbyt zaaferowani, żeby zastanawiać się skąd doradca wie o znamieniu króla w TAKIM miejscu.
- W takim razie, żeby rozwiać wszystkie wątpliwości, powinniśmy w tym momencie sprawdzić, czy to dziecko ma znamię. Kirim, połóż je proszę na stole i rozbierz.
Doradca ostrożnie położył dziecko na stole i odwinął becik. Wszyscy pochylili się, żeby sprawdzić czy znajdą znamię, o którym mówił Kirim.
- Jest! – Krzyknął radośnie hrabia Sonusa. – Widzicie? – Wskazał palcem. – Jest!
- Wobec tego nie ma żadnych wątpliwości. To dziecko to jest uznany za zmarłego następca tronu – powiedział, łamiącym się ze wzruszenia głosem, Mares.
- Więc to wszystko prawda? – Zapytał cicho Taranis.
- Oczywiście – odparł główny doradca.
- Nie mogę w to uwierzyć – szepnął blondyn i usiadł na najbliższym krześle. – Jeżeli faktycznie jestem hrabią i to nie jest moje dziecko, to gdzie jest mój prawdziwy syn? Gdzie jest mój małżonek? I dlaczego ja nic nie pamiętam?! - w jego głosie słychać było rozpacz, a oczy były pełne łez.
- Niestety, panie hrabio, nie potrafię odpowiedzieć na wszystkie nurtujące cię pytania. Myślę, że powinieneś panie porozmawiać z królewskim medykiem – odparł Mares i klasnął w ręce, na co w drzwiach pojawił się służący. – Poproś królewskiego medyka, żeby pilnie tu przyszedł. – Służący wyszedł.
Chwilę potem do sali wszedł Konas.
- Podobno mnie potrzebujesz Mares? – zapytał spokojnie, nie przeczuwając co go czeka.
- Ja nie – odparł główny doradca. – On – wskazał ręką.
Medyk w zdumieniu patrzył na tego, którego wskazywał Mares.
- Hrabia Harumov… - szepnął – Wy żyjecie, panie?
- Żyje – odparł Mares. – Ale nic nie pamięta. Potrzebujemy jakiejś mikstury, żeby mu wróciła pamięć.
- Żadna mikstura tu nie pomoże – mruknął medyk, kiedy już przeszło mu zdumienie.
- Więc już na zawsze taki zostanie? – spytał Kirim.
- Tego nie powiedziałem – odparł Konas. – Chodźcie ze mną, panie hrabio – zwrócił się do blondyna.
Ten popatrzył przerażony na Kurusa.
- Idź – powiedział łagodnie złodziej. - Nie musisz się nic bać. Ten człowiek pomoże ci odzyskać pamięć.
Hrabia Harumov posłusznie wyszedł za medykiem. Szli przez jakiś czas przez różne korytarze i komnaty, aż w końcu stanęli pod drzwiami pewnej komnaty.
- Zaczekajcie tu chwilkę panie hrabio, zawołam was – powiedział medyk i wszedł do środka zostawiając drzwi lekko uchylone.
W centralnym punkcie komnaty stało łoże z baldachimem na którym leżał mężczyzna. Jego klatka piersiowa i głowa owinięte były bandażami. Mężczyzna leżał i tępym wzrokiem wpatrywał się w okno.
- Witajcie hrabio De la Feyne. Jak się dzisiaj miewacie? – spytał medyk siadając na łóżku.
Mężczyzna nic nie odpowiedział, nawet nie poruszył się. Medyk westchnął.
- Nie ułatwiacie mi pracy, panie hrabio.
- Po co? – spytał cicho ranny odwracając głowę w stronę medyka. – Dobrze wiesz, że moje życie straciło sens. Zawiodłem króla, pozwoliłem, by następca tronu zginął i straciłem mojego ukochanego. Splamiłem mój honor. Jak mam dalej żyć? – spytał z bólem w głosie.
- To może ja dam wam powód do życia?
- Jaki? – spytał apatycznie hrabia.
Medyk nic nie odpowiedział, tylko odwrócił się w stronę drzwi i powiedział głośno:
- Możesz już wejść. – Wstał i, zanim wyszedł, powiedział: - Niestety nie mogę was zmusić do życia, panie hrabio, ale myślę że on to zrobi.
Nie czekając na reakcję leżącego wyszedł. Hrabia Harumov niepewnie podszedł do łóżka. Kiedy ranny go zobaczył, jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
- Kornelus… - wyszeptał. Chciał wstać i podbiec do ukochanego, ale rany sprawiły, że tylko jęknął i skulił się.
Hrabia Harumov odruchowo podbiegł i złapał go w ramiona, chroniąc przed upadkiem.
- Wszystko w porządku? – Zapytał z niepokojem.
- Jak to możliwe? – Szepnął hrabia De la Feyne dotykając twarzy blondyna. – Ty żyjesz… - rozpłakał się i wtulił w ukochanego. Ten, nie wiedząc, co ma robić, objął rannego i począł głaskać po głowie. Nie znał tego mężczyzny, mimo to jednak kiedy go tak obejmował czuł dziwny spokój. Nie mógł tego zrozumieć. W końcu hrabia De la Feyne przestał płakać.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę - szepnął i pocałował hrabiego Harumov. Ten w pierwszym momencie chciał odepchnąć rannego, lecz nie mógł. Tamten trzymał go mocno, jakby nie chciał żeby mu uciekł. Blondyn nie miał więc innego wyjścia jak poddać się i czekać aż agresor zostanie zmuszony do zaczerpnięcia powietrza. Jednak im dłużej czekał tym dziwniejsze rzeczy się z nim działy. Serce uderzało coraz szybciej i szybciej, po całym ciele rozlewało się dziwne ciepło, a przed oczami przepływały dziwne obrazy. Najpierw pojedyncze strzępki, potem coraz dłuższe i dłuższe, aż w końcu zapełniły cały umysł. W tym momencie hrabia Harumov przypomniał sobie wszystko! Przypomniał sobie kim jest dla niego ten mężczyzna i łzy popłynęły mu z oczu. Kiedy hrabia De la Feyne oderwał się od ukochanego dla zaczerpnięcia tchu, ten z oczami pełnymi łez objął go i wyszeptał:
- Ukochany, nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę - i pocałował go namiętnie. – Myślałem, że cię zabili.
- Nie płacz już, klejnocie ty mój – powiedział z czułością w głosie hrabia De la Feyne i starł łzy blondyna. – Jestem przy tobie i to jest najważniejsze.
- Masz rację – szepnął hrabia Harumov.
Przez chwilę siedzieli nic nie mówiąc, tylko się obejmując. W końcu hrabia De la Feyne zapytał:
- Powiedz mi, jak to się stało, że żyjesz? Widziałem jak jeden z bandytów rzucił się na ciebie.
- To prawda, – blondyn skinął głową – ale jeden z żołnierzy rzucił z oddali sztyletem, który wbił się bandycie w krtań.
- Tego już nie widziałem – mruknął ranny.
- Wtedy skorzystałem z okazji i uciekłem w las.
- A co z następcą tronu?! – Zapytał z niepokojem w oczach hrabia De la Feyne.
- Żyje, – odparł uspokajająco hrabia Harumov – ale niewiele brakowało, że umarłby.
- Jak to?!
Blondyn opowiedział ukochanemu wszystko co się z nim działo po tym jak udało mu się uciec. Kiedy doszedł do momentu jak głodował gdy jedzenia nie starczało nawet dla dziecka, ranny nie mógł już powstrzymać łez. A kiedy usłyszał jak jego ukochany został uratowany, chciał wstać z łóżka i biec dziękować wybawicielowi, jednak blondyn powstrzymał go bojąc się, że może to zaszkodzić jego ranom. W końcu stanęło na tym, że jak tylko hrabia De la Feyne dojdzie do siebie pojadą obaj do posiadłości hrabiego Sonusa i wspólnie mu podziękują. Co do Kurusa, to hrabia Harumov nie wiedział kim on jest i jak może mu podziękować, więc upewniwszy się, że ukochanemu nic nie grozi, wybiegł z komnaty i pobiegł do sali obrad. Na szczęście wszyscy tam jeszcze byli, a wraz z nimi królewski medyk. Wpadł do środka i krzyknął:
- Wszystko pamiętam!
- Wiedziałem – medyk uśmiechnął się zadowolony. – Miłość to najlepszy lek na niektóre „dolegliwości”.
Hrabia Harumov podszedł do Kurusa i powiedział:
- Nie wiem kim jesteś ani co tobą kierowało. Wiem za to, że tylko dzięki tobie żyję ja i następca tronu. Dlatego też będę twoim dłużnikiem do końca życia – ukłonił się.
- Nie ma takiej potrzeby – mruknął zawstydzony skrytobójca. – Zrobiłem to na prośbę Akirina, a poza tym nie byłem sam – dodał szybko.
- Tobie też dziękuję hrabio Sonusa – hrabia Harumov podbiegł do żołnierza i uścisnął mu dłoń. – A teraz wybaczcie wszyscy, ale chciałbym wrócić do mojego ukochanego – i już go nie było.
- A właśnie, Jego Wysokość! – krzyknął Kirim - Konas, dlaczego on cały czas leży bez życia?
- Nie wiem. Prawdopodobnie utracił wolę życia – odparł zapytany.
- Co można zrobić by mu ją przywrócić?
- Nie mam pojęcia.
- Więc co, już zawsze tak zostanie? Nie możemy na to pozwolić! Musimy coś zrobić! – Kirim, nie zdając sobie nawet z tego sprawy zaczął krzyczeć, coraz bardziej wzburzony.
- Uspokój się – powiedział Mares. – Nie możemy nic robić.
- Nawet nie próbujecie! – Krzyknął doradca. – Ale ja się nie poddam! – Przycisnął dziecko do piersi i wybiegł z sali obrad. Pobiegł do królewskiej komnaty. Wszedł i usiadłszy na łóżku spojrzał na króla, a z jego oczu popłynęły łzy.
- Akirin… - szepnął i pogłaskał króla delikatnie po policzku. – Dlaczego nie możesz się obudzić? Tamci mówią, że utraciłeś wolę życia. Ale ja w to nie wierzę. Ja wiem jak bardzo pragniesz żyć, jak bardzo kochasz Solana. Ty musisz żyć, żeby zobaczyć jak on dorasta - szepnął i położył dziecko na piersiach nieprzytomnego.




CDN