Collonney Garden 5
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 13:55:43
Minęły dwa tygodnie odkąd trafiłem do Colloney Garden. Cały czas rysowałem i pisałem w swoim dzienniku. Co sesje Peter narzekał, ze nie jestem skory do współpracy i jakichkolwiek rozmów. Dziwił się też, że moje leki nie działają. Nic dziwnego, że nie działały, skoro od dawna ich nie brałem. Tak samo, jak Ian. Obaj najpierw braliśmy tabletki pod języki, po czym wyjmowaliśmy je z ust i owijaliśmy w chusteczki. Ja swoje trzymałem w czymś, co miało być skarbonką… w pewnym sensie było, tylko, ze nie na pieniądze, a prochy. Ian nie wzbudzał we mnie już takiego lęku, jak wcześniej. Czasem nawet rozmawialiśmy. O jakiś głupotach, ale zawsze. Poznałem także Josha, cierpiącego na anoreksje i Marshalla. Rozmawiałem tu tylko z Ianem, Marshallem, Michaelem, Benem i Joshem. Reszta nie zwróciła mojej uwagi. Często narzekałem przy Ianie, ze nie wiem, nawet jaka jest moja przypadłość. Uśmiechał się tylko do mnie i powtarzał "bądź cierpliwy, nie długo się dowiesz."
Którejś nocy usłyszałem jakiś hałas, a gdy otworzyłem oczy prawie krzyknąłem. Pochylał się nade mną Ian, który widocznie spodziewając się mojej reakcji, natychmiastowo zakrył mi usta dłonią,
- Chodź.- powiedział z uśmiechem i puścił mnie. Wyszedł z mojego pokoju, a ja zdziwiony usiadłem na łóżku. Zastanawiało mnie, jak on dal rade przejść przez cały korytarz w środku nocy i nie być zauważonym przez sanitariuszy, czy pielęgniarkę. Wstałem, założyłem buty i wyjrzałem za drzwi. Korytarz był pusty. Zacząłem powoli przez niego iść. Zerknąłem na stróżówkę i zmarszczyłem brwi, Podszedłem do niej i przechyliłem głowę przez małe okienko. Pielęgniarka spała w najlepsze. A co ciekawe, gdy zacząłem szeptać, po czym mówić do niej głośno, nie obudziła się. Poszedłem na sam koniec korytarza. Stojąc u szczytu schodów, słyszałem głos Iana piętro niżej. Potem dwa pietra niżej. Zacząłem schodzić, rozglądając się na każdym korytarzu. Wszędzie było to samo zjawisko śpiących pielęgniarek, bądź sanitariuszy. W końcu trafiłem na sam parter. Były tu tylko gabinety i sekretariat. Nic po za tym. Drzwi do salonu dla psychiatrów, w którym odpoczywali były otwarte. Stamtąd tez słyszałem głos Iana i śmiech Bena. Wszedłem tam. Ian, Marshall, Ben, Josh i Michael otwierali jakieś drzwi. Zawsze zastanawiałem się dokąd one prowadzą.
- No..! Już myślałem, że nie przyjdziesz!- Ian podparł się pod boki, gdy mnie zobaczył.- Co się tak guzdrałeś?
- Co się dzieje?- spytałem, patrząc na Josha, który otworzył na oścież drzwi.
- Zobaczysz.- wyszczerzył się Ian. Chwycił mnie za rękę i zaczął ciągnąć w swoją stronę.- Zabawimy się trochę.
Przechyliłem głowę na bok i spojrzałem na niego pytająco. Wszyscy przeszli przez drzwi, a Ian, dalej trzymając mnie za rękę, pociągnął mnie za nimi. Zeszliśmy schodami do piwnic i przeszliśmy przez długi i ciemny korytarz.
- Kiedyś było tu więzienie.- zaczął mówić do mnie Ian.- Tędy przeprowadzało się więźniów do celi śmierci. Niestety przerobiono je teraz na co innego.- Zmarszczyłem brwi. "Niestety"? uznałem, że tylko wydawało mi się, iż słyszałem żal w jego głosie.- Zaraz zobaczysz na co.
Doszliśmy do końca korytarza. Chłopaki przepuścili mnie i Iana przodem. Pchnął drzwi i wciągnął mnie do pomieszczenia. Za nami weszła reszta i ktoś zapalił światła. Otworzyłem usta w zdziwieniu. Byliśmy w jasno oświetlonej, bardzo ładnie urządzonej kręgielni. Widząc moją minę, Ian uśmiechnął się.
- Tu ludzie pokroju Petera zabawiają się, kiedy chcą od nas odpocząć. - wyjaśnił.
Ben doskoczył do kul.
- Ja chce pierwszy…! Ian, mogę, mogę?- Spojrzał błaganie na blondyna. Ben mówił i zachowywał się, jak małe dziecko. Miało to swój urok, ale w dalszym ciągu odwracałem wzrok, by nie patrzeć na jego oszpeconą twarz.
- Ej! To nie fair! BEN ZAWSZE JEST PIERWSZY!- wykrzyknął oburzony Michael, a jego głos rozniósł się echem po sali.
Ian puścił moją rękę i podszedł szybkim krokiem do Michaela. Wymierzył mu policzek tak mocno, że chłopak cofnął się krok w tył. Spojrzał na niego zaszklonymi oczami.
- Nie drzyj tak jadaczki.- warknął Ian.- I nie becz, bo przyłożę Ci z pięści.- wysyczał przez zaciśnięte zęby.
W takich chwilach mój lęk w stosunku do Iana powracał. Bywał brutalny, szczególnie wobec Michaela. Czasem wydawało mi się, że Ian nie ma uczuć, że nie odczuwa złości, smutku, radości, czy żalu. Był zupełnie inny, niż w dniu, w którym mnie zaatakował. Wtedy pokłady wściekłości i agresji wręcz wylewały się z niego. Teraz, nawet gdy bił Michaela, czy mu groził wydawał się być nienaturalnie spokojny.
- Ian, mogę…?- Ciszę przerwał Ben, który nadal trzymał w rękach kule.
- Dajesz.- uśmiechnął się Ian.
Ben rozbiegł się i potoczył kule, która po chwili uderzyła w kręgle, zbijając prawie wszystkie. Narobił przy tym tyle hałasu, że po sali przebiegło głośne echo. Zdziwiłem się, gdy Ian nie zareagował w żaden sposób. Przecież ten huk na pewno był głośniejszy od krzyku Michaela. Zastanowiło mnie to, czy Ian nie miał do niego po prostu osobistej awersji, czy najzwyczajniej się na nim wyżywał.
Chłopaki jeden, po drugim zbijali kule. Nawet ja przyłączyłem się do zabawy. Po jakimś czasie zebraliśmy się i wyszliśmy z Sali innymi drzwiami, niż te którymi tu przyszliśmy. Ponownie prześlijmy przez długi, ciemny korytarz. Weszliśmy po schodkach i Josh ponownie poszperał przy zamku drzwi. Po chwili byliśmy już w środku jednego z gabinetów.
- No, chłopaki.- zaczął Ian.- Bierzemy się do roboty. Tylko pamiętajcie, jak zwykle: Niczego nie podpierdalacie i odkładajcie wszystko na swoje miejsce.
Ian podszedł do szafki z rzędem szuflad i zaczął otwierać każdą po kolei, wyjmując z niej jakieś teczki.
- Cris, jak tam leciało Twoje nazwisko?- spytał, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem.
- Mosby.- odpowiedziałem.
Otworzył następną szufladę, poszperał w niej chwilę, po czym wyjął z niej teczkę. Odwrócił się do nas i podał każdemu po jednej. Wyciągnąłem rękę po ostatnią, a wtedy Ian cofnął się o krok.
- A-A… nie tak szybko… wiesz, co to jest?- spytał, machając teczką.
Zaprzeczyłem kręcąc głową.
- Twoje akta. - uśmiechnął się półgębkiem.- Jesteś pewny, że chcesz to widzieć?
- Jak najbardziej.- odparłem.
- Nie boisz się, że napisali coś w stylu: "psychopata- zamknąć do końca życia"?
- Nawet jeśli, to wolę wiedzieć.
Uśmiechnął się i podał mi teczkę, po czym usiadł na biurku i zaczął czytać swoją.
Usiadłem w fotelu i zacząłem czytać swoje akta. Z tego, co zrozumiałem po tych chrzanionych formułkach, nie było jeszcze jasno stwierdzone, co mi jest. Przeszedłem, więc, do części opisowej. Nawpisywane były tam głupoty o zachwianiu osobowości, stanach depresyjnych i takie tam. W sumie nic, czym bym się przejął. Jednak, gdy wyczytałem o mojej domniemanej "rozwiązłości seksualnej", myślałem, że szlag mnie trafi.
- Kurwa mać!- warknąłem.- Kto nawpisywał te gówna?!
- Twoi starzy psychiatrzy, jeśli jakiś miałeś.- odpowiedział mi Ian, unosząc wzrok znad swoich akt.
Zerknąłem jeszcze raz na to zdanie, w nadziei, że po prostu źle zrozumiałem. Jeszcze gorszą wściekłość odczułem, gdy pod tym wszystkim ujrzałem podpis Peter'a.
- No chyba se jaja robią!- oburzyłem się.- przecież ten kretyn nawet mnie nie zna!
- Jaki kretyn?- zainteresował się Ian i usiadł obok mnie na oparciu fotela.
- Kalarri.- burknąłem.
- Pokaż to.- zabrał mi teczkę, zanim zdążyłem zareagować. Czytał marszcząc brwi, aż w końcu uśmiechnął się półgębkiem.- O, proszę. Cris jest "rozwiązły"… Puszczasz się na prawo i lewo?
Teraz to ja zmarszczyłem brwi.
- A jak myślisz?- niemal wysyczałem.
- No, ja tam nie wiem, co się kryje pod tą niewinną buźką… Wiesz, jak to mówią: "wilk w owczej skórze"…
- To wiedz, że to, co tu wypisali- zabrałem mu teczkę i zamknąłem ją.- …to gówno prawda.
- A może jednak?- spytał, przyglądając mi się uważnie.
- Nie.- burknąłem.
- Nie ważne… Ale jeśli Twoja "rozwiązłość" będzie Ci mocno doskwierała, służę pomocą.- powiedział z powagą.- Co Ty na to?
- Wooow! Dajesz go, Ian!- zagwizdał Josh.
Spojrzałem na Iana z szeroko otwartymi ustami i oczami. Czułem, jak krew odpłynęła mi z twarzy, a następnie napłynęła do niej ponownie, gorąca jak wrzątek.
- Ja… jak… ale ja…- zacząłem się jąkać w szoku, nie wiedząc, co powiedzieć.
Ian zaśmiał się i poczochrał mi włosy.
- Spokojnie młody. Żartowałem.
Spojrzałem na niego spod grzywki. Dla mnie to nie brzmiało i nie wyglądało na żart...