Czemu właśnie ty... 23
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 23:17:15
Rozdział XXIII




Kamil. Kamil w SWOIM towarzystwie. Elita sportowców szpanująca przed grupką przyglądających im się dziewczyn. No dobra, jestem złośliwy. Kamil nigdy nie szpanuje. Nie musi. Świetnie sobie radzi i bez tego. Znów jestem złośliwy. A Majat szpanuje tylko przed jedną dziewczyną, a mianowicie przed rozchichotaną i zarumienioną Zosieńką, bo chwilowo nie mając na widoku odpowiedniej zastępczyni, jeszcze nie zdecydował się z nią zerwać, więc dochowywał wierności ogólnie przyjętym zwyczajom. Ale reszta? O tak... Choćby Wirecki. Trafił. I posłał znaczące spojrzenie w stronę dziewczyn. Banda niewyżytych macho. Ciekawe, swoją drogą, co by powiedzieli, gdyby się dowiedzieli, co ich niekwestionowany przywódca robił wczorajszej nocy... A Kamil dziś gra fatalnie. Trener jest wściekły.
A ja za cholerę nie mogę trafić tą książką w półkę. Zupełnie jakby się przesuwała. Złośliwe cholerstwo!
Kamil oberwał piłką i siadł na ziemi, niezawodnie usiłując zrozumieć co przed chwilą zaszło. Ale chyba nie szło mu najlepiej.
- Ej, Kamil, ty jesteś jakiś niewyspany dzisiaj... - roześmiał się Narota - Coś ty wyprawiał w nocy?
Mój chłopiec spojrzał na niego nieprzytomnie. Chyba nie zrozumiał pytania.
- Co wyprawiał to chyba łatwo zgadnąć. - uśmiechnął się Kunica - Trzeba się tylko rozejrzeć i sprawdzić, kto jeszcze jest niewyspany... - powiódł znaczącym spojrzeniem w stronę dziewczyn.
W tym momencie zwaliłem na siebie cały regał. Wszyscy spojrzeli na mnie. Westchnąłem. I ziewnąłem. Jezu.
Kamil dalej nie kontaktował. Majat patrzył na mnie zogromniałymi oczami. Nagle otworzył usta i łapczywie złapał powietrze. Spojrzał na Kamila. Złapał powietrze znowu.
To chyba niemożliwe, żeby taka myśl wpadła tym wlepionym we mnie twarzom do głowy, ale myślenie linearne cechuje wielu ludzi i możliwe, że...
- No i co, Marek, widać, kto jest niewyspany... - roześmiał się nagle Majat. Mnie ten śmiech wydał się kapkę histeryczny. - Jak tam, matka zrobiła ci piekło?
- Co? Nie...
Nie bardzo wiedziałem o co mu chodzi, ale lepiej nie drażnić ludzi na granicy wytrzymałości nerwowej.
- Tolerancyjna kobieta, wróciliśmy koło czwartej... Jak się ta twoja laska nazywała, Baśka? Kaśka?
- Aśka.
- Nie wpadłbym.
- Gdzie byliście? - zainteresował się Narota
- Takie tam. Chcieliśmy znaleźć jedno stare miejsce...
- Skoro byliście we trójkę, to dlaczego ty nie jesteś niewyspany? - spytał nagle Wirecki
- Stary, ja jestem na trzech kawach. Kamil kawy nie pije.
- A mnie matka nie dała. Mam się uczyć odpowiedzialności za własne czyny.
Powinienem pracować w kontrwywiadzie. W takim stanie reagować tak szybko...
- Za trzy dni jest MEEEEEEEEEECZ!!!!!! - ni z tego z owego wydarł się trener. - CO TO MA BYĆ U DIABŁA?! Od teraz macie spać w nocy i trenować od siódmej do dwudziestej! MAJAT! Zabieraj go stąd do domu i doprowadź do porządku! Jutro obaj tu karnie od piątej trzydzieści!
- Ale teraz jest dopiero nasza pierwsza lekcja.... - niewinnie zauważył Jarek.
- ZWOLNIĘ WAS! - ryknął. - Jazda stąd!
- Dziękujemy, panie trenerze, do widzenia, panie trenerze! - z uśmiechem godnym akwizytora wycofał się, prawie ciągnąc za sobą Kamila. Morderczy wzrok trenera skierował się na mnie.
- To ja później to posprzątam..... - mruknąłem, opuszczając miejsce zbrodni. Oczywiście od razu na korytarzu wpadłem na Musiała.
- Skończyłeś już? - spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Ja? Ym, to znaczy.... przeszkadzałem w treningu.... - powiedziałem niepewnie.
- No też coś! - oburzył się. - Co ten Kowalczyk sobie wyobraża! Książki się mają poniewierać w tej jaskini marnowania czasu, bo on sobie musi...
Z charakterystycznym dla siebie introwertycznym gniewem odszedł w głąb korytarza, gestykulując żywo. Najwyraźniej na dzisiaj miałem spokój i mogłem spokojnie iść do klasy.
- Poszliście już do łóżka? - usłyszałem za sobą kpiący głos. No może nie tak całkiem spokojnie. Obróciłem się. Na oknie siedziała Teresa i patrzyła na mnie spod zmrużonych powiek, ale uśmiechała się lekko.
- O czym ty mówisz?
- O was. O tobie i Kamilu. Poszliście już czy nie? - zeskoczyła z okna i przyglądała mi się drwiąco, ale jakoś inaczej niż przedtem.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Oh sweetie, come on... Nie sądziłeś chyba, że to się przede mną ukryje? O tym, że on się w tobie buja przekonałam się już w czasie naszej wielkiej kłótni. Nie wiedziałam tylko czy ty też... przez chwilę nawet zwątpiłam... ale teraz jestem pewna, że tak. - Ale...
- Wyluzuj, nie knuję żadnej intrygi. - parsknęła ze śmiechem. - Przecież powiedziałam, że daję wam spokój.
- Skąd ty...
- Ja po prostu wiem wszystko. - zaplotła ręce na karku i odwróciła się, zaczynając odchodzić.
- Nie wiesz.
Zatrzymała się i obejrzała trochę, unosząc lekko brwi.
- Nie?
- Nie wiesz, czy poszliśmy do łóżka.
Pokazała mi język i poszła.
- Dowiem się! - usłyszałem jej głos ze schodów.
Westchnąłem i poszedłem za nią. Zastanawiałem się, jak przeżyję ten dzień.... Ledwo widziałem na oczy, a tu jeszcze takie pociski co pięć minut. Jak na razie o naszym sekrecie wiedziały dwie osoby. To już było za dużo jak na to. I jak na tę szkołę z jej paskudnym środowiskiem. Teraz, kiedy byłem sam wszystko nie wydawało mi się takie proste, jak wczorajszej nocy. Przede wszystkim chodziło mi o Kamila. On i tak miał dość problemów, zatrutego życia w szkole nie było mu tak bardzo potrzeba do kompletu. Ja i tak miałem tu przed sobą już mało czasu, ale Kamil był dopiero w pierwszej klasie. Mogę sobie być mądry, skoro i tak stąd zniknę i jeszcze zostawię go samego.
Nie sądziłem, żeby oni mieli komuś powiedzieć, ale.... Jak u diabła to wszystko poukładać? No i.... Beata.... kiedy wejdę do klasy odbędzie się nasze pierwsze spotkanie po burzliwym zerwaniu. O ile to było zerwanie.
I najgorsze było to, że czułem się głupio, bo.... bo to jednak ona miała rację, choć zwalałem to na karb jej egocentryzmu. Zdecydowanie miała powody do zazdrości o Kamila. Mam tylko nadzieję, że nie zdaje sobie sprawy JAK bardzo. Nie należy się wiązać z kobietami interesu, w razie czego mogą okazać się bardziej niebezpieczne niż zawodowy zabójca. No cóż... nie mogę uciekać przed tą myślą, to Kamil był dla mnie najważniejszy, a to, w co wplątałem się z nią, było tylko próbą ucieczki, gdy atmosfera między mną a nim zaczęła się robić zbyt burzowa. Gdy tylko na horyzoncie pojawiło się zmartwienie o Kamila, Beata poszła w odstawkę.
Stanąłem pod drzwiami klasy w głębokim zamyśleniu.
Czy to można podciągnąć pod instrumentalne traktowanie?
Tak, to można podciągnąć pod instrumentalne traktowanie.
Prawo trzech in.
Kobieta interesu + instrumentalne traktowanie = intensywna terapia.
- A tak, zapomniałam wspomnieć.... - w uchylonych drzwiach pojawiła się promiennie i drwiąco uśmiechnięta twarz Teresy. - Brat mi wisiał przysługę, więc wrobiłam go w randkę ze słodką, wnerwioną Beatką. On ma forsy jak lodu, stojącą otworem błyskotliwą karierę, dwadzieścia sześć lat i był na okładce "Establishment", więc o wszelkim zainteresowaniu z jej strony możesz najwyżej pomarzyć... Zacznij się bać, teraz ty mi wisisz przysługę. - zmrużyła oczy i znikła.
No. Zaczyna się robić ciekawie.




Najspokojniej w świecie zrobiłem sobie kawę, piłem ją z narastającą satysfakcją i patrzyłem na Tomka, który od piętnastu minut tarzał się z psem po podłodze, śmiejąc się, tarmosząc go za uszy i obcałowywując po pysku ku wielkiemu zadowoleniu psa, który z też z całych sił starał się polizać go po twarzy.
Kiedy trzy dni temu z westchnieniem wpuściłem do domu wychudzone i zmoknięte stworzenie, które uparcie skomlało mi pod drzwiami, w życiu się nie spodziewałem, że odniosę z tego taki profit.
- Jak tyś tu trafił pyszczku? Cały tydzień cię już szukamy. - mój chłopak szepnął psu do ucha tonem czulszym niż kiedykolwiek dane było słyszeć mnie.
Zaczynałem się robić zazdrosny, ale Verdiemu wybaczyć byłem w stanie wiele z uwagi na łaskawe przybłąkanie się pod moje drzwi i uprzejme służenie w charakterze przynęty.
- Może on szukał ciebie. - mruknąłem. Tomek spojrzał na mnie spod psiego ucha.
- Możliwe. Widzisz? Nawet pies odczuł, że w domu już prawie nie mieszkam.
- Tomek.... - westchnąłem. Nie miałem pojęcia, jak z nim rozmawiać. Jak coś co wydawało mi się rysą nagle urosło do takiego pęknięcia? - Czy ty..... czy ty nie przesadzasz? - zacząłem ryzykownie.
- Przesadzam? - usiadł na podłodze, unosząc brwi najwyżej jak się dało. Verdi przeszedł do drugiej części tańca powitalnego radośnie biegając wokół stołu, z przerwami na uparte próby upolowania własnego ogona.
- No cóż... - mruknąłem. - Z tego co pamiętam wściekłeś się o to, że olałem twoją opinię w kwestii "Dość na dzisiaj".... Może to i nie było zbyt w porządku z mojej strony, ale.... ale czy to naprawdę powód, żeby budować, aż takie teorie?
- Teorie... - uśmiechnął się smutno. - Ech, Łukasz.... Czy ty przypadkiem nie jesteś beznadziejnym przypadkiem?
- Mówię tylko o tym, że ten drobiazg to jeszcze nie powód do zerwania.
- Kropla drąży skałę nie siłą, lecz częstym padaniem. - zadeklamował płynnie i przymknął oczy. - Ale i tak.... nie określiłbym tego jako "drobiazg".
- Ostatecznie to ty zacząłeś. - prawie warknąłem. Postępowałem najgorzej jak można w takiej sytuacji, ale tak chyba właśnie postępuje większość ludzi. Nie jestem psychologiem. Powinienem był poprosić Olkę, o rozpisanie mi grafiku "poważnej rozmowy".
Tomek Bogu dzięki nie zniżył się do mojego poziomu, bo gdybyśmy teraz zaczęli skakać sobie do oczu, nic by już chyba nie pomogło. Chociaż nie jestem pewien, czy jego taktyka miażdżącego spojrzenia, połączonego ze smutnym zaciśnięciem drżących ust dobrze się odbiją na moim systemie nerwowym. Moja twierdza właśnie padła, ale ponieważ byłem niezbicie upartym egocentrykiem, było więcej niż pewne, że jeszcze bardziej się zatnę na agresji i totalnej głuchocie na wszelkie argumenty, chyba że Tomek zdecyduje się na nokaut. Sam nie wiedziałem, czy tego chcę, czy nie.
Chwilowo patrzył we mnie, wyraźnie starając się opanować to, czego ja wcale opanowywać nie zamierzałem. W tej ciszy wyraźnie niecierpliwił się Verdi od dłuższej chwili lekceważony. Tomek nie reagował na jego piski i trącania, więc dla odmiany przypadł do mnie. Wzrok Tomka oddalał się ode mnie coraz bardziej. Odezwał się w końcu cicho.
- Tak, ja zacząłem, ja się chciałem kochać, chociaż padałem na twarz, bo ja zwyczajnie lubię się z tobą kochać. Ale kiedy ja miałem dość... to chyba jasne, że kiedy mówię nie, to znaczy, że na dzisiaj koniec. A to w sobotę... to był już prawie gwałt.
- Nie przesadzasz? Chyba zapomniałeś jak wyglądał nasz pierwszy raz; przywiązałeś mnie do łóżka i zerżnąłeś bez zbędnych pytań. Co w takim razie to było?
- To całkiem co innego...
- Bo co, w fazie uwodzenia wszystko dozwolone?
- Nie, przestań. Przecież ty dobrze wiesz o co chodzi. To co innego.... Wszystko jest ok, póki to dla obu osób jest przyjemne, ale.... ale czasem jest tak, że naprawdę się nie chce.... nie wiem, może dla ciebie to za trudne.... odróżniać takie rzeczy.... Ale ja bym chciał, żebyś.... żebyś wiedział, kiedy ja... Łukasz, ja byłem już wycieńczony, zwyczajnie miałem dość.... i to nawet nie o to chodzi, tylko o to, że.... że ciebie to wcale nie obeszło.... Ty miałeś daleko gdzieś, czy ja mam ochotę czy nie; chciałeś mnie, to sobie wziąłeś, a ja nie miałem nic do powiedzenia. Jezu, pierwszy raz w życiu autentycznie poczułem się jak szmata i to przy kimś kogo kocham. To nie jest w porządku. Ja próbowałem..... próbowałem nie zwracać na to uwagi, ale.... myślisz, że ile ja mam sił? Od jakiegoś czasu już tylko ja się staram, ja mam cierpliwość, ja pomagam rozwiązywać twoje problemy, ja bagatelizuję swoje racje, kiedy jest mi przykro.... Łukasz, to tak zabolało, że ty.... że ty w ogóle nie widziałeś problemu. Przecież ja nawet rano..... starałem się to zlekceważyć, sprowadzić do żartów, sam nie wiem..... ale.... to już było za dużo.... Dla ciebie nic się nie stało. Dokładnie tak jak już tyle razy było..... Zrozum, nie ma sensu tłumaczenie "Ja nie wiedziałem, ja nie chciałem, nie zrobiłem tego specjalnie".... Bo mnie chodzi właśnie o to.... - zagryzł wargę i odwrócił wzrok. - O to, że ty nie dostrzegasz, kiedy sprawiasz mi ból.... - wyszeptał zdławionym głosem.
Chyba chciał, żebym coś teraz powiedział, ale ja milczałem; nie było nic sensownego co mógłbym powiedzieć, przecież nie mogłem obiecać, że to się zmieni. Mogłem mieć wpływ na swoje postępowanie, ale przecież nie na to co czuję... Nie mogłem pstryknąć palcami i nagle sprawić, że będzie mnie fascynować to w jego życiu, co nie ma żadnego związku ze mną, że będę w stanie przestać koncentrować się na sobie, być ślepym na jego odczucia. Zawsze taki byłem. Nie ma co się okłamywać. Obrzydliwy egoista myślący tylko o własnym interesie. Zawsze zmuszałem wszystkich, żeby mi się podporządkowywali, zawsze żądałem czegoś w rodzaju "absolutnej dyspozycyjności". Nawet nie dostrzegłem, kiedy z Tomkiem zrobiłem to samo, chciałem, żeby był moim własnym ideałem żyjącym tylko dla mnie i irytowało mnie, kiedy ośmielał się mieć niewygodne dla mnie uczucia, odrębne życie, którego nie chciałem.... Tam było miejsce dla mnie, to ja nie miałem ochoty wchodzić w coś co dla mnie nie było konieczne. Zrobiłem z niego realizację wszystkich swoich pragnień i zapomniałem, że on jest sobą, człowiekiem, kimś kto istniał, zanim spotkał mnie. Nie obchodziło mnie w nim to, co nie wiązało się z moimi wyobrażeniami, z tym czego chcę.
Nie nadaję się do życia w związku.... Tylko dlaczego.... dlaczego ja go tak w tym wszystkim cholernie kocham?
Czy to może być miłość? Skoro nie obchodziło mnie jaki jest to może kocham tylko ten swój ideał, nie Tomka?
Nie do diabła, przecież...... Przecież to w nim dopiero znalazło się to wszystko, czego nigdy nie miałem odwagi chcieć.... Przecież....
Nagle Verdi, który już od jakiegoś czasu za wszelką cenę próbował zwrócić na siebie moją uwagę, położył łeb na moich kolanach i zaskomlał, a potem skoczył na mnie, przewracając na łóżko i liżąc po twarzy. Nie mogąc go zepchnąć, przewróciłem się tylko, chowając twarz w narzucie ku jego wyraźnej irytacji; próbował wcisnąć się pod moją twarz, a potem zaczął mamlać zębami moje włosy.
- Verdi! - krzyknął Tomek, zrywając się i podbiegając do nas. - Ver, złaź! Zostaw go!
Sięgnąłem szybko po Tomka i przyciągnąłem go do siebie, wzbudzając zachwyt Verdiego, który przygniótł nas obu do łóżka w euforii popiskując i obcałowując nas gdzie się dało.
- Wiesz..... - wykrztusiłem z trudem, bo obaj zaczęliśmy się dławić ze śmiechu. - Zaczynam odnosić wrażenie, że jednak sporo tracę nie interesując się tym twoim innym życiem.



Dotarłem do domu Kamila z poczuciem bezsensownej i ogarniającej wszystko radości. Wszystko wydawało mi się jak najbardziej wspaniałe, godne podziwu i doskonałe - nawet cztery ulotki reklamowe, które zdążono mi wcisnąć zanim tu dotarłem, do czego zapewne sam się przyczyniłem, prezentując całemu światu promienny uśmiech wzbudzający ufność w sercu niecnych agitatorów. Tryskający entuzjazmem osobnik wałęsający się po mieście, w środku zimy, przy dziesięciostopniowym mrozie i na dokładkę pieszo to jawna prowokacja w warunkach kryzysu.
Chyba pierwszy raz wchodziłem do tego pięknego, przytłaczająco ponurego domu w podobnie lotnym stanie skupienia. Aktualnie cała moja rozterka egzystencjalna sprowadzała się do pytania: Jeszcze śpi, czy już wstał? Bo jak jeszcze śpi to sobie siądę i będę na niego z błogim i niezbyt inteligentnym uśmiechem patrzeć, a jak nie śpi.... a jak nie śpi, to nie będę patrzeć.
Tak, tylko jeszcze jedna kwestia, nie miałem co liczyć, że Majat się stamtąd ulotnił przed moim przyjściem. Z całą pewnością czeka mnie kolejne wielkie mycie głowy w wykonaniu godnego dziedzica wielomilionowej fortuny. Choć tak po prawdzie to on mi bardziej na szefa mafii pasował. Przypominając sobie niektóre rzeczy dochodzę do wniosku, że wiedział do czego w końcu między nami dojdzie jeszcze zanim wiedzieliśmy my, ale i tak będzie gotów mnie zastrzelić za sam cień zagrożenia, który choć na krótki moment może zawisnąć nad głową Kamila. Może to i dobrze... Ale w tej chwili chciałem myśleć już tylko o Kamilu i o tym, żeby być z nim sam na sam.
Kamil właśnie się chyba obudził, kiedy wszedłem do pokoju, bo siedział po turecku na łóżku w samych krótkich spodniach, ziewał, przecierał oczy i wodził dość nieprzytomnym i zdezorientowanym spojrzeniem za dla odmiany aż nazbyt pełnym energii Majatem, który krążył po pokoju wykazując nadzwyczajne podobieństwo do zdenerwowanego arabskiego kupca.
- ..... i dlatego to było cholernie głupie!
- Mówiłeś, że ci to nie przeszkadza. - sennie zdziwił się Kamil.
- Jezuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!!!!!!!!!!!!! - Majat podjął współzawodnictwo z ambitną syreną alarmową. - Bo mi nie przeszkadza! Ale to że mnie nie przeszkadza, nie znaczy, że innym nie będzie przeszkadzać! Kamil, miej trochę rozumu! Chyba nie chcesz, żeby ci kretyni zatruli ci życie? Który raz ja ci wyjaśniam o co mi chodzi?! Siódmy. Siódmy! Wyprawiaj sobie co chcesz, ale niech nie będzie tego można poznać w szkole!
- Kiedy ja tylko byłem nie... - Kamil urwał, dostrzegając mnie w drzwiach, o których framugę opierałem się już od dłuższej chwili nie bez rozbawienia oglądając całą scenę. Rozjaśnił się błyskawicznie, rozpływając się w najpromienniejszym ze swych uśmiechów. - Marek.....
- Co? - zamrugał powiekami wybity z zacietrzewienia Majat, oglądając się po chwili. - Następny geniusz. - mruknął niechętnie na mój widok. - Mam nadzieję, że jak już skończę przez was w szpitalu, to przynajmniej będziecie mnie odwiedzać.
- Będziemy! - stwierdziliśmy jednocześnie, parskając śmiechem.
- Po - my - leń - cy. - nie pozostawił nam złudzeń co do naszego stanu umysłowego.
- Nic nie poradzę, że śmieszy mnie, kiedy zaczynasz się nagle zachowywać jak stara panna. - wykrztusił z trudem Kamil.
- Stara panna? Stara panna? Czy ty nie przesadzasz? Możesz mi powiedzieć w czym ja nie mam racji?
- Masz całkowitą. - uśmiechnął się Kamil. - Ale mam za dobry nastrój, żeby się takimi rzeczami martwić.
- Jezu Chryste.... - westchnął nabożnie. - Co ja złego zrobiłem w poprzednim wcieleniu?
- To nie ten. - zaoponowałem.
- Kto? - zamrugał oczami.
- Bóg. - wyjaśniłem. Otworzył usta, ale nic nie powiedział. Kamil resztkami sił zachowywał powagę.
- No tak..... - podłamał się Majat. - Przecież ja dobrze wiedziałem, z kim próbuję rozmawiać.... W każdym razie.... Przestańcie, za gorąco się tu robi..... - mruknął z irytacją, śledząc nasze spojrzenia. Kamil spąsowiał i zagryzł wargi w tłumionym śmiechu. - To ja lepiej.... idę.... Tylko błagam miejcie wzgląd na moje słabe nerwy.... i zachowujcie się przyzwoicie....
- Idź stąd, przyzwoitko jedna. - rozchichotał się Kamil, wykładając się ze śmiechu na łóżku.
Majat uniósł lekko brwi z wyraźnym wahaniem na twarzy.
- Dobra.... - powiedział powoli. - Nie moja sprawa, co tu TERAZ będziecie robić. Ale opanujcie się w szkole. Co na to powie pani Grundy? - zachichotał i znikł z pola widzenia.
- Kto? - zdziwiłem się uprzejmie w pustą już tymczasem przestrzeń.
- Ech, Marek.... - Kamil spojrzał na mnie melancholijnie. - Nie wiem czemu jestem z tobą, ale na pewno nie ze względu na wspólność zainteresowań.
- Cóż, pewnie masz jakiś inny powód. - stwierdziłem beztrosko i tak całkowicie usatysfakcjonowany(choć za nic nie dałbym tego po sobie poznać), tym prostym zwrotem "jestem z tobą". Taki prosty, ale przyjemny powód do radości. Dlaczego nie?
- Pewnie mam.... - uśmiechnął się lekko, schylając głowę. - Chyba inaczej nie zakochiwałbym się w kimś równie okropnym. - rzucił mi figlarne spojrzenie spod złośliwych kosmyków. Zawahał się nagle i po pierwszym ruchu warg, zastygł z niepewnie rozchylonymi ustami.
- No co? - spytałem przekornie. Odzyskiwałem przewagę na dziś. Doskonale wiedziałem "co".
- Pić mi się chce, zrobię herbaty, to tobie też.... - wymamrotał szybko, unikając moich oczu jak ognia i ulatniając się z pokoju. Stłumiłem śmiech i usiadłem na łóżku, z przyjemnością opierając się o ścianę. Zastanawiam się, czy istniała teraz rzecz, która nie byłaby dla mnie przyjemna.
Kamil wrócił i usiadł obok mnie, stawiając herbatę na stoliku. Uśmiechnąłem się lekko, przyglądając mu się z najprawdziwszym i najszczerszym zachwytem. Długo sobie na to nie pozwalałem, więc mam prawo do lekkiej emfazy.
Skoro nic nie mówił, to ja też nie miałem zamiaru. Rzucał mi tylko co chwilę ukradkowe, zawstydzone spojrzenia, rumieniąc się za każdym razem, kiedy nasze oczy się spotykały. Spłoszony odwracał szybko wzrok.
Zupełnie jakby wczoraj zużył całą swoją śmiałość i teraz nie był zdolny do najmniejszej inicjatywy, nawet do powiedzenia, czego chce. Słodki, zażenowany, onieśmielony...Achhhhh....Sam się zastanawiam, skąd u mnie taka wytrzymałość psychiczna.
- Marek... - szepnął po jakichś dziesięciu minutach.
- Co?
- No wiesz co...
- Nie.
- Oj Marek, wiesz...
- Nie wiem.
- Nie bądź taki...
- Jaki?
- Niedobry...
- JA jestem niedobry?
- Tak...
- A to dlaczego?
- No przecież wiesz...
- Co wiem?
- O co mi chodzi...
- Pojęcia nie mam.
- Oj Marek...
- No co?
- No bo ja...
- Tak?
- To znaczy chciałem...
- Słucham.
- No żebyś... no, oj Marek... no proszę...
- Ale o co, skarbie?
- Och, ty.... - spojrzał na mnie rozeźlony i z nagła wymierzył mi bolesnego kuksańca w bok, niemal w tym samym momencie wieszając się mi na szyi i przewracając ze mną do pozycji leżącej.
- Bolało. - poinformowałem promienny uśmiech na pochylającej się nade mną twarzy.
- Należało ci się.... - szepnął i pocałował mnie lekko. - Ile razy od wczoraj mówiłem ci, że cię kocham?
- Sześć. - objąłem go ramieniem, przyciągając do siebie mocniej.
- Tylko? Nie może być... - mruknął mi do ucha.
- No niestety....
- Kocham cię....
- I słusznie..... - zaśmiałem się, całując go między brwiami.
- Straszny jesteś..... A ty?
- Co ja?
- Gorszy niż potwór. - westchnął i pocałował mnie, odbierając dech na wyjątkowo długą chwilę. Odsunął się i spojrzał na mnie z leciutkim uśmiechem. - Kochasz mnie? - zamruczał, ocierając się o mnie policzkiem.
- Kocham.
- Jak bardzo?
- Jak centylion do centylionowej. - uśmiechnąłem się. Podniósł się na łokciach i spojrzał na mnie spod uniesionych brwi.
- Fajnie mieć chłopaka-matematyka. - stwierdził.
- A jednak?
- A jednak....



Obudziłem się, czując przy sobie ciepłe ciało Tomka. Kiedy spał, wyglądał tak przerażająco ładnie, że aż wszystko zaczynało mnie boleć. Wczoraj niemal siłą zmusiłem i siebie i jego do tego, by na początek opowiedział mi o sobie, to wszystko, co chciał. Nie wierzył mi.... no i miał rację, bo ja po prostu postanowiłem za wszelką cenę go przy sobie zatrzymać. Za bardzo go kochałem, żeby się poddać. Nie wierzyłem, żeby udało mi się jednak wciągnąć w ten obcy świat, zresztą Tomek z początku mówił tak niechętnie... Prawie ze łzami, nie ufał mi i wiedziałem, że czuł moje kolejne oszustwo. Ale kiedy tylko przestał myśleć o mnie....
Rzeczywiście poczułem się zazdrosny. Przeszkadzał mi ten jego inny świat beze mnie, w którym nagle się znalazł, mając mnie obok. Wtopił się w niego, nie pamiętając chyba, że mówi o tym mnie. Wszystko po kolei odbijało się na jego twarzy, każde uczucie, każde zdarzenie, każda chwila, każda osoba... Kłuło, ale..... ale on był w tym taki ładny.... obcy, nie mój, inny, ale.... Nagle poczułem, jakbym nigdy tak naprawdę go nie miał. Jakbym wcale go nie znał, mimo tylu spędzonych razem nocy i dni. Może to właśnie sprawiło, że jednak coś we mnie zechciało zbliżyć się do tego odmiennego Tomka, poznać go, zdobyć i jego, mieć i jego. Tak, żeby nic już nas nie dzieliło... żeby był mój nieodwołalnie i na zawsze.... Dałem mu nad sobą władzę, jakiej nie miał żaden inny człowiek, pozwoliłem mu wiedzieć więcej nawet, niż sam bym chciał.... więc teraz nie mogłem pozwolić mu odejść, zniknąć, zostawić mnie takim, jakim byłem...
Kocham to dzikie, uciekające stworzenie, więc nie mogę mu dać żadnych pretekstów do ucieczki. Może nie umiem jeszcze tak naprawdę kochać, bywa, że miłość rośnie z czasem.... tyle zdarzyło się już między nami.... Czy musi być tych wirów, zejść, rozejść jeszcze więcej? Tylko po to, żeby zrozumieć, żeby kochać zawsze mocniej...
Tomek nie znosi mnie teraz tak, jak ja kiedyś nie znosiłem jego. Wtedy, gdy za nic nie chciałem poddać się miłości, a wszystko we mnie ciążyło ku niemu. Zawsze, gdy się zjawiał, byłem skazany na porażkę, choć minutę przedtem przysięgałem sobie, że tym razem to przerwę, powiem mu "Koniec". Nie znosiłem go wtedy, bo nie chciałem się przyznać, że go kocham. A on..... on teraz nie próbuje z tym walczyć, sam wczoraj mówił, że mnie kocha, powtarzał to co chwilę... Może dlatego starcza mu sił na to, żeby mnie odsuwać. A jednak zasnął w końcu przy mnie, tak samo spokojnie i ufnie jak kiedyś, choć tym razem zmęczony jedynie słowami i tym, że nie chciał ze mną zostać. Teraz spał wciąż.... tak, to dlatego w tym śnie wydawał mi się taki piękny - nie wyglądał teraz jak ktoś, kto ma odejść... Śpiąc przy mnie był spokojny i mój bez zastrzeżeń. Bez szarpaniny, problemów, trudności... Zupełnie tak, jakby nie istniało to wszystko, co w każdej chwili mogło nas rozdzielić.
Uchylił wolno powieki, patrząc na mnie miękko.
- Wiedziałem, że jak tu przyjdę, to mnie nie wypuścisz.... - szepnął. - Ale... teraz chyba... lepiej już pójdę...
- Skąd pomysł, że teraz cię puszczę? - zsunąłem się niżej, opierając głowę na jego piersi.
- Nie rób tak..... - szepnął prosząco. - A zresztą... rób, co chcesz. Najwyżej posiedzisz parę lat za kidnaping.
- Nie posiedzę.... Ojciec mnie tak łatwo spod swojej kontroli nie wypuści.
- Z kim ja się w ogóle zadałem, czysto mafia. - mruknął, wplątując palce w moje włosy. - To nie ma sensu....
- Raptem nie ma sensu.
- Nie raptem tylko w końcu...
- Mniejsza o szczegóły. Kochasz mnie?
- Kocham.
- Dowiedz się, że ja cię też. Co nie ma sensu?
- Łukasz....
- Powiedziałem wczoraj, że postaram się zmienić. Dlaczego nie chcesz dać mi szansy?
- Chcę. Tylko nie powinienem. Bo niezależnie od tego jak bardzo byś się starał i tak się nie zmienisz.
- Tomek. - zaczynałem tracić cierpliwość. - Czy ja twoim zdaniem jestem dokładnie taki, jak wtedy, kiedy się poznaliśmy? - podniosłem się i spojrzałem na niego.
- Nie całkiem... - uśmiechnął się. - Ale....
- "Ale" jest słowem w tej sytuacji pozbawionym sensu. Nie zamierzam upierać się, że od dziś będę całkiem nowym człowiekiem i przestanę być źródłem twoich bezustannych frustracji. Ale może kiedyś będę. A poza tym, panie dojrzały i doświadczony, ja nigdy nie słyszałem o takim związku, który byłby absolutnie idealny. Więc wybacz, że takich żądań spełnić zapewne nie jestem w stanie. A to że... nie umiem spostrzec, kiedy coś cię rani.... wcale nie znaczy, że nie jestem w stanie się tym przejąć... Nie wiedziałem po prostu, że... coś takiego w ogóle ma miejsce. Obawiam się, że teraz będę się tym martwić statystycznie trzy razy na dzień, nie mając pojęcia, czy przypadkiem dziś znów czegoś mojemu kochaniu nie zrobiłem.
- Przestań.... - roześmiał się.
- To nie jest.... tak do końca żart.... - przyciągnąłem go mocno do siebie. - Ja przecież naprawdę cię kocham.... Myślisz, że przyjemnie jest wiedzieć, że przeze mnie cierpisz?
- Łukasz..... - szepnął cichutko. - Tylko że.....
- Co że? To, że o tobie nic nie wiem, też już jest nieaktualne. Wczoraj zarzuciłeś mnie taką ilością faktów, że mógłbym założyć twoją "tajną teczkę". I nie słuchałem jednym uchem. Pamiętam!
- Jeszcze jakiś powalający argument? - uśmiechnął się nikło.
- Oczywiście. Najlepsze zostawiłem na koniec.
- Słucham. - westchnął.
- Twój pies mnie lubi. - stwierdziłem. Tomek parsknął śmiechem i uderzył we mnie poduszką. - No co? Sam mówiłeś, że warczy na wszystkich, którzy się do ciebie zbliżają. Na mnie nie warczy. Widać uznał, że do siebie pasujemy.
- Ech, mój ty.... - szepnął, patrząc na mnie zrezygnowany. Pokręcił głową i objął mnie, opierając brodę na moim ramieniu. - Ja przecież....
- Tomek... Powiedz mi tylko jedno.... Naprawdę myślisz, że beze mnie będziesz szczęśliwy?
- Nie myślę. Wiem, że nie będę. Ale kiedy jestem z tobą, i kocham cię, i wiem, że ty mnie kochasz.... i mimo to.... nie jest tak, jakbym chciał..... to po prostu... po prostu się duszę.... Nie zostawię cię, dobrze wiem, że nie umiem... Tylko tak się boję, że już zawsze tak będzie.... Chciałbym... odzyskać skądś tę siłę, którą miałem kiedyś.... nie martwić się niczym i po prostu być szczęśliwym....
- Pojedziesz ze mną nad morze?
- Co?
- W ten weekend. Zawsze się zastanawiałem jak jest nad morzem zimą.
- Ty to masz pomysły....
- Zobaczysz, że to pomoże....
- Niby jak?
- Zobaczysz....


Cóż, jakimś dziwnym sposobem stanąłem oto przed faktem, że ni stąd ni zowąd jestem w stałym związku.
W stałym związku z chłopakiem. W tym momencie pojawiał się problem.
Tym chłopakiem jest Kamil. W tym momencie problem mi się niewytłumaczalnie dematerializował.
Od martwienia się zaistniałą sytuacją i wszelkimi jej konsekwencjami mieliśmy niezmordowanego Majata, co i mnie, i Kamilowi było bardzo na rękę. Nam zostawała sama przyjemność. Zważywszy na całą otoczkę i przytłaczająco długie podchody, zaskakująco szybko nasze całkiem nowe relacje jako tako się ustabilizowały. Zupełnie tak, jakby to była sprawa najzupełniej oczywista. W niczym nie widziałem powodu do zmartwienia; ani w tym, że jeszcze tylu zmartwień nie zdołałem wygnać z jego ślicznej główki, ani w tym, że nie wiem jak właściwie miałbym to zrobić, nawet i w tym, że z każdym dniem chciałem go coraz bardziej i bardziej i bardziej, a przynajmniej jeśli chodzi o fizyczną stronę, wciąż oscylowaliśmy w okolicach całowania się i to by było na tyle, bo albo ktoś był albo ktoś mógł przyjść. Pewnie podobnie będzie wyglądać większość spraw między nami, ale.... Tak dobrze było po prostu wiedzieć, że go kocham. Taka prosta rzecz, a tyle burz, rozpaczy, niepokoju... Teraz Kamil się śmiał, opowiadając mi, jak bardzo bał się przyznać i jak cierpiał z powodu tej miłości. A ja... ja miałem ochotę zamordować się za to, że tak długo nie mogłem niczego zrozumieć, tak głupio próbowałem uciekać. Cały ciężar za wszystko zrzuciłem na Kamila. Nieświadomie, ale... Dobry Boże, czy gdyby on nie umiał się zdobyć na odwagę, ja nigdy bym nie zrozumiał co się między nami dzieje? Nie no, tak źle by chyba nie było.... W każdym razie Kamil już dziś się śmieje, że wszystko między nami musi sam zaczynać. Ale się śmieje. Kamil się śmieje, Kamil jest szczęśliwy, Kamil nic już przede mną nie ukrywa... Czy to nie jest wystarczający powód, żeby oszaleć z radości?
Więc nie byłem niewdzięczny i szalałem z radości, niezależnie od tego, czym się musiałem obok tego wszystkiego zajmować. A aktualnie ślęczałem nad swoim nędznym wypracowaniem z polskiego, podczas gdy Kamil z Majatem roztrząsali zawiłą kwestię znalezienia dla Jarka nowej dziewczyny. Ponieważ ja pisałem na łóżku, oni ze swoimi kartonami rozłożyli się na podłodze. Biedne biurko poczuło się niepotrzebne i szlochało w kącie.
Moja wiedza na temat motywu ucieczki w literaturze nie należała z pewnością do imponujących, a tu na domiar złego miałem odgórny nakaz wykorzystania przynajmniej trzech przykładów z każdej epoki, przy czym w ustach profesor Anockiej słowo "przynajmniej" znaczyło mniej więcej tyle co "dopuszczający". No dobrze, MIAŁEM na to dwa tygodnie, ale jak zwykle czekałem do ostatniej chwili. Teraz teoretycznie też powinienem siedzieć w domu, względnie w bibliotece, a nie nachodzić osobę, na którą reaguję w sposób nie mający wielkiego związku z nauką, ale..... ale ostatecznie ta osoba JEST humanistą, a ja NIE JESTEM humanistą i to jest definitywnie całkiem dobry pretekst, żeby robić to u niej.... Tak samo zresztą jak całą resztę rzeczy, którymi się ostatnio zajmuję.
W tej sytuacji moje oceny przy końcu półrocza i spokojny byt w domu stanęły pod dużym znakiem zapytania, mającym za nieodłącznego towarzysza nerwowy wykrzyknik. Toteż problemy egzystencjalne Majata w pewnym stopniu ratowały mi skórę, zmuszając, żebym jednak zajmował się tym po co podobno tu przychodziłem. To musiałem przyznać.... Choć okres pierwszego zachwytu jeszcze mi nie minął: wciąż za główny cel swojego istnienia podświadomie miałem polowanie na każdy moment, kiedy byłem z Kamilem sam, żeby bez przerwy go całować, nie bardzo się przejmując jego aktualnym zajęciem. Śmiał się ze mnie, niegodziwiec jeden, ale jakoś nie zauważyłem, żeby mu to specjalnie przeszkadzało.
Kamil ze swojej kabały z matmą wygrzebał się na dobre, teraz może co najwyżej wznieść się w górę, zawsze dysponując mną w charakterze kawalerii względnie pogotowia ratunkowego. Za to wyszło na to, że ja wpakowałem się w niezłe tarapaty z kilkoma przedmiotami, a zwłaszcza z angielskim, w którym musiałem przeskoczyć z miejsca jakieś pięć poziomów i mimo wysokiego wzrostu nie bardzo mi to wyszło. Kamil wręcz zaniemówił, zajrzawszy pewnego dnia w moje kolejne karne ćwiczenia, z dużym sceptycyzmem odnosząc się do moich nowatorskich rozwiązań w zakresie gramatyki angielskiej. Jeśli u własnego chłopaka nie znajduję zrozumienia dla swoich pionierskich teorii, to ja już naprawdę nie wiem, gdzie mam go szukać. U Piłata raczej nie.... No i spełniły się moje czarne wizje i faktycznie skończyłem jako uczeń własnego ucznia, który z mądrą miną przemawia do mnie jak do osoby o poziomie umysłowym czterolatka, co nieco łagodzi mi fakt, że za najodpowiedniejsze miejsce dla swojej działalności misjonarskiej wobec niegodnego barbarzyńcy, jakim w tym zakresie niewątpliwie byłem, uznał moje własne kolana.
Dziś z kolei nie mogłem za nic znaleźć zrozumienia dla swojej potrzeby posiadania warunków do absolutnego skupienia, czego z całą pewnością wymagało moje aktualne zajęcie. Niech ktoś spróbuje pisać o ludziach dających nogę, tak żeby to brzmiało w miarę inteligentnie. A ta para smarkaczy zupełnie nie zamierzała się przejąć moim wysiłkiem intelektualnym i hałasowała jak na smarkaczy przystało.
Ostatecznie przydawali się nawet do czegoś, od czasu do czasu rozwiązując moje głębokie dylematy wywodzące się z pewnych braków humanistycznych, których profesor Anocka nie chciała przyjąć do wiadomości niezależnie od profilu mojej klasy. Głównie jednak zajmowali się kłóceniem, wzdychaniem, kręceniem głową i kolejnym skreślaniem pozycji. Muszę przyznać, że jak na humanistów zabrali się do rzeczy nad podziw metodycznie. Kamil wypisał na kilkudziesięciu kartonach nazwiska wszystkich bez wyjątku wychowanek Empsona w tabelkach bardzo ładnie podzielonych na Imię i nazwisko, Pozycja towarzyska(cóż, Empson słynął z dokładnej stratyfikacji), Uroda(skala dziesięciopunktowa), Stan majątkowy(w przerażających mnie cyfrach) oraz Używana( "tak", "nie", "x dwa", "przesyt", przy czym chodziło tu o użytkowanie przez samego Majata.) Do tego spisał nazwy grup, które wypadałoby skreślić.
Aż się poczułem z mojego Kamila i jego systematyczności dumny. Jak tak dalej pójdzie, dziecko skończy z nie dostępną dla uczniów Siekiery piątką. Kamil oprócz tego nie narzuca swego zdania, więc kwestię skreślania pozostawił koledze. Majat z kolei okazał się zdolny do samokrytyki, zaczynając od skreślenia grupy określonej wdzięczną nazwą "twierdze nie do zdobycia". Skreślił Teresę. Okazał się też zdolny do poszanowania praw drugiego człowieka skreślając w dalszej kolejności kategorię "Zajęte". Skreślił jedenaście dziewczyn, których odbić mu "nie wypada". Okazał się zdolny do wzniesienia się ponad materialną stronę życia odrzucając grupę "Uroda 7 i poniżej" bez względu na stan majątkowy kandydatki. Dalszą część skreślania przegapiłem, bo zacząłem ziewać nad tak pasjonującą przecież ucieczką Hrabiego Henryka, więc poszedłem zrobić sobie kawę. Kiedy wróciłem, znajdowali się akurat w stanie kryzysu wiary w swoje możliwości, smętnym wzrokiem wodząc po kartonach. Toteż, jak przystało na starszego kolegę, siadłem przy nich próbując zorientować się w przyczynach kryzysu. Oczywiście nie miało to najmniejszego związku z moją inklinacją w stosunku do jednego z młodszych kolegów. Zbadawszy ogólnie sytuację, doszedłem do wniosku, że przed wypiciem kawy nie mogę nawet marzyć o zrozumieniu sedna problemu, więc melancholijnie uniosłem kubek, bezmyślnie parząc sobie wargi.
- Za gorąca. - uznałem za stosowne się poskarżyć i było to cwane posunięcie, bo Kamil z miejsca się rozczulił i zarzucił mi ręce na szyję.
- Moje biedactwo... - pocałował mnie delikatnie.
- Darujcie..... jak będę miał ochotę oglądać gejowskie porno, to sobie wypożyczę....
- Jarek, zboczeńcu, ja go tylko pocałowałem. - Kamil się zaczerwienił i odsunął ode mnie.
- Właśnie, on mnie TYLKO pocałował. - postanowiłem podkreślić swoje niezadowolenie. Majat dostał ataku śmiechu.
- I co cię tak cieszy.... - mruknął zirytowany Kamil.
- Ja.... chyba miałem wizję przyszłości..... Wyobraź sobie Kamil: Piękny, słoneczny dzień, nasza klasa w pełnej obecności, dajmy na to - matematyka, pilnie słuchamy ukochanej pani profesor, a tu nagle wchodzi wyraźnie zdesperowany Marek i ni z tego ni z owego wypala: mogę prosić Kamila? Na co profesor Fornal z właściwą sobie słodyczą: Niby po co? A Marek tracąc resztki silnej woli:
- Nie kończ.... - uniósł dłoń Kamil. - Ty naprawdę jesteś zboczony.... żeby Siekierę w takie rzeczy mieszać.....
- A komu mam życzyć zawału jak nie jej? Chociaż.... Konopielce też by się coś takiego przydało.
- Czego ty chcesz od Konopielki? - zdziwiłem się. Jak dla mnie była w porządku. Przyjęła do wiadomości, że przed przyjazdem do Warszawy nie widziałem francuskiego na oczy i dała mi taryfę ulgową. W przeciwieństwie do wszystkich innych nauczycieli...
- Konopielka go chce oblać. - promiennie uśmiechnął się Kamil.
- I tak się właśnie zachowuje mój najlepszy przyjaciel.... - wycedził Majat.
- Poradzisz sobie, wstrętna pokrako. - parsknął i pochylił się nad kartonami. - Ale z tym to nie wiem, co my zrobimy....
Zapadła długa i martwa cisza, usposabiająca mnie coraz bardziej onirycznie. Odpychałem sen wszystkimi sposobami, próbując wtłoczyć w siebie wciąż zbyt gorącą kawę.
- Mam! - krzyknął nagle Kamil.
- Kogo? - spytałem sennie.
- Nie kogo tylko co. Pomysł. Jarek, musisz się podciągnąć z francuskiego, tak?
- Tak. - zgodził się potulnie.
- I znaleźć ładną, bogatą dziewczynę z silną pozycją towarzyską, tak?
- Tak.
- No a Aga Gertner? Ona pół życia spędza w Paryżu, świetnie zna francuski.... więc...
- Wielkie dzięki, Kamil. - obruszył się. - Nie chcę dziewczyny, która spała ze wszystkimi znajomymi mi facetami. To krępujące....
- Wcale nie ze wszystkimi! A Marek?
- Marek.... - żachnął się. - Marek sypia z tobą.
- Jak będziesz tak grymasił, to nigdy nikogo nie znajdziemy. - zdenerwował się Kamil.
- Magda Borowicz. - mruknąłem zza kubka.
- Co? - spojrzeli na mnie zaskoczeni.
- Karton po lewej. Z If. Uroda 9, majątek od ciebie sporo mniejszy, ale to w naszej szkole ostatnio modne.... Pozycja w żeńskim rankingu dopiero 27, ale jako twoja dziewczyna i tak podskoczy. Nie używana. W zasadzie to już ostatnia z w miarę odpowiednimi parametrami. Będziesz z nią musiał długo wytrzymać, no chyba, że się zainteresujesz trzynastolatkami. Tak właśnie kończą niestali w uczuciach. - uśmiechnąłem się złośliwie.
- Marek ma rację.... - zamyślił się nad kartonami Kamil. - Magda jest najlepsza. I ja nie wiem co ty później zrobisz...
- A dlaczego od razu zakładasz, że ja z nią zerwę? - zbulwersował się Majat.
- No daruj..... - mruknęliśmy zgodnie.