Czemu właśnie ty... 16
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 23:10:48
Rozdział XVI



Kamil mi wczoraj zasnął nad matmą, więc ja musiałem robić za niego zadanie z gegry. Jezu, pięć godzin pałętania się po Internecie i szukania jakichś osobliwości lokalnych. Ja nie wiem, JAK oni mają się ich nauczyć, bo z wypisanych kategorii znalazłem 874 obiekty... Biedne pierwszaczki...
No, ale w efekcie, to JA jestem niewyspany. Choć zapłatę dostałem niezłą, w sile całusa w policzek, czego ostatnio u Kamila jak na lekarstwo. Rano też mi zwiał, budząc mnie tym tylko( bo ja z kolei zasnąłem przed ekranem, awantura w domu pewna, martwić się będę, jak zobaczę błyskawice w krwistozielonych oczach mamy... Krwistozielonych?!!? Do czego Anocka potrafi człowieka doprowadzić...). Tak czy inaczej, niezmiernie mnie ucieszył fakt nie posiadania przeze mnie niemal żadnych lekcji, na dziś tylko kontemplacja treningu zawodowców jako namiastka wf-u i łączona religia.
Ponieważ jestem sprowadzony na złą drogę bardzo skutecznie, najpewniej bym zwiał, ale ponieważ na treningu na 100% będzie Kamil, a religię mamy z Ic, mogę się poświęcić. (czytaj: wyć z euforii, że cały dzień się dla mnie ograniczy do Kamilowania; neologizm, ale jak dla mnie uzasadniony)
Oparłem się o cokół popiersia sir Billa, gdzieś między dwiema najświeższymi sensacjami szkoły, czyli bardzo zajętymi patrzeniem sobie głęboko w oczy skrzyżowaniami Gertner/Lisowski.
E, zła pozycja, wszyscy się w tę stronę gapią, a ta czwórka gołąbeczków niczego poza sobą nie widzi. No ale nie będę się przemieszczać, bo już są, a trener podskakuje jak szympans, wydzierając się na Majata, który się mizdrzy do Zosieńki zamiast wyjść na boisko. Kamil namierzył mnie wzrokiem i uśmiechnął się promiennie, chandra sobie chyba poszła, przynajmniej na razie.
Trener zaraz Jarka pobije.
Kamil poszedł łagodzić sytuację, Kunica ziewa, siedząc na środku boiska, Wirecki robi dziwne miny w stronę kilku dziewczyn na galerii(to chyba ma być coś w stylu zniewalającego uśmiechu), Jasieńczyk śledzi Teresę smętnym wzrokiem, Teresa siedzi na murku, obojętnie patrząc po wszystkich...
A właśnie... Teresa. Dziś rano mało nie wpadłem pod samochód, kiedy zobaczyłem na tyłach szkoły ją i wyraźnie.... jakby to powiedzieć... żądnego uciech cielesnych księcia ciemności(grupa reakcyjna z Ic) vel relikt celibatu( Marcin "Luter" Wadzyr) vel księdza Stasia (woźna-demon). Dobra, on to NA PEWNO jest starszy co najmniej pięć lat, ale żeby.... Dobra, nie wnikajmy, jej interes... Ech, tylko tego nieszczęsnego Robercika żal... A może i nie, ta kobieta by go zniszczyła.
Trener otarł ślinę z brody i zgarnął w końcu wszystkich na środek. " A mogłem grać w NBA...", niemal słyszę jego myśli. Starsza grupa jak zwykle dławi w sobie porażkę, którą za chwilę przeżyje, bo wiadomo, że z pierwszaczkami nie mają szans. Ani z Kamilem, który ma nogi jak z kauczuku, ani z Majatem wyższym i silniejszym od połowy z nich, ani nawet z Wireckim, któremu, trzeba to przyznać, akurat w tej dziedzinie nic nie można zarzucić.
Ale ja mógłbym patrzeć tylko na Kamila, na to jego zero zmęczenia, jakby był nadziemską istotą, na jego suchą koszulkę, spokojny, bezemocjonalny uśmiech, tylko odrobinę rumieńca na twarzy i bardziej błyszczące oczy. Jedyny dowód na to, że nie jest androidem. On umie się śmiać i przemknąć między trzema dwa razy większymi przeciwnikami nawet ich nie dotykając, odbić się z miejsca na wysokość dwóch metrów i trafić centralnie w kosz, choćby jedną ręką, tyłem i z zamkniętymi oczami, choćby drugą dłonią poprawiając włosy osuwające się niesfornie na czoło.
I śmiać się do mnie, jakby zrobił dobry żart. Taki dzieciak, rozbrykany, radosny, nieznośny urwis, jak.... jak na tamtym starym zdjęciu, które mi pokazał.
Kątem oka zobaczyłem, jak Jarek patrzy w jego stronę z uśmiechem, a potem nagle pochmurnieje i biegnie w drugą stronę. Co do cholery się dzieje? Wiem, że jestem tu nowy, ale żeby wszyscy mieli przede mną tajemnice, to naprawdę przesada.
To są chwile, kiedy człowiekowi przydaje się Teresa. Ale teraz nie będę z nią rozmawiał. Nie znoszę wszystkich, którzy budzą w Kamilu chłód i gniew.
Koniec. Jeszcze jeden uśmiech Kamila do mnie i znikli w szatni. Więc... na górę... O ooo...
Religia razem z Ic. To chyba tak jak znaleźć się w samym sercu bitwy pod Breitenfeld. Dlaczego akurat Breitenfeld mi do głowy przyszło, jeden Musiał wie. No nic. Iść to iść. Dzwonek zadzwonił demonicznie i więziennie, więc powoli podążyłem do tej niezbyt lubianej przeze mnie sali (to nie jest dziwne, chyba że ktoś lubuje się w sprzątaniu po Solferino)
Majat zwiał przed chwilą korytarzem z miną w stylu " jak na jeden dzień, to już za dużo na moje nerwy..." i Kamil siedział sam. Uśmiechnął się do mnie i ruchem głowy wskazał miejsce obok siebie. Po chwili już siedziałem, mając świadomość, nie jestem pewien - przyjemną czy nieprzyjemną - że WSZYSCY w tej sali chcieliby znaleźć się na moim miejscu.
- Idzie relikt. - ponuro stwierdził Wadzyr i wykopał Piotrka Dolczewskiego od Danki Bordon, zajmując to zaszczytne miejsce.
- Samobójstwo! - wrzasnął na wstępie książę ciemności. Przeżyłem moment niepokoju, ale okazało się, że nikt się nie zabił, tylko to temat. Bywa i tak. Rozejrzałem się po klasie. Spleen do kwadratu. Tylko wibrator się komuś włączył.
Na religię uczęszczałem od czternastego roku życia, ale i tak mogę twierdzić z całą pewnością, że temat samobójstwa słyszałem już co najmniej dziesięć razy. No nic, siedziałem spokojnie i słuchałem jak księżula odmienia samobójcę i samobójstwo przez wszystkie przypadki.
Hm. A co ta Ic taka spokojna dzisiaj? No tak połowa najzacieklejszych agresorów zwiała korzystając z zagęszczenia, druga połowa wykorzystuje to zagęszczenie do gadania przez komórkę, szkolny Luter Wadzyr podkreśla bezsens celibatu, obściskując Dankę Bordon, Kamil...
Przestraszyłem się, kiedy zobaczyłem jego twarz. Był blady, jego wargi drżały, zacisnął dłonie na krawędzi ławki, tak, że aż pobielały mu kostki.
- Kamil... - szepnąłem. Przymknął oczy.
- Marek... Marek, proszę cię, zrób coś, żeby on się zamknął...
Oczywiście, że musiałem coś zrobić, nie mogłem przecież pozwolić, żeby działo się z nim coś takiego. Tylko co, do cholery? Zupełnie nic nie przychodziło mi do głowy.
- A ksiądz wierzy w Boga? - strzeliłem nagle. Wszyscy spojrzeli na mnie, a ja dosłownie poczułem, jak palą mi się podeszwy. Marek Korzecki w roli prowokatora. Tego jeszcze nie było.
- Co to w ogóle za pytanie? - spojrzał na mnie podejrzliwie. - Oczywiście, że wierzę.
Zacząłeś - brnij w to dalej.
- To ciekawe. Bo według moich informacji Bóg jest wszechwiedzący. Więc dlaczego ksiądz zakłada, że nie wie o łamaniu przez księdza celibatu?
W klasie - euforia, ksiądz - dzika furia, Wadzyr - zachwyt programowy. Jeśli to ty mi nasunąłeś ten temat, to bądź przeklęty albo raczej dzięki ci, bo Kamil zaczął oddychać spokojniej.
- Jak śmiesz!
- Osobiście widziałem księdza w niedwuznacznej sytuacji z Teresą Darłowską.
O kurde, teraz to już przesadziłem.
- W tej chwili do dyrektora!
No to ładnie. Pierwszy raz w życiu na dywaniku.
Wbrew mym czarnym wizjom dyrektor miał minę znudzoną->zainteresowaną->wniebowziętą. No tak. Z wrażenia zapomniałem o niepodpisanym konkordacie z uwagi na osobiste urazy.
- Pani Agatko... - dyrektor słodkim głosem odezwał się w słuchawkę telefonu. - Proszę mi tu przyprowadzić Teresę Darłowską... Albo proszę poczekać, to już tylko pięć minut do przerwy.... Ale niech do mnie szybko przyjdzie....
Ale narobiłem.... jakaś grubsza afera... mniejsza o księdza.
JA ZADARŁEM Z TERESĄ DARŁOWSKĄ.
Będę konał długo i w męce....
- Możesz już iść. - słodziuteńkim głosem zwrócił się do mnie dyrektor, przypomniawszy sobie o mnie po spokojnym wypiciu filiżanki herbaty(jak dla mnie - potrójna melisa) i tym samym wygonił mnie prosto w paszczę lwa. Chyłkiem dobiegłem do schodów i już miałem się wymknąć ze szkoły, ale żelazny chwyt obrócił mnie z powrotem i tak oto musiałem zmierzyć się najpotworniejszym widmem zniszczenia jakie spotkałem w życiu.
- Ty sukinsynu... - wysyczała mi w twarz Teresa. - Co ci strzeliło do głowy, żeby opowiadać takie rzeczy?
- Właściwie... - wykrztusiłem. Jezu, takiego dyszącego nienawiścią spojrzenia jeszcze nigdy nie widziałem.
- To że on się do mnie przypieprza, nie znaczy jeszcze, że możesz wyskakiwać z czymś takim. Zapłacisz mi za to. Zniszczę cię. Jesteś skończony, słonko.
- Teresa... - usłyszałem za sobą cichy głos. - Zostaw Marka w spokoju. To nie jego wina...
- Taszycki? Mogłam się tego domyślić. Myślałeś, że w ten sposób zdołasz mnie powstrzymać? No to się przeliczyłeś, skarbie. Byłam skłonna jeszcze negocjować, ale teraz ci już nie daruję.
- Teresa... - mój chłopiec spojrzał na nią tak błagalnie, że nawet skała by się ugięła. Choć Teresa oczywiście nie. - Rób, co chcesz... rób, co chcesz, tylko proszę cię... zostaw Marka w spokoju...
- Dobra, odpuść sobie te patetyczne gesty. Właściwie... - uśmiechnęła się nieprzyjemnie. - Jest mi dokładnie obojętne, którego z was zniszczę... więc... jak wolisz?
- Teresa! Powiedziałem ci przecież, że to tylko moja wina.
- Moment. - przerwałem mu. - Czegoś tu nie rozumiem. Co znaczy nie moja wina i skąd się nagle wzięła twoja wina. Przecież nie powiedziałeś mi, CO mam zrobić, sam palnąłem to z Teresą. Jak dla mnie to twojej akurat winy nie ma tu zupełnie.
- Chwila. Bo teraz ja nic nie rozumiem.
- I nie musisz. - wyszeptał z załzawionymi oczami. - Po prostu rób, co masz robić i miejmy to...
- Zamknij się ! - krzyknąłem na niego. - Ona niczego nie zrobi, dopóki ja się nie dowiem, o co tu chodzi.
- Nie będziesz mi mówił, co mam robić.
- Ależ ja wcale nie zamierzam. Powiem ci czego masz NIE robić. Bo jeśli zrobisz cokolwiek przeciwko Kamilowi, dowiesz się jak wygląda prawdziwa wojna.
- Proszę, proszę... - zmrużyła oczy Teresa. - Potulny Mareczek pokazuje pazurki... Ale wierzę ci... dawno nie widziałam takiej furii w czyichś oczach. Tylko nie myśl, że się ciebie boję. Bez trudu bym sobie z tobą poradziła. Ale dam wam spokój. Cóż, pomyłki zdarzają się każdemu. Czasem za bardzo widzę swoje poglądy, a za mało ludzi. Zrobiłam błąd rachunkowy, bywa. Ale sam sobie jesteś winien, mały... - spojrzała na Kamila, który patrzył na nas rozszerzonymi oczami. - Zresztą może i nie... Trzeba było jakiegoś prowincjusza, żeby do nas dotarły pewne rzeczy, prawda? - roześmiała się, a potem spojrzała na mnie drwiąco. - Jeśli chodzi o księdza, to sobie poradzę. I to tak, że to on popłynie. Nie jesteś aż tak groźny... Choć nie wątpię, że byłbyś zdolny do lepszych ciosów w razie czego. Boże, bronicie jeden drugiego jak w jakimś melodramacie. - spojrzała uważnie na Kamila. - Przepraszam za tamto gadanie. I obiecuję, że daję ci spokój. Cel nie uświęca środków. Zwłaszcza taki głupi cel.... Chyba zrobiłam z siebie idiotkę....- przewróciła oczami. - Uparłam się na coś, czego nie ma, prawda? No dobrze dzieci, idę sobie. - machnęła ręką i ruszyła w kierunku schodów. - I Kamil! Z tego co się zorientowałam, utonąłeś doszczętnie. Lepiej uważaj.
- Zaraz! - krzyknąłem za nią. - Ja nie mam pojęcia, o czym ty mówisz!
- Znowu? Biedactwo... Kamil wie doskonale. Pa!
Obróciłem się w jego stronę. Patrzył na mnie oczyma pełnymi łez.
- Dowiem się w końcu, o co tu chodzi? - wyszeptałem przez ściśnięte gardło.
- To... nic takiego... - przytulił się do mnie. - Marek.... jesteś taki... taki... wcale nie zasługuję na to, żebyś mnie bronił...
- Oczywiście, że nie zasługujesz. Jak w ogóle może zasługiwać na coś ktoś tak doszczętnie pozbawiony rozumu. Co ci strzeliło do głowy, żeby opowiadać, że to twoja wina?
- Marek... ona naprawdę mogła zrobić ci coś złego... nie zniósłbym gdyby... wolałem już...
- Żeby zrobiła owo coś. Czy ja mogę wiedzieć...
- Ja ci powiem, naprawdę... - spojrzał na mnie błagalnie - Ale nie teraz, dobrze?




Dramat trwa, akt czwarty wysysa z dusz siły, nie może trwać za długo... Nadejdzie piąty, a piąty to...
Akt pierwszy Klątwa, akt drugi Śmierć, akt trzeci Piekło, akt czwarty Letarg, akt piąty... boję się myśleć, choć dźwięczy mi po głowie Szatan.... Opętanie... Zupełna Śmierć...
Nie chciałem mieć z tym nic wspólnego, ale okazuje się, że nie umiem. Wcale nie składałem zamówienia na życie rodem z gotyckiej powieści, z najmroczniejszych historii Północy. Ja niczym się nie różnię od innych ludzi, jestem przeciętny do bólu. Prawem logiki powinienem mieć zwyczajne, normalne życie, więc z jakiej racji wydarzyło się to wszystko? Taka jest cena za bogactwo i pozycję? Czy po prostu w tej sferze ludzie nie umieją być normalni? Urodziłem się tam, gdzie się urodziłem, wychowałem się tak, jak się wychowałem, efektem jestem ja. I może jestem elitarystą, może nawet jestem snobem, ale nie tylko ja, miliony ludzi niczym się ode mnie nie różni. I to właśnie ja muszę żyć w swoim prywatnym piekiełku.
Dziś była u mnie Ewa i patrząc na nią, przypomniałem sobie swoje słowa sprzed miesiąca.
Czy ja naprawdę go nienawidzę? Nie nienawidzę przecież ojca, choć do tego miałbym więcej podstaw; chyba zwyczajnie wmówiłem sobie te uczucia, żeby zasłonić coś jeszcze gorszego. Obojętność i pustkę. Bo chyba nie mógłbym znienawidzić go za to wszystko, nie mam prawa go za to obwiniać, choć nie mogę z całą pewnością twierdzić, że takie uczucia nie przewijały się przeze mnie. Ludzie często są niesprawiedliwi w myślach i uczuciach, winy nie ma tak długo, jak się temu nie poddają. Ja starałem się nie.
Zresztą mój żal, późniejsza wściekłość, potem ucieczka od wszystkiego... to chyba to, co było potem, zimno, chłód, brak emocji, brak reakcji, to chyba zbudziło we mnie te uczucia.
Ale jakoś nigdy nie pomyślałem o tym, że prawie cały drugi akt nie było mnie na scenie. I pewnie nigdy się nie dowiem, co tak dokładnie się wtedy stało. Wiem tylko, że tamte trzy dni musiały zmienić wszystko. Bo przedtem ani trochę nie przypominał siebie - potem. To, co ja pamiętam, to zupełnie małe dziecko, które nigdy i do nikogo nie miało najmniejszych pretensji o wszystkie brutalne i niesprawiedliwe rzeczy, które tak często musiało spotykać. Które potrafiło zapomnieć o tym, o czym powinno, choć na dobrą sprawę wcale nie miało obowiązku rozumieć, dlaczego pewnych rzeczy po prostu ma nie słyszeć.
Ta drastyczna zmiana tak mnie przeraziła, że nie chciałem z tym już mieć nic wspólnego. Próbowałem jeszcze walczyć... ale albo nie umiałem albo nie można już było nic zmienić.
Właściwie teraz to już jest bez znaczenia.
Chcę tylko uciec przed nimi i przed sobą samym.
- Już? - Tomek wskoczył mi nagle na kolana i uśmiechnął się zadziornie.
- Co: już?
- Czy już możesz ze mną porozmawiać. Zbierasz się w sobie i zbierasz, a przed chwilą miałeś już taką minę, jakbyś się zdecydował. Więc?
- Pracujesz dla kontrwywiadu?
- Nie. Dla Establishment. - roześmiał się i pocałował mnie lekko.
- Sorry, ale nie wolno mi gadać z dziennikarzami. - mruknąłem.
- Aha... a z zakochanymi w tobie po uszy smarkaczami?
Uśmiechnąłem się, biorąc jego twarz w dłonie i przyciągając ją do swojej.
- Nie wiem... ale niewiele mnie to obchodzi, o ile smarkacze mają ładne oczy i na imię Tomek.
- Ym, znam kilku takich...
- A ja jednego...
- To znaczy, że mi powiesz? - spytał cicho.
- Powiem. Tylko... obiecaj mi, że zostanę dla ciebie sobą. Że to nie wpłynie na to, co myślisz o mnie-teraz.
- Nie wpłynie... Teraz jesteś mój. A skoro jesteś mój, to nie jesteś tym, kim byłeś kiedyś, tylko moim prywatnym, innym niż dla wszystkich innych Łukaszem. Nieważne, jaki jesteś dla innych, ale jeśli jest ci z tym źle, to ja chcę ci zwyczajnie pomóc... Jeśli mogę.
- Możesz. Już pomogłeś, nawet nic nie wiedząc.... Tylko... Nie chcę, żeby to wszystko cię zatruło...
- Nie bądź niemądry. - pogłaskał mnie po policzku. - Obaj mamy swoją czystą wodę. Im więcej czystej wody na truciznę, tym jest słabsza.
- Ty jesteś samą czystą wodą. - przesunąłem palcem po jego wardze.
- Tym bardziej, niebezpieczeństwa nie ma... - uśmiechnął się figlarnie.
- To jest jak tragedia... nie ma szans na ucieczkę...
- Ale może być katharsis.
- Niestety. To trochę za makabryczne na teatr grecki.
- No to niech będzie elżbietański. - uśmiechnął się znów i złapał mnie zębami za palec, gryząc lekko - A teraz przestań już hamletyzować i się spowiadaj, bo pogryzę...
- Jak chcesz... Akt pierwszy, scena pierwsza...



To już dwa dni po klasówce Kamila. Muszę ten dzień sobie zapisać jako dzień, w którym uwielbienie dla mojej osoby w tej szkole osiągnęło apogeum. Wyżej już się chyba wznieść nie może.
Kamil z klasówki ma dobry z minusem i jest to jego absolutny rekord życiowy, wliczając podstawówkę. Sam nie wiem, jak mi się to udało. Kamil też nie wie. Patrzy na mnie, jak na chińskiego boga sprowadzonego importem w celu polepszenia jego sytuacji życiowej. Od jego matematyki minęło pięć lekcji, a on nadal nie jest w stanie spojrzeć na mnie bez zaszokowanego zamrugania oczami. Nie będę liczyć dziewczyn, które mnie dzisiaj obcałowywały(miałem wrażenie, że nawet profesor Anocka ma ochotę to zrobić...). Tak się jednak w związku z powyższym złożyło, że dzisiaj niemal wszyscy ze mną rozmawiają tylko i wyłącznie o Kamilu, co zaskutkowało kompletnym kołowrotkiem w mojej głowie. Mam wrażenie, jakbym z każdym rozmawiał o zupełnie innym człowieku...
Tylko Jarek w dalszym ciągu mnie ignoruje, czasem tylko patrzy na mnie z taką bezsilną wściekłością, że coraz mniej z tego rozumiem.
No cóż, Sikierzątko najpewniej Kamilowi tak szybko nie odpuści, więc teraz muszę go NAPRAWDĘ solidnie przygotować do tego, co najgorsze, czyli do pytania w wykonaniu miss szkoły w czepialstwie. Zagrożeni mają być pytani w poniedziałek, więc mam jeszcze trochę czasu... Mój Kamil jest mądry i naprawdę coraz szybciej się uczy. Tak, albo ja jestem mistrzem belfrowania, jakoś jednak nie widzę dla siebie przyszłości w tym zawodzie... dwudziestu ludzi tak wykańczających jak Kamil i psychoza po tygodniu.
Hm, profesor Musiał dał mi ostatnie ostrzeżenie w związku z trzydziestoma (Jezu, a kiedy się tego tyle nazbierało???) nieusprawiedliwionymi godzinami, po czym bez mrugnięcia okiem je.... usprawiedliwił.
Jak? Zjawisko wyjaśniło się wkrótce - Kamil mu powiedział, że te utracone bezcenne chwile nauki były związane z pomaganiem jemu. No, tak do końca to to kłamstwo nie jest....
Mój Kamil się boi. Jeśli dostanie jedynkę i tak wyleci. A teraz... po tym wszystkim to już naprawdę by było podłe i niesprawiedliwe. Najgorsze jest to, że ona jednak jest w stanie naprawdę tak go zniszczyć pod tą tablicą, że się z tego nie wygrzebie. Nawet ja sam się zaczynam martwić, choć teoretycznie to nie powinno mu już grozić. Bo jeśli.... Nie, bez sensu, nic takiego się nie zdarzy. Nie może. Nie ma prawa. Nie życzę sobie, is that clear?
To ostatnie pomyślałem do spółki z Piłatem, to znaczy on to powiedział, bo nam pytania od testu objaśniał... O cholera, ja mam test, a o Kamilu i Kamilu myślę.
Tell me something about you...
Oh, yes, chciałoby się dopisać. Kamil, jak już musisz siedzieć w mojej głowie, na moim teście z anglika, to może byś mi chociaż podpowiadał, też bym raz chciał szóstkę dostać...
Kamil umie rozmawiać w dwudziestu jeden językach i to biegle, co mnie osobiście przeraża. To ta ich firma... ma stałych współpracowników w siedemdziesięciu ośmiu krajach i okazyjnych partnerów chyba wszędzie. Chyba dlatego tak to dziecko zadręczają nauką tego całego draństwa. Zadręczają, jak zadręczają, to nie Marek Korzecki, żeby mu nawet takie Emphasis, czy jak to cholerstwo się nazywa, problemy sprawiało.
Uła, Principial English and American Abbreviations. W sam raz coś dla mnie. Tak właściwie to dochodzę do wniosku, że dobrze, że Kamila tylko ja przed zmorą matmy ratuję, bo inaczej czułbym się przy nim całkiem głupi.
I jeszcze jedno. Co to do cholery jest F. O. ?!
Stwierdzam u siebie przyrost objawów niepokojących. Nie dość, że dzwonki na lekcje są dla mnie powodem do ulgi, to jeszcze dzwonki na przerwę są dla mnie powodem do paniki. Konkretniej zwiastunami porażki w zakresie mojej edukacji. Coś czuję, że zatoczymy pełne koło i teraz ja będę musiał do Kamila na korepetycje biegać... No nic, co ma być, to będzie...
W drzwiach łazienki zderzyłem się z Majatem. Spojrzał na mnie spode łba.
- Czekaj. - przytrzymałem go za ramię. - Coś ty ostatnio taki cięty na mnie?
- Po prostu... Dupek. - zmarszczył brwi.
- Co? - nauczony doświadczeniami z Kamilem, profilaktycznie się obejrzałem. Na ścianie widniał koszmarnie krzywy napis, który głosił wszem i wobec: Taszycki to skurwysyn. Ha, to się chyba nazywa krytyka na poziomie.
Jarek wyciągnął z plecaka rozpuszczalnik i szmatę i zaczął zmywać napis. Przyjrzałem mu się nieco zszokowany.
- Co jeszcze masz w plecaku?
- Gaz łzawiący. I kałacha. - mruknął. - Trzeba być gotowym na wszystko.
- Rozumiem. Nie warto z tobą zadzierać.
- Ty możesz. Masz ubezpieczenie. Kamila. Zresztą wielu ludzi je ma. Wirecki. Tego akurat bardzo żałuję.
- Za co ty go tak nienawidzisz?
- Między innymi za to. - uderzył w ścianę.
- Skąd wiesz, że to on?
- Po pierwsze tylko on stawia takie koszmarne koślawce, po drugie tylko on jest na tyle prymitywny, żeby wyrażać swoje emocje bazgraniem w kiblu, po trzecie tylko on aż tak nienawidzi Kamila.
- Niby za co?
Patrzył na mnie przez chwilę.
- W II gimnazjum Wirecki schlał się jak bydlę i podpalił altany z tyłu szkoły. Nie miał aż takiej pozycji, żeby uszło mu to na sucho. Wyleciałby. Jak tylko wytrzeźwiał, wpadł w histerię. Błagał, żeby go ratować. Więc Kamil wziął to na siebie.
- Co?!
- Poszedł do dyrektora i przez dwie godziny przepraszał, wyznawał skruchę i prosił o wybaczenie. Kamil.
- Ale...
- Anocka i Musiał się za nim wstawili, a jego ojciec pokrył koszty odbudowy i dodatkowo dał szkole pieniądze na nową pracownię komputerową w ramach rekompensaty moralnej i wszystko rozeszło się po kościach. Tyle, że w domu miał szlaban przez trzy miesiące.
- Zaraz i za to go nienawidzi?
- Są tacy ludzie. Nienawidzą komuś czegoś zawdzięczać. Zresztą on już przedtem go nie znosił, choć podlizywał mu się przy każdej okazji. Kamil doskonale o tym wiedział. I wie także, że od tamtego czasu Wirecki bez przerwy pod nim ryje. On chyba myśli nawet, że Kamil trzyma to jako jakiegoś "haka" na niego. Kretyn. Gdyby nie to, że Kamil mi zabronił, już dawno powiedziałbym prawdę. Nie pozwolił mi nawet wtedy, kiedy dzięki tobie Wirecki wyleciał z elity. Każdy na jego miejscu dawno straciłby cierpliwość. Ale to jest Kamil, dociera? - spojrzał za mnie ze złością. - Tylko my trzej o tym wiedzieliśmy, Kamil by mi nie darował, gdyby wiedział, że ci powiedziałem. Ale powinieneś wiedzieć. Może szybciej do ciebie dotrze, jaki on jest.
- Wątpię. Teraz rozumiem go jeszcze mniej.
- Bo jesteś głupi. On jest po prostu dobry. Tak niesamowicie dobry, że aż trudno to ogarnąć. I boi się. Wszystkich ludzi. A najbardziej ciebie.
- Mnie? - osłupiałem. Niby dlaczego Kamil miałby się mnie bać?
- Tak, ciebie. Ale to nie jest taki strach jak do tej pory. Ja nie wiem... nie wiem, co tak naprawdę go dręczy... zawsze chciałem mu jakoś pomóc, ale nigdy nie byłem w stanie. Ja mogłem burzyć ten jego chłód tylko, kiedy byliśmy sami albo u mnie w domu... A ty sprawiasz, że on znika zupełnie... i zawsze... Znam go od ośmiu lat i pierwszy raz widzę, żeby..... Nigdy nie mogłem go zrozumieć. Ale wiem, że ty możesz to zrobić. Jestem tego pewien. Dam ci czas. Wiem, że to nie jest proste. On nie jest prosty.... jeśli mu pomożesz, to nie ma takiej rzeczy, której bym ci odmówił. Będziesz mógł na mnie liczyć zawsze i o każdej porze... Ale jeśli przez ciebie on zacznie się bać jeszcze bardziej, to ja cię zabiję. Naprawdę cię zabiję.
- Czego ty ode mnie oczekujesz?
- Nie wiem... sam nie wiem... tylko błagam, nie skrzywdź go... nawet jeśli... - schylił głowę. - Wiem, że są rzeczy, których nie mogę od ciebie wymagać... ale teraz... dopóki jeszcze jest dobrze... zapytaj go... zapytaj go o strach. I nie pozwól mu uciec od tej rozmowy.
- Dlaczego mówisz "dopóki"?
Zagryzł wargę.
- Tak bardzo bym chciał, żebyś go zrozumiał... jeśli nie.... - spojrzał na mnie. - To przynajmniej zrozumiał... Chciałem to przerwać, bo bałem się, że będzie cierpieć jeszcze bardziej niż do tej pory. Ale dobrze wiedziałem, że nie dam rady. Nic do ciebie nie mam, jesteś w porządku. Ale on jest moim najlepszym przyjacielem i najwspanialszym człowiekiem jakiego spotkałem w życiu...... Cześć. - rzucił i szybko wyszedł.
Pięknie. I bądź tu mądry. Nie dość, że wszyscy mówią do mnie o czymś, o czym ja nie wiem, niczego nie wyjaśniając, to jeszcze wymagają, żebym uznawał rzeczy dla nich oczywiste, nie przejmując się w najmniejszym stopniu faktem, że w ten sposób musiałbym przyjąć fakty sprzeczne za jednakowo prawdziwe.
Więc kim jesteś Kamil? Dlaczego każdy myśli o tobie co innego?
Który Kamil jest prawdziwy? Ten z wizji mojej mamy? Kochany, bezradny chłopiec? Ten z wizji Majata? Ktoś między aniołem a Bogiem? Ten z wizji Gertnera? Honorowy, ale zimny? Ten z wizji Anki? Mędrzec zaklęty w ciele chłopca? Ten z wizji Pawła? Ktoś, kto może bez trudu niszczyć, ale z nudów robi dobre uczynki? Ten z wizji Moniki? Dobry duch rozwiązujący wszelkie problemy? Ten z wizji Anockiej? Geniusz o nienajlepszym charakterze złośliwego impertynenta? Ten z wizji Musiała? Dobry choć rozpuszczony dzieciak, którego trzeba naprowadzać na dobrą drogę? Ten z wizji księdza? Bezczelny prowokator? Ten z wizji Teresy? Bezwzględny władca? Choć przecież ona najwyraźniej sama już nie wiedziała, co o nim myśleć. Ha, a może ten z wizji Wireckiego? Podły drań czyhający, by ukrzywdzić Krzysia?
I to, co dzieje się w jego rodzinie. Odniosłem wrażenie, że nie panuje tam zbytnia wzajemna adoracja. A jego ojciec... Na początku zdawało mi się, że Kamil przesadza, ale teraz... Ten człowiek naprawdę go nienawidzi. A czy można bez powodu znienawidzić własne dziecko? Tak za nic? Co, jeśli naprawdę......
Cóż, podobno o każdym człowieku różni ludzie myślą co innego. Ale żeby do tego stopnia? Prawdziwy to albo żaden z nich, albo wszyscy, albo ten mój.... tylko który... Kamil....
Wiesz co, równie dobrze mogli cię nazwać Enigma. Boisz się? Mnie?
Kamil... ja jestem już zmęczony.....