Czemu właśnie ty... 12
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 23:07:12
Rozdział XII



Wszedłem do pokoju, ale zatrzymałem się w drzwiach. Oparłem się o framugę i patrzyłem. Mając w domu kogoś takiego człowiek nie potrzebuje chodzić do galerii sztuk, ma pod ręką doskonalsze jeszcze wrażenia estetyczne.
Stał obok tej gigantycznej choinki rysując palcem jakieś wzory na największej bombce. Jego szczupłe, zwinne palce zamieniły ją na chwilę w jakieś arcydzieło. Takie niemal jak ten smukły cień na ścianie, tak dokładnie odbijający zarys idealnej sylwetki. Prostej, zgrabnej, w zupełnie naturalnej, ale przepięknej, harmonijnej pozie. Dziwne... miał na sobie tylko jakieś stare spodnie i zwykłą koszulkę, ale i tak wyglądał jak z innego świata... Camillus... Moja wróżka miała rację.
Spojrzał bez pośpiechu w moją stronę, unosząc powieki. Uśmiech powoli, ciepło rozjaśnił mu twarz, w oczach zamigotały te jego śliczne światełka. Też się lekko uśmiechnąłem i podszedłem do niego.
- Ciągle tu przychodzisz...
- Pamiętam... - spojrzał znów na drzewo, pieszczotliwie muskając palcami kilka gałązek - Dużo śmiechu, pocałunków, kilka złośliwych, ale ciepłych słów... i takie jak ona.... ich zieleń, światło i zapach... A to było tak dawno...
- Kamil...
- Tak się cieszę, że pozwoliliście mi zostać z wami.... Mogłem się okłamywać, ale jednak mi tego brakowało...
- Głuptasie, to nie jest kwestia pozwalania. Przecież i mama i babcia bardzo cię lubią. Bardziej niż mnie. - zażartowałem. Przewrócił oczami i przechylił się lekko do tyłu, opierając się o mnie plecami.
- Przesadzasz... - skrzywił się zabawnie.
- Ani trochę. Babcia to najchętniej zabrałaby cię ze sobą do Przemyśla. A mama też knuje co by tu zrobić, żeby sobie ciebie zatrzymać.
- A ty? - spytał cicho.
- Ja? Ja już wymyśliłem. Porwę cię i będę przetrzymywać w łazience.
- Czemu w łazience? - roześmiał się.
- Bo dobrze się tam czujesz. Co chcę tam wejść, siedzisz na pralce i wcinasz cukierki.
- To dobre miejsce do przemyśleń.
- Niby. - wykorzystałem fakt drapania swojego nosa do niepostrzeżonego zsunięcia dłoni na ramię Kamila. Uśmiechnął się i delikatnie ujął moją drugą dłoń.
- Już po świętach... Nie powinienem... już wracać do siebie?
- Nie.
- Na pewno?
- Nie każ mi się powtarzać. Chcę, żebyś został. Teraz, kiedy babcia już wyjechała... zostalibyśmy tylko we dwoje. A ty sam. Bez sensu. Kiedy ty jesteś z nami.... zostań, proszę.
- Wiesz... - uniósł brwi i splatając swoje palce z moimi, przesunął naszymi dłońmi przed swoją twarzą. - Nikt tak jak ty nie umie zapalać świeczki w ciemności.
- Mój śliczny konfucjanista. - uśmiechnąłem się i otarłem policzkiem o jego włosy.
- To były moje pierwsze prawdziwe święta od bardzo dawna.... Dziękuję.
- Ja też. To były moje pierwsze święta, kiedy mama ani razu nie płakała.


Znów mi się wyć chce, nie widziałem Tomka dwa dni. Ten dzieciak jest okropny, tak okropny, że go nie znoszę, a zwłaszcza nie znoszę, jak go nie ma. Zadzwonić by chociaż mógł! Ja też bym mógł... Nie ma mowy! Nie zadzwonię. Niech zadzwoni pierwszy. Tak. Właśnie. Aż tak za nim nie tęsknię.
Tomeeek...
Muszę wyglądać jak średniowieczny pokutnik, bo nawet Olka spojrzała na mnie litościwie... albo z politowaniem, pewności przy tej kobiecie nigdy nie ma. A jest na mnie zła... Przydzieliła mi misję dziejową pod tytułem przypilnowania, żeby barszcz nie wykipiał, kiedy ona będzie wieszać firanki. Nic prostszego, prawda?
A co Ola w tej chwili robi? Ola myje kuchenkę usuwając z niej.... ekhem, powiedzmy czerwoną ciecz niejasnego pochodzenia....
Mam lekką tremę. Rodzinę Piotrka znam, bo wszystkie ostatnie święta i część wakacji spędzałem u nich, ale rodzina Olki mnie przeraża. Siedemnaście osób! Ależ te niziny społeczne się rozmnażają. Wprawdzie ślęczałem nad albumem i już odróżniam babcię Beatę od babci Krysi, kuzyna Wojtka od stryjka Zenka, wujenkę Adę od kuzynki Sebastiany, a nawet mam plan jak odróżnić wujka Pawła od cioci Danusi, co jest szczególnie trudne, bo są bliźniętami(Jezu, wszędzie bliźnięta !), noszą takie same fryzury i oboje chodzą w spodniach, ale mimo wszystko mam poważne obawy, że w końcu się zaplączę. A nie wolno mi za nic w świecie pomylić mamy Olki z jej siostrą Alicją, bo skończy się tragicznie( trzydzieści lat temu Alicja rozwiodła się z narajonym przez siostrę facetem i wyszła za innego, ów inny jest marynarzem, aktualnie w Paragwaju). Boję się.
Wujenka Ada i wujek Paweł właśnie przyszli. Zapamiętać: wujek Paweł ma czarne spodnie i szarą koszulę.
Przyszła ciocia Alicja. Przyszedł wujek Jacek i ciocia Danusia. Zapamiętać: ciocia Danusia ma.... czarne spodnie i szarą koszulę? Aaaa! Już jestem trupem. Kobieto czy ty nie możesz nosić dłuższych włosów? A ty krótszych? Najlepiej na łyso! A a a! Ciocia Danusia ma bran-so-let-kę. I'm the best. Właśnie, cholera, miałem z Tomkiem jeszcze przed świętami powtórzyć przymiotniki.... Ale tak się złożyło... że nam się wersalka rozłożyła... i... Co ma wisieć, nie utonie, jeszcze zdążę... chyba...
Jakoś mi się udało Tomka pytania uspokoić, ale nie wiem na jak długo... No i w końcu... Jeśli naprawdę nam się uda... Co znaczy jeśli? Uda się, bo ja tak chcę. No. Ma być jak ja chcę. I już. On mi jest potrzebny. (Ale nie zadzwonię!) W każdym razie wtedy będzie przy mnie, kiedy ojciec w końcu rzuci na stół swoją kartę atutową. I co ja wtedy zrobię? Jak mu nagle wyjaśnię moją zgodę na przejęcie interesów ojca, skoro cały czas się zarzekałem, że tego za nic nie zrobię? Tomek jest za inteligentny, za sprytny i za podstępny, żeby go zbyły jakieś tanie wyjaśnienia. Rozgryzie mnie. A ja za nic nie chcę, żeby czuł się winny. Tak więc mam, nie wiem ile, mam nadzieję, że jeszcze sporo czasu, zanim ojciec wystąpi ze swoim żądaniem, żeby powolutku zacząć zmieniać zdanie w tej kwestii i przekonać Tomka, że robię to z własnej woli. Zresztą... kto wie, to może być rok albo i dziesięć lat. Jakoś nie wyobrażam sobie ojca na emeryturze... Może... Kamil naprawdę lepiej się do tego nadaje, może ojciec jednak zmieni zdanie?
No nie, czego ta Olka mi dosypała do herbaty? To jakaś zemsta ma być? Za ten barszcz? Tylko pół wykipiało! Żeby mnie zaraz... E nie, pewnie po prostu fiksuję z tęsknoty za Tomkiem.(Ale nie zadzwonię!) Naprawdę ze mną niedobrze skoro takie idiotyczne myśli mi do głowy przychodzą...
Kaśka - głęboki pocałunek z zaskoczenia na przywitanie, co wywołało trudną do określenia minę jej aktualnego chłopaka i zniesmaczoną minę Olki plus zgorszone miny szanownej mamusi, cioci Alicji, babci Beaty, babci Krysi, kuzynki Arlety i stryjenki Gosi. Kaśka się roześmiała, puściła do mnie oko i zaszyła się ze swoim chłopakiem gdzieś w okolicach choinki.
Tak, jak chodzi o te tematy, to Kaśka była całkiem niezła, choć nieznośna na co dzień. Tylko że ja chcę Tomka. Mojego Tomka. A świnia nawet nie zadzwoni. Nic go nie obchodzi, że ja tu tęsknię, usycham, tak usycham, że nawet Azorek chciał mnie podlać, ale jego pani, wujenka Ada, z okrzykiem "A fe!"(Kto? Ja?) zmniejszyła ilość prania Olce.
Jest jak nieczuły głaz. Czego on chce, żebym się rozbeczał? Ja nie mam takiego zwyczaju. Niedoczekanie. Choć to, że będę siedział jak struty przez cały wieczór, jest więcej niż pewne.
ALE. NIE. ZADZWONIĘ.


- Mamo... co to za rośliny leżą na twoim biurku?
- Stało się coś?
- Kamil je przeglądał i trochę dziwnie się zachowuje...
- Jezus Maria. To są silnie narkotyczne próbki...
- CO?! I ty zostawiłaś coś takiego na biurku, wiedząc, że masz w domu szesnastoletniego bachora, który wszędzie wtyka nos?
- Zaraz, co? On to wąchał?
Opadłem bezsilnie na krzesło.
- Nie. Tylko dotykał.
- Nie mył potem rąk?
- Nie... chyba nie...
- I może mi jeszcze powiesz, że coś jadł?
- No cóż... - zerknąłem na stół i rozsypane na nim borówki.
- Czy was na chwilę nie można zostawić samych?
- Ale będzie mu coś?
- Nie. Może być tylko trochę pobudzony i paplać bez sensu.
Namierzyłem wzrokiem poszkodowanego. Kamil leżał na dywanie i rzucał kulkami papieru w żyrandol. Oberwał w twarz i dostał ataku śmiechu.
- Zostanie mu tak?
- Nie gadaj bzdur, niedługo samo przejdzie.
- Jezu, jak ty możesz trzymać coś takiego w domu? A co jakby tu policja wpadła?
- A dlaczego miałaby wpadać? Zrobiłeś coś?
- Mamoooo... - jęknąłem.
- Ja to robię właśnie na zlecenie policji. Młodzież jest teraz rozwydrzona. Znowu skombinowali jakieś nowe narkotyki.
- Mówisz tak, jakby to była moja wina.
- A skąd ja mam wiedzieć, że nie jest?
- Mamoooo...
- Dobrze, dobrze. Muszę kończyć, inwestorzy przyszli. Niech się położy spać. Szybciej mu przejdzie. Pa.
Rozłączyła się. I zostawiła mnie z nieumyślnie naćpanym nastolatkiem z wyższych sfer. Boże. Do czego dochodzi w tym domu... Mój nieszczęsny Kamil-w-stanie-wskazującym-na-spożycie-alkoholu-lub-środka-działającego-podobnie-do-alkoholu-tym-razem-to-drugie z zachwytem kontemplował rysy na suficie. Moja mama jest nieodpowiedzialna... Kamil ciekawski. Razem typowa mieszanka wybuchowa. I z tym wszystkim ja. Czy ja kogoś zabiłem? Albo chociaż pobiłem? Nigdy! I to nie dlatego, że nie miałem takiej możliwości, tylko z wrodzonej dobroci serca. I za to mnie coś takiego spotyka?
- Mmm... - przeciągnął się i przetoczył po dywanie. Podłożył ręce pod brodę i spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem - Maarek...
- Co...
- Gdzie idziesz...eee.... 31 grudnia?
- O sylwestra ci chodzi? - spytałem łagodnie.
- No. - mrugnął obojgiem oczu.
- Jeszcze nie wiem. A co?
- Ymm... bo ja zawsze byłem u Jarka albo u Gertnerów, ale akurat w tym roku i tu i tu rodzice mają własną imprezę. I nie mam dokąd iść.
- Biedactwo. A ty nie możesz zrobić u siebie?
- Eee... no nie bardzo... tata w każdego sylwestra robi zebranie rady nadzorczej w sali pod salonem.
- W sylwestra? On zdaje sobie sprawę, że oni go kiedyś zastrzelą?
- E tam... to prawie same ciężkie przypadki pracoholizmu...
- A dlaczego on tę naradę w domu robi, a nie w firmie?
- W firmie, kiciu, mają pracownicy imprezę.
- A dlaczego ty, myszko, nie pójdziesz na jakąś publiczną imprezę?
- Jej... - zachichotał - W życiu nikt do mnie nie powiedział "myszko"...
- Boże, gdybym ja wiedział, że te roślinki dają taki efekt...
- No dodaj: "myszko", kiiiiciu, proszę...
- Zaraz oberwiesz.
- Ty taki niedobry jesteś, Matkotymojaboskakochana...
- Ja mam Marek na imię.
- Tak? Śliiiiiiiicznie... A ty tu nowy jesteś. Publiczne imprezy nie są w dobrym tonie u sir Empsona, oh no... no, no, no, no, no... you know...
- To idź do kogoś innego. Musisz bywać u samej elity?
- Ale mnie nikt nie zaprosił. Nie lubią mnie albo co... - zamyślił się.
- Boją się.
- A co ja jestem - Kuba Rozpruwacz?
- Boją się, że ich wyśmiejesz. W końcu nie każde progi możesz zaszczycić swą obecnością...
- Hmmm... - zastanowił się - Może i racja... I w ten sposób wśród serdecznych przyjaciół, psy zająca zjadły...
- I ty jesteś tym zającem...
- Dla ciebie mogę być i myszką, kiciu.
- Może się połóż...
- Przecież leżę...
- W łóżku...
- Sam?
- Nie będę ci teraz po Ankę dzwonił.
- A ty?
- Co ja?
- Kiedyś mi obiecałeś zaśpiewać kołysankę...
- Będzie dla ciebie lepiej, jeśli tej obietnicy nie dotrzymam.
- To nie idę spać. - pokazał mi język. - Powiedz, gdzie idziesz...
- O Boże.. - jęknąłem. No gdzie idę? Chyba nie do Sarzatowskiej. Podstępny plan odzyskania Kamila. Albo ten kretyn Stefan. I jego tęsknota za jednym słowem Kamila. Zaraz, Monika! Przecież ona też mnie zapraszała. Ale to chyba za niskie progi dla Kamila...
- Do Moniki. - co mi tam.
- Jakiej Moniki? - zamrugał oczami.
- Lisowskiej.
- A...a...a... wiem! A myślisz, że zgodziłaby się, żebym się wprosił?
- Ty się chyba źle czujesz. - no tak: on się właśnie źle czuje - Pokaż mi jedną osobę, która by się nie zgodziła.
- Ymm... no to idę tam...
- Ale teraz idziesz SPAĆ!
- A powiedz do mnie myszko...
- Kamil...
- No powiedz...
- Nie.
- To pójdę spać...
- Jezu... Idź spać, myszko.
- Jej ! - pisnął - Ale to fajnie mówisz!
- Miałeś iść spać.
- Kłamałem - zachichotał.
- Dobra, idę sobie. - wstałem i próbowałem go wyminąć, ale szarpnął mnie za nogawkę i upadłem na niego.
- Ciężki jesteś...
- To mnie puść. - mruknąłem i położyłem się obok. On mnie wykończy...
Zobaczyłem nad sobą jego twarz. Pochylał się nade mną z uśmiechem.
- Strasznie masz te oczy granatowe, strasznie...
- Jak się boisz, to się nie patrz.
- Ale ja się lubię patrzeć...



Jeszcze tylko kuzyna Wojtka brakuje. No i jest. Gdzie ja miałem siadać? Aha. Między ciocią Alicją, a kuzynką Sebastianą. Ciocia Alicja cały czas wzdycha za swoim marynarzem. Kuzynka Sebastiana jest dobrze po pięćdziesiątce, ale cały czas się chichra i trąca mnie łokciem, nie wspominając o przydeptywaniu butów. Muszę mieć niewyraźną minę, bo Olka spojrzała na mnie badawczo, potem na kuzynkę Sebastianę, potem przybladła, potem zrobiła minę "O kurde, na śmierć zapomniałam!", potem " SORRY !" , potem "Siedź spokojnie, ja ci to wynagrodzę", potem "Jak nie posłuchasz to spiorę". Ręka kuzynki Sebastiany w przelocie musnęła mi kolano, więc ze srogą miną " W innym wypadku zapomnij" spojrzałem w kierunku kuchni i trzy razy przymknąłem powieki. Olka zrobiła serię min "CO ?! No wiesz co, jak możesz, no dobra, ale trochę przesadzasz.... No dobra... nie przesadzasz....". W każdym razie mam zapewniony niezły wikt na najbliższe trzy tygodnie.
Gdzieś w połowie barszczu usłyszałem z kuchni ciche brzęczenie. MOJA KOMÓRKA ! ! ! ! ! !
Zerwałem się jak wariat i wyplątując się z gąszczu krzeseł, przewróciłem swoje, po drodze potknąłem się jeszcze o fotel i wylądowałem na ziemi, podniosłem się, dopadłem drzwi, otworzyłem je z hukiem, zahamowałem dopiero o lodówkę, rozbijając sobie głowę i ślizgiem rzuciłem się na ladę, docierając do końca i chwytając z impetem komórkę leżącą na półce nad ladą.
- Tak? - wykrztusiłem.
- Hej, coś się tak zmachał? Tomek, nie bij mnie!
- Cześć, Ewuś.
- Nie zamierzałeś siostrzyczce nawet życzeń złożyć, co?
- Ja...
- Dobra, dobra, nie tłumacz się. Kobiety są mądrzejsze, więc ja dzwonię. Tomek! Jeszcze raz mnie uderzysz! Wesołych świąt braciszku.
- Wesołych świąt siostrzyczko. - roześmiałem się.
- Wiesz, ja go tak obserwuję jakiś czas, ała TOMEK! Bo ci oddam! I doszłam do wniosku, że ty zapewne zachowujesz się równie idiotycznie. Ał! Tomek za nic nie chciał zadzwonić pierwszy, Tomek! , więc doszłam do wniosku, że zanim któryś z was się przełamie nastanie Nowy Rok. Jako siostra jestem, ał, neutralna i nie muszę zachowywać się tak głupio jak zakochani, więc zadzwoniłam. Zaraz mu dam słuchawkę. STÓJ! Nie uciekaj, głupku. Łukasz, do twojej wiadomości, on właśnie ryczy. AŁA! Miłej rozmowy.
Dłuższą chwilę nie było słychać nic.
- Cześć Tomek... - odezwałem się w końcu.
- Cześć... - usłyszałem cichy, nadąsany głos, za którego słuchanie zniósłbym i cztery kuzynki Sebastiany.
- Naprawdę płaczesz? - nie mam pojęcia, kiedy ja się nauczyłem używać takiego miękkiego tonu. Zawsze w tym byłem beznadziejny.
- Nie. - pociągnął lekko nosem.
- Nie kłam, ptaszynko...
- Dlaczego ani razu... - urwał.
- A dlaczego ty ani razu?
- Ty jesteś starszy.
- Ale argument. - roześmiałem się.
- Nie śmiej się ze mnie... - wyszeptał niemal bezgłośnie.
- Głuptasie, wcale się z ciebie nie śmieję... Kocham cię, tęsknię za tobą, porysowałem Olce ladę guzikami od koszuli rzucając się na telefon.
Teraz on się roześmiał, ale trochę niewyraźnie. Znów lekko pociągnął nosem.
- Tomek...
- Chyba... naprawdę... zaczynam wychodzić na mazgaja... Ale... wystarczyło, że na chwilę zostałem sam i... że też ją tu przyniosło... głupia Ewka...
- Bardzo mądra Ewka. Strasznie niemądry Tomek. Zupełnie zidiociały Łukasz. Samemu mi się wyć chciało, tyle że tu takie multum narodu, że nie było kiedy. Nie śmiej się, nie kłamię. Miłość robi z ludźmi mnóstwo dziwnych rzeczy. Bardzo cię kocham. Bardzo. Bardzo, bardzo, bardzo.
- Ja też bardzo.
- Nie płacz już, nie chcę...
- Dobrze.
- Na pewno?
- Na pewno.
- Na pewno bardzo?
- Na pewno bardzo. - roześmiał się - Mogę jutro tam do was przyjść?
- Jasne, nawet nie pytaj. Inaczej się powieszę, chyba nie chcesz, żeby Olka i Piotrek mieli tego rodzaju ozdoby w mieszkaniu.
- To lepiej przyjdę zaraz rano.
- Nawet i w nocy....
- Chciałbym widzieć ten uśmiech, który masz teraz na twarzy...
- Wiesz, jak wygląda...
- Niby tak... ale... wiesz przecież.
- Wiem.
- Wołają mnie...
- W porządku... I tak już jestem w niebie.
- Kocham cię.
- Też cię kocham.
- Do jutra...
- Do jutra....
Aaaaaaaaaaach! Obróciłem się na plecy, w rozmarzeniu wpatrując się w lampę. Oparłem nogi o szafę i zrobiłem coś zupełnie idiotycznego, to znaczy pocałowałem komórkę. Ewa ma rację. Zakochani kompletnie tracą rozum.



Kamil w końcu zasnął, więc wyszedłem. Mógłbym oczywiście zadzwonić, ale mam taki chory zwyczaj przyjmowania zaproszeń twarzą w twarz. Zawsze się można zawczasu zorientować, czy zaproszenie było na serio.... Tak, zgadza się, mam kompleksy.
Nie byłem jeszcze w tej części miasta, gdzie mieszkali Lisowscy. Dzielnica dobra, ale nie pierwszorzędna. Dom też jakiś średnio okazały.... Ale ja się rozwydrzyłem. Pół roku temu byłby to dla mnie zbytkowny gigant. Ale jak człowiek przestaje z ludźmi pokroju Kamila Taszyckiego.... Lisowscy to szkolne doły. Chodź ostatnio pozycja Moniki bardzo się polepszyła. Tak, ciekawe dlaczego... Mimo wszystko to jednak dziwne, że Kamil zgodził się przyjść do niej. Na to, to ona ma o kilka niebios za słabą pozycję... Ale może dla Kamila to rzeczywiście nie ma znaczenia? Może wydaje mi się tak tylko dlatego, że taka była norma w tej sferze? W każdym razie byłem bardzo ciekaw jej reakcji.... I to był drugi powód dla którego wybrałem się tutaj. Trzeci to... Kiedy zanosiłem Kamila do łóżka.... czułem się tak... dziwnie. Tak chyba mogę to określić. Przecież nie robiłem tego po raz pierwszy.... Ale dziś.... ta jego paplanina, półświadomość.... jakbym mógł.... Co? No co ja takiego mogę? Albo raczej: czego ja właściwie chcę? Nawet tego nie wiem.... i dlatego wyszedłem stamtąd tak szybko. Nie chciałem być teraz blisko niego.... Skoro nie wiem, co chcę zrobić, to wolę nie mieć do tego okazji.
Tak, zgadza się, jestem idiotą.
- Och, Marek, cześć, tak się cieszę, że przyszedłeś, ile ja cię nie widziałam, to już chyba tydzień? Jak tam święta, zresztą na pewno dobrze, czemu nie miałoby być dobrze, u nas było prześwietnie, och, a niedługo już do szkoły, nawet nie zdążyłam odpocząć, a tu znowu, Boże! Pięć miesięcy i matura, a ja jeszcze nic nie umiem! Zjesz coś? Co u twojej mamy? Wiesz, Paweł, to znaczy mój brat, nie ten idiota, on się chyba nieszczęśliwie zakochał.... jakiś taki przybity.... Biedaczek. No tobie to nie grozi, aktualnie żadna by ci nie odmówiła, no, poza Teresą. I Anką, ona bez urazy, ale ma lepszą partię, no i mną, wiesz, ja cię lubię, ale się właśnie zakochałam, oops, miałam nikomu nie mówić, ale co mi tam, zresztą też póki co nieszczęśliwie, to znaczy szczęśliwie, ale niewykonalnie, Boże! Co ja gadam! No tak, cztery dni i szkoła. Och, Marek, ty wiesz, że ja jeszcze nawet nic nie kupiłam na Sylwestra, a właśnie, pytałam czy nie przyszedłbyś do mnie, no ale ty pewnie masz lepsze propozycje, w końcu....
- Moniś, przyjdę do ciebie. - udało mi się w końcu dorwać do głosu. Monika może i nie miała wielu wad, ale te napady słowotoku od czasu do czasu, potrafiły nieźle zakręcić.
- Naprawdę? Cieszę się, może to i nie...
- Ale pod jednym warunkiem... - przerwałem jej.
- Tak?
- Mogę zabrać ze sobą Kamila?
Tak chyba wygląda osoba przed której oczami właśnie pojawił się pies spokojnie palący fajkę.
- Możesz powtórzyć?
- Kamila. Kamila Taszyckiego. Mojego przyjaciela. Taki jeden z Ic. Włosy brązowe, oczy brązowe...
- Nie wygłupiaj się. - machnęła niecierpliwie ręką - Jakim cudem.... jak...
- Posłuchaj, obaj uznaliśmy, że chcemy przyjść do ciebie. Zapraszałaś mnie, ale myślę, że jeden Kamil ci różnicy nie zrobi.
- Zrobi. - wykrztusiła - Bardzo dużą zrobi.
- No dobra, ale jak się nie zgodzisz, to mu będzie przykro. - roześmiałem się.
- Marek...
- No dobrze już, dobrze. Rozumiem, że mogę go zabrać? - brnąłem w znęcanie się nad wstrząśniętą Moniką.
- Sadysto... - jęknęła.
Następne pół godziny zajęło mi dalsze dręczenie Moniki. Wychodząc, coś zauważyłem. W przedpokoju wisiał damski beret. Niby nic nadzwyczajnego, ale skądś go znałem. Skądś go bardzo dobrze znałem. Tylko nie pamiętałem skąd. A czułem, że to kwestia paląca...
A propos kwestii palących...
Kiedy wróciłem do domu, Kamil nadal spał. Usiadłem na skraju łóżka, przyglądając się jego twarzy. Dotknąłem lekko jego policzka i... pierwszy raz niemal natychmiast cofnąłem rękę, zaciskając ją w pięść. Wstałem i szybko poszedłem do łazienki. Już późno. Właściwie można by iść spać.