Czemu właśnie ty... 4
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 22:59:12
Jak ja chciałem. No właśnie, przecież tego chciałem. Wszyscy od razu uznali, że rehabilitacja Wireckiego, to kwestia mojego wstawiennictwa. A mnie nawet do głowy nie przyszło, że mógłby to zrobić ze względu na mnie. Byłem pewien, że kiedy poszedł do Wireckiego, to tylko po to, żeby pokazać mi, że już ma gdzieś, co ktoś mówi na mój temat. Że mnie ma już gdzieś. To prawda. Wczoraj kojarzyłem wolno. Ale to nie powód, żeby omijać rozwiązanie, którym Teresa niemal we mnie rzuciła i budować teorię opartą tylko na mglistych odczuciach. Więc nie mogę tego zwalać na za wczesne przebudzenie. Raczej na to, że zaczynam myśleć jak... Właśnie, jak kto?
- Marek... - mruknął mój wycieńczony Kamil. - Czy ty jesteś absolutnie pewien, że tu ma być 7?
- Aha...
- Ty jesteś sadystą, wiesz?
- Nie jestem sadystą tylko myślącym człowiekiem. Po raz dziewiętnasty ci powtarzam, że jest coś takiego jak dodawanie.
- Aha... 2 i 3 i 2... Eee, dobra... A teraz?
- Jezus Maria. Ułamki, dziecko, ułamki.
- No i czemu się wściekasz?
- Bo nie rozumiem, jakim cudem możesz kompletnie wyłączać myślenie jak tylko widzisz jakieś liczby.
- Ja nic nie robię, ono samo się wyłącza.
- Jesteś przypadkiem beznadziejnym.
- Dziękuję bardzo. Ale to już wiemy. A ty chyba miałeś coś z tym zrobić.
- Nie ma problemu. Na początek dzisiaj zrobisz te dwie strony.
- Czyś ty zwariował? To jest 14 zadań po 5 podpunktów każdy! Ja nie jestem maszyną cyfrową!
- Nie dyskutuj ze mną, może od tego zacznijmy. W końcu w każdej chwili mogę iść do domu i tak łącznie przesiedziałem u ciebie już 9 godzin. Na dobrą sprawę spokojnie mogę sobie odpuścić i uznać, że ja tu już nic nie pomogę. Skoro tego nie robię, uznaj to łaskawie za akt miłosierdzia i rób, co ci każę, bo inaczej nie masz najmniejszych szans na wykaraskanie się z tej pały. Rozumiesz?
- Aha... Czy ja cię męczę?
- Nie. Chyba, że gadasz bez sensu. Licz to do diabła, zanim stracę cierpliwość...
Kamil z zimną obojętnością w oczach, Kamil bezwzględny, Kamil pewny siebie, Kamil okrutny, Kamil z lepszego świata, Kamil genialny, Kamil bezradny, Kamil wściekły, Kamil dziecięcy, Kamil z uśmiechem, Kamil cierpliwy, Kamil i łzy, Kamil i śmiech, Kamil i nienawiść, Kamil i strach, Kamil i rozpacz, Kamil i ciepło, Kamil i prośba, Kamil...
Nie wiem kim jesteś, zupełnie cię nie rozumiem... Siedzę tuż obok ciebie i słucham monotonnego głosu zegara. Nie mówisz nic i ja milczę. Patrzę na twoją twarz... twarz, która byłaby przyczyną rozpaczy niejednego malarza. Zbyt piękna, zbyt zmienna, by można ją skopiować. Nie można wyrazić jej w żaden inny sposób... Nie można cię zrozumieć... jest w tobie jakaś tajemnica, coś czego nie pozwalasz mi dostrzec... A ja coraz bardziej pragnę wiedzieć o tobie wszystko. To jest jak jakaś obsesja, nie mogę wyrzucić cię z moich myśli. Nie wiem...
- Marek? - wpatrywały się we mnie ogromne oczy. - Słuchasz mnie?
- Tak, ja tylko...
- W ogóle mnie nie słuchasz. I nawet nie masz pojęcia czy ja to robię dobrze, czy wymyślam nowe teorie matematyczne. Mówiłem, że cię męczę.
- Daj spokój, po prostu na chwilę się zamyśliłem. Zaraz to sprawdzę...
- Sprawdzaj, sprawdzaj myślicielu. Idę po coś do picia, przynieść ci?
- Kawę...
- Czyli jednak chce ci się spać... - uśmiechnął się złośliwie.
- Kaamil... - jęknąłem opierając się czołem o biurko.
- Rozumiem, mocną... - pokiwał poważnie głową, ale słyszałem jego śmiech, kiedy schodził po schodach.
- Smarkacz... - mruknąłem, zaglądając w jego pisaninę. - Będzie się śmiał ze mnie....
Wczorajsza godzina mozolnego tłumaczenia dała jednak jakieś efekty, błędów brak. 30 siedmioliniówek na prawie cztery godziny, to może nie jest tempo wybitne, ale przynajmniej w końcu ruszyliśmy z miejsca. Ziewnąłem i wstałem z krzesła. Rozejrzałem się. Byłem w jego pokoju już czwarty raz i nawet nie wiedziałem jak dokładnie wygląda. Nie był zbyt zgodny z moim wyobrażeniem o pokoju milionera, łóżko, biurko, stolik, kilka szaf... z całą pewnością w tym domu jest więcej rzeczy na jego wyłączność, za duży na tak niewiele osób... Mimo to powinno być tu coś idącego w tysiące... E, no tak... wieża na pewno powyżej 2000 zeta, płyty, o Chryste, łącznie na pewno powyżej 5000 zeta...
Zakrztusiłem się. Jeśli mnie oczy nie myliły, a Ling dobrze mnie wykształcił w kulturze Chin, na jednej z szaf stało kilka przedmiotów, jak dla mnie z czasów Kuang Wu, jeśli wykluczyć podróbkę. Podróbka w pokoju milionera? No też coś... Licząc na złotówki... Emmm... ze 30000 za sztukę? W cenie promocyjnej chyba... W okolicy było jeszcze kilka podobnych rzeczy... Chińskie, indyjskie, japońskie, tajlandzkie... Znów poczułem dopływ tlenu widząc kilka rzeczy ze sklepu Toraszewskiego. Tam ceny zwykle nie wychodziły poza 200 złotych. Ale same oryginały takoż. Współczesna twórczość jednakże. Oni drzwi nie zamykają... Jezu.... Jakieś małe rzeźby z zaklęciem w Han. Takie jakie robił stryj Linga. "Moja pomyłka nie wraca", "Woda jest moją siłą", "Kiedy znów się narodzę, mojego demona nie będzie już ze mną"
- Mojego demona? - mruknąłem.
- Moja mama kupowała kiedyś pełno takich rzeczy. - usłyszałem za sobą głos Kamila. - Często wyjeżdżała, najczęściej do Azji. Ale to akurat kupiła gdzieś tu. Moja rodzina tego nie lubi, więc ja to trzymam. Tak się do tego przyzwyczaiłem, że nawet sam kupiłem kilka podobnych głupot. - Zaśmiał się jakoś sztucznie. - Rozumiesz Han?
- Uczyłem się kiedyś... - rozejrzałem się po półkach. Zatrzymałem wzrok na małym indyjskim posążku kobiety z niesamowitym wyrazem w oczach. Na jej sukni widniały jakieś litery - Co to za język?
- Urdu. To znaczy: Nawet jeśli zapomnę, będę pamiętać.
- Zapachniało domem... - uśmiechnąłem się.
- Domem?
- Ling zawsze wyrażał się podobnie... zajmował się mną, kiedy mama jeździła po okolicy w poszukiwaniu rozmaitych mandżurskich chwastów.
- Mieszkałeś w Chinach? Kiedy?
- Od urodzenia przez jakieś czternaście lat... Dlatego znam Han. Właściwie to mieliśmy tam zostać na zawsze...
- A czemu nie zostaliście?
- To skomplikowane. Za dużo gadania. A ty masz do zrobienia jeszcze 8 zadań.
- Nudzisz... - westchnął i pochylił się nad zeszytem. - Dobrze, że nie zostaliście...
- Co?
- Nic... Mogę tu dzielić?

- Nie wnikam, co robiliście w nocy... - Ewka z dezaprobatą przyglądała się leżącemu w łóżku Tomkowi. - Wyglądasz jakbyś był ledwie żywy.
- Nie mów tamtemu z kuchni, ale nieco symuluję... Mogę nieźle na tym wyjść... ŁUKASZ ! ! ! Czy ja pięć minut temu nie prosiłem przypadkiem o herbatę, ciastka, gazetę, krem czekoladowy i cytrynę krojoną w kostkę????
Jezu, dlaczego w kostkę?
- 4 minuty 48 sekund temu... - mruknąłem, wnosząc do pokoju tacę. - Symulant...
- Dlaczego ja nigdy nie pamiętam, że on ma obrzydliwie dobry słuch... - zamyślił się Tomek. - No postaw to, co się ociągasz...
- Ja cię zaraz...
Przyciągnął mnie do siebie i pocałował lekko.
- Nie wymiguj się, obiecałeś, że się mną zajmiesz... - uśmiechnął się przymilnie i znów mnie pocałował.
- Ależ nie przejmujcie się mną... - wycedziła Ewa.
- No popatrz jaka ona jest drażliwa... - pokręcił głową Tomek.
- Spędzasz u niego - Ewa oskarżycielsko wymierzyła we mnie palec. - wszystkie weekendy, popołudnia i niektóre noce. Może się po prostu przeprowadzisz?
- On okropnie bałagani, potwornie gotuje, zapomina o zrobieniu prania i napełnieniu lodówki i we wtorki chrapie.
- We wtorki?
- Ma wtedy zajęcia do piątej i później ledwo funkcjonuje. Sama widzisz, że mieszkanie tu na stałe byłoby męczące.
- Może przynajmniej pokazałbyś się kilka razy rodzicom, oni niedługo przestaną wierzyć, że żyjesz.
- Widziałem mamę w czwartek, a tatę w poniedziałek.
- Jak myślisz, kiedy przestaną wierzyć w moje opowieści o tym gdzie jesteś i co robisz?
- Wkładaj w to więcej serca, kiedyś chciałaś być aktorką.
- Miałam trzy lata, tłumoku. Czy on - palec znów wymierzył we mnie. - Nie mógłby czegoś wymyślić? Jest zupełnie bezużyteczny.
- Całościowo masz rację, ale czasem się przydaje.
- Wątpię.
- Ale naprawdę umie kilka rzeczy....
- A poza seksem?
- Eeeee.... Noooo.... nieźle się spisuje jako chłopiec na posyłki.
- Wielkie mi co. Niech by się chociaż nauczył prasować.
- Czy ja wiem....
Moje urocze bliźniaki dyskutowały z zupełnie poważnymi minami, a ja zaczynałem się czuć dość dziwnie.
- Mogę się wtrącić? - podniosłem rękę, czując się jak siedmiolatek.
- O co chodzi? - z naganą spojrzała na mnie Ewka.
- Jeśli można, to wolałbym, żebyście nie rozmawiali tak, jakby mnie tu nie było.
- Jaki wrażliwy... - złośliwie skrzywił się Tomek. - Sam już nie wiem, które z was jest gorsze...
- Słucham? - wycedziła Ewa.
- On jest leniwym egocentrykiem, a ty namolną despotką. Ciężko z wami wytrzymać.
- JA jestem namolną despotką ?! - w oczach Ewy zapaliły się dwa zielone światełka.
- Ciągle mi mówisz co mam robić. Mogłabyś sobie darować, nie jestem dzieckiem, wiem, co robię. - wzruszył ramionami Tomek.
- Proszę bardzo! - zerwała się wściekła i wyszła.
- Pa, wariatko! - wrzasnął za nią Tomek.
- Nigdy więcej się do ciebie nie odezwę! - rozległo się z przedpokoju. Drzwi trzasnęły z taką mocą, że aż zatrzęsły się ściany.
- Obraziła się. - skwitowałem.
- No i co z tego. Wczoraj też się obraziła, a dziś siedziała tu od ósmej. Ostatnio jest okropnie drażliwa.
- Nie przyszło ci do głowy, że może po prostu jest zazdrosna?
- Zazdrosna?!
- Naprawdę spędzasz tu prawie cały czas. Zaniedbujesz i ją i swoich rodziców. Czy my naprawdę musimy robić taką tajemnicę, z tego, że ze sobą jesteśmy?
- Mogę im powiedzieć za dwa, trzy lata... jeśli będziesz mnie wtedy jeszcze chciał... - uśmiechnął się, siadając na moich kolanach. - Ale na razie wpadliby w panikę i pozwali cię do sądu, kotku. Myśl realistycznie.
- Mimo wszystko powinieneś się częściej pojawiać w domu. Ewa...
- Ewie nie odpowiada, że się z tobą zadaję, słońce, w tym rzecz. - przerwał mi Tomek. - Gdyby to od niej zależało dawno byś stąd zniknął.
- Nie obraź się, ale jesteś idiotą. Gdyby chciała naszego rozstania powiedziałaby o wszystkim twoim rodzicom, a już na pewno by cię nie kryła. Kiedyś byliście najbardziej zżytym rodzeństwem jakie widziałem w życiu, a teraz ciągle ją olewasz. To ty tu nie jesteś w porządku.
- Nie mądrz się. - mruknął. - O rany, nie patrz tak na mnie, jutro znowu tu przyleci. A ja będę trzymał jęzor na wodzy. I do niej też częściej będę wpadać. Zadowolony?
- Powiedzmy.
- Powiedzmy, powiedzmy... - przedrzeźniał mnie. - Od kiedy ty się tak właściwie przejmujesz losami ludzkości, paskudny egocentryku, co?
- Od kiedy spotkałem jeszcze gorszego egocentryka i muszę robić za tego dobrego dla zachowania równowagi...
- Aha. Głupi jesteś, ale i tak cię kocham.
- Miło mi.


Zaledwie kilka dni temu byłem pewien, że go nienawidzę. Za całą tę bezwzględność, okrucieństwo, wrogość. Powiedział, że nim gardziłem. Nim i wszystkimi stamtąd. Kiedy to mówił wydało mi się to bezsensowne, ale teraz... teraz myślę, że jednak miał rację. Oni wszyscy byli dla mnie zupełnie nieprawdziwi. Bogaci, rozpuszczeni, mający wszystko, niezdolni do prawdziwych uczuć. W ich świecie liczyły się tylko pieniądze i pozycja. Może rzeczywiście czułem się od nich lepszy? Ling powiedział kiedyś, że człowiekiem można się stać tylko, gdy pozna się uczucie cierpienia, współczucia i miłości. Czy oni w ogóle słyszeli o takich uczuciach? Czy oni byli ludźmi?
Kamil... Jaki właściwie jesteś? Widziałem cię już w tylu wcieleniach, że zupełnie się pogubiłem. Nie powiedziałeś mi, dlaczego nagle tak się zmieniłeś. A ja nie mam odwagi cię zapytać. To, co mówiłeś wtedy, było zupełnie nie do uwierzenia. Boże, jak łatwo zmieniłeś moje życie. Wszyscy traktują mnie zupełnie inaczej. I teraz wszystko jest ok. Chyba... Bo wciąż nie mogę pozbyć się wrażenia, że uczestniczę w jakiejś dziwnej grze. Gdzieś po drodze zupełnie przypadkiem wpadłem na bonus i nagle mam niesamowitą ilość punktów. Ale nie mam pojęcia na czym polega ta gra. Co jeśli za następnym zakrętem wszystko stracę?
Nie wiem co się ze mną dzieje. Skąd ta nagła niechęć, którą czuję na myśl o tobie? Czuję jak narasta we mnie agresja. Wściekłość rodząca się z tej dziwnej niepewności stłumiła wszelkie inne uczucia. Wiem, że teraz jest inaczej... pamiętam twoje łzy i uśmiech. Naprawdę ciepły, przyjazny uśmiech. Ale nie potrafię ci uwierzyć. Nie po tym wszystkim... Nigdy dotąd nie miotały mną takie sprzeczne emocje. Popadam w jakiś obłęd. Chyba nie umiem już racjonalnie myśleć. Od rana na wszystkich napadam; moja klasa patrzy na mnie ze strachem. Tak, jak nagle zaczęli zwracać uwagę na to, co myślę. Niby dlaczego moja wartość ma zależeć od tego jak odnosi się do mnie jakiś szczeniak? Póki jestem w łaskach u księcia wszyscy mi nadskakują, ale jeśli tylko kapryśny władca zmieni zdanie, znów będę nikim. Gorzej. Znów będę chłopcem do bicia. Przyzwyczaiłem się, że wszystko co mam, zawdzięczam sobie. Nienawidzę być od kogoś zależny. A tutaj nie mam wyboru. Oni tu chyba nie słyszeli o czymś takim jak wolność. A równość... kpiny. Tutaj panuje ustrój feudalny. Ale ja się zdecydowanie nie nadaję na wasala. Nie pozwolę by ktoś ustawiał moje życie. Nie jestem stworzony do wypełniania poleceń rozwydrzonych dzieci. Nie wiem. Może ich tutaj uczą tego od kołyski. Ale ja nie umiem, nie umiem i nie chcę zachowywać się tak jak oni. Jeśli ten świat nie chce mnie takiego jakim jestem, to trudno. Nie będę się zmieniał...
I c powoli się schodzi. Piłat chyba ma ich dość, bo znowu odpuścił sobie ich lekcje i dopiero zaczynają. Zostało mi dwie godziny, może przez dwie przerwy nie wpadnę nigdzie na Kamila. Nie mam ochoty go widzieć. Co się tak zmieniło od wczoraj, że wolałbym już przez trzy godziny rozmawiać z Wireckim, niż zamienić z Kamilem choćby kilka słów?
Nie wiem, co do ciebie czuję. Jeszcze wczoraj zdawało mi się, że... A dzisiaj jesteś ostatnią osobą, którą mam ochotę widzieć. Jezu, potrzebuję świeżego powietrza, chyba odpuszczę sobie przedsiębiorczość i przejdę się do tego skromnego ogródka (3 ha...)
No i jasne...
- Hej!
- Aha. - mruknąłem, skręcając w najbliższą możliwą alejkę.
- O co chodzi? - są tacy, co tak łatwo nie dają za wygraną.
- O nic, możesz stąd spaść?
- Dziwny jesteś, wiesz? Co cię ugryzło?
- NIC. Po prostu nie mam ochoty z tobą rozmawiać. To chyba nie jest u was karane śmiercią?
- Chyba mam prawo wiedzieć, czemu znów się na mnie wściekasz?
- Dałeś mi tyle powodów, że mogę się wściekać, kiedy przyjdzie mi ochota. - Jego źrenice zwęziły się jak pod wpływem ostrego bólu. Odwróciłem się. Nie chciałem go widzieć, dziwnie się czułem, patrząc w te oczy.
- Myślałem, że...
- To nie myśl.
- Ja wiem... - ledwo słyszalny głos odezwał się za mną smutno. - Nie masz żadnego powodu, żeby czuć do mnie choćby najmniejszą sympatię. Ale ja naprawdę cię lubię. Miałem nadzieję, że... Zresztą nieważne... Zapomnij...
Odszedł szybko, ale byłem zupełnie pewien, że to, co błysnęło w jego oczach, to były łzy. Boże, jakim cudem tak łatwo udaje mi się doprowadzić go do płaczu? A co jeśli ten nieznośny dzieciak naprawdę nikogo nie ma i naprawdę chce mojej przyjaźni? Przecież to niemożliwe...
Na polski wróciłem, z profesor Anocką lepiej nie zadzierać. W Ic trwało jakieś święto narodowe. Darli się na całą szkołę, kilka osób z innych klas też tamtędy latało. Pokręciłem tylko głową i poszedłem do siebie.
- E, Korzecki, gdzie ty wagarujesz, co? - złośliwie uśmiechnęła się wychodząca z klasy Teresa. - My tu bez ciebie usychamy z tęsknoty, naprawdę. Przyznaj się, co masz za hołdy dla swojego pana? Trudno ci będzie tych psychopatów prześcignąć...
- Teresa, przestań bredzić, bo jestem zmęczony i nie mam ochoty się z tobą kłócić.
- E, to ty chyba nie wiesz... - zdziwiła się Teresa. - Kiepściutki jesteś, w karierze lizusa nie wypada takich dat zapominać. Taszycki urodziny ma dzisiaj.
- W grudniu? - zdziwiłem się.
- Jezu, no w grudniu, co w tym dziwnego. Szesnaste.
Zatkało mnie. Dopiero? Byłem pewien, że bliżej już mu do siedemnastki. W jego klasie wyżsi od niego byli tylko Wirecki i Majat. W ogóle gdyby nie ta jego delikatna twarz można by go wziąć za znacznie starszego. Choć czasami zachowywał się tak dziecinnie, że nie powstydziłby się tego i pięciolatek. Tyle jest w tobie dziwnych, głębokich sprzeczności Kamil... Poczułem jakieś nieokreślone ciepło, kiedy przypomniałem sobie, jak wczoraj ziewałeś przy ostatnich zadaniach, jak zabawnie wymamrotałeś: skończyłem i z miejsca zasnąłeś, opierając się o moje ramię. Słodki dzieciak, naprawdę słodki dzieciak. Dlaczego właściwie tak na ciebie naskoczyłem? Masz pełne prawo uważać mnie za wariata. Jednego dnia traktuję cię normalnie, drugiego na ciebie warczę. Skąd we mnie tyle złości? Nie znosiłem cię, kiedy traktowałeś mnie źle, wściekam się, kiedy jesteś miły. Chyba sam nie wiem czego chcę. Przecież nie mogę mieć do ciebie pretensji o panujący tu system, bo on istniał na długo przed tobą. Ty po prostu wszedłeś w jego ramy, a przychylny los dał ci pierwsze miejsce. I nieprawda, że rządzisz moim życiem, to tutejszy świat nim rządzi. A my... Póki co to ja bez przerwy tobą dyryguję. Uśmiechnąłem się. Jaki ty jesteś zabawny z tym twoim mamrotaniem, marudzeniem i w końcu uleganiem wszystkiemu, co mówię. Kochany mały chłopiec. Trochę rozkapryszony, ale naprawdę miły. Skoro ty postanowiłeś naprawić to, co było złe między nami, to ja nie mam prawa tego psuć. Choć wciąż nie mam ochoty iść do ciebie. Mieszać się z nimi? Raczej nie... Poza tym, chyba powinienem go przeprosić, a to jedna z tych rzeczy, w których jestem absolutnie beznadziejny...
- MAREK! Mówię do ciebie od trzech minut! - nad moją ławką stała profesor Anocka.
- Przepraszam, zamyśliłem się...
- No widzę, mam tylko nadzieję, że to było konstruktywne, kompletnie ogłuchłeś na świat. Nie będzie mnie dzisiaj, przyjdzie tu profesor Darewicz. Przekaż Teresie, Monice i Pawłowi, że mają tu być o czwartej.
- Jasne. - nieprzytomnie pokiwałem głową.
- Popracuj nad wyjściem z transu i, jak się uda, też przyjdź.
Wyszła, a ja zostałem, usiłując zamknąć usta. Jakim cudem tak nagle awansowałem w hierarchii? Odkąd zorientowałem się, że system oceniania jest tu jedyną rzeczą nie wymierzaną według urodzenia, czułem się nieswojo z moją według prognoz 87 pozycją w szkole. Przyzwyczaiłem się do bycia w czołówce, a nie chciało mi się siedzieć więcej nad książkami niż do tej pory. Po dwóch godzinach robiłem się chory. Czyli jednak jestem leniem. Biedny Ling uznałby mnie chyba za swoją największą klęskę pedagogiczną. Mam nadzieję, że mama mu nie podkabluje.
Nie dość, że tubylcy są ode mnie bogatsi i lepiej ustawieni, to jeszcze 86 osób ma wyższy iloraz inteligencji. No dobra, odliczmy tych, co siedzą nad książkami powyżej 5 godzin dziennie. Czyli kogo? Bo oni tu głównie szlajają się po klubach. Raczej dodajmy tych, którzy nie uczą się w ogóle, a mają tzw. możliwości. Minimum stu ludzi jest tu inteligentniejszych ode mnie. W życiu nie myślałem, że trafię do szkoły, która ma dla mnie za wysoki poziom. Marek, opamiętaj się, inteligencji nie przelicza się na oceny. A komu ja kit wciskam w takim systemie nauczania oceny rozkładają się dokładnie według poziomu inteligencji. Tak przynajmniej twierdzi raport Browna ze ściany gabinetu dyrektora. Nie należy ufać Brytyjczykom! Ale...
Mniej więcej tego rodzaju paranoiczne myśli towarzyszyły mi od kilku dni. Moje do niedawna bardzo wysokie mniemanie o sobie, poważnie tu ucierpiało. Ale krótka fraza profesor Anockiej znów poprawiła moją autowizję. Skoro kazała mi przyjść to zaliczyła mnie ni mniej ni więcej tylko do osób "rokujących pewne nadzieje", jak to określała.
"Ty jesteś nieprawdopodobnie mądry..." powiedział to z takim dziecinnym zdziwieniem i zupełnie szczerym podziwem, że nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Ale to było naprawdę miłe. I nic mnie nie obchodzi opinia Browna, mam certyfikat inteligencji od dwóch najgenialniejszych osób, jakie znam. Dlaczego tylko mój Kamil tak kompletnie nie radzi sobie z matmą? Miałem dziś myśl, żeby naprawdę sobie darować już to nauczanie, ale nie mogę tego zrobić, choćby dlatego, że mam szaloną ochotę znów usłyszeć nutę takiego niebotycznego podziwu. I dlatego, że mimo wszystkich głupich myśli lubię cię dzieciaku. Chociaż cię nie rozumiem.



- Tak? - podniosłem słuchawkę telefonu.
- Dzień dobry. Mówi Andrzej Wanat. Chciałem spytać, czy nie wie pan, gdzie może być Tomek.
- Ja? - poczułem, że zaczynam się pocić. - Nie mam pojęcia. Skąd miałbym wiedzieć?
- Przepraszam, po prostu nie wiedziałem już do kogo zadzwonić. Nikt nie wie, gdzie on jest. - głos mężczyzny zaczął drżeć.
- Stało się coś? - spytałem niepewnie.
- Tak... to znaczy...
- Tomek... miał dzisiaj do mnie dzwonić, chciał zmienić termin lekcji. - zmyślałem na poczekaniu. - Mogę przekazać, jeśli to coś ważnego.
- Moja córka...
- Ewa?
- Zna ją pan? Nie wiedziałem. Miała bardzo poważny atak astmy. Straciła przytomność i lekarzom ledwo udało się ją uratować. Jest w stanie śpiączki. Jeśli Tomek zadzwoni, niech mu pan przekaże, żeby przyjechał do naszego szpitala, bardzo pana proszę.
Rozłączył się. A ja powoli usiadłem na łóżku. Tomek wyszedł tylko na chwilę i wiedziałem, że zaraz wróci. Usiłowałem pozbierać myśli. Jeszcze nigdy nie musiałem nikomu powiedzieć niczego takiego. Dlaczego muszę to mówić właśnie jemu? Sam się zdziwiłem, kiedy Ewa nie zjawiła się rano. Nigdy nie gniewała się dłużej niż jeden dzień.
- Salut! - trzasnęły drzwi i po chwili Tomek zjawił się w pokoju. - Tej małej jędzy dalej nie ma? Co ona sobie myśli?
- Tomek... - odezwałem się cicho. - Tomeczku, proszę cię, usiądź koło mnie...
- Co się dzieje? - siadając, spojrzał na mnie dziwnie. - W życiu tak nie zdrabniałeś mojego imienia.
- Posłuchaj mnie. - objąłem go delikatnie. - Twoja siostra ma astmę, prawda?
- No ma... - zmarszczył brwi. - O co ci chodzi?
- Ona... - pogłaskałem go po policzku. - miała bardzo silny atak i... jest w szpitalu... w śpiączce...
Patrzył na mnie, jakby w ogóle nie słyszał tego co mówię.
- Jak to...? - wyszeptał w końcu.
- Tomek, nie wiem. Twój ojciec cię szukał. Od niego wiem. Prosił, żebyś przyjechał do waszego szpitala.
- Przecież... przecież lekarz powiedział, że nie grozi jej taki atak. Że choroba nie rozwinęła się do tego stopnia, że...- mówił szybko i patrzył we mnie jakby oczekiwał, że zaraz powiem, że to tylko jakiś idiotyczny żart.
- Tomek, kochanie... Nie wiem jak dokładnie to się stało... Zawiozę cię do szpitala i...
- To moja wina... - odezwał się dziwnym, przytłumionym głosem.
- Co ty wygadujesz...?
- Wiedziałem, że jest chora, że nie powinna się denerwować, martwić niczym. A traktowałem ją tak podle. Nie miałaby takiego ataku, gdyby nie ja. - mówił cicho, głos zaczął mu drżeć, a po policzkach coraz szybciej płynęły łzy.
- Tomek... - przyciągnąłem go na kolana i przytuliłem mocno. Pierwszy raz widziałem, żeby płakał. - Tomek, to nie jest tak. Nie ma w tym żadnej twojej winy. To jest po prostu choroba, słyszysz mnie?
- Powiedziała, że się już do mnie nie odezwie. I się nie odezwie. Ona się nie obudzi, nie wierzę. Nie chcę, żeby umarła... - wtulił twarz w moje ramię, czułem jak koszula nasiąka od łez.
- Tomek, posłuchaj. Wielu ludzi wychodzi ze śpiączki. Jeśli przyczyną było zatrzymanie oddechu, to myślę... myślę, że kiedy oni tam w szpitalu unormują sytuację, powinna odzyskać przytomność...
- Tak, ty jesteś tak wybitnym ekspertem w zakresie medycyny, że wszystkie wątpliwości rozwiewasz. - uśmiechnął się smutno.
- Ale trochę podziałało, prawda? - pocałowałem go delikatnie.
- Ona zawsze była ze mną. - szepnął. - Od kiedy się urodziliśmy zawsze trzymaliśmy się razem. Boże, Łukasz, nie można mieć lepszej siostry. Jeśli...
- Nie ma "jeśli". Wszystko będzie dobrze, przyrzekam. Chodź, zawiozę cię tam. Założę się, że powiedzą, że wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
- Ale...
- Tomek, "ale" też nie ma. Kocham cię i to mnie nauczyło magii. A kiedy ktoś zna jej zasady nic złego nie może spotkać jego bliskich. Nie pozwolę, żebyś cierpiał, przysięgam.



Chłodny, ironiczny błysk w oczach. Drwiąca mina i pogardliwy uśmiech. Cały Kamil. Jak to możliwe, że widziałem w tych oczach takie ciepło? Patrzyłem jak lekceważąco traktuje tych wszystkich nadskakujących mu ludzi. Rozmawiał z Majatem i opędzał się od całujących go dziewczyn, jak od natrętnych much. Ania Gertner. Stanęła za nim i objęła go ramionami. Przestał na chwilę rozmawiać i odwrócił się do niej. Ujął ją palcami za brodę i pocałował lekko. A tak. Jego aktualna dziewczyna. W tym tygodniu pierwsza dama Empsona. Śmiać mi się chciało, kiedy patrzyłem na minę Mili Sarzatowskiej. Najświeższa eks. No, ale w końcu Ania miała wyższą pozycję towarzyską. Nie wspominając o ładniejszych nogach. Zmiana dokonana przez Kamila była bardzo na miejscu. Tak przynajmniej wynikało z rankingów.
Obserwowałem cię tak przez chwilę. Nawet nie spojrzałeś w moją stronę. Nie widziałeś mnie czy nie chciałeś widzieć? Żałuję, że tak na ciebie napadłem, to nie było w porządku. Ale czy ty naprawdę tak się tym przejąłeś? W końcu kim jestem, żebyś zwracał na to uwagę. Twoi przyjaciele prześcigają się w pomysłach, żebyś tylko raczył łaskawie na nich spojrzeć. I z tego, co widzę, rzadko komu się udaje. A ja nie mam ani tyle forsy ani tak dobrego wywiadu, żeby cię pozyskać. I na przekór temu, czuję jak z każdą chwilą bardziej mi na tobie zależy. Jest absolutnie pewne, że ja kompletnie nie wiem, czego chcę...
Nie opłacało mi się iść do domu, więc poszedłem przejść się po mieście. Mam iść dzisiaj do ciebie. Może jednak powinienem coś ci kupić... I skompromitować się jakimś tanim bzdetem bez żadnej głębszej treści tak? Przecież nie stać mnie zupełnie na nic. Mam w kieszeni 7 złotych i wybieram się po prezent dla milionera. Paranoja.
Toraszewski. Może tam znajdę jakąś-nie-szmirę-po-siedem-złotych-raz-tak-zapakować. No i ty masz już jakieś rzeczy stamtąd i dzięki pamięci póki co dobrej pamiętam jakich.
- Mogę pomóc? - wypisz wymaluj wróżka z przedmieści Nenjiang uśmiechnęła się zachęcająco, gdy w lekkiej dezorientacji błądziłem wzrokiem po światowej sztuce współczesnej, sztuce tradycyjnej, amuletach wszechreligii itp., itd.
- Szukam - przyjrzałem jej się nieco wstrząśnięty (taka wróżka przepowiedziała mi kiedyś, że moim przeznaczeniem jest wypędzać demony, co sprawiało, że czułem się w obecności takich osób dość niepewnie. W życiu nie spodziewałem się spotkać chińskiej wróżki w Warszawie.) - czegoś dla...dla...dla...przyjaciela...
Od kiedy?!
- Dla...dla...dla...przyjaciela? - uśmiech trwał. - Twoje serce nie jest pewne?
Jak cholera...
- Po prostu... - A co ja się będę tłumaczyć! To ekspedientka, nie psychoanalityk. - Ma pani jakieś propozycje?
- Może. Powiedz mi coś o nim.
- Coś? Ma na imię Kamil.
- Kamil...Camillus. Chłopiec z dobrym urodzeniem. Arystokrata. - uśmiechnęła się kobieta.
- Jeszcze jak... - westchnąłem.
- A ty? Jak masz na imię?
- Marek.
- Syn Marsa... To niebezpieczna przyjaźń...
- Akurat, syna Marsa to ja nie bardzo przypominam. - roześmiałem się.
- To nic. Walka tkwi w tobie i obudzi się, kiedy naprawdę zajdzie taka potrzeba. - uśmiechnęła się tajemniczo.
- Dobrze wiedzieć. Ale niech mi pani powie, co ja mam takiemu arystokracie kupić.
- Powiedz mi jakie ma oczy.
- Oczy? Zimne. Ale czasem... - przypomniałem sobie jego spojrzenie w tych chwilach, kiedy nie udawał niewzruszonego władcy. - łagodne, smutne albo wesołe, ale takie... ciepłe...
- Rozumiem. Jest nieufny i boi się przyznać do tego, co czuje. Ale to dobry człowiek, prawda? - A jednak psychoanalityk. Jakieś nowe przepisy konsumenckie weszły, czy co?
- Dobry. Kiedy nie udaje. Ale udaje dlatego, że boi się być sam. Nie rozumie tylko, że w ten sposób nigdy nie przestanie być sam.
- Mówisz jak człowiek Wschodu.
- Bardzo możliwe. - uśmiechnąłem się. - Wychowałem się w Chinach.
- Kraj mądrych ludzi. Wiem, co możesz mu dać. - sięgnęła ręką na półkę i podała mi jakiś dziwny przedmiot pokryty nieznanymi mi symbolami.
- To jest coś dla kogoś, kto nie chce być sam. Zatrzymuje mijających posiadacza ludzi. Właśnie tych, którzy najbardziej zasługują na przyjaźń. I którzy mogą naprawdę ją odwzajemnić.
- A konkretnie ile? - wracamy do świata kapitalistów.
- 19... Ale myślę, że ty byś wolał siedem... - żegnaj świecie kapitalistów, witaj świecie wróżek...
Przy drzwiach szkoły zderzyłem się z Kamilem.
- O, cześć. Miałem nadzieję, że cię jeszcze złapię. Nie możesz dzisiaj przyjść, bo ojciec zamówił firmę od sprzątania i będzie jeden wielki cyrk.
- Skąd wiesz, że zamierzałem jeszcze w ogóle do ciebie przychodzić?
No i po jaką cholerę ja to mówię?
- Wciąż jesteś na mnie zły? - oczy zakryły mu się podejrzaną mgiełką.
- Jutro nie mogę przed siódmą.
- W porządku! - jego oczy znów się rozjaśniły. - Kiedy ci będzie wygodnie, cześć!
Uśmiechnął się i chciał odejść.
- Czekaj... to dla ciebie.
- Dla mnie? - znów to dziecinne zdziwienie. - Czemu?
- Jeżeli zapomniałeś, to urodziny masz dzisiaj.
- Skąd wiesz?
- No wiesz co... Ślepy jeszcze nie jestem. Cała szkoła skupiła się dziś na tym. Nie jestem taki dziany jak twoi kumple, więc to ci musi wystarczyć. Masz trochę podobnych rzeczy, a to akurat zmieściło się w moim budżecie.
Wcisnąłem mu prezent do ręki i zwiałem, bo nagle zrobiło mi się strasznie głupio. W końcu co ja mogę dać komuś, kto ma wszystko.


- Łukasz, nie wracam z tobą, dobrze? Zostanę tu.
- Pozwolą ci?
- Przecież moja mama jest tu lekarzem. Neurochirurgiem zresztą. Jest z lekarzami Ewy na konsultacji. Oni... boją się, że brak dopływu tlenu do mózgu mógł spowodować poważne zmiany. - łzy znów zaczęły płynąć po jego twarzy.
- Na pewno nie. - pogłaskałem go delikatnie. - Przy śpiączce to rutynowe kontrole.
- Skąd wiesz?
- Od czego telenowele. Nie rób takiej miny, moje eks wymagały poświęceń.
- Powiedz... naprawdę myślisz, że będzie dobrze?
- Jasne, że tak. Po prostu inaczej być nie może.
- Ale ja wciąż się boję.
- Strach to cena jaką czasem trzeba zapłacić za miłość. Tak już jest.
- Ale...
- Za kilka dni będziesz się z siebie śmiał, zobaczysz. A za kilka tygodni znowu będziecie się kłócić. Nie kręć głową, przekonasz się, że tak będzie.
- Jesteś okropny, ale cieszę się, że cię mam.
- Zabrzmiało to cokolwiek nielogicznie. - uśmiechnąłem się. - Nie martw się, obiecałem ci, że wszystko będzie dobrze. Mam to powtarzać bez przerwy?
- Jeślibyś mógł...
- Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze...


Koło 3 w nocy zadzwonił telefon. Zwlokłem się z łóżka i odebrałem to hałaśliwe cholerstwo.
- Tak? - ziewnąłem w słuchawkę.
- Obudziłem cię? - usłyszałem głos Kamila. WARIAT! On myśli, że co ja robię w nocy?
- Skąd.... Akurat..... przepisuję referat....
- Jaki referat????
- Jezu, referat. Dzwonisz z czymś konkretnym, czy tylko ci się nudzi?
- Ja... to znaczy... no... nie mogłem zasnąć...
O Chryste....
- I co? Kołysankę ci mam zaśpiewać?
- Oj Marek... Ja...
- No...
- To znaczy...ten twój prezent... ty wiesz, co to znaczy? No te napisy.....
- Z grubsza....A co?
- Oj, Marek...
- Co ty masz z tym oj?
- Marek... Ja po prostu...
- Noooooo... - jęknąłem.
- Dziękuję. Już od bardzo dawna nikt nie dał mi niczego... Niczego takiego, że... No, że wiedziałbym, że naprawdę mnie zna... i że naprawdę mnie lubi...
- ...
- Marek?
- Cieszę się... cieszę się, że tak myślisz. Nie myślałem, że...
- Że obchodzi mnie coś poza wartością przeliczaną na pieniądze? - roześmiał się cicho. - Aż tak zdeprawowany jeszcze nie jestem, naprawdę. Dobranoc. I przepraszam, że cię obudziłem.
- Nie obudziłeś...
- Jasne... - znów cicho się roześmiał i odłożył słuchawkę.
Bogowie... co się dzieje z tym światem? Nigdy w życiu nie przechodziłem takiej huśtawki emocjonalnej jak dzisiejszego dnia. Popadam w szaleństwo. Z powodu jednej osoby. I nie rozumiem. Nie tylko ciebie. Siebie.