Czemu właśnie ty... 2
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 22:55:34
Rozdział II


Leżałem w łóżku. I nie mogłem odpędzić tego obrazu. Zupełnie tak samo jak zawsze. Jak zawsze od pierwszego dnia. Szczupły, średnio wysoki chłopak o idealnej wręcz sylwetce. Niczym nie zakłócona harmonia rysów i ledwo dostrzegalny, chłodny uśmiech... włosy co chwilę spadające na śliczne, brązowe oczy. I ten twój niespokojny ruch dłonią, kiedy odgarniasz je z czoła. Nie wiem dlaczego nie mogę przestać o tobie myśleć...
Wczoraj tak się zapatrzyłem na ten twój pokaz geniuszu, że zapomniałem o tych cholernych mapach. Musiał z westchnieniem puścił mnie jednak do domu, ale kazał skończyć dzisiaj rano. I znów cię zobaczę. Co dziś mi pokażesz? Dlaczego uparłeś się, żebym poczuł się nikim? Nie rozumiem tego, co robisz. Nienawidzę cię. Jak można być aż tak podłym? Czy właśnie w ten sposób ma wyglądać moje życie aż do matury? A może wcześniej sprawisz, że po prostu mnie wyrzucą? Nie... Ty chcesz żebym był tam jak najdłużej, potrzebujesz rozrywki i ja ci jej dostarczam. Wczoraj nie byłeś zadowolony, kiedy Wirecki zaczął za bardzo się mnie czepiać. Nie chcesz, żebym się poddał, bo bawi cię, że próbuję to wszystko wytrzymać. Więc dozujesz ciosy i nie pozwalasz mi zemdleć. Jak bokser-sadysta. Nie decydujesz się na nokaut, wolisz grać na punkty i patrzeć na ból i wycieńczenie przeciwnika. Ciekawe jak długo to wytrzymam... Dlaczego właśnie ja?



- Daj już spokój tym ifom, ok? - ziewnął Tomek - Męczysz mnie tym od dwóch godzin... Zabierasz mojemu ojcu ciężko zarobione pieniądze...
- Trzy godziny. - warknąłem - Za tyle zapłaciliście.
- Mówisz jak prostytutka...
- Zaraz ci przyłożę.
- Ok... byle nie za mocno... - mrugnął do mnie. Dlaczego on się uparł, żeby mnie poderwać? Co za dzieciak. To trzecia lekcja, a on już zdążył zupełnie mnie omotać. Całą siłą woli powstrzymywałem się przed machnięciem ręką na ten cały angielski i zajęciem się innymi sferami edukacji.
- Rany, już wszystko umiem, nie nudź. Mój ojciec panikuje, bo jego firma ma teraz robić jakieś interesy z Brytyjczykami i szef obiecał mu, że da mi pół etatu, kiedy pójdę na studia, jeśli perfekcyjnie opanuję angielski. To zawsze później pierwszeństwo do całości, nie? I forsa też się przyda.
- Owszem. A ty ją właśnie marnujesz.
- E tam. Jak następną godzinę będziesz tu ifować to zwariuję i nikt mi pracy nie da. Pogadaj ze mną trochę, strasznie suchy jesteś, wiesz?
- Chyba oschły.
- Suchy. Bo aż do wnętrza.
- Nie znasz mnie.
- Nie dajesz mi szansy... - spojrzał na mnie z delikatnym uśmieszkiem i przysunął się na WYJĄTKOWO niebezpieczną odległość. - Ja ci się podobam, po co udajesz? I tak już jesteś mój...
I pocałował mnie. Ostro, wsuwając język tak głęboko, że aż straciłem oddech. Trwało to jakąś minutę. Odsunął się wolno. Patrzył na mnie spod przymkniętych nieco powiek. Oddychałem ciężko. Minęła dłuższa chwila, zanim wróciłem do normy.
- Lepiej teraz? - przesunął palcem po mojej wardze - Nie musisz już być taki spięty. Wszystko sobie wyjaśniliśmy, prawda?
- Nie sądzę...
- To może powinniśmy jeszcze... porozmawiać? - wsunął dłoń w moje włosy. - Nie masz jakiegoś wygodniejszego miejsca niż to?
Wstał i uchylił drzwi do mojej sypialni.
- Tam chyba będzie dobrze...
- Moment... Nie chcę mieć kłopotów. Jesteś nieletni.
- Mam 17 lat, 3 miesiące i 10 dni. Będziesz się kłócić o niecałe 9 miesięcy? Zresztą... ja tylko tak niewinnie wyglądam...- powoli ściągnął koszulę.
- To znaczy? - pociągnął mnie za rękę i poprowadził do łóżka.
- To znaczy... - zaczął rozpinać guziki mojej koszuli - Że mam na koncie co najmniej tyle dziewczyn, co ty... I z całą pewnością więcej chłopaków... Nie marudź. Po tych katuszach należy nam się chyba trochę przyjemności...
Pchnął mnie na łóżko i rozebrał tak błyskawicznie, że nawet nie zdążyłem się odezwać. Spętał mi dłonie moją własną koszulą i przywiązał je do łóżka. Sam wybrałem ten stary model z myślą o takich numerach. Ale w życiu się nie spodziewałem, że ktoś mógłby związać mnie...
Przesunął językiem po moim brzuchu i zaczął drażnić nim mój sutek. Jęknąłem. Jego ręka zsunęła się w stronę moich ud. Pieścił mnie lekko... jego palce tak delikatnie przesuwały się po mojej skórze, całe moje ciało zaczęły przeszywać dreszcze. Tak bardzo pragnąłem, żeby w końcu dotknął mnie tam, gdzie byłem już napięty do granic możliwości. Ale on przesunął powoli rękę na dół mojego brzucha. Byłem pewien, że dotknie mojego penisa, niemal czułem powietrze otaczające jego dłoń... ale tylko tyle... suwał dłonią po moich pachwinach, muskał palcami napięty dół brzucha... drżałem coraz mocniej. Boże, co ten dzieciak ze mną robi?
- Błagam... zrób to wreszcie... - wyjęczałem.
- Musisz nauczyć się cierpliwości, kochanie...
Jedna minuta, dwie, cztery... Oszaleję ! I wtedy poczułem tam w końcu jego dłoń... Aż krzyknąłem pod wpływem uwolnionego napięcia...
- Jesteś cudowny... - wymruczał całując mój brzuch. Jego dłoń poruszała się coraz szybciej... Jęczałem bez opamiętania. I nagle poczułem jego usta na moich jądrach. Całował je długo... Dotknął końcem języka mojego penisa...Pieścił mnie językiem i powoli przesuwał usta wzdłuż nabrzmiałej żyły. W końcu wziął mnie do ust... Ssał delikatnie... a potem mocno... Zupełnie straciłem świadomość tego, co się dzieje... Czułem tylko jego dotyk... Jego dłoń trzymała mnie tak, że nie mogłem... Nie wytrzymam dłużej...
- P... przestań ! Nie... dam rady ! Aaa... Błagam...po... zwól...
Zachichotał i bawił się jeszcze przez chwilę... dłuższą chwilę...
Gdy w końcu mnie puścił, moim ciałem wstrząsnął tak silny dreszcz, że przestałem cokolwiek widzieć, usłyszałem swój własny jęk jakby zza grubej ściany... i zapadłem się w zupełną ciemność...
Kiedy w końcu odzyskałem świadomość leżałem na brzuchu... związany... na moich plecach leżał ten niesamowity dzieciak i delikatnie całował mnie w szyję.
- Co... robisz...?- wydyszałem ciężko.
- Wiem, że nie jesteś przyzwyczajony do tej sfery seksu, ale ja po prostu muszę cię dziś mieć, kochanie.... Chyba zdajesz sobie sprawę, że może boleć... To twój pierwszy raz pod spodem, prawda?
Poczułem coś śliskiego między pośladkami. Oddychałem szybko. Kilka razy spałem z chłopakami, którzy nigdy wcześniej tego nie robili i wiedziałem, że niełatwo przygotować kogoś tak, by zniósł to w miarę spokojnie. Ale Tomek najwyraźniej nie zamierzał się bawić w żadne przygotowania. Klęknął między moimi nogami. Usłyszałem, jak rozpina spodnie i już za chwilę poczułem jak jego dłonie rozchylają moje pośladki.
- Czekaj... - wykrztusiłem. I wtedy we mnie wszedł. Krzyknąłem na całe gardło. Ból był potworny, zupełnie straciłem władzę nad swoim ciałem. A przecież wsunął się we mnie tylko trochę. Byłem cały spięty i bolało przez to jeszcze bardziej. Poruszył się wolno, naparł na mnie z niesamowitą siłą. Znów krzyknąłem. Czułem go już niemal całego. Jak taki drobny szczeniak może mieć penisa o takim rozmiarze? Wchodził we mnie raz po raz, zupełnie nie przejmując się moim bólem. Skąd on może mieć tyle siły? Jakim cudem wdziera się we mnie tak łatwo, skoro całe moje ciało stara się go powstrzymać? Nie miałem już sił krzyczeć, jęczałem tylko i próbowałem się trochę rozluźnić, ale zupełnie mi nie wychodziło.
- Boli? - usłyszałem szept - To dobrze... Wspaniale jęczysz, wiesz? Nie wstydź się...Ale zachowaj siły, bo tak prędko z ciebie nie wyjdę. Będę cię tak kochać, aż przekroczysz granice rozkoszy i trafisz do nieba, mój piękny...



Wszedłem do Ic. Nie było jeszcze nikogo. Na to liczyłem. Może mnie nie... I oczywiście musiały się otworzyć drzwi. I oczywiście musiał wejść właśnie Kamil. Był jakiś niespokojny, trochę przygnębiony. Podniósł wzrok i zauważył mnie.
- Co ty tu robisz? - spojrzał na mnie zaskoczony.
- Sprzątam. Zapomniałeś?
- Miałeś to wczoraj skończyć. - spojrzał na mnie ze złością.
- A kto tak powiedział? Kończę dzisiaj.
- Wynoś się. - syknął
- Chciałbym, naprawdę. Ale nie mogę. - spokojnie spojrzałem w jego oczy.
Okropne oczy... Pełne nienawiści, wściekłości... Takie okrutne i takie piękne... Chryste, dlaczego ja pomyślałem piękne?! Dlaczego oczy patrzące na mnie z taką nienawiścią, wydają mi się piękne? Jak to w ogóle możliwe?
W tym momencie wleciało kilku rozwrzeszczanych szczeniaków. Szybko wycofałem się za szafy. W lekkim obłędzie usiłowałem dopasować numery do opisów na drzwiach szaf i na kartkach walających się po podłodze, a to z kolei do porozwalanych map. To pasjonujące zajęcie urozmaicałem sobie klejeniem taśmą wszelkich rozdarć, zadarć i przetarć. Kilka razy zerknąłem na klasę. Wszyscy byli tak czymś zestresowani, że nawet się mnie nie czepiali. Kamil siedział głęboko zamyślony w swojej ławce. Niedługo przed dzwonkiem wpadł Majat, siadł obok Kamila i cicho coś do niego mówił, wyglądał na zmartwionego i dużo bym dał, żeby wiedzieć o co chodzi.
Po dzwonku do klasy wparowała Siekiera, postrach szkoły i zapewne wszystkich miejsc gdzie się pojawiała.
- Jesteście bandą idiotów!
To było zamiast dzień dobry.
- Tak fatalnie napisanej klasówki w historii mojego nauczania jeszcze nie było.
No to mamy powód stresu. A dobrze wam tak smarkacze niewyżyci.
- Wirecki - pała!
- Adamczak - pała!
- Kunica - pała!
- Magdziak - pała!
- Satora - dopuszczający!
- Pagatek - pała!
- Majat - dostateczny!
- Loza - pała!
- Madej - pała!
- Nagacki - dopuszczający!
- Michalczak - pała!
- Taszycki - pała! Znów to samo. Twoją inteligencję oceniałam kiedyś jako bliską zeru, ale widzę, że cię przeceniłam. Podobnego beztalencia o wstecznym myśleniu nigdy nie widziałam. Jeżeli nie napiszesz następnego sprawdzianu na dostateczny, co jest obiektywnie niemożliwe wobec twoich ujemnych zdolności umysłowych, od razu stawiam ci pałę na półrocze. Dobrze wiesz, co to w twoim przypadku znaczy.
Spojrzałem na niego. Wyglądał jakby chciał w nią rzucić plecakiem. No, przynajmniej tym razem miał powody. W gruncie rzeczy cieszyłem się, że w końcu odkryłem jego słaby punkt, zwłaszcza, że tym punktem była matematyka - jedyna dziedzina, w której ja byłem akurat niezaprzeczalnie bardzo dobry. Z drugiej strony to trochę banalne - większość uczniów ma problemy właśnie z matmą...
Słuchałem dalej litanii pała, pała, dopuszczający, pała. Nikt tu nie wyglądał na szczególnie załamanego. Zresztą na nikogo nie wyjechała tak jak na Kamila. No nie, żeby klasowy geniusz był jedynym zagrożonym, to już jest przegięcie. Parsknąłem. Zaaferowana Siekiera nawet nie usłyszała, ale w moją stronę poszło kilka morderczych spojrzeń, najbardziej mordercze od Majata. Kamil nawet się nie obejrzał.
Trochę mnie ścięło od tych sztyletów, więc udałem niezwykłe zainteresowanie mapą Księstwa Warszawskiego. Kiedy odważyłem się podnieść głowę, nikt już na mnie nie patrzył. Każdy udawał, że poprawia swoją klasówkę, ale wszyscy zerkali na Kamila. Bez jakiegoś współczucia, rzecz jasna. Z ciekawością. Wirecki nawet z jakąś satysfakcją. Kamil z kamienną twarzą pisał nie odrywając wzroku od kartki. Za to Majat był wyraźnie wściekły. Świetnie czuł te nachalne spojrzenia. Przyjrzał się klasie spod zmrużonych powiek. Speszone głowy zwracały się ku zeszytom, przyłapany na uśmiechu Wirecki zbladł jak ściana i wsadził nos w kartki. Majat skrzywił się pogardliwie i odwrócił z powrotem. W całej klasie tylko on wyglądał na zmartwionego. Ale raczej nie sobą. Z nich wszystkich chyba tylko on był jeszcze zdolny czuć czasem jak człowiek.



- Tomek... - uszczypnąłem zębami ucho siedzącego obok chłopca.
- No co... - mruknął
- Czemu się gniewasz....
- Obiecałeś, że pójdziesz ze mną do tego faceta. A zwiałeś.
- To było twoje zadanie domowe. Ja mam ten etap za sobą, ptaszynko.
- Obiecałeś.
- No jej... stało się. Długo się tak będziesz gniewać?
- Na razie gniewam się od godziny, więc nie narzekaj. Umiem się gniewać tygodniami.
- To długo... - zmartwiłem się. Parsknął śmiechem.
- Ale nie na ciebie. Jesteś przecudny... - przechylił głowę i pocałował mnie lekko. Byliśmy ze sobą od czterech tygodni. Tak. Od czterech. I wcale nie czułem potrzeby "oddychania." Bez wątpienia był najlepszym kochankiem jakiego miałem w życiu. I jedynym któremu pozwalałem przejmować inicjatywę. Raz on rządził, raz ja. Ale częściej on. Ale i bez seksu mógłbym spotykać się z nim codziennie i wcale nie mieć dość. Był niesamowity. Nigdy nie byłem pewien, co tym razem zrobi, co powie. Wciąż mnie zaskakiwał. Mogłem się z nim śmiać do utraty tchu i wznosić na wyżyny powagi. Jakby miał jednocześnie mniej i więcej lat niż w rzeczywistości.
Olka szybko się zorientowała. Patrzyła na mnie drwiąco. I wypaplała Piotrkowi.
- Nie rozumiem, jak ty możesz chodzić z facetem. - westchnął.
- Bo jesteś androfobem. - wypluła pestkę słonecznika Olka. Siedzieliśmy na ławce w parku, jedliśmy słonecznik i maglowaliśmy moje życie osobiste.
- Jak mogę być androfobem, przecież jestem mężczyzną.
- No to homofobem. Na jedno idzie.
- Jak bym był homofobem to bym się nie przyjaźnił z tym biseksualnym maniakiem seksualnym.
Te boskie rymy to o mnie, jakby ktoś nie wiedział.
- Ja nie powiedziałam, że jesteś bifobem, tylko homofobem.
- Tomek też jest biseksualistą. - westchnąłem, połykając wyłuskaną garść słonecznika.
- Zresztą homofobia wynika z lęku przed AIDS. Tak czytałam.
- Nie mam AIDS ani HIV nawet. Tomek też.
- A ty po prostu jesteś nietolerancyjny. - Olka wyciągnęła nową paczkę.
- Wcale nie. Zapytaj Łukasza.
- Piotrek nie jest nietolerancyjny. - wymamrotałem. Byłem wykończony ( co zresztą było winą Tomka), a im się zebrało na roztrząsanie kwestii moralnych.
- Tomek jest milutki. - skwitowała Olka. Piekące ślady po ugryzieniach na moim ciele przypomniały o sobie ze zdwojoną siłą. - Myślę, że możesz się z nim związać.
- Skoro Ola tak mówi... - westchnął przyzwalająco Piotrek.
- Dzięki. - mruknąłem.
Tak. Moi przyjaciele zaakceptowali tego szatana. Opętał ich wkrótce do tego stopnia, że przy każdym naszym spięciu stawali po jego stronie.
- Łukasz, jesteś niedojrzały. Potraktowałeś go okropnie. Biedactwo. Miał łzy w oczach, kiedy opowiadał mi, co zrobiłeś. - Ola sama miała podejrzanie wilgotne oczy. - Jesteś potworem.
- Skoro Ola tak mówi...- z dezaprobatą pokręcił głową Piotrek.
I musiałem przepraszać gówniarza za to, że nie poszedłem z nim do kina, kiedy miał ochotę, a kiedy ja miałem na drugi dzień kolokwium. Łzy w oczach, akurat. Grać to on umie. Artysta.
A teraz całował mnie tak słodko, że dałbym mu wszystko, czego by tylko zażądał. Mój kochany chłopiec....


Od czterech dni Kamil nie zrobił żadnego ruchu. Profesor Musiał, zachwycony swoją metodą wychowawczą (wypełnił mi czas segregowaniem papierów w kancelarii dyrektora), pracował zapewne nad wydaniem broszury "Pozytywny wpływ pracy społecznej na element destrukcyjny". Buszując po niebotycznych półkach z papierami nie sprzątanymi chyba od początków szkoły, mogłem do woli obserwować dyrektora, który nie zauważał mojej obecności. Jak też ci, którzy do niego przychodzili. Jak to się mówi w naszej szkole: Wysoka pozycja zapewnia ci swobodę. I tak dowiedziałem się, że ksiądz i dyrektor chodzili tu do jednej klasy. Ujmę to tak: Dyro był mną, ksiądz - Kamilem. He... Fajna perspektywa, nawiasem mówiąc. Ale nie było dnia, żebym nie widział Kamila całującego się z jakąś dziewczyną. Albo z dwiema. Nie na raz, oczywiście. Chociaż ja wiem, czy tak oczywiście... Skąd ja wiem, co oni robią w domu... Mniejsza z tym - w roli księdza to go raczej nie widziałem. Tylko z mojej klasy 2 dziewczyny zgubiły z nim po drodze dziewictwo. A on był wtedy w gimnazjum....
Dowiedziałem się też, że Siekiera uparła się, żeby wyrzucić Kamila ze szkoły. Do tej pory Anockiej i Musiałowi zawsze udawało się go wybronić, ale do liceum przyjęli go warunkowo, pod warunkiem braku choćby jednej jedynki na półrocze. A teraz wszystko wskazywało na to, że będzie ją miał.
Zastanowiłem się, czy to coś zmienia dla mnie i doszedłem do wniosku, że nie bardzo. Znałem już tutejsze stosunki. Uczniowie Empsona tworzyli przyszłą elitę. Nawet jeśli Kamil wyleci, w przyszłości będzie jednym z ważniejszych ludzi w tym kraju. To już postanowione. A propos determinizmu, prof. Anocka.
A to znaczy, że tu dalej będą wykonywane jego polecenia. Choćby je w listach przysyłał. A nie wierzyłem, że sobie odpuści. Chociaż ostatnio.... Zeskoczyłem z drabinki i podszedłem do okna. Usłyszałem, jak otworzyły się drzwi i zobaczyłem... Kamila. No tak. Dzisiaj miała być ta "rozmowa", jak określił to dyrektor, gdy dzwonił Taszycki senior.
- Znowu ty? - syknął.
- To też twoja zasługa... kazali mi posegregować te papiery...
- Jesteś jak fatum... Nie mogę się ciebie pozbyć. - zapatrzył się gdzieś w okno.
- Sam do tego doprowadziłeś. Ja też najchętniej bym cię nie oglądał. Zresztą nie przeszkadzała ci moja obecność, kiedy byłeś górą. Po prostu nie lubisz, gdy ktoś widzi twoje upokorzenia, prawda?
- To takie dziwne? - pierwszy raz usłyszałem jak ten jego wyważony głos drgnął. Spojrzałem na niego i nagle zrobiło mi się go żal, w jego oczach było teraz coś smutnego i były teraz jeszcze piękniejsze. Trwało to tylko chwilę, bo znów zagościł w nich znajomy, chłodny, wrogi wyraz.
- Nie gap się na mnie, palancie.
Usłyszałem głos dyrektora, wszedłem za pierwszy rząd półek i wspiąłem się po drabince. Usiadłem sobie na szczycie regału i uśmiechnąłem się do Kamila.
- Nie masz nic przeciwko temu, że jednak sobie posłucham?
- Wywalą cię. - wzruszył ramionami i usiadł na krześle. Do pokoju wszedł dyrektor i Taszycki senior. Oczywiście, że mnie nie zauważyli. Usiedli i zaczęli wymieniać tzw. uwagi wstępne.
Kamil patrzył na nich z niezbyt inteligentnie otwartymi ustami. Przygryzłem wargi, żeby się nie roześmiać.
- I can't believe it... - jęknął i trzasnął głową w biurko. Dławiłem się ze śmiechu i modliłem się, żeby tego nie usłyszeli.
- Chłopcze, owszem, kładziemy nacisk na język angielski, ale tu będziemy rozmawiać po polsku. - dyrektor spojrzał na niego karcąco. - Choć rozumiem twoje zmartwienie zaistniałą sytuacją.
O mało nie zleciałem z regału.
- Ale... - Kamil najwyraźniej chciał ich poinformować o mojej obecności i przy okazji pognębić mnie ostatecznie.
- Nie odzywaj się. - Taszycki senior. I nie odezwał się. O, Chryste, żeby tak się bać własnego ojca?
- Wiemy jaka jest sytuacja. - dyrektor przeszedł do rzeczy - Nie ukrywam, że nie chciałbym być zmuszony do usunięcia jednego z lepszych uczniów, zwłaszcza że problem stanowi tylko jeden przedmiot. W gimnazjum zostawiliśmy tę sprawę w państwa gestii, ale to jest liceum. Od dawna rozwiązujemy tego rodzaju problemy w murach samej szkoły poprzez pomoc najzdolniejszych uczniów danej dziedziny.
- Nie lepiej, żeby zajął się tym nauczyciel? - Taszycki senior.
- Nauka z kolegą albo koleżanką nie wytwarza takiej presji. Łatwiej zadawać pytania, kiedy czuje się pewną swobodę. To ułatwia kontakt. A konieczny zakres wiedzy przy tego rodzaju nauce, nie jest aż tak duży, żeby nie posiadał go zdolny uczeń klasy z szerszym programem matematycznym.
- Rozumiem. Kogo pan proponuje?
- Sądzę, że nie byłoby celowe wybieranie w tym celu dziewczyny...
Bardzo zgrabnie. Czytaj: Zamiast nauki, skończyłoby się na seksie.
- A że aktualnie posiadamy w szkole tylko jednego ucznia płci męskiej, który będzie w stanie tu pomóc...
CO ?
- Postanowiłem wyznaczyć do tego celu Marka Korzeckiego z IV e
No nie ! Dlaczego ja?! Z wrażenia poruszyłem się trochę za gwałtownie i zleciałem prosto pod nogi dyrektora
- Korzecki? - dyrektor spojrzał na mnie. - Bardzo dobrze się składa.
Pełne opanowanie tego gościa potrafiło wpędzić w szok. Spojrzałem na mojego świeżo upieczonego "podopiecznego". Wyglądał jakby miał go trafić szlag.
- Czy w tej pieprzonej budzie tylko baby znają się na tej chrzanionej matmie ?!?! - wrzasnął ten uroczy chłopiec. Nie byłem pewny w jakim kontekście mam to rozumieć.
- MILCZ... - o rany, teraz już wiem po kim kochany Kamil odziedziczył talent do głosu władcy mrozów. I to chyba tylko w połowie, bo to przed chwilą pokryło szronem nawet okoliczne kwiaty doniczkowe. - Ty nie masz tu nic do powiedzenia.


- Jezu, Łukasz... będziesz robić afery o wszystkie moje eks?
- Żeby to była twoja eks, to by nie było problemu. Paradowaliście po rynku szczepieni jak rodzeństwo syjamskie.
- O rany, dawno mnie nie widziała to się i przyczepiła, to takie dziwne jest?
- To trzeba jej było powiedzieć, żeby się odczepiła.
- To że to mała idiotka, to jeszcze nie powód, żeby się zachowywać po chamsku.
- Chamskie to jest nazywanie jej idiotką, nie odklejenie się od niej.
- Przecież w twarz jej tego nie mówię. A to jest idiotka. Choćby dlatego nie musisz być zazdrosny. Zresztą wszystkie moje eks to były idiotki...
- To jest kwestia gustu.
- Ej! Uważaj. Z tobą też chodzę.
- Może ty tylko dziewczyny głupie lubisz.
- Zaraz lubię. Po prostu chodziłem z dziewczynami z naszej szkoły. A u nas są same idiotki.
- To dość generalizująca opinia.
- Chodziłem ze wszystkimi poza dwoma to wiem.
- Tomek...
- Poważnie. Do nas idą tylko wytapetowane lalki, których głównym celem życiowym jest uwodzenie facetów. To taka tradycja.
- Feministki żadnej u was nie ma? W tych czasach?
- Jest. Moja siostra. Ale z nią się przecież nie będę umawiał. I jej przyjaciółka. Ale ona jest stuprocentową lesbijką i chodzi z jedną studentką z twojego uniwersytetu.
- To po co one poszły do szkoły dla wytapetowanych lalek, myślących tylko o uwodzeniu facetów?
- Też tradycja. Tyle że rodzinna. Ze strony ojców oczywiście.
- Tomek...
- Co?
- Zagadałeś mnie....
- No to co. Nic mądrego nie miałeś do powiedzenia.
- Tomek...
- Na drugie mam Wiktor. To żebyś mógł urozmaicić swoje wypowiedzi.
- Jesteś niemożliwy.
- Lekarz mojej mamy też tak powiedział. Termin mojego poczęcia niezbicie wypadał na okres totalnej niepłodności mojej matki.
- Zabiję...
- To będziesz siedział.
- Zatrę ślady.
- Nie ma zbrodni doskonałej.
- Nie było.
- I nie będzie. Moja siostra i Ola wydrą z ciebie prawdę paznokciami.
- Kocham cię.
- Ktoś ci kiedyś mówił, że nie umiesz zachować logicznego ciągu w swojej wypowiedzi?
- Kocham cię.
- Powtarzasz się.
- Kocham cię.
- Widzę.
- Kocham cię.
- Łu... kasz...


Wszyscy święci niebiescy... Co za gigantyczny dom.... Złodziei to się chyba nie bali, bo bramka była otwarta. Kiedy w końcu dotarłem do drzwi wejściowych, też okazały się otwarte. Beztroska na jaką moja mama w życiu by nie pozwoliła. Choć u nas raczej nie było za wielu drogich rzeczy. A tu były. I to w zatrważających ilościach. Z góry słychać było jakąś ostrą muzykę. Osądziłem, że to nie Taszycki senior. Stawiałem na Kamila. I nie pomyliłem się. Leżał na podłodze i coś pisał. Odchrząknąłem. Spojrzał na mnie spod tych swoich włosów. Wyłączył wieżę.
- Przyszedłeś... No tak. Ty ZAWSZE wykonujesz polecenia.
- I całe twoje szczęście. Zbieraj się z tej podłogi i znajdź kawałek stołu.
O matko... on mnie posłuchał. Mało nie zemdlałem z wrażenia.
Siedział koło mnie całkiem cicho, a ja patrzyłem w jego zeszyt. E tam. Prościzna. Miałem to na końcu języka, ale nic nie powiedziałem. Ja się nie umiem mścić najwyraźniej. Wziąłem kawałek kartki i powoli zacząłem poprawiać wszystkie błędy. Czułem jego twarz tuż obok mojej i poczułem się jakoś nieswojo. Dalej mechanicznie pisałem i mimowolnie zacząłem to robić coraz szybciej.
- Czekaj... - powiedział ze zniecierpliwieniem. - Ja nie wiem, co ty robisz.
- Jezu, daj spokój, to nie teoria procesów stochastycznych.
- Sto - jakich? - spojrzał na mnie niepewnie.
Roześmiałem się.
- Stochastycznych. Spokojnie to cię nie dotyczy. Pokaż, jak ty to robisz.
Patrzyłem na niego, kiedy pisał. Czasem, gdy zaczynał tracić wątek, gryzł koniec długopisu i zabawnie marszczył brwi. Uśmiechnąłem się do siebie.
- Z czego się śmiejesz... - spojrzał na mnie wrogo.
- Z niczego. Dlaczego zapisujesz to w ten sposób? Tak nie będziesz wiedział, co z tym zrobić.
- Siekiera tak każe.
- Tak to ona może kazać komuś, kto umie robić przekształcenia w pamięci. Chyba masz jakiś brudnopis na sprawdzianie?
- Mam.
- To zapisz to tam inaczej, a potem przepisz, tak jak ona chce. Spróbuj to zrobić w drugą stronę.
- Niby jak...
- Pomyśl chwilę. Aż tak głupi nikt nie jest.
Spojrzał na mnie ze złością.
- Lepiej uważaj. Chyba, że znów chcesz mieć kłopoty.
Wkurzyłem się. On jeszcze mi tu teraz grozić będzie.
- Wolę chyba mieć kłopoty niż siedzieć tu z tobą.
Wstał tak gwałtownie, że aż przewrócił krzesło.
- No to wypchaj się! Zjeżdżaj!
Proszę bardzo. Trzasnąłem tylko drzwiami, zleciałem po schodach i wypadłem na dwór. Zatrzymałem się, bo brakło mi tchu. Nie no. Teraz gówniarz wyleci, a wszystko będzie na mnie. Zgroza mnie przejęła na myśl o tym, jakie życie zgotuje mi jego fanclub. Trudno, zniosę jeszcze kilka upokorzeń, ale wyciągnę szczeniaka z tej pały i może wreszcie będę miał święty spokój. Nie, do cholery, nie dam sobą pomiatać... Wrócę, ale... Ale co? Cholera, chyba on nie chce wylecieć. Postawię mu twarde warunki, teraz rządzę ja. Beze mnie nie da sobie rady. Uśmiechnąłem się. Miło w końcu poczuć przewagę nad kimś, kto konsekwentnie zatruwał ci życie. Pokażę smarkaczowi, gdzie jego miejsce i teraz ja do diabła będę zimny i bezlitosny. Zemsta to jedyne co zrównuje nas z bogami. Nie pamiętam, kto to powiedział, ale miał rację. Dzieciak myśli teraz zapewne o swojej bliskiej przyszłości w jakiejś gorszej, może nawet - o zgrozo! - publicznej szkole, jak wrócę, zrobi wszystko, żeby tylko tam nie wylądować. Sprawiedliwość zatriumfuje, jak mawiają goście w białych kapeluszach. Wreszcie się odegram.
Wróciłem cicho na górę i wszedłem do jego pokoju. Mój chłopiec siedział oparty o drzwi balkonu, obejmował ramionami podciągnięte pod brodę kolana. Nie widział mnie, miał twarz zwróconą w stronę okna, włosy jak zwykle opadały mu na oczy. Nagle wydał mi się taki bezbronny i delikatny... Chryste, opamiętaj się, to bezwzględny drań, on nie wie, co to jakiekolwiek ludzkie uczucia.
Zimny drań westchnął cicho i opuścił głowę na kolana. Wciąż nie widziałem jego twarzy, a teraz tak bardzo, tak bardzo chciałem ją zobaczyć. Zacisnął palce na ramieniu i przełknął ślinę.
- Kam..
Błyskawicznie odwrócił twarz w moją stronę, zadrżały mu wargi. Zobaczyłem coś, czego nigdy w życiu bym się nie spodziewał i czego chyba nikt dotąd nie widział, coś co sprawiło, że urwałem w pół słowa i nic nie potrafiłem już z siebie wykrztusić. Mój chłopiec miał na twarzy łzy.
- Ja... ja... - o rany, teraz dopiero mnie znienawidzi, już prawie widziałem, jak te śliczne oczy wypełnia wściekłość i złość.
- Marek... - szepnął. - Wróciłeś? Czemu?
I postaw teraz twarde warunki, panie zemsta, bądź zimny i bezlitosny, powiedz, że teraz ty tu rządzisz tym przepięknym oczom, w których, jak na złość, nie ma ani śladu nienawiści, za to jest pełno łez.
- Miałem ci chyba pomóc, prawda?
- Ale przecież ty mnie nie lubisz...
O matko, jakie dziecinne zdziwienie...
- Co to ma do rzeczy... Dyrektor mi kazał.
Kolejny potok łez.
- Niepotrzebujętwoo jejłaskispadaj - wyrzucił to z siebie jednym tchem, robiąc tylko małą przerwę na zachłyśnięcie się własnymi łzami.
- Nie zachowuj się jak dziecko. - Nic bardziej kretyńskiego nie mogłem już chyba powiedzieć, ale zupełnie nie wiedziałem co się tu dzieje. - Chyba nie chcesz wylecieć.
- Wszystko mi jedno, może tak będzie lepiej... - powiedział to jakoś tak cicho i smutno, że poczułem się jak ostatnia świnia. Zupełnie nie wiedziałem, co robić. Usiadłem obok niego na podłodze i spojrzałem gdzieś ponad jego głową.
- Posłuchaj. Dla naszego wspólnego dobra musisz wyciągnąć się z tej pały. Wiem, że mnie nie lubisz, ale...
- Właa śnie, że lubię...
Masz! To nowość! Hit sezonu!
- Co ty powiesz...? - mruknąłem, na gwałt próbując przejrzeć jego taktykę. Co mu może przyjść z podobnie niedorzecznego łgarstwa?
- Ty... jesteś dla mnie taki... taki okropny....
ŻE CO ?!?!
- Możesz powtórzyć? Ja? A czy to przypadkiem nie ty ciągle zatruwasz mi życie?!
- A czego ty oczekujesz? - zerwał się i wreszcie zobaczyłem w jego oczach złość, ale teraz na pół przemieszaną z rozpaczą. - Przyjechałeś sobie niewiadomo skąd i wydaje ci się, że jesteś od nas lepszy, że możesz mną gardzić, że...
- Tak ci się wydaje? - teraz ja poczułem ogarniającą mnie wściekłość - Że ja się wywyższam, że gardzę takimi jak ty? A może po prostu nie widziałem powodu, żeby padać przed wami na kolana? Przed czym? Przed waszą kasą? Koligacjami? Pozycją towarzyską? A ty nie możesz znieść tego, że ktoś nie czci cię jak jakiegoś indyjskiego bożka, że ktoś ośmiela się mieć inne zdanie, że ktoś nie uważa cię za ósmy cud świata? Dla ciebie to zbrodnia, prawda? Więc robisz wszystko, żeby zniszczyć tego, kto ci się sprzeciwia i w tej swojej okrutnej zabawie nie zważasz na nic! Wiesz dlaczego? Bo myślisz tylko o sobie, inni nic cię nie obchodzą, jesteś zwyczajnym, płaskim egocentrykiem i podłym, egoistycznym draniem, który z nikim i niczym się nie liczy, jesteś...
Urwałem nagle, bo spojrzałem na niego.... Nigdy nic mnie bardziej nie przeraziło i nie zabolało niż widok tej ślicznej, delikatnej twarzy ściągniętej cierpieniem. Miał zaciśnięte dłonie, jego wargi drżały, a w oczach było takie potworne przerażenie i ból, że głos dosłownie uwiązł mi w gardle.
- Naprawdę... naprawdę taki jestem? Przecież... przecież ja... Marek, proszę cię...
Zrobiłbym teraz wszystko, żeby cofnąć to, co przed chwilą powiedziałem, bo nie mogłem znieść tych zrozpaczonych oczu. Nieważne co mi zrobił, nie chciałem jego bólu, naprawdę nie chciałem...
- Tak. Właśnie taki.
Boże, dlaczego ja to powiedziałem? Chciałem powiedzieć coś zupełnie innego i nagle usłyszałem swój głos mówiący takim samym tonem, jaki nie tak dawno sam słyszałem z ust chłopca, który wyglądał teraz jakby ktoś go uderzył.
- Tylko ty... tylko ty powiedziałeś mi coś takiego... ojciec... od niego słyszałem, że jestem idiotą, że do niczego się nie nadaję, ale nigdy nikt mi nie powiedział, że jestem zły. Nigdy dotąd... Jeśli ty tak mówisz, to pewnie masz rację.... Ja dobrze wiem, że nie mam żadnych przyjaciół, że ci kretyni i wszystkie te moje dziewczyny są przy mnie tylko po to, żeby mieć dobrą pozycję w szkole i czasem dostęp do moich pieniędzy. Wiem, że ty jesteś inny niż my wszyscy, że... Masz rację, jestem zły...
- Nie... nie mam racji. - szepnąłem. Te ciepłe, smutne oczy nie mogłyby należeć do nikogo złego. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak zraniony patrzył jeszcze z takim łagodnym ciepłem w spojrzeniu. Dlaczego on tak na mnie patrzy? - Wcale nie jesteś zły...Ty... chyba... Nie rozumiem cię... ale nie jesteś zły, jestem tego pewien...
A on się do mnie przytulił... Tak po prostu... Jak małe dziecko. Oparł głowę na mojej piersi i mówił coś tak cicho, że nawet nie byłem w stanie tego usłyszeć. Objąłem go delikatnie i pogłaskałem po głowie. Biedny dzieciak. Był zupełnie roztrzęsiony. Ale dyrektor trafił... ze mną na korepetycje. Teraz to on się już raczej na matmie nie skupi.
Wciąż płakał, więc ostrożnie usiadłem z nim na łóżku i oparłem się o ścianę. Łagodnie wycierałem chusteczką łzy z delikatnej twarzy na moim ramieniu.
- Wiesz co... Nic już dzisiaj z tej nauki nie będzie. Jutro do ciebie przyjdę...
- Nie idź...
- Przecież nigdzie nie idę.
Siedziałem tak przez kilka godzin. Kamil zasnął i czułem przy sobie spokojne już bicie jego serca. Patrzyłem na śliczną twarz opartą o moje ramię i nagle uświadomiłem sobie, że dziś już dwa razy bezwiednie pomyślałem o nim mój chłopiec. Ale dlaczego, Boże, przecież...
Spojrzałem na zegarek, dochodziła dziewiąta. Miałem być najpóźniej o ósmej, mama mnie zabije. Westchnąłem i delikatnie zdjąłem ręce Kamila z mojej szyi. Położyłem go na łóżku i przykryłem jakimś kocem. Wyszedłem cicho i biegiem ruszyłem na przystanek.



Tak, tak, proszę państwa. Korepetycje to jest niebezpieczna rzecz ;P