Wilk 2 4
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 22:31:14
Rozdział 4:

"Pokuta"



Było południe. Tropikalny las parował gorącem, a zapach prochu, spalenizny oraz krwi unosił się w upalnym powietrzu. Stałem nad brzegiem rzeki; po jej drugiej stronie, w oddali majaczyła jakaś osada... Płonąca osada. Właściwie już dogasająca... Przeniosłem wzrok na stojącego po kolana w wodzie Nickolasa. Jego mundur, podobnie, jak mój był uwalany posoką. Młodzieniec rozbierał się. Ruszyłem w jego kierunku, wchodząc w odpornych na zamoczenie, żołnierskich butach do wody.
- To dziwne... - mruknąłem, podchodząc do niego. - Pieprzymy się od paru tygodni, a jeszcze nie widziałem cię całkiem nagiego...
- I uważasz, że pora to nadrobić? - uśmiechnął się, ściągając górę munduru. Rzucił kaftan do wody. Zamoczył kilka razy, by zmyć krew. Na tym materiale substancje się nie trzymały, a i wysychał błyskawicznie. Nickolas rzucił kaftan na brzeg i zaczął rozpinać spodnie, patrząc na mnie prowokująco.
Kąciki moich ust uniosły się lekko. Przykucnąłem, nabierając wody w dłoń i przemyłem twarz, wycierając zeń krew. Nickolas nagle drgnął. Ujął dłońmi moją twarz, zbliżył się, jak do pocałunku. I nagle zlizał czerwoną strugę z mojego policzka. Odsunął się z uśmiechem triumfu, najwyraźniej rozbawiony szokiem, jaki we mnie wywołał.
- Ciebie rajcuje krew... - stwierdziłem, sam będąc zdziwionym fascynacją tym odkryciem, jaka zabrzmiała w moim głosie. Popatrzył na mnie z rozbawieniem. Lodowato niebieskie oczy błyszczały z pożądania.
- Czy to ważne, co mnie rajcuje? - zapytał. Znowu przyciągnął moją głowę i pocałował mnie namiętnie. - Skutek jest przecież taki sam. - mruknął, odrywając się od moich warg. - Dostajesz dupy! - wyszeptał, zaczynając rozpinać mi mundur.


Otworzyłem oczy, patrząc w biały sufit. Śpiący obok mnie Lucas oddychał cicho i spokojnie. Oblizałem spierzchnięte wargi. Tak! Naprawdę była pora, aby zmienić klimat!



* * *



Ciemnowłosy mężczyzna siedział przy biurku i przeglądał wyświetlające się na ekranie komputera dokumenty. Nagle usłyszał jakiś rumor, jakby coś piętro niżej spadło z impetem na podłogę. Czarny Kondor drgnął i zaczął nasłuchiwać. Po krótkiej chwili do jego uszu dotarły również jakieś krzyki i kolejne hałasy. Westchnął, zagryzł wargi i energicznie wstawszy, ruszył do wyjścia.


* * *



Silny kopniak odrzucił brązowowłosego nastolatka i powalił go na ziemię. Dziewczyna o czarnych jak węgiel włosach zaczesanych w, w tej chwili nieco potargane, kitki, zerwała się szybko z podłogi i nie czekając aż przeciwnik wstanie i wykorzystując chwilę swojej przewagi rzuciła się na niego z pazurami. Dosłownie. Miała półtoracentymetrowej długości srebrne tipsy. Tamten zasłonił się przed paznokciami i chwyciwszy oponentkę za nadgarstek, a drugą ręką za zbyt dużą na nią koszulkę pociągnął w dół, tak, że walczący przeturlali się kilkakrotnie okładając wzajemnie pięściami, drapiąc i wypadając na korytarz. Obserwujący to wszystko inni mieszkańcy podążyli za nimi w atmosferze gorącego dopingu, nawołując co chwila:
- "Ugryź go, Maja!!" Albo: "Dalej, Harry!!"
Bójka trwała jeszcze kilka chwil, kiedy nagle rozległo się ostre:
- Spokój!! - wszyscy ucichli i rozstąpili się przed mężczyzną, jednak okładający się nie zaprzestali walki. Maja nagle ugryzła chłopaka w rękę. Wrzasnął.
- Złoję ci skórę, ty cholerna szmato! - wysyczał brunet, okładając dziewczynę po bokach. Zapiszczała, kuląc się i zasłaniając.
- Uważaj, żebym ja ci nie złoił skóry! - warknął Czarny Kondor podchodząc do nich szybkim krokiem i mocno chwytając Harry'ego za ramię oraz kark, po czym podnosząc go bez trudu i stawiając na równe nogi. Maja zerwała się z miejsca, zamierzając dołożyć unieruchomionemu przeciwnikowi. Mężczyzna błyskawicznie złapał ją za koszulkę i skręcając mocno materiał, przytrzymał dziewczynę w miejscu. - Powiedziałem: spokój!! - potrząsnął nią z wściekłością. - Eric! - zawołał. Starszy, czarnowłosy chłopak o śniadej cerze wyszedł z pokoju z całkowicie obojętnym wyrazem twarzy. - Zamknij ich w piwnicy. W osobnych pomieszczeniach! - pchnął Harry'ego w stronę chłopaka. - Weź do pomocy Jerarda - dorzucił, patrząc na wchodzącego właśnie po schodach zaskoczonego młodzieńca. Puścił dziewczynę, która zdążyła już nieco ochłonąć.
- To on zaczął! - zawołała, pokazując Harry'ego palcem. - Powiedział...
- Nie obchodzi mnie, co powiedział, Maja! - warknął Jareth, chwytając ją za ramię i prowadząc do blondyna z warkoczem. - A wy na co czekacie? - huknął na otaczające ich zbiegowisko. - Rozejść się! Nie ma tu nic do oglądania! - wrzasnął i szybko ruszył do swojego gabinetu.


* * *



Kathy siedziała w ratanowym fotelu w zacisznym cieniu ogrodowej altanki. Czułem na plecach jej badawcze spojrzenie. Po tym, co jej powiedziałem zapewne najchętniej wywierciłaby mi wzorkiem dziurę w plecach. I to przypuszczalnie nie jedną! Zachowując jednak zimną krew zrywałem z krzaków piękne dojrzałe pomidory, wkładając je ostrożnie do koszyka. Psy szczekały obskakując biegającą po trawniku czteroletnią dziewczynkę o włosach czarnych i połyskujących w słońcu niczym krucze pióra. Dochodził do nas jej dźwięczny rozradowany śmiech.
Wszędzie było błogo i spokojnie... tylko ta pogłębiająca się, lodowata, wróżąca niechybną awanturę cisza za moimi plecami sprawiała, że raz po raz chodziły mi ciarki po karku.
Kathy należała do osób, które muszą w takiej właśnie ciszy przegryźć się przez informację, zanim zapytają:
- Ale dlaczego? - padło z jej ust. Westchnąłem, odwracając się w jej stronę. Siedziała ze skrzyżowanymi na piersi rękami i przyglądała mi się bacznie.
- Po prostu - odparłem. - Muszę zmienić otoczenie.
Zapadła długa chwila milczenia, zakończona prychnięciem kobiety.
- Po prostu nie potrafisz tak żyć, przyznaj! - przekrzywiła lekko głowę, wciąż obserwując mnie badawczo.
- Jak? - udałem, że nie wiem, o czym mówi.
- W takiej stagnacji... - wstała. - Nie dziwię ci się... zawsze byłeś człowiekiem czynu... W końcu ześwirujesz od tych pomidorów! Zresztą i tak już długo wytrzymałeś...
- Nie, Kathy... nie w tym rzecz... - skrzywiłem się.
- Więc o co chodzi? - zapytała, wstając i podchodząc do mnie. - Wiesz, że mi możesz powiedzieć...
Zastanowiłem się. Sam nie byłem pewien, co mnie dręczy... Ale jakoś trzeba było to nazwać. To pierwszy krok do wyzwolenia.
- Powiedzmy, że o moje grzechy... - powiedziałem cicho, patrząc na biegającą z psami dziewczynkę.
- Grzechy? - szepnęła Kathy. - Demony przeszłości?
- Dokładnie - przeniosłem wzrok na kobietę.
- I co zamierzasz zrobić? - zmarszczyła brwi.
- Odpokutować - odparłem.


* * *



Sharla popatrzyła na siedzącego w fotelu naprzeciwko ciemnowłosego mężczyznę. Jego ametystowe spojrzenie było trochę nieobecne, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Jareth... - powiedział. Ocknął się, patrząc na nią z uwagą. - Jesteś pewien? - zapytała.
- Tak - odparł. - W stu procentach.
- I chcesz powiedzieć... że klient Very też... - zaczęła Sharla.
- Też był dla mnie wiadomością - dokończył za nią mężczyzna. - Telefon Lil tylko potwierdził moje podejrzenia...
- Napuścili kogoś? - zdumiała się. - Lotos nie traci czasu!
- I nie przebiera w środkach - westchnął. - Chcą mnie zastraszyć... Dać mi wyraźną informację, że nie będzie lekko, kiedy już Villain wróciła.
- Nadchodzą ciężkie czasy? - westchnęła. - Chcesz, żebym się przygotowała?
- Tak. Oboje musimy... - kiwnął głową. Przez chwilę milczeli. Sharla zapisała coś na palmptopie.
- Weźmiesz ją do siebie? - zapytał nagle Czarny Kondor.
- Veronique? - zdziwiła się kobieta. Skinął głową.
- Jest diabelnie inteligentna - osądził. - Nie chcę, żeby się u mnie zmarnowała.
- Zmarnowała? - Sharla zmrużyła oczy. - A może po prostu chcesz ją odsunąć od siebie?
- Fakt... - przyznał szczerze. - Nie lubię, kiedy własna dziwka robi mi w łóżku dogłębną psychoanalizę... - skrzywił się, a kobieta wybuchła śmiechem.
- Zobaczę, co da się zorganizować, Jareth. Na razie jednak musisz znieść jej zapędy psychologiczne. Możesz ją dzisiaj zabrać - zapisała coś na palmptopie.
- A Kitsune?
Sharla spoważniała.
- On chce jak najszybciej wrócić do pracy... - zaczęła.
- I słusznie! - skomentował szorstko.
- Jareth... - powiedziała kobieta z nutką łagodnej nagany. Czarny Kondor westchnął z rezygnacją.
- Jak to wygląda? - zapytał.
- Nie jest źle - odrzekła, wstając. - Przepiszę mu leki i jutro może wracać. Jednak dobrze by było, gdybyś dał mu parę dni urlopu.
- Nie ucz mnie, jak mam burdel prowadzić - odezwał się nieoczekiwanie ostro. - To moja dziwka!
- Ale mój pacjent! - warknęła Sharla. - I zalecenie lekarza - zakończyła, wstając. - I koniec dyskusji, panie zły alfonsie! - dodała, widząc, że Jareth jeszcze chce coś powiedzieć. Westchnął ze złością, jednak nie odrzekł nic. Kobieta uśmiechnęła się pojednawczo.
- Nie trać swojej zimnej krwi, Czarny Kondorze... mam przeczucie, że będzie ci niebawem wyjątkowo potrzebna... - powiedziała z odrobiną smutku.


* * *



Siedzący na sofie w salonie Lucas popatrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Dlaczego akurat tam? - zapytał cicho. Po ostatnich wydarzeniach wciąż był przygaszony i smutny. Jednak nie litowałem się nad nim. W końcu musiał się jakoś zahartować.
- Rozumiem, że nie chcesz tam wracać - powiedziałem, siadając w fotelu obok. - Nie zmuszam cię. Nie będzie mnie tylko kilka tygodni...
- Tygodni?! - przerwał mi. Zamilkłem. Przez moment panowała cisza. Wreszcie nabrałem tchu:
- Tyle mi to zajmie... Wiesz, jak to jest z tymi interesami... - wytłumaczyłem oględnie.
- Ale dlaczego akurat TAM?! - zawołał, marszcząc brwi.
- Bo tam mieszka mój adwokat! - wyjaśniłem twardo. - I muszę umówić się z nim i moim potencjalnym wspólnikiem na kilka spotkań. Nie chcesz, nie jedź. Nie zmuszam cię! - wstałem. - Chociaż moim zdaniem zmiana otoczenia by ci się przydała... - dodałem, wychodząc z salonu.


* * *




Padało. Opierający się plecami o mur Rishka podniósł wzrok, gdy czarna Anakonda zatrzymała się na ulicy tuż obok niego. Drgnął. Czarny Kondor wykonał nieznaczny ruch głową.
- Wsiadaj! - polecił. Chłopak błyskawicznie znalazł się na miejscu pasażera. Zapiął pas. Mężczyzna ruszył.
- Jak ruch? - zapytał szef. Rishka przełknął suchość w gardle. Cholernie bał się tego pytania.
- Jeszcze nie miałem żadnego klienta... - wyszeptał.
- Co takiego? - padło z ust mężczyzny. Rishka zadrżał. Wyczuł, że szef jest wściekły. Chłopak chciał powiedzieć, że przecież jest na ulicy dopiero od godziny, że pogoda jest paskudna i w ogóle. Jednak powiedział tylko:
- Przepraszam... - pochylił głowę.
- Zawiozę cię gdzieś, gdzie odrobisz część swojego długu - wyjaśnił zimno Czarny Kondor. Chłopak popatrzył na niego, ale nie odrzekł nic. Zrobiło mu się gorąco.


* * *



Właśnie kończyłem układać koszule w walizce, kiedy w progu sypialni stanął Lucas.
- Szybko się spakowałeś - ocenił sucho.
- Podjąłem decyzję i zwyczajnie jestem konsekwentny - wzruszyłem ramionami. Byłem lekko zirytowany. Nie na Lucasa. Na siebie... za to, że muszę go oszukiwać. Jednak złość zwracała się przeciwko chłopakowi. Musiał to wyczuwać.
- Masz już wykupiony bilet? - zapytał, wciąż tym samym beznamiętnym tonem.
- Tak - odparłem. Chłopak westchnął tylko i odwróciwszy się na pięcie wyszedł z sypialni.


* * *



Wysiedli na parkingu przed niedużym domkiem na przedmieściach Nowego Miasta. Otworzył im wysoki mężczyzna po czterdziestce, z gęstą czarną brodą i zaplecionymi w warkocz włosami. Uśmiechnął się do Czarnego Kondora, uścisnęli sobie dłonie. Poprowadził ich do pokoju, zdawać by się mogło, gościnnego. Ale to nie był zwykły salon. Stało w nim duże łóżko, a obok niego na stelażach zamocowane były kamery oraz różnego rodzaju oświetlenie. Było tam jeszcze dwóch mężczyzn i chłopak, niewiele starszy od Rishki. Wszyscy trzej popatrzyli na niego z uwagą. Rishka zrozumiał, co będzie tutaj robić. Zacisnął zęby, gdy poczuł, jak coś zaczyna dławić go w gardle. Już kiedyś kręcił filmy porno. Dla szefa. W Dahli. Ale teraz...miał zostać wynajęty... Sam nie wiedział, dlaczego poczuł nagle to rozżalenie. Przecież łatwo jest zapomnieć o kamerze. Drgnął, gdy Czarny Kondor skończył cichą rozmowę z brodaczem, podszedł do Rishki.
- Odbiorę cię o siódmej - poinformował. Chłopak wstrzymał oddech. Dziesięć godzin? Skinął jednak tylko głową. Brodacz podszedł i znowu oddalili się z Czarnym Kondorem na stronę. Kątem oka Rishka widział, jak przekazywane są pieniądze. Duża ilość pieniędzy. Zamknął oczy. Dobrze. Chciał jak najszybciej spłacić swój dług. I żeby Czarny Kondor mu kiedyś darował.


* * *



Simon schował garść kredytów do przypiętej do paska kasetki. Przeczesał palcami rozpuszczone włosy i poprawił rozpiętą koszulę. Łańcuszki zabłyszczały na jego brzuchu. Zamierzał ruszyć w kierunku wyjścia z zaułku, kiedy nagle usłyszał za sobą czyjeś kroki.
- Ile bierzesz? - dobiegł męski głos. Przystanął i obejrzał się. Pod ścianą, tuż przy rogu budynku, stał wysoki, śniadoskóry młody mężczyzna. Miał krótko przystrzyżone czarne włosy i szare oczy, które wyraźnie kontrastowały z jego ciemną karnacją. Ubrany był w szarą koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami oraz dżinsy.
- To zależy za co... - odparł kokieteryjnie Simon, podchodząc do niego wolnym krokiem. Mężczyzna objął go w talii, przyciągając do siebie. Pocałował mocno w usta.
- Tęskniłem... - wyszeptał, gdy przerywali pocałunek. Simon westchnął.
- Co tu robisz? - mruknął niechętnie, odsuwając się nieco od niego.
- Nie ma co... - burknął mężczyzna, zaskoczony tym nagłym dystansem. - Miły jesteś... Mam się poskarżyć alfonsowi? - zapytał takim tonem, że nie dało się określić, czy żartował, czy mówił to absolutnie serio. Simon znowu westchnął.
- Czego chcesz? - mruknął, zabierając się za rozpinanie koszuli mężczyzny.
- Dobrze wiesz... - odparł, ujmując palcami jego podbródek i zmuszając chłopaka do spojrzenia mu w oczy.
- No właśnie nie wiem! - żachnął się Simon. - Jak chcesz seksu, to musisz zapłacić, jak każdy inny... on ma tu wszędzie ludzi... - wyjaśnił kwaśno. Mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem.
- Słynne oczy i uszy Czarnego Kondora? - mruknął. - Więc to nie pogłoski?
- Żebyś wiedział... - przesunął dłońmi po brzuchu i bokach klienta, przytulając się do jego torsu.
- Nie chcę seksu - chwycił go za ręce i odsunął od siebie.
- A to akurat nowość w twoim przypadku - mruknął obojętnym tonem Simon, odsuwając się.
- Chcę czegoś innego... dobrze wiesz, czego... - znacząco zawiesił głos.
- Nie teraz - odparł krótko chłopak i odwrócił się na pięcie, zamierzając odejść, jednak mężczyzna chwycił go za nadgarstek.
- Nie tak się umawialiśmy! - warknął zirytowany. - Jeśli myślisz, że dam się oszukać...
- Nie gadaj bzdur! - syknął Simon, wyrywając rękę z jego uścisku. - Przyjdź do burdelu i mnie wynajmij u szefa na cały dzień. Wtedy wszystko ci wyjaśnię... - zapewnił, ruszając do wyjścia z zaułku.
- Dobra... - zgodził się niechętnie i nagle jakby coś go olśniło. - Zaczekaj! - zawołał za nim. - O kogo mam go zapytać?
- O Simona - odrzekł, odchodząc.


* * *



Szef odebrał go punktualnie o siódmej wieczorem. Rishka prawie półprzytomny ze zmęczenia powlókł się do auta. Usiadł, starając się nie okazywać bólu. W czasie drogi powrotnej żaden z nich nie odezwał się ani słowem. Rishka nawet przysnął na moment. Obudził się, gdy samochód stanął. Chłopak zdał sobie sprawę, że zatrzymali się przed burdelem. Zdziwiło go to, gdyż był przekonany, że szef odwiezie go na ulicę, żeby skończył swoją dwudziestogodzinną zmianę. Czarny Kondor już na początku oświadczył mu, że Rishka ma mu się nie pokazywać w domu. Chłopak przychodził tylko rozliczać się z Arturem, wziąć prysznic i coś przegryźć w biegu, chociaż zazwyczaj jechał na tabletkach obiadowych, zresztą jak większość chłopaków. Snu zaznawał tylko w łóżkach klientów, o ile się na to zgadzali. W końcu człowiekowi nie potrzeba tak dużo wypoczynku, jak się może wydawać. Co stopniowo odkrywał.
- Wysiadaj! I do mojego gabinetu! - polecił Jareth. Chłopak wzdrygnął się i poczuł, jak robi mu się słabo. Po co ma tam iść? Co szef od niego jeszcze chce? Jednak posłusznie wysiadł i szybkim krokiem ruszył w kierunku wejścia dla pracowników. Czarny Kondor uruchomił zamek centralny w samochodzie, następnie wszedł głównym wejściem.
Kiedy dotarł na górę, Rishka już czekał pod drzwiami do gabinetu. Mężczyzna otworzywszy drzwi kartą, przepuścił pracownika przodem. Chłopak wszedł, stając przed biurkiem. Jareth ściągnął pelerynę i marynarkę. Pod spodem miał czarną koszulę i krawat. Podszedł do Rishki, objąwszy go w pasie, pocałował w usta. Chłopak odpowiedział chętnie na pieszczotę. Zrobiło mu się gorąco ze strachu. Po dzisiejszym dniu dalszy seks był ostatnią rzeczą, na którą Rishka miał ochotę. A seks z szefem plasował się nawet za tym ostatnim miejscem. Czarny Kondor musiał wyczuć zwiększające się napięcie.
- Co jest?! - warknął mężczyzna. Rishka zadrżał. Przełknął suchość w gardle. Opuścił wzrok.
- Wybacz mi...ale...czy mógłbym...się przedtem umyć...? - wydusił szeptem, patrząc wciąż w podłogę. - Tam mi nie pozwolili... - dodał tytułem wyjaśnienia. Czarny Kondor odsunął się nieco i skinął głową. Rishka kiwnął na podziękowanie, ruszając do wyjścia. Prysznice dla pracowników były przecież na dole. Dawniej zdarzało mu się korzystać z łazienki w pokoju szefa, teraz jednak nawet nie śmiał pomyśleć... Jareth niespodziewanie chwycił go za łokieć i szarpnął, odwracając w swoją stronę.
- Skorzystaj z mojej - polecił grobowym głosem, popychając chłopaka we właściwym kierunku. - I pospiesz się! - dodał. Rishka znowu pokiwał głową, niemalże biegnąc do łazienki. W drodze do drzwi dosłownie zrzucił z siebie ubranie i nagi wparował do wyłożonego białymi kafelkami pomieszczenia. Wskoczył pod prysznic. Umył się szybko i dokładnie. Miał w tym wprawę. Kiedy się odwrócił i wychylił, by sięgnąć po ręcznik na półce dla pracowników, dostrzegł stojącego w progu Czarnego Kondora. Poczuł zażenowanie. Sam nie wiedział, dlaczego. Mężczyzna przecież nie raz obserwował go pod prysznicem. Kilka razy brali go razem. A teraz jakoś... Wyszedł z kabiny i stanąwszy na puchatym dywaniku, zaczął się wycierać. Jareth podszedł do niego i sięgnął po coś, co stało na półce nad marmurowym blatem obok umywalki. Była to mała buteleczka. Specjalna oliwka. Rishka skwapliwie pokiwał głową na znak, że rozumie, co ma zrobić, a mężczyzna bez słowa wyszedł z łazienki.


* * *



Simon wszedł do pokoju chłopców. Jerard przebierał się, a Risei leżał na swoim łóżku i czytał książkę. Simon zawahał się przez moment, po czym wypalił:
- Możecie mnie oświecić jak tu jest z kontaktem ze światem? - zapytał. Risei nawet nie drgnął, wciąż czytając. Jerard popatrzył na Simona krytycznie.
- Co masz na myśli?
- Jakbym chciał sprawdzić pocztę internetową, albo coś w tym stylu?
- W czym problem? - założył czystą koszulkę i wzruszył ramionami. - Idź do cyberkafejki... - poradził. Simon zmarszczył brwi.
- Oddaję szefowi napiwki, nie stać mnie - burknął zirytowany.
- Jak jesteś głupi to cierp - wzruszył ramionami Jerard. - Ja nie pożyczę. I tak mam długi u chłopaków. Przykro mi.
- A tutaj? Jest jakiś komputer? - zapytał.
- Pewnie. Nawet kilka... - mruknął Risei, który dotychczas sprawiał wrażenie całkowicie pochłoniętego lekturą.
- I można ich używać? - Simon uniósł w zdumieniu brwi.
- Jasne... któryś z ludzi szefa pewnie da ci skorzystać ze swojego komputera... - Risei wzruszył ramionami.
- Serio? - zdumiał się.
- Tak... jak wystarczająco ładnie poprosisz... - dodał nie odrywając wzroku od strony.
- Wystarczająco ładnie? - powtórzył Simon
- Taaa... - mruknął Jerard, zarzucając na ramię dżinsową kamizelkę. - Jak wystarczająco szeroko rozłożysz nogi... - mrugnął do niego i wyszedł z pokoju.


* * *



Gry wstępnej po prostu nie było. Jareth nie potrzebował żadnych pieszczot. Ciągle w ubraniu wsunął się na leżącego na wznak chłopaka, rozpiął spodnie, wydobył, co trzeba i brutalnie w niego wszedł. Rishka zacisnął zęby. Bolało go. Cholernie. Cały w środku był dzisiaj już tak... zużyty, że każde pchnięcie mężczyzny było katorgą, mimo, że chłopak użył naprawdę dużo oliwki... Nie śmiał się odezwać. W chwili obecnej starał się nawet nie dotykać szefa z własnej inicjatywy. Przecież Jareth nie wydał mu nawet takiego polecenia. Wobec tego chłopak tylko przygryzł dolną wargę i cierpliwie leżał. Jednak, gdy mężczyzna przyspieszył wciągnął gwałtownie powietrze przez zaciśnięte zęby. Wielki członek poruszał się w nim, drążąc i drgając bezlitośnie. Rishka zamknął oczy. Wydawało mu się, że to trwa niewiarygodnie długo. W pewnym momencie zaczął się modlić, żeby Jareth już w nim skończył. Bo nie wytrzyma. Krzyknie, albo co gorsza zacznie go błagać, żeby dał mu spokój. Wreszcie doczekał się. Czarny Kondor wszedł w niego mocno i w kilku silnych spazmach wypełnił go swoim gorącym nasieniem. Chłopak odetchnął z ulgą, gdy szef wyszedł z niego i usiadł na łóżku, plecami do niego. Mężczyzna oddychał szybko, ale jego oddech błyskawicznie powracał do normalnego rytmu.
- Wynoś się, Rishka! - warknął. - I na ulicę! - dodał. Chłopak bezzwłocznie zerwał się z łóżka. Zaciskając zęby z bólu, pozbierał swoje rzeczy z podłogi i nie ubierając się, opuścił pokój szefa.


* * *




Kiedy wróciłem do domu dostrzegłem samochód Lucasa zaparkowany na podjeździe przed apartamentowcem. Wysiadłem z auta i szybko skierowałem się do drzwi. Rozsunęły się, gdy podszedłem. Wkroczyłem po miękkim dywanie do przytulnego przestronnego wnętrza. Skinąwszy na powitanie portierowi, skierowałem się w lewo, mijając windy i idąc w stronę restauracji.
Tak, jak się spodziewałem, Lucas siedział w holu dla gości. Ubrany był elegancko, w jasnoszary garnitur, włosy miał rozpuszczone i czytał gazetę.. Podszedłem do niego. Podniósł wzrok i odłożywszy lekturę wstał.
- Przepraszam, Jack. Miałeś rację... - powiedział cicho. - I chcę być z tobą, nieważne gdzie...
Uśmiechnąłem się lekko, nieco rozczulony takim wyznaniem. Zastanawiałem się, ile tu czekał, żeby mi to powiedzieć.
- Chodźmy na górę - zaproponowałem, wyciągając kartę do windy.


* * *



Ubrał się na schodach, po czym ruszył korytarzem. Mijał właśnie rząd pokojów dziewczyn, kiedy wyszła Shania. Popatrzyła na chłopaka.
- Ej, Rishka! - zawołała. - Co jest? - zmarszczyła brwi.
- A co ma być?! - fuknął na nią zirytowany.
- Czemu zamieniasz się w fontannę? - zapytała półżartem, jednak w jej oczach był niepokój. Rishka drgnął.
- Co ty pleciesz?! - mruknął coraz bardziej rozzłoszczony i dopiero wtedy zrozumiał. Uniósł dłoń do twarzy, starł palcami łzy. - Nic mi nie jest... - odrzekł szorstko, ruszając przed siebie. Uświadomił sobie, że dziewczyna wciąż za nim spogląda. Przystanął. - Przepraszam. Mam kiepski dzień. Naprawdę... nie przejmuj się! - rzucił, zaledwie zerknąwszy na nią przez ramię i odszedł. Shania patrzyła jak schodzi w dół. Westchnęła i odwróciła, spoglądając na schody prowadzące do gabinetu szefa.


* * *



W pokoju panował przytulny półmrok. Wiliśmy się leniwie w pościeli, która swą atłasową gładkością mile muskała nasze nagie ciała. Lucas delikatnie przeczesywał moje włosy. Poruszałem się w nim rytmicznie, a on całował moje usta, twarz, skubał wargami płatki uszu. Kochaliśmy się spokojnie, łagodnie, kojąco. Już dawno tak nie było...