Wilk 2 3
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 22:30:49
Rozdział 3:

"Przestroga"




Rześkie powietrze oraz śpiew ptaków zwiastowały kolejny ładny dzień. Otworzyłem oczy, patrząc w błękitne, bezchmurne niebo. Leżałem na trawie, na żołnierskim materacu. Przekręciłem się na bok, spoglądając na spoczywającą przy mnie postać w mundurze. Jasne, związane w koński ogon włosy Nickolasa rozsypały się na posłaniu. Jego przystojna twarzy była spokojna. Sprawiał wrażenie pogrążonego w głębokim śnie. Przysunąłem się do niego i najpierw musnąwszy ustami jego policzek, pocałowałem delikatnie w usta. Usłyszałem jak odbezpiecza broń, której lufa nagle znalazła się przy moim kroczu.
- Trzymaj węża w spodniach, kochasiu... - warknął, otwierając oczy.
- Nie mamy dzisiaj ochoty? - zapytałem przekornie, jednak odsunąłem się od niego. W przypadku Nickolasa natarczywość była zbyt dużym ryzykiem.
- Powiedzmy... - zabezpieczył i schował broń.
- Jak chcesz... - odrzekłem. - Sam sobie poradzę... - zmrużyłem oczy i sięgnąłem do rozporka. Rozpiąłem spodnie, wsuwając dłoń i wydobywając na światło dzienne swój członek. Popatrzyłem na mojego kochanka, zaczynając się pieścić. Penis szybko sztywniał pod dotykiem palców. W końcu sterczał wielki i dumny, z lśniącym czubkiem. Nickolas przez długą chwilę patrzył na mnie i moje zabiegi, a ja widziałem, jak stopniowo zmienia się wyraz jego oczu, jak stają się szkliste i pełne podniecenia. W końcu przysunął się i pochylił w kierunku moich ud.
- Skurwysyn... - usłyszałem tylko zanim wziął mnie w usta.


Otworzyłem oczy. Leżałem na boku. Na wprost mnie była ściana z oknem, osłoniętym dźwiękoszczelną żaluzją. Zamknąłem powieki. Co za cholerstwo?! Jeśli tak mają wyglądać wszystkie moje sny, wolę więcej nie zasypiać. I ten niezwykły realizm... Westchnąłem. Nagle zdałem sobie sprawę, że mój członek jest sztywny. Jęknąłem. Co jest?! Nie miałem nastu lat, żeby mi się zdarzało takie coś. Poczułem, jak Lucas porusza się za moimi plecami. Przywarł do mojego grzbietu swoim ciepłym ciałem, a po chwili jego dłoń wsunęła mi się na brzuch. Chciała powędrować niżej, jednak chwyciłem go za nadgarstek.
- Jack... - wyszeptał przymilnie i pocałowawszy mnie w kark, połaskotał włosami.
- Lu... - mruknąłem, zerkając na budzik na szafce. - Jest prawie wpół do dziesiątej... - poinformowałem.
- No i co z tego? - zdumiał się, znowu mnie całując w szyję.
- O której miałeś być na tym spotkaniu? - zapytałem. Lucas znieruchomiał.
- O kur... - nagle zerwał się z łóżka, niemalże biegnąc do łazienki. Odetchnąłem z ulgą. Usiadłem, sięgając po leżący na krześle szlafrok. Założyłem go i wyszedłem z sypialni, kierując się po schodach w dół, do gościnnej łazienki. Musiałem wziąć prysznic. Możliwie ZIMNY prysznic.



* * *



Kitsune siedział na łóżku i zabandażowanymi dłońmi usiłował wyciągnąć sobie venflon.
- Co ty wyprawiasz? - zawołała Sharla w progu. Popatrzył na nią spłoszony.
- Nic mi nie jest! - zawołał, a głos mu się załamał. Kobieta podeszła do niego.
- Musisz zgrywać takiego twardziela?! - oparła mu dłoń na ramieniu i zmusiła do położenia się. Uległ pod naciskiem. Sharla usiadła na krzesełku, poprawiając kroplówkę.
- Proszę... - wyszeptał chłopak zdławionym głosem. - Ja muszę iść. Muszę wracać do pracy... - oczy mu się zaszkliły.
- I co chcesz mu udowodnić? - zapytała. - Że wciąż jesteś w stanie pracować? Nawet z bandażami na twarzy?
Kitsune drgnął. Opuścił wzrok.
- Jakie ma znaczenie moja twarz? - wyszeptał. - To nie jest główne narzędzie pracy w tym zawodzie! - zawołał ze złością, a oczy jeszcze bardziej zaszły mu łzami. Kobieta pogładziła go po włosach.
- Dam ci coś na uspokojenie... - powiedziała. - Musisz być cierpliwy, mój Lisku...
- Oby Czarny Kondor też był... - odrzekł ponuro Kitsune.


* * *



Padał deszcz. Ubrany w garnitur Lucas wysiadł z samochodu i nonszalanckim krokiem ruszył wilgotną ulicą. W urękawiczonej ręce niósł walizkę. Był w niej prezent od Jacka. Bardzo drogi i bardzo trafiony. Dosłownie. Na ulicy przed restauracją stały ekskluzywne samochody. A także kilku mężczyzn w mundurach ochrony. Chłopak minął ich, kierując się do najwyższego budynku w okolicy. Stara zabytkowa kamienica była akurat w remoncie, osłonięta płachtami, jednak z powodu brzydkiej pogody rusztowania stały puste. Lucas sięgnął za pazuchę i uruchomił urządzenie, zakłócające pracę alarmów w odległości dziesięciu metrów. Dzięki temu, mógł bezkarnie wejść na teren budowy. Przeszedł na tyły budynku. Rozejrzał się, by sprawdzić, czy nikt go nie widzi, po czym szybko wspiął się po schodach przeciwpożarowych. Przykucnął na balkonie i prawie na czworakach, bacząc, by pozostać pod osłoną płacht, przeszedł kilkanaście metrów. Wreszcie zatrzymał się, uklęknął i położył przed sobą neseser. Otworzył walizkę. W wyściełanych pluszem zagłębieniach leżały części karabinu snajperskiego. Walther WA2045. Lucas dostał go nie tak dawno - na dwudzieste urodziny. Miał sześciokrotny celownik optyczny i wskaźnik laserowy. Mały odrzut oraz udoskonalony tłumik gwarantowały absolutne wyciszenie. W domu Lucas robił próby z sonometrem. Nie ma szans, by ktoś usłyszał. Do tego broń była niesamowicie precyzyjna. Chłopak uśmiechnął się, dłońmi w rękawiczkach sprawnie składając snajperkę.


* * *



Rishka wszedł z klientem do motelowego pokoju. Przy turystycznym stoliku siedziało i grało w karty dwóch mężczyzn. Popatrzyli na niego z uwagą. Chłopak usłyszał, jak facet, który go tu przyprowadził zamyka drzwi na klucz. Poczuł, że robi mu się gorąco. Obejrzał się za siebie.
- Będzie drożej... - wyszeptał tylko. Boże! Tak bardzo chciał stąd wyjść! Zacisnął zęby i zmusił się do uśmiechu.
- Jasne! - odparł tamten, chwytając go pod ramię. - Ale najpierw się przygotujesz... - powiedział, prowadząc go do łazienki.


* * *



Celem był Frederick Johansonn pięćdziesięciojednoletni mężczyzna, szef samochodowego koncernu, który przyjechał do miasta podpisać umowę z Jeanem Dans - przedstawicielem firmy produkującej opony.
Powód wynajęcia płatnego mordercy? Johansonn kazał zafałszować wyniki badań bezpieczeństwa, wskutek czego na taśmę produkcyjną trafiły auta z wadą konstrukcyjną. Zginęło dziewięćdziesiąt procent nabywców owych pojazdów. Czyli trzydzieści dwie osoby. Piętnaście zostało ciężko rannych. Niestety facet miał znakomitych adwokatów. Wykpił się grzywną. Niewysoką, jak na swoje zarobki. Teraz ktoś postanowił sam wymierzyć sprawiedliwość. A Lucas miał być jego narzędziem. Przygotował się do strzału i obserwował, jak nadjeżdża limuzyna. Jego cel wysiadł, osłaniany przez ochronę. Lucas czekał. Mężczyzna wszedł do budynku restauracji. Przez duże okna chłopak widział, jak wita się z zarządcą sali i jest przez niego odprowadzany na piętro, do loży dla VIPów. Była to ulubiona restauracja Dansa, w której miał stałe miejsce, tuż przy oknie z widokiem na główną ulicę i już czekał na ważnego gościa. Ze swojej pozycji Lucas widział ich doskonale. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, zasiedli przy stoliku. Chłopak przymierzył się do strzału. Zbliżył się do nich kelner, podał im karty i stał, czekając na zamówienie. Lucas nie lubił mieć takiego tła. Przygryzł wewnętrzną stronę dolnej wargi. Wymierzył i w chwili, gdy jego cel unosił dłoń do ust, pociągnął za spust. Brzdęknęła szyba. Mężczyzna kichnął, a kula przeszyła mu włosy, zrykoszetowała o czaszkę i trafiła kelnera w klatkę piersiową. Lucas drgnął. Johansonn osunął się na podłogę tuż obok kelnera w konwulsjach. Jakaś kobieta zaczęła krzyczeć. Wszyscy goście padli na podłogę. W restauracji rozgorzało zamieszanie. Lucas spojrzał przez celownik. Ktoś najwyraźniej rozpoczynał reanimację Johansonna. Chłopak nie widział go stąd. Zaklął pod nosem. Usłyszał zbliżający się sygnał karetki. Ochroniarze rozbiegli się po ulicy w poszukiwaniu zamachowca. Patrzyli w górę. Lucas zaklął po nosem. Wyciągnął telefon. Wybrał numer. Czekał chwilę, zaciskając tak mocno zęby, że aż drżały mu mięśnie policzków.
- Jack... - wyszeptał przez zaciśnięte szczęki.


* * *



Simon miał na sobie wytarte dżinsy i rozpiętą koszulę bez rękawów. Na jego brzuchu połyskiwała plątanina złotych łańcuszków. Rozpuszczone włosy opadały mu na ramiona. Opierał się o mur, wpatrując się w podchodzącego do niego chłopaka w wieku około 22 lat, w czarnych dżinsach, koszulce na ramiączkach i z długim jasnym warkoczem. Jerard stanął obok niego, odliczył z garści kredytów swój napiwek, resztę pieniędzy włożył do małej kasetki na swoim pasku. Urządzenie wydało elektroniczny odgłos, przyjmując blaszki przez niedużą szparkę. Simon zerknął na identyczną kasetkę przy swoim pasku.
- Cudeńko! Bez linii papilarnych nie wpuści, a rozwalić się za cholerę nie da i ma nadajnik na wypadek kradzieży! - zachwycił się, poprawiając pasek. Jerard patrzył na niego, jak na obłąkańca.
- Lubisz technikę? - domyślił się.
- Hobbystycznie! - kiwnął głową.
- Dobrze znosisz pierwszy dzień... - ocenił Jerard.
- Drugi - poprawił go. - Seks również lubię - wzruszył ramionami. Starszy chłopak uśmiechnął się krzywo.
- Tutaj możesz przestać - westchnął.


* * *



Rishka przez moment wpatrywał się w to, co leżało na niedużym stoliku w łazience.
- Tylko pospiesz się! - usłyszał głos mężczyzny, który zamykał za sobą drzwi. Chłopak westchnął i ściągnął adidasy, zaczynając rozpinać koszulę. W końcu "klient nasz pan"...


* * *



Przytrzymałem drzwi windy, przepuszczając przed sobą ubraną w szlafrok kobietę w zaawansowanej ciąży. Uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością. Winda zaczęła wciągać nas w górę.
- Do żony? - zapytała cicho, gładząc odruchowo swój brzuch. Drgnąłem, spoglądając na bukiet kwiatów w mojej ręce.
- Nie... do przyjaciela - uśmiechnąłem się do niej. Winda zatrzymała się na "moim" piętrze. Ruszyłem do wyjścia, a odwracając się, ułamałem z bukietu jedną z białych róż. Podałem kwiat kobiecie.
- Dziękuję - powiedziała zaskoczona, zarumieniwszy się.
- Życzę wszystkiego dobrego - odrzekłem, a drzwi zasunęły się za mną i winda ruszyła wyżej. Odwróciłem się na pięcie, ruszając długim białym korytarzem. Foliowe kapcie i zielony, pachnący środkiem antyseptycznym płaszczyk szeleściły przy każdym ruchu odrobinę mnie drażniąc, jednak spokojnie minąłem rząd drzwi do pokojów na intensywnej terapii. Zarówno telefon komórkowy, jak i osobistą broń musiałem zostawić w szatni na bramce. Ot, zwyczajne szpitalne wymogi. Na korytarzu, pod jednymi drzwiami stał mężczyzna w policyjnym mundurze. Popatrzył na mnie bacznie, gdy bez słowa go mijałem.


* * *



Czarny Kondor wszedł do hotelowego pokoju i popatrzył na ubierającego się mężczyznę, a potem na siedzącą na łóżku skąpo odzianą siedemnastolatkę. Zmrużył oczy i podszedł do niej. Odgarnął opadające jej na policzek kręcone popielate włosy. Ujął delikatnie podbródek zmuszając ją do spojrzenia na niego. Zrobiła to niechętnie, ze łzami w oczach. Dostrzegł spuchniętą wargę, rozcięty łuk brwiowy i siniejące już oko. Wyraz twarzy Jaretha nie zmienił się ani trochę. Cofnął się, spoglądając teraz na klienta.
- Wyjdź, Vera... - polecił. - I zaczekaj na korytarzu!
Dziewczyna zerwała się z miejsca i z wyraźną ulgą wyszła z pokoju. Czarny Kondor skrzyżował ręce na piersi, podchodząc do mężczyzny.
- Zadowolony jest pan z usługi? - zapytał.
- Owszem! Niezłe je teraz robią... - odrzekł, zapinając koszulę.
- Staramy się... - Czarny Kondor z nonszalancją oparł się o ścianę. - Nie było z nią jakichś problemów? - zapytał łagodnie.
- Dlaczego? - założył i poprawił krawat.
- Ślady na jej twarzy na to wskazują...
- To jakiś kłopot? - burknął mężczyzna.
- Drobny, skoro nie zamówił pan usługi sadomasochistycznej... - odparł chłodno.
- Przecież to dziwka! - parsknął.
- Owszem... dziwka... - przyznał miękko Czarny Kondor.

* * *



Szczupła kobieta w obcisłej krótkiej sukience i szpilkach wyszła z łazienki. Miała elegancki makijaż, brązowe długie włosy i uśmiechała się. Trzech grających w karty mężczyzn utkwiło w niej spojrzenia. Jeden wstał.
- Śliczna z ciebie dupa! - ocenił, podchodząc bliżej.
- Dziękuję... - bąknął Rishka. - O ile to komplement...
Mężczyzna objął go, przesuwając drugą dłonią po udzie w pończosze. Poprowadził go w stronę łóżka. Nagle bez ostrzeżenia zamachnął się i trzasnął chłopaka w twarz tak mocno, że tamten wylądował na posłaniu. Rishce na moment zrobiło się ciemno przed oczami. Poczuł jak facet znowu chwyta go za ręce, zmuszając do położenia się na wznak. Po chwili ciężkie ciało przycisnęło go do materaca.
- Broń się... - usłyszał przy swoim uchu mokry szept. Zamknął oczy. Nienawidził tego. Spiął się, próbując wyrwać ręce z uścisku.


* * *



Veronique stała oparta o ścianę i czekała, wpatrując się w drzwi naprzeciw niej. Pokoje w tym hotelu były wyciszone, jednak ona mogłaby przysiąc, że coś słyszała. Jakiś huk... i to nie raz. Po chwili była pewna. Coś ciężkiego musiało uderzyć o ścianę, a potem gruchnąć na podłogę. Z duszą na ramieniu podeszła i dotknęła staromodnej klamki. Ostrożnie ją nacisnęła i uchyliła drzwi. Jej piękne błękitne oczy rozszerzyły się na widok, który zobaczyła. Czarny Kondor stał nad leżącym pod ścianą, zwiniętym w pół klientem.
- Niestety... nie możemy polecić się na przyszłość! - powiedział groźnie Jareth, wydobywając skądś i rzucając mężczyźnie kilkaset kredytów, które ten wcześniej zapłacił za dziewczynę. Veronique jęknęła, zasłaniając dłonią usta. Czarny Kondor odwrócił się. Spojrzał na nią. Odskoczyła od drzwi.
- Do samochodu! - polecił krótko, idąc za nią. Dziewczyna pobiegła korytarzem do windy. Wsiedli.
- Szefie... - jęknęła, widząc jego zakrwawione białe rękawiczki.
- Zasłoń mnie... - szepnął, a gdy posłusznie stanęła na linii między nim a kamerą, wydobył zza pazuchy woreczek foliowy i ściągnąwszy rękawiczki, zapakował je do niego. Schował do kieszeni.
Wyszli z budynku na oświetlony latarniami parking, wsiedli i odjechali.


* * *



Rishka stał pod łuszczącą się z farby ścianą. Dotknął skaleczonej wargi, krzywiąc się z bólu. Miał już naprawdę dość... A to przecież był dopiero początek. Szef mu tak łatwo nie popuści. Co więcej, nie był nawet pewien, czy nie zostanie w tym rejonie na zawsze. Westchnął, patrząc na jadący ulicą, rozklekotany samochód, który wyglądał, jakby ktoś poskładał go z części wozów różnych marek. Nagle auto zmieniło pas i podjechało wolno, zatrzymując się przy krawężniku. Drzwi od strony pasażera otworzyły się.
- Wsiadaj! - dobiegło. Rishka bez zastanowienia podszedł.



* * *



Jechali w milczeniu, a Czarny Kondor sprawiał wrażenie naprawdę wściekłego. Veronique wolała się nie odzywać. Ukradkowo starła krew z rozciętej wargi. Jareth popatrzył na nią.
- Zawiozę cię do Sharli... - poinformował.
- Nie trzeba! - zapewniła.
- Nie możesz mieć blizn! - uciął dyskusję Czarny Kondor. Nie odpowiedziała nic. Przez moment znowu jechali w milczeniu.
- Vera... - odezwał się ponownie Jareth. Popatrzyła na niego wyczekująco. - Czy on... wiesz... zgwałcił cię?
- Przecież jestem dziwką... - odwróciła wzrok i westchnęła cicho. Przez chwilę wydawało jej się, że słyszy, jak jej szef zgrzyta zębami.


* * *



Kiedy wróciłem do domu było już późno. Wszędzie panowała cisza. Światła były pogaszone, jednak dzięki noktowizyjnym implantom, dostrzegłem siedzącą na kanapie w salonie postać. Lucas miał pochyloną głowę i splecione na kolanach dłonie. Nie zapaliwszy światła, podszedłem do okna, przez które był widok na ogród. Wyciągnąłem i zapaliłem papierosa. Usłyszałem, jak Lucas pociąga nosem i wyciera twarz.
- Uspokój się! - warknąłem, rozzłoszczony.
- Ale Jack... - jęknął załamującym się głosem.
- Nie wkurwiaj mnie, Lu! - podszedłem do niego tak gwałtownie, że instynktownie zasłonił twarz. Odkąd zamieszkaliśmy razem na stałe, nigdy nie podniosłem na niego ręki. Mimo to, chłopak miewał takie odruchy. Pieprzona pozostałość z poprzedniego życia. Współczułem mu, jednak moja złość nie opadła ani trochę.
- Jak nie byłeś pewny strzału, to po cholerę strzelałeś?! - krzyknąłem. Skulił ramiona. Nie odrzekł nic. - A jak ci nie poszło, to trzeba było od razu poprawić! Chociażby, jak go pogotowie wynosiło!
- Jack... - zaczął ostrożnie.
- Nie skończyłem! - nie dałem mu dojść do słowa. - Jeśli jeszcze zrobiłeś jakiś błąd techniczny... - zniżyłem głos.
- Posprzątałem. Możesz sam policzyć łuski - odparł cicho, znowu wycierając twarz. - Ale...
- Przestań ryczeć! - wrzasnąłem na niego. - To twój zawód, Lu! Mówiłem ci, że jak już coś robisz, to musisz brać za to odpowiedzialność! Każdego rodzaju! I wiedz, że nie mam zamiaru więcej po tobie poprawiać! - nabrałem tchu, a on wtedy wybuchnął:
- Ale Jack! Ja zabiłem niewinnego człowieka!!! - zawołał, zanosząc się szlochem. Znieruchomiałem. Zamknąłem oczy.
- Tamten kelner? - domyśliłem się. Ukrył twarz w dłoniach. Zaszlochał. Ramiona mu drżały. Cały dygotał. Poczułem, jak złość ze mnie spływa. Usiadłem obok niego i otoczyłem ramieniem. Drgnął, jednak pozwolił się przytulić. Objąłem go mocno, przyciskając do siebie. Wtulił twarz w moje ramię, ciągle jeszcze pochlipując. Gładziłem go delikatnie po włosach, nic nie mówiąc. Czułem, jak stopniowo się uspokaja, rozluźnia.
- Jack... co ja mam zrobić? - wyszeptał w końcu.
- To co zwykle ja robię w takich sytuacjach... - odparłem. - Załóż anonimowe konto i co miesiąc przelewaj z niego dla rodziny ofiary odszkodowanie - wstałem. - Do końca życia... - z tymi słowami wyszedłem z pokoju, zostawiając Lucasa samego.


* * *



Na pogrążonych w mroku ulicach panowała cisza. W tej, prawie całkiem zdewastowanej części Starego Miasta kręcili się tylko narkomani, menele i dziwki. Rishka skręcił między dwie ruiny walące się domów. Przez moment szedł. Nagle przystanął. Rozejrzał się. Oddychał szybko, a serce łomotało mu w piersi. W końcu, gdy upewnił się, że nikt go nie widzi, wszedł do budynku. Niespodziewanie ktoś chwycił go za rękę, przyparł do ściany i pocałował. Rishka odwzajemnił pieszczotę, przeczesując palcami włosy Samuela. Oderwali się od siebie, drżąc z podniecenia i strachu.
- Chodź! - wyszeptał Sammy, ciągnąc go w głąb budynku.


* * *



Zgasiłem papierosa w stojącej na biurku kryształowej popielniczce. Popatrzyłem w kierunku korytarza, gdzie widać było uchylone drzwi do sypialni. Wewnątrz pokoju panowała ciemność. Lucas spał od dobrej godziny. Powróciłem wzrokiem na ekran trzymanego na kolanach laptopa. Informacja... a raczej propozycja, którą kilka minut wcześniej otrzymałem była niemal równie interesująca, co kusząca. Zastanawiałem się tylko, czy udałoby mi się utrzymać wszystko w sekrecie przed osobą, którą kochałem. I czy kac moralny z tego tytułu da mi żyć...


* * *



Siedzący na rozścielonym na ziemi kocu Rishka pociągnął łyk wina z butelki i odstawił ją na stolik z odwróconego do góry dnem pordzewiałego wiadra.
- On nas pozabija, jak się dowie... - wyszeptał.
- Więc postarajmy się, żeby się nie dowiedział... - Samuel pocałował go w policzek, przytulił się, napierając na niego i zmuszając Rishkę do położenia się na kocu. Chłopak spiął się nieco. Samuel popatrzył mu w oczy.
- Coś się stało? - zapytał. Rishka odwrócił spojrzenie w bok.
- Nie masz tego dość po pracy? - wyszeptał. Samuel odsunął się od niego.
- Przepraszam - powiedział. Rishka usiadł.
- Nie...to ja przepraszam. Wybacz mi, Sammy... Miałem dzisiaj pracowity dzień... - wyznał.
- Rozumiem... - szepnął i przytulił się do niego. Rishka delikatnie gładził jego włosy.


* * *



Simon stał przed biurkiem szefa i uśmiechał się lekko, gdy Czarny Kondor liczył jego całodniowy utarg.
- Sporo... razem z napiwkami? - domyślił się mężczyzna, oddając Simonowi pasek z kasetką na pieniądze. Chłopak skinął głową.
- Owszem!
- Odlicz sobie stąd swoją część... - Jareth wskazał kupkę kredytów. Chłopak wyglądał na zdumionego.
- Nie potrzebuję - odrzekł. Czarny Kondor przypatrzył mu się uważnie.
- Nie masz własnych wydatków? - zapytał.
- W chwili obecnej nie... - wzruszył ramionami i odwrócił się na pięcie. - Jak będę potrzebował, zatrzymam sobie napiwki... - rzucił, wychodząc z gabinetu. Jareth odprowadził go wzrokiem.
Na biurku zadzwonił telefon. Mężczyzna spojrzał na wyświetlacz. Numer był zastrzeżony. Odebrał.
- Lamber. Słucham? - przez moment milczał, a po chwili kąciki jego ust uniosły się lekko. - Tak. Odebrałem wiadomość, moja droga... OBIE wiadomości! - warknął do słuchawki.