Wilk 2 2
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 22:28:52
Rozdział 2:

"Zapowiedź"



Z westchnieniem zsunąłem się z niego i opadłem obok, na miękką pachnącą trawę. Przekręciwszy się na wznak, odetchnąłem głęboko. Nickolas uniósł się lekko i podciągnął, opierając plecami o pień drzewa. Był nagi od pasa w dół. Nie licząc jednej nogawki wciągniętej do wysokości kolana. Wyciągnął z kieszeni w rękawie munduru pomiętego papierosa i zapalił go. Zaciągnął się.
- Już dawno nikt mnie tak nie rżnął... - stwierdził z zadowoleniem, wypuszczając ustami dym.
- Czyżby? - mruknąłem, zapinając spodnie. Odebrałem mu papierosa, również się zaciągając.
- Tylko nie wyobrażaj sobie za dużo, Jack... - odrzekł, zakładając spodnie i szybko doprowadzając się do porządku. Chwyciłem go za nadgarstek i przyciągnąłem do siebie.
- Czyli czego? - zapytałem, wpijając się w jego usta. Jęknął gardłowo, odpowiadając na pocałunek i obejmując rękami moją szyję. Palcami przeczesał mi włosy. Po chwili znowu leżeliśmy w trawie, rozbierając się tylko na tyle, na ile wymagał tego seks. I znów pieprzyliśmy się jak króliki...

Otworzyłem oczy, zdając sobie sprawę, że nie leżę w trawie, tylko we własnym łóżku. Miejsce obok było puste, ale jeszcze ciepłe od ludzkiego ciała, a z pobliskiej łazienki dobiegał szum prysznica. Usiadłem, przecierając nerwowo twarz. Matko, co za sen! W życiu bym nie pomyślał, że zdarzenia z przeszłości mogą zacząć pojawiać się po tylu latach. I to w marzeniach sennych. Aczkolwiek byłem prawie pewien, że są to wspomnienia, a nie sny. Były zbyt realne... zbyt wyraziste i ...prawdziwe. Nagle drzwi szczęknęły i z łazienki wyszedł Lucas w szlafroku. Uśmiechnął się do mnie:
- Dzień dobry, dobrze spałeś? - zapytał, podchodząc do szafy.
- Tak... - skinąłem niepewnie głową, wychodząc z łóżka i kierując się do łazienki. Wiedziałem, że Lucas odwrócił się, patrząc za mną niepewnie.



* * *


Ubrany w szlafrok Risei klapnął na dolne łóżko i ręcznikiem zaczął wycierać mokre białe włosy. Popatrzył na starszego od siebie blondyna, siedzącego na parapecie i zapytał:
- Mówisz serio?
Blondyn obruszył się:
- Chyba nie sądzisz, że robiłbym sobie żarty z czegoś takiego! - warknął.
- Byłyby dość upiorne - wtrącił Nezumi, kończąc wiązać wysokie do kolan buty. Rishka założył czystą koszulkę bez rękawów i przypatrzył mu się. Chłopak podrósł od czasu, kiedy go ostatnio widział. Włosy miał dłuższe, jednak wciąż je stroszył. Teraz ubierał się podobnie jak Risei - w skóry. Jednak nie aż tak..."fetyszystycznie". Zwykłe krótkie skórzane spodenki, do tego wysokie buty i skórzana kamizelka. Różniło się to zasadniczo od połyskującego obcisłego kombinezonu Risei, zapinanego na zamki w "strategicznych" miejscach.
- Ty nic nie wiesz? - zapytał Jerard, wyrywając Rishkę z zamyślenia. - To w końcu blisko twojego rejonu...
- Nie... - chłopak pokręcił głową.
- On teraz nie ma czasu na rozglądanie się po okolicy - rzucił zgryźliwie Risei, pochylając głowę i intensywniej wycierając gęste włosy. - Musiałbyś zobaczyć jego grafik. Rishka pewnie widzi tylko sufit... ała! - nagle syknął, łapiąc się za kark. - Cholera! Znowu! - jęknął, wyprostowując się i pocierając skórę tuż poniżej potylicy. - Co za gówno! - warknął rozeźlony. W oczach miał łzy bólu.
- Mówiłem ci, albo jest źle założony, albo zapominasz o nim... - skwitował Jerard. - Idź do szefa.
- O czym mówicie? - zainteresował się Rishka. Popatrzyli na niego zdziwieni.
- Nadajnik - odrzekł Jerard. - Takie coś, jak było w kolczyku, gdy jechało się na kilka dni do klienta. Z tym, że teraz masz pod skórą. I to na stałe. Szef postanowił to wprowadzić po twoim zniknięciu. Nie zdzierżył dwóch ucieczek - uśmiechnął się krzywo. Rishka patrzył na nich oniemiały.
- Jeszcze ci nie założył? - zdumiał się Risei. - I to jest ta sprawiedliwość! - prychnął ze złością, wstając i zaczynając się ubierać.
- Wiesz, że zarejestrowanie nowego nadajnika wymaga czasu... - spróbował wytłumaczyć Jerard.
- Na miejscu szefa, miałbym dla Rishki gotowe to cudeńko od dnia jego zniknięcia! - burknął wciąż rozeźlony Risei. Jerard popatrzył na Rishkę.
- Faktycznie... - zgodził się, przyglądając się koledze z uwagą. - Chyba, że on... nie wierzył, że cię znajdzie... - zawiesił głos. Rishka uniósł w zdumieniu brwi.
- Albo nie chciał znaleźć! - dodał Nezumi, wychodząc. Wszyscy chłopcy popatrzyli za nim w zdumieniu. Najmłodszy minął się w progu z mężczyzną w garniturze.
- Panienki skończyły te plotki?! - zawołał zirytowany Artur. Chłopcy zmieszali się. - To jazda na ulicę!


* * *



Czarny Kondor siedział przy swoim biurku, a w dłoni trzymał małą plastikową kartę. Podniósł wzrok, spoglądając na swojego gościa. Zajmujący miejsce w fotelu po drugiej stronie biurka jasnowłosy chłopak miał na sobie powycierane dżinsy i zapinaną na guziki koszulę bez rękawów, a w uszach, nosie i wardze złote kolczyki.
- Doskonała podróbka - ocenił Jareth, znowu patrząc na dowód osobisty.
- Skoro taka doskonała, to skąd ta pewność, że to podróbka? - zapytał blondyn.
- Jest zbyt dobra - odrzekł, obracając kartę w palcach. - Wypieszczona można by rzec.
- Jestem perfekcjonistą! - przyznał beztrosko. - To mnie czasem gubi... - westchnął teatralnie.
- To teraz się przyznaj, Simon, ile naprawdę masz lat - polecił Jareth łagodnie.
- Dziewiętnaście - odparł. Czarny Kondor spoglądał na niego z wyczekiwaniem.
- Osiemnaście? - zapytał niepewnie chłopak. Mężczyzna wciąż milczał.
- No dobrze! Mam siedemnaście... - wyznał. - ...prawie... - dodał, widząc, że jego rozmówca wciąż wygląda na niezadowolonego. - Nie mogę zejść poniżej szesnastu, bo mnie pan nie przyjmie! - zawołał nieco żartobliwie.
- I twierdzisz, że nie masz żadnej rodziny? - zapytał mężczyzna.
- Ani nikogo, kto by rościł sobie prawo do mnie... - skinął głową.
- I chcesz u mnie pracować, bo...?
- To szybkie pieniądze. A podobno gwarantuje pan ochronę, dach nad głową i wikt. A szczerze przyznam, że mi więcej do szczęścia nie trzeba - wzruszył ramionami.
- Intrygujące podejście... - osądził.
- Cały jestem intrygujący! - odparł figlarnie.
- Rozbierz się - polecił nagle beznamiętnie Czarny Kondor. Simon nawet nie drgnął, patrząc tylko na mężczyznę. - Muszę cię obejrzeć - wyjaśnił Jareth.
- I wypróbować? - chłopak uśmiechnął się, wstając i zaczynając rozpinać koszulę. Nie zdjął jej jednak. Najpierw zsunął buty i rozpiął dżinsy. Nie nosił bielizny, więc po chwili był już prawie golutki. Koszulę zsunął z ramion na końcu, odsłaniając to, co miał na ciele. Stanął przed mężczyzną dumnie i całkiem nago. Jareth popatrzył na niego z zaciekawieniem.
- Interesujące... - orzekł i, wciąż przyglądając się klatce piersiowej chłopaka, wstał ze swojego miejsca.


* * *



- Jack? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Lucasa. Podniosłem wzrok znad kubka z kawą i popatrzyłem na niego półprzytomnie.
- Tak? - zapytałem.
- Coś się stało? - zaniepokoił się.
- Nie... czemu?
- Nic nie jesz - wymownie popatrzył na mój talerz z nietkniętą jajecznicą i grzankami.
- Nie jestem głodny - upiłem łyk kawy i popatrzyłem w okno.
- Dobrze się czujesz? - zapytał.
- Tak - zmusiłem się do uśmiechu. - Pójdę do psów! - oświadczyłem, wstając od stołu i wychodząc. W lustrzanej szafce widziałem, jak Lucas odprowadza mnie zmartwionym wzrokiem.


* * *



Mocno popchnięty Rishka z impetem uderzył ramieniem o mur. Zamknął tylko oczy i spróbował się zasłonić, gdy kolejne ciosy posypały się na jego głowę oraz bok. Opadł na kolana, skulił się, zakrywając głowę. Silny kopniak w brzuch wycisnął mu całe powietrze z płuc. Zrobiło mu się ciemno przed oczami, nie mógł nabrać tchu.
- Hej! - usłyszał gdzieś za sobą i klient przestał go bić. Nad jego głową rozegrała się jakaś krótka szarpanina, zakończona siarczystym przekleństwem. Rishka złapał oddech spojrzał w górę, rozpoznając jednego z ochroniarzy Czarnego Kondora. Usiadł na ziemi, opierając się plecami o mur. Odetchnął drugi raz.
- Szef zabronił nam pomagać ci w takich sytuacjach... - powiedział rudowłosy mężczyzna w czarnym garniturze i specjalnych wzmocnionych rękawiczkach, kucając przy Rishce. - ...ale ja mam miękkie serce... - wyznał nieco ironicznie. Chłopak starł wierzchem dłoni krew z wargi. Skinął głową.
- Dziękuję, Tom! - powiedział. Na ustach mężczyzny pojawił się dziwny uśmiech.
- Dziękuję nie wystarczy, Rishka - oświadczył, chwytając go za ramię i stawiając na nogi. - Serce mam miękkie, ale co innego twarde... - rzekł dwuznacznie. Chłopak pokiwał głową.
- Tutaj? - zapytał tylko.
- Mam samochód na parkingu - z tymi słowami pchnął go lekko w omawianym kierunku.


* * *



Półnagi Jareth wstał z łóżka o atłasowej pościeli w kolorze krwi. Podniósł z podłogi swoją czarną koszulę i założył ją. Spojrzał na leżącego w łóżku chłopaka. Jego jasne włosy były teraz rozpuszczone i opadały na ramiona, rozsypując się także na poduszce. Simon był kompletnie nagi. Skromny ani wstydliwy nie był. Nawet nie próbował się zasłaniać prześcieradłem. W sumie nie miał żadnych powodów do wstydu. A wręcz przeciwnie. Czarny Kondor znowu popatrzył na tors chłopaka. W obu sutkach były kolczyki, tak samo w pępku... ale to w właściwie nie było nic takiego. Ciekawostką pozostawał fakt, że przez owe kolczyki przeciągnięte były cienkie złote łańcuszki, przeplatające pierś Simona, jego plecy, krzyżujące się na brzuchu, opasując także talię i biodra, a następnie kierujące się w dół, między nogi. W członku chłopak również miał piercing, a także w mosznie i przez nie też przechodziły łańcuszki. Wszystko sprawiało efektowne wrażenie, wyglądając niczym cienka, połyskująca złotem sieć, oplatająca smukłe i gładkie ciało Simona. Interesujące...
Chłopak uśmiechnął się, odwzajemniając to badawcze spojrzenie szefa:
- Zastanawiasz się, na jaką ulicę mnie wysłać? - zainteresował się. - Czy czy przelecieć mnie jeszcze raz? - zapytał miękko. Kąciki ust Jaretha uniosły się nieznacznie.


* * *



Jasnowłosa kobieta siedziała przy biurku i przyglądała się wydrukowanemu zdjęciu. Stojący na środku pokoju mężczyzna był nieco blady, wpatrywał się w nią z napięciem. Miał krótkie blond włosy i prostą bliznę na lewym policzku.
- Ładna robota... - oceniła, odkładając zdjęcie na biurko białą stroną do góry. - Widzisz, George? Jak chcecie, to potraficie... - powiedziała z uznaniem.
Mężczyzna chrząknął nerwowo.
- Nie wiem, jak na to zareaguje Lamber... - zastanowił się.
- O ile go znam... w ogóle nie zareaguje - odparła. George uniósł w zdumieniu brwi.
- Więc po co... - zaczął, jednak urwał, gdy na niego spojrzała.
- Jako informacja, że wróciłam - wyjaśniła. - Potrzeba czegoś więcej, żeby wyprowadzić go z równowagi... - podparła policzek na dłoni. - I chyba nawet wiem, co... - z tymi słowami odprawiła mężczyznę gestem ręki i popatrzyła w monitor komputera.



* * *



Aparatura odmierzająca funkcje życiowe cicho pikała. Leżący w łóżku chłopiec o zabandażowanych rękach i częściowo również twarzy podniósł powieki, gdy usłyszał, jak otwierają się drzwi do sali. W progu stanęła znajoma mu postać. Aparatura zanotowała przyspieszenie tętna. Kitsune usiadł na łóżku, gdy mężczyzna podchodził do niego.
- Jak się czujesz? - zapytał Czarny Kondor, siadając na krześle obok.
- Lepiej... dużo lepiej! - zapewnił chłopak.
- Sharla mówi, że zrobiła, co mogła... - powiedział, przypatrując mu się uważnie. Kitsune westchnął cicho.
- Pewnie fatalnie to wygląda, prawda? - zapytał szeptem, obandażowaną dłonią dotykając opatrunków na twarzy. Czarny Kondor nie odrzekł nic. - Ja przepraszam! Odpracuję! Wszystko odpracuję! - obiecał Kitsune. Łzy stanęły mu w oczach. Mężczyzna pokręcił głową.
- Niczego nie odpracujesz, Kitsune - odrzekł, wstając. Chłopak znieruchomiał.
- Co szef ze mną zrobi? - zapytał drżącym głosem.
- To się okaże po zdjęciu bandaży - z tymi słowami ruszył do wyjścia.


* * *



Kiedy pod wieczór wróciłem do domu Lucas siedział w salonie z laptopem na kolanach. W skupieniu coś pisał. Zmusiłem się do uśmiechu i usiadłem tuż obok niego na kanapie. Pocałowałem go w szyję. Zamruczał z zadowoleniem, uśmiechając się do mnie.
- Poprawił ci się humor? - zapytał.
- Nieco... - mruknąłem, zerkając na ekran. - Zlecenie? - zaciekawiłem się.
- Dobrze uzasadnione... - odparł Lucas. Westchnąłem.
- Uparcie się w to bawisz? - zapytałem, spoglądając w okno. Chłopak tylko kiwnął głową. Popatrzyłem na niego. - Nie jesteś ani mścicielem, ani sędzią, Lu... To twój zawód! - powiedziałem.
- Wiem o tym - odrzekł, znowu coś pisząc na klawiaturze. Bez słowa zamknąłem mu na kolanach laptopa i odłożyłem urządzenie na stolik, jednocześnie całując Lucasa w usta. Odwzajemnił pocałunek, obejmując rękami moją głowę.


* * *



Czarny Kondor leżał w szkarłatnej atłasowej pościeli, częściowo przykryty prześcieradłem. Miał zamknięte oczy, a jego klatka piersiowa unosiła się miarowo. Nagle coś w pościeli obok niego poruszyło się i do jego piersi przywarła młoda i zgrabna dziewczyna. Wtuliła twarz w jego szyję. Objął ją odruchowo, przez sen muskając palcami gęste popielate i gładkie jak jedwab włosy.
- Jareth. uważasz, że masz nad wszystkim kontrolę? - zapytała Veronique. Mężczyzna westchnął, wybudzając się nieco.
- Co to za pytanie? - mruknął nie do końca przytomny.
- Zdarza ci się podejmować różne decyzje. Nie oceniam ich, ale zastanawiam się, czy zawsze chłodno kalkulujesz, czy działasz też czasem pod wpływem emocji. Na przykład ta sprawa z Rishką. darowałeś mu! Naturalnie, na co pewnie miała wpływ cała ta umowa z Sammym - dodała. Na te słowa Czarny Kondor ocknął się całkowicie. Popatrzył z lekkim zaszokowaniem na dziewczynę. Uśmiechnęła się kącikami ust.
- Jestem bystrzejsza, niż ci się wydaje, szefie! - powiedziała z triumfem. - Jestem też niezłym szpiegiem. i jeśli chcesz, mogę węszyć dla ciebie. - zawiesiła głos.
- Na początek wolałbym, żebyś nie szpiclowała przeciwko mnie! - zaznaczył surowo.
- Oczywiście szefie! - wyszczerzyła równe ząbki. - Lojalność przede wszystkim!
- Vera... - westchnął, kręcąc z dezaprobatą głową, ale w jego ametystowych oczach było widać tylko sympatię dla tej dziewczyny. Ujął palcami jej podbródek i pocałował ją delikatnie w usta.


* * *



Rishka cicho zamknął za sobą drzwi i ruszył wąskim, obskurnym korytarzykiem w stronę schodów. W powietrzu unosiła się wywołująca mdłości woń stęchlizny. Niezbyt często robił to w takich warunkach. Wzdrygnął się na samą myśl o kliencie, z którym przed chwilą się rozstał. Bolało go całe ciało. Dawno nie był z kimś tak brutalnym. Swego czasu, kiedy widział, jakiego typu jest facet, rezygnował z pójścia z nim. Tak... tak było dawniej... teraz nie miał takiego wyboru... Wyszedł na ulicę i odetchnął świeżym wieczornym powietrzem. Miał stąd spory kawałek do swojego rewiru. Że też temu facetowi zachciało się iść do najtańszego motelu w Starym Mieście. Wsunął ręce w kieszenie i ruszył spacerkiem. Nagle coś przykuło jego uwagę. A raczej ktoś. Wysiadający z ciemnoniebieskiej starej furgonetki młody chłopak w podartych na kolanach dżinsach i dżinsowej kamizelce, która odsłaniała jego muskularne ramiona. W pierwszej chwili wydawało mu się, że ma zwidy. Jednak po uważniejszym przypatrzeniu się, wyraźnie zdał sobie sprawę, że ten chłopak, któremu teraz jakiś wiszący w drzwiach furgonetki facet wręcza pieniądze, to Samuel.
- Sammy! - zawołał. Chłopak jakby nie usłyszał go i skinąwszy mężczyźnie głową, odwrócił się na pięcie i zniknął za rogiem. - Samuel! - zakrzyknął głośniej Rishka i pobiegł za nim. Chłopak szedł przed siebie i ignorował wołanie. - Zaczekaj! Sammy! Stój, do licha! - krzyknął Rishka, doganiając go i chwyciwszy za rękę, odwracając w swoją stronę. Samuel spojrzał przelotnie na jego twarz, lecz natychmiast umknął gdzieś wzrokiem:
- Dawno się nie widzieliśmy... - rzekł przyciszonym głosem.
- Sammy... co się dzieje? - zapytał z troską Rishka. - Co ty tu robisz? Co to był za facet?
- Nie wolno nam się kontaktować, wiesz? - zapytał nagle beznamiętnie. Rishka popatrzył na niego zdumiony.
- Ty... nie... Sammy! Powiedz, że ty nie... - zaczął nerwowo i urwał, kiedy Samuel popatrzył mu w oczy.
- Lepiej mu nie wspominaj, że się widzieliśmy... - szepnął. - Wkurzy się.
- Sammy... - Rishka poczuł, jak łzy napływają mu do oczu. - Dlaczego?
- Nieważne - odparł. - Jak ci się teraz wiedzie? - zmienił nagle temat.
- Zrobiłeś to dla mnie? - Rishka nie ustępował. - Cholerny sukinsyn! - warknął łamiącym się głosem. - Dlaczego cię do tego zmusił? - bezsilnie oparł się plecami o ścianę. Samuel zbliżył się do niego.
- O nic się nie martw - wyszeptał i delikatnie pocałował go w usta.
- Sammy?
- Chciałbym z tobą być. O wiele łatwiej byłoby mi to znosić... - wyznał, obejmując go za szyję i przytulając się.
- O niczym nie wiedziałem, Sammy... - rzekł z żalem, przygarniając go.
- Przecież to oczywiste... On o to zadbał. Myślisz, że dlaczego mam tak daleko swój rewir? - uśmiechnął się blado, a chłopak wzdrygnął się na dźwięk tego ostatniego słowa.
- To... od dawna trwa? - zapytał niepewnie. Sammy wysunął się z jego ramion.
- Od kilku tygodni - odparł bez emocji. - Przepraszam cię, Rishka... Nie możemy dłużej rozmawiać. Nie wolno mi się z tobą spotykać - wyjaśnił smutno. - Jeśli ktoś nas razem zobaczy, obaj będziemy mieli kłopoty - dodał i powoli odszedł.
- Sammy! - zakrzyknął za nim Rishka. Chłopak nie zareagował. Rishka zacisnął dłoń w pięść i ze złością uderzył nią mur: - Nienawidzę cię, Jareth! - wyszeptał żarliwie. - NIENAWIDZĘ!!!