Pocałunek śmierci 18
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 14:40:27
18






Hasmed nabrał do płuc ciepłego, suchego powietrza, rozprostowując nogi. Niepewnie rozchylił oczy, czując, że w głowie ma kompletną pustkę. Jego mózg potrzebował odrobiny czasu, aby zrozumieć, że nie jest w swojej komnacie i że zewsząd dociera do niego całkiem obcy zapach. Podniósł się, rozcierając oczy. W kominku igrał ogień więc panowało przyjemne ciepło.
-Co...?
-Sługa Rosiera postanowił się wreszcie pofatygować i przynieść drewna- usłyszał głos. Odwrócił gwałtownie głowę, napotykając spokojne spojrzenie Tutiela. Stał w drzwiach do łazienki, zapinając rękaw.- Myślę, że uczynił to, bo wiedział, że dziś wróci jego pan. - Zrobił nieznaczną pauzę.-Powinieneś na niego uważać. Ma brudną duszę.
-O duszy którego z nich teraz mówisz?- parsknął, trochę nieprzytomnym, zachrypniętym głosem.
-Właściwie...wszystko jedno... - Podszedł do łóżka, siadając na jego brzegu, tyłem do chłopca.
Człowiek przejechał palcami po zmierzwionych włosach, ciężko wypuszczając ustami powietrze. Błądził wzrokiem po postaci demona całkiem bezwiednie. Minionej nocy miał okazję leżeć w jego ramionach. Chłód panujący w pomieszczeniu zamroził wtedy uczucia Hasmeda, inaczej nie mógłby tak po prostu zasnąć. Nie mógłby nie myśleć o tym, że Tutiel leży koło niego, że się dotykają... Byłoby to z pewnością zbyt wiele...
Mężczyzna przekręcił nieoczekiwanie głowę, unosząc pytająco brwi. Dopiero wtedy Hasmed spostrzegł się, że dzieli ich od siebie zaledwie pół metra przestrzeni, a on sam tkwi na czworakach z nieruchomo wyciągniętą ręką, jakby zamierzał go dotknąć. Zanim odskoczył zażenowany własnym zachowaniem, mężczyzna niespodziewanie schwycił go za tą dłoń i przyciągnąwszy do siebie, objął młodzieńca wpół! Jasny kosmyk jego włosów spłynął na policzek bardzo zaskoczonego Hasmeda.
-No c-co ty!- Szarpnął się ale był jak mysz w szponach orła.
-Podszedłeś za blisko- oznajmił, urywając jakby w połowie zdania.- Jeśli chciałeś mnie dotknąć, to się dobrze składa, bo ja też planowałem uczynić coś podobnego wobec ciebie.
-Nie...- za jąkał się swoim zdławionym głosem.
-Czy zawsze będę to już słyszał? To nieznośne słowo?
-Nie wolno ci!- Uderzył demona pięścią w pierś i Tutiel go wypuścił. Hasmed opadł na łoże, odczołgując się od mężczyzny najdalej jak tylko się dało. Palił go nieznośny wstyd, że dał się nakryć na swojej słabości.
Anakim podkasał rękawy, przyglądając się ze zmarszczonym czołem swoim zaciskającym się i rozwierającym dłoniom. Był poruszony. Nie uległ jednak swoim namiętnościom. Wystarczyło, że Hasmed powiedział ,,nie" i ten nie śmiał się posunąć dalej. Czyżby miał nad demonem aż taką władzę? A może Tutiel nie pragnął go dostatecznie mocno?
-Do czego mnie doprowadzasz...Nie jestem sobą...
Hasmed nie potrafił się poruszyć, tak bardzo zahipnotyzował go widok Tutiela. Wyglądał bezradnie, chłopak nigdy nie sądził, że zobaczy go kiedyś w podobnym stanie. Widok ten sprawiał mu poniekąd pewną przyjemność.
-Przestraszyłeś mnie swoją gwałtownością. Nigdy nie zapomnę przy tobie, że jesteś demonem.- Po jakiejś chwili, z bijącym sercem przysunął się z powrotem do mężczyzny, kładąc na jego karku dłoń. Demon nie drgnął, ale jego twarz ściągnęła się w zbolałym grymasie.- Wiesz, że masz nade mną przewagę w sile, że możesz mnie zniewolić, jeśli tego pragniesz. Jestem tylko człowiekiem.
-Co to za gra? Zamierzasz mnie kusić?
Młodzieniec dotknął ustami jego ramienia, delikatnie głaszcząc go po plecach.
-Nigdy bym cię nie wziął wbrew twojej woli.
-Nie możesz tego wiedzieć na pewno...
Tutiel odchylił się, odsuwając od chłopca.
-To prawda... sam siebie przekonuję. Jestem w końcu bestią, dlatego mnie nie prowokuj, Zorga. To nie groźba, jedynie ostrzeżenie.- Spojrzał na niego z ukosa.
Hasmed skwitował jego słowa lekceważącym uśmiechem. Chciał, żeby tamten stracił nad sobą kontrolę. Pragnął obudzić jego prawdziwą naturę. Może wtedy utworzyłaby się między nimi dostatecznie głęboka przepaść.
-Jeśli martwi cię, że stracisz nad sobą panowanie, to wyjdź. Zostaw mnie tu samego, a sam ochłoń na zewnątrz.
Tutiel rozwarł usta, jakby pragnął coś odpowiedzieć, jednak zaraz je zacisnął. Jego twarz przybrała surowy wyraz, wydawał się toczyć z własnymi myślami jakąś walkę.
-Nie mogę... tego uczynić- powiedział przez zaciśnięte zęby, po czym gwałtownie na niego popatrzył.- Nie mogę odebrać sobie przyjemności patrzenia na ciebie!
Hasmed drgnął, sztywniejąc raptownie. Wyznania Tutiela były dręczące. Nachylił się nad demonem, delikatnie całując go w policzek. Dotyk jego pergaminowej skóry obudził w nim namiętność. Czy mężczyzna wyczytał to z jego oczu? Chłopiec nie zdążył się nad tym zastanowić, ponieważ anakim odepchnął go od siebie z porywczością, podrywając na równe nogi. Hasmed zamrugał wściekle oczami, unosząc się na łokciach z miną wyrażającą oburzenie. Tutiel obrócił się w jego stronę, miażdżąc go bezlitosnym, twardym spojrzeniem. Wyglądał przerażająco, jakby gotował się do walki. Brunet chwycił w garść poduszkę, ugadzając nią pierś anakim, ale ten nawet nie mrugnął.
-No i co się teraz tak gapisz?! Nie boję się ciebie!
W odpowiedzi został mocno pociągnięty za stopę. Ześliznął się z poduszek z cichym jękiem. Demon znalazł się zaraz na łóżku, dokładnie nad zaskoczonym młodzieńcem. Opierał dłonie po obu stronach jego głowy, dysząc. Hasmed nie był pewien czy ze wściekłości czy też z podniecenia, nie miało to dla niego w tej chwili większego znaczenia. Chwyciwszy go za materiał koszuli, pociągnął w swoją stronę, zmuszając Tutiela do pocałunku. Nie protestował, zbyt mocno był pobudzony, jednak jego pieszczoty były wypełnione gniewem. Nie tak Hasmed wyobrażał sobie ich zbliżenie. Pociągnął go za srebrne włosy powodując, że ten poderwał na niego twarz. Nim zdążył coś powiedzieć, Hasmed przyłożył do jego policzka dłoń, na co demon zamrugał ze zdezorientowaniem oczami. Gdy palcami drugiej ręki począł rozwiązywać mu koszulę, mężczyzna zacisnął oczy, biorąc dwa duże hausty powietrza. Wgniótł usta w wewnętrzną stronę jego dłoni, wypowiadając jakieś zduszone słowa. Gdy znów do siebie przywarli, mieli tę pewność, że nie znajdą nic dostatecznie przekonywującego, by teraz oderwać się od siebie.
Dłonie Tutiela pieściły go, jednocześnie pozbywając chłopca ubrania. Hasmed był bardziej zdecydowany, demon już dawno nie miał na sobie odzienia, dzięki czemu mógł go dotykać swoimi niecierpliwymi dłońmi, całując wszędzie tam, gdzie tylko miał na to ochotę. W pewnym jednak momencie mężczyzna odsunął od siebie te rozgorączkowane dłonie, więżąc je w uścisku swoich palców. Chłopiec zareagował buntem, ale jakiekolwiek protesty zostały uciszone zapierającym dech w piersiach pocałunkiem. Dopiero jego usta i język uświadomiły Hasmedowi, jak bardzo był on podniecony, niemalże bliski utraty kontroli, a może już dawno nad sobą nie panował? Gdy rozwarł mu nogi, gwałtownie wchodząc w chłopca, ten zamrugał w oszołomieniu oczami, wydając z gardła krzyk. To na moment ocuciło mężczyznę. Znieruchomiał, po czym zrównał się z nim spojrzeniem.
Hasmed zmarszczył czoło, starając się odgonić wspomnienia gwałtu dokonanego na nim przez Rosiera. To, co teraz przeżywał, nie miało z tamtą sytuacją nic wspólnego. Zarzuciwszy mężczyźnie ręce na szyję, zapraszająco obsypał go pocałunkami.
Tutiel poczuł ból, gdzieś głęboko wewnątrz siebie, gdy krzyk Zorgi wypełnił jego uszy. To na moment go otrzeźwiło. Na dnie jego zielonych oczu dojrzał rozpacz i pospiesznie zaczął szukać w głowie odpowiednich słów tłumaczących swoje gwałtowne zachowanie. Jednak rysy twarzy Zorgi zaraz się rozluźniły. Wydął pożądliwie wargi, przyciągając go do siebie, niemalże zaborczo.
-Tylko się nie rozmyślaj...
Czy była w ogóle taka możliwość, aby teraz przestał? Nawet wtargnięcie Rosiera nie byłoby w stanie ostudzić jego namiętności. Tutiel czuł, że to co przeżywa, dalekie jest od jakiejkolwiek doznanej mu cielesnej przyjemności.
Hasmed zajęczał cicho przy kolejnym pchnięciu Tutiela. Jego oczy zdawały się przesłonięte mgłą. W końcu wygiął się, spazmatycznie nabierając powietrza i demon utkwił w jego twarzy rozogniony wzrok. Nie na długo nacieszył oczy widokiem jego spełnienia. Zaraz i go spotkało to samo. Mocno przycisnął do siebie młodzieńca, przymykając powieki. Przeraziło go to, co nagle poczuł, przez chwilę wydawało mu się, że znajduje się w innej rzeczywistości. Tylko bliskość i zapach Hasmeda były na tyle realne, by go przytrzymać przy myśli, że nic groźnego się z nim nie działo. Gdy nieco ochłonęli, odsunęli się od swych ciał wyczerpani i nasyceni, pozwalając, by zaległa wokół nich porozumiewawcza piętnastominutowa cisza.
To Hasmed był pierwszym, który ją przerwał. Usiadł na łóżku, tocząc po pościeli zaszokowane spojrzenie. Tutiel podążył za jego wzrokiem. Wokoło panował bałagan, pościel była wymiętoszona i rozerwana, jakby do pokoju wpuszczono dzikie psy. Młodzieniec zwrócił ku Tutielowi oczy i ich spojrzenia się zbiegły. Mężczyzna wyglądał przez krótki moment na dość strapionego, co wywołało tamtego uśmiech.


***


Hasmed znalazł wśród szpargałów Rosiera dwie nowe strzykawki. Odetchnął z ulgą, ponieważ jego własna pękła przy zderzeniu z kamienistą drogą. Wyciągając z torby przezroczyste naczynko z żółtawą cieczą, zadrżał. Był to najcenniejszy wytwór, jaki udało mu się stworzyć. Czy zadziała? Nie miał, co do tego pewności. Istniała nadzieja, że nie będzie zmuszony jej użyć. Przekonywanie siebie o tym dodawało mu odwagi.
Napełnił strzykawkę miksturą, wyczuwając jednocześnie ruch za swoimi plecami. Nie odwracając głowy, rzucił przez ramię:
- I jak tam? Nadal nie wyczuwasz obecności Rosiera?
-Nie.
Człowiek podniósł się z klęczek, poprawiając pasek torby. Czuł na sobie spojrzenie Tutiela, ale nie podniósł oczu.
-Jak się czujesz, Tutiel?
Pytanie to bardzo go zaskoczyło. Poruszył się nieznacznie, starając się ukryć przed chłopcem zakłopotanie. Zorga był tylko człowiekiem, jednak posiadał nad nim zadziwiającą władzę. Wydobył z głębi jego jestestwa uczucia, w tym także lęki, o których istnienie nigdy by siebie nie podejrzewał.
-Co się kryje za tym pytaniem?
Uniósł na niego swoje zielone, błyszczące oczy. Dopiero wtedy mężczyzna dostrzegł na ich dnie pewne napięcie. Było też coś jeszcze, lecz brakowało mu sposobu, by to rozszyfrować. Człowiek nie dopuszczał Tutiela do swoich uczuć i myśli... Wyglądało więc na to, że nic między nimi się nie zmieniło. Ale może jednak...?
-Nie owijając w bawełnę... Chcę wiedzieć, ile dla ciebie znaczę.
Demon uczynił odruchowo niewielki krok w tył. Jego pytanie strąciło go z pantałyku.
-Mam ci opowiadać o moich uczuciach?
Chłopiec skrzywił się:
-Wolałbym abyśmy to sobie oszczędzili. Chcę wiedzieć czy jestem dość ważny.
-Jesteś- odpowiedział szybko.- Ale to powinieneś wiedzieć już sam.
-Tak...- Pokiwał głową, z roztargnieniem przebiegając wzrokiem po wnętrzu komnaty.- Twoje czyny mówią same za siebie. Co jednak będzie, gdy...- zawiesił głos, pozwalając płynąć ciszy.
-Gdy co...?- popędzał go.
Hasmed przeniósł na niego spojrzenie.
-Czy twoje zainteresowanie mną, czy... twoje uczucia do mnie, nie umrą wraz z moją śmiercią?
Ostatnie słowo zawisło złowróżbnie w powietrzu.
-Będziesz miał nade mną władzę nawet po twojej śmierci.- Mówiąc to przejął go strach. Niemalże czuł, jak ciemnieją mu oczy, jak naprężają się jego mięśnie, był gotowy zmierzyć się w pojedynku z niszczycielską siłą. Przeciwnik jednak nie istniał. Śmierci nie można było zniszczyć, trzeba ją było omijać.
-Nie wiesz, że te słowa są mi potrzebne- wytrącił go ze stanu odrętwienia podchodząc blisko.
-Zorga...
-O nic nie pytaj. Nie ma potrzeby, byś coś mówił.- Wypuścił z płuc powietrze głośnym westchnieniem, następnie biorąc w dłonie jego dłoń, przysunął ją do swojego policzka.- Pojedziesz ze mną w miejsce, z którego wczoraj wróciłem? Mam ważną misję.



Kilka godzin wcześniej...

Meszulhiel odwróciła gwałtownie głowę w kierunku drzwi, w których stanął Kazbiel. Otaksowała go chłodnym spojrzeniem. Że też miał czelność do niej przychodzić. Przypominał porzucone szczenię, jednak Meszulhiel nie należała do osób, mających ochotę zająć się kimkolwiek. Czy w ogóle istniał ktoś, kogo potrzebowała? Jedyną osobą, którą jako tako akceptowała, był Nitael. Prawie w ogóle nic nie mówił i sprawiał wrażenie wiecznie śpiącego z otwartymi oczami. Nie raz zdarzyło się jej drgnąć na jego widok, ponieważ był jak cień, ledwie wyczuwalny zmysłami.
-Czego chcesz- zapytała, okrążając stół. Nalała do pucharka soku porzeczkowego, uniósłszy go do poziomu swoich bladych, nie umalowanych ust.
Kazbiel nabrał do płuc powietrza, ruszając w jej stronę z wyciągniętym papierem. Kartka była dość wygnieciona, jakby ktoś ją wciąż niestrudzenie składał i rozkładał. Kobieta popatrzyła na papier z przesadną niechęcią, następnie utkwiła wzrok w twarzy demona.
-To list od Molocha. Znalazłem go...- zawahał się chwilę- pod szachownicą.- Przełknął ślinę, urywając gwałtownie.
Kobieta wyrwała mu lis z ręki. Na jej skroni pojawiła się malutka, pulsująca żyła. Przejechała po ustach końcem języka, okręcając się tyłem do anakim.
,,Jeśli ten list znajduje się w twoich rękach, to znaczy, że nie żyję. Wręcz go Meszulhiel, lub jakiemukolwiek innemu demonowi z tych najpotężniejszych w la Vion.
Jesteśmy w nieciekawym położeniu. Ten stary głupiec, Hananel, przygarnął do siebie młodego mężczyznę, który spożył krew anakim. Macie go znaleźć i zabić. Każdy, kto stawi opór, ma zostać unicestwiony. Mam tu na myśli szczególnie samego Hananela, zresztą już dawno powinien zostać stracony, ponieważ hańbi naszą rasę. Człowiek o którym piszę, ma na imię Hasmed. Przebywał w la Vion jakiś czas. Na pewno większość go dobrze pamięta. Prowadzi działania przeciwko demonom, już wkrótce odczujecie ich skutki. Nie dajcie się zwieść słodkiej powłoce dziecka, on nim nie jest.
Chcę także, by wszczęto dochodzenie przeciwko Rosierowi. Mam pewne podejrzenia, że mógłby być KD. Jeśli będzie trzeba, to go zgładźcie. Chyba wszyscy się ze mną zgodzą, że wprowadza on zamęt wśród swoich braci. Anakim przeciwko anakim nie jest pochwalane. Musimy jednak trzymać się pewnych zasad, a kto je nagina, musi ponieść konsekwencje. Mam nadzieję, że chociaż to rozważycie..."
Meszulhiel przesunęła spojrzenie po kartce jeszcze kilka razy, zanim zgniotła list, zaciskając go mocno w pięści.
-Wiem, co to za dzieciak...- Wbiła wzrok w młodzieńca.- Czytałeś to?
-Taa... Zabijecie Rosiera?
-Masz coś przeciwko?
Uniósł w zdziwieniu brwi.
-Ja? Nie... Ale jest dość osobliwy...- Zdziwiło go jej pytanie, jakby liczyła się z jego zdaniem. - Jest mi obojętnie. Czy uważasz, że Rosier to Krwawy Demon?
Parsknęła śmiechem.
-Moloch zawsze był trochę popierdolony. Rosier jest zbyt przytrzaśnięty na zabawę w Krwawego Demona- oznajmiła warkliwie, lecz w jej głosie brakowało przekonania.- Zresztą, to na razie najmniej ważne. Spełnię ostatnią wolę Molocha i załatwię tego całego Hasmeda. Nie mówię, że akurat w tej sprawie może nie mieć racji. Ceniłam Molocha...- Przełknęła ślinę, rozwierając palce. Kulka papieru potoczyła się po dywanie, zatrzymując przy brzegu jej sukni.
-Ten... Hasmed to człowiek, prawda?- zapytał tępo Kazbiel.
Nie odpowiedziała. Okręciła się w stronę szafy, otwierając ją zamaszyście. Wyciągnęła szpadę.
-Znikaj, Kazbiel... Muszę pomyśleć.


***



Hasmed nie mógł znieść podróży powozem, którym trzęsło, rozpraszając jego myśli. A może był tego dnia szczególnie rozdrażniony? Uznał, że musiała to być prawda, ponieważ gdy droga przestała być tak wyboista, jego samopoczucie nadal dawało wiele do życzenia. Spojrzał na swojego kochanka. Jego gładka, zimna twarz zwrócona była w stronę okna, ale oczy pozostawały nieruchome, jakby widział coś poza krajobrazem przemykającym im podczas jazdy. Nie musiał zgadywać, aby wiedzieć, że Tutiel był wściekły. Nie dał tego okazać, jednak jego oczy i postawa mówiły same za siebie.
-Rosier będzie poważnie zdenerwowany...- przerwał ciszę, zwracając na siebie jego uwagę.- Powinienem był zaczekać na jego powrót, lecz przecież nie mogę walczyć z czasem.
-Mogę ci powiedzieć, co najlepszego powinieneś zrobić.- Naciągnął zasłonę, zakrywając okienko powozu i zapanował półmrok.- Najlepszym rozwiązaniem będzie natychmiastowe opuszczenie Abadon.
-Pffff!- Uderzył plecami o oparcie, krzyżując na piersi ręce.- Mam tak po prostu uciec? Myślisz, że Rosier pozwoli mi na to? Że nie będzie mnie ścigał?
-Pewnie wpadnie w histerię, że mu zabrano zabawkę z przed nosa, jednak w końcu da za wygraną. Nie pozwolę, by cię znalazł.
Przez moment mierzyli się spojrzeniami.
-Nie trzyma mnie w tym miejscy strach przed Rosierem, tylko moja przysięga...
-Nie wydaje ci się, że twój plan zemsty to jak rzucanie się z motyką na słonce?- przerwał mu w połowie zdania.- Gdybym miał możliwość cofnięcia czasu...
-Przymknij się!- warknął, powstrzymując się przed zatkaniem uszu.- Wszystko przebiega zgodnie z planem, jeszcze zdziwisz się, aniołku!
Czuł wściekłość, że ten go nie doceniał. Jedyną osobą, która w niego wierzyła, był Rosier! Czy będzie miał jeszcze okazję się z nim zobaczyć? Nigdy by nie pomyślał, że zapragnie go znowu spotkać. Być może jego działania powodowane były chęcią dobrej zabawy, jednak Hasmed dużo zawdzięczał rudzielcowi. Dlaczego teraz o tym myślał? Może czuł na sobie oddech śmierci? Tak, coraz bliżej był realizacji swych zamierzeń. Całkiem prawdopodobne, że nie wyjdzie z tego żywy... Poderwał spojrzenie na Tutiela. Jego złote oczy zdradzały natłok myśli. Chłopiec przeszedł na jego stronę, owijając ręce wokół jego szyi.
-Niedługo ujrzysz cuda! Może nawet pożałujesz, że mnie nie zabiłeś.
Demon ściągnął w udręczeniu brwi. Jego palce zacisnęły się na łokciach chłopca z zamiarem odtrącenia go.
-Jedyne, czego nie mogę sobie wybaczyć to tego, iż nie potrafię zmusić cię do posłuszeństwa. Chciałbym cię uprowadzić, zamknąć w jakimś bezpiecznym, odosobnionym miejscu, tylko dla siebie.- Mówiąc to popatrzył mu w oczy.
Hasmed zniżył dłonie na pierś mężczyzny, czując się dość nieswojo. Nie jednak z obawy, iż rzeczywiście demon mógłby posunąć się do czegoś podobnego. Jakąś cząstką siebie pragnął odsunąć się od tej całej wariacji i odejść z Tutielem do miejsca, w którym odnalazłby spokój...
-Dlaczego tego nie uczynisz?
Odpowiedział mu kwaśnym uśmiechem.
-Takim postępowaniem nigdy bym cię nie zdobył.
Chłopiec uniósł brwi.
-Czyżbyś myślał, że istnieje jakaś właściwa droga do mojego serca?
Zimny ton jego głosu ocucił mężczyznę. Uczynił nieznaczny gest, sugerujący, aby chłopiec wrócił na swoje miejsce, lecz tylko rozdrażnił tym Hasmeda. Młodzieniec odwrócił ku sobie jego twarz, przycisnąwszy usta do jego zaciśniętych w złości warg. Czuły pocałunek nie na długo pozostał bez odpowiedzi. Demon przyciągnął do siebie chłopaka, sadzając go sobie na kolana. W pewnym jednak momencie odciągnął twarz Hasmeda, spojrzawszy mu w oczy.
-O co chodzi?- zapytał, nieco rozdrażniony.
-Pozwól się zabrać stąd, Zorga.
Zanim człowiek otworzył usta, aby coś odpowiedzieć, powozem gwałtownie szarpnęło i brunet upadł, z zaszokowaniem rozwierając oczy. Z zewnątrz powozu doszły ich wzburzone wrzaski i odgłosy zderzającego się z sobą metalu. Serce Hasmeda załomotało mocno w piersi. Powóz zatrzymał się, nienaturalnie przechylając na lewą stronę.
-Co się dzieje?!- zawołał. Silne dłonie demona podniosły go i posadziły troskliwie na siedzisko.
-Zamieszki...
Ledwie skończył to mówić, a drzwiczki powozu zostały brutalnie wyrwane. Oczom młodzieńca ukazała się pełna pasji twarz, należąca do dobrze zbudowanego mężczyzny. Trzymał w ręku grubą pałkę z ostrym gwoździem wbitym na jej szczycie. Hasmed nie zdążył skamienieć na jego widok, ponieważ Tutiel wymierzył napastnikowi potężnego kopniaka, wyrzucając go na zewnątrz. Niestety do powozu zaczęli wpychać się kolejni intruzi. Hasmed nabrał do płuc powietrza, starając się zapanować nad szokiem i zmusić umysł do rozsądnego myślenia. Dostrzegając w okienku możliwość ucieczki, zaczął się doń przeciskać, dziękując niebiosom za to, że posiadał ciało szczupłego chłopca. Upadając na kamienisty bruk, obrócił się w kierunku Tutiela, który robiąc sobie wyjście w suficie karocy, wyskoczył z niej, potoczywszy spojrzeniem po harmidrze, jaki opanował ulice Abadon. Uzbrojeni ludzie zatrzymywali karoce i podpalali je. Wśród zgiełku i dymu można było rozpoznać szamoczących się wściekle anakim. To oni byli głównym celem rządnego krwi tłumu. Złotooki demon dobył miecza, następnie stanąwszy blisko chłopca, pociągnął go do siebie za rękaw. Hasmed był tak pogrążony w tym, co się wokoło działo, że dotyk demona niemalże go wystraszył. Wyrwał się szybko z jego uścisku. Oczy płonęły mu z emocji.
-Popatrz na tych ludzi! To niesamowite!- zawołał, przekrzykując hałas. To była chwila, dla której warto było żyć.- Wreszcie do nich dotarło i poczęli brać sprawiedliwość w swoje ręce!
Tutiel nie miał czasu, aby mu odpowiedzieć, ponieważ w tej samej chwili dojrzała go zgraja wyrostków, posyłając w jego stronę salwę kul. Tylko jakimś prawdziwym cudem zdołał uratować niczego niespodziewającego się Hasmeda, przenosząc go na drugą stronę ulicy, za ścianę domu. Niebawem poczuł piekący ból poniżej ramienia. Przyjrzał się ze zmartwieniem ranie. Draśnięcie po pocisku nie okazało się szczególnie głębokie, jednak nieznośnie dawało się odczuć w dzierżeniu broni.
Hasmed popatrzył na kochanka oczami wypełnionymi zrozumieniem. Nie groziłoby mu niebezpieczeństwo, gdyby nie obecność przy nim Tutiela... Należeli do różnych ras, które prowadziły z sobą teraz wojnę. Jeśli nie rozdzielą się, bardzo możliwe, że zginą.
-Należymy do różnych światów- zawołał, czyniąc trzy kroki do tyłu.- Widzisz co się dzieje? To dowód na to, że nie możemy żyć z sobą! Jesteśmy różni...
Mężczyzna wbił w niego intensywne spojrzenie, tracąc zainteresowanie czymkolwiek innym prócz chłopcem.
-Wybiła moja godzina, wiem co powinienem teraz zrobić, a ty? Chyba nie zamierzasz odstąpić od swych braci?
Tak, to było ostateczne odtrącenie, musieli to zakończyć!
-Wcale tego nie chcesz...- odpowiedział mu pozbawionym emocji głosem. Stał jak posąg, skrywając pod maską obojętności swoje prawdziwe uczucia.
Widząc go takim, Hasmed poczuł naraz silny ból, rozdzierający mu serce. Nabrał haustem powietrze, zaszokowany swoim niemalże rozdzierającym cierpieniem. Uczucie to było tak niespodziewane, że aż był gotowy uwierzyć, że rzucono na niego urok! Zorga kochał Tutiela... Nie było co do tego wątpliwości, ale co czuł Hasmed?
Krzyknął, gdy przemknęły koło nich kule. Anakim zaczął się od Hasmeda oddalać i ten uczynił odruchowo kilka kroków w jego stronę. Szybko się jednak zreflektował i przystanął, odprowadzając go jedynie spojrzeniem. Stał tak jakiś czas, ocknąwszy się dopiero w momencie, gdy szturchnął go łokciem jakiś mężczyzna. Zamrugał wtedy oczami, wybudzając się jak gdyby z transu. Począł rozglądać się wokół siebie, oceniając sytuację.
Głupcy...- zawołał w swych myślach.- Dirk o nic nie zadbał! Powinni byli uderzyć najpierw w la Vion, gdzie chowają się największe szychy!
Ruszył przed siebie, wypatrując charakterystycznej twarzy Brzydala. W pewnym momencie jednak uczuł gwałtowne szarpnięcie za ramię. Z ledwością utrzymał równowagę.
-Nono, tu jesteś! Cóż za niespodzianka! Już się obawialiśmy, że wsiąkłeś w ziemię!
Brunet odwrócił za siebie twarz, napotykając dwoje błyszczących, wąskich oczu. Zdawały się przewiercać go na wylot.
-Ale zabawa, co? Ledwie stoję na nogach.- Roześmiał się chrypliwie, po czym przyciągnął do siebie człowieka, trzymając go przez chwilę w ramionach. Hasmed zapragnął się wyrwać, lecz zaraz uznał, że to nie najlepszy pomysł. - Zabieram cię do la Vion, cukiereczku. Meszulhiel chce z tobą pomówić. Mam nadzieję, że pozwoli mi jeszcze nacieszyć się twoją osobą. Zawsze bardzo mi się podobałeś...