Pocałunek śmierci 11
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 11:59:11
11





-Wielu ludzi zastanawiało się i nadal zastanawia, czym tak właściwie jesteśmy. Anakim też tego nie wiedzą...
Skrzyżował ze sobą nogi z powrotem kładąc się na plecach. W ciemno-bursztynowych oczach odbijały się migoczące gwiazdy . Przypominał mrocznego elfa.
-Tylko mi nie mów, że na tym kończysz swój wywód na temat demonów.
Przesunął na niego spojrzenie, uśmiechając się swoimi szerokimi, czerwonymi ustami.
-Coś tam wiem...- wyciągnął się zamyślając, lekko zmrużył oczy.- Więc po moim przyjściu na świat,... pierwsza rzecz, za jaką się wziąłem to dowiedzenie się, kim tak naprawdę jestem. Nikt nie umiał mi tego wyjaśnić, toteż postanowiłem sam poszukać odpowiedzi na moje problemy. O sobie opowiadać nie będę, bo to strata twojego czasu. Po co miałbym siebie komukolwiek przybliżać, to nic nie da... Przedstawię jedynie odkrycia jakich dokonałem- nabrał powietrza.- Anakim pochodzą z jednego ciała. To coś w rodzaju... -zatoczył palcem koło w powietrzu - niepokalanego poczęcia. Mówiąc prościej,... nie mamy taty... - Zachichotał niespodziewanie, zakrywając usta dłonią.
Hasmed nie miał najmniejszego pojęcia cóż w tym dostrzegał takiego zabawnego, Rosier nie mógł się przez parę chwil uspokoić. Pomyślał więc, że to jakiś nerwowy odruch.
-Nie jest nawet pewne... -ciągnął- czy kobiety, które nas rodzą są naszymi matkami. Nie jesteśmy bowiem do nich podobni. Zabijamy je jak tylko przychodzi nam zaczerpnąć powietrza.- Przetarł oczy, wytężając w pustkę wzrok.
-Zabijacie swoje matki...
-Hej... powiedziałem, że być może to wcale nie są nasze matki...- Z zakłopotanie podrapał się po czole.
-No dobrze...to nie ma większego znaczenia, przecież. Wytłumacz mi, w jaki sposób nowonarodzona istota mogłaby uśmiercić. Jakoś trudno to sobie wyobrażam.
Rosier wyglądał tak, jakby pożałował, iż zgodził się o tym rozmawiać.
-Najpierw powiedz mi ile masz tak naprawdę lat- podjął nieoczekiwanie.
Człowiek uniósł w zaskoczeniu brwi.
-Zdradź mi to, chłopczyku- poprosił.- Inaczej już zawsze będę na ciebie mówić Pisklak. - Zamknął silnie w swojej dłoni jego nadgarstek.
-Chyba dwadzieścia trzy, przestałem już liczyć...
Rosier wstrzymał oddech, następnie poderwał się zaraz gwałtownie, przewracając go w nagłym uścisku.
-Co tobie jest?!- krzyknął przestraszony, starając się go z siebie zrzucić.- Oszalałeś! Zaraz dach pęknie!
-Jesteś taki świeżutki! Młodziutki i niedoświadczony!
-Do diabła...- syknął, odwracając twarz w bok. Instynktownie zacisnął wargi, gdyby temu naszła ochota na pocałunek śmierci.
Rosier pogłaskał go po czole, przylgnąwszy wargami do ciepłego policzka Hasmeda. Wyglądało na to, że bawił się znakomicie. Kiedy zszedł z niego wreszcie, bo człowiek trwał w sztywnym zamarciu, coś pod nimi niebezpiecznie zaszczękało i chłopiec chwycił Rosiera nieoczekiwanie za łokieć rozkazując, aby ten nie ważył się poruszyć.
-Zaraz... polecimy na dół- ogłosił z lękiem.
-O.... To nie zbyt dobra informacja... Zważywszy, iż podłoga w komnacie pod nami, dawno już się zawaliła, wygląda więc na to, że będzie nam dane spadać z całkiem imponującej wysokości.
Uśmiechnął się na tę informację z nieruchomymi oczami:
-Żarty na bok.
-Nie żartuję...
Usta Hasmeda zadrżały lekko w cichym śmiechu. Spuścił głowę, kręcąc nią przez moment, jakby nie mogąc w to wszystko uwierzyć.
-Postanowiłeś mnie tu zabić?- zapytał, zerkając na niego z pode łba- Cóż za brak gustu, Rosier...
-Jak możesz!- Pociągnął nosem, udając dotkniętego.- Stąd jest najlepszy widok na całą okolicę! Miałem nadzieje, że dach wytrzyma jeszcze tę jedną noc. Pomyliłem się. Przepraszam.
Hasmed chciał zmienić pozycje siedzenia, bo ścierpła mu już noga przez to znieruchomienie, lecz w odpowiedzi na próbę usłyszał głośny świst. Wstrzymał oddech, rozchylając lekko usta. Demon przypatrywał mu się z zaciekawieniem.
-Co ma znaczyć ten głupkowaty wyraz twarzy?- syknął, gromiąc go wzrokiem.
-Dziwnie reagujesz na strach. Złościsz się na mnie?
-A nie powinienem?
-Teoretycznie tak... ale czy to dobry moment, kiedy jesteśmy bliscy roztrzaskania się o twardy kamień? Może lepiej się pomodlimy? - Przysunął się ujmując go za ręce.
-Nie ruszaj się!
Co to wszystko miało znaczyć?- zastanawiał się, czując zimny pot spływający mu po plecach. Ten cały Rosier był porządnie trzaśnięty i to delikatnie mówiąc! Cóż miał teraz zrobić? Czy dało się stąd jakoś wydostać? Rozejrzał się za jakimś drzewem, ale wokół wierzy nie było nic, na co mógłby się bezpiecznie przenieść. Jak to możliwe, że do tego doszło?! Upokarzająca sytuacja z której nie umiał znaleźć wyjścia. I dlaczego anakim był taki spokojny! Zwęził oczy, miażdżąc go swoim rozwścieczonym spojrzeniem. Może upadek nie mógł zabić demona? Ależ oczywiście!
-Doprowadzasz mnie do szału! Puść moje ręce...
-Oj... lepiej nie...- Zachichotał, kołysząc się z uciechy.
I zanim przerażony człowiek zdołał nakazać mu spokojnie siedzieć, dach rozleciał się pod nimi z hukiem, wciągając ich do środka w gęstą, chłodna ciemność...



***



Zaciskał i rozwierał mokre od potu palce. Siedział przygarbiony z twarzą w połowie zakrytą przez wysoki kołnierz. Nie wiedział, że tkwił w tej pozycji długie minuty, nic nie mówiąc. Czas jakby przestał dla niego istnieć...
-Agreas...?
Drgnął, wytarłszy z czoła pot.
-Proszę. Jest ciepłe...
-Dziękuję Izorpo...- wyszeptał z takim uczuciem, na jaki tylko było go stać. Wziął trunek zamoczywszy w nim usta. Ręka drżała mu tak bardzo, że musiał pomóc sobie drugą. Przepraszająco uniósł na kobietę wzrok. Ostatnio zdarzało mu się przepraszać za wszystko, co robił. Lecz czarnowłosa piękność wpatrywała się w niego ze spokojem w złotych oczach. Ostre rysy twarzy dodawały jej powagi i niezwykłej wytworności. Była podobna do Tutiela... Tak bardzo podobna, że aż raziło! Może dlatego Ita jej nie znosiła? Ita...
-Tu nikt nie będzie o nic pytał. Możesz zostać na noc, jak ostatnio.... Uspokój się i odpręż. - Poprawiła poduszki za jego plecami.- Nie powinieneś był jej odwiedzać. Ostrzegałam cię. Ita nie jest już sobą.
Rozszerzył źrenice, pochyliwszy głowę jeszcze bardziej. Omal nie wypuścił z dłoni kielicha, którego pochwyciła w ostatnim momencie. Odstawiła go podnosząc się.
-Ona się żywcem rozkłada, ale żeby tego było jeszcze mało... zaczyna się przeobrażać, mutować. - Poprawiła długie rękawy, splatając na piersiach ręce.- Żadne ludzkie oko nie powinno jej takiej zobaczyć.
-Izorpo...- jęknął.- Izorpo...
Zerknęła w stronę kominka nad czymś się jakby zastanawiając.
-Cierpi teraz... Tak bardzo...- Przycisnął do czoła pięść. Zerknęła na niego. Choć miażdżył usta powstrzymując szloch, z jego oczy nie spłynęła najmniejsza łza. Naturalnie demony nie umiały płakać. Przynajmniej nigdy tego nie widziała.
Czarnowłosa przyłożyła do ust palec:
-Kiedy byłam u niej ostatnio... nawet mnie nie poznała. Jak w gorączce mamrotała coś o Krwawym Demonie. Nie jestem przekonana, by to on był odpowiedzialny za jej stan. Co ci powiedziała?
Pokręcił głową, z apatią przyglądając się swojemu odbiciu w szklanym stole.
-Nic z sensem. Mam ją pomścić. Mam oddać za nią życie... Wyznała..., że mnie kocha.
-Och doprawdy?- Uśmiechnęła się uniósłszy z zaskoczeniem brwi.- Naprawdę powiedziała, że kocha?
Zwróciła się w stronę okna, ciągnąc za sobą długą, czarną suknię idealnie dopasowaną do jej szczupłego, wiotkiego ciała. Oparła dłonie o parapet, przyglądając się nocy. Płomienie z kominka tajemniczo oświetlały jej sylwetkę. Przypominała boginię śmierci. Tylko wąskie, żółte oczy ożywiały nieco jej jasną jak zbielała kość skórę. Nie pochłaniała zbyt często ludzkiego życia... Inaczej nie wyglądałby tak drapieżnie. Tymczasem zamiast rozpłynąć się przed nią z miłości, odczuwało się przy niej lekkie zaniepokojenie...coś jak przy Tutielu.
-Proszę cię... Tylko się nie śmiej. Odczuwam ból, Izorpo...
-Wszyscy odczuwamy ból ... Nie bądź tym taki zakłopotany.- Ponownie się odwróciła w jego stronę. - Bardziej lub mniej, ale czujemy. Może dlatego, bo jesteśmy w połowie ludźmi?
Przełknął ślinę:
-Pół ludzie...Anakim zabiliby cię, gdybyś wypowiedziała te myśli na głos.
Odpowiedziała mu uśmiechem.
Przypatrywał jej się bez wyrazu. Wiedział, że tylko przy nim byłaby zdolna powiedzieć coś takiego. A może się odwzajemnia, bo on wyznał jej, że cierpi...? W każdym razie została mu już tylko ona, nie pragnął nikogo więcej.... I nie miało już znaczenia, że coś nieopatrznie powie. Kiedy stał się taki nieszczęśliwy...? A może nigdy tak naprawdę nie umiał znaleźć szczęścia?
-Ita... wyznała mi coś tak absurdalnego, że nie umiem powtórzyć.
Cierpliwie czekała aż się odważy...
-Chłopiec... Wspominała o chłopcu. Zranił ją i podobno mnie też ma spotkać coś podobnego. Mówiła o jego zemście... Znaczy się, ...mam rozumieć, że chce mnie zabić jakieś dziecko? Naprawdę nie wydaje mi się to w ogóle rozsądne.
Przechyliła z zaciekawieniem głowę.
-Mam go znaleźć i zniszczyć. To jej pragnienie...
-Musisz wziąć pod uwagę fakt, że nie jest już przy zdrowych zmysłach, przyjacielu.
-Och Izorpo...- Przez jego twarz przeszedł grymas bólu.- Jak mam go znaleźć, żeby ją usatysfakcjonować...
Podeszła do niego, przysiadając na bordowej sofie. Oparła splecione dłonie na założonym kolanie.
-Tyle dzieci się tu przewijało... Kogo mogła mieć na myśli? Chyba nie tego przystojniaczka od Hananela? - Skupił na niej oczy z nadzieją.- Bardzo jej zależało na tym dziecku. Rzeczywiście było dość intrygujące, choć nie na tyle, bym miała nim sobie zaprzątać głowę.... Ita bardzo często o nim rozmawiała z innymi. Myślę, że chciała go wyrwać Hananelowi.
-Cóż w nim było takiego wyjątkowego?
-Przede wszystkim przedstawiono go jako...Hasmed. Takie imię nie daje się ludziom. Należy ono do szczególnego Anioła Zagłady i Kary. Fakt ten nie przykuł jednak niczyjej uwagi. Może rzeczywiście nie ma się czemu za bardzo dziwić. Prawdopodobnie rodzice nazwali tak tego chłopca, mając nadzieję, że będzie on dla nich czymś w rodzaju amuletu.- Wyprostowała się przekładając do tyłu czarne włosy.- Skoro jednak wspominasz, że Ita mówiła coś o zemście... od razu przyszedł mi na myśl ten właśnie młody człowiek. Zrób z tym, co chcesz. Nie daj się jednak wciągnąć w kłopoty. Jesteś na skraju wyczerpania, a Hananel to dość niebezpieczna osoba, zwłaszcza, gdy w rolę miałyby wchodzić jego dzieci... W dodatku ma silnych sprzymierzeńców w postaci Rosiera i mego brata.
Westchnął, przymykając oczy.
-Wątpię bym zobaczył jeszcze kiedykolwiek twojego brata, Izorpo...
-Wyczuwam jego obecność w Abadon.
Otworzył oczy, podrywając się z miejsca. Uśmiechnęła się.
-A, więc on żyje?!
-Już ci mówiłam, że Tutiel tak łatwo nie dałby się zabić. Wyczuwam go bardzo wyraźnie... w końcu pochodzimy z tego samego ciała...
-Tutiel...- Okręcił się stając do niej plecami. Tyle czasu go nie widział, że aż pogodził się z tym, iż mógł umrzeć. Ita wciąż mu tak wmawiała. Ale jej słowa okazały się kłamstwem! Demon żył. I był w Abadon...
-Nie przybył zapewne, aby was szukać. Nie radzę pokazywać mu się na oczy. Mnie też nie odwiedził.- Poruszyła się niespokojnie, trochę jakby speszona swoimi słowami.- Nie żeby mi go jakoś brakowało, nigdy nie byliśmy sobie specjalnie bliscy, nie zależało mu. Mam jednak nadzieje, że jestem dla niego w jakiś sposób ważna.
Popatrzył na kobietę nieobecnym wzrokiem.
-Izorpo... Czy istnieje ktoś, kto jest ci szczególnie bliski? Czy... ja...
Ponownie się uśmiechnęła. Delikatnie, dobrodusznie, a może raczej z politowaniem?
-Nie odpowiadaj proszę...- przerwał jej, lecz ona wcale nie zamierzała mówić.


***



Uskoczył w bok, gdy jakaś pozostałość po dachu skruszyła się spadając im wprost na głowy. Hasmedowi trudno było uwierzyć w to, jak lekko się tamten poruszał, trzymając go na rękach. Otaczała ich ciemność, więc nie był pewien czy stali na kamiennej podłodze, czy też jakimś cudem unosili się w powietrzu. Mógł przyjąć każdą wersję możliwości.
-Dobrze się czujesz? Nic nie mówisz...- usłyszał tuż przy swoich wargach jego szept. Zacisnął silnie dłoń na jego ramieniu.
-Puść mnie...
-W porządku.- I Hasmed poczuł twardy grunt pod butami. A więc jednak nie tkwili w powietrzu. - Tylko się nie ruszaj, bo zahaczysz o jakiś mebel. Pełno tu rupieci...
Chłopak podniósł głowę, przyglądając się ziejącej dziurze wysoko nad nimi. Gdyby go Rosier w porę nie złapał z pewnością byłby już trupem. Odetchnął, zaczynając strzepywać z siebie pył.
-Nieźle Rosier...- fuknął do niego, starając się dostrzec w mroku jego twarz.- Jeden twój mały wybryk i ma się już dość wrażeń do końca dnia.- Okręcił się dziewięćdziesiąt stopni.- Jak stąd wyjść? Tylko mi nie mów, że górą. Mam już naprawdę dość.
-Wyjdziemy drzwiami, ale ujmij mnie za rękę.- I już ją miał w swojej. Hasmed zasępił się nieco, ale stracił nastrój na kłótnie. Jeszcze chwilę temu był pewien, że zginie.
Śmierć sama w sobie może nie byłaby taka zła, gdyby się na nią odpowiednio przygotował. Tymczasem czuł, iż był jeszcze nieco oszołomiony. Oddychał szybko, niecierpliwie starając się uspokoić walące serce. W dodatku Rosier ciągnął go niemiłosiernie do przodu zapominając chyba, że człowiek nie potrafił niczego przed sobą dojrzeć. W końcu potknął się o coś, zderzywszy czołem z jego plecami. Anakim zatrzymał się.
-Puszczaj!- wrzasnął, wyrywając mu swoją dłoń.- Nie będę tak z tobą szedł! Nie ciągnij mnie, jakbyś do czegoś zmuszał!- Przed oczami stanęła mu Ita... Szarpała go za rękę wspinając się po schodach, gdzie na końcu drogi miał ujrzeć martwego brata.
Czuł, że Rosier bacznie mu się przygląda, lecz nie umiał dojrzeć wyrazu jego twarzy.
-Idź przede mną... Przecież będę cię słyszeć.
-Dobrze Pisklaku.
-I nie mów na mnie Pisklak, kiedy już wiesz ile mam lat.
Nie umiał tego wyjaśnić, ale czuł, że tamten się uśmiechnął.


Opadł na twarde, królewskie krzesło, zamykając oczy. Słyszał kroki demona. Ruszył w stronę kominka z kawałkiem bułki w dłoni, którą wziął ze stołu. Hasmed zerknął na niego z pod przymkniętych powiek, następnie jego spojrzenie przesunęło się na butelkę z winem.
-Nie dokończyliśmy rozmowy...
-No...- Nie odwracał się chwilę do chłopca, zagryzając się pieczywem.- A na czym się skończyło?
-Miałeś wyjaśnić, w jaki sposób nowonarodzone dziecko zabija własną matkę- odparł z pewną dobitnością, co spowodowało, że Rosier przesunął na niego swoje bezwyrazowe oczy.
-Nasza matka, powiadasz...- Wrzucił do ognia ostatni kawałek, wycierając w spodnie ręce.- Ależ z ciebie uparciuch. No dobra, nazwijmy ją matką...
Skrzyżował na piersi ręce, zaczynając spacer po całej szerokości długiego, prostokątnego pomieszczenia. Twarde obcasy stukały o kamienną podłogę, co odbijało się echem po całym pomieszczeniu. Hasmed zlustrował go szybkim spojrzeniem, zatrzymując wzrok na rozchylonych, gotujących się do rozmowy ustach.
-Z tamtego okresu nie pamiętam zbyt wiele... nie umiem ci powiedzieć z własnego doświadczenia jak to dokładnie przebiegało. Zacznę więc może od czegoś innego... Jak to ująć...- Podniósł głowę, zapatrując się w sufit.- W każdym razie posłuchaj, bo to będzie niezłe...
Człowiek odkręcił butelkę, nalewając sobie i demonowi wina, co nieznacznie rozproszyło uwagę rozmówcy. Hasmed uśmiechnął się do niego krótko.
- Z anakim to jest tak, że oni od zawsze pragnęli być tacy jak ludzie. Dlatego naśladują ich sposób bycia, ubierania się... a nawet przyswoili pewne maniery, co w moim odczuciu jest po prostu śmieszne, ale mogę z nich przynajmniej trochę pokpiwać... Tak naprawdę w ich naturze nie jest zachowywać się ,,po ludzku", że tak to ujmę. Dodatkowo starają się powściągnąć swoją rządzę krwi, lecz przeważnie się nie udaje. Nie grzeszą cierpliwością.
Hasmed nie mógł się powstrzymać i wtrącił:
-Dlaczego takie wspaniałe istoty miałyby brać przykład z kogoś takiego, jak człowiek?
Rosier uśmiechnął się na całą szerokość:
-Postrzegacie siebie jako nędzne, szare stworzenia... Anakim utwierdzają was w tym przekonaniu.- Podrapał się po policzku.- Kiedy czuję na sobie wasze pełne podziwu i miłości spojrzenia, chce mi się naprawdę śmiać. Lecz anakim są w niebo wzięci! Za wszelką cenę pragną abyście ich adorowali! To jest ich główny cel.
-Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - Zamoczył usta w winie, nie spuszczając z niego zielonych oczu. Czyżby wbrew pozorom ta rozmowa była dla rudzielca dość krępująca? W końcu mówili, jakby nie patrzeć, o nim, przecież też był anakim, był jednym z nich.
Rosier nieoczekiwanie podszedł do niego, zatrzymując się po drugiej stronie stołu. Oparł na blacie dłonie, intensywnie zanurzając spojrzenie w jego oczach.
-Popatrz na mnie Hasmedzie i powiedz, jaki jestem...
-Co masz na... myśli?- Ściągnął brwi.
-Wyglądam nienormalnie prawda?
-Nienormalnie? Nie rozumiem... Chcesz bym cię do czegoś, lub kogoś porównał...?
Tupnął niecierpliwie obcasem, z grymasem pochyliwszy twarz.
-To nie jest moja prawdziwa postać. Nie wyglądałem tak, rodząc się. Żadne z nas tak nie wygląda...
Człowiek rozszerzył oczy.
-O! To bardzo interesujące...- Splótł ze sobą dłonie, wysuwając się lekko do przodu.- Jak się rodzicie jesteście brzydcy?- Uśmiechnął się z zaczepnie.
-Brzydcy, brzydcy...to nie tak.... Nie da się tego dokładnie ująć słowami. Wiem, jak wygląda taki prawdziwy anakim. Kiedy osuwa się w ramiona śmierci, wraca do właściwej postaci.- Podrapał się po policzku zostawiając na nim czerwony ślad.- Pozabijałem paru, aby się temu przyjrzeć.
Hasmed zakaszlał i Rosier drgnął, prostując się nagle.
-Zabijałeś anakim... w celach eksperymentalnych?
-Tylko na samym początku. Wiedza o tym wydawała mi się sprawą wyższą.
-Anakim nie da się tak po prostu zabić... Jak ich otumaniałeś?
-Nie musiałem specjalnie otumaniać. Prawda jest taka, że mam dość siły i sprytu, młody Hasmedzie.- Starał się powiedzieć to lekkim tonem i udało mu się. Lecz efekt był druzgocący. Wyszłoby lepiej, gdyby oznajmił to z dźwiękiem powagi.- Nie jesteś głuptaskiem, na pewno zauważyłeś lekkie spięcie podczas naszego wspólnego posiłku w la Vion.
,,Czasem doprowadza mnie do takiego stanu, że muszę o tym na chwilę zapomnieć''- przypomniały mu się słowa pewnego martwego anakim-,, On nie udaje, że jest tym, kim tak naprawdę nie jest Ja pragnę być taki jak inni, bardziej ludzki''.
-Zaczynam pomału wszystko rozumieć, Rosier.- uśmiechnął się.
-Miło mi to słyszeć.
-Jesteś naprawdę paskudny... Anakim jeszcze się za ciebie nie wzięli?
Wzruszył ramionami.
-Było takich dwóch... Po nich już nikt nie próbował. Mam przecież taką pogodną osobowość,... nie ma się co wykłócać.- Ujął w dłoń pucharek z winem, upijając potężny łyk. W kąciku ust zalśniła czerwona kropla, którą zlizał lubieżnie.- Naprawdę nie warto ze mną zaczynać...- Mrugnął i Hasmedowi dziwnie się zdało, że te ostatnie słowa zostały zaadresowane do niego. Poprawił się na siedzeniu.
-Więc anakim po urodzeniu wyglądają zupełnie inaczej... Mam nadzieję, że kiedyś i ja będę mógł się temu przyjrzeć...
-Dla chcącego nie ma nic trudnego.
Założył za ucho włosy, zerkając na Rosiera z tajemniczym błyskiem.
-Myślę, że ci to pokażę...
-Ty?- zakłopotał się przełykając ślinę, szybko się jednak w sobie pozbierał, a anakim tymczasem zaczął mu się przyglądać.- Zabijesz się dla mnie, abym mógł to zobaczyć? To bardzo uprzejme Rosier. Będę ci wdzięczny.
Zaśmiał się wycierając dłonią wargi. Podskoczył, siadając na krawędzi stołu. Podciągnął kolano, oparłszy na nim podbródek.
-Jesteś słodki Hasmed. Nawet, jeśli naprawdę tak myślisz.
Człowiek oderwał od niego spojrzenie.
-Dobra, już ci nie przerywam. Mów dalej...
-Wiesz, czym są inkuby?
Wzruszył ramionami i demon zeskoczył chyżo ze stołu, ponownie zaczynając wędrówkę po komnacie. Zielonooki przesunął dłoń w kierunku kieszeni, zanurzając w niej palce.
-Mówi się, że inkuby są to anioły posiadające ciało. Nie żyją na ziemi, lecz czasem schodzą do nas i utrzymują grzeszne stosunki z ludzkimi kobietami. Anakim wierzą, że jesteśmy ich dziećmi.
-Czy to prawda?
-Tego nie wiem. Nigdy nie widziałem żadnego inkuba. Kobiety, które niespodziewanie stają się brzemienne, też nie umieją wyjaśnić całej tej niedorzeczności. Weźmy na przykład taką Maganę.- Zatrzymał się spoglądając na swoje buty- W jej łonie z pewnością rozwija się anakim. Niedługo będziesz świadkiem niezwykłych narodzin.
Po stole przeturlało się jabłko, upuszczone przez Hasmeda. Rosier uniósł do góry kącik ust, spoglądając na niego z ukosa.
-Tak kochanie. Teraz rozumiesz moje zainteresowanie jej osobą...
-Magana...- przełknął ślinę. - Mówisz to na poważnie?
-Jak najbardziej. Anakim już niedługo wyskoczy z jej łona...I jeśli będzie to troszeczkę niebezpieczne, obronię cię gdy zajdzie taka potrzeba, nie bój nic...
Zapatrzył się w pustkę. Niebezpieczne? Pod jakim względem? Postara się puścić to mimo uszu. Nie chciał być dalej zdany na... tego diabła, Rosiera! Nie ma mowy! Poradzi sobie bez jego pomocy. Zacisnął w dłoni serwetkę, ciężko podnosząc na niego oczy.
-Czy jest jeszcze coś, co powinienem wiedzieć o anakim?
-Wszystko w praktyce...
-Więc skończyłeś na dzisiaj?
Przeczesał palcami włosy.
-Może mi się jeszcze coś przypomnieć. Od takie drobiazgi...- Ruszył w kierunku stołu, z powrotem oparłszy się na nim łokciami. Uśmiechał się od ucha do ucha jak bardzo piękne dziecko.
-A właśnie,... dlaczego demony uwielbiają dzieci?- przypomniało mu się nagle, pod wpływem tego uśmiechu.
-Tego dowiesz się jutro.
-Chcę wiedzieć teraz- naciskał, zniżając głos.
Rosier wyciągnął rękę wzburzając mu włosy, następnie ujął chłopca delikatnie pod podbródek.
-Anakim są bezpłodni. Nigdy nie mieli i nie będą mieć potomstwa. Ale to nie wszystko. - Potarł kciukiem jego wargę.- My nigdy nie byliśmy dziećmi... Oto cały sekret. Rodzimy się z umysłem dorosłego osobnika. Szybko przyswajamy słowa, które słyszymy. Uczymy się wprost błyskawicznie. Nasz rozum jest dojrzały...
Hasmed zdjął jego dłoń, przytrzymując chwilę w swojej.
Anakim nigdy nie byli dziećmi? Prawdę mówiąc nie umiał sobie wyobrazić gaworzącego demona z grzechotką w ręku.
-Demonów fascynuje umysł dziecka. Uważają, że jest czymś zupełnie czystym i niewinnym, czymś, czego nie znają. Ja tam z kolei mam inną opinię na ich temat. Takie maluchy są dla mnie zbyt prymitywne i dziwne...- Skwasił się z niesmakiem na samą myśl o nich.- Zachowanie dzieci wprawia mnie w zakłopotanie, jako że nie rozumiem ich toku myślenia. Przykro mi Hasmedzie, ale nie przybliżę ci bardziej tej sprawy, nie znam się na berbeciach.- Westchnął.- Anakim do nich ciągnie, są przecież tak inni od nas, prawda? My nie przechodziliśmy okresu dzieciństwa.
-To bardziej niż interesujące. Rodzicie się z umysłem dorosłego człowieka ...- Wypuścił dłoń ognistowłosego, przyglądając się guzikom jego koszuli.- I przyswajacie każde, najdrobniejsze słowo?
-Tak. Szybko podchwytujemy zdania i są one dla nas w pełni zrozumiałe. Im więcej się do nas mówi, tym szybciej się uczymy. Po kilku godzinach zaczynamy wydawać dźwięki, komunikować się układając logiczne wypowiedzi. Głowa pracuje pełną parą. - Ugryzł jabłko popijając nim winem.-Każde z nas posiada umiejętność czytania w myślach. Trwa to jakieś dwa, trzy dni, po czym zatraca się tę zdolność. Osobiście uważam, że traci się ją dopiero wtedy, gdy zostaje opanowana technika mowy, ale nie jestem pewien.- Wzruszył ramionami.
-Chwileczkę... czegoś tu nie rozumiem. Przecież ty nadal potrafisz czytać ludziom w myślach.
Posłał mu uwodzicielskie spojrzenie.
-Nie tylko czytać w myślach potrafię.... Mam jeszcze parę innych umiejętności.
-Dobra, wyjaśnisz mi to?- rzucił posępnie.
-Nie wyjaśnię, bo też tego nie rozumiem. To pewnie taka mała niedoskonałość. Coś jakby upośledzenie. Ludzie też się rodzą z różnymi wadami, prawda? Myślę, że to coś właśnie w tym rodzaju...- Napił się wzdychając. Hasmed zauważył lekką mgiełkę zachodzącą mu oczy i w nagłym impulsie wyrwał mu z dłoni wino, przypomniał sobie bowiem cóż mu takiego uczynił.
-Nie pij tyle. Lepiej skoncentruj się na tym, co mówisz. Upośledzenie? Ładne mi upośledzenie! Też chciałbym mieć takie.
Zachichotał wlepiwszy wzrok w kielich.
-Kiedy ludzie wypowiadają jakieś słowo, taki ledwie narodzony demon wsłuchuje się w nie i automatycznie odczytuje jego sens z ludzkiej głowy. A mózg umieszcza wszystko trwale w pamięci. Czytanie w myślach jest cholernie ważne w etapie naszego wkraczania w życie.
Pięknie Rosier... Naprawdę warto było dać ci się uprowadzić, by się tego wszystkiego od ciebie dowiedzieć. Nawet nie wiesz jak mi pomogłeś.- Chłopiec oparł podbródek na dłoni, bawiąc się od niechcenia łyżeczką. Czy jeszcze powinien coś z niego wyciągnąć? Czy mógł coś zataić? Zmarszczył czoło, zmuszając mózg do intensywnego wysiłku. Nie miał za wiele czasu... O co jeszcze powinien zapytać młodego demona?
-Rosier, a wsysanie życia? Dlaczego to robicie? To ważne, prawda?
Poluzował kołnierz:
-Tak. Wsysanie życia... Jak mogłem o tym zapomnieć...
Człowiek czekał dość niecierpliwie, aż ten raczy na niego spojrzeć. Demon mieszał wino zachmurzonym, przytępionym wzrokiem, jakby chciał coś w nim dojrzeć. Wypił jednak prawie wszystko, na dnie zostało zaledwie parę kropel.
-Pierwszą ofiarą jest matka. Anakim instynktownie wysysa z niej życie, dzięki czemu jego rysy stają się nieco łagodniejsze, przede wszystkim przybiera jednak na wzroście. Jesteśmy z początku mali, jak takie... dziecko...- Podniósł na niego oczy i Hasmedowi zabiło serce.-... Skosztowanie jej życia pozwala przybrać postać dorosłego.
Chłopak pokiwał głową. Potrzebował kilku godzin, aby to sobie w pełni uporządkować.
Spojrzał na jego opuszczone kąciki ust. Zazwyczaj były podniesione. W efekcie wyglądał teraz jak ktoś zupełnie inny... Oczy też skrywał jakiś obcy, chłodny blask, czy to już ,,to"? Najwyższy czas, prawda? Ukuło go w piersi, czy odczuwał niepokój, że coś mogło pójść nie tak? A może chodzi o coś zupełnie innego?
-Jest późno...- Wyprostował pod stołem nogi, posyłając anakim lekki uśmiech.- Wyglądasz na zmęczonego, Rosier.
-Nie jestem zmęczony.- Dopił do końca.- Ani upity... Choć to dziwne, bo kręci mi się w głowie.
-Kręci ci się w głowie...?
-A może coś innego, sam nie wiem...
Mierzył go długo wzrokiem.
-Opowiedz mi o sobie. Jesteś takim... innym anakim. Nie wyobrażam sobie, bym nie mógł poznać twojego sekretu... Posiadasz go prawda?
Założył za ucho opadający mu na oczy ognisty kosmyk i czynił to bardzo powolnym ruchem, jakby dopiero się go uczył.
-Nie jestem zbyt interesujący. Już ci mówiłem.- Uniósł nieporadnie kącik ust w nierównym uśmiechu. - Ty jesteś bardziej zajmujący. Powiedz mi co spowodowało, że... tak napaliłeś się na zabijanie anakim.
Już chciał się wykręcić, lecz po chwili krótkiego namysłu podjął:
-Trójka demonów zjawiła się nieoczekiwanie w mojej wiosce. Miałem wtedy jakieś z osiem lat. Była wśród nich lady Ita.- Wyszczerzył zęby, obserwując wzrastające zainteresowanie na jego twarzy. Jak to możliwe, że nadal siedział na krześle? Czy nie powinien był już opaść martwy na podłogę? Wsypał mu przecież dość sporą dawkę trucizny. Rosier zaliczał się do tych, co nie tak łatwo jest się pozbyć. Jego organizm najwyraźniej jeszcze się bronił. Niedługo jednak miało to potrwać...
-Ach Ita... Domyślałem się, że tak to mogło przebiegać...Zrobiła ci krzywdę... Tak straszną, że postanowiłeś się na niej zemścić?- Pokręcił głową. -Nie... gdybyś miał z nią wcześniej tak niefortunną styczność, wtedy nie byłbyś wśród żywych. Jak to się stało, że taki smyk jakoś się z tego wykaraskał?
-Może mam po swojej stronie samego Boga?
-...Tak myślisz?- Coś złego było w tym uśmiechu, nie trwał jednak zbyt długo. Potarł czoło, pochylając się do przodu- A ta pozostała dwójka? Zdradzisz mi imiona?
-Nie.
-Hej... To przykre...I co się dalej działo? Co ci zrobili? No i kto... dał ci krew? To była niewielka dawka, prawda?
-Całą trójkę poślę z powrotem do diabła, Rosier. I każdą osobę, która waży się mi stanąć na drodze. - Starał się to tak zaakcentować, aby demon odniósł te słowa do siebie.
Przez jego usta przemknął krótki, tajemniczy uśmiech.
-O, zrozumiałem aluzję. Po prostu mnie nie lubisz- zakołysał się tak, jakby miał zaraz spaść.
-To nie kwestia lubienia... Jesteś anakim.
-Cóż za brak tolerancji. - Pokiwał głową, podnosząc wskazujący palec, który przytknął zaraz do policzka- Jestem jedyną osobą, która może cię zrozumieć.
-Nie wierzę w twoje dobre intencje wobec mnie. Musisz odejść Rosier...
Ledwie wypowiedział te słowa...a anakim uderzył o twardą podłogę.
Człowiek zesztywniał, nie ważąc się nawet ruszyć. Dlaczego Rosier musiał tak skończył? Bo sam był sobie tego winien...! Uważał, iż rozumie Hasmeda? Śmieszne, gdyby to była prawda, nie dałby się Hasmedowi tak podejść. Tymczasem właśnie umierał. Wyglądało na to, że i on go nie doceniał. Nie powinien był czuć się przy chłopcu tak pewnie. Kolejny głupi anakim!
-Pisklę...- usłyszał i po kręgosłupie przebiegły go zimne dreszcze. Wstał nieco chwiejnie, przechodząc na drugą stronę stołu.
Demon podniósł z trudem głowę. Do diabła! Nawet teraz wciąż się uśmiechał! To nie do pomyślenia...
-Musiało... mi zaszkodzić jabłko... Ostatnio też rozbolał mnie brzuch, gdy popijałem je winem. Niemądry, niemądry Rosier!
-Nie opowiadaj głupstw!- ryknął, zaciskając pieści.- Umierasz , żegnaj!
Jego oczy znieruchomiały, lecz nadal tliło się w nich życie. Wsparł podbródek na zimnej podłodze, zacisnąwszy wargi.
-A, więc...mówisz poważnie?- Przymknął powieki.- Wiesz, to bardzo, bardzo przykre...
-Tylko tyle powiesz? - Ukucnął przy nim, zachowując jednak odpowiednią odległość, aby nie skończyć tak, jak to było w przypadku starcia z Itą.- Wyobraź sobie, że byłem na tyle wspaniałomyślny, aby ci zafundować łagodną śmierć. To prawie jak sen. Nie odczujesz bólu.
Ponownie utkwił w nim wzrok. Był spokojny. Poruszył ręką, starając się ją wyciągnąć w stronę chłopca. Nie dosiągł.
-Milutko... Znasz się na rzeczy...
-...Więc się poddaj i... śpij wreszcie...
Wstał wypuściwszy długo wstrzymywany oddech. Otarł z czoła pot, rozwiązując sznurki bluzki, następnie wyciągnął z jej głębi strzykawkę. Zabawne,... należała przecież do tego biednego anakim, sługi Rosiera.
- Szczerze mówiąc mnie też jest trochę przykro...- Uśmiechnął się wyciągnąwszy igłę ku światłu bijącemu z kominka.- To dziwne... Myślałem już, że utraciłem resztki człowieczeństwa, ale tak naprawdę nie czuję się najlepiej, widząc cię tak bezbronnego, leżącego martwo na podłodze. A może jeszcze żyjesz?- Zerknął na niego przez ramie. Biała dłoń spoczywała luźno na tym samym miejscu, co wcześniej. Oczy były zamknięte. Wyglądał tak, jakby zapadł w sen.- Jednak... to uczucie nie było dostatecznie silne, aby mogło pokrzyżować mi plany. Ludzie są słabi, kiedy dają się ponieść uczuciom. Ilijo umarł, bo dał się pokierować miłości. Zresztą- pokręcił głową- cóż to znowu za miłość... Nie da się tego czuć do demona.- Podszedł do anakim, ponownie przy nim przykucając.- Wybacz, przecież ty nie lubisz tego słowa. Zastanawiam się czemu... Założę się, że też nie miałeś za szczęśliwego dzieciństwa. Mój Boże... No racja, ty nie byłeś nigdy dzieckiem. - Zadrżał w przypływie dziwnej złości.
Przechylił głowę, przyglądając się jego delikatnym, dziewczęcym rysom twarzy, długim, zakręconym rzęsom i lekko rozchylonym ustom do których przyłożył swoje palce. Zmroziło go, gdy wyczuł delikatny powiew powietrza. Demon uśmiechnął się...
-A kuku.