Pocałunek śmierci 7
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 11:44:31
7




Białe włosy Tutiela zajęła srebrna poświata księżyca i przez moment mężczyzna należał do magicznego świata mroku. Miodowe oczy o skośnym, kocim kształcie powędrowały w stronę wyskakującego z powozu chłopaka. Na tle ciemnego nieba przypominały dwa migotliwe płomyki. Hasmed potknął się o wystający korzeń, opierając z musu o ramię tego niezwykłego demona. Tutiel przygarbił się zacisnąwszy na wardze zęby.
-Dobrze się czujesz, panie?
-Nic mi nie jest.- I jakby nigdy nic natychmiast się wyprostował. Hananel stanął po jego lewej stronie, ujmując go za rękę. Demon lekko się o niego oparł.
Cóż za spokojne miejsce. Dwór znajdował się z dala od centrum miasta, właściwie prawie na jego obrzeżach. Za nim rozpościerał się widok na gęsty, czarny las. Budynek sprawiał wrażenie bardzo starego. Po szarym kamieniu wspinały się dzikie pnącza, utrudniając widok z niektórych okien na smutny pejzaż martwego ogrodu.
-Nie powiadamiajcie dzieci, że wróciłem. Niech śpią- wydał polecenie służbie, po czym dodał:- Proszę przygotować pokoje dla moich gości.
Hasmed wciągnął zapach pomieszczenia, przypominał w smaku świątynię. Nie wyobrażał sobie, że można było mieszkać w takim miejscu, jak to. Rozejrzał się. Choć dwór był niezwykle zadbany, nie zdołano zakryć grubych pęknięć na ścianach, wywołanych starością. Budynek miał już swoje dzieje...
Starzec znikł gdzieś, zostawiając ich na chwilę samych w półmroku wielkiego salonu. Tutiel przysiadł ostrożnie na sofie niecały metr od kominka, w którym figlarnie podskakiwały jasne płomienie. Człowiek wbił w niego twarde, posępne spojrzenie, sam siadając prawie na drugim końcu pomieszczenia. Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek zobaczy go znów wpatrzonego w ogień. I wydawało mu się przez chwilę, jakby wrócili do momentu ich pierwszego, fatalnego spotkania. Jedyne co się różniło to oni sami. Nie byli już tacy jak wtedy...
Tutiel w blasku ognia wyglądał jak piękny diabeł, ale piekielnie go w danym momencie pociągał. Jeszcze nigdy nie poczuł tego do żadnej innej osoby, dlatego nie było mu z tym dobrze! Dlaczego wywoływał w nim taką pasję? Musiał użyć całego swojego samozaparcia, żeby nie ulec pokusie i nie uczynić znów czegoś głupiego.
-Jesteś chory, panie? Zauważyłem, że z trudem stawiasz kroki.- Jego głos brzmiał słodko, lecz twarz pozostała nieruchoma i zła. Siedział z opartą na podbródku dłonią, nie odrywając z niego ani na moment swych oczu.
To nie tak, że dało się zauważyć jego niestabilne ruchy. Prawdę mówiąc nie było tego widać. To zatroskanie Hananela podsunęło mu taką myśl. Poza tym Hasmed był przecież dobrym obserwatorem, a w pobliżu Tutiela jeszcze bardziej starał się mieć wszystko na oku.
Anakim odwrócił się do niego pół twarzą. Bardzo miło, że akceptował jego obecność i reagował na to, co do niego mówił. Przy ich pierwszym spotkaniu odpowiadał w ogóle nie patrząc na dziecko. Nie wiedzieć czemu, poczuł ,,dawną" atmosferę. I choć o dziwo wrażenie nie było niemiłe, chłopak nie mógł się wyprzeć wrogości, jaką do mężczyzny czuł.
Podniósł się zakładając do tyłu ręce, następnie z utkwionym wzrokiem we wzory dywanu, ruszył w jego kierunku, powłócząc nogami. Musiał wykorzystać chwilę, że byli teraz sami... Zatrzymał się tuż przy nim i dając mu poczucie władzy, ukucnął przy jego nogach, opierając łokieć o purpurową sofę. Tutiel patrzył na niego w sposób, jakby go oceniał.
-Wygląda na to, że się meczysz, prawda?... Kropla potu.- Wskazał dziecinnie na jego skroń, zamierzając ją otrzeć, ale ręka demona była szybsza, prędko ją wytarł, zanim ten zdołał cokolwiek uczynić. Młodzieniec zamarł na moment . Coś było w tym geście wrogiego i Hasmedem szarpnęła przelotna złość! Krótka przerwa między ich ciałami zostałaby natychmiast pokonana przez każdego innego demona, ale nie przez Tutiela. Tkwił w swoim miejscu, całkowicie niewzruszony jego bliskością.
W końcu młodzieniec podniósł się z dywanu i usiadł obok, również podążając wzrokiem w stronę ognia.
W tym samym momencie zjawił się Hananel. Kroczyło za nim dwoje służących, niosąc niewielką balię z wodą i opatrunki. Mieli napięte miny i starali się nie wpatrywać w straszne oblicze gościa swego pana.
Człowiek rozwarł szeroko usta i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć odezwał się opiekun:
-Tutiel możesz wstać? Zabieram cię do twojej komnaty, gdzie cię opatrzę.
Obrócił się w jego stronę całym sobą:
-Spokojnie. Poradzę sobie sam. Prosiłbym jedynie o samotność. - Wstał dość niepewnie, lecz bez najmniejszego grymasu.
-Jesteś wyczerpany... w innych okolicznościach...- nie dokończył.
-To nic takiego.- Dał się słyszeć subtelny nacisk w tych słowach, i przyjaciel dał za wygraną.
Hasmed podniósł się przyglądając im obu. Na miejscu Hananela nie zostawiłby przyjaciela samemu sobie, ale Tutiel wyglądał dość chmurno i pewnie ten nic by nie wskórał.
Kiedy młody demon zniknął za żelaznymi drzwiami, chłopiec odwrócił się w stronę Hananela:
-Mógłby pozwolić się chociaż opatrzyć służącym, skoro był zbyt dumny, by przyjąć pomoc od ciebie, panie.
-On nie znosi, kiedy wokoło niego kręcą się ludzie- odpowiedział ze śmiechem, siadając do wieczerzy.- Ma z nimi kontakt tylko wtedy, kiedy musi zaspokoić swoje pragnienie.
-Jakie pragnienie?- zapytał pospiesznie, trochę głupkowato.
Demon upił łyk wina, rozkoszując się jego smakiem. W jego oczach igrały wesołe iskierki.
-Wchłania ich życie, naturalnie...- rzucił ze skrępowaniem. Można było usłyszeć nutę smutku w jego głosie.
Chłopiec spuścił oczy na talerz, zaczynając przewracać makaron. W końcu podjął nieoczekiwanie dla opiekuna:
-Chciałbym prosić..., abyś przy nim nie wspominał, że kiedyś się znaliśmy. Pragnąłbym utrzymać to w tajemnicy.
Hananel przerwał przeżuwanie, unosząc w zaskoczeniu brwi. Wpatrywał się w niego nic nie mówiąc.
-To dosyć skomplikowana sprawa. Nie chcę do tego w ogóle wracać. Zapomnijmy, że kiedykolwiek o tym mówiłem.- Podniósł oczy.- Dobrze?
-Mam nadzieję, że mi się nie wypsnie. Czułbym się okropnie.- Pogłaskał go uspokajająco po głowie i Hasmed odetchnął w niewysłowionej uldze.

Zjadł posiłek niezwykle szybko, poczym zaoferował się, aby zanieść Tutielowi kolację.
Nie znosił obecności ludzi? To będzie miłe trochę go sobą podrażnić- pomyślał z uśmiechem.
Ku swojemu zaskoczeniu usłyszał od służącego, że pan Tutiel nie będzie dziś jadł. Stał z tacą przed schodami tak długo, aż służący zniknął mu z pola widzenia, a wtedy puścił się pospiesznie ku górze, niebawem stając przed drzwiami demona. Cóż go to obchodziło? Chciał go po prostu jeszcze raz zobaczyć i zamienić parę, chociażby, krótkich słów. Przecież mógł już jutro wyjechać. W takiej sytuacji trzeba było działać szybko.
Zapukał i kiedy po dłuższej chwili nie doczekał się odpowiedzi, po prostu wszedł. W środku panowała gęsta ciemność. Obawiał się postąpić krok, aby się nie wywrócić z twarzą w kolacji Tutiela.
-Czego chcesz? Czuć było twój zapach już z korytarza- dał się słyszeć średnio uprzejmy głos od strony, jak mniemał, łóżka.
-To zupa- oznajmił, starając się wydać pewnym siebie. Był nieco zdezorientowany jego tonem.- Mam nadzieje, że zapach jest apetyczny?
Zapadło milczenie.
-Zupy czy twój...- zapytał z lekką drwiną.
-Słucham?- Taca niemiłosierni ciążyła mu w rękach. - Hananel życzył sobie żebyś coś zjadł, panie. Czy mogę gdzieś to postawić?
Usłyszał trzask i komnatę objął przytłumiony blask z lampy naftowej, mężczyzna postawił ją na niewielkiej komodzie tuż przy swoim łóżku. Teraz i człowiek mógł go zobaczyć. Leżał wyciągnięty na posłaniu, pół rozebrany, aż coś w nim zadrżało na ten widok. Demon przygniatał go ciężkim, trudnym do zdefiniowania spojrzeniem. Oczy chłopaka spłynęły na jego pierś, doskonale poradził sobie z opatrunkiem. Nagle, przenosząc spojrzenie w bok, zamarł. Stał tam pojemnik z przesiąkniętymi krwią szmatami, a dalej naczynie całe w tej cieczy. Dobrze, że zdołał odłożyć tacę z jedzeniem, bo w przeciwnym razie z pewnością by ją upuścił. Tyle krwi na raz! Było to zdecydowanie za wiele jak dla niego. Poza tym coś zaczynało się dziać nie tak, jak powinno... Ta krew... była jakaś inna, znajoma, lecz z drugiej strony niemiłosiernie przytłaczająca! Uczuł dudniący w nim bęben. Uderzył plecami o ścianę, zaciskając palce na jej twardej powierzchni. Inaczej, kiedy wpatruje się w krwawy zachód słońca, a inaczej gdy na własne oczy ogląda się takie zjawisko jak to! Za dużo krwi! Zdecydowanie za dużo! Niemalże wlewała mu się do nosa i ust, dusząc. Przed jego oczami zaczęły przesuwać się krwawe obrazy z przeszłości... Powykręcane ciało Chedwika! Nóż Zorgi i fontanna krwi znów spadająca na niego jak ciepły, zabójczy deszcz! Rozwarł oczy jeszcze szerzej, kompletnie oszołomiony. Gwałtownie przytykając do ust pięść, zagryzł ją do bólu. Jednak ból był zbyt słaby by go oderwać z tego strasznego snu. Zemdliło go. Znał ten zapach, znał smak tej substancji, tak niepowtarzalny, tak całkiem inny od wszystkiego, czego próbował!
W pewnym momencie poczuł chwyt Tutiela. Złapał go za rękę, odrywając mu ją z ust. Hasmed oprzytomniał. Pierś anakim zasłoniła mu okropny widok, wyrywając z piekielnego transu. Stracił jednak panowanie nad sobą, spanikował! Nagle zapomniał gdzie jest i co się z nim dzieje. Zaczął się wyrywać, haustami wciągając powietrze.
-Dosyć, już dosyć!- zawołał, wykręcając mu się.
-Spokojnie...- Unieruchomił Hasmedowi ręce, przycisnąwszy podbródek do jego spoconego czoła. Tak długo miażdżył go do ściany, aż przestał się wierzgać.
Chłopiec stopniowo wyrównywał oddech, powoli do siebie wracając. Przypomniały mu się sytuacje z wiedźmą. Kiedy się spostrzegła, że dziecko panicznie boi się krwi, zaczęła wykorzystywać tą słabość w karach. Wyciągała nóż i zadawała mu płytkie rany na rękach, a on miał na to patrzyć...
Kiedy Tutiel poczuł, że ten wrócił już do siebie, delikatnie, choć jeszcze jednak niepewnie, wyswobodził go z uścisku, następnie odwracając się w stronę przyczyny całego zdarzenia wsunął ją pod łoże.
Hasmed podniósł na niego zaczerwienione oczy. Demon stał nieruchomo tyłem do człowieka, przez jakiś dłuższy czas w ogóle się nie ruszając. Miał więc chwilę na ogarnięcie całej sytuacji i moment na obmyślenie planu ratunku, jednak nie umiał w danym momencie trzeźwo myśleć. Cały dygotał. Cóż za żenująca sytuacja. Demony z przeszłości nigdy nie odejdą w zapomnienie, zawsze będą go dręczyć. Przyłożył do czoła dłoń, pocierając je nerwowo, kiedy w końcu poczuł na sobie jego wzrok. To było... takie dziwne..., ta reakcja anakim.
-Przepraszam- wydusił z lekką chrypką.- Dla demona pewnie wydaje się to dość śmieszne, że można się tak paniczne bać krwi. Jednak jej widok potwornie mnie tamuje i przestaję normalnie myśleć. Kiedyś... byłem świadkiem pewnej naprawdę przykrej egzekucji . Bardzo źle ją zniosłem, pozostawiła po sobie trwałą bliznę...
Tutiel wpatrywał się w chłopaka milcząco. Stał obrócony do niego bokiem i wydawał się być przy nim jakąś cząstką siebie. Jednak coś też zdawało się ich dzielić, dziwna, niewidzialna bariera, którą on sam odgradzał się od Hasmeda.
Nagle młodzieniec jęknął. Bandaże demona zaczęły nasiąkać krwią.
-Znów krwawisz!
Podążył za jego wzrokiem, przytykając do rany dłoń.
-To przeze mnie!- Podszedł do niego, starając się z całych sił nad sobą zapanować. Znów zadrżały mu kolana. Wbił zęby boleśnie w wargę, walcząc przed odruchem ucieczki.
-To nic...- odparł obojętnie.- Zajmę się tym...
Był blady jak płótno. Hasmed przeklął. Wiedział, że ten nie da rady. Nie żeby się o niego martwił! Już on znajdzie odpowiednie środki, żeby posłać go na tamten świat! Odwrócenie się i odejście nie miało tu jednak miejsca! Hasmed wiedział, że musiał zostać. Później sam mu wybierze sposób śmierci, jeszcze nie przyszedł na niego czas.
-Opatrzę cię.
-Nie- odpowiedział szybko.- Idź już. Muszę to zrobić sam. Poza tym nie zniesiesz tego, a ja...
Chwycił lampę zagaszając ją. Pokój pochłonął mrok.
-Co robisz...
-Teraz zniosę. - Skierował się jeszcze po omacku w stronę okna, rozsuwając odrobinę zasłonę, tak, aby mógł dostrzec chociaż lekko zarysowaną w ciemnościach postać Tutiela. Anakim tak dobrze widzieli w nocy... Człowiek musiał wyglądać śmiesznie, posuwając się chwiejnie w stronę okna.
Jedynym szkopułem było to, iż nie widział jego twarzy. Spory problem, jak miał z nim rozmawiać, nie mogąc śledzić jego reakcji?
-Zawsze jesteś taki miły dla demonów?- odparł sucho.
Uśmiechnął się, choć uderzył go jego ton.
-Tylko dla przyjaciół Hananela.
Usiadł na łóżku, pochyliwszy się lekko do przodu z nieustannie wlepionymi w niego oczami. Czuł ich złoty żar. Promyki księżyca załamywały się w jego tęczówkach, nadając im niesamowitego wyrazu. Zaciskał i rozwierał dłoń, wodząc po nim tymi oczami.
-Jest dla mnie jak ojciec...- dokończył, podnosząc z podłogi biały bandaż.- Czy mogę to zrobić?- I nie czekając na odpowiedź, wszedł na łóżko, przyklękając tuż za jego plecami. Z tego miejsca mógł ze spokojem odetchnąć. Od wykrzywiania ust w uśmiechu rozbolały go policzki. W dodatku nie znosił, kiedy ten tak się na niego patrzył. Jakby go przewiercał na wylot, nie dało się już tego znieść! Okazał się jednak następny problem... Zdał sobie nagle sprawę, że nie umie... go dotknąć.
-...Jeśli zaboli...
-Czyżbyś miał zamiar wbić mi nóż w plecy?
Podniósł do góry kącik ust.
-Naturalnie, że nie...- Drżącymi rękoma odgarnął jego włosy z pleców. Były w dotyku całkiem inne niż jego własne. Trochę jakby twarde, lecz niezwykle mocne i lśniące. Obiecał sobie bezmyślnie, że nim go zabije, to jeszcze potrzyma te włosy w swoich dłoniach.
-Jak to się stało, że zrobiłeś sobie panie taką ranę?- zapytał po pewnej pauzie, ostrożnie odwijając skrwawiony materiał. Tutiel pomagał, lecz musiało mu być niezwykle ciężko, bowiem jego dłonie drżały.
-Nie twoja sprawa...- odparł spokojnym głosem, bez agresji, tylko sens słów pozostał nieuprzejmy.
-Proszę o wybaczenie... Mam niegrzeczną manię wciskania nosa w nie swoje sprawy.
-To dosyć niebezpieczne w tych czasach- wytknął mu, milknąc nagle.
Hasmed nalał na materiał trochę wody, wstając z posłania. Musiał obmyć zranione miejsce.
-Jesteś panie dosyć szorstki wobec mnie. Zważywszy na obecną sytuację, starałbym się na twoim miejscu być w miarę uprzejmym. W końcu zajmuję się twoją raną. Nie chciałbym sprawić niechcący bólu...- Właściwie wcale nie planował tego powiedzieć. Słowa same wymknęły mu się z ust.
Tutiel podniósł na niego tępy, nieco zdumiony wzrok.
-Proszę się wyprostować.- Ukląkł przy jego boku, niepewnie przyłożywszy do krwawiącego miejsca okład. Zauważył, że jego mięśnie napięły się. Uniósł na niego oczy, lecz oprócz małej zmarszczki po między brwiami nie zobaczył niczego innego, co by wskazywało, że cierpi. Gdyby nie noc z pewnością nie mógłby tak po prostu przed nim klękać. Czuł na twarzy jego płytki oddech i delikatny zapach. Doprowadzało go to niemal do szału. Wciągnął pulsującą gorącem wargę, czując głośne bicie własnego serca. Ale spokojnie... Anakim mógł pomyśleć, że to przez krew...
-Jaka głęboka rana... dobrze, że kula przemknęła bokiem.- Obmył ranę, lecz nie mógł się powstrzymać i niby przypadkiem dotknął wierzchnią palców jego gorącej skóry. Mógłby wtedy przysiąc, że ten wstrzymał oddech.- Teraz tylko bandaż... dobrze się czujesz, panie?
Był pół omdlały ze zmęczenia. To aż dziw, że anakim byli tacy odporni na ból. Ich skóra wydawała się taka delikatna. Tutiel uparcie starał się utrzymać wyprostowaną pozę. Ani na chwilę nie spuścił z niego swoich oczu. Hasmed zastanawiał się o czym myślał. Czy w ogóle coś zajmowało jego głowę, oprócz dominującego uczucia bólu i wyczerpania? Stracił przecież tak dużo krwi.
-Już skończyłem. Czy nie za mocno?- Ponownie ośmielił się dotknąć jego skóry pod pretekstem poluzowania bandaży. Anakim odsunął jego rękę, zaprzeczając ruchem głowy. Trzymał ją przez chwilę w swojej, lekko pocierając kciukiem. O dziwo jego dotyk bolał. Dopiero po jakiejś chwili przypomniał sobie, że mocno ugryzł się przecież w to miejsce w czasie swojego ataku...
Tutiel podniósł do ust jego dłoń, lecz ten natychmiast mu ją wyrwał.
-Nie... trzeba- wysylabizował- to mała rana. Ból sprawia, że stajemy się silni, prawda?- Wstał dosyć chwiejnie. - Odpocznij panie.
Wychodząc czuł jeszcze na sobie jego spojrzenie, po czym dotarło jeszcze do niego krótkie słowo ,,dziękuję"...



***



Jeśli w tych czasach ktoś posiadał pięcioro dzieci, było to już dość dużo jak na jedną rodzinę. Ludzie uznali, że nie warto płodzić dzieci ku uciesze diabła... Hasmed przeleciał po nich oczyma. Najstarsza z córek Hananela, siedemnastoletnia Lija, najpewniej została wybrana przez Hananela ze względu na urodę. Była wprost prześliczna z gąszczem jasnych blond włosów, splecionych w gruby warkocz. Jej jasnobrązowe oczy z zaciekawieniem przyglądały się Hasmedowi. On również patrzył na nią... Prawdziwą ulgą było ujrzeć ludzką twarz nawet, jeśli z głębi tych oczu wyłaniała się wścibskość, próżność i niezwykła pewność siebie. Splotła ze sobą dłonie okryte jedwabnymi rękawiczkami. Na środkowym palcu błyszczał rubinowy pierścień...
Jeszcze jedno dziecko przykuło jego uwagę. Wyróżniało się od pozostałej reszty niezwykłą ruchliwością. Nie zainteresowane powrotem demonicznego ojca, chciało koniecznie zejść z krzesła i odejść od stołu. Była to mała, hałaśliwa trzylatka. Twarz słodkiego potworka zakrywała burza kruczoczarnych, kręconych włosów. Hananel rumienił się z powodu jej niegrzecznego zachowania. W żaden sposób nie dało się dziecka poskromić. W końcu przyszła opiekunka i musiała ją zabrać.
-Uff...- jęknął.- W życiu nie miałem czegoś takiego. Naprawdę nie umiem sobie z nią poradzić.
-Nie tylko ty, ojcze- odezwała się najstarsza.- Zawsze możesz ją jeszcze zwrócić.
-To wina opiekunów. Są zbyt pobłażliwi- odezwał się niski, dość pulchny elegancik z przylizaną na bok czupryną.- Irytująca, hałaśliwa znajda. Już doradzałem, aby się jej pozbyć, znowu upaćkała czymś pianino. Dłużej tego nie zniosę.
-Sadzę, że nie da się już nic zrobić z jej charakterem. To wina jej prawdziwych rodziców...
Hananel wyglądał na zmartwionego. Nic nie mówił, co jakiś czas pogrążając się we własnych rozmyślaniach. Reszta dzieci siedziała prosto w ogóle nie zamieniając głosu. Hasmed nigdy jeszcze nie spotkał się z tak dziwnym rodzeństwem. Chłód i obojętność w ich oczach powodowała, że wyglądali jak lalki. W dodatku te ich ozdobne szmatki i biżuterie... Jeśli Hananel postanowi przebrać go w takie coś, z pewnością nie zostanie na tym dworze!
-Nie mówmy o przykrych sprawach- przerwała niespodziewanie dziewczyna z uśmiechem odwracając głowę w stronę Hasmeda.- Powiesz nam coś ciekawego drogi Hasmedzie? Ile masz lat? Czym się interesujesz? Chciałabym poznać swojego, być może przyszłego brata. Proszę- Zrobiła dziwny gest ręką.- Nie krępuj się tak.
Głupia istotka- pomyślał unosząc do góry kącik ust.
-Pochodzę raczej... z biednej, ale dość inteligenckiej rodziny. Mój ojciec był za życia lekarzem- skłamał, doskonale zdając sobie sprawę, iż wcześniej powiedział Hananelowi coś zupełnie odmiennego. Nie miało to jednak większego znaczenia... Hananel trzymał go blisko siebie prawdopodobnie dlatego, bo intrygował go swoją tajemniczością. Jeszcze jedno kłamstwo nie musiało wcale niczego zepsuć, a nawet wyostrzyć ciekawość anakim do chłopca.- Zawsze marzyłem, aby pójść w przyszłości w jego ślady...
Oczy opiekuna wpatrywały się w niego z niezwykłą intensywnością. Miał zaciśnięte usta, jakby coś go nagle poruszyło. Dziewczyna natomiast skrzywiła się w nagłym niezadowoleniu, co wydawało się dość interesujące.
-A masz już jakieś doświadczenia w tej dziedzinie?- niemalże zawołał demon. Córka przewróciła oczami, wbijając widelec w twardą gruszkę.
-Czyżbyś panie interesował się farmaceutyką?
Uśmiechnął się z błyskiem.
-Kiedyś w tym trochę maczałem... Nie jestem może dobrym nauczycielem, ale... mogę pokazać ci prawdziwe źródło wiedzy!
-Brzmi interesująco.
-W takim razie po śniadaniu zabiorę cię tam!


Jednak ich plany zostały nieco pokrzyżowane. Córka Hananela natychmiast zabrała go do ogrodu pod pretekstem, iż dawno nie widziała ojca i zapragnęła pobyć z nim sam na sam. Anakim zdawał się nie mieć siły, by się jej oprzeć. Dziewczyna zaś nie omieszkała posłać Hasmedowi swoje przebiegłe, pełne wyższości spojrzenie. To ona była najważniejszą osobą w tym domu, zdawały się mówić jej oczy.
Chłopak posępnie wrócił do jadalni z trudem godząc się na nudę. Przechodząc przez pokój, dostrzegł katem oka postać Tutiela. Wydawał słudze jakieś rozkazy. Kiedy mężczyzna skłonił głowę odchodząc, on, jakby wiedząc, że Hasmed stał nieopodal, naturalnie odwrócił głowę i bez najmniejszego zdziwienia popatrzył chłopakowi w oczy. Młodzieniec mimowolnie drgnął, czując się w środku dziwnie zmieszanym. Najwidoczniej miało to przyczynę we wczorajszym zdarzeniu. Jeszcze długo nie mógł po tym zasnąć. Nachodziły go różne, przedziwne myśli... Ten milczący demon miał w sobie coś, co niebywale go przyciągało i nie umiał sobie z tą siłą poradzić. Jego bliska obecność utrudniała mu przekonująco prowadzić swą rolę i ogólnie dekoncentrowała, co było dość uciążliwe... Ruszył do przodu, pragnąc być jak najdalej od niego. Nawet nie pomyślał, aby się przywitać, bądź chociażby ukłonić, musiało to wyglądać dosyć dziwnie wręcz niegrzecznie, ale co się stało to się już odstać nie mogło. Miał pretensję do siebie, że pokazał mu twarz pełną strachu. Teraz ten wiedział już o jego słabości, którą była krew... Czy użyje kiedyś tego faktu przeciwko niemu? Naprawdę źle się stało...



***



-Słyszałam, że Agreas jest tutaj, Ita...-Wbiła w jej plecy oczy. Kobieta przyglądała się swojemu blademu odbiciu w oknie. Podeszła więc do niej i kładąc dłonie na jej ramionach, wyszeptała:- Ale ty nie będziesz chciała się z nim widzieć, prawda? Jestem pewna, że przybył tu właśnie z twojego powodu. Miałaś rację, jest mięczakiem.
Zrzuciła jej dłonie, odwracając się z ostrym spojrzeniem.
-Jeśli nawet się z nim zobaczę to nie dlatego, że się za nim stęskniłam, o nie, nic z tych rzeczy. Chcę mu uświadomić, że nie jest mi już potrzebny.- Uśmiechnęła się, z wdziękiem ją wymijając. Wiedziałam, że w końcu do mnie przyjdzie. Nie może beze mnie żyć, to oczywiste.
-Daj z tym spokój. Po co mu się pokazywać...
-Eilo- Spojrzała na nią, gwałtownie się odwracając.- Ty też nie jesteś mi już potrzebna. Nie cierpię kobiet. To była jednorazowa przygoda, więc nie wyobrażaj sobie zbyt wiele. Zabij tą szmatę Izorpo to może wpuszczę cię jeszcze do swojej sypialni.
-A jakże by inaczej!- Zacisnęła zęby, odwracając od niej wzrok.- Skoro tak jej nienawidzisz, czemu sama jej nie zgładzisz. Wiesz, że anakim nie zabijają siebie nawzajem. To, że ja też jej nienawidzę nie oznacza, że uczynię coś tak haniebnego.
-Pieprz zasady. Muszę ją wywalić z la Vion, doprowadza mnie do szału!
-Bo spała z Agreasem? To przecież tylko plotki...- uśmiechnęła się pełna satysfakcji, że jej to mówi, następnie skierowała się w stronę drzwi.- Nie jesteś już tak olśniewająca jak dawniej. Zauważyłam dziwne plamy na twojej... szorstkiej skórze. Z pewnością już cię nie odwiedzę droga kochanko.- Wyszła.
Ita stała zdębiała, wpatrując się tępo w drzwi.
Cóż za pieprzona kurwa! Plamy na szorstkiej skórze? Jak śmiała jej to powiedzieć! Była przecież idealnym, najpiękniejszym anakim, jakiego udało jej się stworzyć. Nikt nie potrafił jej się oprzeć! Z pewnością Eilo była najnaturalniej w świecie zazdrosna. Nigdy już nie prześpi się z żadną suką! Niech się nawet nie ośmielają do niej porównywać!
Podeszła do lustra przeciągając dłoń po szyi, aż do piersi. To co zobaczyła przeszyło ją strachem. Plamy...dziwne, czerwone plamy wybijające się na jej bardzo białej skórze!
-Co... Co to jest?!




***



-Dobranoc kochanie...- Wyciągnął rękę, biorąc córeczkę w ramiona. Pocałował ją w czoło, pogładziwszy po długich brązowych włosach. - Słodkich, spokojnych snów.
Dziewczynka w podskokach skierowała się w stronę drzwi, odwracając jeszcze:
-Ty też nie siedź długo, bo oczy cię będą bolały.
Uśmiechnął się do niej zmęczony, po czym przyłożył do serca trzy palce przyrzekając, że zaraz się kładzie.
-Zostały mi tylko dwa rozdziały, a po nich obiecuję, że od razu pójdę potulnie spać, moja mała księżniczko.
Świeca zaczynała przygasać i czytało się z coraz większym trudem, ale on nie mógł przestać. Książki były jego pasją. Sam był pisarzem i choć ledwie udawało mu się wiązać koniec z końcem, nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek mógłby przestać uprawiać ten zawód.
Wyciągnął się podnosząc z krzesła. Szelin miała rację. Musiał oszczędzać wzrok. Ruszył w stronę sypialni, gdy nagle usłyszał za sobą jakiś dziwny dźwięk. Zamarł nie ruszając się przez pewien moment. W głowie od razu włączył się ostrzegawczy alarm. Czy dobrze zaryglował drzwi...? Pamiętał, że tak. Dwa razy przecież sprawdzał. Przejechał końcem języka po spieczonych wargach... Najbliższa broń znajdowała się zaledwie dwa metry przed nim, w komodzie. Zatrzymał na niej wzrok, poruszając bezwiednie palcami, jakby brakowało mu zdecydowania. Nie było takiego pomieszczenia, w którym nie miałby poukrywanych broni, nawet w łazience znajdowały się dwie. Wyciągnął szybkim ruchem strzelbę, zaciskając ją mocno w dłoni, po czym energicznie się odwrócił napotykając mur w postaci gęstej ciemności. Wyglądało na to, że knot świecy się wypalił.
Przeklęte Abadon! Gdyby udało mu się nazbierać trochę więcej pieniędzy, już dawno by stąd odszedł. Na razie było to jednak niewykonalne. Szelin była taka słabowita i zdecydowanie za młoda na długie podróże.
Ruszył po omacku do kuchni, zapalając świecę. Wokoło panował spokój. Może to tylko wiatr uderzył gałęzią o szybę... Dokładnie sprawdził każde pomieszczenie, łącznie z sypialnią córki i rzeczywiście wszystko było w porządku. Westchnął, pokręciwszy głową. Demony raczej nie miały w zwyczaju włamywać się do czyjegoś domu. Nie było, co się martwić na zapas. Udał się z powrotem do swojej małej biblioteki, w której zostawił książkę. Chwilowe napięcie spowodowało, że natychmiast odechciało mu się spać. Poczyta sobie parę rozdziałów i przywoła sen... Jednak niebawem strach znów wbił w niego swoje pazury...
Przekroczywszy próg, niemal od razu uderzył go czyjś obcy zapach. Upuścił świecznik, natychmiast gotowy z bronią w ręku. Lecz oprócz własnego przyspieszonego oddechu nie usłyszał i nie zobaczył nic, co by wskazywało na obecność kogoś jeszcze. Czyżby miał jakieś chore omamy? Ostrożnie zsunął się na podłogę, podnosząc upuszczony świecznik. Postawił go na stole, otarłszy z czoła pot. Po śmierci małżonki nie przestawał się bać, że kiedyś i Szelin odejdzie. Była dla niego wszystkim, już wolałby odrąbać sobie prawą rękę i nie móc do końca życia pisać niż ją stracić. Stąd wzięła się ta obsesyjna ostrożność o jej bezpieczeństwo.
-Ty chyba sam w to nie wierzysz - usłyszał tuż za swoimi plecami. Odwrócił się w oka mgnieniu, ale najwidoczniej był jednak zbyt wolny, bo intruz pierwszy dobył jego broni, zadając mu silne uderzenie w twarz. Odrzuciło go to tyłu.- Nie hałasuj, bo obudzisz swoje pisklę- pouczył go dobrodusznym głosem.
Przez głowę mężczyzny przeszedł tępy ból tak silny, że ledwie umiał powstrzymać się od krzyku. Podniósł oczy na okrytą czarnym płaszczem postać. Nie widział jej dobrze. Jedynie, co mógł dostrzec to to, że była drobna i dość niska. Zdawała być się bardzo kruchą.
-Wstań.- Postać wyciągnęła rękę i silnym szarpnięciem posadziła go na twardym krześle. To aż niemożliwe by ta wiotkość mogła mieć taką siłę. Odwróciła się pospiesznie, zapalając świece. Mężczyzna zauważył, że wzięła je z kuchni, z której ten niedawno wrócił. - Tu jest ciemno, prawda?- odezwał się syczący, cichy głos od którego przeszły go nieprzyjemne dreszcze.- Robię ci jaśniej. O proszę, jak ładnie!
Niebawem naprawdę było widno. Postać zsunęła z głowy kaptur, następnie zaczęła wyciągać coś z poła swego płaszcza. Nie zainteresował się tym jednak. Ta twarz! Na bogów cóż to była za twarz! Należała do młodej, pięknej kobiety! Oczy jak dwa głębokie bursztyny! Usta może trochę za szerokie, ale jak idealnie skrojone i pociągające! I ten delikatny, smukły podbródek, czy jej skóra rzeczywiście była tak aksamitna jak wyglądała? Zapragnął to sprawdzić, ale ból głowy trzymał go w miejscu. Od śmierci żony nikogo nie miał. Nie odczuwał żadnej potrzeby, aby to zmienić, lecz teraz chciał tej piękności jak jeszcze nikogo na świecie! Jak to możliwe, że będąc o krok od śmierci nachodziły go takie myśli?! Nie mógł jednak nad nimi zapanować. Pochłaniały go do reszty.
Opadł obok niego na krzesło, przysunąwszy w jego kierunku jakiś papier i pióro.
-Powiedz...- odezwał się już głośniej, zaskakując go brzmieniem swojego głosu. Nie przypominał on bowiem kobiecego.- Naprawdę odrąbałbyś sobie rękę dla tej chudej, płaskiej Szelin? - Uniósł kolano, oparłszy na nim podbródek- Co ona ma w sobie takiego co cię fascynuje? Dla mnie zawiewa nudą.
Szelin!- na dźwięk jej imienia jakby oprzytomniał.- Czy była bezpieczna? Czy ten ktoś coś jej zrobił?
-Nic jej nie jest. Śpi jak zabita- wyszczerzył zęby w upiornym uśmiechu.
-J... Jesteś demonem- jęknął nie mogąc oderwać oczu od jego drapieżnych zębów.
-Oczywiście! A kogo się spodziewałeś? - Wyciągnął szczupłą dłoń, dotknąwszy jego policzka. Palce były twarde i zimne.- Mało, że jestem demonem... jestem naprawdę szczególnym demonem. - Zabrał rękę, choć tamten pragnął, aby ją jeszcze potrzymał.- Jestem tym, jak go lubicie nazywać, Krwawym Demonem...Jeśli czytasz gazety, a wiem, że czytasz wszystko co się tylko nada, to w takim razie musiałeś już o mnie słyszeć.
Mężczyzna odchylił się rozwierając w przerażeniu usta. Jednak jego twarz szybko powróciła do poprzedniego wyrazu... Krwawy Demon? On? Niemożliwe, aby ta osoba mogła nim być. To niedorzeczne.
Rosier uśmiechnął się przechylając głowę.
-Dlaczego nie? Bo wydaję się zbyt... uroczy? Nawet nie wiesz na ilu ludzi sprowadziłem śmierć tym wyglądem. - Pochylił głowę, podciągając do góry drugą nogę. Wyglądał dość dziwnie w tej pozycji. - Właściwie sami wykopaliście sobie dołek, wy ludzie. To wy zrobiliście mi tą twarz! Ja nie miałem z nią nic wspólnego. Nawet mi się nie podoba... Jest odrażająca, nie mogę patrzeć na siebie w lustrze.- Uciął, choć ten był pewien, że chciał coś jeszcze powiedzieć.
Coś było niepokojącego w jego głosie. Ta barwa, która powodowała, że każdy włosek podnosił mu się do góry. Mężczyzna uczuł, że boleśnie zagryza wewnętrzną część policzka.
-Ale wracając do tego, po co się tu zjawiłem. Nie wybrałem ciebie, bo mi się jakoś szczególnie podobałeś. Jesteś mi całkiem obojętny.- Wysunął się do przodu, prawie się kładąc na stole. W ogóle nie posiadał wdzięku. Z takim wyglądem dość ostro gryzło się to w oczy- Jesteś pisarzem, podoba mi się charakter twojego pisma. Ja nie umiem pisać. I nigdy nie mam zamiaru się tego nauczyć to... takie ludzkie- skwasił się porywając krótkim śmiechem.- Napiszesz list, który ci podyktuję.
-List?- zdziwił się przełykając ślinę.
-Tak gołąbeczku, list. Lepiej się postaraj, aby litery wyglądały porządnie.
Przyglądał się pustej kartce papieru, następnie podniósł oczy na jego twarz.
-A obiecasz, że nic mi nie zrobisz?
Rosier uśmiechnął się do niego perliście, aż serce porywało się niemalże z miłości na ten widok.
-Jeśli nie napiszesz listu... zapewne pożrę twoją córkę. - oznajmił mu ciągle z tym samym zachwycającym uśmiechem.
Człowiek zamarł z przerażenia. Przez moment aż nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.
-Nie rób jej krzywdy! To jeszcze mała dziewczynka! Jak możesz!- Do oczu napłynęły mu łzy rozpaczy i strachu. W końcu zaczynała do niego dochodzić powaga całej sytuacji.
-Nie lubię małych dziewczynek. Poza tym no i co z tego, że jest mała na dodatek dziewczynką?- Położył policzek na dłoni zamieniając się w słuch, widocznie pragnął, aby mu to wytłumaczył. Mężczyzna zaczynał się pocić.
-Jest jeszcze dzieckiem. Niewinnym dzieckiem i jest całkiem bezbronna. Nie możesz być taki nieczuły!
-Ty też jesteś bezbronny - zauważył marszcząc czoło. - Dlaczego tak jej bronisz. Jest dla ciebie jedynie ciężarem.
-Ciężarem?! To moja córka i kocham ją! Na wszystkich bogów tej ziemi!- Załamał ręce, kryjąc w nich twarz.- Napiszę ten list, ale nie krzywdź jej... Błagam cię, zaklinam na wszystko!
-Kochasz...- Oblizał wargi, lekceważąco przewracając oczami. - Często to słyszę. No cóż. Nie pozostaje ci więc nic innego jak tylko zabierać się do roboty...



***



Hananel wymknął się swojej podopiecznej ruszając w poszukiwaniu Hasmeda. Miał nadzieje, że ten nie obraził się, iż zostawił go samego obiecując przecież, że pokaże mu pewne tajne miejsce. Chłopiec siedział w ogrodzie, tocząc piłkę w stronę Maole, która odpowiadała tym samym, popychając ją z powrotem w stronę Hasmeda. Tak go zaskoczyło to zjawisko, że zatrzymał się jak wryty, cofając krok do tyłu, aby nie zostać zauważonym. Twarz młodego człowieka była rozluźniona i patrzyła niezwykle prostodusznie. Demon nie umiał oderwać od tego swych oczu. Maole najwyraźniej go polubiła, bo uśmiechała się na całą szerokość swych ust i promieniała niczym słońce. Było to tak rzadkie zjawisko u dziewczynki, że ten nie mógł się wprost nadziwić! Przecież była jego córką. Dlaczego nie uśmiechała się tak do swojego własnego ojca? Jaki błąd popełnił? Czy to dlatego, że był anakim?
Chciał już wyjść z ukrycia, bo im dłużej się temu przyglądał tym większy ból odczuwał. Nagle jego zmysły wyostrzyły się. Podniósł głowę. Dostrzegł postać Tutiela wychodzącego na balkon. On również dostrzegł człowieka. Na początku jakby pryśnięty zimną wodą chciał się wycofać z powrotem do środka, lecz z jakiegoś powodu, wbrew swojej woli, oparł się o balkon, ciężko zawieszając na chłopcu wzrok. Hananel uniósł w zadumie brwi nadal wpatrując się w młodego demona, który był tak zapatrzony, że w ogóle nie wyczuwał jego obecności. Bardzo pragnął wniknąć w jego umysł, lecz anakim nie mieli takich zdolności wobec własnego gatunku, a tak mu było przynajmniej wiadomo.

Hasmed pogłaskał dziecko po głowie i Maole zachęcona tym gestem, wdrapała mu się na kolana. Zaśmiał się pragnąc by się nie rozmyśliła. Obecność istoty ludzkiej działała na niego jak balsam. Przyłożył wargi do gąszczu czarnych, iście poskręcanych włosów, wdychając ich słodką woń kwiatów. Była jeszcze malutka. Pozbawiona trosk i strachu przed tym światem. Czy przy Hananelu będzie bezpieczna? Czy zazna szczęście? Odgarnął jej włosy, dostrzegłszy na karku dziewczynki dziwne znamię. Nie. To nie było znamię, przypominało pieczęć, jakiś znak. Dokładnie taki sam, jaki miał tamten anakim. Ale co on oznaczał? Zmrużył oczy zastanawiając się nad tym dłużej. Wiedźma! Czy ona też nie miała przypadkiem takiego znamienia? Tak, był o tym niemalże całkiem pewien.
-A tu jesteście- usłyszał za sobą głos Hananela. Odwrócił się do niego, wypuszczając z objęć dziecko.
-Maole chciała się ze mną pobawić- wyjaśnił z wyuczonym brzmieniem w głosie, uśmiechając się po dziecinnemu.
Demon pogłaskał dziewczynkę po włosach, odzywając się:
-Znajdziesz teraz czas dla mnie? Chcę cię gdzieś zabrać...


Schodzili do podziemia po krętych, wilgotnych schodach. Zewsząd otaczające go grube pajęczyny świadczyły o tym, że dawno nikt tego miejsca nie odwiedzał. Gdzie zabierał go Hananel? Był taki poważny.
-To tu- odezwał się, stając przed metalowymi, potężnymi drzwiami. Otwarcie ich nie przyniosło mu jakiegoś szczególnego trudu, choć dla człowieka śmiertelnego byłby to z pewnością nie lada wysiłek.
Wchodząc do środka, uderzył Hasmeda pewien bardzo znajomy zapach. Aż zatrzymało go w miejscu. Pomieszczenie zostało rozświetlone światłem pochodni i wszystko stało się dla niego jasne. To tak, jakby wrócił do domu...
-Trzeba tu trochę posprzątać. - Przeszedł komnatę, układając z czułością porozrzucane książki. - Zaatakowała je wilgoć. Ale te zamknięte w szafie są jeszcze zdatne to użytku. Parę oczywiście brakuje... -Nadal stojąc do niego tyłem, zaczął kroczyć między półkami, na których stały różnego rodzaju naczynia, słoiki z czymś niezidentyfikowanym w środku.
Hasmed zbliżył się do jednego z nich.
-To miejsce,...- zaczął-do kogo należało?
Westchnął, odwracając się z jakimś osobliwym uśmiechem.
-Do Agreji... mojego pierwszego dziecka.
-Zajmowała się leczeniem?- Uśmiechnął się wyjmując jakąś niewielką skrzyneczkę. Znajdowało się w niej zasuszone, już całkiem skruszone zielsko. Rośliny były bardzo trujące.- Zajmowała się chyba czymś więcej niż tylko leczeniem... - Podniósł na niego wzrok. To wszystko było zbyt przypadkowo do siebie podobne. Ta komnata ... identyczne umeblowanie jak u wiedźmy, u której się szkolił. Stosowała te same składniki! Dokładnie wiedział, co znajdowało się w tych mocno zabezpieczonych słoikach. Wiedźma! Jego opiekunka, pierwszym dzieckiem Hananela!!



***



Wyszli, nie zamieniając z sobą przez całą drogę do góry żadnego słowa. Każde z nich było pogrążone we własnych rozmyślaniach...
-Słońce już prawie zaszło- przerwał ciszę demon.- Czas tam na dole tak szybko mija. Kiedy Agreja studiowała w swojej komnacie, prawie w ogóle jej nie widywałem. Miała tam swój własny świat.
-Dlaczego odeszła?
Zatrzymał się odwracając do niego.
-Skąd ten pomysł, że odeszła?
Zawahał się nie wiedząc w pierwszej chwili, co odpowiedzieć:
-Kiedy człowiek dosięga konkretnego wieku pragnie się usamodzielnić..., tak było?
Spłaszczył usta w niechętnym uśmiechu:
-To opowieść na inną okazję.
Do salonu wszedł posłaniec, trzymając w dłoniach jakiś skryty w atłasie kuferek. Skłonił się przed swoim panem oznajmiając, że przysłano podarunek dla panicza Hasmeda.
Chłopak rozwarł czujnie oczy, zacisnąwszy wargi w prostą linię. Coś mu podpowiadało, że ta przesyłka mogła być tylko i wyłącznie od tego nieznośnego Rosiera. Czego znów chciał! Te jego prezenty doprowadzały go do szału! Sprawa z demonem nie była najwyraźniej zakończona. Będzie musiał się z nim w końcu rozprawić!
-To od Rosiera, prawda?- Głos anakim również nie wykazywał optymizmu.- Chcesz to dostać?
-Wezmę- Odebrał prezent, siląc się na uśmiech.
Wzrok Hananela przeniósł się na coś z tyłu i Hasmed się odwrócił.
-Witaj panie- Skłonił przed Tutielem głowę, poczęstowany jego z pozoru obojętnym spojrzeniem.
-Muszę z tobą porozmawiać- zwrócił się do starszego demona.
-W porządku, udajmy się do komnaty obok.
I Hasmed znów został sam. Długo patrzył za znikającym mu z oczu Tutielem. Jego obojętność względem chłopca coraz bardziej działała mu na nerwach.
-Jeszcze cię dostanę- syknął.


Rozpadało się na dobre. Człowiek siedział w swojej komnacie z podkurczonymi nogami. Naprzeciwko siebie miał prezent od płomiennowłosego. Zastanawiał się, co się działo w la Vion po jego zniknięciu. Czy Ita używała jego perfumy? Już niedługo będzie musiał to sprawdzić.
Westchnął, pociągnąwszy za aksamitna wstążkę. Materiał rozsunął się... Dotknął zimnego twardego tworzywa, niepewnie uchylając kufer. Dlaczego czuł się taki spięty...? Już zaraz miał się o tym przekonać. To, co ujrzał tak nim wstrząsnęło, że nabrawszy do ust powietrza, przeciągle krzyknął, uderzając głową o ścianę, którą miał tuż za sobą. Nie wiedział jak długo tak trwał, kiedy drzwi do jego komnaty gwałtownie się otworzyły i zjawili się Tutiel z Hananelem. Gwałtownie rzucił się w stronę kufra, zatrzaskując go tak, że nie zdążyli niczego zobaczyć.
-Co się dzieje?!- zawołał opiekun, chwytając go za ramiona.
-Nic... Przepraszam.
Oczy Tutiela powędrowały w stronę prezentu... Czy wyczuwał krew? Hananel również podążył w tamtą stronę swoimi przenikliwymi oczyma. Do diabła! Co miał teraz zrobić?!