In the shell 6
Dodane przez Aquarius dnia Maja 04 2018 11:54:16



Rozdział 6: Małe kłopoty

Weekend przeleżał jak w transie. Był cały rozpalony, chyba miał gorączkę, ale wolał nie pokazywać się ojcu w ogóle. Nie miał ochoty schodzić na dół, kiedy on tam był i wysłuchiwać obelg w swoim kierunku. Matka przynosiła mu jedzenie do pokoju, za co również została zbesztana, aż w końcu w niedzielę, gdy zaniosła Charliemu trochę jedzenia z obiadu, do pokoju wparował za nią ojciec.
- Co to kurwa ma znaczyć?! Sam nie ma nóg żeby zejść na dół?! - ryknął przepychając matkę na bok.
Spojrzał na syna leżącego w łóżku, bladego z poobijaną twarzą. Wystraszonego.
- Kto ci tak przyjebał? - Podszedł do niego i złapał za twarz tak mocno, aż chłopak jęknął. - Bić się nie umiesz?
Charlie czuł od niego alkohol. Jego ręka była szorstka od pracy na budowie.
- Tamten też dostał - odgryzł mu się wytrzymując jego wzrok.
- Ale do szkoły chodzisz, co gówniarzu? - pytając spojrzał raczej na swoją żonę, o której wiedział, że zbytnio pobłaża synowi.
- Tylko jeden dzień nie był, ale tak to chodzi cały czas - skłamała.
- Mam nadzieję, że go nie bronisz.
- Co ty się do mnie czepiasz chlejusie? - zjeżyła się pani Wilson. - Przecież smarkacz sam sobie tego naważył.
Zaczęli się kłócić. O Charliego. O picie jego ojca. O kredyty. Jak zawsze lawina pretensji, która zaczynała się od małego zapłonu. A Charlie siedział i słuchał. Chociaż nie, wyłączył się już i tylko obserwował ich jakby z daleka, zza szyby, chcąc, aby to wszystko go nie dotyczyło, nie obchodziło.
Wiele razy myślał o tym, żeby się stąd wyprowadzić. Uciec po prostu, ale nie miał dokąd. Skazywał siebie na te męczarnie i poniżenia, bo wolał chociaż mieć dach nad głową niż włóczyć się po ulicach głodny i zmarznięty.
W końcu rodzice całkowicie go ignorując wyszli z pokoju i dalej się kłócili gdzieś na dole. Przynajmniej miał spokój. Jednak już myślał o poniedziałku i powrocie do szkoły. Zastanawiał się, czy jednak naprawdę nie odebrać sobie życia. Ale kiedy tylko o tym myślał, przed oczami stawała mu twarz Thomasa widziana z bliska, jak wtedy, gdy go pocałował. A w uszach dźwięczały słowa, gdy go prosił, aby nie zrobił czegoś głupiego. Wtedy opadał zmęczony na łóżko i zakopywał się bardziej pod kocem.

***


Thomas przez cały weekend o nim rozmyślał. Nie mógł się na niczym skupić, a tym bardziej nie potrafił spojrzeć Harry?emu w oczy. Collier chciał się z nim spotkać, ale Tom wykręcił się brakiem czasu z powodu natłoku prac domowych i jakiś kartkówek. Wszystko było kłamstwem, ale po prostu bał się z nim zobaczyć. Po tym, jak pocałował Charliego, zdawało mu się, że cały czas czuje na wargach dotyk jego ust.
Zabijał czas oglądaniem telewizji i faktycznie trochę się pouczył, ale przez resztę czasu obijał się i próbował nie myśleć o Charliem, co mu się kompletnie nie udawało. Chciał wiedzieć, co u niego, ale nie miał jak się z nim skontaktować. Już dawno temu usunął jego numer ze swojej listy w telefonie. Dobrze chociaż, że pamiętał, gdzie mieszka. Dzięki temu uratował skurczybyka od Oscara, chociaż nie tak do końca. Sykes bardzo go pobił. Tom nie mógł patrzeć na jego pokiereszowaną twarz bez krztyny współczucia. A kiedy zobaczył jak Oscar go... Och, nie mógł o tym myśleć, przecież to było chore, co zrobił Oscar. Ten dupek nienawidził pedałów i w jakiś pokręcony sposób chciał dać nauczkę Charliemu próbując go zgwałcić. On naprawdę był nienormalny. Green tak bardzo teraz żałował, że wtedy, kiedy tylko Oscar i Charlie się poznali, nie potrafił być bardziej stanowczy i wybić koledze tej znajomości z głowy. Ale on się, kurde zakochał. Jak to w ogóle możliwe? W takim troglodycie jak Oscar? Ok, był trochę przystojny, ale aż na tyle, żeby zatracić siebie? I to, kim się jest naprawdę, w głębi duszy, na rzecz jakiejś chorej miłostki do debila? On nigdy nie zaakceptuje Charliego-geja. Tak jak samemu Charliemu jest trudno zaakceptować siebie.

***


Jak tylko przekroczył bramę szkoły, wszyscy zwrócili ku niemu twarze. Miał sińce pod oczami, lekko opuchnięty nos zaklejony ściągającym plastrem, oraz kilka zadrapań na twarzy. Zaciskał mocno rękę na pasku od plecaka i próbował wytrzymać te spojrzenia. Nie chciał się załamać, był przecież twardy. To on powinien patrzeć na nich z góry, więc teraz także musiał iść z podniesionym czołem. Uniósł bardziej głowę, zacisnął zęby i patrzył na każdego, kto ośmielił się zerknąć. Tym sposobem zaraz każdy odwracał się i tylko dało się słyszeć szepty tu i tam. Ale nadal wszyscy się go bali i znikali mu z drogi. Minął główny korytarz i wpadł na dyrektora.
- O, pan Wilson. Miałem nadzieję pana spotkać. - Mężczyzna przypatrzył się uczniowi, który wyglądał lepiej niż się spodziewał. - Zapraszam do mojego gabinetu.
- Dobrze, proszę pana. - Charlie musiał odpuścić i nie spoglądać na dyrektora z wyższością. Ciekaw był, co on wiedział i skąd się dowiedział. Czyżby jakieś pogłoski krążyły po szkole?
Znowu widział na sobie spojrzenia uczniów, gdy pokornie szedł za dyrektorem. W końcu trafili do jego gabinetu, gdzie dyrektor wskazał mu krzesło naprzeciwko swojego biurka, a sam zasiadł w skórzanym fotelu.
- Charlie Wilson - zaczął dyrektor ściągając okulary z nosa i poprawiając marynarkę. Był to mężczyzna w średnim wieku o dość surowym wyglądzie i dużych zakolach na czole. Gładko ogolony, świeżo wyglądający i szczupły. O ile po wyglądzie można by było się go obawiać, tak w usposobieniu był przyjazny i nawet nieco pobłażliwy dla uczniów. Charlie już nie raz siedział w jego gabinecie, również razem z Oscarem i chłopakami, jednak tym razem jakoś bardziej się obawiał tego, co mężczyzna miał do powiedzenia, mimo że przecież tak naprawdę to nic nie przeskrobał.
- Jak się czujesz Charlie? Co z twoim nosem? - zapytał dyrektor łagodnie.
- Dobrze proszę pana, wszystko jest w porządku.
- Mhm. Twoja mama dzwoniła, że jesteś chory i dlatego opuścisz cały tydzień w szkole, jednak pod koniec tygodnia doszły mnie słuchy, że się z kimś biłeś. Twój wygląd na to bezsprzecznie wskazuje.
- A gdybym powiedział, że spadłem ze schodów? - Charlie próbował grać chojraka i uniósł kącik ust w lekkim uśmiechu. Dyrektor odrobinę się zaśmiał.
- Ja bym jednak uwierzył w wersję o bójce. Zbyt wiele razy był pan na tym fotelu, bym myślał inaczej.
- To ja jestem ciekaw, skąd takie informacje doszły do pana uszu.
- Jeden z nauczycieli słyszał jak Oscar Sykes przechwalał się jakąś bójką, a gdy ten nauczyciel wziął go na spytki, pan Sykes stwierdził, że to ty pobiłeś kogoś na terenie szkoły.
Charlie zrobił wielkie oczy. A więc to tak Oscar chce mu dokopać, pomyślał. Tom ma kompromitujące go zdjęcie, ale on mimo to chce go oczernić przed nauczycielami. Dobrze wie, że za bójki na terenie szkoły mogliby go na długo zawiesić albo i nawet usunąć. Sam nigdy nie doprowadza do pobicia tutaj, tylko woli to robić na starym placu zabaw.
- Więc chciałbym spytać pana, czy to prawda, panie Wilson? - Dyrektor splótł palce dłoni i wpatrywał się w Charliego przez chwilę.
- Absolutnie nie, panie dyrektorze. Wie pan, że ja nigdy bym nie wdał się w bójkę na terenie szkoły. Owszem, biłem się, ale z Oscarem właśnie i to pod własnym domem.
Teraz to dyrektor uniósł brwi wysoko. Nie spodziewał się, że Charlie bił się z Oscarem i do tego ten drugi będzie na niego donosił. Wszyscy w szkole wiedzieli, że się przyjaźnią. Zaciekawiła go ta nagła zmiana frontu.
- Och, rozumiem. Jak mniemam nie wyjawi mi pan powodu tej bójki?
- Niestety, to nasze prywatne sprawy proszę pana. Więc wybaczy pan, że nie powiem, o co poszło.
- Dobrze. Jednak nie chciałbym, aby ta sytuacja wpłynęła na pana dalsze uczęszczanie do szkoły. Cokolwiek jest między wami niech pozostanie za murami szkoły. Jednocześnie mam obowiązek powiadomić rodziców pana Sykesa o tym zajściu, jeśli ta bójka była z nim.
Charlie się przestraszył. Nie mógł dopuścić do tego, aby dać Oscarowi dodatkowy powód do nienawiści. Jeśli jego rodzice dowiedzą się o tym, Sykes będzie miał przejebane i to odciśnie się na Charliem.
- Nie, proszę tego nie robić! - krzyknął, ale zaraz się zreflektował. - Proszę nic nie mówić rodzicom Oscara, to była moja wina, cała ta bójka.
Dyrektor przyglądał mu się uważnie zastanawiając się, co tak naprawdę zaszło. Oscar był czysty jak łza, a Charlie wyglądał jak worek treningowy i chłopak widocznie bał się Sykesa nie chcąc doprowadzać do konfliktu. Wiedział też, że rodzice Oscara nie są zbyt ugodowymi ludźmi i tak naprawdę sądził, że wzywanie ich tutaj i konfrontacja wszystkich stron nic nie da, bo chłopcy i tak będą musieli rozwiązać tą sprawę między sobą, tak czy inaczej. Znał ich już dobrze, nie raz siedzieli przed nim na dywaniku. Za drobne zastraszanie innych uczniów, rzekome bójki poza murami szkoły. Jednak wtedy zawsze byli razem, a nie przeciwko sobie.
- Dobrze, panie Wilson - westchnął w końcu. - Tym razem ta informacja nie wyjdzie poza ten gabinet. Jednak będę miał pana na oku. I pana Sykesa również. Mam nadzieję, że wyraziłem się jasno?
- Oczywiście panie dyrektorze. - Charlie przytaknął. W sumie wyszedł na tym nieźle. Nie będzie żadnej nagany a dyrektor już wie, że Oscar może znowu kłamać, co do jego osoby. Charlie wiedział, że dyrek bardziej nie lubi Oscara niż jego i to jemu bardziej pobłaża. Miał szczęście.
- Dobrze. To wszystko panie Wilson. Może pan iść na lekcje.
- Dziękuję. Do widzenia.
Wyszedł z gabinetu dyrektora i udał się pod swoją klasę. Nim tam doszedł, zadzwonił dzwonek rozpoczynający lekcje, więc pobiegł szybko w tamtą stronę. Do klasy ostatni wchodzili Oscar, Archie i Ben, którzy zwrócili na niego uwagę. Stanął kilka kroków od nich i zacisnął znowu zęby.
- Charlie! - odezwał się Oscar wesołym tonem, a Archie i Ben spojrzeli na niego zdziwieni. - Jak dobrze, że wróciłeś do szkoły.
- Sądziłem, że jest dla ciebie spalony - stwierdził sucho Archie, spoglądając na Oscara.
- Bo jest - odpowiedział tamten nadal uśmiechając się pod nosem. - Jedynie cieszę się, że całkiem nie zdechł, bo bym miał kundla na sumieniu - dokończył złośliwie kąsając jak żmija, po czym odwrócił się i wszedł do klasy a za nim Archie i Ben nie komentując tego ani słowem.
Charlie podążył niechętnie ich śladem.
W przerwie na lunch wszyscy ze szkoły udali się do stołówki, lecz nim Charlie tam dotarł, ktoś go złapał za kołnierz i odciągnął na bok w jeden z korytarzy. Przestraszył się, że to Oscar i zamachnął ręką, aby się obronić, ale trafił tylko w klatkę piersiową Bena.
- Patrz, rzuca się jak węgorz, haha. - Archie stał obok i śmiał się.
- O co chodzi? - warknął Charlie próbując opanować nerwowe drżenie rak.
- Hej, spokojnie, chcemy tylko pogadać - stwierdził Jones. - Ben i ja nic do ciebie nie mamy. Chcieliśmy się dowiedzieć, o co chodzi.
- To znaczy? - Charlie zerkał na boki wypatrując Oscara.
- Między tobą a Oscarem - odezwał się Benjamin. - Miał być u ciebie w czwartek, ale potem słowem nie chciał wspomnieć o wizycie, a potem paplał na prawo i lewo, że się pobiliście i to na terenie szkoły.
- My tam nie wierzymy, że to było w szkole - wtrącił Archie. - No bo po co miałbyś tu przychodzić. Ale widzę, że bójka faktycznie była. - To mówiąc wskazał na twarz Wilsona.
- Tak. Można powiedzieć, że się pokłóciliśmy - mruknął.
- Ale o co wam poszło? Przecież byliście kumplami. - Archie rozłożył ręce zmartwiony. Lubił Charliego. On potrafił trzymać Oscara na wodzy, kiedy mu odbijało. Szczerze wolał Wilsona od Sykesa, ale jeśli musi wybierać, to nie sprzeciwi się Oscarowi, bo sam też wtedy oberwie.
- Słuchaj, to nie wasza sprawa. Trzymajcie się od tego z daleka - rzucił gniewnie Charlie. - Zostańcie sobie z nim, a mnie zostawcie w spokoju. Bo i tak wiem, że Oscar was nie puści. A teraz dajcie mi pójść coś zjeść.
Odwrócił się na pięcie i poszedł do stołówki zostawiając chłopaków samych. Spojrzeli po sobie trochę zdziwieni.
- Nie warto się nim przejmować - stwierdził Ben.
- Tak, ale teraz Oscar będzie gnoić Charliego, już ja go znam.
- Trudno. Aż tak gościa nie lubiłem. - Benjamin również poczłapał na stołówkę, a Archie martwił się jeszcze bardziej. Nie chciał też podpadać Benowi.


Wilson widział Thomasa podczas długiej przerwy. Siedział z kilkoma osobami ze swojej klasy. Charlie usiadł samotnie w kącie, nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Czuł, że Oscar go obserwuje z daleka. Raz spojrzał w jego stronę i napotkał gniewne spojrzenie i zaciśniętą szczękę. Szybko uciekł wzrokiem w swoje jedzenie. Kiedy już miał kończyć, wyrósł nad nim cień.
- Hej - usłyszał głos Thomasa.
Zrobił kwaśną minę stwierdzając, że jego obecność tutaj tylko pogorszy sprawę z Sykesem. Wolał w ogóle nie widzieć się z Tomem w szkole. Jednak, gdy tylko spojrzał w górę i napotkał jego zatroskane spojrzenie, nie mógł się nie powstrzymać od myśli, że fajnie jest go widzieć.
- Czego chcesz? - burknął jednak nie wypadając ze swojej roli.
- Fajnie, że przyszedłeś do szkoły.
- Ta, super. Raczej nie miałem innego wyjścia.
- Bałem się, że znowu wpadniesz na jakiś głupi pomysł.
- Przecież ja mam same głupie pomysły - parsknął sarkastycznie. - Już zapomniałeś?
- Moje pomysły też są chyba głupie, skoro do ciebie podchodzę.
Charlie poczuł nagłe ukłucie zawodu. Przez chwilę milczeli, a Thomas nadal stał nad jego stolikiem, wpatrywał się w jego jasne włosy i widział, że nerwowo porusza nogą. Bił się z myślami, więc odwlekał chwilę, z której powodu podszedł tutaj. W końcu jednak się przełamał.
- Podaj mi swój numer telefonu. - Wyciągnął komórkę i czekał, a dłoń mu drżała.
Charlie spojrzał na niego ponownie zdziwiony.
- Po co ci to? A poza tym, nie masz go? Nie zmieniłem od czasów, kiedy trzymaliśmy się razem - stwierdził kąśliwie.
- Już dawno wykasowałem - odpowiedział spoglądając mu prosto w oczy.
Mierzyli się wzrokiem, jak w jakiejś grze, który będzie bardziej złośliwy, który pierwszy odpuści sobie tą znajomość, która już raz przepadła.
Thomas, widząc ponownie te niebieskie oczy, przypomniał sobie pocałunek, którym go obdarzył kilka dni temu. Zmarszczył brwi i schował komórkę do kieszeni.
- Nieważne. Nie potrzebuję tego. - Odwrócił się, ale Charlie wstał i go zatrzymał.
- Hej - powiedział. - Wyślę ci smsa.
Green spojrzał na niego zdziwiony.
- Jeśli ty też nie zmieniłeś numeru, to go jeszcze mam. - Charlie próbował zachować spokój. Twarz, którą pokazywał, była niewzruszona, ale w środku cały drżał z obawy, że Thomas sobie pójdzie i już więcej nie będzie chciał się spotkać.
Tom otworzył usta, żeby coś odpowiedzieć, ale nie wiedział, co. Chciał go zapytać, dlaczego zatrzymał jego numer, ale czy to miało jakiś sens? Tak, chciał wiedzieć, dlaczego. Przecież on już nic go nie obchodził, sam tak powiedział. Jeden przekreślił drugiego nie chcąc już mieć ze sobą nic wspólnego. Więc dlaczego Charlie nadal miał jego numer telefonu w komórce? To pewnie przypadek, pomyślał. Po prostu zapomniał go skasować, bo to nie było ważne. Przecież nie mógł zrobić tego specjalnie.
W końcu nic nie odpowiedział, tylko westchnął i odszedł, zostawiając Wilsona samego.

***


Ze szkoły wychodził bardziej zadowolony, niż zwykle. Czyżby ucieszył się z faktu, że Charlie ma do niego numer telefonu? To byłoby głupie i dziecinne. W ogóle, po co robił sobie jakiekolwiek nadzieje? Na co? Miał przecież chłopaka, a Charlie? Przypomniał sobie tamten pocałunek, który nie chciał uciec z jego głowy. Sam go zainicjował. On sam pocałował chłopaka. Dlaczego?
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk własnego imienia. Spojrzał przed siebie i ujrzał Harry?ego. Co on tutaj do cholery robił? - pomyślał i najpierw przeraził się, że Charlie może go zobaczyć, a to byłoby niezręczne, ale Wilson przecież wiedział, że Tom ma chłopaka, sam mu to powiedział. I wtedy wpadła mu do głowy gorsza rzecz. Co, jeśli Oscar go zobaczy i skapnie się, że Harry jest jego chłopakiem? Co wtedy zrobi?
Podbiegł szybko do Colliera z paniką w oczach.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał nerwowo i złapał za ramię żeby odciągnąć go jak najdalej od szkoły.
- Przecież napisałem ci sms?a, że po ciebie przyjdę - odparł zdezorientowany chłopak.
- Sms?a? - Thomas próbował odnaleźć w głowie moment czytania wiadomości i faktycznie było coś, ale przeczytał go przelotem mając zamiar później do niego zadzwonić, ale wtedy spotkał się z Charliem w przerwie na lunch i całkiem zapomniał o swoim chłopaku. - Ach, tak, miałem do ciebie odpisać lub oddzwonić, ale ktoś mnie zagadał i zapomniałem.
- Ale nadal możemy iść do ciebie? - zapytał Harry.
- Tak, tak, oczywiście.
Harry wyrównał krok z pospiesznie idącym Thomasem i wkrótce oddalili się od budynku szkoły.
Całą scenę widział zza winkla Oscar, który stał i obserwował ich z papierosem w wykrzywionych od złośliwego uśmiechu ustach.
- A więc to tak. Masz jakąś dupę - mówił do siebie cicho.
Wyjął telefon z kieszeni i wybrał numer do Archiego.
- Hej Jones, jest sprawa.

***


Harry z Thomasem dotarli do mieszkania Greena, gdzie zastała ich pustka. Rodzice jeszcze nie wrócili z pracy, więc chłopcy mieli cały dom dla siebie. Pobiegli na górę, gdzie zaraz zaczęli się całować i obmacywać. Thomas nie chciał myśleć teraz o Charliem, skupiając całą swoją uwagę na swoim chłopaku. Był mu to winien po ostatnim chłodnym traktowaniu. Nie myślał o tym, że może go ranić niejako okłamując go, że jest zainteresowany kimś innym. Nie sądził, aby osoba Charliego mogła teraz im przeszkodzić, pomimo tego, że w jakiś sposób go pragnął. W końcu pocałował go. Chciał pocałować i ochraniać. Czuł też, że słowa o miłości nie przejdą przez jego gardło, kiedy patrzył na Harry?ego. Było w nim coś, dzięki czemu go pożądał, ale nigdy nie pomyślał o nim, jako o osobie, z którą chciałby spędzić resztę życia. Był młody, w ogóle nie powinien o nikim myśleć w ten sposób. Sądził, że spotkanie prawdziwej miłości jeszcze przed nim. Ale teraz był dodatkowo rozdarty między Harrym a Charliem, o którym ostatnio coraz częściej rozmyślał. O którym śnił i pragnął poczuć jego dotyk i jego oddech na swojej skórze. Czy to niby on miałby być do końca życia? Prawdopodobnie nie, ale nie mógłby sobie darować, gdyby nie sprawdził. A do tego chyba nie powinien być jednocześnie z Harrym i dawać mu nadziei.
Jednak to z nim właśnie teraz kładł się na łóżko. Jego twarz całował i jego ciało pieścił. Słuchał jego urywanego oddechu i jęczenia, gdy Harry poddawał się jego dotykowi i to mu się podobało.
Uprawiali seks tylko raz, a potem próbowali drugi, gdy Thomas wrócił z placu zabaw, gdzie spotkał pobitego Charliego. Od tamtej pory Tom był zbyt zajęty myśleniem o Wilsonie i było mu nadal źle przez to, jak wtedy potraktował Harry?ego.
Tym razem chciał mu to wynagrodzić, odbyć długa grę wstępną, porozciągać go i słuchać każdego jego słowa.
- Ale jesteś rozciągnięty - zauważył Tom wkładając w niego palce. Palnął prosto z mostu, chociaż zawstydził się po tych słowach, które wydały mu się lekko nie na miejscu.
- Codziennie myślę o tobie i się rozciągam. - Harry zakrył twarz dłonią rumieniąc się.
- Masturbujesz się? - zdziwił się Green.
- No trochę tak, ale przede wszystkim wkładam palce, bo chciałbym abyś lepiej wchodził, żeby było mniej bólu.
Obaj spuścili wzrok trochę zażenowani tym wyznaniem, ale Harry tak właśnie czuł. Po pierwszym razie było mu bardzo przyjemnie i znowu chciał się tak poczuć wyrzucając z głowy ten drugi, bolesny raz. Co wieczór myślał o Thomasie, o tym jak chłopak mógłby go dotykać i pieścić i to, że jego dłonie same wędrowały do krocza, było silniejsze od niego. Musiał doprowadzić się do orgazmu dodatkowo rozciągając się przy tym cały czas, dzięki czemu łatwiej będzie im uprawiać seks.
Thomas jeszcze chwilę poruszał w nim palcami, ale w końcu stwierdził:
- Chyba już wystarczy. Wejdę teraz w ciebie.
- Okej - odparł Harry cały czerwony na twarzy.
Tom rozchylił jego nogi, widząc sterczącego penisa w całej okazałości. Założył prezerwatywę i jeszcze trochę zwilżył jego odbyt lubrykantem, aż w końcu wszedł w niego z łatwym poślizgiem, głęboko. Harry sapnął, jęknął i lekko krzyknął, ale zaraz zapewnił, że wszystko jest w porządku i Thomas zaczął się poruszać.
Położył się na nim, podtrzymując jedną nogę na swoim ramieniu i pocałował go mocno. Przymknął oczy poruszając się w wygodnym rytmie i nagle przed oczami stanął mu Charlie. Ze swoją zrezygnowaną, poobijaną twarzą. Otworzył szybko oczy, ale na jawie dojrzał tylko postękującego Harry?ego. Ich twarze bardzo się różniły. Harry?ego była bardziej kwadratowa, kanciasta, z prostym, krótkim nosem i kilkoma piegami. Oczy miał brązowe, lekko opadające powieki, zupełnie inne od niebieskich, dużych i okrągłych oczu Charliego. Od jego pociągłej twarzy i wąskiego nosa z lekkim garbem. Albo teraz dużym garbem, po tym jak Sykes mu przywalił.
Którego z nich wolał? Nie wiedział. Nie kochał Harry?ego, tego był pewien. Ale co czuł do Charliego? Czy to tylko jakieś zaciekawienie jego osobą, chęć odzyskania starego przyjaciela, czy coś więcej?
Pocałował szybko Harry?ego żeby odgonić myśli o Wilsonie, całkiem zatracić się w przyjemnym seksie ze swoim obecnym chłopakiem.
Wszystko nie trwało zbyt długo, a już po, szybko się ogarnęli i ubrali nie wiedząc, kiedy wrócą rodzice Toma.
- Nie przychodź więcej po mnie do szkoły - powiedział nagle Thomas, gdy siedzieli już spokojnie i oglądali coś w telewizorze.
Harry zdziwił się i zmarszczył brwi.
- Dlaczego?
- Przecież ci mówiłem o Oscarze. A co, jeśli zobaczy nas razem? Na pewno pomyśli, że coś między nami jest, nie jest aż taki głupi. Wystarczy, że mnie pobił, nie chcę żeby i tobie coś się stało.
- Ach, o to chodzi. Już sądziłem, że się mnie wstydzisz, czy coś. - Harry uśmiechnął się. - Dobrze, ale w takim razie musisz odpisywać na sms?y a nie bujać w obłokach. - Szturchnął go ramieniem, na co Tom odpowiedział również szturchnięciem.
Wtedy przypomniał sobie, że Charlie miał mu wysłać smsa żeby mógł mieć jego numer. Zerknął na komórkę nie przypominając sobie żeby coś dostał, ale gdy spojrzał na wyświetlacz, jego oczom ukazała się ikonka wiadomości. Zerknął na swojego chłopaka, ale ten zajęty był oglądaniem jakiegoś programu, więc odblokował ekran i odczytał wiadomość z nieznanego mu numeru:
?Tu charlie. Jesli jestes greenem - odpisz?
Thomas mimowolnie się uśmiechnął i pospiesznie odpisał:
?Tu Green. Odbiór?
Chciał jeszcze dopisać uśmiechniętą buźkę, ale sobie darował. Mimo czekania kilku minut, nie dostał już żadnej odpowiedzi, a okazało się, że pierwszy sms Charlie napisał już ponad godzinę temu. Nagle pożałował, że to nie Charlie siedzi obok niego, beztrosko oglądając TV, ale gdy tylko spojrzał na Harry?ego, poczuł wyrzuty sumienia, więc szybko zablokował komórkę, odłożył ją i skupił się już tylko na Collierze.