Americana 2
Dodane przez Aquarius dnia Pa糳ziernika 16 2016 19:45:24


Rozdzia艂 2. Witaj w piwnicy

Od kilku lat cierpia艂 na bezsenno艣膰, dlatego zawsze zazdro艣ci艂 Adamowi umiej臋tno艣ci przespania ca艂ego dnia. On nie potrafi艂 zasn膮膰 nawet w nocy… Westchn膮艂 ci臋偶ko i upi艂 艂yk herbaty, wpatruj膮c si臋 w budz膮ce miasto za oknem. Z dziewi膮tego pi臋tra mia艂 idealny widok na prawie ca艂e 艣r贸dmie艣cie. Dok艂adnie widzia艂, jak zmienia si臋 nat臋偶enie ruchu na ulicach, ciemne postacie, mkn膮ce w艣r贸d szaro艣ci, do pracy czy szko艂y. Wszystko by艂o takie… bure. Brzydkie. Bezbarwne. Nienawidzi艂 tego miasta, dusi艂 si臋 w nim i czu艂, 偶e go ogranicza, bo by艂o zbyt ma艂e. Zwyk艂e polskie miasteczko jakich wiele, z ponad dwustu tysi膮cami mieszka艅c贸w. Za ma艂o jednak jak dla Aleksa. Powinien urodzi膰 si臋 w takiej Warszawie, Krakowie, Wroc艂awiu… Ale nie tu, na lito艣膰 Bosk膮! Nie tu, w miejscu, w kt贸rym nie ma 偶adnych perspektyw!

Za oknem zimowo zaczyna si臋 dzie艅
Zaczynam kolejny dzie艅 偶ycia
Wygl膮dam przez okno, na oczach mam sen
A Groch贸w si臋 budzi z przepicia
Wypity alkohol uderza w t臋tnice
Autobus tapla si臋 w 艣niegu

Zabrzmia艂o cicho w艂膮czone radio. Momentalnie na zm臋czonej twarzy Aleksa pojawi艂 si臋 u艣miech, znikn膮艂 jednak, gdy wzi膮艂 kolejnego 艂yka paruj膮cej herbaty. Jedyne co lubi艂 w tym mieszkaniu to w艂a艣nie te widoki. U siebie, w starym, postkomunalnym wie偶owcu te偶 mia艂 co podziwia膰, jednak tu by艂 bli偶ej centrum. Widzia艂 wi臋c niemal wszystko.

Gdy patrz臋 w twe oczy, zm臋czone jak moje
To kocham to miasto, zm臋czone jak ja
Gdzie Hitler i Stalin zrobili, co swoje
Gdzie wiosna spalin膮 oddycha

Zawsze w takich momentach, gdy zegar wskazywa艂 godzin臋 sz贸st膮 rano, wpada艂 na g艂upie pomys艂y, kt贸re p贸藕niej czasem realizowa艂. Tym razem doszed艂 do wniosku, 偶e powinien przeprowadzi膰 si臋 do Warszawy. Powinien zmieni膰 co艣 w swoim 偶yciu. U艣miechn膮艂 si臋 na t臋 my艣l, chcia艂 w ko艅cu zacz膮膰 偶y膰 pe艂n膮 piersi膮. Odetchn膮膰, nie czu膰 si臋 przez nic ograniczany. I ju偶 prawie by艂 co do tego zamys艂u przekonany, gdy nagle zrozumia艂, 偶e nie mo偶e. Tu mia艂 Krzycha, dzi臋ki kt贸remu m贸g艂 偶y膰, nie chcia艂 ju偶 nikogo innego, ba艂 si臋 trafi膰 gorzej. Krzysztof jaki by艂, taki by艂, ale przynajmniej mia艂 normalne upodobania seksualne.
I nagle zrozumia艂, 偶e nie da rady nic zrobi膰 ze swoim 偶yciem. Ci膮gle udawa艂 silnego, ale wcale taki nie by艂. Panicznie ba艂 si臋 zmian, znacznie bardziej lubi艂 proste sytuacje, w kt贸rych wiedzia艂 na czym stoi. Gdyby teraz spakowa艂 walizki i wybra艂 si臋 do Warszawy, kto wie jakby to si臋 sko艅czy艂o.
– Idiota – mrukn膮艂 cicho pod nosem, za偶enowany swoimi my艣lami. Lubi艂 czu膰, 偶e mia艂 nad wszystkim kontrol臋, nawet gdy takowej nie posiada艂. Dopi艂 herbat臋, odstawi艂 kubek do marmurowego zlewozmywaka i wyszed艂 z przestronnej kuchni prosto do przedpokoju. Szybko za艂o偶y艂 buty w akompaniamencie pochrapywa艅 Krzycha, zabra艂 jeszcze kurtk臋, po czym opu艣ci艂 mieszkanie, cicho trzasn膮wszy drzwiami.
Wybieg艂 z apartamentowca prosto na ch艂odne, listopadowe powietrze. Odetchn膮艂 kilka razy i spojrza艂 w szare niebo. Nienawidzi艂 p贸藕nej jesieni, gdy ju偶 wszystkie li艣cie opad艂y z drzew. 艢wiat stawa艂 si臋 wtedy szary, jeszcze bardziej denerwuj膮cy.
Ruszy艂 na przystanek autobusowy powolnym krokiem, z r臋koma w kieszeniach swojej ramoneski. Nie rozgl膮da艂 si臋 dooko艂a, czu艂 jak zm臋czenie daje mu o sobie zna膰 i nawet si臋 z tego ucieszy艂. Mo偶e wreszcie troch臋 po艣pi. Uni贸s艂 g艂ow臋, by sprawdzi膰 rozk艂ad jazdy, jednak nagle go zamurowa艂o. Zamruga艂 kilka razy, nie wierz膮c w swojego przeogromnego pecha. Za przeszklon膮 szyb膮 przystanku dojrza艂 zmierzaj膮cego w jego stron臋 – a jak偶e – Ja艣ka.
– Cholera – a偶 sapn膮艂 pod nosem i odwr贸ci艂 si臋 do niego ty艂em, udaj膮c, 偶e nie widzi, co zrobi艂 oczywi艣cie troch臋 po fakcie, bo wcze艣niej ju偶 ich wzrok si臋 spotka艂.
– Nawet odwagi nie masz, by si臋 przywita膰? – us艂ysza艂, gdy Jasiek do niego podszed艂 i zmierzy艂 kpi膮cym spojrzeniem.
– Najwidoczniej nie – odwarkn膮艂, nie b臋d膮c w stanie wymy艣le膰 偶adnej lepszej riposty. By艂 chyba zbyt zm臋czony. Nie m贸g艂 za to uwierzy膰 w swojego pecha. Jasne, miasto by艂o ma艂e, ale nie na tyle, by musia艂 spotka膰 M艂odego o sz贸stej rano we wtorek. – A ty gdzie si臋 wybierasz? – zapyta艂 i krytycznie spojrza艂 na jego czarny, sk贸rzany plecak.
– Do szko艂y? – prychn膮艂 i przewr贸ci艂 oczami.
– A no tak, zapomnia艂em, 偶e jeszcze dzieciak jeste艣 – mrukn膮艂 bezemocjonalnym g艂osem i spojrza艂 na zegarek na r臋ku. Jeszcze dwadzie艣cia minut do przyjazdu jego autobusu, pi臋knie. Po prostu idealnie rozpocz臋ty dzie艅!
– Je偶eli wci膮偶 usi艂ujesz mnie obrazi膰, to ci臋 poinformuj臋, 偶e kiepsko si臋 starasz.
– Nie usi艂uj臋 ci臋 obrazi膰 – sapn膮艂 zm臋czonym g艂osem. – Usi艂uj臋 ci臋 zby膰. – I jego d膮偶enia nie posz艂y na marne, bo ju偶 po chwili podjecha艂 autobus, do kt贸rego wsiad艂 Jasiek, nawet nie ogl膮daj膮c si臋 na Aleksa. Drzwi si臋 za nim zamkn臋艂y i nareszcie Bia艂ecki m贸g艂 odetchn膮膰. Odzyska艂 sw贸j upragniony spok贸j.

***


Noga Aleksa porusza艂a si臋 nerwowo, zupe艂nie jakby nie nale偶a艂a do jego cia艂a, kt贸re pr贸bowa艂o skupi膰 si臋 na nastrojeniu gitary. D藕wi臋k tykaj膮cego zegara wr臋cz wbija艂 mu si臋 do pod艣wiadomo艣ci, mimo 偶e przecie偶 powinno go zag艂uszy膰 brz臋czenie strun.
Pi臋tna艣cie… dwadzie艣cia… dwadzie艣cia pi臋膰.
– Ja pierdol臋! – wydar艂 si臋 i a偶 wsta艂 ze swojego taboretu. – Ile kurwa mo偶na si臋 sp贸藕nia膰?! – Spojrza艂 na Remka i Adama. Ten pierwszy westchn膮艂 ci臋偶ko, drugi jedynie wzruszy艂 oboj臋tnie ramionami i powr贸ci艂 wzrokiem na ekran laptopa.
– Mo偶e s膮 korki na mie艣cie? – zastanowi艂 si臋 na g艂os Remigiusz, a Aleks tylko prychn膮艂 z pogard膮.
– Osiemnasta to osiemnasta! My jako艣 zawsze si臋 wyrabiamy – burkn膮艂 i usiad艂 z powrotem na czarnym, troch臋 ju偶 wys艂u偶onym i chybotaj膮cym si臋 na boki taborecie.
– Wysy艂amy zg艂oszenie na festiwal m艂odych talent贸w? – zapyta艂 nagle Adam, nie odrywaj膮c wzroku od komputera, na kt贸rym robi艂 co艣 ju偶 od p贸艂 godziny. – B臋dzie w czerwcu, mamy listopad, wi臋c jeszcze masa czasu – mrukn膮艂 pod nosem.
– Festiwal m艂odych talent贸w? – prychn膮艂 Aleks i z艂apa艂 gryf gitary. – Co jeszcze, mo偶e festiwal ta艅ca ludowego? Na 偶adne festiwale nie id臋 – og艂osi艂 ze zmarszczonym nosem.
– Czy to ten, kt贸rego dwa lata temu wygra艂 zesp贸艂 z naszego miasta? Co teraz nagrywa p艂yt臋… Jak im tam…? – Remigiusz podrapa艂 si臋 w bok swojej chy偶ej g艂owy i spojrza艂 na nich w poszukiwaniu podpowiedzi. Aleks jedynie wzruszy艂 ramionami, 偶adne festiwale go nie interesowa艂y, sk膮d wi臋c m贸g艂by wiedzie膰, kto wygra艂 jaki艣 tam niszowy festiwal.
– Adura? – podsun膮艂 nagle Adam i Bia艂ecki a偶 spojrza艂 na niego z szeroko otwartymi oczami. Tego to si臋 po nim nie spodziewa艂! Adasia nic nigdy nie interesowa艂o poza 艂贸偶kiem, muzyk膮 i hantlami.
– Tak, tak! W艂a艣nie! – Remek a偶 klasn膮艂 w d艂onie i szybko pokiwa艂 g艂ow膮. – Wybili si臋 teraz, w艂a艣nie po tym festiwalu. To mo偶e my te偶 spr贸bujemy, co?
Aleks zastanowi艂 si臋 chwil臋. Skoro mogliby wyda膰 dzi臋ki temu p艂yt臋…
– Okej – sapn膮艂 i ostatecznie potakn膮艂 jeszcze. – Ale musimy co艣 zrobi膰 z nasz膮 muzyk膮. – Praktycznie 偶adnego utworu nie mieli dopracowanego w stu procentach. Gdy tak o tym wszystkim my艣la艂, siedem miesi臋cy na poprawienie tych wszystkich niedoci膮gni臋膰 to by艂o naprawd臋 ma艂o, skoro nie potrafili zrobi膰 tego przez kilka lat. – Ten idiota m贸g艂by ju偶 przyjecha膰 – warkn膮艂 nagle, znowu si臋 w艣ciekaj膮c. Z艂o艣ci艂o go chyba wszystko, co tyczy艂o si臋 Ja艣ka, wi臋c prawdopodobnie by艂by nawet wyprowadzony z r贸wnowagi, gdyby ch艂opak pojawi艂 si臋 r贸wno z czasem.
– Jest – powiedzia艂 nagle Remek, wygl膮daj膮c przez okno gara偶u, z kt贸rego mia艂 idealny widok na bram臋 domu. Aleks a偶 si臋 podni贸s艂 i od艂o偶y艂 gitar臋. Ju偶 uk艂ada艂 sobie w g艂owie s艂owa, kt贸rymi pi臋knie zjedzie Ja艣ka od g贸ry do do艂u, tak, 偶e M艂ody nawet si臋 nie podniesie! Na t臋 my艣l a偶 poprawi艂 mu si臋 humor, ale niestety do czasu. Wystarczy艂o, 偶e spojrza艂 na szare BMW.
– Ile on ma lat? – zapyta艂 grobowym tonem.
– Osiemna艣cie – odpar艂 Remek, a gorycz znowu powr贸ci艂a. Szczyl ledwo co osi膮gn膮艂 pe艂noletno艣膰, a ju偶 mia艂 samoch贸d! I to jaki! Mo偶e nie najnowszy model beemki, ale sam fakt, 偶e posiada艂 swoje w艂asne auto sprawi艂, 偶e Aleks jeszcze bardziej si臋 zez艂o艣ci艂. Albo mo偶e po prostu zrobi艂 si臋 zazdrosny, bo on ledwo co uzbiera艂 na prawo jazdy w wieku dwudziestu jeden lat.
– To jego samoch贸d? – zapyta艂 jeszcze.
– Tak.
– Ma samoch贸d i si臋, kurwa, sp贸藕nia?! Ty! – warkn膮艂 i wskaza艂 na Ja艣ka, gdy ch艂opak tylko wszed艂 do gara偶u. – Kt贸ra godzina?
– Wp贸艂 do si贸dmej – odpar艂 swoim spokojnym, nieco piskliwym g艂osikiem, zerkn膮wszy wcze艣niej na zegarek.
– W艂a艣nie! A o kt贸rej mieli艣my si臋 spotka膰?! – Adam i Remek milczeli, patrz膮c to na Bia艂eckiego, to na Ja艣ka, ciekawi jak si臋 sprawy potocz膮 dalej. Dobrze wiedzieli, 偶e Aleks ju偶 mu nie odpu艣ci, nienawidzi艂 niepunktualno艣ci.
– O sz贸stej – westchn膮艂 i 艣ci膮gn膮艂 futera艂 z gitar膮, jaki mia艂 zawieszony na ramieniu. – Nie gor膮czkuj si臋 tak, bo dostaniesz jeszcze wi臋cej zmarszczek – mrukn膮艂 beznami臋tnym tonem i ukucn膮艂, by wyci膮gn膮膰 instrument.
Aleks a偶 musia艂 pogry藕膰 si臋 w j臋zyk, 偶eby nic mu nie odpowiedzie膰. Powinien nad sob膮 panowa膰, zale偶a艂o im przecie偶 na koncertach. Dot膮d grali tylko dwa razy; w jednym bardzo niszowym pubie i raz w Chmielu. Oczywi艣cie wszystko nieodp艂atnie, nie mieli co liczy膰 na kas臋 z tego… A Aleksowi marzy艂o si臋 zarabianie na zespole. Uwielbia艂 gra膰 z Remkiem i Adamem. Ja艣ka nienawidzi艂 ca艂ym sob膮 i czu艂, 偶e za szybko to si臋 nie zmieni, ale musi go jako艣 prze艂kn膮膰. Chcia艂 co艣 osi膮gn膮膰, dlatego te偶 przez reszt臋 pr贸by trzyma艂 szcz臋ki mocno 艣ci艣ni臋te, by przypadkiem nie powiedzie膰 czego艣 naprawd臋 okrutnego. Nawet ju偶 narzekania M艂odego na jego nier贸wn膮, nieczyst膮 gr臋 wpuszcza艂 jednym uchem, a wypuszcza艂 drugim. I uwa偶a艂 to za swoje 偶yciowe osi膮gni臋cie. Normalnie pewnie podszed艂by do niego i nie bawi艂by si臋 w uprzejmo艣ci, a jednak dzisiaj uda艂o mu si臋 zignorowa膰 te s艂owa.
– Okej, koniec, co? – zapyta艂 z nadziej膮 Remek, patrz膮c na nich zm臋czonym wzrokiem. By艂 ju偶 nieco spocony od grania, bo naprawd臋 dali z siebie wszystko. Aleks pokiwa艂 g艂ow膮 i si臋gn膮艂 po butelk臋 wody, jednocze艣nie ocieraj膮c d艂oni膮 mokre czo艂o. Te偶 go ta pr贸ba wyko艅czy艂a, ale chyba bardziej psychicznie ni偶 fizycznie.
– Ja i tak musz臋 si臋 zbiera膰 – mrukn膮艂. Mia艂 by膰 u Krzycha na dwudziest膮 drug膮 i wcale mu si臋 to nie podoba艂o. Ale nied艂ugo zbli偶a si臋 termin p艂acenia rachunk贸w, a on nie mia艂 ekologicznego mieszkania nap臋dzanego wiatrem, niestety.
– W jakim kierunku jedziesz? – zapyta艂 nagle Jasiek. W gara偶u momentalnie zapad艂a cisza.
– Centrum – mrukn膮艂, jako jedyny nie interesuj膮c si臋 tym, co w艂a艣nie si臋 dzia艂o. Zapi膮艂 futera艂 swojej gitary basowej i przerzuci艂 sobie torb臋 na rami臋.
– Mog臋 ci臋 podwie藕膰 – powiedzia艂 dziwnie neutralnym tonem. Aleks dopiero zrozumia艂, 偶e ten ma艂y buc chcia艂 mu pom贸c. A偶 zamruga艂.
– Mnie?
– Nie, przez ca艂y czas m贸wi臋 do Adama – prychn膮艂 nagle Jasiek, rozdra偶niony, zapominaj膮c o swoim dawnym spokoju i opanowaniu, kt贸re tak denerwowa艂y Bia艂eckiego. – Jasne, 偶e ciebie. Z tob膮 chyba teraz rozmawiam, nie?
– Yyy. – Tylko tyle Aleks by艂 w stanie wydusi膰. – Okej, dobra.

***


– Chcia艂bym, 偶eby艣 tam ze mn膮 poszed艂 – powiedzia艂 Krzychu i odchyli艂 si臋 na sk贸rzanym fotelu, patrz膮c na niego ni to prosz膮cym, ni to rozkazuj膮cym wzrokiem. W d艂oniach obraca艂 kieliszek ze z艂ocistym trunkiem – winem p贸艂wytrawnym. Czasem wydawa艂o si臋 Aleksowi, 偶e m臋偶czyzna m贸g艂by pi膰 je litrami i, o dziwo, wcale nie by艂 po tym pijany. Zupe艂nie inny wp艂yw mia艂o na niego piwo, ju偶 po jednym j臋zyk mu si臋 lekko pl膮ta艂.
– M贸wi艂em ci, 偶e nie chc臋 odwiedza膰 takich miejsc – odpowiedzia艂 Bia艂ecki na poz贸r spokojnie. Na poz贸r. Wewn膮trz wszystko w nim si臋 gotowa艂o; obrzydzenie miesza艂o si臋 z czyst膮 niech臋ci膮. – Zreszt膮… Jak sobie to wyobra偶asz – mrukn膮艂 i machn膮艂 r臋k膮, wskazuj膮c na swoj膮 twarz, a dok艂adniej na kolczyki. W brwi, nosie i wardze.
– Zdejmiesz. – Krzychu nie widzia艂 偶adnego problemu. Za艂o偶y艂 nog臋 na kolano i popi艂 troch臋 wina, po czym odetchn膮艂. – Kupi臋 ci te偶 ubrania.
– Nie chc臋 ubra艅 – odpar艂 tonem dziecka. Oczywi艣cie, nie chcia艂 takich ubra艅, kt贸re wybra艂by mu Krzychu. Nienawidzi艂 formalnych ciuch贸w, w swoim mieszkaniu nie mia艂 ani jednego krawata czy muszki – by艂y mu niepotrzebne. Wola艂 inny styl, o wiele lu藕niejszy i znacznie mniej konwencjonalny… a w艂a艣ciwie to nawet niekonwencjonalny. Lubi艂 si臋 wyr贸偶nia膰, lubi艂 te zdegustowane spojrzenia ludzi w autobusie czy sklepie.
– Kupi臋 ci, powiedzia艂em – mrukn膮艂. – Chc臋 ci臋 tam zabra膰. 呕eby pozna艂o ci臋 kilka os贸b. Jak zdejmiesz to 偶elastwo b臋dziesz ca艂kiem przystojny – powiedzia艂 swoim cichym g艂osikiem, kt贸rego w t艂umie innych 艂atwo by艂oby pomin膮膰, a to jeden z powod贸w, dlaczego Aleksander nie chcia艂 z nim nigdzie wychodzi膰. Tu, w cichym apartamencie, s艂ysza艂 nawet kapanie kranu, wi臋c nie mia艂 problemu z wy艂apaniem g艂osu Krzycha. Nie znalaz艂by jednak w sobie tyle cierpliwo艣ci, gdyby musia艂 ci膮gle nadstawia膰 ucha, 偶eby tylko us艂ysze膰 co m臋偶czyzna sapa艂 pod nosem. Kurwicy dostan臋, przemkn臋艂o mu przez my艣li.
– Ale nic z nikim nie b臋d臋 robi膰 – zaznaczy艂. Chcia艂, aby to sobie wyja艣nili, w ko艅cu nie by艂 偶adn膮 kurw膮… Teoretycznie. Gdyby spojrze膰 na jego stosunki z Krzychem, mo偶na by艂oby je podci膮gn膮膰 do kategorii zwi膮zku. Przecie偶 obaj mieli tylko siebie, a fakt, 偶e m臋偶czyzna wszystko za niego op艂aca艂 to ju偶 inna bajka.
– Tam nie przyjdzie nikt z zewn膮trz, Aleks – powiedzia艂 i spojrza艂 na niego jakby z nadziej膮. W Bia艂eckim a偶 zawrza艂o na sam膮 my艣l, 偶e Krzychu chcia艂 czego艣, na co on nigdy by nie pozwoli艂.
– Nie b臋dzie 偶adnych gang bang贸w! – Prawie podni贸s艂 si臋 na kanapie, z trudem powstrzymuj膮c si臋 przed dodaniem: „ty zboczony 艣wirze”.
Twarz Krzysztofa jak na zawo艂anie poczerwienia艂a. Zawsze kojarzy艂 si臋 Aleksowi ze 艣wini膮, jednak teraz przypomina艂 to zwierz臋 nawet kolorem, pomy艣la艂 Bia艂ecki i a偶 mia艂 ochot臋 wrednie si臋 za艣mia膰.
– Nie m贸wi臋, 偶e…
– Jasne, 偶e m贸wisz – prychn膮艂, czuj膮c, 偶e przej膮艂 kontrol臋 nad rozmow膮. Od razu poczu艂 si臋 pewniej, wyprostowa艂 si臋, opar艂 nawet niedbale kostk臋 jednej nogi na kolanie drugiej, pozostaj膮c w rozkroku. Lubi艂 by膰 g贸r膮. Nienawidzi艂, gdy kto艣 przypiera艂 go do muru; czu艂 si臋 wtedy jak taki szczur w klatce, kompletnie bezbronny i zestresowany. – Nie b臋d臋 nikomu dawa膰 dupy, rozumiesz? Mo偶emy i艣膰 – powiedzia艂 ugodowo – ale ja tam b臋d臋 tylko w celach rekreacyjnych.
– Okej – sapn膮艂 ostatecznie. Na twarzy Aleksa pojawi艂 si臋 pe艂en zadowolenia u艣miech, 艣wiadcz膮cy o zwyci臋stwie. – Dobra. Jutro zabieram ci臋 na zakupy.
Aleks wzruszy艂 ramionami. Zabieraj gdzie chcesz.

***


Spojrza艂 na strome, betonowe schody prowadz膮ce do piwnicy w jednej ze starych, przedwojennych kamienic. Zerkn膮艂 jeszcze na wypachnionego i odzianego w najlepszy garnitur Krzycha. U艣miecha艂 si臋 ca艂y czas pod nosem, jakby w艂a艣nie by艂a Gwiazdka i zaraz mia艂 rozpakowa膰 sw贸j wymarzony prezent. To por贸wnanie wcale nie spodoba艂o si臋 Bia艂eckiemu, spi膮艂 si臋 tylko bardziej i ju偶 marzy艂 o ko艅cu swojej udr臋ki. A m贸g艂by siedzie膰 teraz na pr贸bie, pomy艣la艂 z lekkim skrzywieniem i jeszcze zapyta艂 Krzysztofa, czy to na pewno tu. Wiedzia艂, 偶e takie miejsca s膮 do艣膰… kameralne. W ko艅cu spotyka艂a si臋 tu sama 艣mietanka towarzyska z ich miasta i okolic. Po艂owa z tych nadzianych go艣ci pewnie nie chcia艂aby, 偶eby roznios艂a si臋 plotka o ich homoseksualizmie, chowali si臋 wi臋c po piwnicach jak myszy.
I przynajmniej ta my艣l poprawi艂a Aleksowi humor. Mo偶e nie mia艂 czasem pieni臋dzy nawet na g艂upie mas艂o, ale przynajmniej m贸g艂 by膰 sob膮. Nie kry艂 si臋 jak Krzychu po k膮tach (nikt u niego w biurze nie wiedzia艂, 偶e jest gejem), nie musia艂 o偶eni膰 si臋 z jak膮艣 kobiet膮 tylko dlatego, by rodzina by艂a zadowolona. Wi贸d艂 ca艂kiem przyjemne 偶ycie, nie wliczaj膮c w to oczywi艣cie stanu aleksowego wychudzonego portfela. Robi艂 to co lubi艂: gra艂 i tworzy艂; to mu wystarcza艂o. A 偶e czasem musia艂 zrobi膰 co艣 uw艂aczaj膮cemu godno艣ci… Po prostu zacisn膮艂 z臋by i z Krzysztofem u boku zszed艂 po schodach.
M臋偶czyzna nacisn膮艂 dzwonek znajduj膮cy si臋 tu偶 obok drzwi. Te po kilku d艂u偶szych chwilach uchyli艂y si臋 lekko, a do ich uszu dobieg艂a muzyka instrumentalna i gwar rozm贸w. Co艣 w brzuchu Bia艂eckiego zacisn臋艂o si臋 mocno, gdy zobaczy艂 przed sob膮 wielkiego, barczystego faceta, patrz膮cego na nich tak, jakby chcia艂 im po艂ama膰 karki. I pewnie uda艂oby mu si臋 to z 艂atwo艣ci膮, stwierdzi艂, gdy spojrza艂 na wielk膮 d艂o艅, kt贸r膮 wyci膮gn膮艂 w ich stron臋.
– Karta cz艂onkowska – powiedzia艂 grubym, niskim g艂osem, idealnie pasuj膮cym do jego ogromnej postury. Krzychu od razu poda艂 mu ma艂膮, laminowan膮 plakietk臋, przygotowan膮 ju偶 wcze艣niej. M臋偶czyzna popatrzy艂 na ni膮, a nast臋pnie na w艂a艣ciciela.
– To osoba towarzysz膮ca – wyt艂umaczy艂 do艣膰 nerwowym tonem.
– Jasne – burkn膮艂 tylko i pozwoli艂 im wej艣膰 do 艣rodka. Znale藕li si臋 w ciemnym pomieszczeniu, pod艣wietlanym jedynie u do艂u czerwonymi lampkami. Aleks rozgl膮da艂 si臋 dooko艂a z zaciekawieniem, ale towarzyszy艂o mu bardzo nieprzyjemne uczucie podpowiadaj膮ce, 偶e wygl膮da tu jak w burdelu. Dos艂ownie. Wszystko by艂o albo czerwone, albo czarne.
Weszli dalej, jak si臋 Bia艂eckiemu zdawa艂o, do sali g艂贸wnej. Tu ju偶 by艂o ja艣niej, na tyle, by m贸g艂 zobaczy膰 ka偶dy k膮t pomieszczenia. Pod 艣cianami sta艂y sofy, aktualnie oblegane przez m臋偶czyzn. Dooko艂a panowa艂a raczej kameralna atmosfera, zupe艂nie inna od tych wszystkich tajnych gejklub贸w, kt贸re Aleks widzia艂 tylko w filmach czy serialach. Spokojna muzyka przygrywa艂a w tle, idealnie nadawa艂a si臋 do rozm贸w, mniej do dzikiej imprezy, ale chyba nie na tym zale偶a艂o osobom, kt贸re tu przysz艂y.
– My艣la艂em, 偶e b臋dzie jako艣 bardziej… niegrzecznie – powiedzia艂 do Krzycha, a ten jedynie si臋 u艣miechn膮艂 i poci膮gn膮艂 go do baru, znajduj膮cego si臋 w najdalszym k膮cie pomieszczenia. By艂 male艅ki, a za lad膮 sta艂 tylko jeden barman.
– To jedna sala, jest ich wi臋cej – odpar艂 mu Krzysztof z lekkim, do艣膰 oble艣nym i jednoznacznym u艣miechem. W tym momencie Aleks doszed艂 do wniosku, 偶e po prostu si臋 zamknie. Lepiej by艂o, gdy sta艂 i si臋 nie odzywa艂, no i oczywi艣cie, o nic nie pyta艂. Jeszcze przypadkiem dowiedzia艂by si臋 czego艣 gorszego, na przyk艂ad o istnieniu tutaj jakiego艣 pomieszczenia do zabaw BDSM. Bia艂ecki prawie wszystko da艂 rad臋 zrozumie膰, ka偶dy dziwny fetysz, bo w ko艅cu cz艂owiek jest tylko cz艂owiekiem, czyli inaczej m贸wi膮c zwierz臋ciem. Ostrzejsze igraszki i role play w 艂贸偶ku tak偶e akceptowa艂 jako fakt, 偶e inni ludzie to robili, ale mimo wszystko nie mia艂 raczej zamiaru sam czego艣 takiego odgrywa膰. A偶 si臋 skrzywi艂, a po plecach przeszed艂 mu nieprzyjemny dreszcz.
– Co chcesz? – zapyta艂 Krzychu, przerywaj膮c rozmy艣lania Aleksa o biczach, sk贸rzanych hamakach, kajdankach i lateksowych wdziankach. A偶 si臋 wzdrygn膮艂, gdy poczu艂 jego d艂o艅 na swoich plecach. Mia艂 tylko nadziej臋, 偶e Krzysztof nie mia艂 takich dziwnych zachcianek, bo pewnie by nie podo艂a艂. Ca艂y czas wydawa艂o mu si臋 przecie偶, 偶e fantazje jego sponsora by艂y do艣膰 normalne.
– W贸dk臋 – burkn膮艂. Ten klub sprawia艂, 偶e czu艂 si臋 jeszcze bardziej gejowsko, chcia艂 wi臋c wypi膰 jaki艣 m臋ski trunek. A co by艂o bardziej m臋skiego ni偶 w贸dka? Chyba tylko spirytus. Z Rosji. U艣miechn膮艂 si臋 lekko pod nosem, zastanawiaj膮c si臋, co by Krzychu powiedzia艂, gdyby za偶yczy艂 sobie takiego alkoholu.
– Sam膮?
– Sam膮 – powiedzia艂 z uporem. Krzychu skrzywi艂 si臋, on, gdy nie pija艂 akurat wina, s膮czy艂 powoli martini, oczywi艣cie z oliwk膮.
Stali chwil臋 przy barze, obserwuj膮c to, co dzia艂o si臋 w pomieszczeniu. Ludzi z ka偶d膮 chwil膮 przybywa艂o, by艂o jeszcze do艣膰 wcze艣nie. Nagle jednak podszed艂 do nich jaki艣 nieznany Aleksowi m臋偶czyzna. Po艂o偶y艂 d艂o艅 Krzychowi na ramieniu i u艣miechn膮艂 si臋 szeroko, a w barowym 艣wietle jego twarz wyda艂a si臋 Bia艂eckiemu naprawd臋 przystojna. Mia艂a bardzo regularne rysy i mocno zarysowan膮 szcz臋k臋.
– My艣la艂em, 偶e ju偶 ci臋 tu nie zobaczymy, Krzysztofie – powiedzia艂 z wyczuwalnym dystansem. Aleks wpatrzy艂 si臋 w niego i upi艂 soku, kt贸rego wzi膮艂 jednak na popit臋. Nie by艂 a偶 tak twardy, 偶eby pi膰 w贸dk臋 bez niczego, ostatecznie wi臋c zdecydowa艂 si臋 na nektar pomara艅czowy.
– A jednak – sapn膮艂 i skrzywi艂 si臋. Bia艂ecki zna艂 go ju偶 zbyt dobrze, by nie wiedzie膰, 偶e Krzychu czu艂 si臋 skr臋powany przed nieznajomym. Doskonale widzia艂, jak napina mi臋艣nie ramion, a wzrokiem zlatywa艂 gdzie艣 na bok.
Krzysztof by艂 cz艂owiekiem do艣膰 spokojnym, nigdy nie wchodzi艂 w sprzeczki s艂owne (Aleks ju偶 wiedzia艂 dlaczego – po prostu nie potrafi艂 si臋 k艂贸ci膰). Zawsze tego unika艂, a gdy kogo艣 bardzo nie lubi艂, stara艂 si臋 wystrzega膰 rozmowy, dok艂adnie tak jak teraz.
– Mo偶e przedstawisz mnie swojemu koledze? – zapyta艂 nagle nieznajomy, a jego przenikliwy wzrok spocz膮艂 na Bia艂eckim. Ten jednak nie my艣la艂 by ucieka膰, tak jak to robi艂 Krzychu. U艣miechn膮艂 si臋 szeroko, bardzo pewnie, zupe艂nie jakby niejeden raz by艂 w takim miejscu jak to. W艂a艣ciwie to musia艂 podzi臋kowa膰 Krzysztofowi, dzi臋ki niemu czu艂 si臋 jak milion dolar贸w. Mia艂 na sobie horrendalnie drogi garnitur, jeszcze dro偶sze buty. A偶 sam nie m贸g艂 uwierzy膰 w to co widzia艂, gdy spojrza艂 w lustro. Po zdj臋ciu ca艂ego 偶elastwa z twarzy, okaza艂 si臋 by膰 naprawd臋 przystojny, pomijaj膮c oczywi艣cie niski wzrost, ale na to niestety ju偶 nic nie poradzi.
– Aleksander – powiedzia艂, nim zd膮偶y艂 to zrobi膰 Krzychu. Pomy艣la艂, 偶e lepiej b臋dzie przedstawi膰 si臋 ca艂ym imieniem. „Aleks” mog艂oby zabrzmie膰 tak zwyczajnie. A to nie by艂 zwyk艂y klub, pomy艣la艂 z lekkim rozbawieniem, w艂a艣nie siedzia艂 na imprezie dla elity.
– Maciej – odpar艂 i u艣cisn臋li sobie d艂onie. Aleks od razu zauwa偶y艂, 偶e r臋ka m臋偶czyzny by艂a du偶a, szorstka i ciep艂a. Bardzo przyjemna w dotyku. Prze艂kn膮艂 艣lin臋, gdy podni贸s艂 wzrok i napotka艂 艣widruj膮ce jego sylwetk臋, niebieskie oczy, kt贸rych kolor wydawa艂 si臋 by膰 jeszcze bardziej intensywny przez jaskrawe 艣wiat艂o pod艣wietlanej lady baru.
Krzychu przest膮pi艂 z nogi na nog臋 i spojrza艂 na nich nerwowo.
– Chod藕, Aleks, zaraz b臋dzie wyst臋p Drag Queen – powiedzia艂, a Bia艂ecki doskonale wiedzia艂, 偶e to tylko wym贸wka. Po prostu nie chcia艂 sp臋dzi膰 ani chwili d艂u偶ej z Maciejem, w przeciwie艅stwie do Aleksa.
– Serio? – Skrzywi艂 si臋, marszcz膮c przy tym swoje grube, g臋ste brwi. Co mog艂o by膰 bardziej pedalskiego od ogl膮dania Drag Queen?! Chyba tylko bycie ni膮.
– Te偶 za tym nie przepadam – odezwa艂 si臋 Maciej i mrugn膮艂 do Aleksa, kt贸remu jak na zawo艂anie zrobi艂o si臋 nieco gor臋cej. Zerkn膮艂 na m臋偶czyzn臋, lustruj膮c go uwa偶nym spojrzeniem, tak, aby zapami臋ta膰 ka偶dy widoczny szczeg贸艂. Leciutkie zmarszczki w k膮cikach oczu, proste, bia艂e z臋by, nieco przyd艂ugi i zbyt szpiczasty nos, kt贸ry jednak dodawa艂 jego twarzy charakteru. Wszystko to komponowa艂o si臋 w naprawd臋 przyjemn膮 ca艂o艣膰. – No, ale co zrobi膰, pi膮tki to pi膮tki z Drag Queen – westchn膮艂 ci臋偶ko, niemal cierpi臋tniczo, zupe艂nie jakby przychodzi艂 tu z przymusu. Aleks mimo to u艣miechn膮艂 si臋 lekko i wzi膮艂 艂yka soku.
– Ja tam lubi臋 Madame Elizabeth – powiedzia艂 cichutko Krzychu, a jego g艂os prawie zgin膮艂 w艣r贸d lekkiej muzyki i gwarze rozm贸w.
– Mam pomys艂, ty obejrzysz sobie sztuczn膮 kobiet臋, ja zabior臋 twojego koleg臋 na drinka, hm? – rzuci艂 pomys艂, a jego jasna brew unios艂a si臋 pytaj膮co. Aleksowi momentalnie zrobi艂o si臋 gor臋cej, sam nie wiedzia艂 co w tym facecie by艂o takiego, ale chcia艂 z nim sp臋dzi膰 jeszcze troch臋 czasu.
Krzychu popatrzy艂 po nich zdezorientowany, zapewne nie wiedz膮c co powinien w tej chwili powiedzie膰. Bia艂ecki znalaz艂 wi臋c w tym swoj膮 szans臋, jak nikt inny potrafi艂 nim manipulowa膰 i wcale nie by艂o mu 偶al Krzysztofa. W ko艅cu to nie wina Aleksa, 偶e z niego by艂 taki nieudacznik 偶yciowy.
– 艢wietna my艣l – powiedzia艂 z szerokim u艣miechem i niby przypadkiem przytuli艂 si臋 bokiem do Krzycha. Spojrza艂 na niego pe艂nymi nadziei oczami. – Co my艣lisz? Nudz膮 mnie takie rzeczy, przecie偶 dobrze wiesz.
Czterdziestoparolatek zwil偶y艂 nerwowo j臋zykiem usta, a Aleks doskonale wiedzia艂, 偶e teraz trwa wewn臋trzna walka. By艂 zazdrosny o Bia艂eckiego, ale nie m贸g艂 go a偶 tak ogranicza膰.
– Okej – zgodzi艂 si臋, co Aleksander skwitowa艂 szerokim u艣miechem zwyci臋stwa.