Jedwbany szal 9
Dodane przez Aquarius dnia Wrze秐ia 27 2015 12:50:19


B贸l lewego ramienia przenika艂 go a偶 do ko艣ci, szarpa艂 wn臋trzno艣ciami, rozbija艂 ka偶d膮 kom贸rk臋 w drobne cz膮stki, by wypali艂 si臋 jego znak. Znak przynale偶no艣ci do Christiana. Znak partnerstwa teraz i po 艣mierci. Zwija艂 si臋 z b贸lu trzymaj膮c za rami臋, a z ust wydosta艂 si臋 krzyk. Nie tego si臋 spo¬dziewa艂. To by艂o przypalanie go 偶ywcem. Obdzieranie ze sk贸ry i wyrywanie z niego mi臋艣ni.
– To potrwa jeszcze chwil臋. Daniel pom贸偶 mi ods艂oni膰 jego r臋k臋, ale uwa偶aj, teraz ka偶de do¬tkni臋cie jego r臋ki grozi ura偶eniem jej. – Christian ukl臋kn膮艂 przed Martinem i z艂apa艂 za szeroki r臋¬kaw. Chcia艂 go rozerwa膰, ale materia艂 by艂 zbyt mocny. Z pomoc膮 przyszed艂 mu drugi partner, kt贸ry mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e u niego ten proces lada chwila mo偶e si臋 zacz膮膰. – Ciebie to spotka za ja¬kie艣 dwie godziny. Wszystko zale偶y, kt贸ry pierwszy i w jakim odst臋pie czasu mnie oznaczy艂 – od¬powiedzia艂 zmienny smok, jakby czytaj膮c w jego my艣lach.
Alston rozerwa艂 r臋kaw i ods艂oni艂 nagie rami臋 Martina. Sk贸ra by艂a ca艂a czerwona, jakby poparzo¬na i po chwili… Nie wierzy艂 w艂asnym oczom. Na tym kawa艂ku zaczyna艂 pojawia膰 si臋 wizerunek smoka. Nie, on si臋 nie pojawia艂 on si臋 wypala艂. Wszystko wygl膮da艂o tak, jakby ma艂e p艂omienie ognia skaka艂y po sk贸rze i pozostawia艂y niecodzienny tatua偶. Nie potrafi艂 patrze膰, jak jego partner cierpi, ale widzia艂, 偶e przytulenie go, z艂apanie za r臋k臋, da wra偶liwemu cia艂u jeszcze wi臋ksze cier¬pienie. M贸g艂 tylko przygl膮da膰 si臋 temu, jak ogniki bole艣nie pieszcz膮 kawa艂ek sk贸ry, by w ko艅cu za¬nika膰 pozostawiaj膮c po sobie, o dziwo, bia艂e kontury czego艣, co wygl膮da艂o jak tatua偶, lecz tatua偶em nie by艂o. By艂o czym艣 znacznie wa偶niejszym i trwalszym. Tego nie da艂o si臋 usun膮膰. No, chyba, 偶e oderwie si臋 od cia艂a ca艂膮 sk贸r臋 i wyrwie mi臋艣nie.
Martin odetchn膮艂. Wszystko dobieg艂o ko艅ca, a on czu艂 si臋 tak wyczerpany jakby nosi艂 ci臋偶kie towary przed ca艂y rok i nie mia艂 偶adnej przerwy. Zaraz do jego ust zosta艂a przytkni臋ta szklanka wody, a ch艂odny kompres pokry艂 rozgrzane rami臋.
Daniel nawet nie zd膮偶y艂 zauwa偶y膰 momentu, kiedy Christian poszed艂 po te wszystkie rzeczy i wr贸ci艂. Odetchn膮艂 i wzi膮艂 Martina za r臋k臋.
– Jak si臋 czujesz?
– Moje cia艂o w艂a艣nie sma偶y艂o si臋 na rozgrzanym t艂uszczu, ale czuj臋 si臋 znakomicie. Jestem ju偶 zwi膮zany w pe艂ni, a to dodaje mi skrzyde艂. Kolejny tatua偶 do kolekcji. – Roze艣mia艂 si臋 i zaraz skrzywi艂.
– Ej, skrzyd艂a to ja mam.
– Chcia艂bym kiedy艣 je zobaczy膰. Zobaczy膰 twojego smoka – powiedzia艂 le偶膮cy na pod艂odze m臋偶czyzna.
– Nie wolno mi si臋 zmienia膰 w czasie ci膮偶y, ale jak urodz臋… – Nie doko艅czy艂 zdania tylko pu¬艣ci艂 mu oczko. – Spr贸buj wsta膰 po艂o偶ysz si臋 i odpoczniesz.
– A co z nasz膮 noc膮 po艣lubn膮? – Uni贸s艂 si臋 z pomoc膮 Daniela i przez niego zosta艂 zaprowadzony do 艂贸偶ka. Wdrapa艂 si臋 na nie i pad艂.
– Dopiero popo艂udnie. Do nocy obaj b臋dziecie w pe艂ni si艂. Teraz ledwie palcem mo偶esz ruszy膰.
– Patrzcie go, to m贸wi ten, co poprzedniej nocy nas wyko艅czy艂? – Daniel obj膮艂 Chrisa od ty艂u, a ten opar艂 si臋 o jego szerok膮 pier艣. – Jak si臋 czuj膮 nasze m艂ode? – zapyta艂 g艂aszcz膮c zmiennego smo¬ka po brzuchu.
– Bardzo dobrze. Mamy tydzie艅 zanim zaczn膮 dawa膰 o sobie zna膰. – Nagle odsun膮艂 si臋 od part¬nera. – Po艂贸偶 si臋. Czas mija szybko, a nie chc臋 drugiego z was widzie膰 wij膮cego si臋 na pod艂odze.
– Nie chcesz? – Martin podni贸s艂 jedn膮 brew. Z ka偶d膮 up艂ywaj膮c膮 sekund膮 czu艂 si臋 lepiej.
– Tobie to tylko jedno w g艂owie. – Christian po艂o偶y艂 r臋ce na biodrach.
– I kto to m贸wi? Nasz uleg艂y partner si臋 buntuje. – P贸艂 nagi Daniel u艂o偶y艂 si臋 na plecach.
– Uleg艂y w 艂贸偶ku, nie powiedzia艂em, 偶e b臋d臋 taki w codziennym 偶yciu. – Odrzuci艂 w艂osy na ple¬cy. Za ka偶dym razem, gdy to robi艂, jego partnerzy odczuwali ten gest, jako co艣 elektryzuj膮cego. Da¬niel wyci膮gn膮艂 do niego r臋k臋.
– Po艂贸偶 si臋 obok nas.
Ruchem g艂owy powiedzia艂, 偶e nie zrobi tego. Nie m贸g艂by le偶e膰 ko艂o nich tak spokojnie. Jego cia艂o rwa艂o si臋 do nich, by zakosztowa膰 obu po ceremonii niezwyk艂ych za艣lubin. Mi艂o艣膰 u zmien¬nych objawia艂a si臋 w艂a艣nie w nies艂ychanym przyci膮ganiu cia艂, dusz i serc. Ca艂a ta tr贸jka dawa艂a cu¬down膮 mieszkank臋, od kt贸rej mo偶na by艂o si臋 uzale偶ni膰. To nie by艂o zwyczajne po偶膮danie, to by艂a erupcja wszystkiego naraz. Cia艂o Christiana ju偶 odczuwa艂o normalne potrzeby seksualne, na ca艂e szcz臋艣cie, i m贸g艂 oprze膰 si臋 temu przyci膮ganiu. Wytrzyma kolejne trzy godziny. Usiad艂 w fotelu obok i patrzy艂 jak Martin uk艂ada g艂ow臋 na piersi Daniela, a ten go obejmuje. Niezwyk艂y widok, wr臋cz urzekaj膮cy. Najlepsze jest to, 偶e ci dwaj zmienni s膮 z nim i tworz膮 tr贸jc臋. Obaj le偶eli na ol¬brzymim 艂贸偶ku, pokrytym po艣ciel膮 w kolorze liliowym. Obok 艂贸偶ka sta艂y szafki nocne, a na nich lampki i z jednej strony budzik. Wiedzia艂, 偶e szuflady ukrywaj膮 ich skarby, kt贸rymi by艂y intymne 偶ele. Bez nich 偶aden nie posun膮艂by si臋 za daleko. Mogli by膰 silni, agresywni dla innych, lecz 偶aden z nich nie skrzywdzi艂by partnera.
Wysun膮艂 stopy z but贸w i zatopi艂 je w mi臋kkim czarnym dywanie o d艂ugim w艂osiu. Pokrywa艂 on cz臋艣膰 pod艂ogi w ich sypialni, tu偶 obok 艂贸偶ka. Tak, aby stawanie bos膮 stop膮, nie by艂o nieprzyjemnym spotkaniem z zimn膮, drewnian膮 pod艂og膮. Przygl膮danie si臋 jak zasypiaj膮 jego partnerzy sta艂o si臋 mi艂ym zaj臋ciem, a 艣wiadomo艣膰, 偶e gdzie艣 tam kto艣 chce go odnale藕膰 i skrzywdzi膰 ukry艂a si臋 za grub膮 fasa¬d膮 muru, by nic nie mog艂o przeszkodzi膰 im w byciu razem.

* * *


Taurenka podci膮gn臋艂a na siebie prze艣cierad艂o zakrywaj膮c swe nagie cia艂o. Obserwowa艂a jak Ga¬briel Stone, kt贸ry przed chwil膮 j膮 posiad艂, zak艂ada na siebie spodnie i koszul臋. Nienawidzi艂a tego, 偶e przychodzi艂 do niej tylko w chwili, kiedy mia艂 ochot臋 si臋 wy偶y膰. Chcia艂a czego艣 wi臋cej, lecz nie naciska艂a. Musia艂o jej wystarczy膰 tylko to. Raz na tydzie艅, cztery razy w miesi膮cu, czterdzie艣ci osiem razy w roku mog艂a go mie膰. Na jedn膮 jedyn膮 godzin臋, w czasie, kt贸rej mog艂a podda膰 si臋 marzeniom.
– Star, za du偶o my艣lisz. – Zapi膮艂 r臋kawy mankiet贸w brylantowymi spinkami, si臋gn膮艂 po mary¬nark臋 le偶膮c膮 na oparciu, obitego czerwonym materia艂em, krzes艂a. – Masz zadanie do wykonania i nie mo偶esz zawie艣膰.
– Szefie, powiedzia艂am zajm臋 si臋 wszystkim. Na to potrzeba czasu.
– Dostaniesz go. – Zbli偶y艂 si臋 do 艂贸偶ka i z艂apa艂 jej brod臋 w silnym u艣cisku. – Tylko nie zawied藕, bo wtedy po偶egnasz si臋 ze mn膮. Szkoda, by by艂o. Lubi臋 twoje cia艂o.
– M臋skie te偶 – warkn臋艂a, ale zaraz po偶a艂owa艂a, gdy wysun臋艂y si臋 pazury Gabriela i wbi艂y w jej sk贸r臋 na twarzy. Fioletowa krew wyp艂yn臋艂a z ma艂ych ranek.
– Lubi臋, nawet bardziej, ale nikt mnie tak nie zadowoli, jak m艂ody Christian.
– Nikt ci tak nie obci膮gnie jak ja. – G艂o艣ny trzask uderzenia r臋k膮 w policzek odbi艂 si臋 od 艣cian niewielkiego pokoju, kt贸rego jedynymi meblami by艂o 艂贸偶ko, krzes艂o i komoda, nad kt贸r膮 wisia艂 ob¬raz przedstawiaj膮cy zach贸d s艂o艅ca nad morzem.
– Wulgarno艣膰 nie przystoi kobiecie. Zapami臋taj to sobie – sykn膮艂 przez zaci艣ni臋te z臋by.
– Tak jest, panie.
– Grzeczna dziewczynka. – Wiedzia艂, 偶e m贸g艂 jej grozi膰, bi膰 j膮, gwa艂ci膰, chocia偶 oddawa艂a mu si臋 dobrowolnie, a ta nadal by艂aby w nim 艣lepo zakochana. Ukrywa艂a co czu艂a, lecz on i tak czyta艂 w niej jak z otwartej ksi臋gi. Dzi臋ki temu zawsze m贸g艂 to wykorzysta膰. – Od jutra zaczynasz. I zr贸b co艣 z t膮 krwi膮 na twarzy. 殴le wygl膮dasz.
Tak, by艂a szalona kochaj膮c tego 艣wira i zrobi wszystko, by mu dogodzi膰. Nawet znajdzie Chri¬stiana i mu go odda. Na chwil臋 odda. Potem znajdzie spos贸b, by si臋 go pozby膰. W jej oku pojawi艂 si臋 niebezpieczny b艂ysk na sam膮 my艣l, jak ch臋tnie zatopi ostrze no偶a w piersi tego smoka. D艂ugie 偶ycie nie oznacza, 偶e s膮 nie艣miertelni. Pozwoli, by jej szef si臋 nim zabawi艂, a potem ona we藕mie sprawy w swoje r臋ce.

* * *


Krzyk wybudzi艂 ich z kr贸tkiej drzemki. Christian od razu skoczy艂 w stron臋 艂贸偶ka, gdzie tym ra¬zem Daniel zwija艂 si臋 z b贸lu. M臋偶czyzna patrzy艂 na niego, jakby chcia艂 w nim, w jego wizerunku znale藕膰 ukojenie. Wydawa艂 si臋 teraz bezbronnym szczeniakiem, kt贸remu zrobiono krzywd臋. Dlate¬go Christian tak bardzo chcia艂 oddzieli膰 ich od innych. Nikt nie musi widzie膰 takiej bezradno艣ci u przyw贸dcy sfory. Obaj z Martinem patrzyli zafascynowani jak wypala si臋 znak, dok艂adnie taki sam jak u Colemana. W takim samym tempie jak u Martina, zbyt wolnym, by ul偶y膰 cierpi膮cemu i tak samo fascynuj膮cym, 偶eby wzbudzi膰 wyrzuty sumienia w stosunku do cierpi膮cego. Jeszcze zako艅¬czenie skrzyd艂a i ma艂e p艂omienie znikn臋艂y. Oba oznaczenia trwa艂y nieca艂e pi臋膰 minut i zostawi艂y po sobie 艣lad na wieczno艣膰. 艢lad na ciele i w duszy. Martin szybko pobieg艂 po szklank臋 wody i zamo¬czy艂 ma艂y r臋czniczek pod zimn膮 wod膮. Zrobi艂 to samo, co Chris wcze艣niej. Kiedy wr贸ci艂 da艂 napi膰 si臋 Danielowi i przy艂o偶y艂 ch艂odny materia艂 do sk贸ry.
Alston jednym haustem wypi艂 wod臋 i z ulg膮 przyj膮艂 kompres. Jego g艂owa na powr贸t opad艂a na poduszk臋 i u艣miechn膮艂 si臋.
– To teraz nale偶臋 w pe艂ni do ciebie. Chocia偶 przyznam, 偶e gryzienie jest mniej bolesne.
– Zw艂aszcza, jak masz wtedy silny orgazm – doda艂 Martin.
– C贸偶 taki los wi膮zania si臋 ze smokiem. – Chris usiad艂 po turecku na po艣cieli, blisko swych part¬ner贸w.
– Sk膮d dok艂adnie wiedzia艂e艣, co robi膰? – zapyta艂 Martin. Czu艂 si臋 wy艣mienicie, jak nowo naro¬dzony.
– Mama przygotowa艂a mnie do wszystkiego. Poza tym, gdy by艂em ma艂y widzia艂em co艣 takiego. Dotyczy艂o to ognistego smoka, ale przyjmowanie, 偶e tak powiem, znaku partnera wygl膮da tak samo. Wampiry, psowate i kotowate gryz膮 wpuszczaj膮c esencj臋 partnerstwa, taki wewn臋trzny tatu¬a偶, do cia艂a kochanka. My nie mamy takiej mo偶liwo艣ci. Wyobra偶acie sobie, co by ludzie powiedzieli na co艣 takiego? Na to ca艂e przedstawienie z ogniem skacz膮cym po sk贸rze?
– Czary, mary… – zacz膮艂 Coleman, ale zaraz urwa艂, gdy usta Chrisa skutecznie przerwa艂y mu czarowanie. Chris mia艂 cudowne, mi臋kkie i smakowite wargi, a zwinny j臋zyczek torowa艂 sobie dro¬g臋 do wn臋trza jego ust tr膮caj膮c jego j臋zyk i splataj膮c si臋 z nim. 艢wiat przestawa艂 istnie膰, gdy si臋 ca¬艂owali i kochali. Doskonale wpasowywali si臋 w siebie, a wi臋藕 pozwala艂a wyczuwa膰 wszystkie po¬trzeby ukochanego.
Daniel patrzy艂 na nich z zafascynowaniem, pragnieniem, a przede wszystkim ze szczer膮 mi艂o¬艣ci膮. Nie mia艂 si艂 si臋 ruszy膰, wi臋c na razie czerpa艂 wszystko z widoku, jakim go obdarowano. Czeka¬艂o ich wiele obowi膮zk贸w w zwi膮zku z przeprowadzk膮 sfory. Ju偶 dzi艣 wielu nie wr贸ci艂o do miasta, ale ten wiecz贸r i noc po艣wiec膮 wy艂膮cznie sobie, by czerpa膰 pe艂nymi gar艣ciami wszystko to, co im podarowano.

* * *


Dario z daleka obserwowa艂 sw贸j cel. Zadanie, jakie mia艂 do wykonania, nie bardzo przypad艂o mu do gustu. Mieszanie postronnych os贸b, tym bardziej cz艂owieczk贸w, jego zdaniem by艂o b艂臋dem. Nie¬mniej musia艂 wykona膰 rozkaz. Dodatkowo zrobi膰 wszystko tak, aby nikt niczego nie zauwa偶y艂. Ufa艂 swojemu alfie i to pozwoli艂o mu przyj艣膰 pod ten dom. Ukryty za lini膮 drzew sta艂 i czeka艂. Nie by艂 sam. Po drugiej stronie ulicy widzia艂 wysokiego, barczystego m臋偶czyzn臋. Po ruchach, zapachu wiedzia艂, 偶e to tauren. Tamten go nie wyczuwa艂, gdy偶 pod tym wzgl臋dem taureni byli daleko w tyle za innymi. Dlatego te偶 Dario m贸g艂 teraz sta膰 i mie膰 na oku dwa obiekty. Taurena i id膮cego w stron臋 domu ch艂opaka. Przystojnego, ludzkiego m艂odego m臋偶czyzn臋. Kr贸tko obci臋te w艂osy, lekki zarost na twarzy, torba na ramieniu i wyprostowana sportowa sylwetka wyr贸偶nia艂y cz艂owieka od id膮cych po chodniku ludzi. Ch艂opak wszed艂 za bram臋 domu, w kt贸rym mieszka艂, i po chwili znikn膮艂 w budynku z czerwonej ceg艂y, na kt贸rego 艣cianach wisia艂y doniczki z pi臋knie kwitn膮cymi pelargoniami. Od razu widzia艂o si臋 w tym r臋k臋 pani domu, ewentualnie jej c贸rki.
Tauren w tym czasie udawa艂, 偶e czyta gazet臋, ale wszystko obserwowa艂. Gdyby nie on, ju偶 by zabra艂 si臋 do rzeczy, a tak to musi jako艣 pozby膰 si臋 tego durnia. Tylko jak to zrobi膰 nie wydaj膮c przy tym siebie? Rozwi膮zanie nadesz艂o samo, kiedy obok zmiennego taurena przesz艂a m艂oda, kuso ubrana kobieta. M臋偶czyzna prawie o艣lini艂 siebie, chodnik i wszystko wok贸艂. Brakowa艂o, 偶eby za¬cz膮艂 ziaja膰.
Lubisz panienki? Ciekawe, co tw贸j szef powie, kiedy zejdziesz na chwil臋 z posterunku, 偶eby si臋 zabawi膰. Wyj膮艂 telefon i zadzwoni艂 do jednego ze znanych mu przybytk贸w. Cz臋sto korzysta艂 z ich us艂ug, a szefowa mia艂a u niego d艂ug. Kobieta w przeciwie艅stwie do Stone’a, bardzo dobrze traktowa艂a swych pracownik贸w, niezale偶nie, jakiej byli p艂ci.
– Co tam, przystojniaczku? St臋skni艂e艣 si臋? – Jej mrucz膮cy g艂os nie raz przyprawia艂 go o g臋si膮 sk贸rk臋. Gdyby lubi艂 kobiety ch臋tnie by si臋 ni膮 zaj膮艂.
– Mam do ciebie wa偶n膮, niecierpi膮c膮 zw艂oki spraw臋.
– Uuuu, kochanie dla ciebie wszystko. M贸w. – Rozkaza艂a wampirzyca. Powiedzia艂 jej czego i kogo oczekuje. – Zmieni艂e艣 orientacj臋, staruszku?
– Chcia艂aby艣. To dla kogo艣, kto musi da膰 mi woln膮 drog臋.
– Dobrze, o kt贸rej? To wampirzyca, wi臋c pami臋taj, 偶e mo偶e wyj艣膰 tylko noc膮.
– Dwudziesta druga na rogu 234 ulicy.
– Beth b臋dzie tam punktualnie – zapewni艂a samica wampir贸w.
Schowa艂 telefon do kieszeni, got贸w wr贸ci膰 tu za dwie godziny. Teraz mia艂 ochot臋 co艣 zje艣膰, a potem powr贸ci膰 z dwoma zaufanymi osobnikami ze sfory. Mia艂 nadziej臋, 偶e naprawd臋 robi膮 dobrze. By艂 zaskoczony, gdy Daniel powierzy艂 mu to zadanie, ale nie mniej ni偶 w chwili, kiedy dowiedzia艂 si臋 z kim zwi膮za艂 si臋 jego alfa. Pewnie sam dla swego partnera zrobi艂by wszystko, tylko takiego nie mia艂 i by膰 mo偶e spotka go dopiero za sto lat. Mimo tego wiedzia艂, 偶e jak taki si臋 pojawi to z艂o偶y mu do st贸p ca艂y 艣wiat. Dario z natury bywa艂 agresywny, co nie raz przysparza艂o mu k艂opot贸w i chcia艂 kogo艣, kto go uspokoi. Uspokoi tak bardzo, 偶e nie b臋dzie mia艂 ochoty rozszarpa膰 kobiety winnej 艣mierci jego brata. Gdyby nie Tomas, kiedy wi臋zili Star, ju偶 by by艂o po niej. Zacisn膮艂 pi臋艣ci i obna¬偶y艂 k艂y, kiedy jego cia艂em zacz臋艂a kierowa膰 furia. Szybko si臋 jednak opami臋ta艂 i schowa艂 k艂y. Lepiej nie straszy膰 cz艂owieczk贸w.

* * *


Luis opad艂 ze zrezygnowaniem na krzes艂o w kuchni i przygl膮da艂 si臋 jak jego siostra razem z matk膮 przygotowuj膮 kolacj臋. Nie mia艂 jak powiedzie膰 m艂odej, 偶e zn贸w kto艣 ich 艣ledzi. Specjalnie dzi艣 przeszed艂 obok tego faceta i wyda艂 mu si臋 jaki艣 taki dziwny. Wok贸艂 niego unosi艂a si臋 tajemni¬cza aura i, gdyby 偶y艂 w innym 艣wiecie, tak jak Alicja w krainie czar贸w, m贸g艂by przysi膮c, 偶e ten kto艣 nie by艂 do ko艅ca cz艂owiekiem. Zna艂 to uczucie. Cz臋sto je mia艂 przy Christianie, ale nie zwraca艂 na nie uwagi, poniewa偶 ch艂opak obdarowywa艂 wszystkich swoim dobrem. Ten tam, na ulicy, ema¬nowa艂 z艂em. Mo偶e to diabe艂 w ludzkiej sk贸rze? Luis chcia艂 si臋 uszczypn膮膰, aby poczu膰, 偶e jest w rzeczywistym 艣wiecie, a nie w jakim艣 stworzonym z fantasy. Przecie偶 tylko w ba艣niach istniej膮 nie¬ludzie.
– O czym tak my艣lisz? – zapyta艂a siostra gapi膮c si臋 na niego. Sama widzia艂a ich „stra偶nika”. Kiedy si臋 pojawi艂 odetchn臋艂a z ulg膮. Chris by艂 gdzie艣 bezpieczny, bo gdyby go z艂apali, nie by艂oby tego kogo艣 przed ich domem.
– O niczym szczeg贸lnym. Jestem g艂odny.
– Uspok贸j ten sw贸j 偶o艂膮dek bez dna. Zapiekanka b臋dzie dopiero za godzin臋. Chyba, 偶e pomo¬偶esz. – Mama obrzuci艂a go wzrokiem, po czym u艣miechn臋艂a si臋, a wok贸艂 oczu pog艂臋bi艂y si臋 zmarszczki. Jej drobna, szczup艂a posta膰 porusza艂a si臋 po kuchni z lekko艣ci膮.
– Nie, dzi臋kuj臋. Poczekam z tat膮 w pokoju. – Wsta艂 i pochyli艂 si臋, by poca艂owa膰 mam臋 w poli¬czek. By艂a od niego du偶o ni偶sza, tak jak jego siostra. Obie wygl膮da艂y jak siostry bli藕niaczki z tym, 偶e mama by艂a od Sonii starsza o dwadzie艣cia cztery lata.
– W przysz艂o艣ci, jak nie znajdziesz sobie gotuj膮cej 偶ony, to padniesz z g艂odu.
– B臋d臋 偶ywi艂 si臋 kanapkami, siostra. – Pu艣ci艂 jej oczko i zostawi艂 je same.
– Nie dokuczaj bratu.
– Musz臋, to rola siostry. To co, wrzuci膰 ju偶 te pomidory? – Zapowiada艂 si臋 mi艂y rodzinny wie¬cz贸r. W ka偶dym razie na taki liczy艂a pr贸buj膮c ignorowa膰 wewn臋trzne przeczucie, 偶e jej 偶ycie ule¬gnie zmianie.

* * *


Stone uwa偶nie rozgl膮da艂 si臋 po salonie w domu swojego wsp贸lnika. Ojca, a raczej ojczyma swo¬jego ch艂opca, tak my艣la艂 o m艂odym smoku. On nale偶a艂 do niego, tak jak dawnej jego matka. Za¬trzyma艂 wzrok na grubych kremowych kotarach otaczaj膮cych okno. O tak, Mirabel uwielbia艂a b艂臋¬kity i kremowy kolor. Jej pi臋kne suknie zawsze by艂y w tych odcieniach. Wytworna dama. Dama, kt贸ra 膰wiczy艂a w nim cierpliwo艣膰, gdy偶 chcia艂 j膮 posi膮艣膰 za jej zgod膮. Wredna suka! Odda艂a si臋 cz艂owiekowi, a nie jemu! To znaczy艂o, 偶e nie by艂a godna jego, wielkiego Gabriela Stone. B臋dzie mia艂 jej syna, a z nim…
– Co ci臋 tu sprowadza? – Cooper Russo przemierzy艂 pok贸j i stan膮艂 kilka krok贸w od swojego go¬艣cia.
– Stwierdzi艂em, 偶e najwy偶szy czas ujrze膰 miejsce, gdzie wychowa艂 si臋 Christian.
– Nie s膮dzisz chyba, 偶e gdzie艣 ukrywam g贸wniarza?! – Zdenerwowa艂 si臋 Russo.
– Ty? Sprzeda艂by艣 go za kilka cent贸w, jakby艣 m贸g艂. – Stone usiad艂 na wygodnej kanapie, przed kt贸r膮 sta艂 kwadratowy stoliczek do kawy. – Jeste艣 nieuprzejmy. Ch臋tnie napi艂bym si臋 szkockiej.
– To, co tu w艂a艣ciwie robisz? – Gospodarz poszed艂 do baru, kt贸ry znajdowa艂 si臋 na jednej ze 艣cian. Jak tylko matka g贸wniarza przenios艂a si臋 na tamten 艣wiat, od razu wyrzuci艂 jej obrazy, kt贸re malowa艂a, a na 艣cianie kaza艂 ustawi膰 p贸艂ki, za艣 przed nimi lad臋 barow膮. Lubi艂 tu siedzie膰 i pi膰.
– Nie zagl膮dasz do mnie, wi臋c musia艂em sam si臋 pofatygowa膰 do mego wsp贸lnika.
– Nie znalaz艂e艣 go jeszcze? – Poda艂 m臋偶czy藕nie szklank臋 o grubym szkle, wype艂nion膮 trunkiem i lodem.
– Czy偶 wtedy by艂bym tutaj? Oddawa艂bym si臋 grzesznym przyjemno艣ciom z moim ch艂opcem. – Porusza艂 d艂oni膮 i patrzy艂 jak bursztynowy p艂yn przelewa si臋 mi臋dzy kostkami lodu, robi膮c w szklan¬ce ma艂膮 burz臋. – Mia艂em ochot臋 na wycieczk臋 i o to jestem.
Cooper nie lubi艂 u niego takiego zachowania. Nie raz si臋 spotykali w restauracji, bo Stone zwo¬艂ywa艂 ma艂e spotkanie w interesach, jak to nazywa艂, a potem siedzia艂 i milcza艂. Russo stwierdzi艂, 偶e widocznie brak mu towarzystwa. Chcia艂 si臋 go pozby膰. To by艂 jego dom i nie zamierza艂 tolerowa膰 takich wizyt. Wizyt, kt贸re mia艂y odbywa膰 si臋 tylko w biurze.
– Twoja panienka powinna ju偶 wyj艣膰 z kuchni. Chowanie jej tam, nie przystoi dobremu kochan¬kowi.
– Sk膮d wiesz…
– 艢mierdzisz jej perfumami, twoje w艂osy wygl膮daj膮 jakby przeszed艂 przez nie huragan, a koszu¬la… – Zmierzy艂 wzrokiem m臋偶czyzn臋, kt贸ry siedzia艂 spi臋ty w fotelu. – Przyjmowanie mnie w takim stanie uw艂acza mi. – Odstawi艂 alkohol, nawet go nie kosztuj膮c i wsta艂. Zapi膮艂 guziki przy marynar¬ce, a potem spojrza艂 surowym wzrokiem na wsp贸lnika. Wkr贸tce by艂ego wsp贸lnika. Jak tylko odzy¬ska Christiana, to nie b臋dzie ju偶 powodu, aby trzyma膰 przy sobie t臋 gnid臋. Robi艂 z nim interesy tyl¬ko dlatego, 偶e wtedy mia艂 dost臋p do wiadomo艣ci o swoim przysz艂ym kochanku i jego matce. Wy¬ko艅czy go jak innych. Ju偶 widzia艂, jak Cooper stacza si臋 na samo dno, a potem pope艂nia samob贸j¬stwo, z jego pomoc膮 oczywi艣cie. Wp艂ywanie na innych to dobra rzecz. – Przyjecha艂em tutaj, aby ci powiedzie膰, 偶e nied艂ugo ten dom b臋dzie m贸j.
– Co?!
–Jak tylko Chris b臋dzie w moich r臋kach czeka ci臋 niespodzianka. Uwierz, spodoba ci si臋. – Po¬klepa艂 m臋偶czyzn臋 po policzku, a potem z niesmakiem wytar艂 d艂o艅 o kanap臋, jakby dotkn膮艂 czego艣 艣liskiego. – Wracaj do swojej panienki. I dobrze jej zap艂a膰, bo nast臋pnym razem b臋dziesz musia艂 za¬j膮膰 si臋 sam sob膮. – Roze艣mia艂 si臋, a ten 艣miech jeszcze d艂ugo dudni艂 w uszach ojczyma zmiennego smoka.

* * *


Najlepiej jak umia艂 oddawa艂 cze艣膰 cia艂u przy nim, kiedy si臋 w nie zag艂臋bia艂. Ca艂owa艂, pie艣ci艂 z oddaniem. Christian wi艂 si臋 i wygina艂, by go przyjmowa膰 w siebie jak najg艂臋biej. Obaj z Martinem le偶eli na boku. Martin wchodzi艂 w niego leniwie, za wolno jak dla zmiennego smoka. Daniel le偶a艂 przed nimi wci艣ni臋ty w cia艂o Christiana od przodu. Ich cz艂onki ociera艂y si臋 o siebie. M臋偶czyzna ca¬艂owa艂 usta najm艂odszego z partner贸w i obejmowa艂 dwa poruszaj膮ce si臋 cia艂a. Byli tak 艣ci艣ni臋ci ze sob膮, 偶e nawet woda, by si臋 nie przedosta艂a pomi臋dzy nimi. Kochali si臋 ze sob膮, chocia偶 Daniel nie m贸g艂 by膰, w tym momencie w Chrisie, jego cia艂o odczuwa艂o to samo, co oni dwaj.
Christian oderwa艂 si臋 od ust Daniela i obejrza艂 za siebie.
– Pieprz mnie – warkn膮艂 do Martina. – Chc臋 poczu膰 faceta, a nie bab臋.
– S艂yszysz go? – Zapyta艂 Martin. – Nie wiem czy mog臋 spe艂ni膰 jego 偶yczenie – powiedzia艂 pe艂¬nym po偶膮dania g艂osem, pomimo 偶e chcia艂 przy艣pieszy膰 ruchy swoich bioder.
– S膮dz臋, 偶e dzi艣 mo偶emy da膰 mu ten prezent. – Chwyci艂 nog臋 Christiana i uni贸s艂 j膮 do g贸ry. – Wypieprz go tak, by wy艂 z rozkoszy. – Kocha艂 to jak Christian lubi艂 by膰 penetrowany ostro, a lekarz powiedzia艂, 偶e istotom w nim nic nie grozi. W ostatnim miesi膮cu mieli si臋 tylko wstrzyma膰 od pe¬netracji.
– Przesta艅cie w ko艅cu gada膰! – Robi艂 si臋 z艂y. Dlaczego ignoruj膮 jego pro艣by? Przez jego cia¬艂o przechodzi艂y fale ognia i smaga艂y ka偶d膮 cz膮stk臋 w nim. J膮dra chcia艂o mu rozsadzi膰, a penis sty¬kaj膮cy si臋 z cz艂onkiem Daniela nie u艂atwia艂 niczego. By艂 tak strasznie twardy, 偶e potrzebowa艂 ulgi. Ca艂e cia艂o potrzebowa艂o. – Daj mi to, Martin daj mi to. – Chwyci艂 oba cz艂onki w swoj膮 pi臋艣膰 i za¬cz膮艂 szybko porusza膰 d艂oni膮.
– O, cholera. Daj mu to, Martin. – Ju偶 by艂 na kraw臋dzi, a kiedy Chris zacz膮艂 go pie艣ci膰 pocz膮艂 dygota膰. Patrzy艂 w oczy Martina, a ten w jego i obaj wiedzieli, czego ka偶dy z nich potrzebu¬je. Rozkoszy, a potem spe艂nienia. Mogli kocha膰 si臋 co godzin臋 i nigdy nie b臋d膮 sob膮 nasyceni. Nikt nie zostawa艂 w tyle, nie bywa艂 odsuni臋ty, jak to zdarza艂o si臋 w tr贸jk膮cie. Byli zawsze razem, kiedy kochali si臋 w tr贸jk臋. Wszystkie pragnienia ca艂ej tr贸jki wzbija艂y si臋 w jedno, pot臋guj膮c si艂臋 mental¬nego orgazmu, a ten fizyczny zacz膮艂 si臋 zbli偶a膰. P臋dzi艂 ku otwartym drzwiom z pr臋dko艣ci膮 艣wiat艂a. Martin spe艂niaj膮c 偶yczenie Christiana sprawi艂, 偶e to on by艂 przewodnikiem w tym, aby ka偶dy z nich osi膮gn膮艂 spe艂nienie. Sprawia艂, 偶e d艂o艅 zmiennego smoka przy艣pieszy艂a, gdy ten czu艂, jak penis w nim ociera si臋 o najwra偶liwsze miejsca, a potem… Potem w ca艂ej sypialni rozbrzmia艂y okrzyki szczytowania.
Szcz臋艣liwi, gdy poorgazmowe dreszcze targa艂y nimi przytulili si臋 do siebie i wtedy Daniel po¬czu艂 mokro na swoim ramieniu. Uni贸s艂 twarz Christiana.
– Zrobi艂em ci co艣? – Martin widz膮c zap艂akane oczy zaniepokoi艂 si臋. By艂 ostrzejszy ni偶 zwykle. – Przepraszam. Powiedz, kochanie. – Pog艂aska艂 go po policzku. Nie chcia艂 go skrzywdzi膰. Pr臋dzej, by odda艂 偶ycie, ni偶 w jakkolwiek spos贸b skrzywdzi艂 jego lub Daniela.
– Nie. Gdyby co艣 by艂o nie tak powiedzia艂bym. Po prostu kocham was. Nigdy, nawet w domu, nie czu艂em si臋 taki potrzebny, spe艂niony we wszystkim, kochany i bezpieczny. – Otar艂 艂zy szcz臋艣cia z policzk贸w i przytuli艂 do Daniela, a Martin do jego plec贸w sk艂adaj膮c poca艂unek na jego szyi. Do¬my艣la艂 si臋, 偶e oni obaj chc膮 si臋 nim opiekowa膰, chroni膰, bo by艂 s艂abszy od nich. W ludzkiej sk贸rze tak, ale nie, jako smok. Ciep艂o ich cia艂 otuli艂o go i poprowadzi艂o 艣cie偶k膮 w stron臋 snu. Jak przez mg艂臋 poczu艂 ich d艂onie na swym brzuchu, a potem co艣 okry艂o ich cia艂a. Prawdopodobnie by艂a to ko艂dra. U艣miechn膮艂 si臋 i zamrucza艂, a smok w nim z zadowolenia si臋 poruszy艂, by tak偶e zasn膮膰 wraz z nim.

* * *


M艂oda, o niebieskich w艂osach wampirzyca podesz艂a do Taurena zaczynaj膮c go uwodzi膰. Wygina¬艂a si臋 przy tym, eksponuj膮c bujn膮 pier艣. Dario obserwowa艂 ich zza drzewa. Chwil臋 wcze艣niej da艂 jej wszystkie wytyczne. Mia艂a odci膮gn膮膰 zmiennego od domu, zaj膮膰 mu czas tak, jak sama wybierze za s艂uszny, a potem zahipnotyzowa膰, by my艣la艂, 偶e poszed艂 tylko na stron臋, a p贸藕niej zasn膮艂 siedz膮c na sedesie. Nie m贸g艂 jej pami臋ta膰 ani niczego, co si臋 wydarzy艂o. Jego szef b臋dzie chcia艂 wyci膮gn膮膰 od niego informacje, a tym samym trafi艂by na Beth, po niej dotar艂by do nich. Nie chcia艂 miesza膰 w to dziewczyny, ale wy艂膮cznie jej m贸g艂 zaufa膰 i tylko ona mog艂a podej艣膰 tak blisko nie wzbudzaj膮c podejrze艅 taurena.
Kiedy tylko oddalili si臋 od domu, skin膮艂 r臋k膮 na dwa zmienne wilki, kt贸re wzi膮艂 na akcje i pode¬szli do interesuj膮cego ich budynku. 艢wiat艂o w salonie jeszcze si臋 pali艂o, a to oznacza艂o, 偶e gospoda¬rze nie 艣pi膮. Dario nacisn膮艂 dzwonek, a jego towarzysze stan臋li za nim. Odg艂os krok贸w napi膮艂 wszystkie mi臋艣nie zmiennych. Drzwi si臋 uchyli艂y i ukaza艂a si臋 w nich g艂owa szczup艂ej kobiety w 艣rednim wieku.
– S艂ucham pan贸w?
Dario spojrza艂 g艂臋boko w jej oczy i ju偶 j膮 mia艂. Doprawdy jej umys艂 by艂 s艂aby. Wm贸wi艂 jej, 偶e go zna i oczekiwa艂a przybycia. Kobieta zaprosi艂a ich do 艣rodka, ale zaraz w holu pojawi艂 si臋 pan domu. Zacz膮艂 wypytywa膰, co oni tu robi膮, lecz po chwili tak偶e uzna艂, 偶e to s膮 ich przyjaciele. Dario Monahan nie lubi艂 wykorzystywa膰 na ludziach swego daru, ale jeden raz nie zniszczy ich umys艂贸w.
– Chcieli艣my zabra膰 wasze dzieci na wycieczk臋. Kilka dni im pomo偶e odpocz膮膰 od szko艂y i obowi膮zk贸w.
– Wycieczka? – Kolejny potok my艣li, mg艂a przys艂aniaj膮ca prawd臋 i kobieta u艣miechn臋艂a si臋 sze¬roko: – Tak. Pami臋tam. Dzieci s膮 na g贸rze.
– Doskonale. Teraz po艂贸偶cie si臋 spa膰. Jest ju偶 p贸藕no, a zm臋czenie daje si臋 wam we znaki. – Beta przemawia艂 spokojnie. – Dzi艣 wasze dzieci wyjecha艂y.
– Tak, wyjecha艂y. Spakowa艂am ich rzeczy. M臋偶u chod藕. Jestem taka zm臋czona.
Dario patrzy艂 jak id膮 do sypialni na parterze, a sam spojrza艂 w stron臋 schod贸w.
– M艂odym nie mo偶e spa艣膰 w艂os z g艂owy.
– Tak jest, beto. Wzi膮艂e艣 najlepszych – odpowiedzia艂 Adam, a drugi, Robert, przytakn膮艂.
– Po艣pieszmy si臋.
Wspi臋li si臋 na g贸r臋. Z 艂atwo艣ci膮 odnale藕li pok贸j ch艂opaka. Dario wszed艂 bez pukania. Zasta艂 Luisa przed komputerem. Ten odskoczy艂 widz膮c obcych u siebie.
– Co tu robicie? Kim jeste艣cie? Dzwoni臋 po policj臋. – Skoczy艂 po telefon, ale Dario by艂 szybszy. Chwyci艂 Luisa wykr臋caj膮c mu r臋ce na plecy. 呕a艂owa艂, 偶e nie mo偶e zastosowa膰 na nim hipnozy zmiennych. Dzieciak musia艂 mie膰 rano jasny umys艂. Ch艂opak by艂 silny. Szamota艂 si臋 i zacz膮艂 krzy¬cze膰.
– Po艣piesz si臋! – Dario krzykn膮艂 do Roberta, kt贸ry przygotowa艂 zastrzyk usypiaj膮cy i wbi艂 w r臋k臋 cz艂owieka.
– Co wy… – Jego cia艂o bezw艂adnie opad艂o w ramionach Daria. U艂o偶y艂 dzieciaka na 艂贸偶ku i wte¬dy do pokoju przybieg艂a dziewczyna.
– Co tu… – Widz膮c le偶膮cego bezw艂adnie brata przytkn臋艂a d艂o艅 do ust, a z jej oczu pop艂yn臋艂y 艂zy.
– Ona te偶. – Us艂ysza艂a, poczu艂a uk艂ucie i 艣wiat dla niej pokry艂a czer艅, a potem nie widzia艂a ju偶 nic trac膮c przytomno艣膰.

* * *


W sypialni 艣pi膮cej tr贸jki rozdzwoni艂 si臋 telefon Daniela. M臋偶czyzna wyrwany ze snu szybko po niego si臋gn膮艂, a 艣pi膮cy obok Chris i Martin otworzyli oczy. W pokoju pali艂o si臋 艣wiat艂o przy 艂贸偶ku i wyra藕nie ich widzia艂.
– 艢pijcie. – Odebra艂. – Tak?
– Zadanie wykonane.
– Dobra robota, Dario. Wiesz, co robi膰. – Roz艂膮czy艂 si臋.
– O co chodzi? – Zapyta艂 Christian.
– Niespodzianka. Rano j膮 zobaczysz. I mam nadziej臋, 偶e mnie za to nie zabijesz. – Pomy艣la艂 Al¬ston. Chris tylko skin膮艂 g艂ow膮 i zamkn膮艂 oczy. Natomiast Martin wpatrywa艂 si臋 w niego pytaj膮co, wi臋c poruszy艂 ustami m贸wi膮c „Bright”, a potem wychyliwszy si臋 zgasi艂 lampk臋 pogr膮偶aj膮c pok贸j w ciemno艣ci.