Jedwabny szal 8
Dodane przez Aquarius dnia Wrze秐ia 21 2015 06:01:38


Poczu艂 jak mu serce staje, a nogi uginaj膮 si臋 pod nim, gdy m贸zg odebra艂 Danielowi w艂adz臋 nad cia艂em. Gdyby nadal nie trzyma艂 Martina zdecydowanie upad艂by pewnie i wyzion膮艂 ducha. Reakcja Martina nie by艂a lepsza, na nieoczekiwan膮 wiadomo艣膰. W dodatku Coleman otworzy艂 usta i rusza艂 nimi tak jak robi to ryba wyci膮gni臋ta z wody. Szok, jaki obaj prze偶yli nie r贸wna艂 si臋 z niczym, czego do tej pory do艣wiadczyli.
Trojaczki. O cholera. Pomy艣la艂 Daniel, a jego partner wypowiedzia艂 te s艂owa z wielkim trudem.
– Tr... troj... ttttrojaczki?
– Nie ttttrojaczki tylko trojaczki. – Lekarz u艣miechn膮艂 si臋 jeszcze szerzej. Szkoda, 偶e nie ma pod r臋k膮 kamery, aparatu czy nawet telefonu. Zarejestrowa艂by ich reakcj臋, a potem ogl膮daj膮c film p臋ka艂by ze 艣miechu. M臋偶czy藕ni zbledli jak prze艣cierad艂o, co szczeg贸lnie w ciemniejszej karnacji Martina by艂o wysokim osi膮gni臋ciem. Przygryz艂 od 艣rodka warg臋, by si臋 nie roze艣mia膰 na ca艂y g艂os i popatrzy艂 na Christiana. Zmienny smok mia艂 oczy jak dwa spodki i gapi艂 si臋 na swoich partner贸w. Wida膰 prze偶y艂 mniejszy szok od nich.
– Doktorze czy oni mog膮 gdzie艣 usi膮艣膰? Wola艂bym ich nie podnosi膰 z pod艂ogi.
– Masz racj臋, Chris, nie wolno ci d藕wiga膰. Panowie, za wami s膮 krzes艂a, wi臋c zajmijcie wygodne miejsca – poinformowa艂 ich Craig.
– Najpierw trzeba tam doj艣膰 – wypali艂 Daniel, a Christian si臋 roze艣mia艂. Wtedy do obu og艂upia艂ych zmiennych dotar艂o, 偶e nie zaj臋li si臋 swym m艂odym partnerem. Od razu przypadli do kozetki, jako艣 w mgnieniu oka odzyskuj膮c si艂y, i zacz臋li jeden przez drugiego pyta膰:
– Jak si臋 czujesz?
– Czego ci potrzeba?
– Mo偶emy ci jako艣 pom贸c?
– Kochani, to ja wam mog臋 pom贸c uspokoi膰 si臋. – Christian wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i po kolei obu pog艂aska艂 po policzku. Jego spok贸j wp艂ywa艂 na nich koj膮co.
– Dlaczego?
– Nic nam nie jest – doda艂 Martin.
– Taa. Przez chwil臋 s膮dzi艂em, 偶e potrzebna b臋dzie reanimacja – wtr膮ci艂 lekarz.
– Jeste艣 pewny, 偶e to tr贸jka? Ale jak? – Daniel widz膮c miny ca艂ej tr贸jki doda艂: – Wiem jak zaszed艂, ale a偶 tr贸jka? S膮dzi艂em, 偶e jedno b臋dzie. Jedno i tyle. Nie wi臋cej.
Chris spojrza艂 na Daniela z jakim艣 smutkiem w oczach opatrznie rozumiej膮c jego reakcj臋.
– Chcia艂e艣 jedno? Nie jeste艣 zadowolony, 偶e b臋dziesz ojcem trojaczk贸w? Przepraszam za to. – W jego oczach zakr臋ci艂y si臋 艂zy. Nie chcia艂, by Daniel by艂 niezadowolony. – Nie powiedzia艂em wam, 偶e zdarza艂o si臋, i偶 maj膮c dw贸ch partner贸w diamentowe smoki, m臋skiego rodzaju zachodzi艂y w ci膮偶臋 bli藕niacz膮. Tak m贸wi艂a mama. Tr贸jka potomstwa zdarza艂a si臋 bardzo rzadko. Po prostu natura musia艂a jako艣 przeciwdzia艂a膰 wygini臋ciu gatunku. Widocznie zamiast dw贸ch jajeczek moje cia艂o wyprodukowa艂o ich wi臋cej. I dlatego jest tr贸jka dzieci. Za co ci臋 przepraszam. – Pod koniec jego g艂os si臋 za艂ama艂 i odwr贸ci艂 twarz z powrotem w stron臋 monitora.
Daniel zmarszczy艂 brwi nie wiedz膮c, o co jego ukochanemu chodzi.
– Za co ty mnie przepraszasz?
– Za to, 偶e wydam trojaczki, a nie jedno. – Po skroni sp艂yn臋艂a mu 艂za i wsi膮kn臋艂a w materia艂 okrywaj膮cy kozetk臋. Czu艂, 偶e jego brzuch jest wycierany z 偶elu i k膮tem oka widzia艂 jak zajmuje si臋 tym Martin, a po chwili m臋偶czyzna podci膮gn膮艂 wy偶ej okrywaj膮cy go materia艂, by zas艂oni膰 go przed oczami lekarza.
– Kochanie, ty nie s膮dzisz chyba, 偶e jestem rozczarowany tym, 偶e dasz nam tr贸jk臋 zmiennych? - Daniel odwr贸ci艂 jego twarz w swoj膮 stron臋. – Nie p艂acz. Ja si臋 ciesz臋. Nawet nie wiesz jak bardzo si臋 ciesz臋. Tylko by艂em ciekaw jak to si臋 sta艂o, 偶e troje.
– Po prostu jajeczka dojrza艂y jednocze艣nie i najpierw Martin, potem ty... tak szybko... i... sta艂o si臋.
Daniel otar艂 mu 艂zy, a Martin poca艂owa艂 w r臋k臋. Obaj patrzyli na niego z wielk膮 mi艂o艣ci膮, teraz przepe艂nion膮 uwielbieniem. W ko艅cu Chris si臋 do nich u艣miechn膮艂 karc膮c siebie w duchu za to, 偶e pomy艣la艂, i偶 ich rozczarowa艂. Kobiety w ci膮偶y maj膮 swoje humory i on pewnie te偶 b臋dzie wra偶liwszy na cokolwiek nie wa偶ne, 偶e jest m臋偶czyzn膮.
Craig obserwowa艂 ich i czu艂 pa艂aj膮c膮 od nich wi臋藕. Ta tr贸jka idealnie do siebie pasowa艂a. Patrz膮c na nich odnosi艂o si臋 wra偶enie, 偶e nie ma nic pi臋kniejszego ni偶 ich po艂膮czone serca. Chcia艂by w przysz艂o艣ci mie膰 co艣 takiego. Spotka膰 osob臋, z kt贸r膮 zostanie zwi膮zany na wieki. Mia艂 ju偶 trzysta lat, a coraz mniejsza nadzieja nadal w nim tkwi艂a. Nie wi膮za艂 si臋 z nikim. Czasem tylko jecha艂 do miasta za偶y膰 przelotnego seksu i tyle. Nadal czeka艂 i chyba b臋dzie wiecznie czeka艂 na partnera. Tak, by艂 gejem i czu艂 si臋 w tej sk贸rze idealnie. Tym bardziej patrz膮c na t臋 tr贸jk臋 m臋偶czyzn nie zwi膮za艂by si臋 z kobiet膮. Wierzy艂, 偶e natura nie zrobi mu psikusa i nie da kobiety za partnerk臋. Wtedy przyj膮艂by j膮, kocha艂 i pragn膮艂, ale chcia艂 m臋偶czyzny. Niemniej czasami ju偶 oboj臋tne mu to by艂o. 呕ycie w samotno艣ci nie nale偶a艂o do pi臋knych.
– Panowie jak jeste艣cie w stanie racjonalnie my艣le膰 – odezwa艂 si臋 – musz臋 wam przekaza膰 kilka informacji dotycz膮cych Christiana i jego ci膮偶y.
– Powiedz jedn膮 rzecz – przerwa艂 mu Christian. – Czy mog膮 si臋 ze mn膮 kocha膰? Nie patrzcie tak na mnie. Mam swoje potrzeby, a oni mi odm贸wili ich spe艂nienia. – Oburzy艂 si臋, gdy jego partnerzy wraz z lekarzem roze艣miali si臋, ale po chwili i on do nich do艂膮czy艂, a jego policzki pokry艂y si臋 szkar艂atem.

* * *


Nadal zawstydzony swoim pytaniem, kt贸rego nie powstrzyma艂 wszed艂 do domu. Wyg艂upi艂 si臋 z tym, a Daniel z Martinem ca艂膮 drog臋 mu z tego powodu dokuczali. Nie by艂o to nic z艂o艣liwego. Raczej to, co m贸wili by艂o dla niego podniecaj膮ce. Samo to, jak Martin powiedzia艂, 偶e mu pozwoli siebie uje藕dzi膰 powodowa艂o ruch w kroczu. Mia艂 na nich ch臋膰 dwadzie艣cia cztery godziny na dob臋, a gdyby ju偶 nie by艂 tak uspokojony, to nie da艂by im spokoju.
W kuchni od razu napi艂 si臋 zimnej wody i odetchn膮艂. Tak wiele si臋 zdarzy艂o i dzieje. Jak pomy艣la艂 o przysz艂o艣ci to zadr偶a艂. Ba艂 si臋 tego, co b臋dzie. Nie chodzi艂o o ci膮偶臋. Na jej temat wiele si臋 dowiedzia艂. Po prostu chodzi艂o o co艣 wi臋cej. O sfor臋, o Stonea i ca艂膮 reszt臋. Do tego partnerzy powiedzieli mu, 偶e maj膮 dla niego niespodziank臋 i zaraz mu o niej powiedz膮. Ich tajemniczo艣膰 troch臋 go denerwowa艂a.
Pierwszy w kuchni pojawi艂 si臋 Daniel od razu podszed艂 do niego i wzi膮艂 go w ramiona. Przesun膮艂 nosem po szyi Christiana wci膮gaj膮c jego zapach.
– Tak cudownie pachniesz, s艂o艅ce. Nie mog臋 si臋 tob膮 nasyci膰. Dlatego tak bardzo si臋 ciesz臋 na ca艂y dzie艅 z tob膮.
– I b臋dziemy si臋 przez ten dzie艅 kocha膰 do upad艂ego – doda艂 Chris.
– Ty tylko o jednym, skarbie. Martin zaraz przyjdzie, musi przygotowa膰 si臋 do wyjazdu, i co艣 ci powiemy. Usi膮d藕. – Podprowadzi艂 go do krzes艂a stoj膮cego przy stole. Wysun膮艂 je i wskaza艂 r臋k膮, by Christian usiad艂.
Ten zaintrygowany, ale z lekk膮 obaw膮 zaj膮艂 miejsce. Odrzuci艂 w艂osy na plecy i obliza艂 usta.
– Nie wiem czy mam si臋 ba膰, czy cieszy膰 z tego, co chcecie mi przekaza膰.
– Mam nadziej臋, 偶e b臋dziesz si臋 cieszy艂. – Daniel usiad艂 na drugim meblu i wzi膮艂 d艂onie zmiennego smoka w swoje. By艂y mniejsze od jego i doskonale m贸g艂 je w swoich schowa膰. – Martin i ja nie mo偶emy si臋 tego doczeka膰. To mia艂o by膰 p贸藕niej, ale wszystko przy艣pieszymy. Mam nadziej臋, 偶e da si臋 to zrobi膰.
– Dzi艣 wszystko za艂atwi臋. – Coleman wkroczy艂 do pomieszczenia. Po艂o偶y艂 neseser i kom贸rk臋 na stole. Christian zlustrowa艂 go wzrokiem. Uwielbia艂 jak sk贸rzane spodnie opina艂y si臋 na nogach Martina. Po偶era艂 go wzrokiem akceptuj膮c to, co widzi. Ka偶dy mi臋sie艅 na udzie pracowa艂, a brzuch w obcis艂ej koszulce... Uch. Mia艂 ochot臋 go liza膰 po tym napi臋tym brzuchu. Dobrze dobrane ubrania na m臋偶czyznach cz臋sto go kr臋ci艂y. Wyobra藕nia wtedy pracowa艂a na pe艂nych obrotach. Nie wa偶ne, 偶e wiedzia艂, co partner skrywa pod tymi materia艂ami. Chcia艂by mie膰 przy sobie swoje seksowne ciuchy. Kr贸tkie szorty, kuse bluzki te takie bardziej kobiece i w膮skie rurki. Z tym偶e prawdopodobnie nie nacieszy艂by si臋 nimi zbyt d艂ugo. Z tego, co m贸wi艂 lekarz do艣膰 szybko b臋dzie mu r贸s艂 brzuch. B臋dzie wygl膮da艂 jak wielki napompowany balon. Gdy powiedzia艂 to w gabinecie, partnerzy przytulili go i dodali, 偶e nawet jakby wygl膮da艂 jak dwa takie balony to b臋d膮 go kocha膰 i b臋dzie im si臋 podoba艂.
– To, kt贸ry mi powie, o co chodzi. – Zabra艂 d艂onie z r膮k Daniela i za艂o偶y艂 r臋ce na piersi. – Ca艂膮 drog臋 co艣 tam mruczycie pod nosem, na przemian 艣miej膮c si臋 z moich potrzeb.
– Nigdy nie 艣miejemy si臋 z twoich potrzeb, napale艅cu. – Za艣mia艂 si臋 Martin.
– Napale艅cu? A kto powiedzia艂 w samochodzie, 偶e chcia艂by wyssa膰 mnie i Daniela do ostatniej kropelki? – Uwielbia艂 to, jaki Martin by艂 do tego ch臋tny. Wielki alfa przed nim na kolanach. Och, to by艂a bardzo realistyczna wizja, ale zapanowa艂 nad sob膮. – To, o co chodzi?
– Chcemy poprosi膰 kogo艣 ze Starszych, aby przyjecha艂 jutro i zatwierdzi艂 nasz膮 wi臋藕.
– Jutro? Ju偶 jutro? – Zapyta艂 Chris, a dwaj m臋偶czy藕ni skin臋li g艂owami. – S膮dzi艂em, 偶e to co najmniej za tydzie艅.
– Przeszkadza ci to? – Martin pog艂aska艂 go po udzie, a dotyk zostawi艂 po sobie 艣cie偶k臋 ognia.
– Nie, bardzo si臋 ciesz臋, tylko zaskoczyli艣cie mnie. W co ja si臋 ubior臋 i mam nadziej臋, 偶e jeste艣cie gotowi na to, co si臋 p贸藕niej wydarzy.
– To znaczy? – Alston zmarszczy艂 brwi.
– Wypalanie znaku. Martin, uwierz mi to nie jest jak robienie tatua偶u. To jest jak przypiekanie cia艂a na ogniu. B贸l jest olbrzymi.
– Damy rad臋, kochany. Dla ciebie wszystko. – Martin wsta艂 i poca艂owa艂 go w policzek. Otar艂 si臋 twarz膮 o jego, czuj膮c na sk贸rze drobne igie艂ki zarostu m艂odego m臋偶czyzny. Chcia艂 zostawi膰 na nim sw贸j zapach i zabra膰 jego. To samo uczyni艂 z Danielem. Musi mu to wystarczy膰 na ca艂y dzie艅. Po ceremonii sprowadzaj膮c tu cz臋艣膰 sfory nie b臋dzie musia艂 znika膰 na tak d艂ugo, by si臋 wszystkim zaj膮膰. Tomas doskonale sobie radzi, ale on musia艂 pokaza膰, 偶e partnerstwo nie wyklucza go z przyw贸dztwa. Jako alfa musia艂 si臋 troszczy膰 o wszystkich. – Wr贸c臋 do was wieczorem – powiedzia艂 i zabra艂 swoje rzeczy.
– Jeste艣 g艂odny? – Zapyta艂 Daniel Christiana.
– Jak wilk. – Pu艣ci艂 mu oczko. – Mam ochot臋 na jajecznic臋 i na ciebie. Nie wiem, co lepsze.
– Te ma艂e istoty w tobie – po艂o偶y艂 r臋k臋 na brzuchu partnera – raczej seksem si臋 nie najedz膮. Nakarmimy ich, a potem pomy艣l臋 czy ciebie te偶. – Daniel wsta艂 i poszed艂 do lod贸wki. Czu艂 na sobie wzrok Christiana i dobrze mu z tym by艂o. Z tym, 偶e nareszcie jest tak jak marzy艂. Mia艂 nadziej臋, 偶e w ci膮gu nast臋pnych dni b臋d膮 tu ju偶 wszyscy, w艂膮cznie z kim艣, kogo Chris si臋 nie spodziewa. Dario mia艂 si臋 wszystkim zaj膮膰 i chocia偶 by艂o to ryzykowne nie chcia艂 zmienia膰 plan贸w. Wtajemniczy艂 we wszystko Martina i ten podziela艂 jego zdanie.
– W co ja si臋 ubior臋 na uroczysto艣膰? – Zapyta艂 szeptem Russo staj膮c obok niego i zabieraj膮c si臋 za krojenie bekonu. Potrzebowa艂 mi臋sa tak samo jak jego partner.
– Zobaczysz. – Dzi艣 po po艂udniu maj膮 dostarczy膰 stroje, ale Christian sw贸j zobaczy dopiero jutro.
– Mam nadziej臋, 偶e nie b臋dziecie zawsze decydowa膰 za mnie. Jestem m臋偶czyzn膮 i mam swoje zdanie. – Chris postanowi艂 walczy膰 o swoje jak... smok.
– Masz, ale t臋 decyzj臋 podj膮艂em sam. Spodoba ci si臋. – Cmokn膮艂 go w skro艅 i rozbi艂 jajka. Sam by艂 bardzo g艂odny.
– Mam nadziej臋 – mrukn膮艂 poszukuj膮c patelni.

* * *


Dzie艅 min膮艂 im na wzajemnych przekomarzaniach, kochaniu si臋 i telefonach od Martina. M臋偶czy藕nie uda艂o si臋 za艂atwi膰 zgod臋 Starszyzny na zmian臋 terminu ich po艂膮czenia i jutro w po艂udnie zostan膮 ze sob膮 zwi膮zani. To wprawdzie formalno艣膰, ale bardzo potrzebna. Przywi贸z艂 dobr膮 wiadomo艣膰 p贸藕nym popo艂udniem. Ciut wcze艣niej przywieziono ich stroje do ceremonii. Christian bardzo chcia艂 je zobaczy膰 i obrazi艂 si臋, 偶e mu na to nie pozwolono. Na szcz臋艣cie zar贸wno Daniel jak i Martin umieli zaj膮膰 si臋 swym partnerem do艣膰 skutecznie, by przesta艂 si臋 gniewa膰 i zapomnia艂 o jakichkolwiek ubraniach. Przecie偶 do 艂贸偶ka nie potrzebowa艂 niczego. Dopiero nast臋pnego dnia pozwolono mu zajrze膰 do szafy.
– S膮 pi臋kne – powiedzia艂 Christian ogl膮daj膮c stroje. Wszystkie trzy by艂y kremowe ze z艂otymi ni膰mi na szyciach. Cienkie spodnie i d艂ugie do kolan koszule z rozci臋ciami po bokach a偶 do bioder, szerokimi r臋kawami o delikatnym materiale wywo艂a艂y zachwyt u m艂odego zmiennego. Do tego hafty dw贸ch wilk贸w i smoka na przedzie tunik bardzo go wzruszy艂y. – S膮dzi艂em, 偶e to b臋d膮 garnitury.
– Nie bierzemy za艣lubin w garniturach. To s膮 oficjalne stroje i cieszymy si臋, 偶e ci si臋 podobaj膮 – rzek艂 Daniel obejmuj膮c jedn膮 r臋k膮 w pasie Martina. – Starsi tu nied艂ugo b臋d膮, wi臋c musimy si臋 przygotowa膰.
– To b臋dziemy tylko my? – Dopyta艂 Russo.
– Nie. Przyjedzie te偶 kilkana艣cie os贸b z naszych sfor i b臋d膮 Langstonowie. Sta艂o si臋 co艣, 艣liczny? – Martin podszed艂 do Christiana. Wsun膮艂 kciuk po jego brod臋 i podni贸s艂 g艂ow臋 ch艂opaka do g贸ry. – Posmutnia艂e艣.
– Po prostu nie wiem jak wasi ludzie mnie przyjm膮. Nie jestem wilkiem. – T臋skni艂 te偶 za Soni膮 i Luisem. W taki dzie艅 powinni tutaj z nim by膰.
– Jeste艣 naszym partnerem, ukochanym ich alf. Przyjm膮 ci臋, jako swojego. Nie b贸j si臋, wszystko b臋dzie dobrze. Teraz pora si臋 przygotowa膰. – Si臋gn膮艂 do szafy wyjmuj膮c jeden ze stroj贸w i poda艂 Christianowi.
– Martin ma racj臋, b臋dzie dobrze. Poza tym... – Dzwonek do drzwi przerwa艂 Danielowi wypowied藕. – P贸jd臋 otworzy膰.
– Dlaczego tak zwlekacie ze sprowadzeniem twojej i jego sfory tutaj?
– To s膮 d艂ugie procedury. Wielka Rada musi wszystko potwierdzi膰. Nie mo偶emy od tak opu艣ci膰 terenu, jaki mieli艣my w mie艣cie. Kto艣 go musi przej膮膰. Dlatego Tomas, m贸j beta zostanie w mie艣cie i b臋dzie nad wszystkim czuwa艂. Dario, bet臋 Daniela sprowadzimy tutaj. Nie martw si臋, dzi艣 ju偶 sporo wilczk贸w b臋dziesz mia艂 na karku. – Pog艂aska艂 go kciukiem po policzku.
– Dzie艅 dobry. – Do ich sypialni wesz艂a Sheoni. – Daniel powiedzia艂, 偶e mog臋 tu wej艣膰. Mam to, o co prosi艂e艣, Chris.
– Doskonale. – Wczoraj wieczorem zadzwoni艂 do niej i chcia艂, aby przynios艂a mu jakie艣 kosmetyki. Nie we藕mie 艣lubu nieumalowany. Mo偶liwe, 偶e pope艂ni b艂膮d i przez to inni zmienni b臋d膮 mie膰 problem z zaakceptowaniem go. Nie do艣膰, 偶e smok to jeszcze maluje si臋 jak baba, lecz on chcia艂 czu膰 si臋 dobrze, by膰 pi臋kny dla swych partner贸w. Nie w膮tpi艂, 偶e dla nich taki jest nawet brudny i spocony, ale w dniu swojego 艣lubu potrzebowa艂 czu膰 si臋 wyj膮tkowo. Kobieta poda艂a mu kosmetyczk臋, a gdy jej podzi臋kowa艂 wysz艂a. Wygoni艂 te偶 partner贸w daj膮c im ich stroje. Wola艂 sam si臋 przygotowa膰.

* * *


Daniel drgn膮艂, gdy Christian zatrzasn膮 za nimi drzwi. Poszli ubra膰 si臋 do pokoju go艣cinnego cali podekscytowani. Daniel rozczesa艂 w艂osy Martina nie szcz臋dz膮c mu przy tym czu艂o艣ci wszelkiego rodzaju. Wiedzia艂, jak Martin lubi drobne pieszczoty po szyi, poca艂unki. Zna艂 go od dawna i ka偶d膮 reakcj臋 na dany dotyk. Dlatego teraz z艂apa艂 z臋bami jego ucho skubi膮c je lekko.
– Kochanie, samochody pe艂ne go艣ci ju偶 si臋 zje偶d偶aj膮. Nie chcemy, by czekali. – Rozs膮dek Martina pozwoli艂 mu si臋 odsun膮膰 i zapi膮膰 koszul臋. Doskonale wiedzia艂, 偶e takie pieszczoty od strony Daniela cz臋sto ko艅cz膮 si臋 w 艂贸偶ku, wi臋c wola艂 to przerwa膰. – Dzi艣 w nocy zobaczymy, na co ci臋 sta膰.
– Jakby艣 nie wiedzia艂.
– Doskonale wiem. – Pu艣ci艂 mu oczko i pierwszy wyszed艂 z pokoju. Te偶 musia艂 odetchn膮膰, bo jeszcze chwil臋, a podnieci艂by si臋. Co nie znaczy, 偶e nie jest przy nim prawie ca艂y czas twardy. Sama my艣l o r臋kach Daniela na sobie... Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i zszed艂 na d贸艂. Zobaczy艂 Jacoba rozmawiaj膮cego z jednym z gamm od Daniela. Podszed艂 do nich z u艣miechem.
– Alfo – Pos艂uszny gamma sk艂oni艂 g艂ow臋.
– Witaj, Mike. – Powita艂 ch艂opaka i poczu艂 r臋k臋 Daniela na swych plecach.
– A gdzie macie Christiana? – Zapyta艂 Jacob.
– Stroi si臋 – odpowiedzia艂 Alston. – Widz臋, 偶e dobrze czujesz si臋 w艣r贸d obcych wilk贸w. Cieszy mnie to, 偶e twoja wataha i ty jeste艣cie przyja藕ni. W mie艣cie na teren niekt贸rych sfor si臋 nie wejdzie bez pozwolenia. Co nie znaczy, 偶e pozwol臋 swoim ludziom bezkarnie biega膰 po twoich terenach, wi臋c w tym wzgl臋dzie nie miej obaw.
– Mam ju偶 za sob膮 walki o terytoria. Jedna omal nie sko艅czy艂a si臋 tragedi膮. Dlatego bardzo si臋 stara艂em, aby naszymi s膮siadami zosta艂 kto艣 rozs膮dny – odpar艂 Jacob.
– Starsi przyjechali – wtr膮ci艂 Martin, kt贸ry ujrza艂 przez okno trzech eleganckich m臋偶czyzn. Ich bia艂e w艂osy powiewa艂y na wietrze. Sylwetki ca艂ej tr贸jki odziane by艂y w czarne si臋gaj膮ce za biodra tuniki, szare spodnie z dobrego materia艂u wyhaftowane by艂y srebrnymi ni膰mi, kt贸re tworzy艂y wzory jakby opisuj膮ce histori臋 zmiennych wilk贸w. Patrz膮c na nich czu艂o si臋 od nich si艂臋, m膮dro艣膰 i do艣wiadczenie. Gdy byli blisko ufa艂e艣 im jak najbli偶szemu przyjacielowi. Dar bycia kim艣 ze starszyzny, dostawali tylko wysoko urodzeni osobnicy, kt贸rzy nie mieli mniej ni偶 czterysta lat. Wszyscy musieli wykaza膰 si臋 m膮dro艣ci膮 偶yciow膮, zdolno艣ci膮 przyw贸dcz膮, cech膮 dobrego wodza i empati膮. Podobnie jak ka偶dy alfa. Wielu chcia艂o si臋 dosta膰 na najwy偶sze stanowisko, sk膮d tylko jeden krok do bycia cz艂onkiem Wielkiej Rady Zmiennych, lecz niewielu dostawa艂o t臋 szans臋. Zostali wybierani po szczeg贸艂owej selekcji i przez g艂osowanie ca艂ej starszyzny, kt贸ra liczy艂a obecnie dwudziestu zmiennych.
Martin z艂apa艂 Daniela za r臋k臋 ci膮gn膮c go na zewn膮trz, by ich powita膰.

* * *


Christian spojrza艂 ostatni raz w lustro. Posta膰 w nim mia艂a podkre艣lone oczy czarn膮 kredk膮 i delikatnie na艂o偶ony na rz臋sy tusz. Jasne w艂osy opada艂y na plecy, a usta u艣miecha艂y si臋 promiennie. Dzi艣 stanie si臋 pe艂noprawnym cz艂onkiem sfory. Partnerem dw贸ch alf zaakceptowanym przez Starszyzn臋. Kochankowie wyt艂umaczyli mu jak ma si臋 to odby膰, dlatego mniej wi臋cej wiedzia艂 co mia艂 m贸wi膰 i robi膰. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech i skierowa艂 si臋 do wyj艣cia z sypialni. Gdy tylko otworzy艂 drzwi us艂ysza艂 rozmowy dochodz膮ce z dworu. Doskona艂y s艂uch pozwoli艂 mu rozr贸偶ni膰 g艂osy swoich partner贸w, wi臋c sam te偶 skierowa艂 si臋 na zewn膮trz. Przekroczywszy pr贸g poczu艂 na sobie wzrok przyby艂ych na t臋 uroczysto艣膰 go艣ci. Nie pokaza艂 obaw, jakie mia艂 w zwi膮zku z wilczymi istotami. Szed艂 prosto w艣r贸d nich, wzrokiem szukaj膮c swych kochank贸w. W oczach pojawi艂y mu si臋 iskrz膮ce diamenty, kiedy ujrza艂 ich stoj膮cych przy trzech m臋偶czyznach, z kt贸rych bi艂a si艂a, m膮dro艣膰 i rozwaga. Wyczuwa艂, 偶e zmienni s膮 starymi istotami. Nie mieli mniej ni偶 czterysta lat. Ich wzrok spocz膮艂 na nim, jakby przewierca艂 go na wylot, co sprawia艂o, 偶e odczuwa艂 ciarki przebiegaj膮ce po plecach. Zwolni艂 kroku, a jego bia艂e buty wtapia艂y si臋 w traw臋, kt贸r膮 przyszed艂 czas, by skosi膰.
Daniel obejrza艂 si臋 i wyci膮gn膮艂 do niego r臋k臋.
– Chod藕, kochanie. Czekali艣my na ciebie. Ju偶 czas. – Nie potrafi艂 oderwa膰 od niego oczu. Mia艂 ochot臋 wyrzuci膰 wszystkich i zosta膰 tylko z nim i Martinem, a potem pokaza膰 im obu jak ich kocha i pragnie.
Christian spl贸t艂 z nim palce i ju偶 odwa偶niej stan膮艂 przed trzema obcymi m臋偶czyznami. Uk艂oni艂 si臋 lekko okazuj膮c im szacunek.
– Witamy m艂odzie艅cze. Nazywam si臋 Jack Riley, poznaj Milosza Sadwica i Briana Ororca. – Przedstawi艂 m臋偶czyzn ze starszyzny, kt贸rzy z nim przybyli. – Bardzo si臋 wszyscy cieszymy, 偶e Daniel z Martinem odnale藕li ciebie, jako ich partnera – powiedzia艂 stoj膮cy po艣rodku m臋偶czyzna. Wok贸艂 oczu mia艂 liczne zmarszczki, kt贸re jasno okre艣la艂y jego wiek. Zmienni wygl膮dali jak ludzie oko艂o lat sze艣膰dziesi臋ciu, gdy mieli blisko siedemset lat. Tylko rzadko kto tyle prze偶y艂. – Spotkanie diamentowego smoka jest naprawd臋 male艅k膮 szans膮. Dlatego tym bardziej witamy ci臋 w szeregach wilczej sfory. Prosz臋 podajcie sobie r臋ce.
Martin chwyci艂 ich d艂onie stoj膮c bardzo blisko. Czeka艂a ich przysi臋ga oraz b艂ogos艂awie艅stwo. By艂 bardzo zadowolony, 偶e nikt z wilk贸w nie sprzeciwia si臋 ich byciu razem. Do tej pory, zanim podali sobie r臋ce kto艣 mia艂 szans臋, by temu zapobiec. Z drugiej strony nikt nie chce sprzeciwi膰 si臋 prawdziwej wi臋zi.
– Wi臋藕, kt贸r膮 tu czujemy mi臋dzy wami jest tak silna, 偶e przetrwa ca艂e wieki. Dlatego tym bardziej po艂膮czenie was na zawsze drog膮 oficjaln膮 b臋dzie dla mnie przyjemno艣ci膮. Wym贸wicie przysi臋g臋 powtarzaj膮c za mn膮. Zacznie Christian, jako partner najbardziej uleg艂y i jako smok dochodz膮cy do wilczej sfory. Ka偶dy przyby艂y ma us艂ysze膰 jego przysi臋g臋.
– Moje cia艂o, dusza, serce na zawsze wi膮偶e si臋 z wami. Moje 偶ycie staje si臋 cz臋… cz臋艣ci膮 waszego jak i wasze mojego. Niech wi臋藕 chroni nas i po wieki po艂膮czy. – Po wieki. Na zawsze on wi膮偶e si臋 z tymi m臋偶czyznami. Nie b臋dzie nigdy nikogo innego w jego 偶yciu, jakie teraz, w tej chwili zmienia si臋 na zawsze. Nie wiedzia艂, co przyniesie przysz艂o艣膰. 呕ycie nie jest us艂ane r贸偶ami, s膮 w nim kolce, nie raz d艂ugie i bole艣nie k艂uj膮, lecz by艂 pewny, 偶e gdy we trzech postaraj膮 si臋, to b臋dzie dobrze. 艢wiadomo艣膰, tego jak bardzo ich kocha pomog艂a mu wypowiedzie膰 ostatnie zdania: – Chc臋 by膰 waszym na dobre i na z艂e. Trwa膰 przy was w ka偶dej chwili naszego 偶ycia. Teraz i na zawsze staj臋 si臋 cz臋艣ci膮 rodziny. – Pod koniec wzruszy艂 si臋. Od teraz mia艂 drug膮 rodzin臋. Co艣, co straci艂 ze 艣mierci膮 mamy.
Daniel i Martin s艂uchali go z przej臋ciem, a gdy przyszed艂 czas na ich przysi臋g臋, ka偶dy z nich wypowiedzia艂 te s艂owa z powag膮, wzruszeniem i obietnic膮, 偶e zrobi膮 wszystko, 偶eby chroni膰 to, co cenne, czyli swego partnera. Od tego momentu nie mieli odwrotu i b臋d膮 razem nawet po 艣mierci. Si艂a, kt贸ra ich z艂膮czy艂a, by艂a teraz w nich i stali si臋 jednym cia艂em i dusz膮.
– Od tej chwili ka偶de przebywanie oddzielnie przez d艂u偶szy okres ni偶 jeden tydzie艅, stanie si臋 dla was m臋k膮, ale dzi臋ki temu zyskali艣cie co艣 wi臋cej. B臋dziecie dok艂adniej ni偶 do tej pory odczuwa膰 potrzeby partnera. Poczujecie jego rado艣膰 i strach. Ka偶d膮 zmian臋, jaka w nim zajdzie, gdy偶 zamkn臋艂o si臋 ko艂o, a wraz z nim moc, kt贸ra was po艂膮czy艂a wnikaj膮c w was. Ona jest czym艣 wi臋cej ni偶 esencj膮 partnerstwa. Jest wasz膮 wsp贸ln膮 dusz膮.
Christian by艂 wzruszony. Jego partnerzy zwi膮zali si臋 z nim na wieki nawet po 艣mierci. Zatwierdzenie ma te偶 tak膮 si艂臋, ale to jest co艣 o wiele silniejszego. Zamruga艂 szybko powiekami, by ogoni膰 艂zy i skupi艂 si臋 na b艂ogos艂awie艅stwie. Polega艂o ono na tym, 偶e ka偶dy ze starszych k艂ad艂 r臋k臋 na g艂owach za艣lubionych i odmawia艂 cich膮 modlitw臋. Po niej do ksi臋gi partnerstwa zmiennych zosta艂y wpisane ich nazwiska. Uroczysto艣膰 zako艅czy艂a si臋, a oni mogli w ko艅cu si臋 obj膮膰. Jak zawsze Chris zosta艂 wzi臋ty w 艣rodek i by艂 z tego strasznie zadowolony. Jego smok wr臋cz mrucza艂 ze szcz臋艣cia. W ko艅cu oderwali si臋 od siebie, by przyj膮膰 偶yczenia, a potem uda膰 si臋 na skromny posi艂ek urz膮dzony pod go艂ym niebem. Zmienny smok nie wiedzia艂, kiedy jego partnerzy to wszystko przygotowali. Czasem tylko patrzy艂 na zegarek, kt贸ry nosi艂 na lewej r臋ce. Nie chcia艂, by inni widzieli jak Daniel i Martin cierpi膮, gdy b臋dzie si臋 wypala艂 znak. To jest tak samo intymne, jak seks. Liczy艂, 偶e do popo艂udnia zamknie si臋 z nimi w sypialni i skryje ich przed niepowo艂anymi oczami. Przed samym sob膮 nie chcia艂 si臋 przyzna膰, 偶e troch臋 boi si臋 tej sytuacji. Oznaczenia zmiennych wilk贸w w czasie seksu prowadz膮 do niesamowitych prze偶y膰 cielesnych i emocjonalnych. Oznaczenie smoka sprawia silny b贸l. To tak jakby przy艂o偶y膰 do sk贸ry kilka rozgrzanych do czerwono艣ci pr臋t贸w i trzyma膰 je tak przez kilka minut. Z tym, 偶e ten b贸l b臋dzie rodzi艂 si臋 wewn膮trz ramienia i nie raz prowadzi艂 do omdle艅. Co z tego, 偶e jego partnerzy byli silni, lecz ka偶dy by pad艂 pod naporem bole艣ci.
– Sta艂o si臋 co艣? – Martin odgarn膮艂 mu w艂osy z czo艂a, kt贸re nawia艂 wiatr.
– Znaki. Za dwie godziny...
– Spokojnie za dwie godziny, to ja si臋 my艣l臋 z tob膮 kocha膰. – Pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 go zaborczo w usta. Christian zamrucza艂 z ochot膮 zarzucaj膮c mu r臋ce na szyj臋. Nagle ca艂y 艣wiat przesta艂 istnie膰, gdy by艂 ca艂owany.
– Ekhem. Prosz臋 mi wybaczy膰, ale musz臋 om贸wi膰 z Martinem kilka spraw.
Oderwali si臋 od siebie. Jack Riley sta艂 przed nimi czekaj膮c a偶 sko艅cz膮 swoje czu艂o艣ci. Daniel powstrzymywa艂 艣miech. Ten m臋偶czyzna za nic nie mia艂 wstydu. Riley by艂oby got贸w tak czeka膰 patrz膮c na nich dop贸ki nie sko艅cz膮 si臋 kocha膰.
– S艂ucham?
– Musimy om贸wi膰 po艂膮czenie dw贸ch sfor. I wyb贸r bety – rzek艂 Daniel.
– Nie b臋dzie to 艂atwe. Zar贸wno Tomas jak i Dario s膮 doskonali.
– Tak, Martinie, ale nie mo偶e by膰 dw贸ch bet.
– Dlaczego? Sami powiedzieli艣cie, 偶e nie przenosicie si臋 wszyscy do Arkadii tak od razu – wtr膮ci艂 Christian. – Pewnie nie mam prawa tego m贸wi膰, ale dop贸ki wszyscy si臋 tu nie przenios膮 mo偶e by膰 dw贸ch zast臋pc贸w. Jeden tutaj, drugi tam. I nie rozumiem jak grupa o tak licznej ilo艣ci cz艂onk贸w nie mo偶e mie膰 dw贸ch zast臋pc贸w.
– Kochanie, masz prawo tak m贸wi膰. Jeste艣 naszym partnerem. – Daniel obj膮艂 go. – Uwa偶am, 偶e to dobry pomys艂. Degradowanie jednego z nich mog艂oby by膰 do艣膰 ci臋偶ko odebrane przez Tomasa i Daria. S膮 bardzo silnymi wilkami. Maj膮 geny przyw贸dc贸w.
– Zdecydujcie w ci膮gu dw贸ch tygodni o tej sprawie. Teraz si臋 po偶egnam. Moi wsp贸艂pracownicy i ja mamy jeszcze jedn膮 uroczysto艣膰.
– Bardzo nam mi艂o, 偶e pan da艂 rad臋 dzi艣 przyjecha膰.
– Danielu, tw贸j partner wczoraj jasno da艂 mi do zrozumienia, 偶e mam to zrobi膰. Powiedzia艂, 偶e mnie porwie jak tu nie przyb臋d臋.
Daniel uni贸s艂 brwi mierz膮c wzrokiem partnera. W sumie, czego m贸g艂 si臋 po nim spodziewa膰, jak nie tego?
– No, co? – Martin roz艂o偶y艂 r臋ce na boki. Przecie偶 musia艂 postraszy膰 Rileya. C贸偶, jego m贸g艂. Nieraz mia艂 z nim do czynienia i wiedzia艂, i偶 m臋偶czyzna we藕mie wszystko za 偶art.
– Nic kochanie. Nic. – Alston obj膮艂 Martina w pasie i przyci膮gn膮艂 do swojego boku. – Panie Riley jeszcze raz dzi臋kujemy za przybycie.

* * *


Dwie godziny p贸藕niej tr贸jka m臋偶czyzn sz艂a w stron臋 swej sypialni. Ledwie wyrwali si臋 od go艣ci. Ka偶dy chcia艂 im pogratulowa膰 i porozmawia膰. Najwi臋cej czasu sp臋dzili z Jacobem i jego partnerk膮. Christianowi by艂o szkoda, 偶e Justin nie przyszed艂. Lecz Jacob powiedzia艂 mu, 偶e dla jego brata przebywanie w艣r贸d obcych, by艂oby zbyt du偶ym prze偶yciem. Tym bardziej zmienny smok chcia艂 wiedzie膰, co si臋 kryje za tym strachem przyjaciela. Dlaczego tak si臋 zachowuje, czemu taki jest? Bardzo chcia艂 mu pom贸c, ale wpierw musia艂 wiedzie膰 jak. Przyrzek艂 sobie, 偶e z czasem otworzy Justina na to, co traci. M臋偶czyzna ufa艂 mu, w ka偶dym razie zaczyna艂 ufa膰. Widocznie uzna艂 go za niegro藕nego. Tak s膮dzi艂. Ka偶dy inny, obcy m贸g艂 okaza膰 si臋 dla niego zagro偶eniem. Tylko, czemu? Rozumia艂 jedno, 偶e musi da膰 czas Justinowi Langstonowi. Naciskanie, przypuszczalnie mog艂oby zerwa膰 t臋, na razie, nik艂膮 wi臋藕 przyja藕ni.
– Nad czym tak rozmy艣lasz? – Zapyta艂 Daniel naciskaj膮c klamk臋 i wpuszczaj膮c m臋偶czyzn do 艣rodka.
– O niczym konkretnie. – Wszed艂 pierwszy do pokoju i odwr贸ci艂 si臋 do swych partner贸w.
Ledwie Daniel zamkn膮艂 za nimi drzwi, Martin z艂apa艂 si臋 za rami臋 z krzykiem i upad艂 na pod艂og臋 zwijaj膮c si臋 z b贸lu.