Mój chłopak Śmierć 14
Dodane przez Aquarius dnia Wrze¶nia 27 2014 12:08:43


- A co wy tak tu wszyscy stoicie? – usÅ‚yszeli nagle zaspany gÅ‚os. Odwrócili siÄ™ w stronÄ™ z którego on dochodziÅ‚. Azmeth wÅ‚aÅ›nei wychodziÅ‚ z sypialni przecierajÄ…c zaspane oczy. – Czemu tak wczeÅ›nie uciekÅ‚eÅ›? – odezwaÅ‚ siÄ™ z pretensjÄ… w gÅ‚osie do kochanka. – Wiesz, że nie lubiÄ™ siÄ™ budzić sam. I czemu masz takÄ… zszokowanÄ… minÄ™. StaÅ‚o siÄ™ coÅ› – zaniepokoiÅ‚ siÄ™. PatrzyÅ‚ na każdego z domowników po kolei. – Ej, weźcie coÅ› powiedzcie – powiedziaÅ‚, gdy cisza siÄ™ przeciÄ…gaÅ‚a – bo nie wiem czy mam już zacząć panikować czy nie.
- No wiÄ™c – odezwaÅ‚ siÄ™ Daniel – Bazyli wÅ‚aÅ›nie zostaÅ‚ milionerem.
- Tylko tyle? – zdumiaÅ‚ siÄ™ Azmeth. – A ja myÅ›laÅ‚em, że koniec Å›wiata siÄ™ zbliża…
- Tylko tyle? ZdumiaÅ‚ siÄ™ Bazyli ignorancjÄ… byÅ‚ego demona. – Ty wiesz co to znaczy dostać ot tak znikÄ…d dziesięć milionów dolarów? W życiu nie widziaÅ‚em takiej kasy.
- A to dużo? – zapytaÅ‚ niepewnie Azmeth – Chociaż byÅ‚ już jakiÅ› czas na ziemi i już od jakiegoÅ› czasu niczym siÄ™ nie odróżniaÅ‚ od ludzi, to jednak wciąż byÅ‚y sprawy, z którymi sobie nie radziÅ‚, albo nie potrafiÅ‚ ich zrozumieć. NależaÅ‚ do nich miÄ™dzy innymi ziemska waluta i caÅ‚y ten skomplikowany system jej wymiany na inne towary.
- CzÅ‚owieku, to jest kosmicznie dużo! – wykrzyknÄ…Å‚ podniecony Bazyli. – BÄ™dÄ™ mógÅ‚ jechać na mnóstwo wycieczek!
- Zawsze mogÅ‚eÅ› – odparÅ‚ spokojnie Kostek – wiesz przecież, że mam na to wystarczajÄ…co kasy i jak tylko poprosisz, to ci kupiÄ™, co zechcesz.
- No ja wiem, ale nie chcę cię cały czas wykorzystywać. Głupio się z tym czuję.
- GÅ‚uptasie – mruknÄ…Å‚ Åšmierć obejmujÄ…c ukochanego – wiesz przecież, ze dla ciebie zrobiÄ™ wszystko.
- Ok – mruknÄ…Å‚ Daniel – chyba jesteÅ›my tu niepotrzebni. – Po czym zgarnÄ…Å‚ Azmetha, który próbowaÅ‚ protestować, ale go uciszyÅ‚ gÅ‚Ä™bokim pocaÅ‚unkiem i zniknÄ™li w swojej sypialni.
- Wiesz, że jesteÅ› moim priorytetem i jeÅ›li bÄ™dÄ™ musiaÅ‚, nawet umrÄ™ dla ciebie – wyszeptaÅ‚ Kostek caÅ‚ujÄ…c Bazylego delikatnie w usta.
- Nie mów tak, nie chcÄ™ żebyÅ› umieraÅ‚ – odparÅ‚ Bazyli oddajÄ…c pieszczotÄ™. – Co ja bym bez ciebie zrobiÅ‚?
- Cierpliwie czekaÅ‚ aż przyjdzie twoja kolej i wtedy byÅ›my siÄ™ spotkali w zaÅ›wiatach. – mruknÄ…Å‚ Kostek zwiÄ™kszajÄ…c intensywność pieszczot.
- CoÅ› ty dzisiaj taki niewyżyty seksualnie – rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™ rozbawiony Bazyli. – CzyżbyÅ› próbowaÅ‚ siÄ™ dobrać do mojej kasy uwodzÄ…c mnie? – zażartowaÅ‚. PrzymknÄ…Å‚ oczy i poddawaÅ‚ siÄ™ coraz szybciej ogarniajÄ…cej go przyjemnoÅ›ci.
- A żebyÅ› wiedziaÅ‚, jestem Å‚owca posagów. OżeniÄ™ siÄ™ z tobÄ… i ukatrupiÄ™ przy pierwszej lepszej okazji – mruczaÅ‚ Kostek miÄ™dzy jednym a drugim pocaÅ‚unkiem. Bazyli rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™ rozbawiony.
W pewnym momencie Kostek bez słowa złapał ukochanego na ręce i zaniósł do sypialni. Tak był zajęty całowaniem go, że nawet się nie przejął tym, że kopnięte nogą drzwi trzasnęły trochę zbyt mocno. Ostrożnie położył Bazylego na łóżku i pomógł mu się pozbyć wszystkich ubrań, potem także zdjął swoje. Zaczął delikatnie całować go po brzuchu, jednocześnie pieszcząc ręką po udzie. Bazyli przymknął oczy z zadowolenia. Zanurzył rękę we włosach Kostka i leniwie się nimi bawił. Już dawno temu się przekonał, że jego chłopak lubi jak się bawić jego włosami. Tymczasem Kostek przeniósł się z brzucha na usta Bazylego.
- Kocham ciÄ™ – wyszeptaÅ‚ miÄ™dzy jednym a drugim pocaÅ‚unkiem.
- Ja ciebie też.
- Nie sÄ…dziÅ‚em, że kiedykolwiek pokocham kogoÅ› tak mocno. Ja nie wiem, co ty w sobie masz, że tak na mnie dziaÅ‚asz – mruknÄ…Å‚ Kostek przytulajÄ…c siÄ™ do ukochanego.
- A ja myÅ›laÅ‚em, że lecisz na mojÄ… kasÄ™ – stwierdziÅ‚ Bazyli.
- No wiesz… - Kostek już zamierzaÅ‚ siÄ™ obrazić za tÄ… insynuacjÄ™, ale zobaczyÅ‚ wesoÅ‚e ogniki w oczach swojego chÅ‚opaka i zrozumiaÅ‚, ze tamten siÄ™ w nim po prostu droczy. – Ty draniu… - w odwecie zaczÄ…Å‚ go Å‚askotać.
Bazyli roześmiał się. Śmiał się tak jeszcze jakiś czas próbując uciec przed dłońmi Kostka, lecz nie dawał rady. W pewnym momencie nie miał już siły.
- I jak, lepiej już? – zapytaÅ‚ Kostek widzÄ…c, że jego chÅ‚opak już siÄ™ nie broni przed Å‚askotkami. BAzyli nie odpowiedziaÅ‚, tylko wtuliÅ‚ siÄ™ w jego pierÅ›.
- Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy, że jesteÅ› przy mnie – wyszeptaÅ‚ Bazyli.
- Jestem i zawsze bÄ™dÄ™. I zawsze bÄ™dÄ™ ciÄ™ kochaÅ‚ tak samo mocno, nie ważne czy bÄ™dziesz miaÅ‚ kupÄ™ kasy, czy bÄ™dziesz nieuleczalnie chory, czy paskudnie brzydki – odparÅ‚ Kostek caÅ‚ujÄ…c ukochanego w gÅ‚owÄ™. Tak bardzo chciaÅ‚ mu pokazać ogrom swojego uczucia, lecz ludzka mowa byÅ‚a zbyt uboga do tego. PostanowiÅ‚ wiÄ™c zaryzykować i odezwaÅ‚ siÄ™ w staroanielskim. Kiedy skoÅ„czyÅ‚, bazyli westchnÄ…Å‚ i spojrzaÅ‚ mu w oczy.
- Nie sądziłem, że potrafisz tak pięknie mówić.
- ZozumiaÅ‚eÅ› to? – zdumiaÅ‚ siÄ™.
- Oczywiście. Nie rozumiem jak to jest możliwe, ale zrozumiałem. I to było piękne.
- ChciaÅ‚em ci tylko powiedzieć jak bardzo ciÄ™ kocham – odparÅ‚ Kostek dziwnie zawstydzony i pocaÅ‚owaÅ‚ Bazylego.
Leżeli przytuleni do siebie nic nie mówiąc, Kostek głaskał Bazylego po plecach i pośladkach, a Bazyli wtulał się w niego, delektując się zapachem jego skóry. Leżeliby tak nie wiadomo jak długo, gdyby żołądek Bazylego nie zbuntował się i nie obwieścił tego głosnym burczeniem.
- Chyba musimy już wstać – szepnÄ…Å‚ Kostek, próbujÄ…c siÄ™ oswobodzić z objęć ukochanego.
- Chyba tak – mruknÄ…Å‚ Bazyli, ale nie zrobiÅ‚ nic w tym kierunku.
- Kochanie, wiesz co ja sÄ…dzÄ™ na temat twojego niejedzenia…
- No dobra – Po drugim, jeszcze gÅ‚oÅ›niejszym burkniÄ™ciu Bazyli w koÅ„cu podniósÅ‚ siÄ™, ubraÅ‚ i wyszedÅ‚ z pokoju.
- No, nareszcie siÄ™ pokazaliÅ›cie – mruknÄ…Å‚ Azmeth, który krÄ™ciÅ‚ siÄ™ po kuchni próbujÄ…c zrobić coÅ› do jedzenia. – Już myÅ›laÅ‚em, że padnÄ™ z gÅ‚odu, bo wam siÄ™ amorów zachciaÅ‚o.
- Daj, ja toz robiÄ™ – powiedziaÅ‚ Bazyli zabierajÄ…c z rÄ…k byÅ‚ego demona patelniÄ™. WolaÅ‚ nie ryzykować spalenia któregokolwiek z naczyÅ„. Niestety Azmeth, mimo szczerych chÄ™ci i zapaÅ‚u nie potrafiÅ‚ opanować sztuki gotowania i potrafiÅ‚ przypalić nawet wodÄ™ na herbatÄ™.
- A gdzie Daniel? On nie mógÅ‚ ci czegoÅ› zrobić? – zainteresowaÅ‚ siÄ™ Kostek.
- PoszedÅ‚ do roboty. A ty nie musisz? – popatrzy podejrzliwie na Kostka.
- Jak na razie nikogo nie czujÄ™.
- JakoÅ› ci ni wierzÄ™ – burknÄ…Å‚ Azmeth. – Pewnie olaÅ‚eÅ› dzisiaj robotÄ™, bo ci siÄ™ amorów zachciaÅ‚o.
- Dobra, idźcie siÄ™ kłócić do salonu – odezwaÅ‚ siÄ™ Bazyli. – Tutaj mi tylko przeszkadzacie.
- Dasz sobie radÄ™ sam? – upewniÅ‚ siÄ™ jeszcze tylko Kostek i wyszli, wypychani przez Bazylego.
Do końca dnia nie działo się nic, co by zburzyło ich spokój. Tylko raz Kostek musiał iść do pracy, ale ponieważ to był tylko jeden klient, więc szybko wrócił i do powrotu Daniela z pracy siedzieli i oglądali telewizję.
Kiedy następnego dnia Bazyli obudził się rano, druga połowa łóżka była pusta. Nie zdziwiło go to zbytnio, wręcz był do tego przyzwyczajony. Kostek często musiał wychodzić do pracy gdy on spał. Szybko ubrał się, zjadł śniadanie i poleciał na zajęcia. Ponieważ zawsze skupiał się na uważnym notowaniu tego, co mówią wykładowcy, więc nie miał czasu myśleć ani o spadku ani o wizycie brata.
Dopiero, gdy wróciÅ‚ do domu, wszystko wróciÅ‚o do niego. Tuż przed bramÄ… ich osiedla staÅ‚ jakiÅ› samochód w czerwonym kolorze. Normalnie nie zwróciÅ‚by na niego uwagi, wszakże od tego byÅ‚ parking by staÅ‚y na nim samochody, jednakże gdy go mijaÅ‚, drzwi siÄ™ otworzyÅ‚y i wysiadÅ‚ z nich…
- Ojciec? – wyszeptaÅ‚ Bazyli przez Å›ciÅ›niÄ™te gardÅ‚o.
- Witaj… synu – odparÅ‚ sucho mężczyzna.
Chłopak zauważył ile wysiłku musiał mężczyzna włożyć w t wypowiedzenie tego jednego słowa i jak się powstrzymywał przed wykrzywieniem twarzy w grymasie obrzydzenia na jego widok. Bazylemu ścisnęło gardło, nie wiadomo czy ze zdenerwowania czy z przerażenia.
- Czego chcesz?
- Porozmawiać.
- O czym? O tym jak mnie wyrzuciliÅ›cie z domu, nie pozwalajÄ…c zabrać nawet jednej koszuli? Czy może o tym jak pluliÅ›cie na mnie jadem? – ChÅ‚opak byÅ‚ zdumiony swojÄ… odwagÄ…. Jeszcze niedawno pewnie by siÄ™ skuliÅ‚ i uciekÅ‚, lecz teraz przypomniaÅ‚y mu siÄ™ silne ramiona ukochanego i jego miÅ‚osne wyznania, które dodaÅ‚y mu siÅ‚y.
W tym momencie otworzyły się drzwi od strony pasażera i z samochodu wysiadła matka Bazylego oraz jego starszy brak Jarek. Mimo zdenerwowania Bazyli zauważył, że rodzicielka nic się nie zmieniła, a twarz brata wyglądała jeszcze bardziej ponuro.
- ChcieliÅ›my ciÄ™ przeprosić, synku – powiedziaÅ‚a Å‚agodnym, prawie proszÄ…cym gÅ‚osem kobieta.
Jeszcze dwa lata temu Bazyli gotów był zrobić wszystko, by tylko usłyszeć te słowa, tak bardzo tego pragnął, jednak teraz nie robiły one na nim żadnego wrażenia.
- Przepraszam – odezwaÅ‚ siÄ™ beznamiÄ™tnym gÅ‚osem Jarek, po nim matka i na koÅ„cu ojciec.
- I myÅ›licie, że to wszystko zaÅ‚atwi? Å»e przyjedziecie tu sobie, powiecie „przepraszam”, a ja bÄ™dÄ™ hepi i rzucÄ™ siÄ™ wam w ramiona i znowu bÄ™dziemy jednÄ… wielkÄ… szczęśliwÄ… rodzinÄ…? – zapytaÅ‚ Bazyli kpiÄ…co. – Zapomnijcie.
Chciał ruszyć dalej, lecz Jarek podbiegł i złapał go za rękę.
- Czego wiÄ™c chcesz? – zapytaÅ‚ ze zÅ‚oÅ›ciÄ…. – mamy bÅ‚agać ciÄ™ na kolanach?
- Czego chcę? Żebyście zniknęli z mojego życia raz na zawsze i dali mi święty spokój, tak jak to robiliście przez ostatnie dwa lata.
Wyrwał rękę z uścisku, otworzył bramę na osiedle i przeszedł przez nią, szybko ją zamykając, tak by żaden z intruzów nie mógł pójść za nim. Te paręnaście metrów, które dzielił go od klatki schodowej przebiegł tak szybko jak tylko mógł. Przeskakiwał po dwa schody chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu, tam, gdzie było bezpiecznie, gdzie czekał na niego ukochany i Daniel z Azmethem, gdzie mógł liczyć na ciepło i wsparcie swojej nowej rodziny. Ręce mu się trzęsły tak bardzo, że nie mógł trafić kluczem do zamka. Nie pomogło nawet, gdy złapał drugą ręką da dłoń trzymającą klucz. Zniecierpliwiony przycisnął dzwonek. Naciskał go tak długo, aż w końcu drzwi się otworzyły.
- A ty co, zapomniaÅ‚eÅ› klucza? – zainteresowaÅ‚ siÄ™ Azmeth.
Bazyli bez słowa zatrzasnął za sobą drzwi i zamknął je na oba zamki, po czym objął Azmetha i mocno się w niego wtulił.
- Ej, jak byÅ› nei zauważyÅ‚, nie jestem Ksotek – powiedziaÅ‚ niepewnie byÅ‚y demon zdumiony tym wybuchem czuÅ‚oÅ›ci. – Nie chciaÅ‚bym by mnie ukatrupiÅ‚ za dobieranie siÄ™ do jego chÅ‚opaka - zażartowaÅ‚
- Obejmij mnie mocno, proszÄ™ – wyszeptaÅ‚ Bazyli, Å›ciskajÄ… Azmetha mocniej.
- Ej, co siÄ™ staÅ‚o? – spytaÅ‚ zaniepokojony i odruchowo speÅ‚niÅ‚ proÅ›bÄ™ chÅ‚opaka.
- Po prostu obejmij mnie przez chwilÄ™.
- Ekhem, ekhem - usÅ‚yszeli nagle gdzieÅ› z tyÅ‚u. To Daniel wyjrzaÅ‚ do przedpokoju zaniepokojony tym, że jego chÅ‚opak nie wraca do salonu. – Ledwo wróciÅ‚em z pracy i już ciÄ™ nakrywam na zdradzie? – powiedziaÅ‚ silÄ…c siÄ™ na poważny ton.
- To nie ja, to on tak i nie chce powiedzieć dlaczego – odparÅ‚ żaÅ‚osnym gÅ‚osem Azmeth.
Zaniepokojony Daniel podszedł bliżej i sprawdził czoło Bazylego, który stał z zamkniętym oczami, wciąż wtulając się w demona.
- GorÄ…czki chyba nie ma – mruknÄ…Å‚ Daniel. – Bazyli, coÅ› siÄ™ staÅ‚o?
- Moi rodzice…
- Co oni znowu wymyÅ›lili? – warknÄ…Å‚ Daniel bezwiednie zaciskajÄ…c pięści.
- Czekali na mnie pod bramÄ…. Wszyscy.
- Ja ich zaraz zatÅ‚ukÄ™ – warknÄ…Å‚ Daniel i już chciaÅ‚ wyjść, lecz Bazyli rzuciÅ‚ siÄ™ na niego i objÄ…Å‚ go mocno.
- Nie! Nie chcę cię stracić! Jak im coś zrobisz, pójdziesz do więzienia, a ja tego nie chcę. Jesteście moją jedyną rodziną, nie chcę was stracić. Żadnego z was.
- I nie stracisz – odparÅ‚ Daniel obejmujÄ…c chÅ‚opaka. – Ale nie mogÄ™ patrzeć jak cierpisz. Bardzo mi na tobie zależy i chce byÅ› byÅ‚ szczęśliwy z Kostkiem.
- więc obejmij mnie.
Daniel objął go jedną ręką, a druga wyciągnął do ukochanego. Azmeth podszedł, objął Bazylego i przytulił się do Daniela.
- A to co, nowÄ… modÄ™ wprowadzacie? – usÅ‚yszeli nagle. To Kostek wróciÅ‚ z pracy.
- No proszÄ™ – odezwaÅ‚ siÄ™ jakiÅ› sztuczny, bezbarwny gÅ‚os – trójkÄ…cika im siÄ™ zachciaÅ‚o.
- Zamknij siÄ™, zboczku. – warknÄ…Å‚ Kostek w stronÄ™ wiszÄ…cych w powietrzu maÅ‚ych pomocników. – Możecie mi powiedzieć, co ja wÅ‚aÅ›nie widzÄ™? – odwróciÅ‚ siÄ™ w stronÄ™ wciąż przytulajÄ…cej siÄ™ trójki.
- Bazyli potrzebowaÅ‚ siÄ™ przytulić, to go przytulamy – odparÅ‚ Azmeth.
- Co siÄ™ znowu staÅ‚o? – zaniepokoiÅ‚ siÄ™ Åšmierć podchodzÄ…c do ukochanego i obejmujÄ…c go.
Bazyli opowiedział o spotkaniu z rodzicami.
- A to cholery – odezwaÅ‚ siÄ™ ten sam bezbarwny gÅ‚os. – Trzeba by ich zaÅ‚atwić. Tylko jak.
- Czyj to gÅ‚os? – zainteresowaÅ‚ siÄ™ Daniel.
- Tych cholerników – Kostek machnÄ…Å‚ niedbale rÄ™kÄ… w stronÄ™ cherubinka i diablika, bardziej skupiony na pocieszaniu ukochanego.
Chochliki podleciały bliżej i pokazały wszystkim małe, podobne do komórek urządzenia. Adam wcisnął na swoim jakiś guzik i w tym momencie popłynął z niego głos, ten sam co wcześniej.
- To translator. Taka nowinka techniczna, która ma tłumaczyć to, co mówimy, tak żeby Kostek nas zrozumiał.
- No to w koÅ„cu bÄ™dziemy mogli siÄ™ z wami dogadać – stwierdziÅ‚ Azmeth. – Chociaż to zabawne byÅ‚o, jak próbowaliÅ›cie nam wiecznie tÅ‚umaczyć, co gadacie.
- Ja ich rozumiem i bez tego – mruknÄ…Å‚ Bazyli.
- To co robimy z tymi wrednymi…? – translator przetÅ‚umaczyÅ‚ Å›wiergot MikoÅ‚aja.
- Nic – odparÅ‚ Kostek. – ZobaczÄ…, że Bazyli nie reaguje i odpuszczÄ….
- Ja bym im najchÄ™tniej skopaÅ‚ tyÅ‚ki – mruknÄ…Å‚ Adam.
- JakiÅ› ty kochany – Bazyli uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ i objÄ…Å‚ diablika, caÅ‚ujÄ…c go jednoczeÅ›nie w główkÄ™. – W nagrodÄ™ upiekÄ™ ci twój ulubiony placek. Co ty na to?
- Cycki murzynki?* – upewniÅ‚ siÄ™ diablik.
- OczywiÅ›cie – Bazyli uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™. - SÄ… wszystkie skÅ‚adniki.
- To ja pomogÄ™ – oczka diablika zaÅ›wieciÅ‚y siÄ™ radoÅ›nie.
- Ja też – odezwaÅ‚ siÄ™ MikoÅ‚aj.
- WiÄ™c chodźmy. – Bazyli i oba chochliki ruszyÅ‚y do kuchni i chwilÄ™ potem można byÅ‚o stamtÄ…d usÅ‚yszeć szczÄ™k naczyÅ„ i wesoÅ‚y gÅ‚os Bazylego i Å›wiergot obu chochlików.
- Musimy coÅ› z tym zrobić – mruknÄ…Å‚ Daniel, kiedy już byÅ‚ pewien, że zajÄ™ty robieniem placka Bazyli nie podsÅ‚uchuje ich – bo siÄ™ chÅ‚opak wykoÅ„czy nerwowo.
- Ale co? – zapytaÅ‚ niepewnie Azmeth.
- Moim zdaniem trzeba by siÄ™ najpierw zorientować czego oni chcÄ… – stwierdziÅ‚ Kostek. – wyklÄ™li go, wyrzucili z domu i udawali, że nie istnieje, a teraz nagle chcÄ… siÄ™ z nim pogodzić? JakoÅ› nie wierzÄ™ w ich cudowne nawrócenie.
- Ja tez nie – stwierdziÅ‚ Daniel. – Może powiesz, ze to paranoja, ale mam wrażenie, że dowiedzieli siÄ™ o spadku i chcieliby na nim poÅ‚ożyć Å‚apy.
- Nie powiem, bo pomyślałem o tym samym.
- A to wredne… - warknÄ…Å‚ Azmeth i umilkÅ‚ zastanawiajÄ…c siÄ™ nad tym jakie sÅ‚owo by najlepiej oddawaÅ‚o jego uczucia. – Jak to sprawdzimy?
- Tylko Kostek może to sprawdzić – stwierdziÅ‚ Daniel.
- Dlaczego tylko on? Ja też chcÄ™ pomóc – stwierdziÅ‚ Azmeth z pretensjÄ… w gÅ‚osie. – wiesz przecież, że tez kocham Bazylego i nie mogÄ™ patrzeć jak mu rujnujÄ… zdrowie.
- Wiem, ale nie możesz nic pomóc, no chyba, ze wiesz jak się stać niewidzialnym. Nie jesteś już demonem, a ja aniołem, więc nie potrafimy tego, tylko tak można ich podsłuchać.
- A nie możemy ich śledzić?
- Możemy, ale wątpię żeby w miejscu publicznym rozmawiali na glos o tym, co kombinują. Poza tym ty wciąż boisz się wychodzić z domu, a ja nie mogę sobie pozwolić na nieobecność w pracy. Wylaliby mnie.
- No wiesz… - w gÅ‚osie Azmetha wyraźnie sÅ‚ychać byÅ‚o pretensjÄ™. – twój przyjaciel ma problemy, a ty myÅ›lisz tylko o robocie? Znajdziesz sobie innÄ….
- A ty myślisz, ze tak łatwo znaleźć dobrze płatną robotę?
- ChÅ‚opaki, nie kłóćcie siÄ™ już – Bazyli wszedÅ‚ miÄ™dzy kłócÄ…cych siÄ™, czujÄ…c, że jeszcze trochÄ™, a zacznÄ… na siebie warczeć. – Nie mam nic przeciwko temu, by samemu to zrobić.
- Ale ty też masz swojÄ… pracÄ™ – zaprotestowaÅ‚ Azmeth.
- Poproszę Anitę, na pewno mi pomoże. Wiecie, że ona też lubi Bazylego i nie pozwoli by mu się krzywda stała.
- Czyli ustalone – stwierdziÅ‚ Daniel. – My zajmujemy siÄ™ tym co zawsze i pomagamy Bazylemu i pocieszamy go jeÅ›li bÄ™dzie tego potrzebowaÅ‚, a ty z AnitÄ… bÄ™dziecie szpiegować jego rodzinÄ™.
Kostek kiwnął głową na potwierdzenie.
- Może oni jednak z rezygnujÄ…, jak zobaczÄ…, ze Bazyli ich unika… - bÄ…knÄ…Å‚ niepewnie Azmeth.
Niestety czas pokazał, że to było tylko pobożne życzenie, a rodzina Bazylego okazał się bardziej wredna niż sądzili.


* Placek o takiej nazwie faktycznie istnieje i jest nieziemsko pyszny. Jego nazwa bierze się od dekoracji. Na samym wierzchu układa się biszkopty i polewa masą czekoladową, po czym na środku każdego biszkopta kładzie się rodzynka. Po zastygnięcu czekolady odnosi się wrażenie jakby się patrzyło na kształtne piersi murzynki, stąd nazwa placka. Jeśli ktoś jest ciekawy smaku, w internecie można znaleźć przepis