Running away 8
Dodane przez Aquarius dnia Stycznia 12 2013 09:44:20


Rozdział 8

Jesień przyszła nagle, zalewając świat ferią pastelowych odcieni i smagając go wiatrem. Zbiory poszły nad wyraz pomyślnie i okoliczni właściciele ziemscy pysznili się zbiorami i walutą, którą te zbiory im przyniosły. Życie było komfortowo nudne i mało ekscytujące. Miałem jednak duszę swego ojca, choć starałem się wypierać tą myśl, i pragnąłem przygody. Chciałem, żeby coś wreszcie zaczęło się dziać. Oczywiście Rainamar nie aprobował moich nadziei i polecił mi się skupić na robocie albo czytaniu jakichś dzieł cnotliwych mędrców z monastyru. Cóż, klasztor przypominał mi o Cahanie, ale nie wspominałem o tym mojemu partnerowi.
Elena siedziała przy kuchennym stole zapamiętale notując coś na szerokim pergaminie, rozłożonym niedbale na blacie. Co jakiś czas unosiła głowę i uśmiechała się do mnie tajemniczo. Nie bardzo wiedziałem o co może jej chodzić, ale odwzajemniałem ten uśmiech.
- Ale numer wycięła wam słodka Amira! - zawołał Kanthar od progu. Elena zgromiła go wzrokiem.
- Amira nigdy nie była słodka – odparła kobieta – Poza tym, mój drogi synu, cieszę się jej szczęściem. Zawsze chciałam mieć wnuki, a że ty nie spieszysz się z...
- Dobrze! Zrozumiałem aluzję! - zawołał półork unosząc obie dłonie w geście poddania. - Swoją drogą to nie jestem specjalnie zdziwiony! Amira ma gorącą krew, jak Rainamar. - dodał i zaśmiał się obleśnie, mrugając do mnie jednym okiem.
- Przypominam ci, że stoję tu obok! - wtrąciłem.
- Dobrze o tym wiem. - zaśmiał się Kanthar.
- Uspokój się! Nie masz piętnastu lat na tak niesmaczne uwagi! - zauważyła z wyrzutem Elena. - Skończyłeś już kołyskę? - zapytała, zmieniając temat.
- A owszem! Specjalnie dla maleństwa. - uśmiechnął się Kanthar.
- Ciszę się, synu, że zająłeś się czymś pożytecznym. - odrzekła kobieta, kończąc pisanie. Kanthar podszedł do stołu i pochylił się nad robotą matki.
- Cóż to takiego? - zaciekawił się.
- Plan zajęć na następny tydzień. Mówiłam ci, że jadę odwiedzić matkę i brata oraz zaprosić ich na wesele Amiry.
- Ano tak! - zawołał donośnie półork i uderzył się ostentacyjnie w głowę. - Byłbym zapomniał!
- Już zapomniałeś. - rzekłem kąśliwie.
- Masz zły humorek, wilczku. - powiedział z ironią w głosie Kanthar.
- Nic z tych rzeczy.
Elena spojrzała na mnie ze zmartwieniem.
- Casius, jeżeli chciałbyś porozmawiać to...
- Nie, nie. Wszystko jest w porządku. - powiedziałem szybko. Za szybko, jak na gust Eleny i Kanthara, bo oboje zmierzyli mnie podejrzliwym spojrzeniem. Elena otworzyła usta z zamiarem przepytania mnie dokładnie i ze szczegółami, gdy do izby wpadł zdyszany Rainamar. Zmarszczył brwi i spojrzał krytycznie na swojego brata.
- Skąd wytrzasnąłeś tego cholernego wałacha! - zawołał, nawet nie starając się ukryć złości. Kanthar uśmiechnął się tylko głupio o wzruszył ramionami.
- Stary Bogdan sprzedał mi go po promocyjnej cenie!
- Wiedz, Kanthar, że stary Bogdan to oszust i krętacz a ta promocyjna cena to haczyk jak się patrzy! Jesteś naiwny jak człowiek! - skwitował go młodszy brat.
- Rainamar! - wtrąciła z oburzeniem Elena – Bez uprzedzeń rasowych, chłopcze!
Mój partner skrzywił się tylko, lecz nic nie odpowiedział.
- Przyznam, wałach jest trochę narwany...
- Trochę? - Rainamar wytrzeszczył na niego bursztynowe oczy – Prawie złamał mi rękę!
- Nie umiesz obchodzić sie z końmi i masz skutki! - bronił się Kanthar.
- Oczywiście! - warknął Rainamar, zakładając ręce na piersi. Elena i ja wymieniliśmy spojrzenia.
- Kochanie – zaczęła kobieta – Nie chcę być nachalna, ale martwię się o ciebie. Ostatnio zrobiłeś się bardzo nerwowy. Jeżeli masz problem to ja i Casius...
- Nie potrzebuję pomocy! - przerwał jej syn i spojrzał na mnie ze złością.
- Nie powiedziałam, że jej potrzebujesz, tylko że w razie problemu ja jestem dla ciebie. - wytłumaczyła mu spokojnie matka. Wyraźnie złagodniał słysząc ton jej głosu.
- Muszę się przejść. - powiedział w końcu, wyciągając do mnie rękę – Pójdziesz ze mną, kochany? - zapytał.
- Oczywiście. - zgodziłem się.
Wyszliśmy z jego rodzinnego domu i skierowaliśmy się do sadu, w którym lubiła przebywać jego droga siostrzyczka Amira.
- Kanthar zrobił kołyskę dla twojego siostrzeńca... bądź siostrzenicy. - zagadnąłem go.
- Wiem – zaśmiał się – Widziałem, jak kaleczył sobie palce młotkiem.
- Na pewno nie było tak źle – zastanowiłem się poważnie.
Dzień był wyjątkowo zimny i mokry. Cały ranek padało, ale teraz po ulewie pozostały tylko kałuże i błoto. Moje ciemne, skórzane buty zapadały się w mokrym podłożu. Będę musiał jej znów suszyć przez dwa dni. Skrzywiłem się na tą myśl.
- Coś cię męczy. Powiedz mi co? - poprosiłem ostrożnie i objąłem go w pasie. Milczał, ale dobrze przyjął pieszczotę. Ostatnio bardzo irytowały go wszelkie moje próby okazywania mu czułości więc zupełnie ich zaprzestałem. Nie czułem się jednak z tym dobrze, bo bardzo pragnąłem jego bliskości.
- Sam nie wiem, Casius. Martwi mnie wszystko. Nie podoba mi się ten szum wokół władzy, ani zapędy generała. Ludzie szepczą już coraz głośniej o wojnie. Szlachcice gotowi pobić się o wpływy... Nie chcę tych zmian... poza tym...
- Powiedz.
- Nie, to nie ważne. - odparł i wyswobodził się z mojego objęcia. Zatrzymałem się. On odsuwał się ode mnie. Z każdym dniem dawał mi dobitnie do zrozumienia, że ma niewielką ochotę, żeby ze mną rozmawiać, ba, żeby mnie widzieć. Nie wiedziałem jednak, co się dzieje a sam bałem się zapytać.
- Nie chcesz, to nie mów. - rzuciłem nie bez złości. Półork odwrócił się i przyjrzał mi badawczo.
- Nie jesteśmy dziś w humorze? - zapytał z przekorą w głosie.
- Powiesz mi wreszcie co się dzieje? Powiesz mi, czy może mam zgadywać? - powiedziałem, nie ukrywając w żaden sposób swojej irytacji. Spojrzał na mnie przedziwnie i zaczął się nad czymś zastanawiać.
- Właściwie... - odparł i potarł sobie policzek.
Wyczekiwałem odpowiedzi, ale nie nadchodziła. Rainamar gapił się na mnie bez wyraźnego powodu. W końcu nie wytrzymałem i z przejęciem zapytałem go:
- Mam coś na twarzy?
- Nie, dlaczego?
- Dziwnie na mnie patrzysz.
- Nie mogę popatrzeć na mojego narzeczonego? - zapytał z rozbawieniem, ale zaraz spoważniał i uciekł wzrokiem. Z początku nie pojąłem, o co mu może chodzić.
- Nic takiego nie... narzeczonego? - powtórzyłem dziwnym głosem. - Czy ty... - zacząłem niepewnie – Czy ty planujesz...
- Wyszło nie tak, jak miało wyjść. – tłumaczył półork, bardzo skonsternowany. - Casius, jeżeli ty chcesz... chcesz... bo ja bardzo... to znaczy...
- Oświadczasz mi się?
- Tak... to znaczy... Spieprzyłem to! - zawołał i odwrócił się. - Taka ważna sprawa, a ja ją spieprzyłem...
- Wręcz przeciwnie! - zaśmiałem się podchodząc do niego. - Ja też tego chcę. Oficjalnie... Kochany?
Nie zdołałem powiedzieć niczego więcej, gdyż półork objął mnie i mocno pocałował. Starałem się przyciągnąć go bliżej, spragniony jego bliskości. Oparł swoje czoło o moje, patrząc mi w oczy.
- Tera się słodko uśmiechasz...- zamruczał, gładząc mnie po plecach. Jego dłoń powoli zjeżdżała w dół.
- Mam powody – odparłem zaczepnie. - Mój piękny – dodałem, patrząc na jego twarz. Nos i uszy miał zaczerwienione od zimna. Oczy błyszczały, złocąc bursztyn jego tęczówek.
- Zaraz dam ci pięknego – zaśmiał się, unosząc mnie tak, jakbym nic nie ważył. Objąłem go za szyję, bojąc się, że obaj się przewrócimy na mokry i ubłocony trawnik.
- Rainamar, przestań! Czuję się jak jakaś dziewka!
- Och, na pewno nią nie jesteś – odrzekł, uśmiechając się nad wyraz sugestywnie.
- Zboczeniec!
- Z pewnością nie! - zaśmiał się i znów mnie pocałował, przyciskając mocno do siebie. Pogładziłem go po nieogolonym policzku. Rainamar uśmiechał się do mnie w sposób wskazujący jednoznacznie co chodzi mu po głowie.
- Może pojedziemy do domu – zaproponował nonszalancko.
- Może...
Cóż, tak oto zostałem narzeczonym Rainamara. Zaręczyny były dosyć niezwykłe, tak jak on sam z resztą. Nie, żeby mi to specjalnie przeszkadzało. Zająłem się polowaniem, ale o takiej porze roku jak późna jesień nie można było się zanadto popisać. Zapuszczałem się głęboko w las, a dni były coraz bardziej zimne i mgliste. Wreszcie nadeszła zima. Amira postanowiła zaczekać ze ślubem aż dziecko się urodzi. Nikt też nie chciał biesiadować zimą, nie wiedzieć czemu. Dom mieli przecież duży. Rainamara coraz bardziej zaczęły pochłaniać sprawy zawodowe. Cieszyła mnie jego radość, bo wiedziałem, jak zależy mu na wojsku. Pozostało mi więc jedynie wspierać go, tak jak on to czynił, kiedy postanowiłem się poświęcić myślistwu.

***


- Zaręczyny? - zawołał Deris, prawie krztusząc się przy tym winem, które podał do obiadu. Rainamar uśmiechnął się jak najszerzej potrafił.
- Myślałem, że się ucieszysz – powiedział z pozoru urażony. Deris zamyślił się przez chwilę, po czym wymienił spojrzenia ze swoją żoną.
- To głębokie zaskoczenie, chociaż nie powinienem być zdziwiony – przyznał ojciec.
- Cholera, gdyby Casius był samiczką pomyślałbym, że jest w ciąży! - zaśmiał się w głos Kanthar i uniósł swój kielich w górę – Zdrowie wasze, chociaż do ślubu nie dojdzie!
- Jak to? - Deris wbił w niego ciemne oczy.
- Przypomnij sobie, drogi ojcze, że nasze prawo zabrania mieszania krwi, nie wspominając już, że obaj są mężczyznami.
- Prawo prawem, ale co do mężczyzn to wierutne kłamstwo! - upierała się Amira, a jej twarz promieniała uśmiechem. - Osobiście widziałam parę jakichś ważnych szlachciców zawierających związek partnerski.
- Jak zwykle trzymasz stronę Rainamara!
- Nie Rainamara, tylko Casiusa! Tylko on chciał się ze mną bawić w dzieciństwie! - odparła z przekorą. Mina Kanthara była bezcenna.
- Wybaczcie dzieci... gratulacje w każdym razie. - wtrącił skonsternowany Deris i wychylił kielich wina.

***


- Uch, Casius! - lamentował Bras. – Nie wyglądasz najlepiej, chłopie!
- Nie czuję się najlepiej, ale to pewnie przez jedzenie - przyznałem, uśmiechając się na siłę.
- A mnie to wygląda na paskudną gorączkę! - zawołał Gavin, taksując mnie krytycznym spojrzeniem.
- Wypluj te słowa! - żachnął się Bras, wykonując przy tym jakiś znak, którego pobożni ludzie nadużywali.
- Nic mi nie jest. Do południa powinno przejść – uspokajałem myśliwych, starając się uśmiechać.
- O tak! Nie dalej jak rok temu kupiec Trevor chodził po straganach i też narzekał na złe samopoczucie a tydzień później już go na deskach wynosili! - straszył Gavin, wytrzeszczając na mnie oczy.
- Z pewnością nie będzie aż tak źle! - przerwałem mu te wywody. On jednak nie wydawał się ani trochę przekonany.
- Może powinien obejrzeć cię medyk? - zaproponował w końcu, próbując ewidentnie przemówić mi do rozsądku. Zastanowiłem się nad tym i zgodziłem się do niego zajrzeć, tylko dlatego, żeby myśliwy przestał mnie już męczyć.
Jadąc do domu zastanawiałem się nad tym, czy rzeczywiście powinienem zobaczyć się z tym głupim medykiem. Co prawda nie czułem się aż tak źle i wierzyłem, że mi przejdzie. Właśnie dostałem całkiem intratne zlecenie na wilcze skóry. Nie uśmiechało mi się polowanie w zimowym lesie, ale nie miałem wyboru. Trzeba było z czegoś żyć, a płaca Rainamara nie była rewelacyjna.
Zajechałem pod naszą chatę i zwlokłem się z konia. Doprawdy, nie wiem skąd wziął się ten ból głowy. Odprowadziłem Czerwonego Demona do stajni i oporządziłem go z najwyższą starannością. Nakarmiłem też przy okazji Kryształa, który przywitał mnie głośnym rżeniem. Stwierdziłem nagle, że przydało by się trochę drwa do kominka i obszedłem dom, żeby dostać się do komórki. Nagle zakręciło mi się w głowie a w uszach zaszumiało.
- Cholera. - przekląłem pod nosem, opierając się o ścianę komórki. Było mi cholernie zimno, choć miałem na sobie swoją najlepszą kurtkę, podszytą ciepłym futrem. Wróciłem do domu, postanowiwszy przyniesienie drewna zlecić Rainamarowi. Wwlokłem się do domu i usiadłem na podłodze, przed kominkiem. Palił się w nim ogień – znak, że półork musiał być w domu. Chwilę potem rzeczywiście go zobaczyłem. Wszedł właśnie do izby, na wpół rozebrany, wycierając swoje czarne włosy ręcznikiem.
- Nie jest ci zimno? - zapytałem z wyrzutem. Od samego patrzenia na niego przechodziły mnie dreszcze. Zaśmiał się.
- Nie przesadzaj. Tu jest ciepło, kochany.
- Nie. - rzuciłem pod nosem, próbując ogrzać się przy kominku.
- Jak tam w Gildii? Owocny wyjazd? - zaciekawił się.
- Owszem. Polowanie na wilki. - próbowałem się uśmiechnąć, ale zamiast tego zaszczękałem tylko zębami.
- Dobrze się czujesz, Casii? Źle wyglądasz – zawyrokował Rainamar.
- Dziękuję – parsknąłem złośliwie.
- Nie obrażaj się bez powodu. Martwię się, to wszystko. - wytłumaczył półork, siadając na jednym z foteli.
Wstałem, żeby przynieść sobie dodatkowy koc z sypialni. Zdołałem do niej wejść, tyle pamiętam, lecz potem poczułem, że straciłem kontakt z pewnym gruntem. Świat przede mną zamazywał się niewyraźnie aż w końcu zanikł na dobre.

***


- Na miłość Stwórcy! Zapalenie płuc? - krzyknęła żałośnie Elena – Jak mogłeś nam nie powiedzieć?! - dodała, zwracając się do syna. On tylko wzruszył bezradnie ramionami.
- Nie chcieliśmy was martwić.
- Nie chcieliście nas martwić? To mogło się skończyć dla Casiusa o wiele gorzej! Powinieneś się cieszyć, że ktoś nam powiedział! - oburzyła się kobieta.
- Wiem... po prostu...
- Na prawdę, wszystko już jest dobrze – powiedziałem, ale jak na złość zebrało mi się na kaszel. Rainamar spojrzał na mnie z paniką, rodzącą się w jego bursztynowych oczach.
- Widzisz! Jest jeszcze chory! Wspaniale się zajmujesz swoim narzeczonym. - ucięła krótko. Jej syn spuścił głowę i coś wymamrotał pod nosem.
- Rainamar się mną zajmował, Eleno, chociaż wcale tego nie potrzebowałem. - stwierdziłem. Ona jednak nie wydała się ani trochę przekonana moim gadaniem.
- Coś ty zrobił, na wszystkich potępionych, że nabawiłeś się tak poważnej choroby? - zapytała z troską w głosie. Nie mogłem jej winić, że się mną przejmuje, w końcu od najmłodszych lat zastępowała mi matkę.
- Sam nie wiem – przyznałem – Zbierałem drzewo w lesie, polowałem...
- Pozwoliłeś mu wyjść w taki mróz? - zapytała z pretensją Elena. Jej syn tylko przewrócił oczami w geście rozpaczy.
- Co ja mogę? Nie zabronię mu przecież wyjść z domu! - oburzył się. Oparł się o ścianę i zacisnął powieki. Wiedziałem, że ma dosyć gadania swojej matki. Ja także nie czułem się najgorzej. Przecież był u nas medyk z miasta a poza tym choroba zdawała się mijać.
- Dobrze. Przygotuję coś do jedzenia. - zarządziła – Dobrze, że idzie wiosna.
Elena wyszła, szeleszcząc długą spódnicą. Rainamar usiadł na łóżku obok mnie i westchnął głośno, dla podkreślenia swojej sytuacji.
- Zająłem się tobą. - powiedział w końcu, bardziej do siebie, niż do mnie. - Dlaczego ona myśli, że jestem nieodpowiedzialnym szczeniakiem?
- Znasz własną matkę, Rainamar. - przerwałem jego wywody. Spojrzał na mnie dziwnie, ale nie odpowiedział.
- Strasznie się przejęła. - dodałem, próbując podtrzymać naszą konwersację. Odpowiadała mi jedna cisza i równy rytm oddechów Rainamara. Przysunąłem się bliżej i przytuliłem do niego.
- Bałem się o ciebie. - rzekł wreszcie, ściszonym głosem. - Miałeś bardzo wysoką gorączkę... To wszystko... - dodał i wstał nagle. Nie wiedziałem, co się z nim dzieje. Wciąż byłem jeszcze bardzo słaby i nie myślałem o niczym innym, jak o sobie i swojej chorobie. Przekląłem siebie w myślach. Powinienem bardziej zwracać uwagę na jego nastroje. Zwłaszcza ostatnio. Coś dziwnego działo się między nami, od powrotu z lasu. Rainamar mało się odzywał, często znikał z domu pod pretekstem służby, czy nauki walki nowych rekrutów. Nawet nie miałem wrażenie, że mnie unikał. On to robił z rozwagą.
- Odpoczywaj, Casius. Idę pomóc matce.

***


- Dziadek chce was obu widzieć. - oznajmił dziwnie poważnym tonem Deris.
- Tak... stary Armin Ashghan mnie nie cierpi. Zastanawiałem się nawet, czy ta jawna niechęć nie przerodziła się w nienawiść. Elena twierdziła, że miała ten sam problem, ale nastawienie orka zmieniło się wraz z pojawieniem się dzieci. W moim przypadku ocieplenie stosunków rodzinnych raczej nam nie grozi.
- Znów? Niby po co? - zapytał Rainamar, a w jego głosie brzmiał sceptycyzm. Deris przez chwilę na niego patrzył, lecz nic nie mówił. Jednak po zmianie wyrazu twarzy mojego narzeczonego mogłem wnioskować, że nie chodzi o nic miłego. - Nie może dać sobie spokoju? Dałem mu jasno do zrozumienia, że jego aprobata, błogosławieństwo czy co też sobie jeszcze wymarzy nie jest mi do niczego potrzebne! - dodał ze złością Rainamar.
- Mimo wszystko należy mu się szacunek, synu. Nie zapominaj, że to mój ojciec.
- W takim razie mógł kierować tobą, nie mną! - warknął w odpowiedzi Rainamar, krzyżując ręce na piersi.
- O ile w ogóle tobą można pokierować. - rzekł z powątpiewaniem Deris. - Dosyć tej poważnej rozmowy! Zaczynam być zmęczony na samą myśl o jutrzejszym spotkaniu. - To powiedziawszy Deris pożegnał się i wyszedł.
- Nie powinieneś się tak unosić, Rainamar. Przecież nic się nie stało. Twój dziadek mnie trochę nie lubi... owszem, ale...
- Co znowu? Jeżeli lubisz, gdy cię obrażają, proszę bardzo! Ja nie mam zamiaru tego znosić!
- Więc nie chodzi tu o mnie, tak? Może to nie był najlepszy pomysł.. - zastanowiłem się. Sam nie chciałem się do tego przyznać, ale stosunek Rainamara do całej sprawy zabolał mnie.
- O czym ty mówisz? Nie widzisz, że z twojego powodu pokłóciłem się z każdym z którym się dało? Nie rozmawiam z dziadkiem, z braćmi ojca, przez długi czas rada starszych nie chciała wyrazić zgody na moją cholerną służbę w wojsku! - wyrzucił mi.
- Więc to wszystko moja wina?
- Czy ja coś takiego powiedziałem? Gdyby mi nie zależało, nie zaprzątałbym sobie głowy idiotycznymi sprzeczkami. Posłuchaj mnie, mam już prawie trzydzieści lat i serdecznie dosyć wszelkich niespodzianek! Ja naprawdę chcę tego nudnego życia w naszym domu, z tobą, z moim partnerem.
- A dzieci? Przecież...
- Nie można mieć wszystkiego. - przerwał mi Rainamar. Ujął moją twarz w dłonie i zmusił do spojrzenia na siebie. Ta rozmowa zaczynała mnie męczyć. Bałem się też, że zaprowadzi nas do sytuacji, z której nie znajdziemy wyjścia. Dotychczas nie przykładałem wielkiej wagi do tego całego partnerstwa. Ostatnie dni dały mi jednak do myślenia. Rainamar na pewno nie tak wyobrażał sobie swoje życie.
- Przepraszam. Zachowuję się jak jakaś panienka.
- Nie prawda. Masz wątpliwości, nie dziwię się. Wiem jedno, Casii, chcę być z tobą. Gdyby ktoś powiedział mi kiedyś, że będę kochać tak mocno, wyśmiałbym go. To mi daje siłę, Casius. Wiem, że nie ważne, co się wydarzy, mam ciebie.
- Kocham cię – wyszeptałem, uśmiechając się. Rainamar odwzajemnił mój uśmiech i pocałował mnie lekko.
- Chciałbym cię zobaczyć, ubranego jedynie w obrączkę – rzucił, śmiejąc się w głos.
- Zawsze podniecały cię dziwne rzeczy. - skwitowałem, głaszcząc go po czarnych włosach. Nie zauważyłem nawet, kiedy przestał je obcinać, a warkocz sięgał mu już do pasa. - Dobrze ci w długich włosach.
- Wiem o tym.
- Bawisz się ze mną? - zapytałem, uśmiechając się paskudnie. On jednak nic nie odpowiedział, tylko pocałował mnie w szyję.
- Co powiesz, gdybym cię tak pięknie zerżnął?
- Cały romantyzm szlag trafił, Rainamar. - odparłem ironicznie. On jednak zdawał się tym nie przejmować. Podniósł mnie i zarzucił sobie przez ramię, jakbym nic nie ważył. - Rainamar, nie wygłupiaj się! Ktoś to zobaczy!
- Mówisz tak, jakby dorośli ludzie nie wiedzieli, co się robi ze swoim narzeczonym. - powiedział i dla wzmocnienia swoich słów klepnął mnie po tyłku. Zezłościło mnie to przede wszystkim. Nie wiem kiedy znaleźliśmy się w jego starym pokoju. Nie za wiele się tam zmieniło, nie licząc świeżej pościeli i nowego stolika. Rainamar bezceremonialnie rzucił mnie na łóżko i zaczął się rozbierać.
- Na co czekasz, człowieku? Pospiesz się, zanim zedrę to z ciebie.
- Ktoś tu się bardzo napalił. - postanowiłem go trochę podrażnić. Wiem, że to nie był najlepszy pomysł, ale koniec końców warto było. On tylko zawarczał ostrzegawczo. Usiadłem na łóżku, opierając się o wezgłowie. Mój słodki narzeczony mocował się z klamrą od paska. Rainamar miał bardzo harmonijną budowę ciała. Jeszcze jedna zaleta posiadania człowieka jako jednego z biologicznych rodziców. Z racji wykonywanego zawodu, mógł pochwalić się szczupłą sylwetką z wyraźnie zarysowanymi mięśniami.
- Nie patrz na mnie w ten sposób, bo cię przywiążę do łóżka i zgwałcę.
- Chodź do mnie, kochany. - rzuciłem ze śmiechem, próbując rozpiąć swoją kurtkę. Nie trzeba było mu tego dwa razy powtarzać. Położył się obok mnie i pocałował zachłannie, mocno, tak, że poczułem jego ostre kły na moich ustach. Czułem, że to nie będzie długo trwało.
- Stwórco, dłużej nie wytrzymam – powiedział i pogłaskał mój policzek, po czym włożył mi dwa palce do ust. Od razu zrozumiałem, o co mu chodzi. Patrzał na mnie z bliska, kiedy ssałem jego palce i napalał się jeszcze bardziej. Sam nie mogłem pojąć, co w tej idiotycznej czynności niektórzy znajdują tak podniecającego. Rozpiąłem spodnie i ściągnąłem je.
- Dobrze, Casius – uśmiechnął się, po czym pocałował mnie.
- Weź mnie wreszcie. - rozkazałem, rozsuwając szerzej nogi.
- Chcesz tego, prawda? Chcesz mnie poczuć w sobie, jak wypełniam twoje gorące wnętrze. - zamruczał i ugryzł mnie lekko w ucho. Nastrój mu dopisywał, mimo wcześniejszej kłótni. A może dlatego?
- Dotknij mnie, Rainamar, proszę... - wyszeptałem, ale zamiast jego pieszczot, poczułem jego palce we mnie. Obrócił lekko dłonią, po czym wycofał się i znów uczynił to samo. Objąłem go spontanicznie, przyciskając mocno do siebie. Zaśmiał się i pocałował lekko w szyję i obojczyk.
- Jesteś słodki, Casii. - powiedział, głaszcząc mnie po włosach – Taki piękny.
- Podobam ci się? - żartowałem. On tylko uśmiechnął się na wpół złośliwie na wpół rozbawiony.
- Wiesz, co mi się najbardziej podoba? - zapytał – Oczywiście prócz twoich zielonych oczu, twoich ust i tych piegów na nosie?
- Przejdź do rzeczy... - uciąłem krótko.
- Niecierpliwy? - zaśmiał się, muskając lekko palcami moją męskość. Natychmiast jednak przerwał, gładząc mnie po udach. W końcu uniósł moje nogi i pchnął, wchodząc we mnie całkowicie. Wstrzymałem oddech, chwytając prześcieradło. Zabolało. Wypuściłem powietrze, starając się rozluźnić. Rainamar pocałował mnie, próbując uspokoić.
- Kochany...
- Weź mnie. Pokaż mi do kogo należę. - O Stwórco, sam nie wierzyłem, że to mówię, ale podniecenie iskrzące się w jego oczach wynagradzało mi wszystko.

***

Zjawiłem się przed gabinetem dziadka Rainamara dosyć wcześnie. Ze środka słyszałem dźwięki rozmowy, którą stary ork prowadził ze swoim synem, Derisem.
- Tak, tak, Deris! Idź, ale nie zapomnij przysłać do mnie swojego nieposłusznego syna i tego ludzkiego szczeniaka.
- Nie obrażaj moich dzieci.. tato – odparł Deris, przesadnie akcentując ostatnie słowo. Obaj nie zdawali sobie sprawy, że wszystko dokładnie słyszę.
- Kochany... - usłyszałem szept mojego narzeczonego. Spojrzał na mnie pytająco, następnie na ojca i dziadka – Dlaczego nie wchodzisz?
- Ja...
- Przestań być tak naiwny, Deris! Wszyscy tańczą, jak zagra im Rainamar. Pozwoliłeś mu na zbyt dużo, a teraz są tego efekty! Wystarczającą hańbą było już to, że Casius jest mężczyzną. Ludzkim mężczyzną.
- Elena też nie była odpowiednia!
- Twoja żona była pyskatą panienką z dobrego domu! Miałem prawo mieć wątpliwości. Tu ich nie posiadam. Ten związek jest ujmą na honorze naszej rodziny.
- O jakim ty honorze mówisz! - obaj usłyszeli głos Rainamara. Jego twarz wykrzywiona była w grymasie złości. Policzki poczerwieniały a dłonie zacisnęły się w pięści.
- Rainamar! - prawie wykrzyknął zaskoczony stary ork. Przeszedł się wzdłuż pokoju, rzucając mi nienawistne spojrzenie. - Może to i lepiej, że jesteście tu wszyscy. Powiem wprost. Ten związek to istne nieporozumienie! Wychowywałeś to ludzkie szczenię jak własnego syna a potem pozwoliłeś, by twoje dziecko zrobiło coś takiego?
- To nie ma znaczenia! - wtrącił Rainamar.
- Być może. Powiedz mi, jak sobie wyobrażasz życie z tym człowiekiem? On ci nie da szczęścia, ni spełnienia. W dodatku to mężczyzna! Nie będziecie mieli dzieci! Dlaczego nie możesz postępować tak, jak twoje rodzeństwo, jak reszta naszego klanu! Za co pokarał mnie Stwórca, sprowadzając pod wasz dach tego szczeniaka!
- Przestań o nim mówić w ten sposób! Co ty możesz wiedzieć o życiu? Zamknąłeś się na innych, grzebiąc się w swoich zakłamanych przeświadczeniach!
- Uszanuj mój wiek., Rainamar! Zdaję sobie sprawę, że nie jestem w stanie niczego ci zabronić, ale chcę, żebyś wiedział jedno. Nie znajdziesz żadnej pomocy u mnie, ani w naszej rodzinie, jeżeli zostaniesz ze swoim szczeniakiem. Na decyzję klanu nie mam już wpływu, ale dla nas nie istniejesz.
Półork wbił zaskoczone spojrzenie w osobę dziadka. Wszystkie mięśnie napięły się mimowolnie. Milczał przez chwilę, jakby rozważając słowa starego orka. Deris usiadł ciężko na krześle, mamrocząc coś pod nosem.
- Skoro taka jest twoja wola... - rzekł bardzo spokojnie Rainamar i ruszył w stronę wyjścia. - Kochany – zwrócił się do mnie, wyciągając rękę. Obaj wyszliśmy z pracowni jego dziadka, nie zamieniając ani słowa. Czułem, że gotują się w nim sprzeczne emocje, ale nie dał po sobie tego poznać. Nagle zatrzymał się i bez słowa przytulił mnie mocno.
- Rainamar...
- Pamiętaj, cokolwiek oni powiedzą, ja nie przestanę cię kochać.
- Nie mów do mnie, jak do panienki. - rzuciłem, nie wypuszczając go z ramion. O dziwo, nie obraziło go to. Uśmiechnął się gorzko i pokręcił głową.
- Chodź, kochany.

***


Nie widziałem powodów do dalszego popadania w depresję, więc postanowiłem wrócić do pracy. Wiosna nadeszła a mnie brakowało zajęcia. Zgłosiłem się do zarządcy Gildii, sir Derramona Faitha. Obejrzał mnie za wszystkich stron z wielkim sceptycyzmem w oczach.
- Czy aby na pewno jesteś gotów, by pracować? - zapytał z powątpiewaniem.
- Mam jakiś wybór? - zapytałem.
- Ano masz przecież Rainamara... - rzekł ostrożnie.
Pokręciłem przecząco głową.
- Nie mogę całe życie polegać tylko na nim, Darramon. Masz te robotę, czy nie?
- Ano mam, dziecko. Szlachcianka z posiadłości za miastem na wschodzie bardzo nalegała na polowanie.
- Z posiadłości Zielony Zakątek? - zastanowiłem się głośno.
- Tak, właśnie tam. - odparł Faith, otwierając drzwi na zewnątrz. Obaj wyszliśmy na dziedziniec przed budynkiem Gildii. - Jej ojciec dobrze zapłaci za upolowanie kilku zająców. - zaśmiał się.
Wtedy to zauważyłem Rainamara, który wydawał się być pochłonięty rozmową z jakimś nieznajomym mi mężczyzną. Przyjrzałem mu się uważniej. Był to jasnowłosy, dosyć wysoki człowiek. Miał na sobie dziwną zbroję, pokrytą wzorami, przypominającymi ostre pnącza. Podobna była do tych, jakie robią w Północnych Landach.
- Kim jest ten człowiek? - zapytałem zaintrygowany.
- To najemnik – rzekł Darramon Faith, także zwracając wzrok w jego stronę.
- Co, na wszystkich potępionych, robią tu najemnicy?
- Ano, moje dziecko, zostali wynajęci przez przybocznych generała Gustava. Królewska Gwardia odmówiła mu posłuchu.
- Gwardziści się zbuntowali? - zapytałem z niedowierzaniem.
- Ano, gdzie ty żyłeś przez te wszystkie tygodnie? - zawołał Faith, załamując ręce.
- Lepiej nie pytaj. Wracając do gwardzistów... Przecież to wydaje się nieprawdopodobne! Przysięgali wierność królowi...
- Królowi, owszem, ale nie generałowi.
- Uważasz, że Gustav nie jest do końca oddany władcy? - zdziwiłem się. Nigdy specjalnie nie interesowała mnie polityka. Będąc żołnierzem wykonywałem rozkazy, o nic nie pytając. Być może był to błąd.
- Nie do końca? On aż kipi chęcią rządzenia! Ta ambicja wylewa mu się uszami! - zawołał poirytowany Darramon. - Gustav widzi szansę w tym, że król nie ma męskiego potomka. On ma syna, którym, manipuluje, jak mu się rzewnie podoba! Do ślubu także go zmusi! Nie dba nawet, co sądzi o tym rada możnych. - objaśnił mi swój pogląd na tą sprawę zarządca Gildii.
- To brzmi prawdopodobnie. Rainamar też coś kiedyś o tym wspominał. Załóżmy, że jakiś czas temu rozpoczął swa krucjatę do tronu, poprzez popieranie tych idiotycznych praw. Choćby prawo zakazu mieszanych małżeństw.
- Nie wiem, czy jesteś tego świadom, Casiusie, ale on wiedział dokładnie co dzieje się między tobą a Rainamarem. Bał się jedynie tego, że w razie konfliktu będzie miał do czynienia z klanem Orków. - powiedział bardzo poważnie Darramon.
- Zdawałem sobie sprawę.. - odparłem niechętnie. Tak, dokładnie wiedziałem, jak ludzie postrzegali mój związek z Rainamarem. Słyszałem, co o nas mówili. Brzydzili się mną, owszem, ale mało mnie obchodziło ich zdanie.
- Wracając do Gustava – uznałem za słuszne to, by zmienić temat – Powiedz mi, co się stanie, jeśli konflikt się zaostrzy i doprowadzi to do wojny domowej?
- Wtedy, moje dziecko, będziemy mieli jeszcze mniej do powiedzenia niż teraz. Nie mamy nawet za kim się opowiedzieć przeciw Gustavowi. - rzucił ponuro, spoglądając w niebo. - Piękny mamy dzisiaj dzień, doprawdy! - dodał i skierował się w stronę gospody.
Dzień był rzeczywiście znakomity. Wiosenne słońce budziło do życia to powolne miasto. Rynek zapełniał się straganami z towarami najróżniejszej maści. Uwielbiałem tu przychodzić jako dziecko.
Nieznajomy zbliżył się do Rainamara i objął go lekko ramieniem. Wyglądało to na przyjacielski gest, ale to wytłumaczenie nie powstrzymało rodzącego się we mnie uczucia zazdrości. Do cholery, mógłbym odrąbać mu tę łapę! Sam nie wiem, skąd nagle opanowała mnie wściekłość. Poszedłem prosto do gospody, gdzie zamówiłem sporą partię jakiegoś kiepskiego alkoholu.