Zaparz mi herbat臋 21
Dodane przez Aquarius dnia Wrze秐ia 29 2012 11:17:53
Rozdzia艂 jedensty - Pozna艅 po raz drugi, czyli ma艂y my艣liciel i wych艂odzony panikarz.





To ju偶 chyba stawa艂o si臋 regu艂膮, 偶e pod koniec roku szkolnego 艁ukasz wpada艂 w nastr贸j ma艂ego my艣liciela. Moment, w kt贸rym musia艂 zajrze膰 do szafy i sprawdzi膰 stan marynarki oraz spodni zawsze wyzwala艂 w nim d艂ugie 偶yciowe rozwa偶ania. Z rozrzewnieniem wspomina艂 czas, kiedy ubiera艂 je po raz ostatni – w tym wypadku chodzi艂o oczywi艣cie o pocz膮tek roku szkolnego. A teraz, niby oka mgnienie, ju偶 szykowa艂 si臋 na jego koniec. Jak ten czas szybko mija.
Ostatnich dziesi臋膰 miesi臋cy d艂u偶y艂o mu si臋 niemi艂osiernie, przynajmniej dop贸ki nie stan膮艂 przed wspomnian膮 szaf膮 w poszukiwaniu galowego stroju. Dopiero wtedy uderzy艂o w niego, 偶e to ju偶 koniec drugiej liceum. 呕e cho膰 ledwie chwil臋 temu przyszed艂 do tej szko艂y, ju偶 w艂a艣ciwie dawno sta艂 za p贸艂metkiem. Dwa miesi膮ce wakacji pewnie przelec膮 jak z bicza strzeli艂 i znowu b臋dzie trzeba przywdzia膰 ten piekielny czarny uniform, ale wtedy b臋dzie o wiele gorzej. Wszyscy ju偶 b臋d膮 chrzani膰 o maturach i rozdawa膰 wyk艂ady moralno-mobilizacyjne jak ulotki przed hipermarketem. G艂upota. Robi膮 to pewnie rok w rok, a i tak wszyscy si臋 obudz膮 dopiero po Wielkanocy.
艁ukasz gwa艂townie zamkn膮艂 drzwi szafy, trzaskaj膮c nimi teatralnie. 艁upni臋cie przywr贸ci艂o go nieco do rzeczywisto艣ci.
Wiele si臋 zmieni艂o w ci膮gu ostatnich miesi臋cy. Jego zwi膮zek z Sebastianem zaraz b臋dzie obchodzi艂 pierwsz膮 rocznic臋, bo przecie偶 zeszli si臋 jako艣 pod koniec pierwszej klasy. 艁ukasz nie pami臋ta艂 dok艂adnie kiedy, ale nie wini艂 si臋 za to – doskonale pami臋ta艂 jednak, 偶e pierwszy poca艂unek zaliczyli pod wp艂ywem upojenia alkoholowego.
Ch艂opak nie potrafi艂 si臋 nie u艣miechn膮膰 na to wspomnienie. Amory pr贸bowa艂y najpierw podej艣膰 do nich po ludzku, ale najwyra藕niej byli zbyt oporni, wi臋c mi艂osne bo偶ki w desperacji si臋gn臋艂y po procenty. Metody stare, ale jare. 艁ukasz czu艂, 偶e to zdarzenie b臋dzie wywo艂ywa艂o u艣miech na jego ustach ju偶 do ko艅ca 偶ycia. W pierwszy zwi膮zek wpad艂 z kopa i z butelk膮 w贸dki w r臋ce. To si臋 nazywa dobry pocz膮tek!
Ale uda艂o im si臋. 艁ukasz nie m贸g艂 wr臋cz w to uwierzy膰, kiedy sobie u艣wiadomi艂, 偶e to ju偶 rok. Nie dwa, trzy miesi膮ce. Wraz z Sebastianem trzymaj膮 si臋 ju偶 rok, nie licz膮c oczywi艣cie tej sze艣ciomiesi臋cznej gry wst臋pnej.
Jak to si臋 w 偶yciu dziwacznie plecie. Do 艁ukasza dopiero p贸藕niej tak naprawd臋 dotar艂o, 偶e w rzeczywisto艣ci podoba艂 si臋 Sebastianowi od samego pocz膮tku.
Mniejsza o jego 艣lepot臋. Grunt, 偶e wreszcie sko艅czyli b臋d膮c razem.


Ch艂opak zaczyna艂 rozumie膰, co to znaczy by膰 z kim艣 w zwi膮zku. Pami臋ta艂 te wszystkie chwile, kiedy wiod艂o si臋 im raz lepiej raz gorzej. Kiedy pojechali na wystaw臋 do Poznania, jeszcze tak bardzo niepewni siebie nawzajem. Zd膮偶yli si臋 lepiej pozna膰 przez ostatni rok. Nie zawsze by艂o 艂atwo. 艁ukasz doskonale pami臋ta艂 moment, w kt贸rym uderzy艂 Sebastiana, zaraz po wielkiej k艂贸tni o 艁ucj臋. Kr贸tkow艂osy nawet ju偶 nie potrafi艂 przywo艂a膰 jej twarzy. Ot, jaka艣 tam laska. Nie mia艂a najmniejszego znaczenia. Liczy艂o si臋 tylko to, 偶e ich sk艂贸ci艂a, ale te偶 to, 偶e po wszystkim zbli偶yli si臋 do siebie jeszcze bardziej. Gorzej by艂o tylko z tym feralnym Sylwestrem. Ta sprawa w艂a艣ciwie nie zosta艂a do ko艅ca rozstrzygni臋ta. Po prostu ucich艂a.
艁ukasz kompletnie nie wiedzia艂, co z ni膮 zrobi膰, wi臋c te偶 nie porusza艂 tego tematu. Z drugiej strony wyczu艂 r贸wnie偶, 偶e Sebastian ma jakie艣 „ale” do jego przysz艂o艣ci. Tylko jak to mo偶liwe, skoro 艁ukasz swojej przysz艂o艣ci jeszcze nawet nie zna艂? Nie mia艂 plan贸w? Ch艂opak mia艂 wra偶enie, 偶e Sebastian poczu艂 si臋 w jaki艣 spos贸b wykluczony, tylko dlaczego?
艁ukasz po prostu chcia艂 unikn膮膰 sytuacji, w kt贸rej musia艂by wybiera膰 mi臋dzy rodzin膮 a Sebastianem. To s膮 zbyt wielkie rzeczy i zbyt wielkie decyzje jak na umys艂 osiemnastolatka. Ju偶 wola艂 si臋 zamartwia膰 t膮 cholern膮 matur膮.
*

Mieszkanie babci Sebastiana okaza艂o si臋 by膰 naprawd臋 sporym domem z ogrodem. 艁ukasz bynajmniej si臋 tego nie spodziewa艂. Stan膮wszy przed czarn膮 furtk膮, przez moment zbiera艂 szcz臋k臋 z pod艂o偶a, nie mog膮c uwierzy膰 w艂asnym oczom. Teren otoczony ogrodzeniem z zielonej siatki, zwie艅czony wspominan膮 czarn膮 furtk膮 oraz zdalnie sterowan膮 bram膮. Ro艣liny posadzone wzd艂u偶 siatki skutecznie ogranicza艂y widok tego, co znajdowa艂o si臋 na dzia艂ce. Ogromnie wyro艣ni臋te tuje stanowi艂y ogrodzenie samo w sobie i z pewno艣ci膮 doskonale t艂umi艂y ha艂as. Nie, 偶eby 艁ukasz zamierza艂 by膰 jako艣 specjalnie g艂o艣ny – chocia偶 je艣li chodzi o Sebastiana, mo偶na by ju偶 polemizowa膰.
Ch艂opak przekroczy艂 furtk臋 maj膮c wra偶enie, jakby wkracza艂 do jakiego艣 ba艣niowego kr贸lestwa, zupe艂nie oderwanego od rzeczywisto艣ci. Stawiaj膮c pierwsze kroki na 艣cie偶ce wy艂o偶onej drewnianymi, wbitymi w ziemi臋 ko艂kami, 艁ukasz nie potrafi艂 zrozumie膰, jak kobieta w wieku emerytalnym by艂a zdolna o to wszystko zadba膰. I to jeszcze niezam臋偶na kobieta!
I wtedy w oczy rzuci艂o mu si臋 co艣 tak przera偶aj膮cego, 偶e a偶 stan膮艂 w miejscu niczym wmurowany.
Elewacja.
– Ten kolor mnie boli – szepn膮艂 do Sebastiana, nie mog膮c ukry膰 dezaprobaty. – Jak to mo偶liwe, 偶e ten sam cz艂owiek, kt贸ry urz膮dza艂 ten ogr贸d, wybra艂 na elewacj臋 brudny pomara艅cz? – zapyta艂 z niesmakiem.
D艂ugow艂osy u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem.
– Dziadek macza艂 w tym palce. Kiedy jeszcze 偶y艂, oczywi艣cie – doda艂 ch艂opak pr臋dko, widz膮c zdumion膮 min臋 艁ukasza. – Chcia艂 pomara艅cz, wi臋c dali pomara艅cz, a po jego 艣mierci babcia nie chcia艂a zmienia膰. Tylko co kilka lat od艣wie偶a ten kolor, cho膰 wiem, 偶e nikomu si臋 to nie podoba – ani mojej mamie, ani mnie, ani s膮siadom i powiem wi臋cej – babci te偶 si臋 nie podoba. To tylko sentyment.
艁ukasz pokiwa艂 g艂ow膮. Takie wyja艣nienie m贸g艂 zrozumie膰.
– Ale ogr贸d ma naprawd臋 przepi臋kny – doda艂, rozgl膮daj膮c si臋 wok贸艂 siebie.
– Za domem jest ma艂e oczko wodne z rybkami – raczy艂 wspomnie膰 Sebastian, ciesz膮c si臋 radosn膮 min膮 艁ukasza. Ch艂opak zerka艂 na dom i ogr贸d tak, jakby nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e sp臋dz膮 tu nast臋pne dwa tygodnie sam na sam.
– Nie gadaj, naprawd臋? – Kr贸tkow艂osy odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie w stron臋 Sebastiana. – Niesamowite! Tu jest pi臋knie! – zachwyca艂 si臋 z coraz wi臋kszym entuzjazmem. – No nie licz膮c tej elewacji – doda艂 szeptem pod nosem, 偶eby nie by艂o wida膰, jak bardzo si臋 ucieszy艂, kiedy to wszystko zobaczy艂. Sebastian, oczywi艣cie, nie da艂 si臋 zwie艣膰 ani na sekund臋.
– Spokojnie, spokojnie – za艣mia艂 si臋 d艂ugow艂osy. – Wnie艣my chocia偶 te walizki do domu, potem si臋 b臋dziemy mogli przej艣膰 w ko艂o i porozgl膮da膰, dobra? – Kto艣 musia艂 st膮pa膰 twardo po ziemi, a oni przecie偶 ledwie przekroczyli furtk臋, ci膮gn膮c za sob膮 wszystkie swoje szparga艂y. 艁ukasz najwyra藕niej zupe艂nie przesta艂 to zauwa偶a膰.
– No dobra – westchn膮艂 z rezygnacj膮 brunet. Jego oczy wci膮偶 jednak taksowa艂y dok艂adnie ka偶dy detal tego domu. 艁ukasz ju偶 wiedzia艂, 偶e na pewno zostanie on uwieczniony w jego szkicowniku.
Czysta, czerwona dach贸wka o wiele bardziej pasowa艂aby do piaskowego koloru, kt贸ry 艁ukasz najch臋tniej widzia艂by na tej elewacji, ale gdyby nie zauwa偶y膰 tego pomara艅czowego, sama prezentowa艂a si臋 ca艂kiem nie藕le. Okna dachowe zosta艂y przes艂oni臋te do po艂owy roletami, a mniejsze daszki na froncie i z lewego boku domu os艂ania艂y dwa wej艣cia. 艁ukasz stan膮艂 przed jednym z nich. Do prostych, drewnianych drzwi prowadzi艂y marmurowe schody – wedle podejrze艅 艁ukasza cholernie 艣liskie po opadach 艣niegu i deszczu. Tym razem na szcz臋艣cie pogoda im dopisywa艂a i tak mia艂o pozosta膰 przynajmniej w pierwszym tygodniu.
Po prawej stronie ogrodu, ci膮gle patrz膮c od frontu, widnia艂 kamienny grill, a przed nim drewniany st贸艂 z krzes艂ami – to ostatnie w niewielkiej altance, zbudowanej r贸wnie偶 z drewna, rzecz jasna. 艁ukasz si臋 na grillowaniu za bardzo nie zna艂, chocia偶 podejrzewa艂, 偶e w ostateczno艣ci da艂by sobie jako艣 z tym rad臋. Mimo to altank臋 mo偶na by艂o wykorzysta膰 i bez przyrz膮dzania mi臋sa – to przecie偶 idealne miejsce na kaw臋, herbat臋, piwo, a nawet i na zjedzenie 艣niadania przy 艂adnej pogodzie.
Dla 艁ukasza nie by艂o nic przyjemniejszego ni偶 posi艂ek na 艣wie偶ym powietrzu.


– Nareszcie jeste艣cie! – Z g艂臋bi domu odezwa艂 si臋 wysoki, nieco pretensjonalny g艂os. W 艣lad za nim w drzwiach pojawi艂a si臋 szczup艂a kobieta w bia艂ej bluzce, czerwonej sukience i czerwonej kamizelce. Wed艂ug 艁ukasza brakowa艂o jej tylko kapelusza do stereotypowego wygl膮du damulki z dwudziestego wieku. I jeszcze mo偶e malu艣kiego, wrednego pudelka na smyczy. – Ju偶 mia艂am wychodzi膰 i czekam na was i czekam! – westchn臋艂a ciemnow艂osa. Farba na jej w艂osach z pewno艣ci膮 by艂a niedawno nak艂adana, gdy偶 nie by艂o ni 艣ladu odrost贸w. 艁ukaszowi wygl膮da艂a na zadban膮 kobiet臋, cho膰 pochodz膮c膮 z zupe艂nie innej rzeczywisto艣ci ni偶 on.
– Autobus si臋 troch臋 sp贸藕ni艂 – wyja艣ni艂 Sebastian, podchodz膮c do kobiety i 艣ciskaj膮c j膮. 艁ukasz spostrzeg艂, 偶e by艂o to raczej do艣膰 sztywne powitanie. Kobieta uca艂owa艂a wnuka w policzek, zostawiaj膮c mu na nim odcisk czerwonej szminki.
– C贸偶 – skomentowa艂a sceptycznie. – Dobrze, 偶e ju偶 jeste艣cie – uzna艂a wreszcie, po czym zwr贸ci艂a si臋 do 艁ukasza. – Dzie艅 dobry, m艂odzie艅cze, mi艂o mi ci臋 pozna膰. Nazywam si臋 Danuta, a ty, jak rozumiem, jeste艣 owym specjalnym – chrz膮kn臋艂a znacz膮co – przyjacielem Sebastiana, tak? – spyta艂a 艂agodnie, cho膰 kr贸tkow艂osy wyczu艂, 偶e nie jest tak przychylnie nastawiona jak Dorota. Mia艂a do niego wyra藕ny dystans, co nie jest zreszt膮 dziwne, kiedy si臋 we藕mie pod uwag臋 fakt, 偶e do Sebastiana r贸wnie偶 go mia艂a. By艂a do艣膰 ch艂odn膮 osob膮 – oceni艂 艁ukasz.
– Tak – przyzna艂 spokojnie ch艂opak. – Mnie r贸wnie偶 mi艂o pani膮 pozna膰 – doda艂, czuj膮c si臋 niczym na przyj臋ciu dyplomatycznym.
Kobieta odchrz膮kn臋艂a i od razu przesz艂a do rzeczy:
– Ch臋tnie bym z wami jeszcze porozmawia艂a przy kawie, naprawd臋 mia艂am na to nadziej臋, jednak z powodu tego op贸藕nienia musz臋 si臋 ju偶 zbiera膰 – wyja艣ni艂a pospiesznie. – Sebastian – zwr贸ci艂a si臋 do wnuka – tutaj macie klucze do mieszkania. – Poda艂a mu p臋k z ma艂ym breloczkiem. – Zamykajcie za ka偶dym razem zar贸wno mieszkanie jak i furtk臋 od ogrodu, dobrze? – poinstruowa艂a ich uwa偶nie. – Macie tu tak偶e pilota od bramy, chocia偶 nie macie samochodu, prawda? Nie b臋dziecie jej raczej potrzebowa膰. No nic, w razie gdyby co艣 si臋 dzia艂o to zawsze lepiej, jak wam zostawi臋. Na lod贸wce zostawi艂am wam instrukcj臋 odno艣nie podlewania kwiat贸w stoj膮cych w domu. Tymi z zewn膮trz zajmie si臋 ogrodnik, nie musicie si臋 nimi przejmowa膰. Prosi艂abym was za to o dbanie o Nicole. Pami臋tajcie o wyprowadzaniu jej trzy razy dziennie, a je艣li chodzi o posi艂ki to przedzwoni艂am do Doroty i jej wszystko wyt艂umaczy艂am. Zadzwo艅cie do niej to wam przeka偶e, bo ja naprawd臋 musz臋 ju偶 lecie膰. Chyba moja taks贸wka w艂a艣nie stan臋艂a przed ogrodzeniem – stwierdzi艂a, zerkaj膮c poprzez 偶ywop艂ot. Zaraz potem po偶egna艂a si臋 z nimi, chwyci艂a sprawnie swoje walizki i wsiad艂szy do samochodu znikn臋艂a za zakr臋tem.
艁ukasz za to pozosta艂 w stanie lekkiego oszo艂omienia pr臋dkim spotkaniem z ni膮 oraz jej s艂owotokiem, kt贸ry wci膮偶 pr贸bowa艂 sobie pouk艂ada膰 w g艂owie.
Wreszcie westchn膮艂 i zwr贸ci艂 si臋 do Sebastiana:
– Tego si臋 nie spodziewa艂em.
D艂ugow艂osy pokr臋ci艂 g艂ow膮 z u艣miechem.
– Nie jeste艣 do takiego czego艣 przyzwyczajony, prawda? – odgad艂.
– Absolutnie – przyzna艂 艁ukasz. – Jestem zaskoczony tyloma rzeczami, 偶e a偶 nie wiem, kt贸r膮 z nich najbardziej.
– Za艂adujmy si臋 wreszcie do domu, usi膮d藕my, napijmy si臋 czego艣 – zaproponowa艂 Sebastian. – Potem mo偶emy pogada膰. W ko艅cu mamy dwa tygodnie tylko dla siebie! – oznajmi艂 entuzjastycznie, po czym poci膮gn膮艂 za sob膮 walizk臋 na k贸艂kach, kieruj膮c si臋 w stron臋 marmurowych schodk贸w.
艁ukasz pocz艂apa艂 za nim, wci膮偶 nie mog膮c si臋 op臋dzi膰 od wszechobecnego uczucia surrealizmu. Zaczyna艂 rozumie膰, 偶e jego babcia a babcia Sebastiana to kompletnie dwa r贸偶ne 艣wiaty.
*

Za drzwiami 艁ukaszowi ukaza艂o si臋 miejsce o wiele bardziej przytulne ni偶 by艂 sk艂onny przypuszcza膰. 艢ciany pomalowane na przyjemne, pastelowe kolory, pod艂ogi wy艂o偶one puchatymi, mi臋kkimi dywanami, a do tego wsz臋dzie pe艂no ro艣lin w starannie dobranych donicach. Ch艂opak min膮艂 przedpok贸j, zagl膮daj膮c w pierwsze drzwi po prawej – 艂azienka. Meble z ciemnego drewna, wanna i prysznic w jednym, na kafelkach br膮zowy dywan. Kobieta mia艂a gust.
Dalej id膮c trafia艂o si臋 do g艂贸wnej cz臋艣ci mieszkania. 艢ciana ko艅czy艂a si臋 i wchodzi艂o si臋 w jakby otwarty pok贸j dzienny po艂膮czony z jadalni膮. Do bocznej 艂azienkowej 艣ciany przylega艂 p艂aski telewizor, naprzeciw niego sta艂a kanapa i fotel obite w czarn膮 sk贸r臋, a za tym sta艂 owalny, drewniany st贸艂.
Jad膮c spojrzeniem na lewo dochodzi艂o si臋 do otwartej kuchni, odgrodzonej od reszty pokoju jedynie szafkami i blatami. Te偶 z ciemnego drewna, gdyby kto艣 pyta艂. Gdyby nie 偶ywe kolory dywan贸w, dom m贸g艂by sprawia膰 wra偶enie ponurego. Starannie dobrane detale oddala艂y jednak takie skojarzenie.
Id膮c dalej na lewo od kuchni trafia艂o si臋 na wej艣cie do pokoju, kt贸ry jednocze艣nie zawiera艂 w sobie co艣 z domowego biura jak i pokoju dla go艣ci. Sta艂o tam biurko, witryna z segregatorami, komputer, drukarka oraz mn贸stwo pouk艂adanych w kupki papier贸w, a jednocze艣nie znajdowa艂a si臋 tam r贸wnie偶 wielka szafa oraz sk贸rzana sofa. 艁ukasz podejrzewa艂, 偶e tam w艂a艣nie przyjdzie im spa膰.
– Tu b臋dziemy spa膰 – oznajmi艂 Sebastian i 艁ukasz wiedzia艂 ju偶, i偶 si臋 pomyli艂, poniewa偶 jego ch艂opak otwiera艂 w艂a艣nie drzwi do pomieszczenia naprzeciwko. Czarno-niebieski dywan przykuwa艂 uwag臋, podobnie jak delikatnie b艂臋kitne 艣ciany.
– Mamy do wyboru ten lub tamten – wyja艣ni艂 Sebastian wskazuj膮c na poprzedni pok贸j. – Ale tamten jest chyba za ciemny. Jak s膮dzisz?
W ka偶dym sta艂a kanapa zdolna pomie艣ci膰 w nocy dwie osoby i 艁ukasz rozejrzawszy si臋 po obu pomieszczeniach zgodzi艂 si臋 ze swoim ch艂opakiem. Wola艂 艂agodny, b艂臋kitny wystr贸j od ciemnych br膮z贸w, aczkolwiek meble wsz臋dzie by艂y takie same. Nawet 贸w niebieski pokoik nie zdo艂a艂 uciec od ciemnej szafy naro偶nej i nocnych szafeczek. Niemniej jednak w tak ma艂ej ilo艣ci to niemal偶e czarne drewno wygl膮da艂o ca艂kiem zno艣nie.
– Jasne, 偶e ten – odpar艂 艁ukasz z u艣miechem, doci膮gaj膮c za sob膮 walizk臋 i stawiaj膮c j膮 w k膮cie pod 艣cian膮. Po podr贸偶y by艂 zbyt zm臋czony, by od razu wzi膮膰 si臋 za rozpakowywanie.
Sebastian tak偶e odrzuci艂 swoje baga偶e do艣膰 niedbale.
– Idziemy spl膮drowa膰 lod贸wk臋? – zaproponowa艂 weso艂o.
– Czytasz mi w my艣lach – odpar艂 艁ukasz, ziewaj膮c i przeci膮gaj膮c si臋 tak mocno, a偶 mu co艣 strzykn臋艂o w r臋kach i plecach. Od razu poczu艂 si臋 lepiej.


– Patrz ile 偶arcia! – krzykn膮艂 ze zdumieniem Sebastian, docieraj膮c do serca ka偶dego domu – lod贸wki. – Zobacz, jest zupa pomidorowa, sa艂atka grecka, jakie艣 upieczone mi臋so… – wylicza艂 d艂ugow艂osy. – Jest tu tego tyle, jakby艣my przyjechali na dwa miesi膮ce, nie tygodnie! – oznajmi艂, cho膰 nie wydawa艂 si臋 by膰 zasmucony z tego powodu, a nawet wr臋cz przeciwnie.
– „Jak zjecie to, co wam zostawi艂am w lod贸wce, si臋gnijcie do zamra偶alnika” – przeczyta艂 艁ukasz z kartki doczepionej magnesem do metalowej tarczy na jednej z szafek. – „Macie tam pierogi ruskie, z jagodami i z truskawkami, a tak偶e kluski 艣l膮skie i kopytka. Do tych ostatnich zr贸bcie sobie sos z saszetki, a je艣li b臋dziecie mieli trudno艣膰 z pierogami, dzwo艅cie do Doroty. Ona wam powie co i jak. Nie si臋gajcie po to psie jedzenie z ameryka艅skich sieciowych sklep贸w. Je艣li macie ochot臋 na hamburgera czy hot-doga, lepiej ju偶 zr贸bcie go sobie sami w domu. W razie potrzeby zostawi艂am wam zeszyt z prostszymi przepisami na stole w jadalni. Chcia艂abym zasta膰 mieszkanie w stanie cho膰 zbli偶onym do tego, w jakim je zostawi艂am. Ca艂uj臋, babcia.” – 艁ukasz nie m贸g艂 powstrzyma膰 u艣miechu, kt贸ry nadchodzi艂 z ka偶dym kolejnym czytanym przez niego wyrazem. – Seba, czy twoja babcia ma nas za niedorozwoj贸w? – parskn膮艂 po chwili.
Sebastian podrapa艂 si臋 po potylicy ze skr臋powan膮 min膮.
– Mo偶e ciebie nie, ale mnie na pewno – przyzna艂 wreszcie. – Chyba nie musz臋 ci tego t艂umaczy膰, prawda? – westchn膮艂.
– No tak – mrukn膮艂 艁ukasz ze zrozumieniem. Powiedzie膰, 偶e Sebastian by艂 nienajlepszy w kuchni to jak nazwa膰 czterdzie艣ci stopni w cieniu przyjemnym ch艂odem. Sebastiana po prostu nie powinno si臋 stawia膰 w promieniu trzech metr贸w od kuchenki lub piekarnika.. Ile razy 艁ukasz znajdowa艂 go 艣cieraj膮cego resztki jedzenia z wn臋trza mikrofal贸wki z min膮 winowajcy, mamrocz膮cego pod nosem „no co ja poradz臋, 偶e wybuch艂o?”.
– Mia艂e艣 zaprzeczy膰, idioto – burkn膮艂 Sebastian z oburzeniem.
– A niby jak mia艂em to zrobi膰? – 艁ukasz parskn膮艂 艣miechem. – „Seba, to nieprawda, jeste艣 艣wietnym kucharzem, ale przesta艅 ju偶 gry藕膰 ten makaron. To si臋 najpierw gotuje, wiesz?” – Ch艂opak nie potrafi艂 ukry膰 z艂o艣liwego u艣mieszku.
– 艢winia – prychn膮艂 Sebastian, splataj膮c ramiona na klatce piersiowej. – Obra偶am si臋! – uzna艂 bu艅czucznie i z min膮 cierpi臋tnika pomaszerowa艂 do wspomnianego pokoju z niebieskimi 艣cianami. Zapewne w ramach buntu postanowi艂 wypakowa膰 swoje ubrania zajmuj膮c najlepsze szuflady i p贸艂ki.
艁ukasz jednak us艂ysza艂 do艣膰 znacz膮cy odg艂os dochodz膮cy z 偶o艂膮dka jego ch艂opaka na sekund臋 zanim ten zamkn膮艂 za sob膮 drzwi.
– To ja w ramach przeprosin zagrzej臋 t膮 piecze艅 z lod贸wki! – krzykn膮艂 艁ukasz, 偶eby przez korytarz dotar艂o do Sebastiana.
– Wybacz臋 ci w momencie, kiedy trafi to do mojego brzucha i ani sekundy wcze艣niej! – odkrzykn膮艂 d艂ugow艂osy.
– 艁atwo ci臋 przekupi膰!
– Jedzeniem ka偶dego faceta 艂atwo przekupi膰!
– My艣la艂em, 偶e ty nie jeste艣 ka偶dy!
– Bo nie jestem! Dlatego daj臋 si臋 przekupi膰 jedzeniem tylko tobie!
– Co chcesz do picia?!
– A co jest?!
– Sok pomara艅czowy, sok jab艂kowy i jaki艣 kompot!
– Co?!
– PO-MA-RA艃-CZO-WY! JA-B艁KO-WY! I KOM-POT!!!
– Jaki kompot?!
– Nie wiem! Do kurwy n臋dzy! Sebastian chod藕 tu wreszcie, nie b臋d臋 sobie zdziera艂 gard艂a!!!
Drzwi trzasn臋艂y, na korytarzu rozleg艂y si臋 kroki. Po chwili Sebastian pojawi艂 si臋 w kuchni.
– Nadal jestem obra偶ony – o艣wiadczy艂 na wst臋pie.
– To straszne. – 艁ukasz kompletnie nic sobie nie robi艂 z jego „obra偶enia”. – Zobacz sobie ten kompot jak chcesz. Chyba wi艣niowy. I je艣li mo偶esz, nalej mi te偶 – doda艂 po chwili namys艂u.
Sebastian mechanicznie otworzy艂 lod贸wk臋, wzi膮艂 kompot i zmierzy艂 swojego ch艂opaka zaci臋tym spojrzeniem.
– Nie mog臋 – burkn膮艂.
– Seba – warkn膮艂 艁ukasz, rzucaj膮c drewnian膮 艂opatk臋 do garnka z mi臋sem i sosem. Ch艂opak odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie w stron臋 Sebastiana. – Naprawd臋 nie chcesz, 偶ebym si臋 zirytowa艂. A jeste艣 na dobrej drodze, by do tego doprowadzi膰 – ostrzeg艂.
– Mo偶e w艂a艣nie chc臋 – odgryz艂 si臋 brunet.
– Nie, nie chcesz – oznajmi艂 艁ukasz, podchodz膮c szybko do d艂ugow艂osego, patrz膮c mu prosto w oczy. – Bo jak b臋d臋 z艂y to nie b臋dzie tego – ch艂opak poca艂owa艂 Sebastiana nami臋tnie w usta – ani tego – zjecha艂 ni偶ej, gryz膮c go lekko w szyj臋 – ani nawet tego – przyci膮gn膮艂 do siebie mocno i gwa艂townie bruneta, k艂ad膮c mu d艂onie na po艣ladkach i 艣ciskaj膮c je znacz膮co. – Wi臋c Seba, naprawd臋 nie chcesz mnie zirytowa膰 – podsumowa艂 z zadziornym u艣miechem, odsuwaj膮c si臋 od swojego ch艂opaka z niewinn膮 min膮, zupe艂nie jakby jego d艂onie wcale przed sekund膮 nie znajdowa艂y si臋 w miejscu, gdzie plecy ko艅cz膮 sw膮 szlachetn膮 nazw臋.
– Jeste艣 skurwielem – skwitowa艂 Sebastian.
– Ale twoim skurwielem. – 艁ukasz nawet nie zamierza艂 zaprzecza膰. Odwr贸ci艂 si臋 za to do Sebastiana z talerzem nape艂nionym mi臋sem, sosem i ry偶em. – I patrz co ten tw贸j skurwiel ci zrobi艂 – doda艂 z u艣miechem, stawiaj膮c obiad na stole w jadalni. – Siada膰 i wci膮ga膰 – rozkaza艂 stanowczo.
Sebastian nie potrafi艂 ju偶 d艂u偶ej powstrzyma膰 szerokiego u艣miechu. Klapn膮艂 na krze艣le i zabra艂 si臋 do jedzenia jak gdyby g艂odowa艂 przez ostatni tydzie艅.
– Rozumiem, 偶e cokolwiek zrobi艂em 藕le, zosta艂o mi to wybaczone – odgad艂 艁ukasz, siadaj膮c ze swoim talerzem przy stole obok swojego ch艂opaka.
– Tym razem wygra艂e艣 – odpar艂 Sebastian, cho膰 najpierw prze艂kn膮艂 wszystko to, co mia艂 w ustach.


– Hej, a o co chodzi z t膮 ca艂膮 Nicole? Kto to jest? – zapyta艂 艁ukasz, sko艅czywszy posi艂ek. Babcia Sebastiana gotowa艂a naprawd臋 nie藕le. Nie tak jak babcia 艁ukasza, ale mimo wszystko palce liza膰.
Sebastian, ku zdumieniu kr贸tkow艂osego, oplu艂 si臋 sokiem.
– O kurwa, zupe艂nie zapomnia艂em o tym cholernym psie! – krzykn膮艂 panicznie, wstaj膮c gwa艂townie od sto艂u.
– Ale gdzie ona w og贸le jest? Nie widzia艂em tutaj 偶adnego psa od kiedy przyszli艣my. – 艁ukasz szybko wsta艂 i pobieg艂 za Sebastianem w g艂膮b domu.
– Ca艂kowicie mi wylecia艂a z g艂owy – mamrota艂 pod nosem Sebastian, otwieraj膮c ka偶de drzwi po kolei. – Trzeba j膮 nakarmi膰 i wyprowadzi膰 na spacer czy co艣. Cholera, nie znam si臋 na psach! Mam kota i mi z tym dobrze! Ale dla babci Nicole jest oczkiem w g艂owie – wyja艣nia艂 艁ukaszowi podczas panicznej w臋dr贸wki po domu w poszukiwaniu psa.
– Sebastian, naprawd臋 my艣lisz 偶e jest zamkni臋ta w kt贸rym艣 z pokoi? – 艁ukasz chwyci艂 swojego ch艂opaka mocno za rami臋 i tym samym zatrzyma艂 go w miejscu. – Uspok贸j si臋. To jeszcze nie koniec 艣wiata. Nicole musi gdzie艣 tutaj by膰.
– Babcia nas zaszlachtuje, je艣li co艣 jej si臋 stanie – westchn膮艂 ch艂opak g艂臋boko.
– Czemu mia艂oby si臋 jej co艣 sta膰? Ca艂y teren jest ogrodzony, tak? Je艣li ma jej w domu to jest gdzie艣 w ogrodzie. I je偶eli, o m贸j borze, nie dosta艂a obiadku na czas, to te偶 si臋 jej kurcz臋 nic nie stanie! To tylko pies – westchn膮艂 艁ukasz ironicznie.
– Rozejrz臋 si臋 jeszcze w domu, a ty wyjd藕 na zewn膮trz, dobra? – uzna艂 wreszcie Sebastian, cho膰 nie wygl膮da艂 na bardziej uspokojonego ni偶 przed sekund膮.
艁ukasz pokr臋ci艂 g艂ow膮 z politowaniem, ale ubra艂 buty z zamiarem przej艣cia si臋 po ogrodzie. Sebastian w og贸le by艂 jaki艣 poddenerwowany od kiedy tu przyjechali.


– W domu jej nie ma – odezwa艂 si臋 Sebastian, do艂膮czaj膮c do 艁ukasza w ogrodzie.
– W og贸le jaka to jest rasa? – zapyta艂 艁ukasz po chwili.
– A po co ci to teraz wiedzie膰? – j臋kn膮艂 Sebastian z irytacj膮. – Je艣li zobaczysz pa艂臋taj膮cego si臋 w krzakach psa, to pewnie b臋dzie ona! – prychn膮艂.
– Hej, nie warcz na mnie! – oburzy艂 si臋 艁ukasz. – Zaraz j膮 znajdziemy, tak? Nie musisz si臋 wy偶ywa膰! W og贸le co ci臋 op臋ta艂o od kiedy tu jeste艣my?
Sebastian spu艣ci艂 tylko nos na kwint臋 i poszed艂 szuka膰 Nicole po drugiej stronie ogrodu.
艁ukasz pokr臋ci艂 g艂ow膮. Czu艂, 偶e wieczorem b臋dzie musia艂 porz膮dnie przycisn膮膰 swojego ch艂opaka i wymusi膰 na nim spowied藕. To maj膮 by膰 ich dwa tygodnie. Ich dwa zajebiste tygodnie z dala od rzeczywisto艣ci. Nie zamierza艂 pozwoli膰, by jakie艣 niedopowiedzenia mi臋dzy nimi je zniszczy艂y.
Kiedy przeszukiwa艂 ogr贸d, jego wzrok zatrzyma艂 si臋 na czym艣 wyj膮tkowo niepokoj膮cym.
– Sebastian, mamy problem! – krzykn膮艂 najg艂o艣niej jak si臋 da艂o.
Jego ch艂opak pojawi艂 si臋 w trymiga.
– Co jest?
– Siatka – odpar艂 enigmatycznie 艁ukasz, pokazuj膮c palcem przed siebie w r贸g dzia艂ki.
– Ja pierdol臋! – wykrzykn膮艂 Sebastian, momentalnie za艂amuj膮c r臋ce. – Musia艂a d艂ugo nad tym pracowa膰!
Mi臋dzy ogromnymi tujami by艂 prze艣wit, a w nim wida膰 by艂o powyginan膮 od do艂u zielon膮 siatk臋, a pod ni膮 rozkopan膮 ziemi臋. Brak psa zosta艂 momentalnie wyja艣niony.
– C贸偶, jak to suka – zachichota艂 艁ukasz.
– To nienajlepszy czas na 偶arty – fukn膮艂 Sebastian, krzywi膮c si臋. – Jak ja to powiem babci?
– Chwila, moment! – pohamowa艂 go 艁ukasz. – Mo偶e nic nie b臋dziesz musia艂 m贸wi膰! Przejdziemy si臋 po okolicy i znajdziemy j膮 – o艣wiadczy艂 ch艂opak stanowczo.
– Ale ona mo偶e by膰 teraz wsz臋dzie… – j臋kn膮艂 Sebastian.
– Matko, Seba! – wykrzykn膮艂 艁ukasz. – No naprawd臋, co si臋 z tob膮 dzieje?! Biadolisz jak stara baba! „Co ze mn膮 b臋dzie? Jak ja to wyja艣ni臋? Nicole na pewno si臋 nie znajdzie! Jestem sko艅czony!” – parodiowa艂 go kr贸tkow艂osy. – Mo偶e we藕 si臋 od razu zapisz do jakiego艣 emo-klubu, gdzie b臋dziecie sobie synchronicznie podcina膰 偶y艂y?
Na wizj臋 tego ostatniego Sebastian cicho parskn膮艂 艣miechem, co od razu podchwyci艂 艁ukasz.
– Widz臋, 偶e ju偶 ci lepiej. Tak trzyma膰. To teraz maszeruj do domu po klucze i jakie艣 cieplejsze bluzy, bo cholera wie ile nam to zajmie – poleci艂 tonem lepiej-mi-si臋-nie-sprzeciwiaj-bo-zdechniesz-marnie.
– Dobra. – Sebastian odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie, ale 艁ukasz go jeszcze zatrzyma艂 na moment, chwytaj膮c za rami臋, przyci膮gaj膮c do siebie i ca艂uj膮c w czo艂o.
– To 偶eby艣 si臋 nie rozklei艂 w trakcie tej trzydziestosekundowej drogi, ciapciaku – dorzuci艂 mu 艁ukasz.
– Dlaczego „ciapciaku”? – parskn膮艂 Sebastian, oddalaj膮c si臋 w stron臋 domu.
– Bo to naj艂agodniejsze okre艣lenie, jakim mog臋 potraktowa膰 twoje dzisiejsze rozmem艂anie – uzna艂 艁ukasz.
– Nie jestem rozmem艂any! – oburzy艂 si臋 Sebastian.
– Nie, wcale – ofukn膮艂 go 艁ukasz. – Tylko sp贸jrz na siebie! Ciapciak z ciebie jak si臋 patrzy. I nie st贸j przy tych drzwiach jak idiota! Maszeruj po te bluzy! – odkrzykn膮艂 jeszcze.
Sebastian pokr臋ci艂 tylko g艂ow膮 i znikn膮艂 w czelu艣ciach mieszkania.


– W艂a艣ciwie dlaczego nie poszed艂e艣 po te bluzy razem ze mn膮? – zapyta艂 d艂ugow艂osy, id膮c obok 艁ukasza wolnym spacerem poprzez pozna艅skie Stare Miasto. Psa wo艂ali, szukali, ale oczywi艣cie nie znale藕li. Po Nicole nie zosta艂 nawet najmniejszy 艣lad.
– Bo jestem leniwym, despotycznym skurwysynem? – odpar艂 niewinnie 艁ukasz. Najpierw razem z Sebastianem panicznie przeszukiwa艂 okolice domu babci Sebastiana, ale p贸藕niej zgodnie stwierdzili, 偶e je艣li dotychczas pies si臋 nie znalaz艂, marne nadzieje na sukces i potem. Uznali, 偶e kiedy Danuta wr贸ci, powiedz膮 jej prawd臋, a co ona z tym zrobi to ju偶 inna sprawa. Wreszcie, kiedy ju偶 to sobie wszystko ustalili, zdecydowali si臋 przej艣膰 po Starym Mie艣cie, skoro i tak ju偶 wyszli z domu. Wiecz贸r by艂 naprawd臋 pi臋kny, dlatego te偶 ani przez moment nie 偶a艂owali swojej decyzji.
– Masz racj臋, czemu ja o tym nie pomy艣la艂em? – za艣mia艂 si臋 Sebastian.
艁ukasz chwyci艂 jego d艂o艅 i spl贸t艂 swoje palce z palcami bruneta.
– Bo w chwilach paniki zdarza ci si臋 przestawa膰 my艣le膰 – odpar艂 kr贸tkow艂osy z u艣miechem.
– Tobie r贸wnie偶 – odci膮艂 si臋 Sebastian, zaciskaj膮c mocniej swoj膮 d艂o艅 na d艂oni 艁ukasza. – Dobrze, 偶e panikujemy pod wp艂ywem zupe艂nie innych sytuacji – doda艂 po namy艣le. – Dzi臋ki temu zawsze jeden z nas mo偶e my艣le膰 racjonalnie i kopn膮膰 tego drugiego w ty艂ek, kiedy nale偶y.
– Tobie si臋 dzisiaj zdecydowanie nale偶a艂o – za艣mia艂 si臋 艁ukasz. Wreszcie spojrza艂 na ich splecione d艂onie i doda艂: – Mam nadziej臋, 偶e nam si臋 za to nie oberwie.
– Licz臋 na to, 偶e p贸ki chodzimy w miejscach, gdzie jest du偶o pojedynczych os贸b lub par to nam si臋 upiecze. Ale jak b臋dziemy wraca膰 tymi bardziej opuszczonymi uliczkami, trzeba b臋dzie si臋 ju偶 mie膰 na baczno艣ci – uzna艂 Sebastian.
– Czemu pojedynczych os贸b lub par? – zdumia艂 si臋 艁ukasz.
– No wiesz, bo jakby by艂 jaki艣 jednolity t艂um to te偶 niezbyt ciekawie dla nas – wyja艣ni艂 Sebastian. – T艂umem jedna osoba mo偶e 艂atwo pokierowa膰, nawet je艣li mia艂oby by膰 to co艣 w stylu „pobijmy tych dw贸ch peda艂贸w, niech sobie nie my艣l膮”.
– C贸偶, p贸ki co mam wra偶enie, 偶e jeste艣my bezpieczni – uzna艂 艁ukasz, rozgl膮daj膮c si臋 w ko艂o. Po ulicy kr臋ci艂o si臋 wystarczaj膮co du偶o ludzi, by nie da艂o si臋 jej nazwa膰 opuszczon膮. W艂a艣ciwie po namy艣le mo偶na by j膮 nazwa膰 nawet nieco t艂oczn膮.
– To dobrze, bo mi bardzo mi艂o si臋 tak z tob膮 spaceruje, wiesz? – powiedzia艂 艂agodnie Sebastian, potrz膮saj膮c lekko ich splecionymi d艂o艅mi.
– Tu mo偶emy sobie na to pozwoli膰 – odpar艂 艁ukasz z u艣miechem. – To nie Szczecin.
– Wi臋c si臋 mnie nie wstydzisz?
艁ukasz spojrza艂 na Sebastiana z dezaprobat膮.
– Ja si臋 ciebie nigdy nie wstydz臋, g艂upku ty! – prychn膮艂, kr臋c膮c z politowaniem g艂ow膮. – Tylko nie wsz臋dzie mog臋 sobie pozwoli膰 na takie publiczne okazywanie uczu膰 – wyja艣ni艂. – Tu ju偶 naprawd臋 nie chodzi o to, 偶e mam problem ze swoj膮 orientacj膮, 偶e si臋 wstydz臋 i ci膮gle boj臋 si臋 tego, co sobie pomy艣l膮 ludzie. Bynajmniej. Czuj臋 si臋 dobrze taki, jaki jestem i z tob膮 te偶 si臋 dobrze czuj臋. Wiesz o tym. Po prostu czekam na odpowiedni moment, by powiedzie膰 o tym rodzinie.
– Mam ochot臋 ci臋 wzi膮膰 tu i teraz – skwitowa艂 Sebastian, szepcz膮c to 艁ukaszowi wprost do ucha, po czym ca艂uj膮c go w policzek.
艁ukasz zani贸s艂 si臋 weso艂ym 艣miechem na t臋 uwag臋.
– Uwielbiam ci臋 – odpar艂, odwdzi臋czaj膮c si臋 poca艂unkiem, cho膰 tym razem prosto w usta. – I uwielbiam to, 偶e mamy dla siebie ca艂e dwa tygodnie.
– Po twojej minie widz臋, 偶e masz bardzo brudne my艣li – odgad艂 Sebastian, nie mog膮c ukry膰 zaciekawienia.
– Och, nawet nie wiesz jak bardzo! – 艁ukasz nawet nie pr贸bowa艂 zaprzecza膰.
– Czy jest taka mo偶liwo艣膰, by cz臋艣膰 twoich nieczystych pomys艂贸w wykorzysta膰 dzi艣 w nocy? – zaproponowa艂 kurtuazyjnie Sebastian, obejmuj膮c bruneta ramieniem w pasie.
– Zobaczymy – odpar艂 zdawkowo 艁ukasz. – Mamy bilety na powrotny tramwaj? – zapyta艂 z u艣miechem.
– Ale偶 oczywi艣cie. Zatroszczy艂em si臋 o wszystko.
– Wszystko? – rzuci艂 艁ukasz sugestywnie.
– Absolutnie – potwierdzi艂 Sebastian z niezachwian膮 pewno艣ci膮.
– Widz臋, 偶e bardzo ci si臋 spieszy do domu… – spostrzeg艂 艁ukasz powoli.
– Na kanap臋 w naszym tymczasowym pokoju, gwoli 艣cis艂o艣ci – doda艂 Sebastian.
Obaj uwielbiali te s艂owne gierki mi臋dzy sob膮. Za tymi innymi r贸wnie偶 przepadali, ale ich seks zaczyna艂 si臋 przewa偶nie od rozmowy. Taka s艂owna gra wst臋pna.
艁ukasz r贸wnie偶 obj膮艂 Sebastiana, kiedy kierowali si臋 w stron臋 przystanku tramwajowego.
– Dlaczego nie m贸wi艂e艣, 偶e ci zimno? – oburzy艂 si臋 kr贸tkow艂osy, gdy tylko przytuli艂 swojego ch艂opaka.
– Nie jest… – zaprzeczy艂 Sebastian, ale bez specjalnej wiary we w艂asne s艂owa.
– Ca艂y si臋 trz臋siesz i uwierz mi, wiem 偶e to nie z podniecenia – prychn膮艂 艁ukasz. – A m贸wi艂em mu, we藕 sobie cieplejsz膮 bluz臋! Ale nie! W艂o偶y艂 sobie cienk膮 szmat臋 z 偶e-niby d艂ugim r臋kawem i zadowolony! – prychn膮艂, kr臋c膮c z politowaniem g艂ow膮. – Tu jest Polska, nie W艂ochy! Tutaj jak powieje to nawet w lecie mo偶na si臋 przezi臋bi膰 raz dwa!
– Ojejku no, mo偶e ze dwa razy silniej zawia艂 wiatr – b膮kn膮艂 Sebastian obronnie, cho膰 ju偶 wiedzia艂, 偶e stoi na z g贸ry przegranej pozycji.
– Jasne – fukn膮艂 艁ukasz. – Takie tam „ze dwa razy”, a jednak si臋 trz臋siesz jakby艣 siedzia艂 na biegunie polarnym – skwitowa艂. – A jaki z tego wniosek? No jaki? 呕e jak ja m贸wi臋, to tak ma by膰, jasne? Nie po to mamy dla siebie dwa tygodnie, 偶ebym przez pierwszy tydzie艅 ci臋 leczy艂!
– Sko艅czy艂e艣? – prychn膮艂 Sebastian. – Mo偶emy wreszcie i艣膰 do domu?
艁ukasz pokr臋ci艂 g艂ow膮 z politowaniem ju偶 po raz wt贸ry. Ju偶 sam nie wiedzia艂 czy si臋 w艣cieka膰 dalej czy da膰 kopa w ty艂ek – bo jak nic si臋 nale偶a艂o, czy co jeszcze?
Wreszcie zdj膮艂 z ramion swoj膮 bluz臋 i poda艂 j膮 swemu ch艂opakowi.
– Zak艂adaj – powiedzia艂, po raz drugi tego dnia u偶ywaj膮c tonu nieznosz膮cego sprzeciwu.
– Ale wtedy ty zmarzniesz – zaprotestowa艂 Sebastian.
– Mi jest ciep艂o. W przeciwie艅stwie do ciebie – fukn膮艂 grobowo. – Zak艂adaj w tej chwili, albo si臋 w艣ciekn臋 – zagrozi艂.
Sebastian mia艂 wra偶enie, 偶e gdyby nie wykona艂 polecenia to naprawd臋 oberwa艂by czym艣 piekielnie ci臋偶kim i powoduj膮cym trwa艂e uszkodzenia cia艂a. No a poza tym w zielonej bluzie 艁ukasza naprawd臋 zrobi艂o mu si臋 o wiele, wiele cieplej. By艂o mu tylko cholernie g艂upio, 偶e przez to sam 艁ukasz spacerowa艂 w kr贸tkim r臋kawku.
– No ju偶 nie patrz tak na mnie – westchn膮艂 艁ukasz 艂agodnie. – Zaraz wsi膮dziemy do tramwaju i b臋dzie mi cieplej, za to ty si臋 powiniene艣 ogrza膰. Twoje r臋ce przypominaj膮 kostki lodu!
Sebastian poczu艂 si臋 jak skarcony pi臋ciolatek i spu艣ci艂 nos na kwint臋, bo mia艂 wra偶enie, 偶e zachowa艂 si臋 r贸wnie偶 jak pi臋ciolatek i ta nagana by艂a bardzo adekwatna.
– Zrobi臋 nam herbat臋 jak b臋dziemy w domu – obieca艂.
– Cholerna racja. – 艁ukasz od razu przyklasn膮艂 temu pomys艂owi. – Nie s膮dzisz chyba, 偶e wytrzyma艂bym pod jedn膮 ko艂dr膮 z kim艣 tak zzi臋bni臋tym jak ty? A co dopiero je艣li m贸wimy o czym艣 wi臋cej… – zawiesi艂 znacz膮co g艂os.
– Wi臋c mam jeszcze szans臋 na co艣 wi臋cej? – W Sebastiana nagle wst膮pi艂o nowe 偶ycie.
– Ani przez moment nie istnia艂a opcja, 偶ebym odpu艣ci艂 sobie co艣 wi臋cej z tob膮 – za艣mia艂 si臋 艂agodnie 艁ukasz, ca艂uj膮c Sebastiana w usta.
Ich tramwaj w艂a艣nie wytacza艂 si臋 zza zakr臋tu.