Jeżeli jesteś gotowy 6
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 22:40:45
Rozdział szósty: Odpowiedzialność



Znowu mi się śniłeś.

Jego głos wędruje za mną w dół korytarza, kiedy idę do pokoju nauczycielskiego na radę pedagogiczną. To było tylko zwierzenie pijanego chłopaka i powinno zostać zignorowane właśnie z tego powodu. Znowu - klej, który przytwierdza jego wyznanie do mojej świadomości. Wyraz pulsuje, rozrasta się, łącząc z innymi rozmowami na temat jego snów, wyjaśniając całą serię ukrywanych rumieńców i zamyślonych spojrzeń. "Znowu" krzyczy, żeby zwrócić na nie uwagę. Nadal czuję, gdzie napiętnował moją skórę tym słowem w przypływie zapomnienia. " Znowu" zmienia względnie wytłumaczalną kwestię - smarkacz upija się, ma erotyczne sny, zaciera mu się różnica pomiędzy rzeczywistością a snem - w prawdziwy problem.

"Znowu" niesie z sobą obietnicę.

Odkąd Potter zamilkł, zacząłem analizować całą sprawę, patrząc na nią pod każdym kątem, desperacko starając się zrzucić winę na chłopaka. Bez względu, jak na to spojrzę, całkowitą winę ponoszę tylko ja. Ja, dorosły człowiek, pozwoliłem smarkaczowi pić w moich komnatach. Ja, mądrzejsza część, pozwoliłem odurzonemu alkoholem chłopakowi zostać w moich komnatach. Ja, profesor, stałem, głupkowato wpatrując się w chłopaka, zaprzątnięty swoim wzwodem, kiedy on napierał na mnie ciałem. Ja, Severus Snape, jestem winien zachowania się jak napalony nastolatek przez jeden moment słabości.

Moje usta krzywią się w pogardzie; przystaję na chwilę poklepując zwitek pergaminu, znajdujący się w mojej kieszeni, zanim otwieram drzwi do pokoju nauczycielskiego. Wszystkie głowy zwracają się w moim kierunku, każda twarz nosi wyraz lekkiego zaskoczenia. W ciągu czternastoletniej kariery nauczycielskiej ani razu nie spóźniłem się na spotkanie. Czternaście lat. Potter przypadkowo pokrzyżował plany Czarnego Pana, wyzwalając mnie z obowiązków podwójnego agenta, skazując na przyjęcie wakatu mistrza eliksirów. Nie pozostaje nic innego, jak tylko drwić z ironii. Moja kariera rozpoczęła się i zakończy przez Harry'ego Pottera.

- Dzień dobry Severusie. Zaczęliśmy bez ciebie. - Dumbledore uśmiecha się pobłażliwie, wskazując wolne krzesło obok tej francuskiej wywłoki, którą zatrudnił jako nauczyciela obrony przed czarną magią. Dziewczyna przegrała w turnieju przeciwko czternastoletniemu chłopakowi, a mimo to zaoferowano jej pracę. To tylko potwierdza, że moja rezygnacja to dobry pomysł. Kolejny raz dotykam zwitka spoczywającego w mojej szacie.

- Właśnie rozmawialiśmy o 'Arrym, le pauvre.


Tak, le pauvre. Biedny Harry Potter. Muszę się skoncentrować, żeby kolejna fala żalu wróciła tam, skąd przyszła. Lepiej nie obnosić się z nią w tym towarzystwie. Kurczowo trzymam się nadziei, że Dumbledore zachowa w sekrecie powód mojej rezygnacji. Bądź co bądź, nie tknąłem chłopaka. Jego cnota jest nienaruszona - mogę być z tego dumny.

Ponure twarze przypominają o następnej żywej dyskusji na temat tego, co dla chłopaka jest najlepsze. Wszyscy wydają się pieprzonymi ekspertami w tej kwestii. Spoglądam na McGonagall, która wygląda jak lwica broniąca swoje młode.

- Albusie, z pewnością nie wierzysz, że odwołanie Pottera z drużyny Quidditcha jest jakimkolwiek wyjściem. - Fala gniewu przebiega przeze mnie, patrzę na Dumbledore'a, który kręci głową wyraźnie rozbawiony. Oczywiście, że by mu tego nie zrobił. Jakkolwiek idiotyczna jest ta gra, wyraźnie trzyma go przy zdrowych zmysłach. Normalnie czuję się tylko przy tobie! Przechodzi mnie dreszcz, kiedy jego głos rozbrzmiewa w mojej głowie. On już nie jest moim problemem.

On nie jest ze mną bezpieczny.

- Być może powinniśmy sprowadzić specjalistę ze Świętego Mungo? Potrzebuje kogoś, z kim mógłby porozmawiać. Wypytałam panią Granger i pana Weasley'a, ale żadne z nich nie było w stanie wyciągnąć z niego żadnych informacji. Ktoś z poradni byłby w stanie mu pomóc albo chociaż naprowadzić nas na właściwą drogę postępowania z nim. - McGonagall kończy cierpko, zaciskając usta. Urywane pomruki zgody powodują, że zaczyna się we mnie gotować. Ostatnią rzeczą, którą potrzebuje ten chłopak jest potwierdzenie, że jest z nim coś nie w porządku. Oprócz pana, profesorze. Pan się nie zmienił. Przełykam z trudnością.

- A może jakieś skróty w zajęciach? Może byłoby mu lżej, jak by miał mniej lekcji. - Flitwick rozgląda się w poszukiwaniu poparcia. Wybijam mu tę myśl z głowy moim zabójczym spojrzeniem. Odwraca wzrok skruszony. Spoglądam w stronę Dumbledore'a, który siedzi zamyślony. Zaczynam się zastanawiać, czy on w ogóle słucha, o czym oni rozmawiają. Jak może tak siedzieć i patrzeć jak ci głupcy bawią się życiem chłopaka?

- Słyszałam o kilku nowościach w leczeniu depresji. Severusie, może wiesz coś więcej na ten temat? - Sprout obrzuca mnie spojrzeniem. O nie, ja już przez to przechodziłem. To nie moja brocha.

- Czy kiedykolwiek pomyśleliście o tym, że jedyne czego on teraz potrzebuje to żebyście w końcu przestali się nad nim litować?

- Tak, Severusie. Wszyscy dokładnie wiemy, jak bardzo przepadasz za Potterem. - Mamroce McGonagall. Fala złości rozlewa się szkarłatem na jej policzkach.

- Zrobilibyście dobrze, gdybyście w końcu mnie posłuchali. Nie przez przypadek poziom jego nauki na moich zajęciach się nie pogorszył. Po prostu moje wymagania względem niego się nie zmniejszyły. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebuje jest wasza litość. - Wykrzykuję; czerwone twarze naokoło mnie obiecują, że rada pedagogiczna może się skończyć pospolitym ruszeniem. Dumbledore odchrząkuje.

- Nie ma powodu do zdenerwowania.

- Ktoś powinien w końcu skończyć z tą błazenadą - próbuję postawić na swoim. Starzec patrzy na mnie przeszywająco, a ja staram się wytrzymać jego spojrzenie. Uświadamiam sobie, że położyłem kres możliwości zakończenia tej błazenady zaraz po przerwie. Z mojej własnej woli.

- Nie zapowiada się na to, ażeby ta sprawa znalazła rozwiązanie dzisiaj. Zapewniam was jednakże, iż przemyślę dokładnie wasze sugestie. Jeżeli nie macie innych pytań....zajęcia rozpoczynają się za chwilę. Miłego dnia. - Szuranie krzesłami i gwar podniesionych głosów. McGonagall wstaje, zwracając się do Dumbledore'a.

- Jego spanie w opuszczonej sali nie może być dłużej tolerowane Albusie. Musimy coś zrobić zanim go stracimy. - Jej oczy wędrują w moja stronę na chwile przed tym, jak odchodzi ciężkim krokiem, zostawiając mnie z dyrektorem sam na sam.

Wreszcie nadszedł ten moment. Ściskam list w ręku, powoli otwierając usta, żeby mu powiedzieć. Przerywa mi natychmiast.

- Co z nim Severusie? - Patrzy się na mnie w sposób, którego nie potrafię odczytać, jego oczy przestają migotać, marszczy brwi. Wstrzymuję oddech. Mimo że cholernie irytuje mnie jego naturalny, psotny wyraz twarzy, bardziej wolę to, niż momenty, w których wygląda, jakby nie załapał puenty dobrego dowcipu. Momenty, kiedy ciężar jego mądrości nakreśla zmarszczki wokół jego oczu, ściągając je w dół i sprawiając, że widoczny jest jego prawdziwy wiek. Nagle czuję się bardzo młodo.

Staram się oczyścić głos z winy i skupić na wewnętrznym gniewie. - Jeśli spytasz tych zaniepokojonych jego dobrem, powiedzą ci, że nadaje się do Świętego Mungo. Jeśli pytasz mnie to powiem ci, że będzie z nim wszystko w porządku jak tylko ludzie pozwolą mu zapomnieć, że jest Harrym Potterem, biednym chłopcem, który przeszedł przez tak wiele, i pozwolą mu być zwykłym uczniem i do tego wrzodem na tyłku.

Prycha zasmucony. Jedna z rzadkich chwil, kiedy zapomina zganić mnie za mój język. - Czy mam rozumieć, że ty i Harry doszliście do jakiegoś zrozumienia względem natury waszej przyjaźni?

Oj tam, po prostu zatarliśmy kilka kolejnych granic. Odchrząkuję wymijająco. Moment niezdecydowania. Teraz byłaby dobra chwila, żeby rozpocząć przemowę, którą komponowałem całą noc. Jednakże nie ma jej nigdzie pod ręką. Jest niedysponowana z racji nagłego ataku tchórzostwa.

Wciska mnie w fotel kolejnym długim spojrzeniem. Jego oczy badają mnie przenikliwie, jakby chciał poznać tajemnice mojej duszy. Kręcę się niespokojnie.

- Harry wycierpiał bardzo wiele, Severusie. Jeżeli zdecydujesz się go przyjąć z powrotem w swoim życiu, muszę nalegać, żebyś przemyślał wszystko dokładnie - że tak powiem całym swoim sercem. - Uśmiecha się lekko, a ja spoglądam na niego ze złością. To wszystko nie działa tak, jak powinno. Z ukłuciem paniki dochodzi do mnie, że moje rozgoryczenie zmieniło się w bezgraniczne poczucie winy.

- Albusie, jako jego profesor...

- Zdaję sobie sprawę, że są pewne konwencje, które muszą być przestrzegane przez uczniów i nauczycieli. Mam nadzieję, że wyraziłem jasno moją chęć zrobienia pewnych ustępstw w tym przypadku. Jeśli jest możliwość, żeby mu pomóc, nie mogę mu tej pomocy odmówić.

Prycham, wiedząc, że mężczyzna nie byłby wcale taki skłonny do pomocy, gdyby wiedział jak jego cudowny chłopak był blisko od utracenia tej niewielkiej ilości niewinności, która mu pozostała.

- Nie proszę cię, żebyś się zaprzyjaźniał z Harrym. Proszę jedynie, żebyś, cokolwiek wybierzesz, był konsekwentny w swojej decyzji. Nie wiem, jak chłopak poradziłby sobie z kolejną stratą. Przemyśl to dokładnie.

Obdarza mnie słabym uśmiechem, zanim podnosi się z krzesła, pozwalając mi się pławić w nienawiści do samego siebie.

***

- Nie było go dzisiaj rano w łóżku.

- Słyszałem, że znaleźli go wałęsającego się po Zakazanym Lesie.

- Ale chyba nie zwariował, co?

- Neville powiedział, że rzadko kiedy sypia.

- Jakieś to wszystko dziwne. W końcu to Harry Potter.

Rozwścieczony, wpadam na grupę Gryfonów z czwartego roku. W zasadzie lekcja się jeszcze nie zaczęła, ale ich bezustanne plotkowanie wydrążyło dziurę pomiędzy kontrolowanym gniewem a niepohamowaną furią. Zamierzam wprawić ich w stan permanentnego strachu, jednakże uprzedza mnie w tym dziewczyna Weasley'ów, czerwona na twarzy jak burak. Grożąc różdżką swoim kolegą, wycedza przez zęby: Jeszcze jedno słowo, a któreś z was będzie pluło ślimakami przez cały weekend.

Z trudnością zwalczam uśmiech zdumienia. Grupka zdaje sobie sprawę z mojej obecności, rzucając mi spojrzenia przepełnione przerażeniem. Weasley zmienia kolor z czerwonego na biały, by zakończyć na zażenowaniu w kolorze różowym. Opuszcza różdżkę. Uparcie zaciska szczęki, przygotowując się na nieuchronnie nadciągającą karę z Gryfońską odwagą. Albo Weasley'owską bezmyślnością. Ale czy to nie to samo?

- Creevey, Muldoon, Harvey i Brandon - minus 10 punktów dla Gryfindoru od każdego. To klasa, a nie jarmark. Weasley, idź na swoje miejsce. - Mruga zdziwiona, bezzwłocznie odchodząc, nosząc wyraz bezgranicznej ulgi. Ostatni raz spoglądam na czterech ukaranych, następnie wracam do pisania zadania na tablicy.

Pokręceni smarkacze. Będąc w Slytherinie można przynajmniej liczyć na pewną dozę zrozumienia i lojalności między członkami. Honorowi i dumni Gryfoni wypięliby się na własnego założyciela, gdyby mieli gorszy dzień. Kiedy rozbrzmiewa dzwonek, szybko mówię im, co mają zrobić i przyglądam się, jak się przygotowują. Krążę po klasie, siejąc ogólny postrach, który jednak dzisiaj nie robi na mnie najmniejszego wrażenia. Mój gorzej niż dobry nastrój zdaje się bić rekordy, kiedy podsłuchuje kolejne bzdurne plotki rozsiewane przez moich uczniów.

- Słyszałem, że ponoć rzucili na niego Imperiusa.

- Z kolei ja słyszałem, że Czarny Pan rzucił na niego zaklęcie, które doprowadzi go do obłędu.

- Draco mówił, że zabierali go do Świętego Mungo każdej nocy.

Słyszę trzask ostatniej nici mojej cierpliwości. Zapłacą za swoją bezmyślność. - W związku z tym, że ostatnio jesteście dogłębnie zainteresowani zdrowiem psychicznym, dam wam możliwość, by posiąść szerszą wiedzę na ten temat. Napiszecie esej długi na 5 stóp traktujący o chorobie psychicznej oraz podacie eliksiry, które leczą ten stan; wybór choroby pozostawiam w waszej gestii. Co więcej, skoro zmarnowaliście 30 minut lekcji dyskutując na ten właśnie temat, z pewnością nie będziecie mieli nic przeciwko, jeżeli zostaniemy w czasie obiadu, żeby to odpracować. Zabierajcie się do pracy.

Ciche marudzenie i podirytowane głosy rozbrzmiewają w klasie, zanim nie rozmywają się w głuchą ciszę. Siadam przy moim biurku i wyjmuję nowy kawałek pergaminu. Szczerze wątpiąc w swoją poczytalność, komponuje list do dyrektora wysuwając propozycję, która mam nadzieję, zakończy całą tę paplaninę dotyczącą Pottera. Mimo iż sam balansuję na płynnej granicy mocnego zachwiania nerwowego, wydaje się, że jestem jedyną osobą, która zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje z chłopakiem. Rozwiążę Problem z Potterem, pozwalając mu nie mieć żadnych problemów.

Podpisuję list z lekką nutką strachu. Myśli wracają na chwilę do rezygnacji spoczywającej w kieszeni. Wyjmuję ją i łamię pieczęć.

Drogi Albusie

Znajdziesz tu załączoną rezygnację, która jako powód mojego odejścia podaje chęć podróżowania. Ponieważ jednak obdarzony jesteś niepokojącą zdolnością widzenia przeze mnie, podam ci prawdziwy powód mojego odejścia.

Zapewne już wiesz, że zeszłej nocy pozwoliłem chłopakowi na przyjście do moich komnat. Całkowicie zdając sobie sprawę z regulaminu zabraniającego nieletnim spożywanie alkoholu, zaproponowałem mu go. Wyglądał, jakby naprawdę tego potrzebował. Ponieważ było to całkowicie zamierzone, nie będę za to przepraszał. Przepraszam jednakże, za zostawienie butelki w jego zasięgu, kiedy ja oceniałem prace. Było to zupełnie nieprzemyślane. Sam pozwolił sobie podjąć decyzję, i wypił stanowczo za wiele. Kiedy poprosił mnie, czy może zostać, mimo rozsądku podpowiadającego mi inaczej, pozwoliłem mu.

Już samo to wystarczy, by przedstawić sprawę Zarządowi Szkoły. Aczkolwiek, nie jest to powód, dla którego chcę zrezygnować. Potter, w stanie upojenia alkoholowego, próbował mnie pocałować. Powstrzymałem go, lecz zdecydowanie za późno. Chciałbym wierzyć, że już nigdy nie pozwolę, by stało się coś podobnego, jednakże nie mogę ryzykować.

Szczere przepraszam Albusie. Jeżeli zadecydujesz, żeby wysłać ten list do Zarządu Szkoły zamiast mojej rezygnacji, zrozumiem. Proszę cię jedynie, żeby trzymać chłopaka z dala od całej sprawy. Proszę cię także, ażebym to ja mógł poinformować go o tym, że odchodzę- w twojej obecności, oczywiście.

Szczerze oddany,
Severus Snape


Czytając list kolejny raz dochodzę do wniosku, że przesadziłem. Pisałem go we wczesnych godzinach rannych, wciąż roztrzęsiony całą sytuacją. Wmawiam sobie, że poniżające przeprosiny chłopaka są wystarczającym poświadczeniem, że nie spróbuje już nigdy więcej. Muszę tylko pamiętać, żeby nie pozwolić mu się już więcej upić i stracić kontroli nad sobą.

Muszę tylko sam nie stracić kontroli.

Absurd. Jestem w końcu dorosłym człowiekiem, całkowicie zdolnym do panowania nad sobą. Byłem zszokowany jego zachowaniem. Byłeś podniecony. Byłem przerażony. Znowu mi się śniłeś Profesorze. Jest tylko piętnastolatkiem, który zagubił się na moment. A ja jestem trzydziesto siedmiolatkiem, który wie lepiej.

Z twardym postanowieniem odpycham od siebie złe przeczucie unoszące się nade mną. Jeśli odejdę, zniszczą ostatnią szansę chłopaka na przeżycie reszty jego życia w utopijnie szczęśliwym stanie. Zniszczą jego. O nie, nie będę miał samobójstwa Pottera na swoim sumieniu; nie wspominając nawet o nieśmiertelności Voldemorta, kiedy chłopak dostanie się w szpony tych, którzy dbają o niego za bardzo.

Rozbrzmiewa dzwonek, sygnalizując południe. Spojrzenie uczniów wędrują ku mnie, nie nosząc w sobie zbyt wiele nadziei na to, że wypuszczę ich wcześniej.

- Następne 30 minut spędzicie na pisaniu wypracowania na temat eliksiru zmniejszającego, który właśnie przygotowaliście. Do roboty. Panno Weasley, proszę do siebie.

Pożałujesz tego. Na pewno nie więcej, niż żałowałbym w przeciwnym razie.

- Tak profesorze?

- Zabierz ten list do dyrektora. Weź swoje rzeczy ze sobą. - Przez chwilę wpatruje się we mnie zdumiona, ale szybko zbiera się do kupy i chwyta pergamin.

To tylko go zachęci. Ratuję go.

A kto uratuje ciebie?

Wypycham tę myśl z mojej głowy i wyjmuję różdżkę. Kładąc moją rezygnacje w pobliskim kociołku, spalam ją. Wpatruję się w płomienie wypalające list nieustannie. Mój etyczny rozsądek zmienia się w nic więcej jak niebieskawy obłoczek, który natychmiast rozpływa się w powietrzu. Oddycham głęboko mając nadzieję, że uratuję chociaż ostatnie opary.

***

Severusie,

Chłopak przybędzie do ciebie o 8.15 siecią Flu. Zmyśliliśmy historyjkę tłumaczącą jego nieobecność w razie potrzeby. Dodatkowe biurko już jest w twoich komnatach. Plan dodatkowych zajęć będzie gotowy po weekendzie. Na koniec semestru sprawdzimy postęp, jakiego dokonał. Jeżeli kiedykolwiek będziesz chciał zmienić jakieś ustalenia, jestem otwarty na propozycje.

W imieniu Harry'ego i swoim jestem ci dozgonnie wdzięczny.

Szczerze oddany,
D


Patrzę wilkiem na kawałek pergaminu, jakbym czytał wyrok śmierci. Zdaje się, że słyszę mrożący krew w żyłach krzyk mojej odpływającej w dal izolacji. Nagle przypomina mi się nauczka, którą otrzymałem decydując się na odmieniające życie decyzje pod wpływam uczuć. Oczywiście, prędzej bym się oddał w ręce Śmierciożerców niż przyznał Dumbledorowi, że zmieniłam zdanie. Chyba nawet bym miał większe szanse na przeżycie. Zegar ścienny w moich komnatach wskazuje pięć po ósmej. Wpatruję się w niego z niedowierzaniem, przeklinając w duchu, że przecież jeszcze chwilę temu była dopiero siódma.

Czas nigdy nie był moim przyjacielem.

Zbieram górę karnych prac domowych czwartoroczniaków i ruszam w stronę komnat, nieświadomie zastanawiając się, ile szklanek likieru jestem w stanie pochłonąć w ciągu 10 minut. Myśl rozpływa się. Będę potrzebował każdej krztyny trzeźwości podczas pierwszych kilku minut spotkania z chłopakiem. Cenne sekundy posłużą, żeby zgnieść w nim jakiekolwiek marzenie jeszcze w sobie nosi.

Wchodząc, rozglądam się z przerażeniem na gwałtownie kurczący się teren mojej prywatności. Nowe biurko stoi naprzeciw mojego. Sonduję pokój w poszukiwaniu miejsca, gdzie można by je było przenieść. Zdecydowanie stoi w najlepszym miejscu. Pokonany, rzucam prace na swoje biurko i wygrzebuję książę, w której, jeżeli będę szczęściarzem, zatracę się. Opadam na okrutny przyrząd, który zwykłem nazywać "tym krzesłem" i do którego zdążyłem się już przywiązać. Otwierając książkę, czekam z wzrastającym uczuciem niepokoju, na przybycie chłopaka, który moment później wypada z mojego kominka, lądując u moich stóp. Kolejny raz zastanawiam się nad sprawnością, jaką wykazuje na miotle. To prawdziwy cud, że jeszcze nie został inwalidą.

- Gratuluję kolejnego udanego lądowania Potter.

***

Gramoli się, poprawiając okulary. Nie patrząc mi w oczy, staje naprzeciw jak skazaniec przed sędzią, oczekując na wyrok. Nie mogę nic na to poradzić, że czuję się podobnie. Wina wyryta na jego twarzy unieruchamia mój język i czuję, jak wypełnia mnie potrzeba, żeby go przeprosić. Tłumię ją.

- Jakie materiały do pracy przyniosłeś ze sobą? - mój oddech staje się urywany, kiedy spogląda na mnie. Dzięki Merlinowi odwraca wzrok, a ja obserwuję jak walczy, żeby przestać myśleć o tym, co bez wątpienia dręczyło go cały dzień i odpowiedzieć na pytanie.

- Yyy.. mam czytanie z tarota na poniedziałek i rozdział do przygotowania na twoje zajęcia. To wszystko. Profesor Dumbledore nie przygotował jeszcze rozkładu zajęć.

- Twoje biurko jest tam. Lepiej zrób porządne notatki z rozdziału zadanego na moje zajęcia. Z pewnością nie możesz spaść już niżej, ale mógłbyś choć raz zabłysnąć. Co do wróżbiarstwa.. nie wiem dlaczego uczysz się tych bredni, ale mogę sobie wyobrazić, że nie będzie zbyt trudno wymyślić jakieś bzdury, które zadowolą tego starego insekta.

Śmieje się, spoglądając na mnie z wyrazem stałej pewności siebie na twarzy. Przez krótki moment prawie zaczynam się uspokajać. - To jest to, co zazwyczaj robię. Jak długo umieram raz w tygodniu wydaje się być całkowicie zadowolona. - Jego słowa uderzają mnie jak pięść w brzuch i spinam się w sobie. Odsuwam od siebie nagłą chęć, żeby wybrać się do wieży i rzucić jakieś niewybaczalne zaklęcie na tę głupią kobietę. Mój żołądek kurczy się, a ja staram się zapanować nad zupełnie nielogicznym impulsem, żeby ochronić chłopaka. To nie pomogłoby żadnemu z nas. Przypominam sobie, że robię to wszystko tylko dlatego, że staram się go ochronić przed ludźmi, którzy mają dokładnie takie same impulsy.

A kto ochroni go przed tobą?

- Zabieraj się do pracy, Potter - mamrocę cicho. Obserwuję, jak zabiera torbę i odchodzi do biurka. Jestem lekko zdziwiony, że nie marudził, iż musi robić pracę domową w piątkowy wieczór. Z drugiej strony jednak mi ulżyło; jestem prawie pewny, że nie miałbym wystarczająco siły, żeby go za to zganić.

Może odnalazłbym jakiś cień humoru w tej sytuacji, gdybym mógł się upić. Mój umysł odpływa do barku, gdzie pół butelki szkockiej czeka, żebym ją wypił. Oczywiście ta sama butelka doprowadziła do takiego stanu rzeczy i powinna była zostać wyrzucona w imię zasad. Nie, lepiej wziąć winę na siebie niż zniszczyć tyle dobrego chlania. Zamiast tego przyzywam czajnik z herbatą. To na pewno nie zmniejszy mojego poczucia ironii, ale na bank nawodni kawał kredy, która niegdyś była moim językiem.

Dobra. Wziąłem na siebie ten obowiązek. Sam się o niego prosiłeś. Krzywię się z niedowierzaniem na tę myśl i postanawiam szukać nadziei we wstydzie wyrytym na twarzy chłopaka. To już nigdy więcej się nie zdarzy. Już nigdy więcej nie spróbuje i wtedy ja nie zawiodę go w jego postanowieniu. Biorąc głęboki oddech, przygotowuję się na nieuniknione. Podnoszę się z krzesła, przechodzę koło chłopaka ukradkiem spoglądając przez jego ramię. Wgląda na to, że przepisuje całą książkę. Stawiam przed nim kubek z herbatą, zamierzając skomentować jego poczynania, kiedy wzdryga się. Przełykam kolejne przeprosiny. Z jednej strony jestem przerażony, że ucieknie ode mnie, a z drugiej zadowolony, że nadal czuje do mnie odrazę, kiedy nie jest pod wpływem alkoholu. Nagle dochodzi do mnie, jak dziwne jest, że właśnie w tym znajduje pocieszenie. Wypełnienie mojego postanowienia będzie tym łatwiejsze. Oddychając z ulgą podchodzę do mojego biurka i siadam.

- Co? Nie szkocka? - uśmiecha się lekko, a ja zwężam oczy niebezpiecznie. Przerażony łapie aluzje w lot.

- Czy muszę mówić, że to się więcej nie powtórzy?

Spuszcza wzrok, kręcąc przecząco głową. - Przepraszam.

Widzę, jak poczucie winy wpełza na jego twarz i zwalczam współczucie. Poczucie winy jest dobre. Poczucie winy i poniżenie. Jeśli mam odzyskać kontrolę nad sytuacją musi to być dla niego tak bolesne, jak to tylko możliwe.

- Za co mnie przepraszasz, Potter?


- Jak to?

- Chciałbym wiedzieć, za co mnie właściwie przepraszasz.

Niewyraźny kolor wstępuje na jego policzki. - Yyy...za.. - Naprawdę staram się nie śmiać, gdy widzę, jak stara zebrać się na odwagę, żeby powiedzieć za to, że chciałem cię pocałować. To śmieszne, że chciał zrobić coś, o czym nawet nie może powiedzieć na głos bez zmieszania. Poniżenie, jakie widzę na jego twarzy budzi we mnie długo uśpioną żyłkę sadysty. Znowu zaczynam się czuć, ja stary ja. - to, że poczułeś się niezręcznie. Trawię odpowiedź, zaciskając szczęki. Nie to chciałem usłyszeć. Nie to chciałem usłyszeć! Jak te piekielne chłopaczysko śmie martwić się o to, jak się wtedy czułem? Posyłam mu wściekłe spojrzenie, a on wierci się - I... za wypicie całej twojej szkockiej?

Ktoś powinien go nauczyć, że przeprosin nie wypowiada się w formie pytania. Wtedy tracą na szczerości. To, jakkolwiek, jest ostatnim z moich zmartwień. Nagle mam ochotę zwinąć się w kłębek i skomleć jak dziecko. Wcale nie jest mu przykro z powodu tego, co zrobił. Jest mu przykro, ponieważ sprawił, że czułem się niezręcznie - to otwiera nową możliwość, że spróbuje jeszcze raz, gdy tylko będzie miał wrażenie, że jestem chętny. To wszystko się nie uda.

Musi się udać. Nie masz już wyjścia.

Drwię gorzko, ukrywając głowę w dłoniach. Poddaję się. Zabijcie mnie.

- Posłuchaj - zaczyna, a ja wstrzymuję oddech - przepraszam za...wszystko.. - Wypuszczam powietrze, przyjmując jego przeprosiny za rzecz najbliższą temu, co chciałbym usłyszeć. Mówi dalej: - Głupio się zachowałem myśląc, że...- mentalnie dokańczam zdanie. Każde słowo zarzyna moją nadzieję, że jego wczorajsze zachowanie było spowodowane alkoholem. Każde zdanie, którego nie kończy potwierdza mój strach, że ja mu się naprawdę podobam. W ogóle nie jest załamany tym, że nawet przez myśl mu przeszło, żeby mnie pocałować; jedyną rzeczą, jakiej żałuje jest to, że powiedziałem nie.

I kto cię teraz uratuje?

- Potter zamknij się - proszę, zamknij się. Nigdy więcej się nie odzywaj. Zdesperowany, zmieniam temat. - Czy muszę mówić, że jeżeli ktokolwiek się dowie, co się stało to stracę pracę? - Z tego punktu widzenia to wcale nie takie złe wyjście. W zasadzie to jedyne, jeśli chcę przetrwać.

Po jego wyrazie twarzy widzę, że nie przyszło mu to do głowy. - Ale przecież nic nie zrobiłeś. Ściągam usta, żeby nie wykląć tego głupiego gówniarza. Ma całkowitą rację. Nic nie zrobiłem - i w tym cały problem. Oczywiście, uczenie piątoroczniaka etyki zawodowej ma tyle sensu, co uczenie węża ogrodowego chodzenia, mimo to spróbuję.

- Przypomnijmy sobie całe zajście, co ty na to? Stwarzam możliwości i zachęcam ucznia do picia w moich komnatach. Zamiast nalegać, żeby wrócił do swojego dormitorium, pozwalam mu zostać. Rozbieram piętnastoletniego chłopaka, a później prawie pozwalam mu się pocałować.

- Wcale tak nie było. Zakończyłeś to. -Robi mi się gorąco na twarzy.

- Niezbyt szybko.- Warczę zniecierpliwiony.

- Za szybko! - Riposta, którą miałem na końcu języka, zniknęła nagle. Mało się nie zadławiłem. - Nie! Znaczy.. to nie tak... - Jego głowa opada na biurko, a ja staram się sobie przypomnieć, czy upokarzałem się tak często w wieku piętnastu lat. Po raz pierwszy jestem wdzięczny za to, że dobiegam czterdziestki.

Kolejny raz staram się mu przetłumaczyć. Bądź co bądź jestem nauczycielem; masochista z zawodu. - Potter, nie ma znaczenia, co naprawdę się wydarzyło. To jest wersja, jaką zobaczy Rada Szkoły. Jestem dorosłym, twoim profesorem. Ty jesteś piętnastoletnim chłopakiem. Wina jest po mojej stronie.

- Przepraszam - szczerość jego przeprosin przyprawia mnie o mdłości. Jego głos jest obciążony poczuciem winy. Winy, która doprowadziła mnie do takich tarapatów. Udowodnił, że nie zrozumiał ani jednego słowa z tego, co powiedziałem. Nie chce przyjąć do wiadomości, że tego, co zrobił, można się było spodziewać. To, co ja zrobiłem( a właściwie nie zrobiłem) jest niewybaczalne. Poddaję się.


- Ja także - mówię głucho.

Podnosi wzrok i dostrzegam w jego oczach przerażenie. - Boże, nie musisz... proszę nie rób tego. Może i mam piętnaście lat, ale wiedziałem, co robiłem.. znaczy co zrobiłem. - Bezgłośnie modlę się, żeby się zamknął - Wszystko. A nie zrobiłem niczego.. niczego... - Kurczę się w sobie oczekując końca zdania. Przestaje mówić.

Tępy ból zapowiadający migrenę zaczyna dudnić w mojej głowie, która opada w dłonie. Łaskawie nie odzywa się, kiedy ja rozmyślam o winie i strachu. Winie z powodu tego, że się zapomniałem, pozwalając dziecku na obdarcie mnie z siły woli. Strachu, że zrobię to jeszcze raz.

- Wiem jak to działa profesorze. Ciągle przypominasz sobie tę scenę w swojej głowie i rozmyślasz o wszystkich błędach, które popełniłeś... - Posyłam chłopakowi wściekłe spojrzenie, zastanawiając się od razu czy czasem nie myślałem na głos. I wtedy rozpoznaję słowa. Wygląda na całkiem zadowolonego z siebie. - ... że mogłeś zabrać ze sobą butelkę, że powinieneś był mnie wysłać do swojego pokoju, że..

- Potter, wracaj do pracy. - Przyznaję, dałem się złapać smarkaczowi. Próbuje wyglądać na wkurzonego, ale mój gniew rozmywa się, zastąpiony lekkim rozbawieniem.

- Dobrze, wrócę. Ale musisz to skończyć Snape, albo skończysz jak ja. - Niechcący uśmiecham się, ale zaraz potem przeklinam chłopaka za bycie tak strasznie dowcipnym. I za to, że ma rację. Oczywiście, rada była moja, więc nie mogę przypisać mu zbyt wielkiej błyskotliwości.

- Wracaj do pracy. - Atmosfera między nami znowu staje się znośna, a ja staram się nie odetchnąć za głośno z ulgą. Jakimś cudem Potterowi udało zatrzymać się potok nienawiści, jaką do siebie czułem. Jestem mu prawie niepokojąco wdzięczny.

Jego oczy zwrócone są ku książce, ale nadal uśmiecha się drwiąco. - Minus dziesięć punktów dla Gryfindoru za to, że jesteś bezczelnym, małym gówniarzem.

- Minus dziesięć punktów dla Slytherinu za to, że każesz mi robić pracę domową w piątek.

- Jeżeli eliksiry cię nie obchodzą, możemy przedyskutować twoje sny.

Mruczy coś pod nosem, schylając głowę. Jeżeli na koniec tego wszystkiego mam być potępiony, to przynajmniej umilę sobie czas poniżaniem chłopaka.