i widzę ciemność... 13
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 22:00:39
Rozdział trzynasty

To było męczące, patrzeć na pokrywający wszystko śnieg. Dawno nie miała okazji podziwiać tego widoku... bardzo dawno...
Kropla atramentu spadła z jej pióra, plamiąc pergamin. Klara zaklęła. Ile by dała za porządny długopis, albo przynajmniej ołówek... zmięła arkusz i cisnęła go do kosza. Kulka odbiła się na krawędzi i wylądowała na podłodze. Młoda kobieta wzięła kolejną kartę i zaczęła list od nowa. Za oknem mała sówka załopotała skrzydłami, w pośpiechu zdążając w kierunku gabinetu dyrektora. Od świtu już trzy sowy przyniosły McGonagall odpowiedzi, a Klara od poprzedniego wieczora nie mogła napisać ani słowa. List do kuzyna. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Co niby miała mu napisać? Hej, Cyprian, wiem czemu, twoja matka nie żyje, mój kolega ze szkoły umiera właśnie na to samo? Cholera.
Gwałtownie poruszyła ręką, chlapiąc atramentem na biurko, pergamin i szybę. Kolejny arkusz odbił się od kosza na śmieci i wylądował na podłodze. Kobieta westchnęła ciężko i oparła głowę na dłoniach. Za jej plecami piętrzyła się już cała sterta pergaminowych kulek. Czasami tak trudno znaleźć odpowiednie słowa...
Myślała. Myślała za dużo, jak zawsze. O tym, że chciała powiedzieć Harry'emu... co? Nie pamiętała już, wiedziała tylko, że czasem rozważała to, układała swoją przemowę, siedząc sama w domu na granicy lasu. Teraz tamte słowa uciekły jej z głowy, a Harry zachowywał się, jakby nie zostało z niego nic, poza pustą skorupą. Chłopak, którego zielonych oczu tak się kiedyś bała, nie istniał. Czy po to zabrała go z Norwegii? Po to, by umierał tutaj, podczas gdy ona nie mogła nawet napisać listu do kuzyna?
Zawsze to samo. Przytłaczająca bezsilność, jak wtedy, kiedy tamta kobieta zabijała jej rodziców. Ale wtedy Klara wierzyła jeszcze w ocalenie, wierzyła w wybrańca, który pokona Mrocznego Lorda.
Wybrańcy stają się bezużyteczni, gdy spełnią swoje zadanie. Nikt nie pamięta o ranach na ich psychice i mogą bez przeszkód zabijać się jak totalni idioci, którzy...
Zmęła w ustach przekleństwo. To była porażka, Harry w stanie depresji, na którą każdy mugolski psychiatra już dawno znalazłby lekarstwo, jego ojciec chrzestny i Snape, chodzący wokół siebie jak... no właśnie, jak co?, ona sama, z piekielną pustką w głowie...
Znów ruch za oknem. Podniosła głowę. Tym razem nad Hogwartem przelatywał ktoś na miotle. Zawrócił nad jedną z wież i z wdziękiem zniżył się do lądowania, po czym zniknął Klarze z oczu.
Kilka kleksów, przekleństw i zmiętych kartek później ktoś zapukał do jej pokoju. Nim dziewczyna zdążyła się odezwać, drzwi skrzypnęły i w szparze ukazała się twarz Draco.
- Rusz tyłek, szlamo, narada wojenna - oznajmił młody Malfoy.
Miała ochotę rzucić w niego czymkolwiek - papierem, zaklęciem, czy zwyczajnym mugolskim wulgaryzmem. Zamiast tego posłusznie wstała i podążyła za nim.
Nienawidziła Hogwartu. Nienawidziła go szczerze, jako symbolu wszystkiego, co odebrało jej rodziców - symbolu podziału na świat magiczny i zwyczajny. To przez podziały powstawało zło, zrodzone ze wszystkiego, co zostało wyrzucone poza nawias. Mroczna, nieokiełznana stara magia stawała się Czarną Magią, odrzucone dziecko - Czarnym Panem, zaś przerażony mrokiem wewnątrz samego siebie chłopak uciekał się do zakazanej sztuki, bojąc się nawet podzielić swoim problemem z przyjaciółmi. Wszystko zataczało krąg i wracało do początku.
I ona też wracała do początku - do gabinetu dyrektora, gdzie kiedyś, poza wszelkimi zasadami sterującymi szkołą, nałożono na jej głowę Tiarę Przydziału. Lecz dziś już nie Dumbeldore królował w tym pokoju, jedynie jego portret uśmiechał się do dziewczyny ze ściany... Dubledore, który zginął tak parszywie... Miała ochotę powiedzieć "witaj" jego wizerunkowi, cóż za głupota, cóż za infantylizm, łatwo być infantylnym, jeśli się jest latającą na miotle czarownicą, prawda?
Dyrektorski fotel zajmowała McGonagal, sztywna i perfekcyjna. Severus Snape siedział na krześle obok biurka, pochylony i przygarbiony, z wzrokiem utkwionym we własnych butach. Obok niego Syriusz Black - blisko, zauważyła Klara, bliżej, niż można by się spodziewać, choć jego oczy nie były utkwione w mistrzu eliksirów, a w apatycznym, biernym Harrym. Draco, oczywiście, auror-żmija, wyrodny dziedzic Malfoyów we własnej osobie. I...
- Sven... - wysyczała, momentalnie dobywając różdżki.
- Wójsik! - głos Snape'a przeciął powietrze.
Zamarła, uniosła głowę. Mistrz eliksirów spoglądał prosto na nią, z triumfem w oczach.
- Ten człowiek, Wójsik, przyszedł nam pomóc. Jakiekolwiek masz z nim osobiste problemy, odłóż je na bok.
Pokręciła głową. Norweski czarnoksiężnik uśmiechał się do niej ciepło. Och, jak lubiła ten jego uśmiech... i jak bardzo go nienawidziła.
- Poroszę usiąść - poleciła McGonagal, wskazując ostatnie wolne krzesło.
Klara zebrała spódnicę, wypełniła polecenie. Wodziła wzrokiem po zebranych, wyraźnie nie zadowolona. Malfoy uśmiechał się do niej kątem ust.
- Proszę powiedzieć, co pan ma do powiedzenia, panie Oedenmark - dyrektor Hogwartu poprawiła okulary i spojrzała badawczo na gościa.
Ten uśmiechnął się znów, szeroko.
- Sprawa jest delikatna i o wiele paskudniejsza, niż przypuszczałem. To... Cóż, powiem tak - to wchodzi zarówno w kwestie polityczne, jak i naukowe... I, rzecz jasna, chodzi o Czarną Magię. Sieć korupcji sięga wysoko - porządna część skandynawskiego Ministerstwa, tak, Clarice, nie dostałem zezwolenia bez powodu. Oczywiście, Drumstrang, ale to nikogo nie dziwi. Elementy czarnej magii nauczane są tam oficjalnie, ale o wiele zbyt wielu czarodziejów wychodzi poza owe elementy. Potem zajmują wysokie stanowiska i gotowi są dawać błogosławieństwo ludziom takim, jak Sigurdsen. Tak, pracowałem z nim - dla dobra nauki. Nie okłamałem was - Clarice, panie Potter. Widziałem potencjał, niewiarygodny potencjał w tych badaniach... Ale... - pokręcił głową, opuścił ramiona - mój mistrz też je widział... Moc korumpuje, czyż nie, a on zbiera jej coraz więcej i więcej - kosztem ludzkiego życia. Nie mogę na to pozwolić, ani na to, ani na inne rzeczy, do których mógłby się posunąć... Boję się, że moc, którą przejął od pana Pottera faktycznie pochodziła od Czarnego Pana. On... zmienił się.
Draco zmarszczył brwi, patrząc na Norwega.
- Czemu nie zgłosił pan tego pańskiemu rządowi.
- Ależ zgłosiłem. Osobom, co do których mam podstawy wierzyć, że nie są skorumpowane. Konsultowałem się z nimi i doszliśmy do wniosku, że sprawa musi być załatwiona dyskretnie. Rozumiecie, nie byłoby pozwolenia na oficjalną akcję.
- I chce pan - auror z rodu Malfoyów nie przestawał się krzywić - wywołać incydent dyplomatyczny?
- Incydentem dyplomatycznym jest już fakt, że umarła co najmniej jedna osoba z Wielkiej Brytanii, panie Malfoy. Druga umiera. Nie mówiąc już o zmarłych w innych krajach. Kiedy machinacje mojego mistrza zostaną ujawnione, skandynawskie ministerstwo nie będzie miało wyboru, jak tylko ogłosić go przestępcą i postawić przed sądem. O ile oczywiście Sigurdsen przeżyje, choć ja nie jestem skłonny doprowadzać do jego śmierci.
- I chce pan mieszać w to Hogwart? - spytała McGonagall, niemniej podejrzliwa, niż Draco.
- Chcę mieszać w to osoby, o których wiem, że im zależy. Pani mówię to tylko dlatego, że znalazłem te osoby na pani terenie.
- Zaryzykuję - Draco wstał. - Choć zdecydowanie mi się to nie podoba. Idziesz, szlamo? - zwrócił się do Klary.
Młoda czarownica uśmiechnęła się.
- Nie mam wyjścia chyba, prawda?
Wzrok Svena skierował się ku niej - łagodny i pełen tęsknoty. Klara zadrżała.
- Cieszę się Clarice.
- A więc i ja idę - oznajmił Syriusz. - Ktoś to musi załatwić, a ja już i tak oficjalnie nie żyję. Jest nas troje, Oedenmark, z panem czworo, nie potrzeba nam nikogo więcej.
- Mózgu nie masz, Black - dał się słyszeć głos Snape'a. - to, że nie żyjesz oficjalnie, nie oznacza, że ma za tym podążyć twój stan faktyczny.
Animag uśmiechnął się szeroko, a mistrz eliksirów rzucił mu mordercze spojrzenie. "Coś dziwnego dzieje się między nimi" - pomyślała Klara. "Coś bardzo dziwnego..."
- Wybacz, ale podjąłem decyzję. Chodzi o mojego chrześniaka, o jedyną bliską osobę - w tym momencie wbił wzrok w mistrza eliksirów - jaką jeszcze mam.
Harry odkaszlnął. Dotąd cichy, apatyczny, teraz podniósł oczy.
- Czy zamierzacie podejmować decyzje za moimi plecami.
- Nie za plecami, jesteś tutaj - zauważył Draco.
- Ale nie pytacie mnie o nic. Decydujecie za mnie. A ja siedzę w tym po uszy. I - dodał, wstając - z mocą czy bez, pójdę tam. Nie ma innej drogi. Pokonałem Voldemorta, nie dam się czemuś takiemu.
- Jesteście wszyscy - oznajmił Snape niezadowolonym głosem - szaleni. Pchacie się w coś, co nie ma prawa skończyć się dobrze... Nawet ty, Draco, a sądziłem, ze nabrałeś rozumu... Minerwo, powinnaś im tego zabronić.
- Żadne z nich nie jest moim uczniem ani nauczycielem - przypomniała pani dyrektor. - Jedyna osoba, której mogłabym cos zabronić, jesteś ty, Severusie.
- Zabronisz mi? - spytał.
- Liczę na twój rozsądek.
- Doskonale. W takim razie zamierzam wykorzystać ten rozsądek i pilnować ich. Black, nie rób takiej miny. Wyczerpałeś już swój limit śmierci.


***

Zamek nie zmienił się ani na jotę od dnia, w którym Klara deportowała się z jego wnętrza. Nadal wysoki, o ciężkich murach, pamiętających czasy średniowiecznych oblężeń. Szary pośrodku bieli wszechobecnego śniegu.
Nawet prowadząca do niego droga była zasypana - niemal nie używana, bo większość gości Sigurdsena preferowała zjawianie się od razu na dziedzińcu, aportację lub sieć Fiuu. Byli to jednak zazwyczaj goście zaproszeni przez adepta czarnej magii czy jego ucznia, nie nieproszeni jak panna Wójsik za pierwszym razem czy też ich dziwaczna grupka teraz.
Przynajmniej nie musieli pokonywać murów i mogli wylądować na dziedzińcu, bez przerażająco białej głuszy za plecami - choć z ciszą dookoła.
Klara, która leciała kurczowo trzymając się Svena, odczuła ulgę, stając na ziemi. Pozostali nie mieli najmniejszych problemów z lotem, nawet Harry - ani strata mocy, ani wywołana nią apatia nie osłabiły jego talentu. Zresztą wyglądał teraz lepiej - na pewno na zdecydowanego, zdeterminowanego, jakby zadanie do wykonania pobudziło w nim adrenalinę.
- Zamek jest pusty, jeśli nie liczyć mojego mistrza i gromady skrzatów - mówił Sven, grzebiąc w kieszeniach za kluczami - Jedyne zabezpieczenia chronią go przed aportacją, ale deportować się już można, jak dowiodła Clarice. Zadanie mamy więc dość proste - dostać się do środka i zatrzymać drania, zabezpieczyć dowody, na wypadek, gdyby przyszło mu do głowy je zniszczyć - zaklęcia gaszące mile widziane.
- Jak dużą ma moc? - spytał Draco.
Norweg rozłożył ramiona.
- Nie wiem. Obawiam się jednak, że nikt z nas nie ma możliwości takich jak on.
- Czyli jest niebezpieczny?
- Tak.
- Doskonale - dziedzic Malfoyów uśmiechnął się. - Lubię wyzwania.
Klucz zgrzytnął w zamku, ciężkie drzwi poruszyły się, cicho, posłuszne zaklęciu jednego z mieszkańców. Klara pomyślała, że to dziwne, że tu, w tym samym holu...
Nigdy nie ufała Svenowi, zawsze uważała go za podejrzanego. Przyciągającego, tak, ale podejrzanego jak nie wiem. Praktykował czarną magię i przyznawał się do tego, grzebał w portalu prowadzącym do krainy zmarłych i pomagał odbierać innym moc - co z reguły prowadziło do utraty życia podmiotu badania. A teraz zmienił strony i wprowadzał ich do środka zamku. Czy czarna magia użyta w dobrej wierze nadal będzie czarną magią? Jasne, część zaklęć - z niewybaczalnymi na czele - wymaga do użycia tego, by czarodziej pragnął: władać, zadać ból, uśmiercić... Ale były też takie, których zastosowanie było rozmyte, a których zakazano na mocy tradycji... A pośród tych nie zakazanych - czyż nie było takich, które, odpowiednio użyte, mogą krzywdzić?
Każdy czasem ma w sobie pragnienie władzy, sprawiania bólu i zabijania. To nie narzędzie czyni z nas morderców, lecz my sami - i okoliczności, w jakich się znajdujemy. Jeśli zakazuje się czarnej magii, czy nie należałoby też zakazać używania noży?
Klara zerknęła na swoich towarzyszy. Czy i oni tego nie rozumieli? Severus Snape, który sam badał czarną magię i ciągle miał na ramieniu Mroczny Znak. Syriusz Black, który podczas wszystkich lat spędzonych w ciemności musiał mieć myśli, których mieć nie powinien. Draco Malfoy, który niemal został Śmierciożercą, którego ojciec zginął walcząc po stronie Voldemorta, zaś matka popełniła samobójstwo w trakcie własnego procesu. I Harry, który w niebezpiecznych eksperymentach widział własną szansę.
- Pójdę przodem - rzekł Sven, wchodząc po schodach - nie chcemy, by żywił jakieś podejrzenia, prawda?
Skrzat domowy wyjrzał ze szpary w boazerii. Sven nachylił się, przytykając palec do ust. Istota prędko schroniła się w szczelinie, na jej twarzyczce malował się bezbrzeżny lęk.
"Boi się swojego pana?" - zastanawiała się Klara.
Norweski czarodziej kazał czekać pozostałym u szczytu schodów, sam udając się na rekonesans. Wrócił po chwili.
- Jest w swojej pracowni - oznajmił. - Robi coś, nie zauważył mnie. Jest sam, ale sądząc po zaklęciach, których używa, mamy szansę przyłapać go na gorącym uczynku.
On pierwszy otworzył drzwi. Jego mistrz klęczał pośrodku skomplikowanej figury geometrycznej - możliwe, że tej samej, co poprzednim razem, naprzeciw ogromnego lustra w ozdobnej ramie. Miał zamknięte oczy, otworzył je jednak gdy tylko usłyszał kroki za plecami. Jego tęczówki były czerwone, źrenice zaś - pionowe jak u węża.
Klara słyszała jak Harry wciąga szybko powietrze, a Syriusz klnie pod nosem.
Czarnoksiężnik podniósł się wolno, obrócił w ich stronę. Gdy spojrzał na nich, jego oczy miały już normalną barwę - jasnobłękitną.
Mimo to Draco wycelował w niego różdżkę.
- Petrificus totalus! - wykrzyknął.
Promień odbił się od niewidocznej bariery.
Morten Sigurdsen pokręcił głową, uśmiechając się.
- Sven. Wiedziałem że mnie zdradzisz.