My guardian angel 3
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 29 2011 21:02:26
Mam nadzieję, że od razu pojawią się wszystkie trzy rozdziały i, że przypadną wam do gustu. Piszcie jak wam się podoba, o ile bedziecie mogli...Życzę miłego czytania. Póki, co to nadal początek, więc nie spodziewajcie się zbyt "ostrej" jazdy ^.^


III
Kilku mężczyzn siedziało przy okrągłym stole. Niektórzy rozmawiali, inni wpatrywali się w wielką misę pośrodku mebla, inni przysypiali podparci na łokciu. Większość z nich była już stara, z długimi brodami, w długich niebieskoszarych zwiewnych szatach.
Jeden z nich, młody, przystojny, w krwistoczerwonej szacie, chodził nerwowo dookoła stołu.
- Musimy coś zrobić, przecież ten mały w końcu życie sobie zmarnuje- zatrzymał się gwałtownie.- Chyba nie po to śledzimy jego poczynania od tak dawna?
- No...nie, zdecydowanie nie.- mruknął jeden z wpatrzonych w misę starców.- Ruszył się, poszedł po kolejną książkę...to już będzie dziesiąta w tym tygodniu.
- Czytanie jest dobre, kształcące.- powiedział jeden z przysypiających.
Wszyscy spojrzeli na niego wilkiem.
- No, ale u tego malca...to już jest choroba.- dodał szybko ze zmieszanym uśmiechem.- Musimy coś zrobić, zdecydowanie. Proponujesz coś może...Asmodeuszu?- spojrzał na najmłodszego w czerwonej szacie.
Asmodeusz zaśmiał się zacierając dłonie.
- Dajmy mu stróża.
Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na niego.
- Stróża...?Ale czy to, aby dobry pomysł?
- Thot, przecież to nie jest niebezpieczne.- westchnął dramatycznie Asmodeusz.
-, Ale my nie mamy już wolnych aniołów. Poza tym, są inni, którzy bardziej potrzebują wsparcia!- Jeden ze starców zerwał się z miejsca.
- Abbadonie, usiądź i nie unoś się bez potrzeby.- mężczyzna siedzący obok pociągnął przyjaciela w dół.- Dajmy skończyć Asmodeuszowi.
- Dziękuję ci, Azazel.- mężczyzna uśmiechnął się.- Nie miałem na myśli anioła na służbie,Abbadonie.- spojrzał na starszego z nieukrywaną niechęcią.- Myślałem o kimś, kto może skorzystać pomagając nam, więc spełni się w tej roli znakomicie.- odchrząknął cicho.- Proponuję zakład.
Po sali rozeszły się głośne, zdenerwowane szepty. W końcu, jeden z zebranych wstał wolno, był najstarszy, ubrany w białozłote szaty. Rozmowy od razu umilkły, a Asmodeusz spojrzał na niego z szacunkiem.
- Mój drogi synu...- starzec- Marduk, ojciec Asmodeusza, uśmiechnął się niepewnie.- Czy wiesz, co proponujesz?
- Oczywiście, że wiem. Jestem pewien, że to się uda, dopilnuję tego.
- Dobrze, podaj więc szczegóły.- Marduk usiadł i wsparł się na łokciach.
Asmodeusz usiadł również, położył dłonie na stole i milczał przez dłuższą chwilę.
- Chciałem zaproponować taki układ...- zaczął powoli.- Osoba, którą wybrałem, gdy spełni powierzone jej zadanie, zyska odpuszczenie win, dzięki czemu trafi tam gdzie powinna. Jeśli nie, zostanie stracony na zawsze.
- Czy jest tu jakiś haczyk...?- spytał, jak zawsze podejrzliwy Abbadon.
- Tak...dwa.- młody uśmiechnął się.
Marduk westchnął z uśmiechem.
- Jednym z nich, jest sam wybrany. Drugim, dodatkowa obietnica, jeśli spełni zadanie. Ah, byłbym zapomniał!- klasnął w dłonie.- Jeśli wybaczy i obdarzy Reji, ponownie, uczuciem, odzyska swoje ciało.
- Co?!- Abbadon ponownie zerwał się z miejsca.- To niedorzeczne!- uderzył dłonią w stół.
- Spokój!- zagrzmiał zdenerwowany głos Marduka.- Sam jak byłeś młodszy uczestniczyłeś w takim zakładzie, więc milcz.- przeniósł spojrzenie na syna.- Proponujesz coś bardzo niebezpiecznego...
- Wiem, wiem...zadbałem o wszystko. Nikt ze śmiertelnych nie wie o śmierci wybranka. Spadł do kanionu, głębokiego, wiec to potrwa. Jeśli przyjmiecie zakład, zabiorę ciało, więc ryzyka nie będzie.
-, O kogo chodzi? Powiedz wreszcie.- Azazel w końcu zabrał głos.
- Nie domyślacie się? Chodzi mi o mojego ulubieńca! Rena.
- Rena? Ale czy on ma jakiekolwiek szanse by sprawdzić się w tej roli?- spytał zatroskany, jeden ze starców.
- Oczywiście, że się sprawdzi. W tej chwili właśnie...- machnął dłonią i w misie ukazał się obraz Rena i atakujących go demonów.- atakują go moi przyjaciele.- zaśmiał się cicho.- Więc macie mało czasu na decyzję. No, szybko, wchodzicie w zakład?- ponaglił resztę.
Znów rozległy się podekscytowane szepty. Po chwili jednak umilkły.Wszyscy spojrzeli na Asmodeusza i pokiwali zgodnie głowami.
- Wspaniale!- roześmiał się i pstryknął palcami.
Ren w misie nagle z niknął, w ostatniej chwili przed smiertelnym atakiem demonów. Pojawił się w pewnym oddaleniu od stołu, wrzeszcząc i chowając głowę w ramionach.
- Kehm, Ren? Możesz tak nie krzyczeć?- Marduk skrzywił się lekko zasłaniając uszy.
Przez chwilę nic się nie zmieniło, jednak nagle krzyk się urwał. Ren ostrożnie opuścił ramiona.
- C-co, do ch...
- A!Zważaj na słowa.- Marduk zagroził mu palcem z lekkim uśmiechem.- Asmodeuszu, mógłbyś oddać naszemu przyjacielowi ubrania?
Wspomniany pstryknął w palce i Ren po chwili stał, ubrany w swój czarny płaszcz, swoją marynarkę obwieszoną łańcuszkami, agrafkami i postrzępionym dołem. Jego koszula była czysta i w jednym kawałku, a cenne skórzane spodnie nie były porozrywane na strzępy. Ren spojrzał na siebie wstrząśnięty.
- Jak...?
Jego pytanie zostało zignorowane, ponieważ jeden z obecnych roześmiał się. Był to oczywiście, Abbadon. Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni.
- On?- wskazał palcem na Rena. On, ma być stróżem?Nie rozśmieszaj mnie Asmodeuszu! Wiedziałem, że jesteś młody i szalony...ale okazuje się, że jesteś jeszcze głupi!
Asmodeusz skrzywił się zły, wstał wolno, ale ojciec go powstrzymał gestem.
- Nie zgadzam się z tobą Abbadonie, to może być świetny układ.- powiedział powoli, mierząc Rena spojrzeniem.
Ten stał i gapił się na nich głupkowato, nic nie rozumiejąc. Zerkał z jednego mówiącego, na drugiego z rozchylonymi ustami.
- Oczywiście, że to dobry pomysł, on ma interes w tym by z nami współpracować- Asmodeusz uśmiechnał się krzywo do Abbadona z miną "a nie mówiłem?". Tamten prychnął tylko i już się nie odezwał.
Ren w końcu nie wytrzymał i chrząknął zwracając ich uwagę na siebie.
- Z rozmowy wywnioskowałem, że chodzi o mnie...więc, jeśli się nie mylę, może mi ktoś wyjaśnić, łaskawie, o co chodzi?
Asmodeusz uśmiechnął się do wszystkich.
- Mówiłem, że kocham tego faceta?- widząc zdziwienie na tworzy Rena, roześmiał się.- Mój drogi, chcielibyśmy dać ci wybór...
-, Jaki wybór?- spojrzał na nich nieufnie.
-, Jeśli zgodzisz się współpracować, nigdy więcej nie zobaczysz twoich przyjaciół sprzed kilku minut.- uśmiechnął się.- Jeśli odmówisz, to zaraz urządzicie sobie wspólną kolację....Więc?
Ren przyjrzał się uważnie facetowi. Miał długie ciemne włosy, kolczyki w uszach, których Ren doliczył się z dziesięciu w każdym. Jego oczy były niesamowicie ciemne, wyglądały jakby były czarne. Był wysoki i cholernie przystojny. Ren wyrwał się z zamyślenia i przeczesał dłonią włosy.
- No, więc...dobra, może się zgodzę jeśli przybliżysz mi całą sprawę.
- Oczywiście, oczywiście.- Asmodeusz przerzucił jedną nogę przez poręcz fotela i spojrzał na Rena, który przełknął nerwowo ślinę próbując skupić się na słuchaniu a nie gapieniu się w krok Asmodeusza. Ten uśmiechnął się wyraźnie zadowolony z reakcji.- Więc...zostałbyś stróżem jednej pechowej duszyczki, która ciągle pakuje się w kłopoty.
- Dobra...jest w tym jakiś...haczyk?- wciągnął nerwowo powietrze gapiąc się na Asmodeusza jak zaklęty.
- Tak, jeden...jest nim osoba którą będziesz ochraniał.- Asmodeusz przerzucił drugą nogę przez poręcz wzbudzając u Rena cichy jęk.
- Kogo mam ochraniać?- sapnął drżącym głosem.
Asmodeusz uśmiechnął się, i przywołał Rena gestem do siebie. Ten zbliżył się niepewnie.
- Spojrz w misę...- nakazał Marduk, bo Asmodeusz był zbyt zajęty oglądaniem Rena z bliska.
Ren pochylił się i spojrzał w naczynie, w którym coś, na kształt dymu, wirowało szybko. Zamrugał i zmrużył oczy. Nagle dym upodobnił się do lustra, a w nim pojawił się ktoś, kogo wolałby w życiu nie oglądać. Odsunął się szybko od misy.
- Nie, nie wchodzę w to. Nie będę go pilnował.- warknął.
- Przecież swego czasu dobrze ze sobą żyliście. A on potrzebuje stróża.- Marduk próbował go delikatnie nakłonić do współpracy.
- Nie! Moge bronić każdego, ale nie jego!- wskazał na misę.
- Ren...- odezwał się nagle Asmodeusz dotykając dłonią jego uda. Od razu zyskał jego uwagę.- Dostaniesz dobę by przemyśleć decyzję,zabiorę cie do mnie na ten czas, co ty na to?Sądzę, że musimy pogadać...
Ren zatonął w jego oczach, westchnął poddańczo i kiwnął głową.
- No, to na tyle panowie!- Marduk uśmiechnął się do syna pobłażliwie.- Kto chce, jest wolny.
Asmodeusz złapał Rena za ramię i pociągnął za sobą. Ren zauważył, że wszystko tutaj jest śnieżnobiałe, nawet lśniło jak śnieg.
- Nie gubicie się tutaj?- spytał towarzysza. Jemu już kręciło się w głowie od tej bieli.
- Nie, wychowujemy się tu od zawsze, można przywyknąć.- Asmodeusz uśmiechnął się kierując Rena na ścianę, która okazała się być schodami.
- Są tu kobiety?Póki, co widziałem samych facetów...
- Oczywiście, że są. Inaczej między innymi,mnie by tutaj nie było.
Otworzył mahoniowe drzwi i oczom Rena ukazał się ogromny hol, wyłożony dziwnym marmurem, był czarny z grubą czerwoną żyłą. Meble były z mahoniu, w oknach wisiały purpurowe zasłony. Wszystko tonęło w cieniu, w powietrzu wisiała tajemniczość. Ale było przytulnie.
- Na pewno chcesz odpocząć, pokażę ci gdzie będziesz spał.- Asmodeusz wszedł na górę a Ren podążył za nim. Otworzył drzwi do sporej komnaty. Była okrągła, po środku stało wielkie łoże z czarnymi półprzeźroczyste kotary. Ściany pomalowane były na czerwono z czarnymi pasami przy suficie i podłodze. Asmodeusz podszedł do okna i zasłonił kotary, komnata zatonęła w mroku. Pstryknął w palce i nad drzwiami rozpaliły się dwie pochodnie. Odrobina światła odbiła się od sylwetki boga, bo tak Ren nazwał swojego towarzysza. Tamten podszedł do niego i przesunął dłońmi po torsie Rena.
- To, aby nie jest złe...?- spytał skołowany Ren.
- To?- Asmodeusz zaśmiał się.- No, co ty, my tutaj próbujemy wszystkiego. Ja osobiście wolę facetów.- pocałował Rena namiętnie.
Nim Ren się spostrzegł, byli już na łóżku, Asmodeusz leżał pod nim oplatając ramionami jego szyję, a w pasie, nagimi już, udami.
- Widzę, że od razu przechodzisz do rzeczy.- zaśmiał się Ren.
-, Po co zwlekać?- Asmodeusz ściągnął z Rena koszulę i rzucił ją na podłogę, płaszcz i marynarka już dawno zostały zrzucone. Ren chwilę mocował się ze spodniami, a gdy w końcu je rozpiął, ściągnął je z siebie pospiesznie.- Preferujesz być na górze,co?
- Tak, raczej tak.- wyszczerzył się po czym zachłannie wpił się w usta młodego boga.
Asmodeusz przesunął stopą po kroku Rena wywołując głośny jęk. Naparł na niego okręcając się na górę i siadając na Renie. Pochylił się badając językiem jego skórę, od szyi po pępek. Ren leżał z zamkniętymi oczami, oddychał coraz szybciej. W końcu nie wytrzymał, podciągnął Asmodeusza do góry całując go namiętnie i ponownie umieszczając pod sobą.
- A mieliśmy rozmawiać o tej mojej niedorzecznej misji...- mruknął unosząc lekko biodra boga i całując go po szyi zachłannie.
- Potem...pogadamy...- Asmodeusz sapnął łapiąc Rena za włosy, unosząc się i ocierając całym ciałem o ciało Rena.
To już było za wiele, Ren sapnął i wszedł w Asmodeusza szybko. Z ich gardeł wyrwały się głośne pomruki.
- Mmm...wiedziałem, że się nie zawiodę na tobie...- bóg wydyszał w ucho Rena. Gdy ten wsunął dłoń między ich ciała by zająć się dokładniej swoim kochankiem.
- Postaram się byś zachował tą opinię.- Ren potrzebował odreagować, więc nawet nie próbował być subtelnym i delikatnym. Ale Asmodeuszowi wcale to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, był zachwycony, aż podrapał plecy Rena.
Długo nie mogli się od siebie oderwać. Zaczynali kilkakrotnie od początku, nienasyceni sobą. W końcu już kompletnie wyczerpani padli na łóżko i wpatrzyli się w sufit.
- Nie sądziłem, że kiedykolwiek spotka mnie zaszczyt sexu z bogiem.- Ren zaśmiał się.
- Widzisz, jeszcze wiele niespodzianek cię czeka w życiu i po nim.- Asmodeusz uśmiechnął się, wsunał na niego i zjechał na dół ponownie podniecając Rena.
Ten pieszczotliwie wplótł palce we włosy boga i oddał się rozkoszy i narzucając mu rytm. Usta Asmodeusza doprowadzały go do szaleństwa.
Gdy poczuł zbliżający się orgazm, odsunął delikatnie kochanka. Przekręcił Asmodeusza pod siebie i po raz kolejny zatopił się w jego ciele.
Spletli się w miłosnym uścisku oddając się uniesieniu po raz kolejny.
W końcu żaden z nich nie miał już sił na więcej, więc ułożyli się na swoich miejscach by ochłonać i złapać oddech. Gardła paliły od chłodnego powietrza.
- Jeszcze...nigdy...nie miałem...tylu orgazmów na raz....- wysapał Ren.
- Szczerze mówiąc...ja też nie.- uśmiechnął się Asmodeusz oddychając szybko przez rozchylone usta.
Gdy ochłonęli i mogli wreszcie mówić normalnie. Ren położył się na boku patrząc uważnie na Asmodeusza.
-, Więc, spróbuj mnie przekonać do tej mojej...służby.- mruknał w końcu Ren.
- To, to ci nie wystarczyło?- Asmodeusz zaśmiał się widząc spojrzenie Rena.- Dobra, więc...jeśli się zgodzisz na propozycję i sprawdzisz się w niej, odzyskasz swoje ciało które obecnie leży w kanionie do ktorego wpadłeś...
- Ha! Czyli jednak spadałem!- zaśmiał się.- Hm...czyli dostanę szansę na dożycie starości?
- Tak, i jeśli wyciągniesz wnioski, to spokojnie trafisz w znacznie lepsze miejsce niż ostatnio.
- Hm...powiedzmy, że się zgodzę. Co miałbym robić?- spojrzał na Asmodeusza pytająco.
- Nie pozwolić żeby mu się coś stało. On ciągle pakuje się w kłopoty.-bóg westchnął smutno.- Nie będę wnikał w to, co się stało między wami, ale on naprawdę nie zasługuje na takiego pecha.
- Skoro tak mówisz, w końcu ty tu jesteś jeden z wszechpotężnych.- Ren uśmiechnął się krzywo.- Niech będzie, zgadzam się, w końcu jak się sprawdzę to dostane swoje ciało, a ono mi się jeszcze przyda. Ile mnie nie było wśród żywych?
- Krótko, ze trzy, cztery miesiące.- Asmodeusz uśmiechnął się powalająco.
Ren usiadł gwałtownie.
- Tyle czasu?!A zespół?Jak ja wrócę do swojego życia?!
- Zobaczę, co się da zrobić...jak przyjdzie na to czas.- bóg uśmiechnął się do Rena uspokajająco.
- Trochę mi ulżyło. Więc zaczynam od jutra etat?
- Tak, od rana, nim Reji się obudzi. Rozejrzysz się, wczujesz w rolę. Poradzisz sobie bez problemu.- poklepał go po ramieniu.- I może dowiesz się jakiś ciekawych rzeczy...- mruknął cicho.
- Jakich rzeczy...?- Ren spytał podejrzliwie, ale niestety nie mógł już uzyskać odpowiedzi, Asmodeusz spał już smacznie. Ren westchnął, położył się i po chwili sam zasnął.
Rano, obudził go ruch obok niego. Mruknął i przysunął się do ciepłego ciała.
- Mmm...Reji...- zamruczał z lekkim uśmiechem. Śnił mu się w nocy, taki jakim Ren chciał go pamiętać, kochający, roześmiany...jego.
- Muszę cię zawieść mój drogi...- Asmodeusz pogładził go po włosach.- I musimy wstawać. Przed tobą wielki dzień.- usiadł w czasie gdy Ren przecierał sennie oczy.
- Już...?Po wczorajszym nie mam siły wstawać...- jęknął wstając i szukając ubrań.
- Było tak nie szarżować.- Asmodeusz już był w swojej szacie.
- Ty...masz pod tym gacie...?- Ren pochylił się zaciekawiony, dopinając koszulę.
- Nie.- bóg zaśmiał się.
- Super...możesz mi takie coś zesłać jak będę kogoś miał?- pomacał materiał.
- Zobaczy się...czy twój partner przypadnie mi do gustu...- mrugnął do Rena.
Ren uśmiechnął się lekko i zarzucił płaszcz.
- Idziemy?
- Tak, chodź za mną. Reszta pewnie już czeka.- Asmodeusz wyszedł a Ren podążył za nim.
Weszli do wielkiego pomieszczenia, które właściwie nie miało ścian. Całe było oślepiająco białe, ale po, jak Ren sądził, środku pomieszczenia, była czarna okrągła dziura.
- Chyba nie każecie mi z tego skakać...?- zażartował.
- Nie, zrzucę cię...Nikt nie chciał skakać.- Asmodeusz wzruszył ramionami.
Ren wyraźnie pobladł. Nie miał ochoty na skok w ciemną dziurę. Ale czuł, że jego moment na rozmyślenie się, minął wtedy, kiedy się zgodził na zostanie stróżem. Westchnął i stanął trochę z boku słuchając, o czym rozmawia "starszyzna".
Znów rozgorzała gorąca debata. Abbadon jak zawsze robił wszystko by pogrążyć Asmodeusza. Teraz protestował, bo młody bóg "za dużo obiecuje". Jednak był sam przeciw reszcie. Widać staruszkowie już dawno się nie bawili i mieli na to ochotę.
- Ren?Jesteś gotów?- Marduk położył mu dłoń na ramieniu.
- Tak sądzę...- mruknął niepewnie.
- Nie ma się, czego bać, może cię trochę ssać w żołądku. Nie jest to przyjemne, ale da się przeżyć.- poprowadził Rena do otworu.- Asmodeuszu, masz zaczyt go stworzyć...
- Stworzyć? Że wyrośniecie mi skrzydła, czy co...?- Ren skrzywił się.
- Mógłbym cię dowolnie zmienić, ale ty mi pasujesz taki, jaki jesteś.- Asmodeusz uśmiechnął się uspokajająco do Rena.
- Dobrze...- odetchnął i uśmiechnął się do boga. I wtedy poczuł jego dłonie na swojej piersi. Nim zdążył zrozumieć co ma się stać, Asmodeusz popchnął go mocno, Ren poleciał do tyłu, prosto w dziurę. Zdąrzył tylko krzyknąć ze zdziwienia i zniknął w czarnym otworze.
- Nie ma, co, umiesz działać z zaskoczenia.- Marduk poklepał syna po ramieniu.
- Tak...ale będzie mi go brakowało, przywiązałem się.- uśmiechnął się leciutko.- Mam tylko nadzieję, że zrozumie Reji i będą szczęśliwi.
- Ja również mam taką nadzieję.- Marduk spojrzał w ciemną dziurę.- No, przenieśmy się do misy, powinien niedługo być na miejscu.
Wszyscy ruszyli za nim powoli. Ciągle szeptali między sobą, obstawiając, jaki będzie wynik. W Sali zasiedli przy stole i wpatrzyli się w misę śledząc podróż Rena.
Ren leciał tak długo, że stracił już poczucie czasu. Czuł się tak, jakby stał w miejscu, zewsząd otaczała go ciemność. Zamknął w końcu znudzony oczy.
- To chyba jednak jest sen....albo ciągle spadam.- mruknął do siebie.
Nagle coś szarpnęło go w dół. Płaszcz załopotał na wytworzonym wietrze. Ren czuł jakby to coś ciągnęło go za żołądek. Jęknął i skrzywił się, to nie było przyjemne doznanie.
-,"Więc o tym mówił papa Marduk..."- pomyślał.- " Miał rację, to nie jest przyjemne...Jeszcze chwila i się porzygam..."- zakrył usta dłonią zaciskając mocniej oczy.
Po chwili jednak, sytuacja się pogorszyła. Zaczął się obracać, szybko wirować. Jęknął głośno, czując jak wszystko w środku mu się przewraca. I wtedy uderzył w coś z impetem, aż stracił oddech. Otworzył oczy i rozejrzał się, leżał na, jak sądził, podłodze i gapił się w sufit. Usiadł z trudem i rozejrzał się. Był w jakimś pokoju. Ściany pomalowane były na pastelowo pomarańczowy kolor. Przy jednej ze ścian stało biurko z jasnego, polakierowanego drewna, na nim leżał wyłączony laptop. Po drugiej stronie pokoju stała szafa i półeczki, a pomiędzy nimi niewielka komoda. Ren spojrzał na ścianę za sobą. Po środku było okno, z pomarańczowymi, w czerwonoczarne wzory, zasłonami. Pod nim stał jasnopomarańczowy fotel a przy nim wiklinowy koszyk z poduszkami. Po obu stronach okna wisiała masa obrazów. Źrenice Rena od razu się zwęziły, gdy dostrzegł swój portret powieszony centralnie.
- Reji...- mruknął cicho, a jego serce zabiło mocno, aż do bólu. Spojrzał przed siebie, siedział naprzeciwko drzwi. Westchnął patrząc obok.
Od razu poznał złote kosmki poskręcane w pierścionki, rozsypane po czarnej poduszcze z płomieniami. Kiedyś widywał je prawie, co rano. Wstał z podłogi i podszedł wolno do łóżka.

- Już jest na miejscu...- mruknął Asmodeusz do Marduka który odszedł na chwilę. Od razu jednak usiadł koło syna i wpatrzył sie w misę.
- Teraz ich los pozostaje w rękach kapryśnej Manat...- westchnął.
-, Czemu my nic nie możemy zrobić?- żachnął się Asmodeusz.- Ona właściwie istnieje?
- My nie władamy losem. My tworzymy, niszczymy...ale nie możemy bezpośrednio zmieniać przeznaczenia.- Marduk wytłumaczył synowi spokojnie.- A Manat jest wszechobecna i niewidoczna...
- Chciałbym poznać tą kobietę.- mruknął młody bóg.
-, Kto by nie chciał...- starszy pokiwał głową.- Kto by nie chciał...