Fiat lux 6
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 12:07:31
I jeszcze jeden wiersz: Dajcie mi spokój okrutne wspomnienia!




- Znalazłeś go? - cicho zapytał mężczyzna.
- Tak.
- Nic mu nie jest?
- Nie... chyba nie. - chłopak opadł na fotel i wziął głęboki wdech.
- Jak to chyba?
- Był tam niezły bałagan. Myślę, że trochę oberwał w przelocie, ale to nic groźnego. Niedługo pewnie się obudzi.
Mężczyzna usiadł z westchnieniem ulgi i oparł głowę na dłoniach, wsuwając palce w gęste, brązowe włosy.
- Dziękuję...
- Nie ma sprawy. Betka.
- Nie darowałbym sobie, gdyby coś mu się przez to stało.... Nie mogłem przecież opuścić pola bitwy...
- Ardee, nie nudź. Nie musisz się przede mną tłumaczyć. Poza tym jestem zmęczony i wolałbym iść spać.
- Przepraszam. - uśmiechnął się. - Rzeczywiście zawracam ci głowę. Idź odpocząć. Wyglądasz koszmarnie...
- Dzięęki... Zapamiętam to sobie... - przewrócił oczami. - Idź już tam do niego, co?
- Racja.
- Racja, a stoi w miejscu. - warknął chłopak. - Jak nie rozumiesz kulturalnie, to ci wyjaśnię: Won. Idę spać.
- Dobrze, dobrze. - roześmiał się i wyszedł. Poszedł powoli na drugi koniec korytarza i cicho otworzył drzwi. Podszedł do łóżka i usiadł obok. Sam właściwie nie wiedział, kiedy w oczach zalśniły mu łzy. Dotknął delikatnie jasnych włosów chłopca, który powoli otworzył oczy.
- Przepraszam. Nie chciałem cię obudzić. - szepnął.
- Ardee! - chłopiec zamrugał oczami i usiadł szybko. - Nic ci nie jest! Jak dawno ja cię nie widziałem.... Ardee, jak....
- Jesteśmy w Helmand.
- W Helmand? - niepewnie powtórzył po chwili Karin.
- Tak...
- Ale... Kto...
- Rebelianci zostali rozbici. - stwierdził sucho. Chłopiec zbladł nagle.
- A... ale... nie.... nie wszyscy zginęli, prawda?
- Nie.
- A.... Ardee, a.... Sheat... - szepnął w końcu.
- Tak.
- Jak to.... - wyszeptał.
- Chodzi ci o przywódcę buntowników z Helmand, tak? Nie żyje.
Karin milczał chwilę, zagryzając wargę i kurczowo zaciskając dłonie na kołdrze.
- Nie wierzę ci... - wykrztusił w końcu.
- Dlaczego miałbym kłamać? - spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Nie wierzę ci... - powtórzył. - Nie wierzę ci, nie wierzę ci, nie wierzę ci! - krzyknął i próbował się zerwać, ale mężczyzna przytrzymał go i przyciągnął do siebie, przytulając.
- Karin...
- Nie wierzę ci... - zaszlochał chłopiec.
- Karin... Karin uspokój się, nie płacz, Karin.....



- Może... - urwał i ukrył twarz w dłoniach. - Wcale nie jestem pewien, czy dobrze robimy...
- Ardee, nie wymiękaj, mówię ci, że tak będzie dla niego lepiej.
- Może.... Ale przecież sam widziałeś.... On tak strasznie cierpi, nie mogę na to patrzeć....
- Nie irytuj mnie.
- Ale przecież... Mówiłeś.... On zachowuje się tak, jakby naprawdę go kochał.
- Karin to dziecko. Zawsze taki był. Za wrażliwy. Przecież on nie miał tam nikogo... Ardee, bądź rozsądny. Ofiara często przywiązuje się do kata. Zresztą... Poza tym wszystkim, to chyba nie jest dla niego odpowiednie towarzystwo, co?
- Może masz rację... - westchnął.
- Na pewno mam rację. Po prostu trzymaj się tego, co ci powiedziałem. Ja idę na chwilę do żołnierzy. Czegoś tam chcieli rano.
- Nie zostaniesz?
- Poradzisz sobie. Jesteś lepszy w dyplomacji.
Ardee przeszedł kilka razy wzdłuż pokoju i opadł w końcu na fotel, niepewnie stukając palcami o stół. W progu stanął jego adiutant.
- Już można? - spytał z wahaniem.
- Tak... Tak, Keila.
Podniósł po chwili wzrok, patrząc na mężczyznę w progu.
- Możesz usiąść. - odezwał się spokojnie. - Keila, zadbaj, żeby nie było teraz do mnie żadnych interesantów.
Chłopak skinął głową i wyszedł. Ardee w milczeniu przypatrywał się ścianie, ale po chwili spojrzał na siedzącego przed nim człowieka.
- Zdajesz sobie sprawę, że przegraliście zupełnie.... Właściwie nikogo nie powinno dziwić, gdybym teraz kazał powiesić połowę z was, a resztę zapędził do poprzedniej pracy. Prawda?.... Nie jesteś zbyt rozmowny.
- Zdaję sobie sprawę. Ze wszystkiego.
- To dobrze..... Nie zamierzam tego zrobić. Przynajmniej na razie. Chcę pójść na kompromis, bo uważam, że to wszystko nie ma sensu. To błędne koło, bez ustępstw do niczego dobrego się nie doprowadzi. Przekonałem obywateli do przyznania wam wolności. Nie będziecie pracować za darmo. Ci, którzy chcą pracować na ziemi, przez trzy lata będą mieć prawo pierwokupu, ale nie więcej niż to wyznaczą moi urzędnicy. Wyznaczą też spośród was trzech sędziów na każdą rodzinę obywateli, którzy razem z dwoma moimi będą mieć za zadanie powstrzymywanie wszelkich ekscesów obu stron. Daję wam jednoosobową przewagę ze względu na naszą przewagę materialną. Sądzę, że uwzględniając zaistniałą sytuację, warunki pokoju są aż za dobre dla was. Nie sądzę, żebyście mieli jakieś obiekcje....
- A w ogóle MOŻEMY mieć jakieś obiekcje?
- Nie. - uśmiechnął się. - Ale z pewnością nie macie zbytnich powodów do narzekań.
- A co ja mam zrobić?
- Podpisać układ.
- Dlaczego ja?
- Moi ludzie mieli rozkaz zabijać przede wszystkim prowodyrów buntu, a więc "przywódców". Jakimś cudem przeżyłeś. Chcę oprzeć się na twoim.... jakby to określić.... "autorytecie" wśród waszych.
- Niech będzie.
- Jeszcze jedno.
- Co takiego?
- To wy zaczęliście. Helmand. Zostaniecie tu pod nadzorem rządcy. Nikomu z was pod żadnym pozorem nie wolno opuszczać Helmand. Chyba, że za moim osobnym pozwoleniem.
- I tak nie mam wyboru. - powiedział po chwili. - Mam jedno pytanie.
- Tak?
- ...
- Słucham?
- Karin... jest z wami?
Twarz Ardee nabrała kamiennego wyrazu.
- Tak.
- Mogę go zobaczyć?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo sobie tego nie życzy.
- Dlaczego sam mi tego nie powie?
- Bo nie ma ochoty cię oglądać. Ardee, zostaw nas, ja to załatwię.
- Avae.... - Sheat chłodnym wzrokiem zmierzył chłopaka stojącego w drzwiach.
- Ardee, zostaw nas. - powtórzył i przymykając oczy, przepuścił mężczyznę. Zrobił kilka kroków do przodu. - Karin nie ma ochoty cię oglądać. Rozumiesz, skarbie?
- Nie.
- Jak zwykle kiepsko z inteligencją. Powtórzę wolno: NIE CHCE CIĘ WIDZIEĆ.
- Nie wierzę.
- To lepiej uwierz. Zresztą.... Dziwisz mu się? Po tym wszystkim co mu zrobiłeś?
- To nie Karin ci to powiedział... - przymknął oczy. Avae zmarszczył brwi. Więc jednak....
- Ach, pewnie myślisz, że te słodkie słówka i czułości, jakie mu zgotowałeś potem, coś zmieniły?
Mężczyzna podniósł na niego wzrok. Avae uśmiechnął się nieznacznie. Trafienie.
- Posłuchaj, Karin to dobry, naiwny dzieciak. Zawsze cię lubił, to prawda. Pewnie się tam nawet po swojemu w tobie podkochiwał. Nigdy nie pozwoliłby, żeby stała ci się krzywda, ale to samo zrobiłby dla każdego innego człowieka, bo taki po prostu jest. Ale nie myśl sobie, że po tym, co mu zrobiłeś, on nadal mógłby chcieć być z tobą. Nawet takie wrażliwe dzieciaki mają instynkt samozachowawczy. Bronił się przed tobą. Musiał trochę poudawać i pewnie nie było mu z tym najlżej. Ale teraz.... nic mu już nie grozi. Myślisz, że nadal mógłby chcieć być z tobą? Ty już zawsze będziesz kojarzyć mu się z razami bata.
- Chyba podobnie jak ty. - zimno stwierdził Sheat. Avae spojrzał w bok, bawiąc się rąbkiem koszuli.
- Tak.... Najwyraźniej masz rację.... Ale to ty go kochasz, a nie ja, więc to ty masz problem. Mam rację? - spytał drwiącym tonem.
- Nie wierzę ci.
- Daj spokój, Karin pewnie i chciał kiedyś trochę z tobą pobyć, ale nawet taki naiwny chłopczyk jak on zdawał sobie sprawę, że nie jesteś dla niego. Kim ty jesteś w porównaniu z nim? - uśmiechnął się wzgardliwie. - Skończyło się. Pogódź się z tym.
- Mam uwierzyć TOBIE? Wiesz, ile razy mnie okłamałeś? Znam cię.
- Wiem. Karina też troszkę znasz. Myślisz, że gdyby naprawdę mu na tobie zależało, to ktokolwiek byłby w stanie go zatrzymać? Przyleciałby tu od razu. Dobrze o tym wiesz....
Sheat zagryzł wargę, patrząc z niechęcią na twarz chłopaka.
- Nienawidzę cię.
- Wiem. Ale to ci w niczym nie pomoże.



- No i co tam, mały? Długo tak tu będziesz siedział?
- Avae... - Karin podniósł głowę i szepnął bezbarwnym tonem. - No tak... Dokąd miałbyś pójść....
- Właściwie... - roześmiał się i podszedł z kpiącym uśmieszkiem. Karin wstał i zmarszczył brwi. - Co? Chcesz mnie przestraszyć? Widziałem straszniejsze rzeczy...
- Czego ty chcesz ode mnie?
Avae przyglądał mu się z przechyloną głową, a potem z lekkim uśmieszkiem spojrzał na ścianę.
- Urosłeś. A już myślałem, że tym razem uda mi się być od ciebie wyższym.
- Avae, przestań! Przychodzisz tu i... Co ty sobie myślisz? Jeśli chodzi ci o to, żebym nic nie powiedział Ardee, to nie masz się czego bać. Nic nie powiem. Nie jestem taki jak ty.... Nie potrzebuję do szczęścia cudzych kłopotów. Skoro wszystko już jest jasne, to bardzo cię proszę - idź sobie. Zniszczyłeś moje życie, skazałeś mnie na to wszystko, oszukiwałeś tylko po to, żebym cierpiał. Jesteś tak podły, że... Zejdź mi z drogi. - minął go i wybiegł z pokoju. Łzy coraz szybciej płynęły mu po twarzy.
Nie było już nic. Miał dla siebie szczęście tylko na cztery, krótkie, za krótkie miesiące. A teraz.... Minęły już trzy tygodnie, ale wciąż nie mógł się uspokoić. Otępienie, rozpacz, histeria, wszystko to na przemian drążyło jego mękę.
Dlaczego aż tak wiele czasu musiało minąć zanim dotarło do nich, że to wszystko było tylko jakimś absurdalnym błędem? Stracili przez to tak wiele chwil.... Tak mało było tych, które pamiętał... Przymykał oczy i widział któryś uśmiech, pocałunek, słyszał szept, czułe słowo... Wszystko na mgnienie rozpalało w nim umarłe szczęście i zaraz potem przeszywało jeszcze gorszym bólem. Cały czas...
Pozwalał Ardee do siebie mówić, pozwolił mu wsadzić się do powozu, pozwolił zawieźć się do Cascavel, pozwolił położyć się w swoim starym pokoju...
Ale teraz wszystko już było obojętne... Nic nie miało znaczenia. Tak bardzo przyzwyczaił się myśleć już tylko o nim, że teraz w niczym nie widział już sensu. Nie miał sił żyć, nie miał ochoty. Chciał już tylko umrzeć i już nic poza tym go nie obchodziło.
Wszedł do obszernego salonu i bezsilnie opadł na sofę. To tutaj kiedyś się bawił... Tu kiedyś byli jego rodzice...
Tak szybko, wszystko co kochał, znikało z jego życia... Teraz... Położył się powoli, przyciskając do twarzy poduszkę. Rozszlochał się znowu.
Już go nie ma...
- Przestań w końcu histeryzować. - usłyszał chłodny głos.
- Powiedziałem, żebyś dał mi spokój. - jęknął.
- Zachowujesz się jak dziecko. - warknął Avae. - Myślisz, że na całym świecie tylko ty jeden cierpisz? Co by było, gdyby każdy zachowywał się tak jak ty?
- Ty nigdy tego nie zrozumiesz... - szepnął.
- Tak, wiem, już raz byłeś łaskaw mnie o tym poinformować. - stwierdził szorstko. - Co nie zmienia faktu, że zachowujesz się idiotycznie. "Och, taki jestem nieszczęśliwy, już nikt mnie nie kocha, nie mam nikogo, zawsze byłem taki samotny, nie mam po co żyć...." - szydził.
- Przestań w końcu! Czemu się nade mną znęcasz? - podniósł na niego zrozpaczone oczy.
- Jesteś głupi. - syknął i wstał. - Nikt ci nie każe ze mną rozmawiać. Ty po prostu lubisz grać cierpiętnika.
- Nieprawda...
- Prawda. Opamiętaj się. Ile ty masz lat? Zamierzasz umrzeć, bo coś nie wyszło ci teraz? A skoro tobie jest tak ciężko teraz, to może byś tak pomyślał o Ardee? Ty masz jeszcze jego, a jak ty umrzesz, on zostanie już zupełnie sam. Ożeń go chociaż, zanim skoczysz z okna. Znów odpalił jakąś piękność, bo nie umiała jeździć kłusem. Ciekaw jestem, co wymyśli, żeby pozbyć się następnej.
Karin parsknął śmiechem i cofnął się od razu z lękiem w oczach.
- Co? Masz wyrzuty sumienia, bo ośmieliłeś się roześmiać? To normalne. Po jakimś czasie trzeba znowu się śmiać. Zacznij żyć, dzieciaku. Zajmij się trochę bratem. Nie pomagasz mu, on już nie jest w stanie znieść dłużej tego twojego bólu.... Niedługo nie wytrzyma.... - spojrzał w okno.
- Może masz rację... - szepnął i wstał, podchodząc do okna. - To ciągle jest świat...
- Niemożliwe... - stwierdził ironicznie. - Zaczyna ci rozum wracać...
- Dlaczego... Po co ty... Co ci może z tego przyjść?
- Taki mój niedorzeczny kaprys. Wyłącznie. - stwierdził opryskliwie.
- Za dobrze cię znam, żeby uwierzyć...
- Interpretuj to jak chcesz. - roześmiał się i wyszedł.