W imię twoje 5
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 11:28:44
Pieśń piąta: Hymne
Hm, z uwagi na wnioski mojego stałego dręczyciela okazuje się, że to jeszcze nie był "koniec" objaśnień:P, a więc symboliki ciąg dalszy...
Enki - Pan Ziemi, sumeryjski bóg wody pitnej, mądrości, ceremonii oczyszczenia => rasa o takich cechach, poza kategoriami dotyczącymi pozostałych ras.
Ereszkigal - bogini zmarłych i mąk piekielnych
Dumuzi - bóg płodności, nowego życia, wiosny => takie tam rolniki:P Mają ogródki. Wiszące ogrody Semiramidy. Mniej więcej. Jedni z bogatszych, żywotni - około 300 lat:P, pojawili się po Mimirach
Fenowie - od Fenrira innymi słowy wilkopodobni^^, 150 lat, ale ze względu na tryb życia, rzadko to osiągają^^; Pojawili się po Dumuzi.
Friia - mamuśka Baldura, bogini od fury rzeczy, ale na potrzeby utworu ograniczmy ją do sztuki czarnoksięskiej^^
Hadda - bóg burzy, grzmotu, deszczu... - chodziło mi o gwałtownego faceta;P
Heimdall - właściwie facet^^; Strażnik bogów, a że gość widział na sto mil i słyszał jak rośnie trawa, uznałam to za dobre imię rytualne dla Wyroczni:P
Hedr - niewidomy bóg ciemności - facet nie wie w co się pcha:P A ciemność to ci Źli:P Można sprawdzić w słowniku symboli:P
Indra - bóg nieba, burzy i wojny. Gość jest z rodu wojowników, to by się zgadzało:P
Ludzie:P - próby definicji człowieka od zawsze spełzają na niczym:P Wyznam tylko, że pojawili się jako ostatni i jak powszechnie wiadomo teoretycznie mogą dociągnąć nawet i do 120 lat, ale rzadko im się udaje:P
Metis - uosobienie mądrości. Taka jedna kobiecina z Enki.
Mimir - wieszczący olbrzym, bóg mądrości => stara, mądra rasa o sporych rozmiarach ciała. Żyją koło pięciuset lat, pojawili się po Nusku. Więcej nie powiem, bo nie chcę psuć niespodzianki:P
Nanna - ta skandynawska, kobieta Baldura, jak umarł to poszła z nim na stosO_O
Nergal - bóg wojny, niszczącego ognia, spalonej ziemi, świata zmarłych => rasa z deka niszczycielska^^;, żyją jakieś dwieście lat, pojawili się po Fenach.
Nidhogg - taki zły wąż względnie smok ze świata zmarłych, wiecznie nienasycony, je tego Idgrasila, je i najeść się nie może:P
Nimtar - demon śmierci
Ninazu - bóg zniszczenia
Ninlil - bogini zboża, kłosów, ziarna, opiekunka miast
Nusku - bóg świata, uzdrawiającego ognia, rozprasza ciemności i demony => a o tych istotkach to już chyba sporo napisałam, więc dodam tylko, że żyją jakieś 800 do 1000 lat( co tam dwieście lat w tą, w tamtą:P)
Sita - żona Ramy, wcielenie małżeńskich cnót, wierności, poświęcenia, miłości itd. itp.
Rudra - bóg burzy
Skanda - bóg wojny
Tammuz - bóg rolnictwa i ziarna
Tiu - bóg wojny(coś ich dużo:P)
Utu - bóg słońca, prawa i sprawiedliwości, opiekun koni => rasa stepowa, jeżdżą tam i z powrotem bez większego sensu i przyczyny, nigdy im się nie nudzi, uchodzą za jedną ze spokojniejszych ras, pojawili się przedostatni, po Nergal, żyją jakieś dwieście lat.
Vali - najmłodszy syn Odyna, strażnik sprawiedliwości, jeden z niewielu, którzy przeżyją Zmierzch bogów(nie ma nic wspólnego z SA., uprzedzam:P)
Ymir - ojciec olbrzymów. Dobre nazwisko dla faceta o dużym wzroście^^.
Zamorscy - mieszańce rasowe zza morza, żyją w Ziemi Diamentów, bogaci i chętni na niewolników^^. Czort ich wie ile to to żyje i kiedy się pojawiło--;
- To chyba ta gospoda, prawda? - Mirah odwrócił się do niego roześmiany, z dłońmi malowniczo zaplecionymi na karku, po czym tanecznym krokiem obskakał pokój dookoła, ostatecznie lądując po turecku na łóżku.
- Co? - westchnął Seine, wchodząc za nim i kładąc pas z bronią na stole.
- To tu, gdzie się pierwszy raz zatrzymaliśmy... Nawet "purchawka" jest ta sama. - roześmiał się perliście.
- Możliwe. - mruknął, siadając i przeciągając się leniwie. - Jestem wykończony....
- Może raczej marudny.... - złośliwie zmrużył oczy chłopak. - Zresztą, jeśli o mnie chodzi, możemy się kłaść spać. Skoczę tylko na podwórze przepłukać się trochę pod studnią. - poderwał się z łóżka i zbliżył do niego, splatając dłonie za jego szyją. - Chodź, istoto ludzka, brudnego cię do mojego łóżka nie wpuszczę. - pociągnął go lekko.
- Jakiego znowu twojego? - prychnął, wstając gwałtownie i ruszając do drzwi. - Nie denerwuj mnie, Nusku, bo skończy się na tym, że będziesz spać na podłodze.
- No patrzcie go, jaki rozgniewany.... - udał zgorszenie Mirah. - Coś ty się taki drażliwy ostatnio zrobił?
- Zawsze byłem drażliwy. - pchnął z irytacją drzwi. - Idziesz czy nie?
- Idę, idę.... - odpowiedział, dopadając go i wieszając mu się u ramienia. - Paskudny ty masz ten charakter, jakim cudem ja to wytrzymuję? - westchnął teatralnie.
- Mirah..... Bądź cicho.... - spojrzał na niego z politowaniem. - Leć przodem, mucho, dołączę do ciebie....
Odprowadził wzrokiem smukłą, szybko, z wdziękiem poruszającą się sylwetkę. To już tyle czasu.... Owszem, bardzo dobrze pamiętał tę gospodę. To jak wtedy był zupełnie swobodny, beztroski, jak zupełnie nie spodziewał się, że pojawienie się tego chłopca u jego boku może cokolwiek naprawdę w jego życiu zmienić. Pamiętał ten swój przekorny żart wtedy.... Teraz Mirah nie starał się już spać jak tylko najdalej mógł od niego. Teraz zasypiał zawsze tuż obok, niemal go dotykając, a nawet sam często przez sen obracał się nagle i resztę nocy przesypiał na jego barku, czasem ciasno wtulony, otaczający go ramieniem.... Budząc się tak rano, śmiał się beztrosko, nie przywiązując do tego przecież żadnej wagi, na pewno nie takiej, która jemu z kolei nie pozwalała żadnej z takich nocy spać. Kiedyś dawno, kiedy jeszcze go nie kochał, mógł bez trudu kazać wypełnić mu... i taki rozkaz... Ale nie żałował, że tego nie zrobił. Nie chciał by cokolwiek między nimi było kwestią "zmuszania". Wolał nawet, żeby on nie wiedział o tym, jakie uczucia zaczął w nim budzić. Gdyby wiedział... uważał przecież za swój obowiązek spełnianie wszystkich jego życzeń. To mogłoby go pchnąć do udawania, prób zmuszania się do miłości... A przecież nie tego chciał. Nie miał żadnej nadziei na to, że kiedyś mogłoby być między nimi coś takiego, bo nie byłby w stanie wierzyć prawdziwości jego uczuć tak długo, jak był kimś na kształt jego niewolnika. A przecież skazał się na to już na zawsze. Nie umiałby niczego od niego brać w chwili gdy on tak naprawdę nie miał wolnej woli... Poza tym.... poza tym była kwestia pieniędzy. Tego, że już niedługo będzie musiał wrócić do pracy. To, co jeszcze miał, mogło wystarczyć najwyżej na miesiąc. A więc za miesiąc skończą się jego dobre stosunki z Mirah. On nie będzie umiał mu darować powrotu do dawnych zajęć. Przez ten czas, kiedy podróżowali tylko... mimo wszystko coś w nim tęskniło za tamtą dziką, niebezpieczną i niemoralną egzystencją. Tylko... tylko jak miał przetrwać resztę życia skazany na towarzystwo nienawidzącej go ukochanej osoby?
Stanął w progu gospody, patrząc na chłopca swobodnie lejącego po swoim ciele krzycząco zimną wodę. Nie dziwił się rozognionym spojrzeniom śledzącym wyglądającego teraz wyjątkowo ponętnie Mirah, ale nieco go one irytowały. Uśmiechnął się krzywo i podszedł do niego, też bez oporów wylewając na siebie od razu całe wiadro. Tę jedną przewagę z pewnością miał nad innymi - mógł zbliżyć się nawet teraz do niego, nie narażając się na bolesny cios w żołądek lub inne newralgiczne miejsce.
Chłopak uśmiechnął się do niego wesoło, trzepocząc przemoczonymi włosami. Każdy Nusku ze swej natury uwielbiał wszystko co mokre, ale Mirah woda wprawiała w szczególnie radosny nastrój. Przy jego wyglądzie to rozszczebiotanie sprawiało, że naprawdę trudno było sprawować kontrolę nad zmysłami. Panował nad sobą, ignorując następujące co krótką chwilę przypadkowe trącenia i śledząc chłodnym wzrokiem patrzące w tę stronę osoby. Zmarszczył lekko brwi, dostrzegając dość bogato ubranego mężczyznę, który patrzył wyjątkowo uważnie. On dostrzegł to i uśmiechnął się lekko, odwracając się i znikając w drzwiach gospody.
- Idziemy Altair. - mruknął z niezadowoleniem do chłopca.
- Co się stało? - Mirah uwiesił się na jego ramieniu, patrząc na niego zdziwiony. - I czemu znów mówisz do mnie po nazwisku?
- Tak sobie. Chodź. I odklej się ode mnie. - strząsnął go z siebie niecierpliwym gestem i ruszył w stronę budynku.
Mirah obudził się i leniwie przetarł powieki. Omal nie parsknął śmiechem i powstrzymał się tylko zagryzając mocno wargi. Wczoraj przez pół nocy prowadził senną bitwę z Seine, bo za każdym razem, gdy przysunął się do niego przez sen, on bezlitośnie go budził i kazał się wynosić na drugi koniec łóżka, bo mu rzekomo przeszkadzał spać. Widocznie jednak sam też później zasnął, bo teraz obudził się z głową znów opartą o jego ramię. Uniósł się na łokciu i spojrzał na niego. Jak na kogoś kto podobno nie mógł zasnąć dotykany choćby końcem palca, spał wyjątkowo mocno. Co go znów ugryzło? Przyzwyczaił się do jego okresowych napadów skrajnie opryskliwej niegrzeczności, ale zazwyczaj dość łatwo dawało się ją zażegnać. Westchnął i odrzucił z siebie kołdrę, odsuwając się jak najdelikatniej i opuszczając stopy na podłogę. Mieli już dziś ruszać dalej, więc powinien zatroszczyć się w kuchni o prowiant.
Znieruchomiał, spojrzawszy w stronę stołu. Siedział przy nim bogato odziany mężczyzna o pociągłej twarzy, przyglądając mu się z lekkim uśmieszkiem.
- Jesteś Nusku? - spytał swobodnie.
- Kim jesteś? - odzyskał mowę Mirah. - I skąd się tu wziąłeś?
- Moje pytanie było pierwsze. - uśmiechnął się szerzej.
- Tak.... - z wahaniem odezwał się chłopak. - Jestem.
- Co robi Nusku w towarzystwie człowieka?
- A co z moimi pytaniami?
- Niestety aktualnie wolno mi się przedstawić tylko jemu. - wskazał głową śpiącego wciąż Seine. - Mocny sen jak na najemnika.... - dźwignął się z krzesła i podszedł do łóżka. - Można was bez trudu okraść i zabić.
- Nie można. - wzruszył ramionami Mirah i podszedł do bagaży, wyciągając worki na prowiant.
- Tyłem? Do nieznajomego? - z szyderczym uśmieszkiem spytał mężczyzna. Wyciągnął zza pasa sztylet i w tej samej chwili znalazł się na ścianie.
- Czego tu szukasz? - Seine oparł głowę na łokciu, patrząc na niego spod uniesionych brwi.
- Ciebie, Silvretta. - kaszlnął głucho, pocierając obolały brzuch. - Mam propozycję... dla ciebie.
- Nieżywego? - uśmiechnął się i wstał, wsadzając mu sztylet za pas.
- Żywego. - mruknął, wracając do swego miejsca przy stole. Seine spojrzał za nim szyderczo. Próbował w dość banalny sposób zapewnić sobie pozycję wyższości i zapewne zakwestionować wartość jego usług, żeby uniknąć wysokiej ceny. Ale cóż, jego nie tak łatwo było podejść. Dźwięk ostrza przecinającego choćby i najwolniej powietrze wszystkie jego zmysły wychwytywały z największych odległości, więc każdy, kto liczył na przystawienie mu noża do gardła, był na z góry przegranej pozycji. Nawet cichy i zwinny jak kot wojownik Nusku nie miał na to żadnych szans; Mirah przyjął sobie kiedyś za punkt honoru podejście go w taki sposób, ale w końcu zirytował się i dał temu spokój, trochę się tylko malowniczo nadąwszy. Mirah.... Zapomniał o nim. Chłopiec spokojnie pakował prowiant, który zdążył tymczasem przynieść. Czegokolwiek konkretnie chciał ten osobnik, na pewno miało to związek z interesami. I bardzo dobrze, pieniądze przecież się kończyły. A skoro.... Skoro i tak kiedyś wszystko miało runąć, lepiej niech runie już teraz.
- Dowiem się co to za wspaniała propozycja? - spytał drwiąco, nonszalancko opadając z powrotem na łóżko.
- Mam mówić przy nim? - uniósł brwi mężczyzna.
- To tylko mój sługa. - wzruszył ramionami Seine.
- Nusku miałby być twoim sługą? - mruknął niepewnie i stropił się, dostrzegając jego ironiczny uśmieszek.
- Nie przyszedłeś tu chyba roztrząsać kwestii rasowych?
- Ale....
- On jest Nusku tylko z pochodzenia; nie należy do ich społeczności. Jeśli chodzi ci o coś, co ma szkodzić ich rasie, nie musisz się obawiać, że zdradzi. Musi mi być posłuszny.
- No.... dobrze... - powiedział ostrożnie. - Jestem wysłańcem władców Kashi.... W ich imieniu chciałbym przedstawić ci pewne zlecenie....
- Cena? - rzucił szorstko.
- 200000 tael... - z pewną irytacją odpowiedział mężczyzna.
- 400000.
- Nawet nie wiesz o co chodzi! - krzyknął.
- Za mniej niż 400000 nie opłaca mi się nawet słuchać twojego bełkotu. A więc?
- Zgoda. - wycedził.
- O. - zdziwił się uprzejmie. - Co za zaskakująca układność jak na człowieka z Kashi. Cóż to za zlecenie wobec tego?
- Wiesz zapewne.... że lada dzień wybuchnie wojna między ludźmi.... a Nusku...
- Owszem. - uśmiechnął się niemiło.
- Nie wszyscy ludzie przyłączyli się do Nidhogga....
- Zgadza się. - westchnął z ostentacyjnym znudzeniem. Mężczyzna z coraz większym trudem kontrolował narastającą złość.
- W każdym razie.... Nusku zawarli układ z Dumuzi w związku ze spodziewaną wojną...
- A Kashi ma z Dumuzi bardzo korzystny układ handlowy... - Seine spojrzał na niego uważniej.
- Właśnie. - skinął głową. - Kashi nie ma interesu w pomaganiu Nidhoggowi w jego zamiarach. Za to ma interes w podtrzymaniu stosunków z Dumuzi. A oni zerwali wszelkie powiązania z wszystkimi ludźmi, niezależnie od tego czy sprzyjają Nidhoggowi czy nawet wręcz przeciwnie. Każą aresztować, a nawet zabijać wszystkich ludzi, którzy próbują wkroczyć do ich miast. Nie wpuszczają nawet lenników Nusku. Dlatego.... nie mamy możliwości, żeby próbować się z nimi porozumieć... Królowa Dumuzi jest jeszcze bardzo młoda... Rządzą doradcy. Ale podobno jest też bardzo uparta, więc gdyby ktoś się do niej przedostał i zdołał ją przekonać...
- To problem mielibyście z głowy. Tak?
- Owszem. - powiedział sucho.
- Nie ma sprawy. Dostanę się do komnat młodziutkiej władczyni przed świętem słowików. Taki termin wam odpowiada?
- Najzupełniej. - mężczyzna odprężył się zachwycony załatwieniem sprawy. Seine uśmiechnął się złośliwie.
- Znakomicie. 1000000 tael.
- CO TAKIEGO?! - poderwał się. - Była mowa o 400000!
- 400000 było za słuchanie twojej paplaniny. - powiedział zimno i wstał z łóżka, podchodząc do niego. - Nie podoba się - droga wolna. Zastanawiam się, czy znajdziecie kogokolwiek innego, kto się zgodzi... A jeśli nawet jakiś szaleniec na to pójdzie, pozostaje kwestia tego, czy dożyje spotkania z królową. Nie tak łatwo się dostać do miasta Dumuzi, a my mówimy o ich stolicy. I o pałacu. A w obecnej sytuacji.... Nie żartujcie. Układ z Dumuzi ma dla was wartość idącą w miliardy. Ja za swą drobną usługę żądam drobnej gratyfikacji. Więc jak będzie?...
- Zgoda. - po chwili milczenia wycedził mężczyzna.
- Wspaniale. 600000 zaliczki.
- Nie ma mowy. - warknął. - Dobrze wiem, jak Seine Silvretta dotrzymuje umów.
- Dobrze wiem, że nikt inny wam nie pomoże. - uśmiechnął się cierpko. - Chłopak przyjdzie do ciebie później po pieniądze. - wskazał Mirah ruchem głowy. - Żegnam.
Milczał chwilę po jego wyjściu. Przez cały czas trwania rozmowy nawet nie spojrzał na chłopaka. Ale teraz.... te pieniądze wcale nie wiązały się z niczym, co mogłoby wzbudzić jego odrazę. Znów odsuwały chwilę końca i w dodatku dawały namiastkę tego, co tak lubił... Poziomem ryzyka nawet przewyższały wszystko, co robił kiedykolwiek... A przy okazji nie było to nic szczególnie niebezpiecznego dla Mirah, Dumuzi nie odważyliby się zabić Nusku; mógł wziąć to zlecenie bez obaw.
- Seine... - usłyszał cichy szept i spojrzał na niego. Mirah patrzył rozżalonymi, oscylującymi między łzami a wybuchem złości oczami, najwyraźniej nie mając pojęcia co o tym wszystkim myśleć.
Podszedł do ściany i oparł się o nią, przymykając powieki.
- No co?... - spytał cicho z lekkim uśmiechem.
- Dlaczego ty... Czemu tak mówiłeś? Czemu jesteś taki? Co się dzieje? Ja myślałem...
- A ja myślałem, że zdążyłeś się już przyzwyczaić do mojego stylu prowadzenia negocjacji. Ten gamoń nie musi chyba wiedzieć o nas wszystkiego, prawda? Nie przejąłeś się tak chyba tym, że nie zacząłem wygłaszać peanów na twoją cześć przed tym patałachem? - skrzywił się kpiąco. - A jeśli chodzi... - urwał i pochylił trochę głowę. - Przecież ci obiecałem, że nigdy nie będziemy robić nic na szkodę twoich współbraci.... - powiedział cicho i trochę niepewnie, ale Mirah już zdążył uwiesić się mu na szyi.
- Przez chwilę myślałem, że...
- Jeśli już koniecznie musisz tak dużo myśleć, to lepiej wymyśl jak się dostać do nadobnej królowej. - zdjął z siebie jego ramiona i usiadł przy stole. - Jak już znajdziemy się w stolicy to sobie poradzę, ale jak się prześlizgnąć przez tę wąziutką bramkę w kamiennym murze o wysokości stu mężczyzn, wbijającym się w ziemię na głębokość dziesięciu i na dobitkę szerokim na trzech. Skoro oni teraz nie wpuszczają ludzi....
- Przecież.... - Mirah zastanowił się chwilę. - Wyglądasz prawie jak Nusku.... Gdybyś natarł się sokiem z tahesmin skóra zrobiłaby ci się jaśniejsza.... No jasne, że oślepienia nie dałoby się osiągnąć, ale przecież i tak nie mamy szat wojowników. A poza tym wcale nie chcemy przecież, żeby sądzili, że uważamy ich za wrogów. Mam przecież swoje nuskiańskie ubrania, któreś przerobi się i na ciebie. Zmienię ci fryzurę, przebierzesz się i gotowe. Powiemy, że jesteśmy posłami z Qareh do Sirmy. Wtedy na pewno dadzą nam mieszkanie w pałacu.
Seine spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami.
- Ty mały.... - wykrztusił po chwili - Intrygancie...
- Intrygancie? - roześmiał się Mirah.
- Dlaczego ja na to nie wpadłem?
- Bo ja jestem inteligentniejszy. - pokiwał głową chłopak.
- Tak? - uniósł brwi Seine - A ja myślę, że z ciebie nie gorszy mąciwoda od samego Hedra.
- No wiesz... - obraził się. - Ja ci tylko pomagam.
- Proszę, Kiiiam... - miękko odezwał się szczupły młodzieniec o delikatnych rysach. Długie, proste, lekko zielonkawe włosy osypały się po bokach jego jasnej twarzy, kiedy pochylił się, by zajrzeć w oczy siedzącego przy rzeźbionym stoliku mężczyzny. On podniósł głowę, patrząc na niego gniewnie.
- Nie ma mowy, Tammu. Powtarzam to już setny raz. Nie pojedziesz.
- Nie bądź taki... No proszę, braciszku.... Pozwól mi.... Przecież wiesz jak bardzo cię kocham.... - uśmiechnął się przymilnie, siadając na brzegu stolika. Wsunął smukłą dłoń w ciemnozielone, zwichrzone włosy, bawiąc się pieszczotliwie krótkimi kosmykami. - Wiem, że się o mnie martwisz, ale ja już jestem dużym chłopcem.... - pogładził wierzchem dłoni jego ciemny, ogorzały policzek. Surowe rysy mężczyzny złagodniały trochę.
- Nie wykorzystuj mojej słabości do ciebie, Tammu, bardzo cię proszę.... Znalazł się duży chłopiec... Dziecko jesteś. Masz ledwie trzydzieści lat.
- U ludzi byłbym od dawna dorosły. - zamarudził.
- Ludzie są naszymi wrogami. - rysy mężczyzny na powrót stwardniały. - I bardzo cię proszę, żebyś o tym nie zapominał.
- Ja przecież...
- Dobrze wiem po co chcesz jechać. Chcesz ganiać po tych ich wioskach, szaleć, prowadzać się z tymi prostaczkami... Nigdy nie zrozumiem twoich gustów.
- Ale Kiii... - szepnął.
- Nie ma mowy. Nie pojedziesz, Tammu. Masz dość rozrywek tutaj. I dziewcząt także.
Chłopak naburmuszył się i odwrócił wzrok, skubiąc rąbek ażurowej serwety. Kiiiam patrzył na niego przez chwilę, a potem westchnął i przytulił jego głowę do swojej piersi, trochę szorstkim, ale czułym gestem.
- Nie obrażaj się Tammu. To dla twojego dobra. Zresztą.... kiedy minie wojna, królowa zapewne odwoła niektóre rozporządzenia... Choć prawdę mówiąc, mam nadzieję, że do tego czasu zmądrzejesz. Niedługo zacząłbyś się pewnie uganiać za Fenankami. - prychnął. - Nie rozumiem cię Tammu, naprawdę cię nie rozumiem.... Każda dziewczyna w stolicy byłaby zachwycona, gdybyś zwrócił na nią uwagę, a ty się szwendasz z takimi..... - skrzywił się. - Z twoją pozycją, majątkiem, wyglądem, inteligencją...
- No już starczy, Kiii.... - zmrużył złośliwie oczy, obejmując go ramionami. - Bo jeszcze się zrobię zarozumiały..... Tylko sobie nie myśl, że ja odpuszczam.... No może... na razie...
- Niepoprawny... - westchnął z rezygnacją. - Pójdę sprawdzić, jak się sprawują strażnicy. Idziesz ze mną?
- Czemu nie..... Nic ciekawszego do roboty nie mam. - mruknął znacząco.
- Proszę cię, Tammu.... - powiedział surowo.
- Dobrze, już dobrze.... - burknął. - Chodźmy...
Kiiiam uśmiechnął się i otoczył go ramieniem, mocno ściskając za ramię.
- Nie bierz sobie tego tak do serca, Tammu...
- Nie biorę... - sarknął z irytacją. Kiiiam pokręcił tylko głową i ruszył ciągnąc go lekko ze sobą. Chłopak nachmurzonym wzrokiem spoglądał na mijanych ludzi, z których większość kłaniała im się w pas. Mijając kobiece komnaty usłyszał stłumione chichoty i z irytacją przewrócił oczami. Kiiiam nie mógł zrozumieć, jak bardzo denerwował go ten rodzaj kobiet, jaki spotykał w pałacu, a nawet w całym mieście. Wszystkie, niezależnie od tego czy były paniami domu, niedorosłymi panienkami czy służącymi, miały osobowość dwórek. Potulne, chichotliwe, czerwieniące się z byle powodu i wdzięczące się do każdego trochę przystojniejszego mężczyzny. Dawno już mu się to znudziło, uciekał do tych prostych, swobodnych, niewymuszenie wesołych, czasem nawet nieokrzesanych ludzkich wieśniaczek, które miały w sobie rześkość zdrowej i krzepkiej urody. Jego gust siłą rzeczy musiał się wydawać dziwny każdemu współplemieńcowi, ale nie bardzo go to obchodziło....
Wyszli za teren budynku i po ukwieconych pomostach i schodach, tonących w zieleni traw, krzewów, drzew i oplatających wszystko bluszczów, zdążali wolno do jedynej bramy prowadzącej do miasta. Napotykani co chwilę żołnierze przykładali dłoń do serca i schylali z szacunkiem głowy.
Dotarli do potężnego muru, który od tej strony również wprost ginął w powodzi kwitnącego bluszczu, do reszty świata za to stając jednolitą, surowo kamienną tarczą. Wobec jego potęgi właściwie niepotrzebni byli wartownicy stojący na szczycie, a i przy bramie wystarczyłoby dwóch strażników zamiast piętnastoosobowego oddziału. Brama była zresztą określeniem nieco na wyrost dla tego niewielkiego wejścia ledwie mogącego pomieścić wóz.
Żołnierze przeszukiwali właśnie dokładnie furmankę pełną najróżniejszych towarów. Spokojnie uśmiechnięty kupiec odziany w spodnie z jeleniej skóry i luźną szarawą koszulę z przyjaznym pobłażaniem oglądał całą procedurę. Złociste włosy i brwi, a także istne obwieszenie złotem w najróżniejszych postaciach wskazywały na jego przynależność do Utu.
- Utu wędrownym kupcem? - Kiiiam odezwał się za nim, marszcząc lekko brwi. - Zazwyczaj to ludzie się tym parają..... Chyba będziemy musieli cię zamknąć, szpiegu...
Mężczyzna odwrócił się do niego, zerkając spod oka.
- No cóż, chyba będziecie musieli...... Tylko prosiłbym tam, gdzie ostatnim razem; mam słabość do oglądania zachodów słońca.
Roześmieli się obaj i uściskali, klepiąc jowialnie po plecach.
- I to ja jestem dzieciak..... - mruknął Tammu. Kiiiam zaśmiał się znów i zmierzwił mu włosy.
- To właśnie mój braciszek. Nie miałeś okazji go spotkać, bo tak już jest, że tylko wojną zdołaliśmy go zatrzymać w murach.... Przepraszam za to, Shakan, ale rozkaz to rozkaz. - wskazał ruchem głowy wóz.
- Chłopcy sobie dzielnie radzą. - beztrosko stwierdził mężczyzna. - Jak długo może potrwać ta cała zawierucha? - spojrzał na niego z ukosa. - Jestem człowiekiem interesu, a że nie param się handlem bronią ani żywnością, wojna to dla mnie same straty.
- Nie wiem, Shakan.... - zamyślił się. - To pewna, że ludzie przegrają, ale zgromadzili dość znaczne siły.... Kto wie, ile to potrwa...
- Stać. - ponuro rzucił wartownik z zewnętrznej strony bramy. - Kim jesteś?
- Ależ dzisiaj ruch. - z humorem odezwał się Kiiiam. - Rzadko się teraz zdarza dwóch przybyszy naraz. Zobaczmy kogo tam wiatry niosą. - ruszył wraz z przyjacielem, Tammu z westchnieniem podążył za nimi.
Przybysz dostrzegł ich i uśmiechnął się do nich ponad głową strażnika. Jego dość długie z przodu i nieco krótsze z tyłu włosy w barwie brunatnego brązu miękko opadały na jasną twarz o wyjątkowo harmonijnych rysach. Ciemne, grafitowe oczy spojrzały na nich niewinnie i trochę żartobliwie, ale i tak wprost miażdżyły odwagą, władczością i spokojem.
Nusku.
Kiiiam pośpieszył w jego stronę speszony obcesowym traktowaniem tak dostojnego przybysza przez nieuważnego wartownika.
- Witajcie, przyjaciele.... - nie czekając na jego słowa, miękko i łagodnie odezwał się przybyły, choć z dna tonu jego głosu i tak przebijały majestat i siła. - Nazywam się Etamin Fomalhaut. Jadę z poselstwem od Najwyższej Rady Qareh do naszych braci z Sirmy. Nie trudziłbym was swoją obecnością, lecz mój towarzysz źle się poczuł i obawiam się ruszać dalej. Chciałbym zatrzymać się u was przez jakiś czas, zanim mój przyjaciel nie wróci do zdrowia. Czy wielką byłoby wam zawadą znalezienie dla nas tymczasem miejsca? - uśmiechnął się życzliwie.
- Ależ... oczywiście.... To znaczy.... To w żadnym razie nie jest problem... - plątał się zmieszany Kiiiam. - Nasze progi zawsze stoją otworem dla sprzymierzeńców. A gdzie...
Fomalhaut uśmiechnął się znów i odwrócił do pozostających w tyle koni, przywołując je skinieniem. Piękne zwierzęta podeszły niespiesznie, mijając zaciekawionych mężczyzn. Nusku pochylił się nad ciągniętymi przez nie noszami i odchylił narzutę, osłaniającą ciało i twarz leżącej postaci przed pyłem dróg. Oczom wszystkich ukazała się nadziemsko piękna twarz o jeszcze bardzo chłopięcych rysach z czołem sperlonym od potu i rozpłomienionymi policzkami.
- Ktoś tak młody posłem? - z odruchowym powątpiewaniem odezwał się Kiiiam.
- Jestem z rodu uczonych. - nieco pobłażliwie uśmiechnął się Fomalhaut. - Musiałem wziąć za towarzysza kogoś z rodu wojowników, a Mirah jest przyjacielem mego domu i bardzo zdolnym chłopcem. Żywiłem nadzieję, że ta podróż przyniesie mu wiele nauki... My rozumujemy nieco inaczej niż wy.
Kiiiam zaczerwienił się pod jego wyrozumiałym, ale trochę rozbawionym spojrzeniem.
- Przeba...
- Nie ma tu czego przebaczać. - przyjaźnie roześmiał się Nusku. - Nadszedł ciężki czas, wasza ostrożność wymaga zrozumienia. Ale teraz prosiłbym, aby jak najszybciej znaleźć dla nas pokoje. Powinien prędko znaleźć się w łóżku.
- Oczywiście. - Kiiiam skinął na żołnierzy, którzy odpięli konie i poprowadzili je do stajni, dwaj inni ujęli nosze. Podszedł do gościa, uprzejmie wskazując mu drogę; Tammu wskoczył na sprawdzony już wóz Shakana i odjechał wraz z nim.
- Przyznam, że nigdy dotąd nie byłem w Szuruppak. - Fomalhaut z zainteresowaniem rozejrzał się dookoła. - Piękne miasto, nawet jak na stolicę tak wspaniałej kultury. Zapewne nie balibyście się przeżyć tu i dwóch lat oblężenia. - roześmiał się przyjaźnie.
- Istotnie, sady i ogrody wystarczą za pożywienie, a sadzawki i źródła zawsze zapewnią czystą wodę. Nie musimy się martwić nawet taką ewentualnością. - uśmiechnął się lekko, spoglądając w dół. Wchodzili na schody prowadzące od razu na najwyższy pomost, żeby zaoszczędzić czasu. Stąd najlepiej było widać całą wielopoziomową konstrukcję ukwieconych pomostów. Ogrody ciągnęły się tu wszędzie i na wszystkich poziomach, wielkie platformy ogrodowe były nawet na najwyższym poziomie. Iskrzące się krystaliczną wodą fontanny i kaskady orzeźwiały powietrze, zwierzęta i barwne ptaki kryjące się w gęstwinie stwarzały w każdym miejscu atmosferę odludnego zacisza. Weszli do wnętrza pałacu; korytarze również pełne były roślinności zasadzonej w kamiennych donicach, ściany pokrywały drogocenne tkaniny i malowidła, w każdym kącie można się było natknąć na kunsztowną rzeźbę lub rzadki i wspaniały okaz drogiego kamienia. Między poszczególnymi skrzydłami pałacu znajdowały się ogrody królewskie, otoczone krużgankami, oddychające bujnością i pięknem miejsca spotkań ludzi dworu.
- To komnaty gościnne. - Kiiiam zatrzymał się przed bogato zdobionymi mahoniowymi drzwiami. Uchylił je, wpuszczając niosących nieprzytomnego chłopaka, a także Fomalhauta; sam wszedł za nimi. - To cztery komnaty, w tym dwie sypialne; wszystkie ze sobą połączone. Będziesz mógł bez problemu wejść do chorego, bez wychodzenia na korytarz. Czy mam poprosić lekarza?
- Nie trzeba, ja jestem lekarzem. - uśmiechnął się życzliwie. - Dziękuję za wszystko.
- Potrzeba w czymś pomocy?
- Nie, dziękuję, już sobie poradzę. Prosiłbym tylko, żeby za godzinę przyniesiono nam posiłek. Mam nadzieję, że do tego czasu się ocknie.... - podszedł do łóżka, siadając obok położonego na nim chłopaka i przyglądając mu się z troską.
- Rozumiem. Nie będę już przeszkadzał, wracam do swoich zajęć. - Kiiiam skłonił się lekko, Nusku odpowiedział z uśmiechem. Patrzył przez chwilę na zamknięte przez mężczyznę drzwi.
- No cóż. - westchnął. - To było takie nudno proste......
- Nie marudź.... - Mirah podniósł powieki, patrząc na niego z uśmiechem. Podniósł się na łóżku i przeciągnął lekko. - Uch.... lepiej pójdę obmyć twarz... policzki nieźle mnie już palą.
- A jak ktoś przyjdzie? - uniósł brwi.
- To powiemy, że gorączka mi spadła. Nie martw się, nad wyraz "osłabiony" będę tak długo, jak sobie zażyczysz. - uśmiechnął się. - Ale już NAPRAWDĘ muszę to świństwo zmyć...Gorąco mi, jakbym naprawdę był chory...
Mirah przeciągnął się po kociemu i przetarł oczy. Musiała być już późna noc, ale z komnaty Seine nadal dobiegało słabe światło. Wstał i podszedł na palcach do drzwi, zerkając przez szparę. Siedział przy stole, pochylony nad barwną kartą. Chłopak uśmiechnął się lekko, pchnął drzwi i cicho do niego podszedł.
- Co robisz? - objął go, zaglądając mu przez ramię. - To plan pałacu?
- Yhm. - mruknął niechętnie.
- Skąd wziąłeś?..... A, rozumiem... Dzisiaj nie rozmawiamy... Złościmy się na mnie? Co znów zrobiłem?
- Przeszkadzasz mi. - warknął.
- Och Seine, taki jesteś... - westchnął z żalem. - Co chcesz wyczytać na tym planie? Jej komnat pewnie i tak tu nie zaznaczyli... Kto mógł przewidzieć, że tu w środku jest nie gorsza warownia niż na przedmurzu...
- A co mam robić? - spojrzał na niego rozeźlony. - Jesteśmy tu już trzy dni a królowej ani śladu. Mogłaby chyba wpaść na moment do posłów sprzymierzonej rasy?
- Może ma ważniejsze sprawy... - mruknął leniwie. - Kładź się spać, jutro się coś wymyśli...
- Jutro... - prychnął. - Tracimy tu tylko czas. Kiiiam lada chwila zacznie coś podejrzewać... Denerwuję go.
- Nic nie zacznie podejrzewać, właśnie dlatego, że go denerwujesz. - wesoło powiedział Mirah. - Jesteś genialnym aktorem, naprawdę zrobiłeś na mnie wrażenie. Po prostu kwintesencja Nusku. Zwłaszcza ta uprzedzająca grzeczność wobec stojących niżej zabarwiona lekką protekcjonalnością. - roześmiał się radośnie. - Kiiiam jest tym poirytowany, bo jest bardzo dumny. No i jest jednym z najdostojniejszych spośród Dumuzi, jego ród jest blisko spokrewniony z rodziną królewską i w razie wygaśnięcia głównej linii dynastycznej on przejąłby tron. Wiesz.... Dumuzi są bardzo drażliwi na punkcie swojego znaczenia.... podejrzewam, że zawarli z nami sojusz, bo zirytował ich sposób widzenia świata przez ludzi. Oto to pogardzane przez Dumuzi prostactwo ośmiela się stanąć do walki o pierwszeństwo z Nusku. Gdzie tu miejsce dla panów miast-ogrodów? Zostali usunięci w cień. Zlekceważeni. Pominięci. Jakby ci ludzie nie zauważali ich istnienia. Co w ogóle sobie wyobrażają uzurpując sobie prawo do przodownictwa? Jeśli ktoś miałby objąć pozycję Nusku to tylko i wyłącznie Dumuzi. Oni do tego nie pretendują, o nie... Ale nie zamierzają pozwolić pretendować do tego i ludziom. Ich miasta są rozsypane po całym Warri, a oni uważają chyba, że ono jest ich, a nie wasze. Że panują nad nim z wysokości tych swoich miast-warowni. No cóż.... a Kiiiam widzi w tobie najczystszego Nusku pod słońcem. Nigdy nie pomyślał, że możesz być oszustem.
- Oszustem, co za brzydkie słowo.... - obruszył się, obracając do niego z rozbawieniem migoczącym w oczach. - Gagatek z ciebie, Nuskiątko....
- Akurat.... - pokazał mu język, przekomarzając się przymilnie.
- U - ro - cze. - dobiegł ich kpiący dziewczęcy głos. - No po prostu u - ro - cze. - masywny kominek obrócił się płynnie i bez najmniejszego szmeru, a ich oczom ukazała się ubrana w jeszcze dziecinne suknie dziewczyna z kształtną główką całą w niesfornych, seledynowych lokach. - Więc to takie są teraz obyczaje wśród gości. Oszukiwanie, szpiegowanie, intrygowanie... Doprawdy nie - ład - nie.
Mirah przestał nachylać się nad Seine i podniósł się, patrząc na nią z lękiem w oczach. Zerknął na towarzysza; Seine patrzył na nią bez śladu jakichkolwiek emocji. Dziewczyna roześmiała się i okręciła na palcach, splatając dłonie za plecami i podbiegając do nich w dziecinnych podskokach.
- I co, konspiratorzy? - pochyliła się lekko, przyglądając im się spod nieco złośliwie przymrużonych powiek. - Nigdy nie należy czuć się swobodnie w pałacach. Nie słyszeliście, że ściany mają uszy? Skądś się to powiedzenie wzięło... Podejrzewam, że moi przodkowie wykorzystywali to do morderstw i romansów. - obróciła się i wydymając lekko wargi, z krytyczną uwagą przyjrzała się kominkowi, który zdążył już wrócić na swoje miejsce. - Ja do zabawy. Podsłuchiwanie i podglądanie to świetna sprawa, a dzięki temu mam dostęp do wszystkich komnat w pałacu... a nawet poza nim.
- Kim... ty jesteś? - cicho spytał Mirah, przyglądając jej się z niepokojem.
- Możecie mi mówić Ninlil. - rzuciła przez ramię i przyklękła obok kominka, ze zmarszczonymi brwiami przyglądając się małej lwiej główce. - Obluzowuje.... - mruknęła.
- Nin...lil? - słabo powtórzył chłopak i spojrzał na Seine, który w dalszym ciągu najwyraźniej w żaden sposób nie zamierzał zareagować na zaistniałe wypadki; wstał jedynie od stołu i niespiesznie podszedł do ściany, opierając się o nią plecami i obserwując dziewczynę. - Królowa... Ninlil? - uzupełnił niepocieszony Mirah.
- Wielka Inanno, powiedziałam przecież Ninlil. - przewróciła oczami dziewczyna, oglądając się na niego ze zniecierpliwieniem. - Królową możecie sobie odpuścić. - stwierdziła już w głąb kominka, gdzie zaczęła przy czymś szperać. Po chwili kichnęła, a z otworu buchnął obłok sadzy. - No to pięknie. - stwierdziła, siadając po turecku na podłodze i pocierając umorusany nos. - Znowu będzie biadolenie. - niedbale otrzepała uczerniony strój. - No co się tak na mnie patrzycie? Nie wydam was, znaczy tak myślę. Na razie. Bo wiecie, miałabym do was sprawę... Ale zanim przejdziemy do sedna... Pocałuj go. - ni z tego ni z owego drobną dłonią wskazała Mirah Seine.
- Co? - po krótkiej chwili konsternacji wykrztusił zbity z tropu chłopak.
- No ratunku... - zniecierpliwiła się Ninlil. - Powiedziałam, żebyś go pocałował. W usta. Mogę was w każdej chwili wsadzić do więzienia, a tego człowieka kazać nawet stracić, zamiast tego oferuję się rozwiązać wasz problem. Czy w tej sytuacji jeden głupi całus to aż taki kłopot?
- A... le.... - zaczerwienił się chłopak.
- No, bez fochów. - fuknęła gniewnie. - Raz, dwa i po krzyku.
Mirah przymknął oczy i odwrócił się szybko w jego stronę. Uniósł się lekko na palcach, na jedno mgnienie przywierając wargami do jego ust. Dopiero, gdy z powrotem opadł na całe stopy, odważył się zerknąć na niego; Seine wpatrywał się w niego jak ogłuszony, na jego policzkach zjawił się ledwo dostrzegalny rumieniec. Drgnął, zorientowawszy się, że patrzy chłopakowi w oczy i spłoszony odwrócił wzrok.
Ninlil przyglądała im się z lekko przechyloną głową i uwagą wypisaną na drobnej twarzyczce.
- Ha! Wiedziałam, że musi istnieć coś, co jest w stanie speszyć tę perfekcyjną skałę. - stwierdziła tryumfalnie. - W porządku. To oznacza, że jesteśmy równorzędnymi partnerami i możemy przystąpić do interesów. - uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- To znaczy? - chłodno odezwał się Seine, nie podnosząc wzroku.
- Cóż.... - uśmiechnęła się szerzej i przyglądając się im figlarnie, zaplotła dłonie za głową. - Powiedzmy, że mogłabym zrezygnować z całkowitego zakazu stosunków z ludźmi. Mogłabym przywrócić układ z Kashi... Do miast w czasie wojny na pewno ich nie wpuścimy, ale wszelkie transakcje mogłyby się odbywać na przedmurzu.... A po wojnie.... Kto wie. Może wszystko wróci do normy? Jeśli tylko zechcę.... - zawiesiła głos i uśmiechnęła się znacząco. Seine spojrzał na nią spod lekko zmarszczonych brwi.
- A czego ty chcesz w zamian? - odezwał się spokojnie po chwili milczenia.
- Ja? Hm, nic wielkiego... - zastanowiła się.
- To znaczy?
Uśmiechnęła się wesoło i przymknęła oczy.
- Tammu.
- Co? - spytał po chwili osłupiałego milczenia.
- Powiedziałam, że chcę Tammu. To chyba jasne? - podniosła powieki, ukazując błyszczące swawolnie oczy.
- A możesz mi powiedzieć, jak twoim zdaniem my ci go mamy.... "dać"? - nie tracił zimnej krwi Seine.
- Och, nie mam pojęcia. - wstała, przeciągając się lekko. - To już wasz problem. Macie do mnie interes to martwcie się jak go załatwić. - stwierdziła beztrosko.
- Zaraz.... - niepewnie odezwał się Mirah. - Jesteś tu królową, czemu sama...
- Jakiś ty niemądry.... - z politowaniem pokiwała głową. - Ja się nawet nie mogę przyznać, że go znam. A on nawet nie widział mnie na oczy. A nawet gdyby.... Tammu wciąż się ugania za ludzkimi kobietami. Nie lubi Dumuzi. Skąd ja wiem, że nie dostanę kosza? - melancholijnie szarpnęła swój sprężysty loczek. - Tego by brakowało, odprawiona królowa. - westchnęła. - Ciotki by mnie zagryzły. A i ja sama nie mam na taką rekuzę ochoty.
- To królowej można odmówić? - cokolwiek stropił się chłopak.
- No jasne, że nie można. - prychnęła. - Ale Tammu jest narwany. Przecież nie każę wtrącić do więzienia kogoś kogo kocham, za kogo ty mnie masz. - zrobiła urażoną minę.
- Przepraszam, ale.... - ostrożnie zaczął Mirah. - Czy ty nie jesteś trochę... za młoda.... na....
- Raczej za stara. - fuknęła. - Moja matka poślubiła pierwszego męża w wieku dziesięciu lat. Moja babka w wieku ośmiu. Prababka dziewięciu. W rodzinie królewskiej Dumuzi wszystkie kobiety wychodzą za mąż jako małe dzieci. I to za kogoś co najmniej pięćdziesiąt lat starszego. - westchnęła. - Tammu jest dla mnie o wiele za młody, ale kicham na tradycję. Chcę Tammu. I macie mi to załatwić. To cześć. - rzuciła radośnie i naciskając lwią główkę, znikła na obrotową ścianką.
Seine patrzył przez chwilę w to miejsce, a potem odepchnął się od ściany i wyszedł do drugiego pokoju.
- Seine? - Mirah podbiegł za nim, patrząc na niego z wahaniem. Obejrzał się na niego niechętnie i wzruszył ramionami, siadając na łóżku.
- Wstrętna smarkula. - warknął z irytacją.
- Bo udało się jej ciebie podejść? - roześmiał się chłopak. - Przynajmniej wiemy już co robić.
- Wyglądam na swatkę? - spojrzał na niego ze złością.
- Troszeczkę. - uśmiechnął się i usiadł obok. - Moim zdaniem jest całkiem miła. Trochę trzpiotowata i dziecinna, ale...
- Mirah, kładź się spać, dobrze? - syknął.
- Bardzo chętnie, tylko chciałbym zauważyć, że zajmujesz moje łóżko. - zauważył wesoło.
- Dzieciak. - prychnął, wstając gwałtownie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Tammu przymknął oczy, z rozkoszą przyjmując na twarz ciepłe promienie słońca i od czasu do czasu zabłąkaną kroplę z pobliskiej kaskady. Wyciągnął w bok dłoń, zaciskając w niej garść soczyście zielonej trawy. Jedno z jej ździebeł zakołysało się pod wpływem wiatru i połaskotało go w nos. To było jego ulubione miejsce w królewskim ogrodzie, pewnie ze względu na to, że pozostawało nieodkryte przez żadną z jego uprzykrzonych wielbicielek. Kiedy był zmuszony pozostawać w pałacu to było jego jedyne miejsce ucieczki.... Zdrętwiał dosłyszawszy czyjeś kroki, tak ciche, jakby oznaczały skradanie. Jęknął w duchu, spodziewając się odkrycia przez którąś z wytrwalszych dwórek i odetchnął, dostrzegłszy wysokie buty Nusku. Oni chodzili tak cicho właśnie wtedy, gdy szli najbardziej beztrosko i nieostrożnie. Po kilku krokach buty zatrzymały się przy jego głowie.
- Witaj, przyjacielu. - miękko przywitał się uzurpator do jego wolnej przestrzeni, z uśmiechem patrząc na niego z góry. Jak przystało na Nusku.... - zgryźliwie pomyślał Tammu.
- Witaj. - mruknął.
- A więc to prawda co mówi się o tobie.... - Fomalhaut bezczelnie usiadł obok, nie zwracając uwagi na cudze prawo do prywatności.
- A co mówią? - prawie warknął, solidnie poirytowany.
- Że nie lubisz przestawać z innymi. - spojrzał na niego z przyjaznym uśmiechem, pod wpływem którego mimowolnie się zmieszał. - Ale cóż... Szukając samotni dla siebie, naruszyłem twoją... Może wola losu....
- Losu? - spojrzał skonfundowany.
- Tak.... - uśmiechnął się znów do niego. - Jesteś w tym wieku, kiedy rozumie się namiętności...
- Namiętności? - odezwał się niepewnie.
- Mam problem.... w związku z moim przyjacielem...
- Nusku we władzy namiętności? - spytał z powątpiewającym uśmiechem. Fomalhaut spojrzał na niego łagodnie.
- Nusku nie są absolutnie doskonali. Czy inaczej obowiązywałaby nas pielgrzymka do Świątyni Enki regularnie co siedem lat?
- Może... - szepnął.
- W każdym razie.... Choroba Mirah nie jest tak do końca.... prawdziwa....
- Co? - spojrzał zdziwiony.
- On.... nie chce jechać dalej... coś go opętało.... - zawahał się i dodał z ociąganiem. - Na punkcie pewnej.... dziewczyny... Ludzkiej dziewczyny. Gorączki dostał... z histerii... - powiedział z wyraźnym upokorzeniem. - Nie chciał słuchać moich argumentów.
Tammu zacisnął wargi i odwrócił wzrok. Czego on od niego oczekiwał? Potępienia dla czegoś, czego sam pragnął dla siebie? Czy może rady jak ujarzmić "złe instynkty" młodocianego przyjaciela?
Fomalhaut odezwał się znów, przerywając przedłużającą się chwilę milczenia.
- Teraz.... się o niego boję, bo.... Nie mogę ich wydać, sam rozumiesz.... Ale nie mogę pozwolić, żeby tu została... ze względu na niego i ze względu na wasze prawa...
- C...co? - Tammu z wrażenia usiadł. - Co takiego? Ona.... tu jest?! Jakim cudem?!
Fomalhaut uśmiechnął się gorzko.
- Przefarbowała włosy i podkradła się pod mur. Tam rozcięła kolano kamieniem i zaczęła płakać wniebogłosy. Jest jeszcze bardzo młodziutka... Żołnierze oczywiście zaraz się nią zaopiekowali, zanieśli na tę stronę, opatrzyli kolano... Po jakimś czasie podziękowała i "pobiegła do domu". Jeśli chodzi o takie rzeczy kobiety zawsze są sprytne.... - westchnął. - Takiego prawie dziecka biegnącego w podskokach i ze śpiewem na ustach nikt nie zatrzymywał. Dotarła jakoś aż do nas.... Jest teraz w jego komnacie. Nie poszedłbyś tam ze mną? - spojrzał na niego natchniony nagłą myślą.
- Ja? - zarumienił się. - Ale po co?
- Porozmawiałbyś z nimi.... Nie wiem sam.... - odwrócił wzrok. - Cóż, chwytam się każdej deski ratunku....
- D..dobrze. - przystał gorączkowo, zrywając się na równe nogi.
- A więc chodźmy. - Fomalhaut wstał z uśmiechem, ruszając przodem. Tammu szedł za nim, myśląc niespokojnie.
Co mnie opętało? Tak dawno nie widziałem... Ale przecież ona jest.... z tamtym... Więc.... Po co to? Po co ja tam idę? Bez sensu.... Tylko się rozjątrzę... Głupiec ze mnie.... Może zawrócić?... Ale... Niech to, nie umiem.... wszystko mnie tam ciągnie.... Czy to aż takie dziwne, że nie mogę znieść tych pretensjonalnych bab? I że chciałbym...
Drgnął, niemal wpadając na plecy Fomalhauta. On odwrócił się, spoglądając na niego z ujmującym uśmiechem i zapraszającym gestem, wpuścił go do komnaty, zamykając za nimi drzwi. Niemal od razu dobiegły ich krzyki z sąsiedniego pokoju, przeplatane spazmatycznym dziewczęcym szlochem. Fomalhaut pobladł wyraźnie zawstydzony zastaną sceną.
- Mam tego dość, dość, dość! - młodzieńczy głos wpadał w piskliwą histerię. - Jesteś nic nie wartą wywłoką! Z kim ty się jeszcze szlajałaś? No z kim? - wrzasnął wściekle.
- Z...z....z niikiiim.... - zabrzmiał przeplatany szlochaniem spłakany głosik. - Jak ty mo...mo...mooożeesz.... - drzwi otworzyły się raptownie i wybiegła z nich drobna, zanosząca się płaczem figurka z rozwichrzonymi włosami, która stropiona widokiem innych, zatrzymała się zlękniona pośrodku pokoju, żałościwie pociągając noskiem. Za nią wypadł rozwścieczony chłopak, który również stanął gwałtownie, blednąc na widok Fomalhauta.
- Więc to tak.... - Fomalhaut odezwał się ze smutkiem, odwracając z niechęcią głowę. - Wygląda ta twoja wielka miłość, chłopcze... Ta dla której zechciałeś poświęcić swoje i moje dobre imię.... Jak w karczmie! - rzucił z odrazą.
- Etamin, ja.... - powiedział niepewnie.
- Milcz. - rzucił chłodno. Spojrzał powoli na dziewczynę. - Sama widzisz, że to nie ma sensu, moje dziecko. Wracaj lepiej do rodziców.
- Ja.... - szepnęła żałośnie. - Ja nie mam rodziców.... Ja nie mam gdzie wracać.... - rozszlochała się na powrót.
Tammu rozejrzał się zdenerwowany. Obaj Nusku wpatrywali się każdy w przeciwną ścianę i najwyraźniej nic nie zamierzali zrobić, a tymczasem dziewczyna szlochała coraz gwałtowniej. Poczuł złość na tego chłopaka, który teraz gryzł drżącą z wściekłości i upokorzenia wargę. Krystaliczna rasa, wolne żarty.... Ledwie powstrzymał się od wzgardliwego prychnięcia.
Dziewczątko skuliło się, obejmując ramionami i usiłując stłumić łkanie. Nie wytrzymał i podszedł, dotykając jej lekko z litością. Drgnął, gdy pełne łez oczy uniosły się ku niemu, patrząc żałośnie i błagalnie. Nagle dziewczyna na powrót rozpłakała się gwałtownie, jednocześnie wtulając się w jego ramiona, jakby w nich szukała ucieczki. Przytulił ją bezradnie i nieśmiało spojrzał na Fomalhauta. On milcząco wskazał mu głową drzwi do swojej komnaty i na powrót odwrócił wzrok.
Tammu delikatnie wziął dziewczynę na ręce i zaniósł do pokoju, kładąc ją tam na łóżku. Po jakimś czasie uspokoiła się, ale nie mógł odejść, bo nawet przez sen kurczowo trzymała jego dłoń. Po długim czasie zjawił się Fomalhaut, który pochylił się i szepnął mu do ucha, żeby tu dzisiaj został.
Nie wiedzieć czemu, przyjął to z wdzięcznością.
- Posuń się. - mruknął zniecierpliwiony Mirah. - Nie dość że mi zajmujesz łóżko, to jeszcze się rozpychasz.
- Moje jest zajęte. - odpowiedział nieuważnie, grzebiąc w swojej sakwie.
- Mógłbyś nie robić tego na łóżku? - sarknął chłopak. - Nie lubię spać na okruchach.
- Wychuchana księżniczka. - podsumował zgryźliwie, odrzucając bagaż.
- Odczep się. - nadął się chłopak. - Seine.... - odezwał się z wahaniem po dłuższej chwili milczenia. - Czy ty myślisz..... że oni... tam...
- Skąd mam wiedzieć. Nie znam tutejszych obyczajów.
- Akurat obyczajów to ta dwójka raczej nieszczególnie się trzyma. - kąśliwie mruknął Mirah.
- To podobno mnie nie odpowiadało swatanie. - z przekąsem rzucił Seine.
- Ja nic nie mówię.... Tylko że obiecałeś to załatwić przed świętem słowików, a został do niego niecały tydzień. A oni praktycznie codziennie mają schadzki w twojej komnacie. Nocne też.
- Coś się nagle zrobił taki strasznie wygodny, zazwyczaj i tak nie bierzemy osobnych pokoi. - stłumił ziewnięcie i wcisnął twarz w poduszkę. - Śpij, środek nocy.
- No jasne. - zdenerwował się chłopak. - To ty przed chwilą się tłukłeś i nie dawałeś mi spać, a teraz nagle zorientowałeś się co do późnej pory. Dlaczego zawsze kiedy ja chcę rozmawiać każesz mi spać?
- Bo ja tu rządzę.... - mruknął nieprzytomnie. - Chce mi się spać. Zamorduję cię, jak dalej będziesz marudził.
- Wiesz co... - wypowiedź Mirah przerwało nagłe trzaśnięcie drzwi sąsiedniej komnaty.
- Zabiję.... - wymamrotał w poduszkę Seine. - Co za bachory....
- Tammu jest od ciebie dziesięć lat starszy...
- Ale o tym nie wie... A poza tym trzymajmy się ich sposobu myślenia....
- Bo tak ci wygodniej?
- Bo tak mi wygodniej... - uniósł się na łokciach, zaglądając mu w oczy.
- No to mamy problem. - do komnaty bez pukania wparowała Ninlil. - O.... przeszkodziłam?
- Niby w czym? - warknął Seine.
- A skąd ja mogę wiedzieć? - wzruszyła ramionami i usiadła na podłodze. - No cóż.... - wydęła usteczka i przyjrzała się ich twarzom. - Powiedziałam mu. - wypaliła.
- O której części? - westchnął.
- Że nie jestem człowiekiem.
- Jak zareagował?
- I że jestem Dumuzi.
- Wściekł się? - niepewnie spytał Mirah.
- I że jestem królową....
- Zemdlał? - zaciekawił się Seine.
- No wiesz.... - prychnęła. - I powiedziałam, że pomogliście mi w intrydze..... Ale nie powiedziałam, że z was niecni oszuści. Trzasnął drzwiami i tyle go widziałam. - westchnęła.
- Nie wyglądasz na szczególnie przejętą.... - kąśliwie zauważył Seine.
- No pewnie że nie. - obruszyła się. - Wróci.
- Skąd wiesz? - mruknął, znów chowając twarz w poduszkę.
- Ech, mężczyźni.... - westchnęła, potrząsając niesfornymi lokami. - Bo się już zdążył zakochać. Powścieka się, ale mu przejdzie. Zaklepane. Teraz już spokojnie mogę powiedzieć, że zgadzam się na wybór męża i wybiorę sobie jego.... Hm... - zmartwiła się nagle. - A co jak mi go nie przedstawią? Jest za młody.... - spojrzała na nich zafrasowana.
- Nie martw się. - promiennie uśmiechnął się Mirah. - "Fomalhaut" wyznał Kiiiamowi "prawdę" o moich okropnych skłonnościach. Popomstowali sobie chwilę na upadek ducha młodzieży.... w sumie to ja nie wiem, jak on to zrobił, że oni wszyscy uznają go za takiego wiekowego.... - przyjrzał się krytycznie Seine.
- Amator jesteś. - dobiegło z poduszki.
- No może.... W każdym razie, przy okazji napomknął braciszkowi twego ukochanego, że twój Tammu z jego rodowodem mógłby być partnerem dla królowej, a nie wiejskich dziewek. No i tak od słowa do słowa, Kiiiam tak się napalił do tego projektu, jako rozwiązania wszystkich problemów z niesfornym bratem, że na pewno przedstawią ci i jego.... Ale chyba lepiej, żebyś się z nim pogodziła do tego czasu, co? - zaniepokoił się. Ninlil uśmiechnęła się promiennie.
- Nie bój się.... A co do was, to posła do Kashi już wysłałam, odnowimy układ.
- Czyli rano w drogę... - przeciągnął się Seine.
- Już? - stropiła się Ninlil.
- Musimy wybrać się do Kashi. Zanim jak zawsze hojni Ogda się rozmyślą... - dodał z sarkazmem.
- No cóż, nie mogę was siłą zatrzymywać. - roześmiała się, wstając z podłogi. Uśmiechnęła się czarująco, składając ceremonialny ukłon Dumuzi ze złożonymi dłońmi. - Seine Silvretta, Mirah Altair.... Królowa Dumuzi zawsze pozostanie wam głęboko wdzięczna. Pamiętajcie o tym. - uśmiechnęła się i znikła.
- Może się zatrzymamy? - mruknął Mirah, leniwie wykładając się na koniu. Seine spojrzał na niego z uśmiechem.
- Dobrze. Ale podjedźmy jeszcze kawałek, trochę dalej jest strumień.
Chłopiec westchnął cicho, przymykając oczy i pozwalając koniowi iść własnym rytmem. Chwilę jechali w milczeniu.
Promienie słońca mgielnie przenikały przez gałęzie drzew napełniając poszycie lasu ciepłozielonym kolorytem. Od kiedy podróżował z Mirah takie przeprawy przez las rozdźwięczane były tysiącami ptasich głosów. Zupełnie jakby zwabiała je obecność Nusku.
- A kogóż to widzą moje piękne oczy! - usłyszał za sobą tryskający słoneczną radością głos i obejrzał się z niechęcią. Od jakiegoś czasu słyszał za nimi odgłos wozu, ale teraz jego źrenice rozszerzyły się na moment, gdy ujrzał twarz woźnicy. - Wielmożni panowie.... - wesoło stwierdził mężczyzna. - Zdaje mi się, czy Sirma jest w przeciwną stronę? - spytał drgającym od rozbawienia głosem.
- Owszem. - Seine odwrócił się, z powrotem patrząc przed siebie.
- A czy wy nie mieliście zdążać do niej?
- Zgadza się.
- A zatem?
- Ciekawość nie przystoi szlachetnym. - stwierdził w wyniosłą uprzejmością.
- Ale ja jestem tylko prostym wędrownym kupcem. - roześmiał się. - Ciekawość to moja cecha zawodowa. Bardzo przydatna zresztą....
- Być może. Wybacz, ale nie możemy ci towarzyszyć. Mamy przed sobą długą drogę, nie możemy jechać tempem wozu.
Mirah zerknął na niego melancholijnie, posłusznie zrównując z nim prędkość konia.
- Mieliśmy....
- Później. - warknął. - Nie potrzeba mi na karku tego wścibskiego Utu.
- Przecież już po wszystkim.... - zamarudził chłopak. - Nie musisz udawać Nusku....
- Póki co mam na sobie to całe draństwo. Przebiorę się w gospodzie. Jak nie będziesz się obijać dojedziemy przed nocą.
Chłopiec westchnął, przyspieszając już bez zbędnych uwag. Ostatnio Seine coraz łatwiej było z byle powodu wpędzić w złość, a to nie było przyjemne. Lepiej było nie wykłócać się z powodu takich drobiazgów...
Resztę drogi przebyli nic nie mówiąc. Właściciel gospody zapewne znał Seine z dawnych czasów, bo osłupiał na jego widok, a potem zaczął robić domyślne miny i uwagi wciągające go głęboko w spisek. Seine zbywał go milczeniem, nie zareagował nawet na rubaszne żarciki dotyczące "jego milutkiej przyjaciółki". Za to Mirah chyba pierwszy raz naprawdę to peszyło, może dlatego, że nikt dotąd nie mówił takich przypuszczeń otwarcie, w dodatku w tak niesmaczny sposób. Tym razem wręcz zamarzył, żeby wzięli osobne pokoje, co może choć trochę urwałoby obślizgły słowotok tego tłustego wieprza, a w każdym razie go nie podsycało. Ale Seine nadal był w nienajlepszym nastroju, więc wolał się nie odzywać. Gospodarz odprowadził ich aż pod drzwi pokoju, cały czas z przylepionym do twarzy obleśnym uśmiechem. Wparadował przed nimi do środka, troskliwie przyklepując pościel na łóżku i przy okazji osłaniając swoim cielskiem uciekające w popłochu karaluchy.
- Można się nawet umyć.... - zachwalał wdzięcząc się na końcach palców i wskazał starą, drewnianą balię z miną jakby to była co najmniej najnowsza innowacja kanalizacyjna w rodzaju ciepłych, zapachowych kaskad w którymś z pałaców Nusku. - Parawanik chyba niepotrzebny... - zapiał cieniutko z radością, chwytając brudny i poprzecierany kawał szmaty rozpostarty na dwóch kosturach.
- Zostaw. - warknął Seine. - I wynoś się.
- Już, już.... - wdzięczył się, podrygując na tłustych nóżkach, ginących pod nawałem brzucha. - Przyjemnych..... snów.... - zachichotał, zamykając za sobą drzwi.
- Wody dopiero nanieśli... - cicho powiedział Seine, nachylając się nad balią. - Myj się, ja sobie przyniosę... - przeszedł obok niego, przez krótką chwilę przesuwając dłoń po jego włosach, na wpół proszącym, na wpół przepraszającym gestem. Mirah uśmiechnął się i skinął głową. Chyba jednak to było w nim najmilsze, że widział wszystko nawet gdy nic zdawało się go nie obchodzić.
Obudził się sam. Słońce rozświetlało cały pokój, musiało już być bardzo późno.... Czemu go nie obudził? Siadł z niepokojem na łóżku i rozejrzał się. Nie było go nigdzie. Ubrał się szybko i zbiegł na dół.
- To mamy siłę tak biegać? - wychrypiał na przywitanie wieprz.
- Gdzie Silvretta? - zignorował go Mirah. Zazwyczaj nawet wobec obcych nazywał go po imieniu, ale wobec tej beki tłuszczu jakoś nie przypadło mu to do smaku.
- W stajni. - wyszczerzył się, ukazując spróchniałe zębidła. - Na sianie nie radzę, można złapać wszy! - wrzasnął za nim, wybuchając pijackim rechotem.
- Niezła spelunka. - mruknął pod nosem chłopak, szybko przemierzając podwórze. W na wpół przegniłej stajni panował stęchły zaduch i jakiś nieokreślony, szarawy półmrok. Dostrzegł jego sylwetkę; napełniał żłoby koniom.
- Wolę sam to robić.... - nie odwracając się nawet, powiedział cicho, kiedy tylko do niego podszedł. - Nie ufam kompetencjom chłopca stajennego.
Kiwnął głową w stronę rozwalonego na ścianie czerwonego na twarzy wyrostka, chrapiącego z nieprzyjemnym poświstem.
- Nie martw się, Mirah. Jedziemy zaraz po śniadaniu. - uśmiechnął się do niego.
- Czemu mnie nie obudziłeś? - mruknął zakłopotany.
- Przecież byłeś wczoraj zmęczony. Chodź, zjemy tylko i wynosimy się z tej mordowni.
Chłopak siknął głową i razem wyszli ze stajni. Lubieżny uśmiech gospodarza przywitał ich już w progu. Seine milcząco zapłacił za posiłek, zanosząc go do ich stołu z miną co najmniej powątpiewającą.
- Może być. - wspaniałomyślnie przystał Mirah. Dawno odzwyczaił się grymaszenia w takich okolicznościach. Dzielnie zanurzył łyżkę w otrzymanej breji, bez skrzywienia niosąc ją do ust.
- Znowu się spotykamy! - rozległ się nad nimi wesoły głos. Shakan bez pytania rozsiadł się przy ich stole. - A cóż to, zmiana upodobań? - żartobliwie zmierzył Seine wzrokiem. - I coś jakby nie tak.... z cerą.... jakby... ściemniała? No tak, tu klimat niezdrowy....
- Niezdrowo jest raczej zatrzymywać się w takim miejscu obnosząc się ze złotem. - warknął Seine.
- Cóż robić! - radośnie wykrzyknął Utu. - Taka już moja wada. Słyszeliście plotkę? - pochylił się, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu. - Podobno zatrzymał się tu słynny najemnik i bandyta..... Seine Silvretta....
- Naprawdę? - uprzejmie zdziwił się Seine. - Nie może być.
Mirah zakrztusił się swoją breją.
- Te ich przyprawy.... - mruknął w talerz.
- Drogie dziecko, jakie znowu przyprawy.... - westchnął kupiec. - To miejsce, gdzie czuję bezużyteczność swego zawodu. Jedziecie w stronę Kashi? - rzucił nagle.
- Może się tak zdarzyć.
- No proszę.... - ucieszył się. - Bo ja tam właśnie jadę. Wiecie, że królowa Ninlil odnowiła z nimi traktat? Zadziwiające doprawdy. Wszyscy się zastanawiają czemu........ Słyszeliście, że królowa dokonała wyboru małżonka? Ślub za trzy miesiące. Nigdy nie zgadniecie kto to....
- A kto to? - grzecznie zainteresował się Seine.
- Młody Tammu.... Brat mojego przyjaciela. Ciekawe, prawda?
- Bardzo ciekawe. - przytaknął Silvretta.
- Wyobraźcie sobie, że wróbelki ćwierkają, jakoby jedno z drugim miało coś wspólnego....
- Nie, naprawdę? - zbulwersował się. Mirah spojrzał na niego słabo.
- Tak, tak.... - pokiwał głową Utu. - Ktoś tam nawet posądzał o uknucie intrygi samo Kashi. Konkretnie jakichś tam ich najemników..... Pewnie to wszystko bajki....
- Pewnie tak. - zgodził się Seine.
- A tak swoją drogą, niebezpieczna to by była robota. Wariat by się na to porywał.
- Zupełny wariat. - przyznał.
- Ja tam bym na to nie poszedł za mniej niż milion.
- Ja też nie. - gorąco zapewnił Silvretta.
- A wzięliście choć jakąś zaliczkę?
- A to już nie twój interes. - uśmiechnął się.
- Tak tylko pytam.... Obiło mi się o uszy, że Ogda nie mają ochoty wypłacać całego wynagrodzenia niektórym najemnikom... Usprawiedliwiają się niepewnym czasem wojny. - westchnął w swój kufel.
- Wzięliśmy sześćdziesiąt procent. - burknął Seine.
- Oj, niedobrze. - cmoknął z niezadowoleniem. - Trzeba było wziąć siedemdziesiąt. Zgodziliby się.
Mirah już od jakiegoś czasu zapomniał o swojej breji, zastygając z uniesioną łyżką i rozchylonymi ustami. Śledził ich wzrokiem z lekka zagubionym.
- A jak tak przypadkiem kto inny miałby do was malutki interesik....
- A ile? - uśmiechnął się słodko.
- A pół miliona?
- A nie chce mi się.
- A może chodzi o Haddę Ymira?
- A to może posłucham...
- A można się wtrącić? - słabo odezwał się Mirah. - O co chodzi?
- Sęk w tym, że ja dawno nie zrobiłem Haddzie żadnego świństwa. A zasłużył sobie gad, zasłużył. - utyskiwał Seine. - Nie powybijał wszystkich w Waimea i spaprał mi opinię, partacz jeden.
- No wiesz co.... - obruszył się chłopak.
- Jak co? Do ochrony mnie już nikt nie wynajmie i teraz muszę brać takie wariackie zlecenia. - prychnął.
- Hadda Ymir jest jednym z najpodlejszych ludzi tego padołu, mój chłopcze. - chłodno uśmiechnął się Shakan. - Żmije zwalcza się żmijami.
- O to to, zawsze tak mówię. - potaknął z powagą Seine. - Chociaż w sumie to ja nie rozumiem tych waszych stepowych przysłów... W każdym razie jak idzie o podcinanie gałęzi pod dobrym, starym Haddą to nikt nie nadaje się do tego lepiej niż ja. Cóż znowu zmalowała ta słodka ptaszyna?
- Marzą mu się interesy z Rudrą, wyobraź sobie.
- Z tym paskudnym piratem? - zgorszył się. - Potworne.
- Co on robi? - nieśmiało spytał Mirah.
- Handluje ciałami.
- Ciałami? - speszył się.
- Ciałami. Co ładniejszych dziewcząt i chłopców. Sprzedaje ich jako niewolników. Spytaj swego przyjaciela, coś nie coś o tym wie.
- A no wie. - zgodził się Seine. - Rudra zazwyczaj skupował porwane dzieciaki od kogo się nawinęło. Niech zgadnę: Haddzie śni się wyłączność.
- Istotnie.
- A jak ma wyglądać cała transakcja?
- Statki Rudry będą czekać przez trzy dni po przypływie w Alcie. Tam Hadda ma spędzić swoją zdobycz. Jeśli się spisze dostanie wyłączność. Rudra ma już dość dorywczych pośredników, często tracą towar, nie dotrzymują terminów.... Hadda ma renomę. A jemu z kolei bardzo się przyda stałe źródło pieniędzy. Rudra stale kursuje do Ziemi Diamentów. Zamorscy dobrze płacą za niewolników.
- No i? - Seine uniósł toporną szklanicę, wychylając trochę wątpliwej jakości napitku.
- Potrzebuję kogoś, kto dostanie się do Alty zanim się spotkają i, mniejsza w jaki sposób, nie dopuści do przekazania niewolników... Za ich powrót do domu pół miliona. Połowa z góry.
- To prawda, że Hadda łupił ostatnio ziemie Utu? - uśmiechnął się Seine.
- Tak, to prawda. Ale to nie wszystko. Lud Utu ofiarowuje dziesięć milionów w złocie za głowę Haddy Ymira, dziesięć milionów w złocie za głowę pirata Rudry i dwadzieścia milionów w złocie za zniszczenie Pirackiego Imperium. Płatne osobno. Bez zaliczek. Wyruszyłem, by znaleźć odpowiedniego najemnika.... Nikt nie zna Ymira i Rudry lepiej od ciebie.
- Skąd pewność, że obrócę się przeciw swoim niedawnym towarzyszom? - Seine obrysował palcem brzeg szklanicy, wpatrując się w nią intensywnie.
- Za takie pieniądze? Zdradzałeś ich za mniejsze sumy....
- Nie do tego stopnia....
- Dlatego cena jest większa. - uśmiechnął się.
- To jednak dość dziwne, że lud chełpiący się swą niepokalaną prawością zwraca się z tego rodzaju propozycją do kogoś takiego jak ja...
- Pozostawiono wybór mnie... Uważam, że nikt inny niestety nie zdoła tego zrobić. Zmuszony jestem zwrócić się do ciebie... Zresztą.... mówiłem przecież.... - uśmiechnął się chłodno. - Żmije zwalcza się żmijami.
- Czy one nie zabijają się przy tym nawzajem? - spytał obojętnie.
- To twoja sprawa, czy ujdziesz z tego z życiem.... Jeśli tak, dostaniesz pieniądze.... Jeśli nie.... Cóż, nie będą ci już potrzebne.
- Posłuchaj mnie Shakan Aaje... Wodzu Wschodnich Utu. Jeśli nadal chcesz pozostać godny swego ludu i dochować uczciwości.... mów całą prawdę... - spojrzał na niego zimno. - Wszystko co powinienem wiedzieć..... Bo zatajając cokolwiek nie ryzykujesz mojego życia. Tylko jego. - nieznacznym ruchem głowy wskazał Mirah. - On musi przyjąć na siebie wszystko co grozi mnie. A to nie jest żmija wodzu Aaje. Nic nie usprawiedliwi poświęcania jego życia.
Utu pochylił głowę, z zaciętym wyrazem twarzy bawiąc się swoim kuflem.
- Rudra.... zerwał umowę z kimś innym... Hadda przekonał go, że.... tego kogoś nie można być pewnym..... że jest niepokonany, ale... zdradziecki..... i nie umiałby dowieźć nienaruszonego towaru....
- A kimże jest "ów ktoś"? - drwiąco spytał Silvretta. Shakan nie odpowiadał dłuższą chwilę. - No kto to jest?
- Nimtar. - powiedział cicho.
Seine patrzył na niego z twarzą pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu.
- Nie. - odezwał się w końcu bezbarwnym tonem.
- Dowiedział się zbyt późno. - potrząsnął głową Utu. - Nie dotrze do Alty wcześniej niż na dwa dni po odpływie....
- Liczyliście, że niewolnicy zdążą uciec, a ja zajmę się Haddą i Rudrą na dostatecznie długo, żeby zastał nas tam Nimtar..... Sprytne. - uśmiechnął się szyderczo.
- Gdybyś się pośpieszył..... - zawahał się Shakan. - Możemy podwoić stawki..... nawet potroić..... Czy ryzyko nie jest tego warte?
- Nie. - powtórzył ostro, wstając od stołu i bez słowa idąc na górę. Mirah wpatrywał się w twarz zrezygnowanego mężczyzny.
- Ja.... ja go przekonam..... Zaczekaj, wodzu Aaje. - powiedział gorączkowo, zrywając się i biegnąc za nim. - Seine! - wpadł za nim do pokoju. Silvretta podniósł znad bagaży obojętną twarz. - Seine, ja... Dlaczego mu odmówiłeś? Przecież....
- Mirah, podjąłem decyzję. - powiedział zimno. - Nie zrobimy tego....
- Ale.... ale Seine..... - spojrzał na niego błagalnie. - Przecież..... Moglibyśmy im pomóc..... Dlaczego nie chcesz? Nie zostawiajmy ich bez pomocy, skoro możemy ich uratować..... proszę cię..... Ja przecież nigdy cię o nic nie proszę..... Zgódź się.... Przecież to musi być takie straszne.... Ja.... ja sam.... kiedy cię jeszcze nie znałem dobrze..... Wiesz jak cierpiałem, będąc skazanym na..... Nie odmawiaj mi....
Odwrócił się, podchodząc do okna.
- Mirah.... - szepnął cicho. - Proś mnie o co chcesz.... Ale nie wymagaj ode mnie, żebym cię zabił...
Chłopiec wpatrywał się w niego znieruchomiały.
- Ja przecież.... - odezwał się po chwili proszącym tonem.
- Tam gdzie zjawia się Nimtar zjawia się milion możliwości nagłej śmierci.... On mnie nienawidzi bardziej niż Haddy i Rudry razem wziętych..... Upokorzyłem go kiedyś... On nie jest niepokonany Mirah, to tylko legenda. Raz już mi się udało..... to był łut szczęścia, nie miałem prawie żadnych szans... Ale wtedy byłem inny..... Nie byłem odważny, tylko szalony. Miałem prawo być..... Ale teraz już nie mam, bo nie ryzykuję swojego życia, tylko twoje. Jesteś Nusku, Mirah..... Wiem, że... w razie czego zdążysz...
- Ale Seine.... - delikatnie dotknął jego ramienia.
- Nie, Mirah. Nie będę kusić losu. Nie wtedy, gdy mam do czynienia z nim....
- Kim on jest? - wyszeptał chłopak.
- To książę Nergal. Syn Ereszkigal, dla której pracowałem przed dwoma laty i Ninazu.... tego samego, który spustoszył Luan i zabił twoją siostrę. Wtedy pracował dla nich Hadda... A Nimtar... Jest gorszy niż wszyscy Nergal na raz. Nazywają go Demonem Śmierci..... Wtedy, dawno, kiedy udało mi się go oszukać.... Ledwie uszedłem z tego z życiem.... A on do dziś mi tego nie darował....
- Seine, nam niepotrzebne miliony. - uśmiechnął się do niego Mirah, obejmując delikatnie. - Nie proszę, żebyś porywał się na tych zbirów, a sam słyszałeś, że wszyscy porwani zdążą uciec..... Odejdziemy z nimi. A tamci niech się sami wyżynają, jeśli chcą.
- Co powiedziałeś? - spojrzał na niego.
- Żeby.... się sami wyżynali.... - zamrugał oczami. - Coś nie tak?
- Nie.... - przymknął oczy, uśmiechając się przekornie. - Dobrze.... weźmiemy to zlecenie....
Od chwili kiedy się zgodził, nie odzywał się ani słowem. Nie wiedział co o tym myśleć..... Był zły? Nie, nie wyglądało na to...
Ale teraz już dawno minęło południe, jechali już tak długo..... A on wciąż milczał. Nawet nie spojrzał na niego.....
- Seine.... - nie wytrzymał i szepnął prawie błagalnie.
- No co? - od razu spojrzał na niego pogodnie, bez śladu czegokolwiek innego. Tylko że jego oczom nie można było ufać.... Kontrolował je równie łatwo jak całą twarz.
- Nie gniewasz się? - spytał cicho.
- Na ciebie? - uśmiechnął się.
- Nic nie mówisz.... - mruknął z lekką pretensją.
- Zastanawiam się.... W zasadzie.... Wiesz, nie wiem jeszcze tylko jednego.... Jeśli jechalibyśmy przez Saananturi zdążylibyśmy na drugi dzień przed przypływem.... Przez Inari najwyżej na trzeci... i to nie moglibyśmy robić nocnych postojów, najwyżej takie na godzinę, dwie.... Ja wolałbym być tam sporo wcześniej przed nimi, więc musimy szybko się tam dostać. Nie znasz jakiegoś skrótu? Ty lepiej znasz tamte ziemie... - spojrzał na niego wyczekująco.
- Najszybsza droga prowadzi przez przełęcz Haltii.... - odpowiedział z wahaniem.
- Ja nie mogę wejść na tereny Enki.
- Nie musielibyśmy na nie wchodzić.... Możemy przejść przez Bilto.
- Bilto? - spojrzał na niego zdziwiony.
- Tak.... - z namysłem powiedział Mirah. - To ziemia Mimirów...
- Kogo?
- To.... rasa na wymarciu..... chociaż żyją bardzo długo. Nic dziwnego, że o nich nie słyszałeś. Zresztą ludzie rzadko tam zaglądają, nawet jeśli pielgrzymują do Świątyni. Oni są bardzo gościnni, moglibyśmy się tam zatrzymać na nocleg, prowiant też by nam dali... I na pewno by pomogli.... w razie konieczności szybkiego powrotu... To prawie olbrzymi. Są bardzo łagodni, ale jakby mieli cię bronić, poradziliby sobie nawet z całymi hordami.
- Jakby mieli MNIE bronić? - uniósł brwi Seine. Mirah zagryzł wargi.
- Hipotetycznie... - szepnął dziwnym głosem.
- Zaraz, zaraz.... Nawet mnie nie znają.... zresztą to akurat w tym wypadku mogłoby działać odwrotnie.... a tacy będą prędcy do "bronienia" mnie?
- Uch, tak mi się tylko powiedziało. - nadąsał się chłopak.
- Ale....
- Ty mi lepiej opowiedz jak to się stało, że pracowałeś dla Nergal. I co takiego zrobiłeś temu Nimtarowi.
- Nie ma o czym opowiadać. - wzruszył ramionami, z powrotem patrząc na drogę. - Zresztą to nie dla ciebie.
- Nie dla mnie? Zdawało mi się, że wszystko co ma związek z tobą, ma go i ze mną. Wolę wiedzieć....
- Nergal często wynajmują ludzi. To nic nadzwyczajnego. Prawie każdy najemnik choć raz dla nich pracował.... Zwłaszcza taki, który dysponował własną armią.... A ja dysponowałem.... bo akurat podbuntowałem ją Haddzie. - westchnął.
- Cudowne są te wasze relacje.... - sarknął Mirah.
- Prawda? - westchnął z rozrzewnieniem. Chłopak roześmiał się i pokręcił głową.
- Że też ty zawsze wszystko umiesz tak..... powywracać....
- To po prostu przydatna umiejętność.
- Jasne.... Co ty dla nich robiłeś?... Powiedz.... Przecież ja i tak.... - spuścił wzrok.
- Podbiłem dla nich Valmallę. Wymordowaliśmy wszystkich do niczego nie przydatnych, a resztę sprzedaliśmy piratom Rudry. Cały teren opustoszał i Nergal przyłączyli go do swoich ziem. Tak na marginesie to to był mój rodzinny region. - uśmiechnął się krzywo.
- Więc to była zemsta? - przymknął oczy Mirah.
- Jaka znowu zemsta? - spojrzał na niego spłoszony. Chłopak nie odpowiedział i nie spojrzał na niego. Seine zacisnął usta, wpatrując się w drogę przed nimi. - Nie. Nie nazwałbym tego zemstą. - powiedział twardo. - Raczej czystą rozkoszą..... - wycedził z jadowitym uśmiechem. - Z Nimtarem wybrałem się później do północnych kantonów. Tamtejsi mieszczanie zapłacili mi milion za odwrócenie od siebie tej klęski żywiołowej. Wziąłem pieniądze.... ale nie zamierzałem im wcale pomóc. Niedobrze mieć wroga w Nimtarze. Ale popełnił błąd. - uśmiechnął się kwaśno. - Byłem wtedy przewrażliwionym na swoim punkcie ledwie szesnastoletnim chłopaczkiem, a on mnie publicznie poniżył, rugając za jakieś głupstwo, nie pamiętam już jakie. Stawiałem się, więc potraktował mnie jak jednego ze swoich żołnierzy. Był ze trzy razy silniejszy ode mnie, chwycił mnie za włosy, przeciągnął przez pół obozu do beki z wodą i raz po raz zanurzał mi w niej głowę, za każdym razem na coraz dłużej, aż w końcu zmusił mnie, żebym wszystko grzecznie odszczekał. Puścił mnie i śmiał się razem z resztą, ale ja byłem wściekły i uciekłem krzycząc starą śpiewkę "Pożałujesz tego". No ale on rzeczywiście pożałował. - roześmiał się. - Zapłaciłem naszemu przewodnikowi cały swój milion. Szli z zasadzki w zasadzkę.... a Nimtar dostał gorączki od pewnych ziół, które mu podałem, więc nic nie był w stanie zrobić... Część armii wyginęła na trzęsawiskach, część w pożarze lasu, część od kamieni i strzał mieszczan, którym poleciłem zaczaić się na szczytach pewnego wąwozu... Nimtar musiał zawrócić. Po drodze napotkał owego przewodnika. Oczywiście trupa. Nie mogłem przecież zostawić swoich uczciwie zarobionych pieniędzy takiemu sprzedajnemu łotrowi. Na piersi miał wyryte nożem "Wyrazy współczucia, drogi wodzu. Seine Silvretta." Przysięgam, że słyszałem jego ryk, choć miałem dzień drogi do przodu. Przez długi czas ścigał mnie po wszystkich szlakach, ale w końcu musiał zająć się czym innym. Jednak wątpię, żeby darował mi moje dziecinne zabawy. - uśmiechnął się pod nosem.
- Wiesz co.... - westchnął Mirah. - Ty to opowiadasz w taki dziwny sposób, że to wcale nie wydaje się straszne....
Uwielbiał ten górski rejon.... Ostatni raz był tu razem z siostrą, kiedy jej oddział chciał dostać się na skróty do jednej z sojuszniczych wiosek. Szedar, mimo że była najlepszą wojowniczką ze wszystkich rodów w Qareh, zawsze zdawała się zwracać uwagę na wszystko poza sprawami żołnierki. To co w tych górskich wioskach Almah nazywał "położeniem dogodnym strategicznie", ona nazywała "spokojną samotnią wśród wyniosłych skał". Mimo tych różnych sposobów postrzegania świata bardzo się kochali i na pewno by się w końcu połączyli, gdyby nie jej śmierć... Seine mówił... że ten Hadda pracował dla Nergal wtedy, w Luan.... Szedar dowodziła obroną przez całe dwa tygodnie mimo sześciokrotnej przewagi wroga... W końcu, ostatkiem sił, wszyscy pozostali przy życiu Nusku rzucili się do ostatniego, straceńczego ataku, w nadziei, że osłonią sprzymierzoną wioskę na dostatecznie długo, by zdążyły dotrzeć posiłki z Qareh.... Nie zdążyły. Szedar zginęła na darmo... Almah chciał wydusić od jakiegoś rannego i pozostawionego samemu sobie Nergal, gdzie zginęła, aby odnaleźć jej ciało... Ale nie było jej ciała. Przedarła się aż do samego króla Ninazu, ale zdołała jedynie odciąć mu ramię, zanim jego straż rozniosła ją na strzępy. Dosłownie na strzępy....
- Płaczesz? - wzdrygnął się, słysząc ten cichy szept.
- Byłem tu kiedyś... z siostrą.... - odwrócił wzrok. - Myślałem... o niej....
- Mirah.... - odezwał się surowo. - Cokolwiek czujesz wobec hord Nergal... Nie próbuj niczego.
- Przecież ja wiem. - wyszeptał. - A zresztą.... nie wolno mi cię samowolnie opuścić. Nie musisz się martwić.
- Widziałeś ich kiedyś? - odezwał się po chwili milczenia.
- Tak...
- I jak wrażenia? - zerknął na niego. Mirah wzruszył ramionami, kuląc się trochę w sobie. - Rozumiem.... - Seine uśmiechnął się pod nosem. - Nusku nie powinien oceniać negatywnie niczego poza postępowaniem, prawda? - roześmiał się. - Cóż, wybitnie piękni to oni w większości nie są... Chociaż królowa i sam Nimtar nie wyglądają tak najgorzej. Ninazu nigdy nie widziałem.... Podobno zdziwaczał od kiedy stał się kaleką. On musi być z tych najciemniejszych Nusku, bo królowa ma skórę białą jak mleko, a Nimtar prawie tak czarną jak jego własne smoliste włosy. Musi to mieć po tatusiu. Na głowie ma dziką burzę tych włosów.... I oczy barwy ognia. Naprawdę wyglądają jakby płonęły... Tfu, mam nadzieję, że ten opis nie przyda ci się do rozpoznania go.
- Nie przejmuj się, na pewno zdążymy sporo wcześniej. - uśmiechnął się chłopak. - Popatrz, widzisz te skały? Za nimi jest pierwsza wioska Bilto.
- Szybko zeszło.... - westchnął, klepiąc bok konia.
- Seine... - Mirah zerknął na niego ukradkiem. - Jeśli mógłbym ci coś zasugerować to...
- To? - spojrzał na niego spod uniesionych brwi.
- To dziś to TY niczemu się nie dziw i niczego po sobie nie daj poznać. - rzucił mu roześmiane spojrzenie.
- Powinienem o czymś wiedzieć? - spytał chłodno.
- To nic takiego... Ale pewnie się zdziwisz... - zachichotał.
- Co tak niezwykłego jest w tych Mimirach?
- Przekonasz się.
- Nie denerwuj mnie Mirah....
- Nie zamierzam. - roześmiał się. - O patrz, już ktoś idzie.
Zza skał wyłoniła się właśnie potężna, brodata postać w kapturze. Mężczyzna dostrzegł ich z daleka i uśmiechnął się przyjaźnie, ale w miarę jak się do siebie zbliżali jego twarz wyrażała coraz większe zdziwienie. W pewnym momencie aż przystanął, wyciągając szyję w dość komicznie wyglądającym niedowierzaniu. Ruszył w końcu, a gdy się zrównali, najdziecinniej w świecie rozdziawił usta, co przy jego wyglądzie tworzyło dość niezwykłą całość. Nieco nieprzytomnie odpowiedział na przyjazny ukłon Mirah i stał nieruchomo, oglądając się za nimi, dopóki nie znikli w skałach.
- Czemu on się tak na nas gapił? - mruknął Seine.
- Nie na nas tylko na ciebie. - przygryzł wargi chłopak i nagle zakrztusił się lekko. - Nie kurz tak, przecież tu się zatrzymamy.... Zamęczysz tego konia...
- Niby dlaczego na mnie? - drążył dalej Seine.
- Och, po prostu Nusku często tu bywają, a człowieka pewnie nie widział ładnych parę lat. - zirytował się Mirah. - Czemu ty jesteś taki drażliwy?
- Drażliwy? - osłupiał. - Ja? Przecież to ty się wściekasz!
- Wjeżdżamy do wioski. - mruknął chłopiec, spuszczając wzrok.
- Może jednak.... - urwał, rozglądając się dookoła. Z wielkich kamiennych domów niemal jednocześnie wyłoniły się dziesiątki rosłych brodaczy i niewiele drobniejsze kobiety, zza których spódnic wyglądały dzieci rozdziawiające buzie podobnie jak pierwszy spotkany Mimir. Wszyscy szeptali między sobą, wskazując ich sobie dyskretnie. - Mirah, o co tu chodzi? - niepewnie spytał Seine. Chłopak spojrzał na niego wesoło i zeskoczył z konia.
Niemal w tym samym momencie przy jego koniu wyrósł jakiś Mimir.
- Pomóc? - spytał z troską.
- Dziękuję, poradzę sobie. - Seine spojrzał na niego zdziwiony. "Niczemu się nie dziw". No faktycznie, nie dało się ukryć, że tu było czemu się dziwić. Zsunął się zwinnie z konia, co wywołało kilka okrzyków przestrachu; stojący obok Mimir zrobił taki ruch, jakby był absolutnie pewny, że jego zsiadanie z konia może się skończyć tylko i wyłącznie upadkiem. Kiedy stanął obiema nogami na ziemi, rozległo się coś na kształt zbiorowego westchnięcia z ulgą. Spojrzał na Mirah; chłopak opierał się o swojego konia, przyglądając się mu z roześmianą twarzą. Panować nad sobą. Tak, panować nad sobą cokolwiek się będzie działo i niczemu nie dać się wyprowadzić z równowagi, a ze smarkaczem policzymy się wieczorem.
Jakieś dziecko podbiegło do Mirah i szarpnęło go za nogę, wpatrując się w niego oczami jak talerze.
- Skąd masz Istotkę, skąd, powiedz?
- Wybacz mu, Światłości. - do dziecka podbiegł zmieszany ojciec, biorąc je na ręce.
- Ależ nic się nie stało. - promiennie uśmiechnął się chłopak. Z jednego z domostw nadszedł zgrzybiały starzec, prowadzony pod rękę przez młodą dziewczynę. Szli w ich stronę powoli; Mirah przestał opierać się o konia i podszedł do nich.
- Witaj, Światłości. - starzec skłonił się z szacunkiem przed Mirah. - Życzysz sobie zaszczycić nasze domostwa swą obecnością?
- Tak, jeśli wyrazicie zgodę, chcielibyśmy się tu zatrzymać. - spokojnie odezwał się chłopak.
- Istotka ma pozostać przy tobie?
- Tak. - Mirah całą siłą woli powstrzymał rozbawienie.
- Jeśli pozwolisz, ofiaruję ci swoje domostwo. Nikt tam nie mieszka prócz mnie i tej dziewczyny. Miejsca jest dużo, nikt nie będzie ci przeszkadzać.
- Dziękuję. - uśmiechnął się. Dwóch Mimirów odprowadziło ich konie, Mirah skinął na Seine, patrząc na niego roześmianymi oczami.
Starzec odprowadził ich do drzwi, a potem odszedł do swego pokoju, tłumacząc się zmęczeniem i polecając ich staraniom Gildren. Dziewczyna uśmiechnęła się miło i zakrzątnęła koło posłań. Kiedy skończyła, skłoniła się z najwyższą czcią przed zachowującym już bez większego trudu śmiertelną powagę chłopakiem.
- Pościeliłam Istotce przy tobie, żeby się nie lękała. - rzekła ciepło z pytaniem w oczach, jakby nie była pewna, czy zrobiła właściwie.
- Dobrze. - kiwnął głową Mirah.
- Przyniosę kolację. - znów ukłoniła się z uśmiechem i wyszła.
Seine przez chwilę jeszcze trwał w milczeniu, mierząc za to chłopaka wiele mówiącym wzrokiem.
- Czy oni mogliby przestać mówić o mnie... "istotka"? - wycedził wreszcie. Mirah parsknął śmiechem.
- Nie denerwuj się. Oni po prostu.... uważają cię za dziecko.
- Że co proszę? - prawie krzyknął. Mirah roześmiał się głośniej. - Chwila, coś tu nie gra, skoro ja jestem dla nich dzieckiem.... Jesteś młodszy ode mnie, a traktują cię...
- Nie o to chodzi... - przerwał mu Mirah. - Oni traktują tak wszystkich ludzi. Ludzie są najmłodszą rasą; pojawiliście się stosunkowo niedawno. Dlatego Mimirowie wszystkich ludzi traktują jak dzieci... Już taki mają zwyczaj; patrzą całościowo. My jako jedyni byliśmy tu przed nimi, dlatego odnoszą się do wszystkich Nusku z takim szacunkiem. Oni tutaj... tak samo odnoszą się do starszych braci i sióstr, nie mówiąc o rodzicach; wystarczy rozejrzeć się po wiosce. A wy.... kiedy się pojawiliście wszystkie rasy istniały już od tysięcy lat, a oni od blisko miliona. Oni są bardzo życzliwi.... Czytałem, że cieszyli się jak dzieci, kiedy odkryli to "coś nowego". Traktują was z roztkliwieniem i czułością, ale nie bardzo wierzą, że umiecie sobie radzić sami. Ludzie rzadko tu zaglądają.... Mimirowie od dwóch tysięcy lat uważają was za małe dzieci, które wymagają nieustannej troski. To oczywiste, że uznali, że się tobą opiekuję. "Istotka" to ich nazwa dla człowieka, tak jak "Światłość" dla Nusku. Bardzo pieszczotliwa, prawda? - roześmiał się.
- Długo tego nie wytrzymam....
- Daj spokój, przecież rano wyjeżdżamy... Bądź miły i nie wściekaj się, bo osiągniesz najwyżej tyle, że uznają cię za rozwydrzonego bachora. Według ich sposobu myślenia jesteś czymś w rodzaju dwuletniego szkraba. - zachichotał. - Ta Gildren najchętniej wzięłaby cię na kolana i pohuśtała.... Nie przyszłoby to jej zresztą aż z takim trudem....
- Sporzy to oni rzeczywiście są.... - mruknął Seine. - Ale to nie zmienia faktu, że głupio się czuję, kiedy traktuje się mnie jak nieporadną kruszynę.... Przed tobą ciągle zamiatają podłogę włosami. To nie w porządku. Jesteś ode mnie mniejszy. - burknął. Mirah roześmiał się znów. - To ty tu jesteś rozwydrzonym bachorem.... - mruknął, siadając na swoim posłaniu. - Po co ja zdejmowałem to przebranie Nusku?
- Po to, żeby było zabawniej. - zachichotał, przyklękając naprzeciwko. - Nie bój się, nie bój..... - powiedział z czułością, uspokajająco głaszcząc go po głowie. - Nie dam ci zrobić krzywdy...
- Boi się? - troskliwie spytała Gildren, wnosząc parujące talerze. - Nie trzeba.... - postawiła je ostrożnie, pieszczotliwie zwracając się do Seine i delikatnie dotknęła jego policzka z rozczuleniem patrząc mu w oczy. Mirah miał okazję, żeby się upewnić, że kontrola towarzysza nad samym sobą jest absolutna, krańcowa i bezwzględna w dosłownie każdych okolicznościach. Sam natomiast musiał się zerwać i szybko podejść do okna. Seine krytycznie spojrzał na jego drgające plecy.
- Nie martw się, przecież zaraz do ciebie wróci. - kojącym tonem szepnęła Gildren, podążając za jego wzrokiem. - Lubisz maltiję? - spytała z ciepłym uśmiechem, nabierając na łyżkę trochę potrawy i unosząc ją do jego ust. Seine zacisnął wargi i odwrócił twarz. Nie, jednak niektóre rzeczy przekraczały jego możliwości.
- On woli jeść sam.... - słabo odezwał się Mirah, odwracając się od okna.
- Och, sam? Dobrze! - rozpromieniła się Gildren. - Proszę.... - z tkliwym uśmiechem włożyła mu w dłoń łyżkę.
- No jedz, nie wstydź się. - zachęcił go Mirah. Raz się żyje, przecież go potem nie udusi. Chyba.
- Jak ślicznie.... - wzruszyła się do cna już rozanielona dziewczyna. - Taka dzielna Istotka.... - z zachwytem pocałowała go w czoło. - Twoja Istotka jest przeurocza, Światłości.... - jeszcze w uniesieniu zwróciła się do Mirah i zaraz skłoniła się spłoszona. - Muszę jeszcze przygotować kolację dla dziadka, wybacz. - skłoniła się jeszcze raz i wyszła, przedtem z matczyną opiekuńczością pogładziwszy Seine po głowie i otuliwszy go pledem.
- Mirah.... - wyszeptał w dobrą chwilę po jej wyjściu. - Jeśli komuś o tym powiesz..... to cię zamorduję.....
- Byłeś wspaniały... - chłopak skokiem wylądował na swoim posłaniu, zanosząc się tłumionym śmiechem. - To było.... było....
- Ja się kładę spać, rano chcę wyjechać z tego piekła jak najprędzej. Sam się tu dław, jeśli chcesz. - mruknął, odstawiając swoją miskę i kładąc się na posłaniu.
- Dobranoc, skarbie.... - uśmiechnął się Mirah, czule poprawiając jego przykrycie. Seine zmierzył go wzrokiem, ale pokręcił tylko z dezaprobatą głową.
Czepiając się wystających kamieni, szybko wdrapał się na szczyt. Usiadł, z niepokojem patrząc w dół. Rwące wody z hukiem przetaczały się całym wąwozem. Nie było sposobu, żeby się przeprawić....
Co prawda w niektórych miejscach sterczały czubki skał, ale.... Czy do jutra woda na pewno już opadnie na tyle, by po nich przejść? Seine twierdził, że tak..... Był zupełnie spokojny. Nie denerwował się wcale tym, że utknęli tu już na tak długo. Na szczęście obierając tę drogę nadrobili tyle czasu, że nawet po tych kilku dniach opóźnienia powinni zdążyć na czwarty dzień przed przypływem... O ile ruszą jutro. Wbiegał tu co chwilę, sprawdzając stan wody. Po tamtym oberwaniu chmury przez chwilę bał się, że utkną tu na tak długo, że nie będą mieli szans zdążyć. Czuł się winny, bo to on doradził tę drogę. Seine wprawdzie nie był ani trochę zły i powtarzał, że to i tak lepsza droga, ze stoickim spokojem znosił nawet swoją dziecinną egzystencję w wiosce Mimirów, ale... ale on i tak nie umiał pozbyć się poczucia winy. Oby tylko jutro opadły już wody... Była już noc; Seine dawno spokojnie spał w ich izbie, a on znów nie mógł wytrzymać i tu przybiegł. Westchnął, obdarzając wody ostatnim spojrzeniem i kilkoma skokami dostał się na dół. W niewielu domach paliło się jeszcze światło, ale u nich tak; Gildren prawie co dzień wieczór spotykała się ze swoim narzeczonym. Aurgelmir całymi dniami pracował w górach i tylko nocą znajdował czas na jak najbardziej ceremonialne i z namaszczeniem odbywane odwiedziny u swojej wybranki, oczywiście w głównej izbie.
Tym razem jednak siedział sam. Wstał na jego widok i ukłonił się głęboko.
- Witaj, Aurgelmir. - uśmiechnął się Mirah. - Gildren nie ma?
- Musiała dziś odwiedzić czcigodną Vilde. Czekam na nią, Światłości. - uniżenie odpowiedział mężczyzna.
- Cóż, nie będziesz chyba siedział sam? Wejdź do mnie. - uchylił drzwi zapraszającym gestem i wszedł do środka, Aurgelmir potulnie wkroczył za nim, uśmiechając się z pełną szacunku wdzięcznością .
- Nie chciałbym zbudzić twojej Istotki... - szepnął z troską. Mirah roześmiał się i klapnął na swoje posłanie.
- Seine nie tak łatwo zbudzić. - obejrzał się, przyglądając się śpiącemu lekko przymrużonymi oczami. Teraz faktycznie nie wyglądał na tego kim był, nawet nie-Mimir miał prawo uważać go za nieszkodliwą i łagodną istotę. Może to właśnie przez tę piękną twarz był taki niebezpieczny? Budziła tyle zaufania...
- Dawno nie było u nas żadnej Istotki...
Mirah obrócił się, spod uniesionych brwi spoglądając na twarz Aurgelmira, który wpatrywał się w Seine z wyraźnym rozczuleniem. Zachwyt tych groźnie wyglądających olbrzymów nad ludźmi był doprawdy rozbrajający. Może zresztą mieli rację... Ostatecznie ludzie byli o wiele mniej wytrzymali od Nusku, tak łatwo było ich zabić.... Żyli tak krótko, najkrócej ze wszystkich ras... Tylko u nich rodziły się martwe dzieci... Może istotnie oni najbardziej ze wszystkich potrzebowali opieki? Tylko że tak wielu z nich było zwyrodniałymi potworami.... Jak Seine... Jak Seine? Tak bardzo nie chciał myśleć w ten sposób.... Tak bardzo chciał, żeby on nie był taki... Ostatnio... Już tak długo nie zrobił przecież nic.... nic złego... Ale to chyba było tylko unikanie konfliktu z takim jednym męczącym, młodocianym Nusku. Seine nie chciał kłopotów ze stałym towarzyszem. Dla wygody. Po prostu tyle.
Odwrócił od niego wzrok, bawiąc się frędzlami przy brzegu swojej kapy. Przypomniał sobie o Aurgelmirze i spojrzał na niego przepraszająco. Mężczyzna pokornie czekał, aż Nusku zakończy swoje rozmyślania. Uśmiechnął się, skłaniając lekko głowę.
- Dawniej zdarzało się to częściej... Czasem bardzo dużo Istotek naraz nocowało tu zmierzając do świątyń Enki. Po co takiej Istotce ceremonia oczyszczenia? - zaśmiał się pobłażliwie. - Przecież nie można od takiego bezradnego biedactwa wymagać odpowiedzialności za swoje czyny. Zresztą czy taka Istotka mogłaby zrobić coś naprawdę złego? - pokręcił z niedowierzaniem głową. - A czasem zdarzało się, że takie Istotki szły same, bez nikogo do opieki. - zmartwił się swoim wspomnieniem. - Niemądre stworzonka, to taka niebezpieczna droga. Nie wiem zresztą kto je tak puszczał. Pewnie Złociści. - pokiwał z niezadowoleniem głową. - Oni zawsze są nieodpowiedzialni. Ale już myśmy zawsze o Istotki dbali. - uśmiechnął się dumnie. - Odprowadzało się je zawsze aż do świątyń, bo tam przecież były bezpieczne. A w powrotnej drodze to już zazwyczaj ktoś z was z nimi szedł. - skłonił się z szacunkiem. - Ale teraz to już rzadko widuje się Istotki... - posmutniał. - Ostatnią widziałem przed siedmiu laty... Szkoda, takie są milutkie.... - westchnął i uśmiechnął się leciutko z wyraźnym zakłopotaniem. - Muszę ci się do czegoś przyznać, Światłości. Wiemy wszyscy, że bardzo ci się śpieszy do twego celu, ale... wszyscy są weseli, że zostaliście dłużej. Kiedyś widziało się tyle Istotek, że teraz ciężko, kiedy ich tak nie ma i nie ma.... Tak już jakoś jest, że im coś słabsze i bardziej bezbronne tym bardziej się za tym tęskni.
- Tak.... pewnie tak. - przymknął oczy chłopiec, wsłuchując się w dobiegający nawet tu huk wody. Czy ona na pewno opadnie? Bo jeśli nie....
- Twoja Istotka cię kocha.
Mirah zaniemówił na chwilę, a potem roześmiał się cicho.
- Obawiam się, że się mylisz. - pokręcił głową z rozbawieniem i spojrzał w łagodne oczy Mimira.
- Nie, na pewno nie. Bardzo cię kocha. Widziałem, jak na ciebie patrzy.
- Ale... - urwał, patrząc na niego niepewnie. Zerknął w stronę posłania; Seine odwrócił się od nich przez sen, kryjąc twarz w poduszce. - Nie, to przecież... Na pewno ci się wydawało. - uśmiechnął się trochę nieswojo, pochylając głowę i znów bawiąc się machinalnie splątanymi frędzlami.
- Nie kochasz swojej Istotki?... - na wpół stwierdził, na wpół zapytał Aurgelmir. Wyglądał na szczerze zmartwionego. - To niedobrze.... Istotki są bardzo wrażliwe; kiedy tak się dzieje, zawsze bardzo cierpią...
- Ale... - zaczął gorączkowo, ale przerwało mu wejście Gildren.
- Tu jesteś.... Dziękuję, że zechciałeś dotrzymać towarzystwa mojemu narzeczonemu, Światłości. - skłoniła się z uśmiechem. - Przepraszam, zeszło trochę dłużej niż myślałam. Nie będziemy już przeszkadzać. - oboje ukłonili się raz jeszcze i wyszli. Mirah jeszcze przez chwilę wpatrywał się w drzwi. Zerwał się w końcu i podszedł do okna, zaciskając dłonie na jego krawędzi. Nie, to przecież....
Czy to mogła być prawda? Czy to mogła być prawda? Czy to mogła być prawda?
W zasadzie wszystko było już gotowe i o ile sprawy potoczą się zgodnie z planem - a zadbał o to, żeby tak się potoczyły - powinno się udać. Statki Rudry jeszcze się nie pojawiły, ale Hadda był już blisko. To nawet lepiej, że zjawi się pierwszy. W zasadzie teraz właśnie była pora na krótki odpoczynek. Na razie i tak nie zostało już nic do zrobienia.
Ukrywali się w załomie skalnym, dość bezpiecznym nawet na to, by zostawić tam Mirah samego. Skalna jaskinia, która miała tam swój początek prowadziła przez całą górę Alvo, niemal do płaskowyżu Lokka , skąd blisko już było do terenów Utu. Tamtędy bez trudu można było przeprowadzić porwanych, co znacznie ułatwiało całe przedsięwzięcie. To od Mirah dowiedział się o tym miejscu. Posiadanie go przy swoim boku z biegiem czasu okazywało się coraz pożyteczniejsze.
Ale nie dla niego... Ostatnio chłopak unikał każdego bliższego kontaktu, każdej zbędnej rozmowy, nawet raz nie spojrzał mu w oczy. To pewnie wiązało się z tym, że przebywali w pobliżu ziem Enki; ich bliskość przypominała mu o tym na czyje towarzystwo jest skazany... i na co sam się przez to skazał...
Kiedy jechali mimirską częścią Haltii wszystko spowijała gęsta mgła. Podróż przez te tereny w takich warunkach nie była zbyt bezpieczna, ale nie mieli innego wyjścia; za wiele czasu zmarnotrawili przez powódź. W gęstych oparach mgły nie było nic widać na odległość dwóch kroków, ale od strony Enki i tak wszystko jaśniało, pozwalając nawet w takich warunkach dostrzec zarysy świetlnych świątyń, a nawet poruszających się mieszkańców. Nigdy nie widział żadnego Enki, ale zdarzało mu się widywać powracających stamtąd pielgrzymów. Nawet najbrzydsi w pierwszej chwili wydawali się być Nusku, chyba tkwiło w nich to światło, którym przepełniały świątynie Enki. Choć podobno nie każdy pielgrzym docierał do tej najważniejszej, do Świątyni. Tej, w której panowała Metis, Najwyższa Kapłanka, mogąca rozkazywać duszom szczęśliwym i potępionym. Mirah pewnie ją widział...
Stanął za skałą, patrząc na chłopca, który kucając przy niewielkim ognisku, niemrawo grzebał w nim patykiem, ze smutno zamyślonym wyrazem twarzy.
- Nie rób za dużo dymu. - mruknął, przechodząc za nim i siadając na swoim miejscu. Przyglądał się przez chwilę milczącemu chłopcu. - Mirah.... Kiedy ostatni raz byłeś w Świątyni?
Spojrzał na niego zaskoczony, a potem z lekkim zmieszaniem spojrzał z powrotem w ogień.
- Sześć lat temu. - szepnął cicho.
- Więc za rok powinieneś...
- Nie mogę. - pokręcił głową. - Nie wolno mi cię zostawić. Nie możesz pójść ze mną. Więc tam nie pojadę.
- Przecież to twój obowiązek.
- Nie. - powiedział w zamyśleniu. - W zasadzie teraz już nie. Teraz moim obowiązkiem jest... czuwać nad tobą. To jest najważniejsze, tak stanowi nasze prawo. Wszystkie inne obowiązki schodzą na dalszy plan.... Nawet ten. A zresztą.... Nic takiego się nie stanie, jeśli nie pojadę. - przymknął oczy z uśmiechem. - O ile nie będę robić... nic złego.
- Kim oni właściwie są?
- Kto? - zdziwił się Mirah.
- Ci Enki... Wszyscy traktują ich inaczej.... nawet ci Mimirowie. Nie mają dla nich innej nazwy niż pozostali, a nadają je wszystkim. Ci Enki są jacyś dziwni.... nieokreśleni... To w ogóle jest rasa?
- Nie.... - zamyślił się chłopak. - W zasadzie chyba nie.... To znaczy.... tak się ich na ogół traktuje, jak jedną z ras... Ale oni są.... czymś w ogóle odrębnym, innym.... Oni nie mają nawet ciała.... Są czystą esencją ducha, tyle że w stałej konsystencji. Dlatego nie są zdolni do złego. Nie znoszą dotyku złych osób, zwłaszcza.... zwłaszcza potępionych... Nawet ich obecność w pobliżu zakłóca im spokój. Ale uwielbiają oczyszczonych. - uśmiechnął się. - Czasem od tych młodszych z Enki aż trudno się opędzić po ceremonii, bo dla nich dotykanie kogoś pozbawionego zła jest największą możliwą przyjemnością.
- "Młodszych"? - spytał ze zdziwieniem. - Więc oni...
- Powiedziałem, że ich natura nie pozwala im na złe rzeczy. - spojrzał na niego z politowaniem. - Miłość nie jest niczym złym. - mruknął i zagryzł nagle wargę, odwracając wzrok.
- No tak. - roześmiał się i przechylił w tył, kładąc się z założonymi na karku rękami. - Daruj, jakoś nie skojarzyłem tego z miłością.
- Jak to? - szepnął cicho.
- Nie wiem. Może dlatego że nigdy nie zdarzyło mi się wylądować w łóżku z kimś kogo bym kochał. - prychnął. "W każdym razie nie w takim celu...." dodał w myślach, tłumiąc westchnienie.
- Nie? - spytał chłopak. - Smutna sprawa.
- Smutna? - zamyślił się. - Wiesz, jakoś nigdy nie podchodziłem do tego w ten sposób.
- A w jaki?
- W trochę bardziej beztroski, jeśli można to tak ująć. - roześmiał się. - Wiesz.... tak przy okazji to.... chyba zapomniałem wspomnieć o jeszcze jednym szczególe dotyczącym naszych trzech przyjaciół, których chcemy okpić.... Zabawna sprawa, swoją drogą. - uśmiechnął się. - To dodaje naszym planom ciekawego posmaku. - zachichotał.
- Znając twoje specyficzne poczucie humoru, przypuszczam, że za chwilę do reszty zaniemówię, ale nie przejmuj się. - sarknął Mirah. - Zaraz.... chyba nie....
- Ależ właśnie. - roześmiał się.
- To żenujące.... - mruknął.
- Dlaczego, moje niewinne Nuskiątko? - uśmiechnął się wesoło.
- Bo oni....
- Są zwyrodniałymi potworami? No cóż, fakt.... Ale to było już dawno temu... Co ty sobie myślisz, że prostemu człowiekowi tak łatwo zrobić karierę jak pochodzącemu ze szlachetnego rodu Nusku? - zrobił obrażoną minę, ale oczy błyskały mu rozbawieniem. Mirah przyjrzał mu się spod oka i pokręcił z uśmiechem głową.
- Myślę, że to po prostu nie jest.... najprzyjemniejszy sposób.
- Dlaczego? Aż tak źle nie było. - roześmiał się. - Cóż, kiedy miałem czternaście lat, zaczynałem mieć powoli dość swojej przeciętnej egzystencji rzezimieszka. Chciałem czegoś bardziej emocjonującego i wymagającego więcej inwencji.... Chciałem się dostać do którejś z łupieżczych armii, a hordy Haddy Ymira były wtedy najsłynniejsze ze wszystkich. Tyle że mnie nie interesowało jakieś tam tępackie żołnierzykowanie.... Byłem dobry i wiedziałem, że jestem dobry. Ale czy ktoś mógł traktować poważnie takiego szczeniaka jakim byłem? Więc wymyśliłem inny sposób na dostanie się w pobliże Haddy.... Najstarszy sposób świata na robienie kariery. - roześmiał się. - Kiedy już zostałem jego kochankiem, nie tak trudno było go przekonać, żeby pozwolił mi na udział w wyprawach. Opamiętał się dopiero, kiedy zrozumiał, że jestem tak dobry, że jego żołnierze zaczynają woleć mnie. Ale wtedy było już za późno, bo nawiałem z połową armii i całym ostatnim łupem. Wtedy też popsułem stosunki Haddy z Rudrą. W ten sam sposób.... - potarł z zakłopotaniem skroń. - Cóż, byłem wtedy jeszcze za mało znany, żeby rezygnować z takiej argumentacji... Z Nimtarem to była całkiem inna sprawa. W zasadzie tam to ja nie miałem raczej wielkiego wyboru.... Po prostu któregoś wieczoru kazał mi przyjść. U Nergal odwiedziny w łóżku wodza, zwłaszcza księcia, to coś w rodzaju wyróżnienia. Jakby "Spisałeś się". Choć prostych żołnierzy to jakoś w ten sposób nie wyróżniał.... - mruknął. - U nich im ktoś z niższych warstw, tym brzydszy....
- Ale.... Nergal... - wzdrygnął się chłopiec.
- On naprawdę nie wygląda tak koszmarnie. - uśmiechnął się rozbawiony, przyglądając się profilowi Mirah. - Przerażający to jest, ale brzydki nie. Chociaż z drugiej strony brutal to z niego był rzeczywiście wybitny. Hadda do mistrzów delikatności raczej nie należy, ale kiedy poznałem słodycz pieszczot Nimtara, byłem skłonny uznać Haddę za czułego do przesady. Inni, których brał czasem na noc, dygotali przed każdym następnym razem, a to byli Nergal, przyzwyczajeni do takiego traktowania... Nielekko było, a paręnaście razy zdążyło mi się trafić.... - westchnął. - Potem na długi czas miałem tak serdecznie dość, że się ograniczyłem do samych kobiet. Miałem już zresztą na tyle silną pozycję, że nie potrzebowałem włazić do łóżka wodzom. Aleś się zaczerwienił.... - roześmiał się, unosząc i nachylając do jego twarzy.
- To od ogniska. - burknął chłopiec, schylając niżej głowę.
- Aha...
- Po co mi to mówisz?
- No jak to? Sam mówisz, że powinieneś WSZYSTKO o mnie wiedzieć. Skoro zeszliśmy na taki temat, to mogę mówić i o tym. Czym to się różni od opowiadania o innych rzeczach?
- Niczym. - mruknął.
- No właśnie.... Niczym....
- Po prostu mnie zaskoczyłeś. Nigdy bym nie przypuszczał, że ty mógłbyś być zabawką dla takiego Nimtara czy Haddy.... - uśmiechnął się trochę złośliwie.
- No wiesz.... - zrobił oburzoną minę. - To ostatnio było cztery lata temu. I nie nazywałbym tego byciem zabawką. Ostatecznie to ja wykorzystałem sytuację i Haddę przy okazji. I bardzo chciałbym widzieć ciebie mówiącego "nie" Nimtarowi....
- Powiedziałbym. Nie jestem dla takich. - warknął, zaczerwieniony po same uszy.
- Tak samo Karia powiedziała o mnie. - roześmiał się.
- Karia?
- Moja trzecia żeńska kochanka na dłużej. - parsknął. - Sprzed dwóch lat. Księżniczka. Córka władcy Raahe. Urocza, czarnowłosa, czarnooka, trzy lata starsza ode mnie i z ostrym temperamentem. Jej ojciec wynajął mnie i Brugge Almelo do walki z hordami Fenów, które się u nich rozhulały. Nie widziałem jej na oczy, choć byliśmy tam już tydzień, ale któregoś wieczoru nasi żołnierze solidnie się popili i wydzierali pod jej oknami, przyprowadzili tam dziewki z burdelu i rozszaleli się na dobre. Ja i Brugge tylko się śmialiśmy, ja chyba wspomniałem, że to okna księżniczki, żołnierze zaczęli do niej wrzeszczeć różne obleśne rzeczy, ale nie reagowała. W końcu ja też coś tam krzyknąłem, nie pamiętam już co.... Otworzyła okno i wylała na mnie kubeł wody. - zachichotał. - Sam rozumiesz, że wobec tego faktu po prostu musiałem ją mieć. Przez następny tydzień obrywałem w twarz średnio sześć razy na dzień. Naprawdę miałem, głupi gówniarz, szczęście, że była taka dumna i nie powiedziała ojcu, bo chyba kazałby mnie powiesić. - roześmiał się beztrosko. - Dziesiątej nocy wdarłem się do niej przez okno, oberwałem w twarz około piętnastu razy, w końcu zrobiła się z tego regularna bójka w trakcie której ni z tego ni z owego zaczęliśmy się całować i... i wyszedłem dopiero rano.... Pracowaliśmy dla nich jeszcze jakieś dwa miesiące, a ja wszystkie noce spędzałem u Karii. Nie mam pojęcia, jak to przeżyłem, przez cały ten czas spałem średnio dwie, trzy godziny dziennie. W dzień walka z dzikimi Fenami, w nocy walka z dziką Karią. Tak mi jej wariacki charakterek przypadł do gustu, że jako jedyną osobę w życiu uprzedziłem ją o swoim odejściu, kiedy dostałem już pieniądze. Pocałowała mnie, dała w twarz i powiedziała "No to żegnam". Teraz ona rządzi w Raahe.... Oprócz niej byłem jeszcze z Der i Sitą. Der była najemniczką, jak ja. Poznaliśmy się, kiedy pędziłem stresujące życie człowieka uciekającego przed zemstą Nimtara. Drobna blondyneczka o nienaturalnej sile pięści i talencie do nożownictwa. Dzięki niej udało mi się zdobyć nową armię, bo ta Haddy wyginęła razem z wojskami Nergal. Rozbijaliśmy się razem po całym Warri. Ale ona była sentymentalna, jak to zwykle kobiety. Kiedy chciałem przyłączyć się do Arrunsa, który ruszał na wyprawę do zachodnich kantonów, sprzeciwiła się. To były jej rodzinne strony. Podczas którejś kolejnej ostrej kłótni zabiłem ją jej własnym nożem i ruszyłem na zachód. Arruns miał siostrę. Była piękna. Najpiękniejsza kobieta jaką kiedykolwiek widziałem, ale.... Cóż, pożądałem jej, odkąd ją zobaczyłem, uwiodłem ją bez trudu. Zakochała się we mnie. Była inna niż Arruns... Nie znosiła jego zajęcia, bez przerwy go błagała, żeby to porzucił; to dlatego jeździła z nim wszędzie. W każdej sytuacji żebrząc o litość dla pokonanych. Od kiedy pokochała mnie, już z dwoma mężczyznami miała taki problem. Tylko, że Sita szybko mi się znudziła... Była cudownie piękna, ale całe jej życie ograniczało się to biadania i rozpaczania, płakała niemal bez przerwy, męczyła mnie.... W dodatku nawet noce mi tego nie wynagradzały, bo ona w ogóle tej strony miłości nie lubiła, była wręcz odrętwiała i oddawała się z tak zniechęconą i płaczliwą miną, że wszystkiego się mogło odechcieć.... Denerwowała mnie, ale nie umiałem się od niej uwolnić. W zachodnich kantonach łupiliśmy, co się dało, ale któregoś dnia zdobyliśmy prawdziwy skarb. Asto. Jego babka była Nusku, ale zamieszkała na wsi ze swoim mężem. Asto był śliczny jak marzenie i tak delikatny i kruchy, że wydawał się być złudzeniem. Miał zaledwie trzynaście lat, piraci daliby nam za niego krocie.... Zwłaszcza gdyby był nienaruszony... Ale to ja go zdobyłem, Arruns się nie wtrącał, a mnie przy nim dosłownie opętało. W zasadzie cały czas byłem z Sitą, głowa mnie bolała na samą myśl o wymówkach i szlochach jakie bym na siebie sprowadził, więc ukryłem chłopca w namiocie na drugim końcu obozowiska i tam do niego przychodziłem... W nim było coś takiego, co wręcz prowokowało do pastwienia się. Przy nikim innym nie byłem taki.... A przy nim.... Byłem sto razy okrutniejszy od Nimtara, przysięgam. Z początku starałem się przynajmniej, żeby ze względu na przyszłą sprzedaż nie zostawały mu żadne ślady, ale potem i to miałem gdzieś. Gwałciłem go, biłem, torturowałem, głodziłem... Wiązałem go tak, że na kostkach u rąk i nóg miał nigdy nie gojące się rany. To nie było potrzebne. Nie uciekłby i dobrze o tym wiedziałem. Kochał mnie. Kochał coraz bardziej z każdą raną pojawiającą się na jego skatowanym ciele. Tysiące razy prosił, żebym przestał być taki... Obiecywał najczulsze i najsłodsze rzeczy, całował mnie, patrzył z taką miłością od której nawet lód powinien topnieć, ale mnie wszystko w nim prowokowało do coraz większego bestialstwa. A później... Kiedy szliśmy przez mokradła, dostał bagiennej gorączki. Było z nim coraz gorzej, nie miał szans, żeby z tego wyjść bez lekarza, a nam nie opłacało się wstrzymywać wszystkiego dla jednego niewolnika, zwłaszcza, że nie był już taki cenny. Zostawiliśmy go na bagnach i pewnie tam umarł. Jeśli miał szczęście, to jakieś zwierzę pożarło go już pierwszej nocy. Potem Arruns przestał być potrzebny, a zaczął chcieć coraz większej części zysków. Zabiłem go, Sita zabiła się na jego grobie. A ja w końcu odetchnąłem z ulgą. Później poznałem Asete. Dość ładniutki i sprytny, był tym samym czym ja przed laty. I chciał postąpić tak samo, ale ja miałem więcej rozumu od Haddy; pobawiłem się nim, póki miałem ochotę, a kiedy zaczął być zbyt pazerny i cwany, posłałem bestyjkę na tamten świat. Potem był Mihias, w zasadzie nic ciekawego... Wyprawialiśmy się razem na ziemie Utu i z nudów ze sobą sypialiśmy. Potem nasze drogi się rozeszły, zdaje się, że zginął, kiedy zadarł z Nimtarem. Nie wiem jak, ale znając Nimtara, szczególnie przyjemne to zapewne nie było. Później ruszyłem na wasze tereny na zachodzie, spotkałem tam młodziutkie Fenaniątko, które chciało się na was zemścić za zabicie rodziców. Miał na imię Sill i, jak na Fena, był całkiem ładny. Najbardziej mi się w nim podobało, że był takim dzikusem. W walce przegryzał nawet gardła, kiedy nie miał już broni. W nocy też kąsał... - roześmiał się. - Nie wiem, co się z nim później stało... No a ostatni był Vali Aesir, bogaty, śliczniutki chłopiec z Linares, trochę rozlazły i przytłaczająco nieśmiały w łóżku... w dzień nie dawał się nawet tknąć, bo czerwienił się i uciekał jak najdalej się dało, tak żeby jednak móc na mnie patrzeć. A jak już było ciemno, owszem, po długich pertraktacjach dawał się położyć na łóżku, ale na tym się jego odwaga kończyła. Zaciskał powieki i dłonie, oddychał jakby w najbliższej okolicy skończyło się całe powietrze, leżał nieruchomo jak kłoda, co parę chwil pytając przerażonym głosikiem "Może już starczy"? To nie jest wcale śmieszne. - zgorszył się. - Naprawdę przyprawiało o czarną rozpacz. Dlatego tylko co jakiś czas go odwiedzałem. Dopiero przy rozstaniu pokazał trochę rogi, aż szkoda, bo nigdy wcześniej mi się tak nie podobał jak wtedy. - roześmiał się. - To chyba wszyscy z którymi byłem tak na trochę dłużej.... - zamyślił się, poprawiając drwa w ognisku. Obserwował Mirah przez cały czas, chłopak był aż blady od słuchania; aż zaczął się bać, że na powrót go znienawidzi... Ale ostatnia historia trochę go rozbawiła, znów odsunął od siebie tamtą przeszłość, jak robił to zawsze. Chyba postanowił nie liczyć się z tą przeszłością, jak długo była tylko nią... Dopóki znów nie zacząłby postępować jak kiedyś, Mirah umiał darować mu to, co było....
- Dlaczego... dlaczego właściwie opowiedziałeś mi to wszystko? - cicho spytał chłopiec.
- Przecież ci już mówiłem... - uśmiechnął się trochę smutno, kładąc się z powrotem i przymknął oczy, odwracając się od niego. - A poza tym.... Ja chyba też wolę, żebyś wiedział o mnie wszystko... Tak będzie dla nas obu lepiej. Śpij już, czeka nas ciężka praca.
- Dobrze.... - szepnął. To, co słyszał przed chwilą, jeszcze huczało mu w głowie. Ale z drugiej strony.... Trochę się uspokoił. To co go tak martwiło i niepokoiło przez ostatnie dni, rozwiało się bez śladu. Nie, on nie był zdolny do miłości.... Zresztą, gdyby go kochał, nie powiedziałby mu przecież tego wszystkiego... Gdyby słowa Aurgelmira miały być prawdziwe.... wszystko tak by się skomplikowało... Tak jest lepiej. Tak, tak jest lepiej.
- Przeklęty pirat! - Hadda jednym gwałtownym ruchem ręki zmiótł ze stołu wszystkie naczynia, które z hałasem potoczyły się po ziemi. - Wiedziałem.... wiedziałem, że nie można mu ufać. Przeklęte bydlę. - łupnął pięścią w stół. Stojący obok żołnierz, dygotał ze strachu, aby gniew wodza nie obrócił się przeciwko niemu. Po raz kolejny Rudra Pirat oszukał swoich lądowych wspólników. Stracili teraz cały łup; przejęli go piraci, nie zamierzając płacić nawet jednego kobo. Rudra nie pierwszy raz dopuścił się czegoś takiego, ale chyba nikt nie mógł przypuszczać, że poważy się na to wobec tak potężnej teraz armii Ymira, zwłaszcza, że wojna ludzi z Nusku zajmowała czas większości innych możliwych dostawców.
- Dość tego. - Hadda wyprostował się i spojrzał zimno na stojącego obok żołnierza. - Zbierajcie armię. Ruszamy na wybrzeże, na pewno nie zdążyli odpłynąć. Odbijemy nasz łup i nauczymy hołotę Rudry szanować wojowników z Warri. I niech mnie wszystkie szatany porwą, jeśli nie rozbijemy w pył całej tej zgrai! - rzucił dzbanem o ścianę i wyszedł z namiotu.
Żołnierz wybiegł, zwołując wszystkich po drodze. Dostrzegł trzech opieszałych, bez wielkiego entuzjazmu śledzących nagły alarm.
- Wy tam! - krzyknął. - Do koni!
Dźwignęli się leniwie, idąc w stronę spętanych zwierząt. Przeszli między nimi i zniknęli w skalnym załomie.
- Wspaniale. - roześmiał się najniższy, ściągając z głowy nieforemny hełm. - Teraz chyba możemy wracać...
- Tak, możemy.... - uśmiechnął się jeden, zbliżając się do niego. Przymknął oczy i wznosząc rękę, z całej siły uderzył go w głowę. Napadnięty z cichym jękiem osunął się na ziemię.
- Dlaczego to zrobiłeś? - trzeci z mężczyzn podbiegł, chwytając za ramię napastnika.
- Zabierzesz go i postarasz się jak najszybciej dołączyć do reszty. Ja tu jeszcze zostanę. - powiedział chłodno.
- Ale... - osłupiał, patrząc na niego ze zdziwieniem. - Przecież chcieliście tylko, żeby ich na siebie napuścić, teraz sami się powybijają.
- To była wersja dla Mirah. - uśmiechnął się, pochylając nad leżącym na ziemi chłopakiem. Podniósł go, podając mężczyźnie. - Wcale nie jest takie pewne, że zginą... Na pewno poniosą duże straty, ale ich śmierci wolę dopilnować sam.
- A jeśli Nimtar...
- Nimtar nie dotrze tu tak szybko. A jeśli nawet.... Posłuchaj, zabierzecie go ze sobą. Zwiążcie, zakneblujcie, przymocujcie do konia, róbcie co chcecie, ale nie zostawcie mu najmniejszej szansy na ucieczkę. Zawieźcie go do klanu Aaje, do Shakana. Niech go trzyma u siebie w zamknięciu. Nie słuchajcie, co będzie mówił... Jeśli nie dacie mu szansy na to, żeby tu wrócił, nic mu nie będzie. Postaram się tam dotrzeć.... Za jakiś czas. Chyba byłoby mu przykro, gdybym miał umrzeć.... - uśmiechnął się, przesuwając palcem po pobladłej twarzy Mirah. - Więc postaram się... wrócić. A jeśli się nie uda, to w każdym razie będzie wolny.... Ale nie wierzcie mu, gdyby mówił, że to już.... - zastanowił się. - Wyślijcie kogoś do Qareh, oni będą wiedzieć.... Jemu od teraz nie ufajcie.... Przebywając ze mną nauczył się całkiem nieźle łgać. - roześmiał się. - Idźcie już, bo ich nie dogonicie. - niecierpliwie wskazał głową kierunek. - Ja muszę się pośpieszyć, jeśli zamierzam zdążyć przed Nimtarem. - machnął z uśmiechem dłonią i zniknął z powrotem wśród koni.