Światła Nessyady 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 11:00:10
Część I : Quidquid agis
- Lais, Kemi ! - krzyknął gniewnie czarnowłosy mężczyzna. Jego ciemnozielone oczy błysnęły złowrogo. - Idźcie się bawić gdzie indziej, przeszkadzacie mi!
Dwaj młodzi chłopcy przestali się śmiać.
- BAWIĆ ? - wycedził jeden, rzucając wściekłe spojrzenia spod złotych włosów - Nie wiem, czy się zorientowałeś Navan, ale my nie jesteśmy dziećmi. Mamy już piętnaście lat, skarbie. I my tu ROZMAWIAMY...
- Daj spokój Kemi... Już idziemy. - drugi chłopiec spojrzał nieśmiało na rozzłoszczonego mężczyznę
- Jak chcesz. - blondyn wzruszył ramionami i poszedł za przyjacielem - Niektórzy są po prostu NIEZNOŚNI...
Navan odprowadził chłopców wzrokiem. Zmarszczył lekko brwi, kiedy grupka nowoprzybyłych powstańców zaczęła pogwizdywać na ich widok. Kemi roześmiał się, ukazując lśniąco białe zęby. Drugi chłopiec zarumienił się trochę i przyspieszył kroku. Miał jasnobrązowe, lekko faliste, opadające na kark włosy, swą barwą przywodzące na myśl ciemny gatunek miodu. Był szczupły i sprawiał wrażenie bardzo delikatnego, ale kiedy jeden z mężczyzn przyciągnął go do siebie, wyrwał mu się z gniewem i jednym zwinnym ruchem powalił na ziemię. Zszokowany mężczyzna wyglądał jakby nie rozumiał, co się właściwie stało. Jego towarzysze wybuchli śmiechem. Navan uśmiechnął się do siebie na myśl o złocistych oczach błyskających złością. Rozzłoszczony Lais potrafił terroryzować wszystkich, nawet swoich dowódców. A kilka chwytów, których Navan nauczył go, kiedy ten był jeszcze małym chłopcem, umiał wykorzystywać w sposób wręcz genialny. Jeden z młodszych mężczyzn skłonił się przed nim pełen rozbawionego szacunku. Lais zignorował go i zaczął odchodzić. Mężczyzna krzyknął coś na nim, a kiedy chłopak odruchowo się odwrócił, ten przesłał mu całusa. Lais znów się zaczerwienił i odszedł szybko, ciągnąc za sobą rozchichotanego Kemiego.
- Skoro ci przeszkadzali, to czemu wciąż się za nimi patrzysz? - usłyszał za sobą kpiący głos. Młody mężczyzna o czarnych włosach i zielonych oczach przyglądał mu się drwiąco.
- O co ci chodzi Hiroo? - spokojnie spytał Navan.
- Dobrze wiesz, braciszku... - uśmiechnął się lekko
- Przykro mi, ale nie mam pojęcia o czym mówisz.
- Powtarzaj to często, a może uwierzysz. - roześmiał się Hiroo - Więc jak? Wstrzymujemy atak i czekamy na oddziały z Vahar?
- Nie jestem wcale pewny, czy zechcą się do nas przyłączyć. Do tej pory byli niezależni.
- Runn Min Shan dobrze wie, że nie jest w stanie zwyciężyć sam.
- To jeszcze nie znaczy, że będzie chciał podporządkować się mnie.
- W pewnym sensie się mylisz.
Navan i Hiroo obejrzeli się gwałtownie. Przybysze stali teraz blisko. Mężczyzna o ciemnobrązowych włosach, który przedtem skłonił się przed Laisem, patrzył na nich taksującym spojrzeniem.
- Mój ojciec rzeczywiście jest zbyt szacowny i zbyt wiele lat przed tobą pojawił się na świecie, by móc ci się podporządkować. Bardziej od dumy ceni sobie jednak dobro własnego kraju. Dlatego przekazuje ci swoją armię pod moim dowództwem. To mój oddział przyboczny, reszta wojsk nadciągnie w ciągu kilku dni. Jestem Minna Min Shan, dziedzic Vahar.
- Dobrze wiedzieć, że ród Min Shan w końcu zdecydował się odrzucić prywatne cele. - zmrużył oczy Hiroo.
- Twoja bezczelność mówi mi, że mam do czynienia z osławionym Hiroo Mullingar. Navanie, to że zgodziliśmy ci się tymczasowo podporządkować nie oznacza jeszcze, że będę tolerować tego rodzaju zachowanie. Moi ludzie słuchają tylko moich rozkazów, ja zaś tylko twoich. Nie zamierzam znosić impertynencji twego brata. Każdy z mej straży przybocznej jest o wiele szlachetniejszego pochodzenia od was.
- Nie da się ukryć. - spokojnie odpowiedział Navan - Hiroo, przekaż im kwatery. I powstrzymaj swój język.
- Oczywiście. - Hiroo odszedł wraz z przybyszami, z wyraźnym niezadowoleniem mrucząc pod nosem coś na temat arystokracji.
Navan patrzył za nimi przez chwilę. NIE CZUŁ do nich sympatii. Zwłaszcza do tego pewnego siebie aroganta. Na pewno jest od niego co najmniej dziesięć lat młodszy. I dlaczego do diabła on...
- Navan... - drgnął, kiedy usłyszał za sobą cichy głos - Nie chcę ci przeszkadzać, ale... chciałem spytać...
- Tak, Lais? - odezwał się łagodnie.
- Ostatnio... dziwnie mnie traktujesz... prawie ze mną nie rozmawiasz... Zrobiłem coś złego?
- Oczywiście, że nie. - obrócił się w jego stronę - Skąd ci to przyszło do głowy?
- Więc czemu nie chcesz ze mną rozmawiać? Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. - złociste oczy patrzyły na niego z pretensją.
- Po prostu jestem bardzo zajęty.
- Wczoraj wcale nie byłeś. Zwyczajnie mnie unikasz.
- Jest wiele rzeczy... Wiesz przecież, kim jestem. Zajmuję się sprawami, których nie jesteś w stanie pojąć. Nie chcę cię męczyć.
- Wiem, że wciąż uważasz mnie za dziecko. - uśmiechnął się Lais - Ale tu ludzie przestają być dziećmi jeszcze zanim nauczą się czytać. Rozumiem to, co robisz. Zresztą... rozumiem także, że mnie teraz zbywasz. Byłem znacznie młodszy, kiedy rozmawiałeś ze mną o wszystkim. Dlaczego im jestem starszy, tym częściej traktujesz mnie jak dziecko?
- Zadajesz za trudne pytania. - roześmiał się Navan - Zupełnie jak twój ojciec... No cóż. - westchnął - Może trudno mi się pogodzić z tym, że jesteś coraz starszy... - zamilkł na chwilę - Zwłaszcza, że nie jest to jeszcze świat, w jakim chciałbym, żebyś żył.
Spojrzał poważnie na chłopca, który siedział na schodach z zamyślonym wyrazem twarzy. Odkąd skończył piętnaście lat był w armii pomocniczej. W Taiges pełnię praw męskich uzyskiwało się w wieku 14 lat. Ale kiedy Navan objął dowództwo nad powstańcami po zmarłym dziedzicu Rven, Nerisie, ustalił zasadę według której do armii przyjmowano dopiero piętnastolatków. Było to dziesięć lat temu i ustanawiając to prawo, nie przypuszczał, że kiedyś będzie dotyczyć Laisa. Na razie nie było niebezpieczeństwa, armia pomocnicza nie brała udziału w ryzykownych akcjach. Nie walczyła, nie zabijała.... nie była zabijana. Zajmowała się głównie zaopatrzeniem. Ale za trzy dni Lais kończył 16 lat. I przechodził do oddziałów szturmowych. Navan wiedział, że i tak podniósł granicę. Wielu w armii Shterra nie miało więcej niż 13, 14 lat. Zdawał sobie sprawę, że nie miałby szans, gdyby ustalił inne zasady. Shterr zabił zbyt wielu starszych. Ale teraz to prawo miało dotyczyć także Laisa, a Lais...
Po chwili milczenia, chłopiec podniósł głowę.
- Wiem. Ale to nie jest wcale powód, żebyś ze mną nie rozmawiał.
Mężczyzna znów westchnął. Dobrze wiedział, że to nie jest ten powód. Ale nie chciał słuchać Hiroo. Nie chciał wiedzieć tego, co najwyraźniej wiedział on.
- Kilka najbliższych dni spędzimy dość bezczynnie, czekając na armię Vahar. Obiecuję, że spędzimy ze sobą więcej czasu.
- W porządku. - uśmiechnął się chłopak, a potem zmarszczył brwi - Ale jeśli znów się wykręcisz, przekonasz się, co robię, kiedy jestem zły.
- Och, nie muszę... Dobrze wiem.
***
Aozou Nahr Wasil, dziedzic Arree zawsze był jego najlepszym przyjacielem. Choć różniło ich w zasadzie wszystko. Aozou pochodził ze starego, szlachetnego rodu, z kasty kapłanów. Był jednym z najpotężniejszych i najlepiej wykształconych ludzi w kraju i ożenił się z najpiękniejszą i najbogatszą kobietą w całej Taiges, z Nanao Nam Dinh.
On sam był tylko jednym z pomniejszych wojowników Rven, wprawdzie z rodziny od pokoleń przy dworze Nam Dinh, ale nigdy nie cenionej na równi z innymi rodami. Znał się tylko na walce. I nie miał nic.
A jednak pewnego dnia wielki Aozou zatrzymał się na chwilę przy chłopaku czyszczącym broń. Ta chwila przerodziła się z czasem w prawdziwą przyjaźń.
Jednak, gdy do władzy doszedł Shterr i już w pierwszym tygodniu rządów pozbawił życia ojca i dwóch braci Nanao, Aozou odmówił przyłączenia się do armii tworzonej przez Nerisa, ostatniego Nam Dinh. Kapłani nie walczyli. Bez względu na wszystko. Odszedł z żoną i małym synkiem w góry Arree.
Navan nigdy tego nie zrozumiał. Sam przyłączył się do Nerisa i z czasem zyskał sobie jego szacunek i przyjaźń. Pamiętał o Aozou. Ale nie mógł mu wybaczyć bierności w tych strasznych czasach, gdy wciąż ginęli ludzie.
Aż pewnego dnia, dziesięć lat temu, do obozu przyszła stara, wiejska kobieta i poprosiła go, by poszedł z nią. W jej chacie spotkał Nanao, niegdyś najpiękniejszą z kobiet, teraz potwornie poparzoną i na progu śmierci.
Przed tygodniem ludzie Shterra wtargnęli do świątyni. Zabili wszystkich. Śmiertelnie ranny Aozou zdołał jedynie zepchnąć na wodę łódź z żoną i synkiem. Rzeka zniosła ich aż w doliny Rven. Nanao, przedzierając się przez płonący las śmiertelnie się poparzyła. I błagała go tylko, by uratował jej syna. Jedyne co mógł dla niej zrobić, to pochować ją wraz z amuletem świątyni, który mógł pomóc jej odnaleźć duszę Aozou.
Na wieść o śmierci siostry Neris wpadł w szał. Straceńczy atak na wojska Shterra nie miał najmniejszych szans powodzenia.
Żył tylko dwa dni od czasu otrzymania rany. Nie przekazał dowództwa żadnemu z wielkich władców prowincji, którzy mu się podporządkowali. Przekazał je człowiekowi, który zdołał ocalić resztki armii z pogromu. Człowiekowi, któremu jego siostra nie wahała się powierzyć życia swojego jedynego dziecka. Człowiekowi, który był teraz jedynym opiekunem ostatniego z rodów Nahr Wasil i Nam Dinh.
Navan był człowiekiem znikąd, ale człowiekiem stworzonym do wielkich rzeczy. Przez długie lata wojny nigdy nie zawiódł swoich żołnierzy i nigdy nie ciążyła mu odpowiedzialność. Żaden z władców prowincji, poza rodem Min Shan, nigdy nie kwestionował jego władzy. Od chwili objęcia dowództwa odzyskał już pięć prowincji. Jednak do ostatecznego zwycięstwa potrzebował Min Shan. I oni ugięli się przed wolą historii.
Ale była jeszcze druga misja, a Navan miał czasem wrażenie, że jest o wiele trudniejsza. Doprawdy, trudno czuwać nad zdrowiem i życiem kogoś, kto co najmniej kilka razy dziennie przez zbytnią ciekawość o włos unika śmierci. Tym bardziej trudno, że zupełnie nie wiadomo jak stosować jakiekolwiek restrykcje wobec kogoś, kto nawet na podniesiony ton głosu reaguje strumieniem łez i wykrzywioną smutnie buzią. I kto w dodatku ma zwyczaj rzucać ci się na szyję przy każdej okazji, szczebiotać jak wróbel i mieć wygląd małego aniołka.
Jak trzymać z dala od niebezpieczeństw kogoś, kto zamęcza cię o naukę walki sięgając ci do pasa i niczym wykrywacz metali bez trudu odnajduje wszystkie ostre przedmioty? I jak próbować wychować kogoś, kogo rozpieszcza całe wojsko i kto wszelkie próby moralizowania skutecznie udaremnia gramoleniem się na kolana i idącymi w setki całusami w policzek?
Pamiętał świetnie, jak w jakiś rok po przybyciu do obozu, omal nie utopił się w rzece i później chorował cały miesiąc. Każdą wolną chwilę spędzał przy łóżku chłopca, z bólem słuchając jego majaczeń, z szaleńczą radością, przyjmując najwątlejsze symptomy powrotu do zdrowia. Kiedy tylko dzieciak poczuł się odrobinę lepiej, wyciągnął od z któregoś odwiedzających go żołnierzy, że jeden z patroli znalazł na wypadzie małego chłopca z Arree i ponieważ nie miał on nikogo, przywiózł go do obozu. Oczywiście rozmowa z przybyszem stała się sprawą priorytetową i przy najbliższej okazji chłopiec zwiał pielęgniarzom, na bosaka ruszając na poszukiwania. Od razu, z tym swoim zmysłem odkrywczym, dotarł do celu. Przybysz okazał się zwać Kemi . I tylko tyle. Nie wiedział ani skąd się wziął ani kim byli jego rodzice, choć wygląd jednoznacznie kwalifikował go jako Arreeńczyka. Nie przypominał obecnego pyskatego piętnastolatka. Był młodszy od Laisa o pół roku i zdawał się być wiecznie przestraszony i pokorny, jak zresztą wiele takich dzieci, bez rodziny, bez kogokolwiek, żyjących tylko z tego, co rzuci im jakaś litościwa ręka.
Navan wściekł się na Laisa i kiedy tylko go znalazł, zaczął na niego krzyczeć, niemal od razu sobie uświadamiając, że chłopiec się lada moment rozpłacze i wpędzi go w koszmarne wyrzuty sumienia. Stało się jednak gorzej, bo rozpłakał się o wiele bardziej płochliwy Kemi, uznając, że cała ta afera jest jego winą. Wobec zaistniałych faktów Lais urządził Navanowi karczemną awanturę, w wyniku czego słynny wódz od razu stanął na straconej pozycji i w poczuciu całkowitej klęski musiał przepraszać zanoszącego się szlochem Kemiego i prosić o litość rozsierdzonego Laisa, w wyniku czego zaczął płakać i drugi chłopiec. Obaj płakali aż do końca dnia, bo gdy tylko jeden przestawał, patrzył na płaczącego towarzysza i zaczynał od nowa. Wojsko miało oczywiście niezły ubaw ze swojego naprawdę śmiertelnie przerażonego wodza, który w żaden sposób nie mógł uspokoić zgodnie zawodzących dzieci.
Następnego dnia chłopcy byli już według określenia Laisa, " najlepsejsesymi, najwieksymi psyjaciółmi" i Navan musiał stanąć przed smutnym faktem, że oto chłopiec zyskał nowego i to wyjątkowo niebezpiecznego sojusznika.
Cóż, wszystkie dzieci w końcu dorastają i w związku z tym poważnieją, więc z czasem misja powinna stawać się łatwiejsza. Rzeczywiście, był pewien okres względnego spokoju. Ale kiedy tylko chłopiec zaczął się zbliżać do czternastego roku życia od razu pojawiły się nowe problemy. Ponieważ chłopak konsekwentnie odmawiał niezadowolonym z rządów człowieka niskiego rodu wystąpienia o dowództwo, malkontenci postanowili wydać go wrogowi, by zyskać sobie przychylność Shterra, wychodząc zapewne z założenia, że lepsze rządy potwora, byle z urodzeniem. Spisek udało się wprawdzie rozbić, ale myśl pozostała. Navan zastanawiał się nawet czy nie byłoby lepiej przekazać chłopcu dowództwa dla uspokojenia nastrojów i prowadzić dalej wojny jako jego doradca, ale nie chciał tego robić z dwóch powodów. Po pierwsze sam nie chciał, by w jakikolwiek sposób splamił ręce krwią, po drugie ze względu na zasady wyznawane przez Aozou, które po tylu latach wojny zaczynał rozumieć, choć wciąż uważał, że sam postąpił słusznie.
I ten problem z czasem zniknął. Ale ostatnio... ostatnio pojawiły się problemy, których istnienia Navan nie chciał nawet przyjąć do wiadomości. Najchętniej codziennie zamykałby połowę swoich żołnierzy o chlebie i wodzie, a powstrzymywał go jedynie zdrowy rozsądek pod postacią Hiroo.
Kipiał z wściekłości, ale gdy szedł przez obóz żaden z jego podkomendnych nie domyśliłby się tego, patrząc na jego kamienną twarz. No cóż, dwadzieścia lat dowodzenia robi swoje... Miał ochotę pobić tych wszystkich rozmawiających przyciszonymi głosami mężczyzn za ich bezczelne uwagi, dwuznaczne komentarze, znaczące uśmieszki, nieprzyzwoity rechot. Czy oni nie umieją się opanować? I jak w ogóle mają czelność... !!!!!
Dawni żołnierze zachowywali jeszcze trochę respektu, pamiętając o pochodzeniu chłopca, ale ci, którzy przyłączyli się w ciągu ostatnich dwóch, trzech lat, nic sobie z tego nie robili.
Choćby ta grupa z Gher. Ich gadanie w pełni zasługiwało na to, żeby wynagrodzić je porcją batów.
- Miód z mlekiem... - uśmiechnął się pod nosem mężczyzna, który siedząc, opierał się o pień drzewa - Mógłbym całować ażby się udławił.
- Ech, szkoda że nie widzieliście jak dzisiaj spał skonany na trawie po tym ich treningu. Aż się prosił o odrobinę zainteresowania...
- Gdyby nie to, że tak go pilnują, dawno bym mu pokazał do czego są stworzeni tacy słodcy chłopcy...
- Mmm... - znów odezwał się pierwszy mężczyzna - Spójrzcie tylko na te pośladki... chętni bym sprawdził ile się między nimi mieści...
DOŚĆ ! Zaraz im...
- Braciszku, pora się wycofać z tych okolic - mruknął Hiroo i stanowczo pociągnął go za ramię, prowadząc w kierunku budynków dowódczych
- Ta banda... - wycharczał z wściekłością.
- Navan, uspokój się. Podejdź do sprawy realistycznie. Nie możesz przecież karać żołnierzy za nieprzyzwoite rozmowy, bo nie byłoby komu walczyć. Zresztą... wcale się tak nie wściekałeś, kiedy paplali o chłopakach z Graso albo o dziewczynach z wioski....
- O co ci chodzi? - warknął Navan
- O nic. - niewinnym głosem odpowiedział Hiroo - Poza tym... nie można im odmówić pewnego zrozumienia. - z uśmiechem spojrzał na chłopców, przechodzących właśnie między posłaniami biedniejszych żołnierzy.
- Ej, ślicznotki, niesiecie wino na radę dla tuzów? A nam nie dacie?
- Kociaki, nalejcie po znajomości !
- Ej, Lais nie przyszedłbyś tu do mnie? Noc chłodna...
- Jak się boisz przyjść sam, weź Kemiego, miejsca starczy...
- A czego miałby się bać? Nie zrobimy mu przecież nic złego !
- Właśnie ! Chodź, zobaczysz jak tu, z nami, będzie ci przyjemnie!
- Lais, co z moim winem? Nie mówię, że chcę tak po prostu, ty mnie coś, ja tobie coś...
- No chodź, my nie gryziemy....
- Do krwi...
- Widziałem wasze łóżka, tam, w głównych kwaterach... Takie duże i puste...
- Nie czujesz się samotny nocami?
- A noce coraz dłuższe...
- Wiesz ile teraz może się zdarzyć w ciągu jednej nocy?
- No Finike, z tobą to by mu się za dużo nie zdarzyło... Lais, ze mną ci się bardziej opłaci, jestem młodszy!
- Ale zielony! - odwrzasnął Finike - Nie słuchaj go, wciąż jestem bardzo sprawny...
- Ale twój miecz zardzewiał i często się łamie!
- Siedź cicho, kretynie! Lais, chodź i sam się przekonaj, który z nas ma rację!
- Chłopcy, ja wam dwóm poradzę ! Kemi, przekonaj kolegę, że może być miło.
- Za wysokie progi. - Kemi strząsnął rękę trzymającą go za kostkę
- Widzieliście go, jaki arystokrata!
- Zaraz sprowadzimy tych wielmoży na ziemię!
- I nie pozwolimy im tak szybko wstać !
- Nauczymy was szacunku wobec starszych!
- Tak, dostaniecie w skórę !
- A nawet głębiej!
- Ale możecie nas jeszcze przeprosić...
- Właśnie, musicie się tylko postarać!
- Lais, jak szeroko umiesz otwierać usta?
- Nie chce ci się pić przypadkiem?
- Ja bym miał coś dla ciebie...
- Lubisz dobre rzeczy?
- Ale nie ma nic za darmo!
- Otwórz usta, to pozwolę ci się napić !
- A o zapłacie pogadamy później!
- Masz w końcu więcej rzeczy nadających się do otwarcia...
- Lais, masz chyba dbać o nasze zaopatrzenie, a ja wciąż bezskutecznie proszę cię o wino...
- On nie jest twoim służącym Leuven! - odpyskował Kemi
- Złotko, ty też mi możesz nalać... odwdzięczyłbym ci się jakimś innym płynem... - uśmiechnął się nieprzyjemnie i mocno chwycił jego biodra.
- A konkretnie jakim? - za jego plecami wyrósł nagle Hiroo - Nie wiem jak tobie, ale mnie się wydaje, że 500 okrążeń obozu dobrze ci zrobi. JUŻ !
Kemi uśmiechnął się z wdzięcznością i całując czubek palca, dmuchnął w kierunku bliskiego rozpłynięcia się Hiroo. Po chwili chłopcy zniknęli w bocznych drzwiach .
- Ej, Hiroo, coś czuję, że nie będziesz samotny tej nocy...
- A dopiero co sam tu latał w chłopięcych ubrankach...
- Najlepsze kąski nam sprzed nosa zabiera...
- Zapomniał już, kto go uczył...
- Na pewno nie ty Buzau. Jeszcze raz się ktoś odezwie i Leuven przestanie się czuć opuszczony. - Hiroo zawrócił i uśmiechnął się z zakłopotaniem do brata stojącego w drzwiach budynku. Weszli do środka.
- Wydaje mi się, czy przed chwilą mówiłeś coś o tolerancji wobec gadania żołnierzy...
- To co innego. Broniłem swojego chłopaka.
- On ma piętnaście lat Hiroo.
- A ja dziewiętnaście. Zresztą jak do tej pory nie udało mi się go nawet pocałować. Zwodzi mnie jak zawodowa kurtyzana.
- Mam mu to powtórzyć?
- Sam mu to wczoraj powiedziałem. Tylko się śmiał. - Hiroo westchnął, a potem spojrzał uważnie na brata. - A poza tym, ciebie wcale nie irytują te rozmowy tylko to, że dotyczą one Laisa.
- Wychowywałem go.
- Mnie też, braciszku kochany. Zajmowałeś się mną od śmierci ojca, czyli odkąd skończyłem trzy lata. - Hiroo zmrużył oczy - A mimo to wcale się tak nie złościłeś, kiedy jeszcze niedawno mnie tak zaczepiali... Prawda jest taka, że nie możesz znieść, iż ktoś mógłby myśleć o Laisie w ten sposób, bo uważasz, że... tylko ty masz do tego prawo.
- Bzdura! - wściekł się
- Wcale nie. Dobrze wiesz, że to prawda, nie chcesz się tylko do tego przyznać.
- To jeszcze dzieciak.
- Nieprawda. Większość chłopców w jego wieku ma już pierwszy raz dawno za sobą.
- Lais jest inny.
- Tak, jest inny. Jest inny niż ta grupka z Graso, niż ci od wody, niż ci nowi z Lahon. - Hiroo uśmiechnął się gorzko - Teraz większość ludzi myśli tylko o tym, żeby nie być samemu dzisiaj, nikt nie zastanawia się co będzie jutro, bo przecież jutro może ich już nie być. Więc "używają życia"... Choćby to miało oznaczać spanie co noc z kimś innym. A mój Kemi się we mnie nawet podkochuje, widzę to. Ale on z kolei udaje wyszczekanego i gotowego do seksu o każdej porze, ale panicznie się boi, że jeśli tylko pozwoli, żeby między nami do czegoś doszło, to ja następnego dnia mogę leżeć martwy na którymś polu, a on znów zostanie sam. Twój Lais jest taki jak ludzie przed Shterrem. Czeka na miłość. A ty go kochasz. I jestem pewien, że on mógłby pokochać ciebie.
- Hiroo, ja mam trzydzieści pięć lat, jestem dorosłym mężczyzną... wychowywałem go... nigdy nie zawiodę jego zaufania.
- A kto mówi o zawodzeniu zaufania? Jeśli cię pokocha sam będzie tego chciał.
- To bez sensu... - głos Navana zabrzmiał dziwnie. Hiroo obejrzał się i spojrzał na brata, który z pochyloną głową wpatrywał się w podłogę. - Wojna wkrótce się skończy i każdy z nas wróci na należne mu miejsce... Niech lepiej będzie jak jest.
Hiroo chciał coś powiedzieć, ale do sali zaczęli wchodzić pierwsi dowódcy. Minna Min Shan pojawił się w otoczeniu całej swojej świty. No cóż... każdy z nich był co najmniej równy godnością większości zebranych.
- Chyba możemy zaczynać? - Minna swobodnie usiadł na krześle i spod uniesionych brwi spojrzał na Navana
- Owszem. Mamy do omówienia kilka...
- Za chwileczkę. Jesteśmy tu nowi i mamy wielką ochotę zapoznać się z panującą tu strukturą i podziałem obowiązków.
- Oczywiście. To jest Cassiar Firat Nehri z Nashua, dowodzi oddziałami szturmowymi, Brass Dalou Shan z Nain, własna armia , Letea Ulan Ude z Samarai, własna armia, Risti Ak Daglar z Jarim, własna armia, Sala Nha Trang z Ferret, własna armia...
- Wystarczy, resztę panów znam i przypuszczam, że każdy dowodzi własną armią. - lekceważąco machnął ręką Minna - Wyjaśnij mi tylko, co tu robi twój brat.
- Hiroo dowodzi armią zaopatrzeniową.
- Naprawdę nie było kogoś odpowiedniejszego na stanowisko dowódcze?
- Posłuchaj... - Hiroo zerwał się z miejsca, ale Navan spiorunował go wzrokiem, więc usiadł, przygryzając wargę.
- Nie ma potrzeby się tak unosić... - uśmiechnął się Minna - Miałem oczywiście na myśli jedynie twój młody wiek...
Osiemnastoletni Letea zaczerwienił się i wbił wzrok w stół.
- Zapewniam cię, że nie ma tu ani jednej osoby, która choć raz zawiodłaby na swoim stanowisku. - chłodno odezwał się Navan - Czy to cię satysfakcjonuje?
- Całkowicie... - rozłożył ramiona Minna
- Świetnie. W takim razie zajmijmy się teraz...
- Przepraszam... - od drzwi dobiegł cichy głos - Ale muszę na chwilę prosić Hiroo...
- Stało się coś?
- Przyszli ludzie z wioski. Mówią, że ostatnia zapłata była fałszywym złotem...
- Choć raz, mówisz? - Min Shan uśmiechnął się lekko
- Jestem pewien, że wszystko się wyjaśni. Idź tam Hiroo.
- Ty zostań, chłopcze! - wesoło krzyknął Minna - Powiedz nam, czego chcą ci dobrzy ludzie!
- Już powiedziałem. - Kemi odwrócił się na pięcie.
- Lepiej słuchaj, młokosie! - zawołał mężczyzna, który rano próbował objąć Laisa - Nie wiem jakie tu panują zasady, ale u nas taką bezczelną służbę chłosta się do rana!
- Ale u nas nie panują takie zasady, a on nie jest służącym. - rozległ się wściekły głos od drzwi. Kemi wyszedł, ale drugi chłopak patrzył na awanturnika z furią w oczach.
- To ten sam bezczelny smarkacz co rano ! - krzyknął mężczyzna - Zaraz nauczę cię...
- Niczego go nie będziesz uczył. - Navan przerwał mu lodowatym tonem - Lais, wyjdź.
Chłopak odwrócił się i chwycił klamkę.
- Zaczekaj! - zawołał Minna, szeroko otwierając oczy. - Jak go nazwałeś? Chcesz powiedzieć, że to jest...
- Lais Nahr Wasil, dziedzic Arree i Rven, zgadza się. - zimno stwierdził Navan
- Pięknie! - roześmiał się Minna - Głupio ci teraz Bahias? - zwrócił się do mężczyzny, który siedział z otwartymi ustami i miną idioty - Możesz mi w takim razie powiedzieć - spojrzał na Navana - Kto dał TOBIE prawo, żeby rozkazywać JEMU?
- Moi rodzice i ja. - odezwał się Lais - Możesz mi w takim razie powiedzieć, kim TY jesteś, żeby mówić mi co mam robić?
- Nikim. Zupełnie nikim. - Minna oparł brodę na splecionych palcach i przyjrzał mu się z uśmiechem. Lais zaczerwienił się pod wpływem natarczywego spojrzenia i wyszedł szybko.
Navan poczuł dziwne ukłucie w sercu na widok tego rumieńca.
- Myślę, że będzie najlepiej, jeśli wrócimy do narady. Hiroo sobie poradzi.
***
- Złoto dla was jest w Alton. Mówiłem przecież, żebyście nie ufali Korgenowi, Nigdy nie przekazywałbym przez niego zapłaty. Mam nadzieję, że nic mu nie daliście?
- Nie... -szepnął starzec - Przepraszam, za te oskarżenia. Ale jesteśmy biedni... kiedy okazało się, że to złoto jest fałszywe...
- Rozumiem. Nie mam do was żalu. Ale na przyszłość prosiłbym, żeby nie robić mi wstydu przed całą radą - roześmiał się Hiroo - Dam wam kilku żołnierzy, pomogą wam bezpiecznie przetransportować złoto z Alton. Przyjdziecie za tydzień?
- Tak, dziękuję. - starzec oddalił się wraz ze swymi towarzyszami i grupką żołnierzy.
- Cholerny Minna miał ze mnie ubaw... - syknął ze złością
- Hiroo... - usłyszał cichy szept
- To ty Kemi? Co się stało? - odwrócił się
- Jesteś zły, że przyszedłem na radę? Lais mówił, żeby zaczekać, ale oni byli tacy wściekli, że bałem się, że jak cię zaraz nie zawołam, zrobią ci coś złego, a później, kiedy usłyszałem, jak ten nowy się ciebie czepia, całkiem straciłem głowę, wiem, że tym bardziej powinienem zaczekać, ale ja nie umiem myśleć, kiedy się boję, przepraszam, obiecuję, że więcej tak nie zrobię, tylko się nie gniewaj, ja... - mówił szybko, gniotąc własne palce, ze wzrokiem wbitym w ziemię.
- Kemi... - Hiroo uniósł łagodnie jego twarz, trzymając go lekko za brodę. Uśmiechnął się ciepło. - Martwiłeś się... o mnie?
- Hiroo... - wyszeptał chłopiec. Jego wargi drżały lekko. Brunet pochylił się nad nim i odgarniając jasne włosy, delikatnie pocałował go w usta. Odsunął się po chwili. Chłopiec patrzył na niego wilgotnymi oczami.
- Miłość nie sprowadza nieszczęść Kemi. Czasem nawet przed nimi chroni.
- Ale...
- Jeśli mnie pokochasz, przysięgam, że moje życie stanie się dla mnie tak cenne jak dla ciebie. I będę go bronić tak jakbym bronił ciebie. Tylko pozwól się kochać. I pokochaj mnie...
- Ja... nie mogę... ja...
- Proszę...
- Hiroo... - szepnął Kemi i dotknął delikatnie wargami ust mężczyzny, który wciągnął go w o wiele głębszy pocałunek...
***
Rada już dawno się skończyła, ale Navan wciąż nie przyszedł. Lais sam nie wiedział, czy jest wściekły, czy po prostu... smutny. Wciąż tak robi. Kiedyś było zupełnie inaczej. Dlaczego on już nie chce z nim przebywać? A może się domyśla...
- A więc ty jesteś Lais Nahr Wasil... - usłyszał za sobą głęboki głos
- Owszem. Czy to coś zmienia? - odwrócił się i spojrzał na niego, ale natychmiast tego pożałował. Jego intensywne spojrzenie sprawiało, że czuł się... nawet nie nieprzyjemnie, po prostu... dziwnie...
- Hmm... - Minna uśmiechnął się lekko - Całkiem sporo. Przez ciebie Bahias poczuł się bardzo nieswojo.
- Chyba raczej przez siebie.
- Tak też to można ująć. - roześmiał się, a potem przyjrzał mu się uważnie. - Masz już szesnaście lat, prawda?
- Jeszcze nie.
- Ale niedługo?
Lais nie odpowiedział. Czuł się coraz bardziej niepewnie. Miał wrażenie jakby ten wzrok wwiercał się w najskrytsze zakamarki jego duszy i pozbawiał go sił.
- Od dawna już jesteś dorosły... - zaczął Minna. Chłopak spojrzał na niego z zaskoczeniem. Navan tak często odnosił się do niego jak do dziecka, że zupełnie zapomniał, iż według prawa jest już dorosły. - Dlaczego nie zwrócisz się do Navana, żeby przekazał ci władzę?
- Neris przekazał dowództwo jemu.
- Nie mówię o dowodzeniu skonfederowaną armią. Mówię o armii Rven. To oczywiste, że dowodził nią jako twój opiekun, ale przecież jesteś już pełnoprawny.
- Nie znam się na tym. Poza tym, na takie stanowisko wciąż jestem za młody.
- Letea Ulan Ude dostał dowództwo od ojca w wieku piętnastu lat. I nie wygląda mi na geniusza wojny. Dowództwo to sprawa prestiżu.
- O niczym nie masz pojęcia! - wściekł się Lais - Dowództwo to odpowiedzialność za życie wielu ludzi. I za śmierć. Swoich i wrogów. Letea jest świetnym dowódcą, ale nienawidzi wojny tak samo jak ja. Tyle, że jego ojca niewiele to obchodzi. Myśli tak jak ty. O PRESTIŻU... Ja nie chcę się w tym topić.
- A Navanowi to pewnie bardzo na rękę.
- Jesteś idiotą ! - krzyknął chłopiec i chciał odejść, ale Minna chwycił go gwałtownie. Lais próbował się wyszarpnąć, ale mordercza siła uścisku nie pozwoliła mu na żaden ruch.
- Wiem, że umiesz się bardzo ładnie bić, chłopczyku - Minna szeptał mu z drwiną do ucha - Widziałem. Ale ja też w tym jestem niezły. A w dodatku o wiele silniejszy od ciebie.
- Czego ty... chcesz... - wyjąkał z lękiem. Minna spojrzał mu prosto w oczy. Ledwo dostrzegalny rumieniec zabarwił policzki chłopca. Serce waliło mu coraz szybciej.
- Nie życzę sobie więcej takiego zachowania, skarbie. Możemy być przyjaciółmi... jeśli będziesz robić to, czego ja chcę. A jeśli nie... będzie naprawdę bardzo nieprzyjemnie.
- Przyjaciel to nie niewolnik... - wykrztusił Lais
- To zależy... - Minna chwycił jego twarz w dłonie i brutalnie podniósł ją do góry, przyciskając sobą ręce chłopca do jego klatki. Lais drżał lekko, nie mógł oderwać wzroku od bezwzględnych oczu mężczyzny. Jego rumieniec stawał się z każdą chwilą silniejszy. Minna pochylił się nad nim, jego twarz była coraz bliżej. Chłopiec przymknął oczy i w tym samym momencie odzyskał władzę nad swoim ciałem. Wykorzystując nieco słabszy uścisk mężczyzny, kopnął go z całą mocą na jaką było go jeszcze stać i wyrwał się gwałtownie.
Minna zgiął się wpół, ale szybko odzyskał siły. Spojrzał za uciekającym chłopcem.
- Skoro wolisz w ten sposób...
***
Navan westchnął. Po raz kolejny w ciągu ostatniej godziny. Nie miał odwagi do niego iść. Już nie umiał zachowywać się zwyczajnie. Znów będzie zły. Ale co mógł zrobić?
Zastanawiał się, dlaczego nie może być tak jak dawniej. Tęsknił czasem za tym małym chłopcem handlującym o pieszczoty. Zawsze tak było. Po kolejnej wielkiej psocie, która rozbawiała całe wojsko, ale wpędzała chłopca w kłopoty, dzieciak wspinał mu się na kolana i uśmiechał rozbrajająco. I wtedy zaczynał się handel. Mały ustalił sobie nawet precyzyjną taryfę. Za truskawkę płaciło się uśmiechem, za gruszkę głaskaniem po miodowych włoskach, za śliwkę noszeniem na rękach, za jabłko pocałunkiem w delikatny jak płatek kwiatu policzek.
To właśnie jabłka najłatwiej było dostać o każdej porze roku, czy to z drzewa(przy czym tu potrzebne było wsparcie zwinnego jak kot nieznośnego Hiroo, który z chęcią dostarczał chłopcu broni przeciwko własnemu bratu), czy z piwnic, więc to właśnie był najczęstszy argument chłopca. Zawsze wyglądało to tak samo. Przychodził do niego i przyglądał mu się uważnie, a potem wdrapywał się na kolana. Wyciągał do góry główkę i usiłował zajrzeć w oczy swojego oczywiście niewzruszonego i śmiertelnie obrażonego opiekuna. Ale mały był sprytny. Co chwilę wyciągał rączkę i delikatnie głaskał jego policzek drobnymi paluszkami. Uśmiechał się ślicznie. Szeptał najtajniejsze czułości. Przechylał główkę. Momentami usiłował nawet udawać skruchę i przybierał minę pokutnika, ale był to zdecydowanie najsłabszy element jego strategii, bo w iskrzących się oczkach, nie było wiele miejsca na wyrzuty sumienia z powodu takich drobiazgów, jak na przykład wykręcona śrubka z klapy wozu z transportem. A żal z powodu obrazy Navana nie był zbyt duży, skoro wynik negocjacji był z góry przesądzony. Znów unosił się i zaglądał mu w oczy. Po długim i starannym ogrzewaniu nieporuszonego lodu przy pomocy roztkliwiających spojrzeń uznawał grunt pod transakcję za przygotowany i przechodził do interesów.
- Navan... - mruczał cichutko
- Co... - burczał
- Chces japko?
- Mówi się jabłko. - Navan wychodził z założenia, że każda pora jest odpowiednia na edukację.
- To chces to jabułko?
- Jabłko.
- Cyli chces?
Chwila upartego milczenia.
- No chces to... - moment skupienia - Jabłko?
- Może.
- Ja ci dam... - uśmiechał się figlarnie - Ale za całuska...
No i co było robić? W końcu jabłka nie rosną na drzewach...
A dziś na samą myśl, że mógłby go tak po prostu pocałować, przeszywał go dreszcz. Dlaczego musiało się tak stać? Dlaczego on musiał dorosnąć? I dlaczego on sam nie umiał się już do niego odnosić tak jak kiedyś? Nie mógł nawet na niego spojrzeć, żeby tysiące myśli nie napłynęło zaraz do jego głowy.
Dawniej umiał rozmawiać z dzieciakiem godzinami, dziwiąc się tylko jak wiele mądrości kryje się w tej ślicznej, małej główce. W tym bardzo przypominał Aozou. Ale przecież wobec Aozou nigdy nie czuł czegoś takiego... Odkąd zaczęło się w nim rodzić to uczucie, stracił zdolność racjonalnego myślenia. Na wszelkie sposoby starał się wytłumaczyć sobie to, co opanowywało jego duszę. Ale to było jak walka z nieistniejącym wrogiem. Bo w żaden sposób nie mógł tego pokonać. I tak naprawdę nie chciał. Każdy ma prawo do marzeń. Ale niektórym sprawiają one ból. I to dlatego chciał je zwalczyć. Nie dlatego, że były niewłaściwe. Dlatego, że raniły niemal do krwi.
Skąd nagle wzięły się te wszystkie myśli, tęsknoty, pragnienia, które opanowywały go bez reszty, gdy tylko widział złociste oczy chłopca? Każdy jego uśmiech przyprawiał go o przyspieszone bicie serca. I jedną złudną nadzieję, że może...
Bzdura. Jesteś głupcem, skończonym głupcem, choćbyś nie wiadomo jak wielkich cudów geniuszu dokonywał w walce. Bo nie umiesz zwyczajnie żyć. Opanować tego, co się z tobą dzieje.
Przecież to dzieciak, do diabła! Nie powinien o nim myśleć w ten sposób. On nawet nie wie, że można o nim myśleć w ten sposób. Ale czy może nie wiedzieć, skoro oni wszyscy... Nie, na pewno wie. Ale nie obchodzi go to...
Minna... Dlaczego on reaguje tak na widok tego człowieka? Te rumieńce i rozszerzone źrenice paliły jak ogień. Ale przecież on zawsze tak reaguje na zaczepki. Czerwieni się tylko i udaje, że nie słyszy, boi się przyznać, że dociera do niego to gadanie, bo wtedy zaczerwieniłby się jeszcze bardziej, a złości go to, że nie umie nad tym zapanować. W przeciwnym razie odpyskowałby niejednemu podrywaczowi, tak jak robi to Kemi, jak kiedyś robił to Hiroo, jak wszyscy chłopcy...
Ale przecież Minna właściwie nic takiego nie robił... Na przykład na radzie... Po prostu na niego spojrzał... Więc dlaczego chłopiec oblał się czerwienią? Czy on... Nie, Lais nie mógłby...
A właściwie dlaczego nie? W końcu co z tym złego? Możesz się okłamywać, ale dobrze wiesz, że tak naprawdę, on wcale nie jest już dzieckiem. I to zupełnie normalne, że ktoś mógłby się mu... Ale dlaczego Minna, do diabła? Dlaczego ten bezczelny drań? Moment. Minna to arogant, prawda. Ale ty znienawidziłeś go jeszcze zanim się odezwał. Tak jak znienawidziłbyś każdego, kto w jakikolwiek sposób zwróciłby na siebie uwagę chłopca. Minna to młody, przystojny mężczyzna, w dodatku z tej samej sfery i patrząc realnie, Lais ma pełne podstawy, żeby...
Ale przecież on nie myśli w ten sposób. Nigdy nie zwracał uwagi na takie rzeczy. Tyle, że to nic nie zmienia. To nie jest żaden powód. Bardzo możliwe, że Lais... I przecież ma do tego prawo.
Tylko, że to tak potwornie boli... Hiroo ma racje, zakochał się.
Do diabła ! Żeby tak cierpieć z powodu zwykłego chłopaka?
Zwykłego? Nie, Lais to nie jest zwykły chłopak. Przecież zawsze go kochał...
Tyle, że nie w ten sposób.
Taki dobry, mały chłopiec... Jak on cudownie się zawsze uśmiechał. I jak umiał paplać słodkim głosikiem choćby na temat motyla, którego zobaczył gdzieś na łące. Z jaką powagą w złocistych oczętach umiał słuchać o problemach swojego dorosłego opiekuna. I z jaką szokującą logiką umiał czasem znaleźć rozwiązanie nad którym od kilku dni głowiło się kilku doświadczonych dorosłych. " A dlaczego nie...." pytał ze zdziwionymi, wielkimi oczami i wymieniał sposób na wyjście z kłopotu, wprawiając w osłupienie nie tylko Navana, ale i resztę dorosłych. Cassiar często mówił, że Shterr dawno by z nimi wygrał, gdyby nie niezwykły duet jaki tworzyli Navan i Lais. Navan wiedział jak wygrywać bitwy, Lais wiedział jak robić całą resztę. Navan myślał czasem, że to duch Aozou doradza mu przez usta syna. Z pewnością chłopiec w pełni odziedziczył inteligencję swojego ojca, a może nawet i niemal profetyczny talent do rozwiązywania problemów, w końcu był z Arree, a była to prowincja, której mieszkańcy cechowali się nadludzką mądrością. Arree nie posiadała armii. Na jej czele stał ród Nahr Wasil, najstarszy w kaście kapłanów, którym wzbroniona była walka. Rven zaś była najbardziej wojowniczą prowincją, zaludniały ją rodziny niemal wyłącznie żołnierskie, bo żołnierze najłatwiej mogli zapewnić sobie chleb, służąc rodowi Nam Dinh, słynącemu z talentu do walki i szaleńczej odwagi.
Navan miał wrażenie, że Lais to jakieś dziwne zderzenie tych dwóch, skrajnie różnych natur. Złociste, inteligentne oczy Arreeńczyków i faliste włosy mieszkańców Rven. Ale jego włosy były nieco bardziej proste, jak w Arree, a w oczach pojawiały się czasem ostrość i płomienie. Jak u Nanao. Jak u Nerisa. Jak u Navana.
A jego włosy nie były jasnym złotem ojca czy Kemiego ani czernią matki czy Navana. Ten jego dziwny kolor włosów był czymś, czego nie było dotąd w tej krainie.
Więc z połączenia ognia z wodą powstaje miód? Szaleństwo... Ale jakie piękne...
Był mądry jak Aozou i z każdym rodzajem broni umiał się obchodzić jak najprzedniejsi Nam Dinh. Ale było w nim wiele rzeczy, których nie było w żadnym z tych rodów.
I może właśnie ta niezwykłość sprawiała, że Navan tak bardzo go kochał. Jak to się stało? Czy to możliwe, że pewnego dnia po prostu na niego spojrzał i zrozumiał, że teraz nie wystarczą mu pocałunki w policzek?
Zresztą Lais od dawna go nie całował. Nie był już małym chłopczykiem. Ale przecież nie przestał go kochać. Inaczej nie byłby zły z powodu tego dystansu, który Navan narzucił między nimi. Musiał to zrobić. Nie umiał się powstrzymywać. Te przeklęte uczucia tylko oddalały go od chłopca. Ranił go, unikając kontaktu. Nie chciał tego. Ale co mógł zrobić?
Nagle chłopak wpadł na niego gwałtownie i wzdrygnął się, gdy poczuł dłonie na swoich ramionach. Podniósł wzrok i odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył przyjaciela.
- Navan...
- Stało się coś? - spojrzał z niepokojem w rozszerzone źrenice chłopca.
- Nic... nic takiego... - lęk ustąpił nagle miejsca zagniewaniu - Znów nie przyszedłeś!
- Ale... właśnie do ciebie idę... - Navan uśmiechnął się z zakłopotaniem
- Kłamca ! Nie wykręcisz się teraz. Idę po prowiant dla Cassiara. Jest strasznie roztrzepany. Idziesz ze mną. - stwierdził kategorycznie. Navan westchnął i ruszył za chłopcem. Przez chwilę szli w milczeniu.
- Navan...
- Tak?
- Za trzy dni kończę szesnaście lat.
- ... wiem.
- Na pewno nie zaczniesz ofensywy do tego czasu.
- ...
- Powinienem się przenieść do oddziałów szturmowych. - Lais pchnął drzwi i wszedł do środka
- To za wcześnie.
- Dlaczego?
- Najpierw powinieneś się przygotować. - Navan oparł się o ścianę i starał się nie patrzeć na chłopca
- Dobrze wiesz, że biorę taki sam udział w ćwiczeniach jak inni. - otworzył drzwi szafy i przejechał palcem po krawędzi półki.
- Nie o tym mówię.
- O tym... o tym też myślałem. - chłopiec schylił głowę
- Lais...
- Proszę cię, nie przerywaj mi. Dobrze wiem na czym to polega. - przyklęknął i powoli zaczął wrzucać jedzenie do worka.
- Lais nie widziałeś nigdy...
- Czego? Jak myślisz, kto się zajmuje szpitalem? MY. Bardzo słusznie, to się chyba nazywa oswajanie z wojenną rzeczywistością, w wieku 16 lat już trudno nas zszokować. Czego jeszcze nie widziałem? Krwi? Ran? Konających? Navan tam codziennie słychać tylko jęki, krzyki, rozpaczliwe błagania. O śmierć albo o życie. Wcale nie chcę walczyć. Nie chcę zabijać, krzywdzić innych ludzi. Ale to nie byłoby uczciwe wobec tych, którzy są w moim wieku i walczą. Nie możesz mnie osłaniać.
- Mogę. Jesteś jedynym dziedzicem Arree i Rven, nikt nie odmówi mi racji.
- Navan, czy ty się słyszysz? Od kiedy myślisz w ten sposób? Przecież to tylko władza. Było wielu ważniejszych ludzi, których nie chroniłeś. Ojcowie, mężowie, jedyne dzieci. Skoro tacy ludzie muszą walczyć, to jakie ja mam prawo, żeby się ukrywać?
- To, że ty również będziesz cierpiał w niczym im nie pomoże.
- Nie mogę tak po prostu przed tym uciec. Nie umiem. Poza tym... - urwał i wyszeptał cicho - Wolę chyba iść tam, niż znów zostać tutaj i bać się o ciebie.
- Lais...
- Tak, to ci nie przyszło do głowy, prawda? - zaśmiał się ironicznie, zaczęły mu drżeć dłonie i owinięcie chleba w papier stało się nagle bardzo trudne.
- Posłuchaj... - Navan klęknął obok niego i wyjął mu wszystko z rąk, zastępując go. - Jestem doświadczonym dowódcą. Nie tak łatwo mnie pokonać. Nie tak łatwo mnie zabić.
- Wiem, że ja i tak ci nie pomogę. Ale chcę, żebyś zabrał mnie ze sobą. - Lais wstał i sięgnął po owoce z górnej półki.
- Dopóki mogę cię chronić, będę to robił. - głos Navana zabrzmiał bardzo sucho, choć przecież za tymi wyrazami kryła się cała miłość, jaką czuł do tego delikatnego chłopca. Wyprostował się i oparł o zamknięte skrzydło szafy. Zacisnął usta.
- Nie będę się zasłaniał swoim pochodzeniem. Zresztą nie chcę, żebyś znów miał przeze mnie kłopoty.
- O mnie nie musisz się martwić.
- Tak, oczywiście. - gorzko uśmiechnął się chłopak - Tylko, że ja nie umiem. Navan, do diabła ! Ja nie jestem żadnym bohaterem! Nie jestem jakimś cholernym straceńcem! Ja się boję, rozumiesz! Boję się tak bardzo, że nie wiem, jakim cudem zdołałem cię o to prosić. Przecież ja nie chcę umierać. Boję się... boję się śmierci... i tego co jest po niej. Ale nie mogę tak po prostu unikać odpowiedzialności, tylko dlatego, że jestem tchórzem!
- Wcale nie jesteś tchórzem. - wyszeptał mężczyzna. Nie umiał. Zwyczajnie nie umiał być wobec niego zimny. Zresztą w jaki sposób? - Widzisz... ja... bardzo się o ciebie boję. Nie chcę cię stracić. Dlatego...
- Ja też się o ciebie boję. - przez chwilę bawił się kilkoma owocami i kolejno wrzucał je do worka. - Ale nie wymagam, żebyś rzucił wszystko i został ze mną.
- Wiem. - wykrztusił przez ściśnięte gardło. - Pojedziesz z nami.
- W porządku. - chłopak uśmiechnął się, podrzucając w ręce owoc - Chcesz jabłko? - spytał nagle. Navan spojrzał na niego zaskoczony. Chłopiec patrzył na niego ze zdziwieniem, ale niemal natychmiast w jego oczach błysnęło zrozumienie. Cofnął się trochę, a jego twarz oblała się szkarłatem. Navan nie umiał już nad sobą zapanować.
- Nawet nie wiesz jak bardzo... - wyszeptał chrapliwie i obejmując drżącego chłopaka ramieniem, wycisnął na jego ustach mocny pocałunek.
"Co ja robię..." - ostra błyskawica przedarła jego umysł i poczuł ogarniające go przerażenie, ale w tej samej chwili chłopiec odwzajemnił jego pocałunek i nie był już w stanie myśleć o niczym innym. Wsunął język w rozchylone wargi Laisa i zupełnie zatopił się w pocałunku...