Czemu właśnie ty... 21
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 23:15:52
Rozdział XXI




Tak, obcowanie z literaturą może się różnie skończyć. W moim przypadku skończyło się zakupami. Tomek jak zwykle oświadczył, że jest bardzo zmęczony i że to ja powinienem zrobić śniadanie, po czym stwierdził, że nie zamierza po raz szósty w tym tygodniu jeść kanapek z serem i wysłał mnie do sklepu.
- Wróciłem. - oznajmiłem od progu, mając nadzieję, że nadałem swojemu głosowi ton wystarczająco dobrze oddający ogrom mojego poświęcenia.
- Fajnie. - zgodził się z głową już w siatce, szybko wyciągając paczkę tostów i jogurt. - Zjem po drodze. - chwycił klamkę.
- Zaraz, a ty dokąd?
- Ym, muszę iść z Ewą na zakupy... Obiecałem.
- Po co?
- Szkolny zwyczaj. Kilka dziewczyn zbiera się na kupkę i biegają po sklepach. Nie dostosujesz się i masz przerąbane. Sęk w tym, że moja siostra jest, jak zapewne już zauważyłeś, nietypową kobietą i nie cierpi robienia zakupów. Po pół godzinie jest tak wściekła, że jej język zaczyna przypominać chili, co kończy się "śmiertelną obrazą" między nią a tymi niewiastami. Więc każe mi chodzić ze sobą, bo one wtedy są tak zajęte mną, że nie zauważają jej wściekłości.
- CHWILA. Chcesz mi powiedzieć, że idziesz tam, żeby dawać się molestować nastoletnim fankom?
- Mniej więcej.... Eeeeeej! - wyraźnie się ucieszył. - Ty jesteś zazdrosny!
- Nie jestem.
- Jesteś!
- Nie.
- Tak!
- Nie.
- Tak, tak, tak! - roześmiał się i pocałował mnie. - Całkiem niepotrzebnie. Kocham cię jak wariat. Mogę wrócić późno. Pa.
I poleciał. Spoko. Kocham samotne soboty. Dawniej zadzwoniłbym sobie po kogoś, ale teraz wolę nie ryzykować. Dentysta kosztuje.
Westchnąłem, zjadłem śniadanie w ponurym nastroju, obejrzałem w telewizji jakiś idiotyczny serial i rozejrzałem się po mieszkaniu.
W pierwszej chwili nie wiedziałem o co chodzi. Przemeblowanie? Pomyliłem dom? Ściany mają inny kolor?
Po pięciu minutach do mnie dotarło - Tomek zrobił tę dziwną rzecz zwaną porządkiem.
Hm.
Niecierpliwy człowiek. Kiedyś bym posprzątał.
Tak myślę...
Z jednej strony fajnie - zapomniałem, że tu tyle miejsca. Z drugiej strony.... Kiedy Tomek sprząta............
Bez niego już nigdy tu nic nie znajdę....
Westchnąłem melancholijnie i już miałem znów opaść na fotel, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Czegoś zapomniał, smarkaczu? I kto ci w ogóle pozwo...
- Cześć...
Za drzwiami stał mój brat. To z całą pewnością musiało być przewidzenie.
Podniósł powoli wzrok i spojrzał mi w oczy.
Halucynacja stawała się coraz bardziej bezsensowna. Mój brat nie patrzył na mnie jak na nędznego robaka. Mój brat patrzył na mnie jakby się mnie bał.
- Ka... Ka... Kamil? - wykrztusiłem w końcu niezbyt inteligentnie. Ale właściwie to miałem solidne podstawy by sądzić, że to tylko: jego sobowtór/jakiś kosmita w niejasnych celach podszywający się pod mego brata/moja halucynacja.
- Mam sobie pójść? - zapytał, znów spuszczając wzrok
- Gdzie? Do Warszawy? - tym szczerym zdziwieniem kontynuowałem kompromitowanie mojego intelektu. Spojrzał na mnie z lekką konsternacją (Wcale mu się nie dziwię...). - To znaczy... Wejdź.- otrząsnąłem się w końcu. - Ale... e... Co tu robisz? Nie masz... no tego... lekcji?
- W sobotę? - wolę nie precyzować jego wyrazu twarzy.
- A no tak... Tak... tak............ E.... ymm... ee.... Napijesz się czegoś? - spytałem w końcu radośnie.(nie ma to jak znaleźć odpowiednio banalny i bezpieczny temat). Teraz kojarzyłem szybciej, więc zorientowałem się od razu, że zaraz nastąpi cios.
- Może jeszcze porozmawiamy o pogodzie. - prychnął. I nagle znów podniósł do mnie ten szokujący, przestraszony wzrok, natychmiast ponownie wpatrując się w mój parkiet. - To znaczy... Ja... Jak bym mógł...
Zamrugałem oczami. Szczęście, że na mnie nie patrzył, bo upewniłby się, że ma za brata najprawdziwszego idiotę. Spojrzałem na jego drżące dłonie. Drżące dłonie?! Kamil i drżące dłonie? Kamil i jakiekolwiek drżenie? Czy my...
Czy my jakoś dziwnie cofnęliśmy się w czasie?
Podszedłem do niego i podniosłem jego twarz do góry.
- Kamil... co się dzieje? - spytałem niepewnie. Podniósł powieki i uśmiechnął się słabo.
- Nic... pić mi się chce, w pociągu suche powietrze, ogrzewanie, w końcu zimno...
- O pogodzie, tak? - uniosłem brwi. Wow, pierwszy raz zyskałem przewagę w takiej bitwie.
Kamil znów schylił głowę.
- Postarajmy się... porozmawiać... normalnie... dobrze? - wyszeptał cicho - Proszę...
Przełknąłem ślinę. Nie ma żadnej bitwy. Przeciwnik zwiał z pola walki. Wygrywam walkowerem. Tylko że tam gdzie powinien stać mój wyrachowany i błyskotliwy przeciwnik, stoi mój młodszy brat niewidziany kilkanaście lat, dokładnie taki, jakbym przed chwilą pozwolił sobie na kpiny z jego dziecinnego paplania na jakiś bzdurny temat albo wykopał jego zabawki z mojego pokoju, mówiąc, żeby się koło mnie nie plątał. Zawsze tak łagodziłem takie konflikty, więc nic dziwnego, że odruchowo pogłaskałem tą schyloną głowę, tylko... o Boże, kiedy ja się na to ostatni raz odważyłem?
Oczy znów się na mnie podniosły. Ledwo jakoś zdążyłem się oswoić z tym lękiem, a tu dla odmiany jeszcze bardziej szokujący łagodny uśmiech.
- Chyba naprawdę sobie poszedł... - powiedział cicho
- Kto? - też mówiłem cicho, jakby... jakby nie wiem co.
- Demon...
- To... ja... - nie, tylko nie gadanie o demonach, wystarczy, że u mamy to musiałem znosić. - Zrobię ci kawy! A tak, ty nie lubisz kawy, herbaty, tak, herbaty! - rozpaczliwie rzuciłem się w kierunku kuchni i w totalnej desperacji stwierdziłem, że tu też panuje porządek. Klnąc w duchu zacząłem histerycznie przeszukiwać szafki.
- Słuchasz takiej muzyki? - usłyszałem jego zdziwiony głos. Musiał zobaczyć rozwalone na stole płyty. Zapamiętać: Ktoś dziś wieczorem zostanie brutalnie pobity.
Swoich rzeczy to mu się nie chce poskładać.
- To Tomka. - mruknąłem. Wciąż nie mogłem znaleźć tej cholernej herbaty. Sprzątający Tomek to rzecz potworna.
- A kto to jest?
- Mój chłopak. - znalazłem herbatę i odwróciłem się w jego stronę. Wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami.
- Twój co?
- Chłopak. No co? To nienormalne? Niemoralne? Może zboczone?
- Przestań, przecież nic takiego nie mówię. - spojrzał na mnie z wyrzutem. - Po prostu nie wiedziałem, że... W końcu zawsze miałeś pełno dziewczyn.
Widziałem ten niemy żal w jego spojrzeniu. Zawsze się tak kończyło. Próbowaliśmy rozmawiać, a potem któryś z nas zaczynał atakować i wszystko trafiał szlag. Ale dawno już nie widziałem tego rozżalonego spojrzenia. I dlaczego właściwie tak na niego napadłem? W końcu miał rację, zawsze widział mnie tylko z dziewczynami.
- Kamil, czy ty byłeś kiedyś zakochany?
- Ja? - zaczerwienił się - Nie wiem... ja...
- No, którąś z tych dziewczyn, Agę, Magdę, Aśkę, Paulę, Anitę, Milę... Kochałeś którąś tak naprawdę?
- Nie.
- Co za pewność. - roześmiałem się - To się chyba nazywa cynizm.
- A ty oczywiście kochałeś wszystkie swoje dziewczyny. - znów ta pretensja w oczach.
- Nie. Żadnej nie kochałem. Ani żadnego chłopaka. Bo miałem już kilku przed Tomkiem.
- O co ci właściwie chodzi?
- Chcę wyjaśnić coś tobie i sam to zrozumieć. Powiedz mi... jak to jest, że nagle kogoś kochasz i już nie umiesz żyć bez tej osoby? Tak... jakby nagle stała się częścią ciebie, zabierając w zamian fragment twojej duszy.
- Nie wiem. - uśmiechnął się do mnie. - Ale to chyba polega właśnie na tym, że nie można tego zrozumieć. Po prostu zaczynasz kochać. I nic innego się nie liczy.
- I ty twierdzisz, że nigdy nie byłeś zakochany?
- Och, ja jestem geniuszem. Umiem wyrażać błyskotliwe sądy bez najmniejszego doświadczenia praktycznego.
- Aha. A powiedz mi w takim razie. Czy kiedy zaczynasz już kochać, ma jakiekolwiek znaczenie, czy kochasz chłopaka czy dziewczynę?
- Myślę, że tak naprawdę nie ma. Ale dla niektórych ma. Na przykład dla...
- Ojca?
- Na przykład. - podszedł do lustra w przedpokoju.
- To niech nie wie. A jak się dowie i tak nie zdoła nic zmienić. - bawiłem się przez chwilę pomarańczą, a potem wrzuciłem ją do koszyka. Stanąłem w drzwiach kuchni i spojrzałem na niego.
- Skąd wiedziałeś... że... że Tomek cię kocha? Że dla niego nie ma znaczenia to, że jesteś mężczyzną?
- Zorientowałem się, kiedy poczułem jego język w gardle. - zażartowałem. - On jest bardzo bezpośredni.
- A co byś zrobił gdyby nie był taki bezpośredni?
- Sęk w tym, że najpierw zaczęliśmy ze sobą sypiać, a dopiero potem zorientowaliśmy się, że chodzi o coś więcej. - zachichotałem.
- No tak. - westchnął - Zapomniałem z kim rozmawiam. Ale to nie zawsze jest takie proste...
- Ejże... - stanąłem za nim i objąłem go ramionami, opierając brodę na jego ramieniu. Przyjrzałem się odbiciu jego zamyślonej twarzy. - Na pewno interesujesz się tym wyłącznie teoretycznie?
Twarz w lustrze pokryła się ciemnym rumieńcem. I właśnie w tym momencie otworzyły się drzwi i wleciał przez nie Tomek.
- Już je... - spojrzał na nas ze zdziwieniem. A potem w jego oczach pojawiła się wściekłość w najczystszej postaci.
Aniołek z prawej strony przynudzał coś o szybkim wyjaśnieniu sytuacji. Ale zawsze byłem w lepszej komitywie z diabełkiem z lewej strony, więc łatwo dałem mu podkusić się do złego.
- Cześć, kochanie. - powiedziałem, całując Kamila w policzek. - Miałeś wrócić późno...
Tomek z pewnością planował wyrzucenie mnie przez okno i zrzucenie Kamila ze schodów, ale mój braciszek zręcznie wywinął się z uścisku.
- Mam na imię Kamil, jestem jego...
- Bratem. - dokończył Tomek, najwyraźniej odpuszczając sobie element planu związany ze schodami, ale wciąż poważnie zastanawiając się nad realizacją jego części związanej z oknem.
Nadszedł zapewne jakiś front atmosferyczny, bo odniosłem wrażenie, że w moim przedpokoju zaczynają się nagle zbierać dość burzowe chmury, a pioruny dające się dostrzegać w okolicy dwóch fragmentów czarnego, sztormowego nieba, niezbyt pomyślnie rysowały moją najbliższą przyszłość, kiedy nieoczekiwanie z promiennym i niewinnym uśmiechem nadeszło wybawienie.
- No to co będzie z tą moją herbatą?



No i nie ma go.
Nie ma.
I jakby to była moja wina, że Kamil to rozwydrzone dziecko zupełnie się nie przejmujące moimi poleceniami, oberwałem od mamy takie mycie głowy, że do tej pory mam szum w uszach.
Prawdę mówiąc - sam się martwiłem. Nie byłem pewien co mu tak dokładnie strzeliło do głowy i na jak długo zniknął i mimo pewnych podejrzeń, wolałem się w to nie wgłębiać, unikając dalszego stresu.
W ogóle starałem się nie myśleć o Kamilu.
Nie myśleć o Kamilu, dobre sobie.
Jakby to było w ogóle wykonalne.
Kamil... Kamil. Właściwie to nie muszę myśleć nic konkretnego, łapię się na tym, że myślę po prostu Kamil, Kamil, Kamil, Kamil.... Nic poza tym. To zaczyna być niepokojące. Jaki sens jest w takim machinalnym powtarzaniu imienia? Ale jakoś dziwnie nie miałem wpływu na swoje myśli.
Właściwie.... to nawet dobrze, że teraz na trochę zniknął. Mogę sobie to wszystko poukładać w głowie. Przy nim musiałem mieć więcej siły niż to było w ogóle możliwe. Za to teraz, kiedy ta delikatna, wciąż tak złudnie dziecięca twarz, nie trwa przy mnie, wymagając nadludzkich sił, spokoju i ciszy, mogę sobie być nawet gówniarzem, mogę sobie nawet lekko panikować.
Bo ja nie wiem tak naprawdę co powinienem zrobić. Jakimś cudem już udało mi się mu pomóc. Sam tego nie rozumiałem. Ale to nie znaczyło przecież, że rozumiem co dalej...
Na razie starałem się.... zrozumieć chociaż.... teraz, gdy wiem już to wszystko.... zrozumieć te wszystkie dziwne rzeczy, które się wydarzyły.... i to.... jaki właściwie jest Kamil...
Teraz przynajmniej wiem skąd brały się te dziwne spojrzenia. Dlaczego czasem tak gwałtownie reagował na kilka nic nie znaczących słów. Nic nie znaczących dla mnie, bo dla niego....
Biedny dzieciak... Dzieciak?... Sam nie wiem. Kiedy mówił o tym wszystkim to... zupełnie nie wiedziałem, jak to właściwie jest. Wydawał mi się tak dorosły i tak bardzo przypominał dziecko. W tym samym błysku, w tej samej chwili. To nie jest sprawiedliwe, żeby on wszystko pamiętał tak dokładnie, żeby w ogóle o tym wiedział...
A może gdyby nie wiedział, byłoby jeszcze gorzej? Chciałbym...
- Marek, kolega do ciebie. - huknęła mi nad uchem wciąż obrażona na mnie mama.
- Co za kolega? - zdziwiłem się. - To ja mam tu coś takiego?
- Przyszedł do ciebie i jest płci męskiej, jak mam go nazwać, koleżanką? - warknęła.
- Przestań się już złościć, co? - westchnąłem.
- Czy ja się złoszczę? Po prostu uważam, że w twoim wieku mógłbyś być choć trochę bardziej odpowiedzialny. - odwróciła się gwałtownie. - A ty dlaczego nie wchodzisz?
- Już idę, proszę pani.
No nie, Majat... Nie zniosę kolejnego mycia głowy....
Z przeraźliwie szerokim uśmiechem od razu po wejściu niepostrzeżenie wbił mi łokieć w okolice żołądka; dalszej jego przemowy w stosunku do mojej mamy nie słyszałem z uwagi na gwiazdy, które ni stąd nie zowąd zaczęły latać po pokoju, rozpraszając moją uwagę.
- Młody, ja cię chyba... - wykrztusiłem dopiero wtedy, kiedy mama znikła w kuchni.
- Ty, ile lat ma twoja mama? - zignorował moją wstawkę.
- A co ci do tego?
- Nic, jeszcze wcale, wcale... - wychylił się i zajrzał do kuchni.
- Bo jak cię zaraz...
- Dobra, bez nerwów, co ci strzeliło do głowy, żeby go gdzieś puszczać skoro był chory?
- Yyy... - ja potrzebowałem nieco dłuższej chwili na zmianę tematu.
- Co, yyyy, co ja Aneczka jestem? Co to ma znaczyć? - umieścił mi komórkę tuż przed oczami.
"Hej, nie będzie mnie dziś, musiałem wyjechać"
Krótko i zwięźle; to jednak pocieszające, że Kamil nie traktuje innych lepiej niż mnie.
- To co napisane. Ja nic więcej nie wiem.
- Jak to nie wiesz? A kto ma wiedzieć? To ty go widziałeś ostatni, to u ciebie chorował, czy wy rozmawialiście?
- Mógłbyś wolniej przestawiać zwrotnice? - zasugerowałem. - O czym?
- Jak to o czym do ciężkiej cholery! O... wiesz o czym. - skończył nagle spokojniej.
- Tak.
- N... naprawdę? Ale chyba... Ech... - machnął ręką. - Po co ja tu w ogóle przychodzę. Z tobą nie można się dogadać.
- Wiesz co? - straciłem cierpliwość. - Mam powoli dość twojego stylu wypowiedzi. Nigdy nie powiesz, o co ci chodzi, a potem zawsze się wściekasz, a to w końcu ja mam te ciągłe kłopoty, więc...
- Ta, jasne... - siadł i oparł ręce na stole - I tak się skończy na tym, że wy przejdziecie przez to wszystko płynnie i bez wstrząsów, a tylko ja się będę stresować.
- Przez co, dziecino?
- Już ja wiem przez co. Jesteście jak dzieci. Żaden... do diabła z wami....
- Posłuchaj...
- Czy on ci powiedział... Na pewno ci powiedział. - zmrużył oczy wpatrując się we mnie intensywnie. - I jeszcze bardziej pewne, że nie wszystko.
- Przestań tak na mnie patrzeć, bo czuję się jakbyś wiedział nawet, co jadłem na śniadanie. To irytujące.
- Starszy brat mojego ojca był agentem bezpieki. - przeciągnął się, ziewając. - Pewnie mam to po nim.
- Starszy brat twojego ojca?
- Widziałem go ze trzy razy w życiu. - wzruszył ramionami. - Głupio mi mówić "wujek" o kimś, kogo prawie nie znam.
- I kim on jest teraz? Mafiosem?
- Dentystą. - ziewnął znów.
- Den... Fajnie.
- No. Nie lubią się z tatą i dlatego prawie nie utrzymują kontaktów. Pożarli się w podstawówce o dziewczynę i tak im zostało.
- W podstawówce? Trochę się w nich wdałeś...
- E, nie. Ojciec się z tą dziewczyną ożenił.
- I...
- To moja matka.
- Nieźle.
- No. - ziewnął.
- Coś ty taki niewyspany?
- Zosieńka. - wyjaśnił rzeczowo. - Ja z nią chyba będę musiał zerwać.
- Dlaczego?
- Każdy facet - nawet ja - ma jakieś ograniczenia. Kobiety rzadziej. A Zosieńka... Ta dziewczyna nie wie co to zmęczenie.
- Czy ja dobrze rozumiem? Chcesz z nią zerwać, bo za często chce uprawiać seks?
- No. - pokiwał głową i roześmiał się. - Nie, tak serio, to nam notowania spadły. Cóż, nie mam szczęścia w miłości.
- Jeśli zawsze będziesz się kierował rankingami w wyborze dziewczyny, to nigdy nie będziesz go miał.
- No... to było głębokie... Cóż, ja jestem za bardzo wtopiony w tutejszy rytm życia. Zresztą w czołówce zazwyczaj są najlepsze laski, więc...
- Wszystkie kobiety traktujesz tak instrumentalnie?
- Tak.
- Seksista?
- Tak.
- Biedak. Skończysz jako pantoflarz.
- Dlaczego?
- Znam życie.
- Jesteś starszy dwa lata.
- Ale znam życie, a ty swoje cukrowane pudełeczko, jak cała ta wasza elitka.
- Szkoda.
- Co szkoda?
- Że jesteś taki cholernie mądry tylko w cudzych sprawach.
- Znowu zaczynasz. Powiesz mi w końcu, o co chodzi w tych twoich głębokich, jak Rów Mariański, uwagach?
- Tak. Chodzi o to, że niedługo zwariuję, bo jestem na tyle głupi, że stresuję się nie swoim interesem, a twój egzocentryczny rozsądek nie ułatwia mi w tej sytuacji życia.
- Przykro mi. Nie zrozumiałem.
- No właśnie, Marek, no właśnie...



Stało się to, co najgorsze. W najbardziej przerażających koszmarach nie mógłby się wydarzyć aż tak czarny scenariusz.
To potworne. Zbyt potworne, żeby mogło być prawdziwe. Moje życie stanie się piekłem. Nie będę już miał nawet chwili względnego spokoju, nie mówiąc już o choćby minimalnym poczuciu komfortu i bezpieczeństwa. Odtąd będę musiał uważać na każde swoje słowo, każdy gest, wszystko. Wszystko przepadło. Stało się.
Mój chłopak i mój brat z miejsca się polubili.
Rozsiedli się w fotelach z pozą zblazowanych turystów, wysługując się mną jak lokajem i od niechcenia mnie obgadując.
Krew mnie zalewała.
Powoli, ale systematycznie.
- Jak ty z nim wytrzymujesz? - Kamil westchnął pod adresem Tomka, przyglądając mi się melancholijnie.
- Nie jest łatwo, ale się staram. - zachichotał mój mały szatan.
- Żebyś się nie przemęczył. Możecie poczekać z obgadywaniem mnie, aż wyjdę? - warknąłem, ale najwyraźniej mnie zignorowali.
- Dobra, ja tam nie wiem... - Kamil od niechcenia rzucił we mnie szklanką, którą ledwo złapałem. - Kochasz go albo i nie... Ale ty naprawdę go lubisz?
- Orgasmically.... - szeroko uśmiechnął się Tomek.
- Zachowuj się. - syknąłem.
- Łukasz, ja nie jestem twoją sześćdziesięcioletnią ciotką. - parsknął Kamil. - Będziesz tak trzymał tę szklankę, czy ją umyjesz?
- Słuchajcie no... - zirytowałem się.
- Dzwonek do drzwi. - poinformowali mnie spokojnie. Zmełłem w ustach cisnący się natłokiem grad przekleństw i z grobową, nie wróżącą nic dobrego natrętowi miną, udałem się do przedpokoju.
- Grzesiek...... - jęknąłem z bólem najczystszej postaci. Tylko tego mi brakowało do pełni szczęścia.
- Też się cieszę, że cię widzę. - roześmiał się i minął mnie, ignorując postawę, jaką przyjąłem( wykorzystując brytyjskie pochodzenie prababki), a która chyba dość wyraźnie stwierdzała "My home is my castel" i uprzejmie dodawała jeszcze z serca "Fuck off."
No cóż, nie można wymagać, żeby każdy znał języki obce.
- Postanowiłem do ciebie wpaść.... - kontynuował, pewnie zmierzając w stronę salonu. - Bo ostatnio nigdzie cię nie można dopaść. Ja wiem, że twój Tommy jest bardzo absorbujący, ale.... - urwał i zastygł w drzwiach. - O.... o raju......... Ja nie wytrzymam....
- Cześć, pomyleńcu. - usłyszałem beztroski głos Tomka i nieco spokojniejsze powtórzenie z pominięciem pomyleńca w wykonaniu Kamila.
- Ja nie wytrzymam.... - obstawał przy swojej wersji Grzesiek. - Pięciu tańczących kankana biskupów....
Wyobraźnia Grześka na chwilę wstrząsnęła mną do tego stopnia, że nie byłem w stanie nawet rozważyć sensowności jego uwagi.
- Co? - łagodnie i uprzejmie spytał Tomek, dzięki siedemnastu latom towarzystwa siostry bliźniaczki odporniejszy na wstrząsy.
- Pięciu tańczących kankana biskupów.... By mnie tak nie powaliło....... - wykrztusił. - TY! - wrzasnął nagle pod moim adresem.
- Tak? - westchnąłem.
- Pogadamy? - spytał, brutalnie wrzucając mnie do kuchni.
- Dlaczego tak nieśmiało? - mruknąłem. Tymczasem Grzesiek wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem zaprawionym szokiem.
- Pięknie. - wyrzucił z siebie w końcu. - To mnie zawsze zbywasz, nawijasz o jakiejś wierności, ale sam sobie wziąłeś drugą zabaweczkę.
- Kamil to mój brat. - warknąłem.
- Brat? - wyraźnie się ucieszył. - Poważnie? Super, to znaczy, że mogę go sobie wziąć?
- To nie jest rzecz do cholery! - wrzasnąłem.
- Tak? A powiedziałeś "to". - zachichotał. - Wyluzuj, tak znowu bardzo go nie zużyję...
- Grzesiek.... - wycedziłem, chwytając go za koszulę. - Tkniesz mojego brata, a pokroję cię, posolę i zakopię na pustyni.
- Brzmi interesująco. - parsknął i wyślizgnął mi się z rąk, wracając do salonu.
- O co poszło? - melancholijnie spytał Tomek.
- Ach, Wellington jak zwykle przesadza.
- Grzesiek.... - wysyczałem, wchodząc za nim.
- Cicho, cicho.... - machnął w moją stronę ręką i z olśniewającym uśmiechem siadł podejrzanie blisko Kamila. - Cześć koteczku....
Znałem go wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że po takim stwierdzeniu zazwyczaj nie umie zbyt długo utrzymać rąk przy sobie, ale kiedyś znałem swojego brata wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że nie potrwa długo i aktualny natręt poczuje się jak najnędzniejszy robak w najmarniejszym prochu, ale, podkreślam, było to kiedyś, bo to czego dziś doświadczyłem zachwiało moją wiarę w cokolwiek istniejącego na ziemi.
Tymczasem jak zwykle pewny siebie Grzesiek rozmarzył się już na tyle, że nie przerywając swej tradycyjnej przemowy zaczął przechodzić od słów do czynów; Tomek spojrzał na mnie z zainteresowaniem, jak naukowiec badający reakcję jakiegoś aksolotla, ale wobec tego, że brwi Kamila zaczynały się już powoli unosić, siadłem sobie spokojnie, tłumiąc kpiący uśmieszek ku wyraźnemu zaintrygowaniu mojego naukowca, a tymczasem niczego nieświadomy Grześ był już zupełnie pewny swego i nawet już chyba nie zauważał naszej obecności, gdy nagle jeden drobny gest przeważył szalę i jedno mistrzowsko lodowate spojrzenie w jednej chwili zmusiło go, mimo pewnego zaskoczenia, do potulnego klapnięcia z powrotem na kanapę.
A jednak profesor Lichniak miał rację. W przyrodzie zawsze istnieje jakieś constans.