Czemu właśnie ty... 15
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 23:09:43
Rozdział XV



Dzisiaj od rana bardzo brzydki pomysł mnie gnębi... jego źródło jest w szatni... w pewnym jej elemencie składowym... w pewnym zabudowanym, nieużywanym boksie.... w pewnym boksie z urwanym kawałkiem ścianki... w pewnym boksie do którego mam klucz, którego nie oddałem po zakończeniu epoki moich prac społecznych z racji opinii wandala...
Więc w gruncie rzeczy Kamil sam jest sobie winien, gdyby nie jego gierki, to bym tego klucza nie miał.
No nie, nie... albo... nie. Moja opinia w oczach mojej mamy i tak się już do tego stopnia zdewaluowała, że.... No ale skąd miałaby wiedzieć... Z moich oczu, w tym to ona jest, cholera, dobra... Zawsze wie, że "coś" zrobiłem.
No to wolałem już w ogóle nie wchodzić do tej szatni... Tylko, że woźna-demon, jak to było do przewidzenia, dorwała mnie na schodach i wygrażając miotłą zagnała z powrotem. Wcale mi nie wstyd, że uciekłem, wczoraj widziałem, jak uciekał przed nią Musiał, który (oczywiście z roztargnienia) zapomniał przebrać buty. Tak, tak. Tu nawet oni, nawet i dyrektor o krwiożerczej opinii są niczym wobec woźnej. Nawet rodzice, ci multimiliarderzy i poniżej, potulnie wdziewają woreczki. O przepraszam. Z jednym wyjątkiem. W pojedynku woźna-demon contra władca mrozów, zdecydowanie prowadzi ten ostatni. Taszycki senior jest jedyną osobą, z którą woźna-demon nie ma nawet odwagi polemizować. Nie mam pojęcia na czym polega fenomen tego człowieka.
A więc zmierzmy się z przeznaczeniem. A dokładniej z boksem...
O tak, bardzo chciałem zobaczyć, jak on z tego wybrnie. Ale to nie jest powód do podsłuchiwania. Marek, to NIE JEST powód do podsłuchiwania. Okazja czyni złodzieja, a stąd mogę świetnie wszystko słyszeć i widzieć, samemu nie będąc widzianym. Kamil ma rację, uwielbiam podsłuchiwać. Ale to jego wina... jak mam się czegoś o nim dowiedzieć, skoro wciąż coś przede mną ukrywa?
Tak, tak, każda wymówka jest dobra, a prawda jest taka, że mój charakter się wypacza. Ale co ja na to poradzę... Jak to się mówi, jakiegoś mnie, Panie Boze, stworzył, takiego masz. A ja chcę wiedzieć, jaki naprawdę jest mój Kamil. Chcę wiedzieć o nim wszystko, chcę go w końcu zrozumieć, chcę wiedzieć, co jest dla niego ważne, chcę wiedzieć, dlaczego on wciąż coś ukrywa. Wiem o nim tak mało... Prawie o sobie nie mówi, czy to możliwe, że naprawdę nikt nic o nim nie wie?
Nie, ale to nie jest powód, żeby... I pokarało. Teraz już nie wyjdę i nie zgłębiam, czy dlatego, że nie chce mi się tłumaczyć, czy dlatego, że przeszedłem na makiawelizm.
Kamil wszedł, kiwnął głową komuś na korytarzu i zamknął za sobą drzwi. Westchnął i odsunął rękę od policzka.
O MATKO BOSKA.... Wczoraj myślałem, że trochę przesadziłem, ale dziś widzę, że wylądowałem na księżycu, mając jechać do Lwowa. Niemal czarny siniec ciągnął się od ust aż do lewego ucha. Ja naprawdę nie umiem się kontrolować...
- Dobry Boże... - przez drzwi wleciała Anka i zderzyła się ze swoim głęboko zamyślonym eks. - Skąd żeś to cudo wytrzasnął?
- Och, nic takiego... - roześmiał się z zakłopotaniem - Zamyśliłem się i nie zauważyłem drzwi.
- Może bym i uwierzyła, bo ostatnio zajmujesz się głównie zamyślaniem, ale niedawno wrobiłeś mnie w związek z bokserem, więc powiem ci, że te drzwi mają niezgorszy prawy sierp.
- Możliwe... - uśmiechnął się niepewnie - Co ty robisz?
- Cicho siedź. - powiedziała, rozsmarowując mu coś delikatnie na twarzy. - Zakładam, że nie chcesz wywoływać sensacji. Podkład extra strong. Umiejętnie zastosowany nie zostawia śladu.
- Używasz takich rzeczy? - zachichotał - A ja sądziłem, że to naturalna cera...
- Zamknij się, bo ci na zęby z tym wjadę. Wypryski zdarzały się nawet kochankom romantycznym. Poeci przemilczeli to z grzeczności. No i kilka razy wywaliłam się na rowerze. To hit sezonu. Kosztuje majątek, ale jest zabójczo skuteczny.
- A to co ma znaczyć? - wyrósł za nimi podejrzliwy Paweł Lisowski - O w morrrrdę...
- Nie wyrażaj się. - warknęła Anka.
- Nie wyrażam się, ja tylko.... - umilkł spiorunowany jej spojrzeniem - Co ci się stało? Godziliście się z Jarkiem?
- To dopiero przede mną... - westchnął.
- Ahaa... Anka, a dużo ty masz jeszcze tego make-up'u?
- Dużo. Ale oni to załatwią kulturalnie. PRAWDA, Kamil?
- To było pytanie retoryczne... - zachichotał Paweł, odstawiając za jej plecami krótką pantomimę pod tytułem "Kobieta-demon".
- Widziałam.
- Ona ma oczy dookoła głowy... - westchnął Paweł - No przyznaj się, gdzieś złapał taki wpie... - spojrzał ze strachem na Ankę - To znaczy... Kto cię tak urządził?
- Drzwi z niezgorszym prawym sierpowym. - mruknęła Anka - Paweł, ty nic nie widziałeś.
- Bawimy się w kontrwywiad? Fajnie, nie robiłem tego od siedmiu lat!
- Nie denerwuj mnie. - precyzyjnie wykonała ostatnie pociągnięcia - Skończyłam. Znaku nie ma - podała Kamilowi lusterko.
- TO CUD ! - Paweł padł na kolana.
- Nie, kotku, to kosmetyka.
- Czego te kobiety nie wymyślą, żeby nas oszukać... - Kamil ze zdziwieniem przyjrzał się swojej twarzy.
- Za chwilę to ci nawet podkład nie pomoże, więc lepiej się zamknij.
Drzwi znów się otworzyły i odtąd bez przerwy już ktoś wpadał. Kamil oparł się o ścianę i rozmawiał z Anią, co chwilę zerkając w stronę drzwi i z każdą minutą coraz bardziej pochmurniał. Ania poszła już, ciągnąc ze sobą Pawła. Zostało pięć minut do dzwonka. Wtedy otworzyły się drzwi i stanął w nich Majat. Był trochę blady, ale raczej spokojny. Ostatni wychodzący mijali go bez słowa, nawet Jasieńczyk przygryzł tylko wargę i z zaczerwienioną twarzą przeszedł obok niego.
Jarek zamknął za sobą drzwi, zauważył patrzącego na niego Kamila, ale zignorował go i spokojnie zaczął przebierać buty. Skończył i zarzucając na ramię plecak, podszedł do drzwi.
- Jarek... - odezwał się Kamil. Jego głos zabrzmiał tak boleśnie, że aż poczułem dławienie w gardle.
- Spadaj, mnie twój splendor do szczęścia niepotrzebny.
- Porozmawiać chyba ze mną możesz... - nadąsał się Kamil.
- Ja nie jestem Wirecki. Nie potrzebuję łaski twojego przyjaciela.
- Znowu zaczynasz? Czego ty od niego chcesz?
No tylko mi nie mówcie, że oni się o mnie pokłócili...
- Swoje zdanie na ten temat już powiedziałem.
A jednak. No po prostu cudownie. Oto kara boska za podsłuchiwanie.
- Nie możesz...
- Nie. Mam jeszcze trochę godności osobistej, choć tobie wydaje się, że jest inaczej.
- Wsadź sobie gdzieś tę godność osobistą!
Tak, to było bardzo inteligentne, Kamil. Jezu, jakie to dziecko jest...
- Nie, dziękuję. Wolę darować sobie ciebie. - odwrócił się i nacisnął klamkę.
- Jarek! - Kamil chwycił go za rękę - Myślisz, że sam bym do ciebie nie przyszedł? Jesteś moim przyjacielem rozumiesz, jesteś ! Przecież mnie znasz, nieraz już gadałem głupoty. Nigdy tak nie reagowałeś.
- Nie zauważyłeś?
- Czego?
- Skreśliłeś mnie wczoraj. Wszyscy się zorientowali i dziś nikt nawet nie odważył się do mnie odezwać.
- Nigdy się nimi nie przejmowałeś.
- Do ciężkiej cholery, czy ty nic nie rozumiesz? Nie chodzi mi o nich, tylko o ciebie! Wczoraj potraktowałeś mnie jak jednego z tych lizusów: Powiedziałeś swoją kwestię Majat, nie przypadła mi do gustu, to koniec twojej kariery, możesz już zapaść się pod ziemię.
- Co ty opowiadasz! Przecież ja...
- Naprawdę tego nie widzisz? Nie widzisz, jak jednym spojrzeniem umiesz niszczyć ludzi? Wszyscy się ciebie boją. Ja nie mam ochoty. - odwrócił się i chciał wyjść.
- Jarek! - krzyknął rozpaczliwie - Nawet jeżeli ja... Przecież nie zrobiłem tego świadomie, nie możesz mnie karać za coś na co nie mam wpływu! Jarek, nie rób mi tego, proszę cię!
- No i co ja mam z tobą zrobić? - uśmiechnął się niewyraźnie - Nie pozwalasz mi nawet odejść z honorem. A trzeba wiedzieć, kiedy się wycofać.
- Bzdura! Do niedawna tylko ty przyjaźniłeś się ze mną ze względu na mnie, a nie na to co mam. Nawet jeśli nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę. Ale to już nie moja wina, spytaj Siekiery, to ci powie, że jestem idiotą i myślę bardzo powoli. To że ja i Marek... że my... przecież to nic nie zmienia... to zupełnie coś innego... - zapatrzył się na swoje buty.
- Wiem. - spojrzał na niego - Chyba nawet wiem więcej od ciebie.
Kamil podniósł niepewnie głowę.
- Jak to... - szepnął po chwili.
- Zwyczajnie. - Majat beztrosko przerzucił plecak przez ramię i pchnął drzwi - Sam mówiłeś, ze wolno myślisz...
- Kretyn... - Kamil uśmiechnął się promiennie - Ty, po gegrze jest matma? Masz zadanie?
- Mam, wasza wysokość. Wczoraj nie raczyło się w swej łaskawości go zrobić? Miało się ciekawsze zajęcia?
- Ciekawsze, nie ciekawsze, daj ten zeszyt pokrako.
- Ależ w tej chwili wasza wysokość.
Jezus Maria. Oni są zupełnie niemożliwi.
Chciałbym tylko wiedzieć... o co tak dokładnie im poszło... To prawda, że ostatnio... mam wrażenie jakbym Jarka... nie wiem... irytował? Zraził do siebie? Martwił? Wiem, że Kamil jest dla niego ważny, ale czy ja robię coś, co w jakikolwiek sposób działałoby na jego szkodę? Nie da się ukryć, że kiedyś wiele razy go zraniłem, ale przecież wtedy zwyczajnie nie umiałem sobie z tym wszystkim poradzić... No a poza tym, on nie miał przecież pojęcia o tym wszystkim, co między nami zaszło... Naprawdę nie wiem....
Nie załamuję się zbytnio faktem, że tak się tym wszystkim zamyśliłem i dochodziłem do tak paranoicznych wniosków, że w końcu, kiedy spojrzałem na zegarek, okazało się, że jest za dziesięć dwunasta. Jeden nieusprawiedliwiony dzień do kompletu, to było akurat to, czego mi było trzeba do pełni szczęścia. Kamil... to nie ja ciebie... to ty mnie sprowadzasz na złą drogę...
No cóż, na lekcje to już właściwie nie było po co iść, więc spokojnie poszedłem do domu. Ledwo zdążyłem zamknąć za sobą drzwi, rozległ się opętańczy dzwonek. Westchnąłem i otworzyłem. Czekoladowe tornado wkleiło się we mnie z miejsca.
- Cześć Kamil. - powiedziałem spokojnie.
- Już wszystko w porządku, nie gniewasz się, prawda?
- O co, o to, że jest w porządku? - parsknąłem i odsunąłem go od siebie. - Poczekaj, ja muszę wrzucić na siebie jakieś inne ciuchy i przynieść z piwnicy kilka pudeł. Obiecałem mamie. Potem spokojnie porozmawiamy, Ok?
- Aha. - obrócił się na pięcie i wleciał do mojego pokoju. Wskoczył na stół i uśmiechnął się do mnie. Jego uśmiech jest bardziej zaraźliwy niż grypa. Pokręciłem tylko głową i zdjąłem koszulę.
- Cholera, gdzie ja dałem swoje ciuchy? - to mi się ciągle zdarza.
- Dziś piątek, więc pewnie są za łóżkiem. - przypomniał. Szybko się swoją drogą nauczył moich dziwnych systemów rozrzucania rzeczy. Obróciłem się do niego z rozbawieniem i zauważyłem, że lekko dotyka dłonią policzka. Podszedłem do niego, podniósł wzrok i opuścił dłoń z lekkim rumieńcem na twarzy.
- Przepraszam za to... - powiedziałem cicho, jak najdelikatniej głaszcząc bolące miejsce.
- To nic takiego. - uśmiechnął się i zeskoczył ze stołu.
- Nie uciekaj... - szepnąłem, przytulając go do siebie - Nigdy więcej, obiecuję...
- Daj spokój, zasłużyłem.
- I tak obiecuję...
- Aha...
- Kamil...
- Tak?
- Koniec z kłótniami, co?
- Czemu? - roześmiał się cicho.
- Nie opłaca się z tobą kłócić. Zaraz zaczynasz płakać i człowiekowi robi się głupio. Jesteś okropna beksa.
- Nieprawda.
- Prawda. Płaczesz z byle powodu.
- Nie płaczę z byle powodu, tylko przez ciebie.
- A ja nie jestem byle? - zażartowałem.
Przez chwilę było cicho. Przełknął ślinę, poczułem delikatny dotyk unoszonych rzęs.
- Nie.


Martwię się, myślę, nie wiem, co robić... I wciąż wraca do mnie poważna twarz Tomka i jego mądre oczy, patrzące na mnie smutno. I jego spokojny głos.
Ale dlaczego za wszelką cenę ze wszystkim chcesz radzić sobie sam?
No dlaczego? Nie wiem, Tomek... Może nie chcę, żebyś wiedział, że coś tak potwornego istnieje, tym bardziej, że ma związek ze mną... Może nie chcę, żebyś zaczął czuć taki lęk i ból jak ja, żebyś musiał mieć w pamięci te wszystkie cienie, które mam ja. Może chcę, żebyś umiał patrzeć na ludzi bez czarnego pytania gdzieś w głębi, bez szukania szkieletów po szafach. Może chcę, żebyś nie patrzył na mnie jak na uciekiniera z piekła, żebyś mógł się do mnie uśmiechać bez dziwnego przebłysku w oczach, bez pamiętania o moim życiu poza tobą. Może chcę, żebyś nie musiał uważać na słowa tak jak ja, widzieć wszędzie hien węszących za sensacją, milczeć.
A może mimo wszystko boję się, że nie będziesz już chciał być ze mną, mieszać się w to. Uciekłem od tego wszystkiego, ale to mnie ściga... Wiem, że mnie kochasz, ale... czy ja mam prawo wymagać od ciebie uczestnictwa w tym? Czy nie byłbyś szczęśliwszy, gdybyś nic nie wiedział? Ale wiem, o co ci chodzi... Jeśli będziesz patrzył na mnie i nie wiedział, dlaczego taki jestem, twoje życie zamieni się w jedno wielkie śledztwo, dociekanie, zadręczanie się, martwienie o mnie. Chciałbym umieć nie okazywać tego, co się za mną dzieje, ale paradoksalnie to właśnie ty sprawiłeś, że coraz gorzej mi idzie udawanie głazu.
Ale naprawdę powinienem się z tym wszystkim, jak najszybciej uporać. Nie chcę cię ranić... I wiem, że kiedy już będę musiał przejąć interesy ojca, może nawet wcześniej, będę musiał też przenieść się do Warszawy. A za każdym razem gdy tam wracam... Mieszkać tam na stałe? Przecież w tym mieście jest całe moje piekło... Prawie na każdej ulicy widzę ślady stóp, a każdy ślad jej stopy to przypomnienie o najpotworniejszych latach mojego życia. Tych przed, tych po, tych wszystkich zanim się stamtąd wyrwałem...
Zastanawiam się, czy oni czują to samo... I... i co teraz się dzieje w tamtym piekle... jak teraz wygląda tamten świat... wszystko toczy się dawnym rytmem? W końcu odszedł jedynie statysta, co miałoby się zmienić... Czwarty akt pewnie bardzo przypomina trzeci. Tak tam zimno, same zapiekłe pretensje i gniew, sama zamrożona wściekłość i nienawiść.... dlaczego to musiało tak się potoczyć... Czyja to jest wina i czy to naprawdę musi być czyjakolwiek wina? A może jednak nie nasza, może to tylko....
Tak, jeszcze tego brakuje, żebym zaczął opowiadać takie same bzdury, jakich aż nadto nasłuchałem się w dzieciństwie....
Tylko, że tamte bzdury miały jeszcze jeden wymiar, tak okrutny, niesprawiedliwy, niszczący, że nie dziwię się, że jest jaki jest...
I czasem mnie też nasuwają się myśli, które musiały nasuwać się wszystkim, ale tylko ja naprawdę widzę ich absurd. Tylko że bez względu na to, moje serce jest ludzkie i czasem wkradają się do niego wątpliwości.
I to chyba to zniszczyło nas wszystkich. Wątpliwości, strach, nienawiść i miłość.
Jak chcesz, żebym ci to wyjaśnił, Tomek... Przecież to niemożliwe... Ty nie możesz tego zrozumieć, wasz dom jest normalny, oczywisty, nie ma w nim powodu do wątpliwości, nie ma niewyjaśnionych tajemnic i nie ma ponurych tajemnic przed światem. Dla ciebie mój dom byłby chory... I on jest chory, to prawda... Tylko że za nic nie chcę, żebyś z tego powodu zmienił się w stosunku do mnie. Ja właśnie tego się boję, zrozum... Ale muszę ci powiedzieć. Nie poradziłem z tym sobie przez tyle lat, więc nie poradzę sobie i teraz. Naprawdę potrzebuję pomocy, a czyjej, jeśli nie twojej?
Tylko ty jesteś w stanie mnie z tego wyciągnąć, tak jak wyciągnąłeś mnie z mojego cynizmu, nauczyłeś od nowa śmiać się zupełnie szczerze, płakać i kochać.
Tak bardzo, że znów zaczynam żałować, że w moim domu tego nie znajdę. Myślałem, że umiem się obchodzić bez nich, ale teraz rozumiem, że umiem się obejść tylko bez tego, jacy są teraz. Chciałbym, żeby ojciec był taki, jak przed kilkunastu laty. Jak wtedy, kiedy byłem zupełnie małym dzieciakiem, a oni tylko się śmiali. Kiedy w jej oczach nie było żadnych cieni, a w jego żadnego niepokoju, żadnego chłodu, nic. Ale to już niemożliwe...
Wszystko minęło.
Nie, nie poradzę z tym sobie sam, nie umiem... wybacz mi, jeśli cię przy tym zranię, ale jesteś mi potrzebny.... potrzebuję twoich oczu, twojego zrozumienia, twojej pomocy. Mam nadzieję, że jesteś tak silny, jak myślę i kochasz mnie tak, jak czuję.... czy to nie po to los właśnie ciebie postawił na mojej drodze? Nikt inny nie zdołałby, z tego, w co będziesz musiał na chwilę spaść, podnieść się, trzymając jeszcze za rękę mnie.



Coś się zmieniło między nami. Nie wiem co. To nie wyszło z mojej strony. On nagle zaczął się zachowywać inaczej. Prawie nie patrzy mi w oczy, jeśli nawet to jakoś tak ukradkiem. Mam wrażenie jakby zupełnie już nie lubił być ze mną sam, jakby nie chciał być blisko mnie, jakby bał się mnie nawet dotknąć. Nie rozumiem, co się dzieje... Czy to przez tamto? Przez to, że go uderzyłem? Przecież ja.... Cholera, powinienem lepiej nad sobą panować, ale nie umiem w jego obecności... A wtedy zwyczajnie mu oddałem, bo czułem się jakby to on mnie uderzył... Ja nie chcę, żeby on robił cokolwiek złego, żeby znów stał się podły, chcę żeby był taki... mój, taki jakim go poznałem potem. I wtedy tak zupełnie nie wiedziałem już co zrobić, tak bardzo mnie wszystko bolało, tak bardzo czułem się bezsilny, wściekły, zrozpaczony... Straciłem nad sobą kontrolę.... Ale nie chcę, żeby on przez to... nic już teraz nie zmienię... Może to z czasem minie. Musi, bo wszystkie te godziny, które w ten weekend spędziliśmy ze sobą nie były niczym innym jak suchym ślęczeniem nad kartką i chłodnym, systematycznym, metodycznym opanowywaniem koniecznych zagadnień. Jakbyśmy byli zupełnie obcy. Bez śmiechu, żartów, czułości, dotyku... przyzwyczaiłem się do tego. I jakoś mi bez tego pusto.
Może po prostu się denerwuje... w końcu dzisiaj będzie miał tę swoją klasówkę... Ale nawet przed pierwszą nie zachowywał się w taki sposób. Muszę z nim o tym porozmawiać, zmienić to jednak, bo inaczej wszystko się posypie.
No i tylko dlatego siedzę pod drzwiami szkoły, godzinę po lekcjach i czekam na mojego Kamila. Czekałbym i cztery, nawet i sześć godzin. Bo wiesz, Kamil, choć minęło niewiele ponad miesiąc, moje zdolności percepcji poszerzyły się w stopniu wybitnym... Rozumiem już część ciebie... I czekam aż pozwolisz mi poznać resztę. Jeśli będziesz jeszcze chciał... chciej, proszę cię...
- Na mnie czekasz? - usłyszałem za sobą niepewny głos. Odwróciłem się z uśmiechem.
- Zabronisz? - wstałem i przyjrzałem się jego nieśmiało wpatrzonym we mnie oczom - No co, dzieciaku...
- W porządku... - szepnął - To znaczy... myślę, że chyba będzie dobrze..... Idziesz do mnie? - wbił wzrok w buty.
- A nie chcesz?
- Chcę, a...ale...
- Co?
- Na pewno... masz czas?
- No wiesz co... - roześmiałem się - Jakoś się do tej pory o to nie pytałeś...
Uśmiechnął się niewyraźnie i jeszcze bardziej schylił głowę.
- Kamil... - spytałem poważnie - Czy... czy ty nie chcesz już... Jesteś na mnie zły?
- Ja? - spojrzał na mnie wielkimi, wystraszonymi oczami - Za co?
- Za to, że cię uderzyłem....
- Co? Daj spokój. - energicznie pokręcił głową - Wcale a wcale, nic a nic, ani trochę.
Uśmiechnąłem się mimowolnie i pogłaskałem go po włosach. Zarumienił się nagle silnie.
- Co jest? - spytałem.
- Ni...nic... Chodź, już... - poszedł szybko do przodu. Westchnąłem i ruszyłem za nim.
Szedłem obok, patrząc na jego wciąż schyloną trochę głowę. Szedł jakieś dwadzieścia centymetrów ode mnie, co, jak na niego, było dość nietypowe, zwykle ta odległość nie przekraczała centymetra. I nie odzywał się. To, to już było wyjątkowo niepokojące...
- Kamil...
- Tak? - zapytał aż gwałtownie i znów się mocno zaczerwienił.
- Co z tobą?
- Ze mną? Nie, czemu coś miałoby być...
- Tak tylko mówię... westchnąłem. - Hm, Kamil...
- Tak?
- A... dlaczego ty właściwie chodzisz na piechotę?
Podniósł na mnie zdziwiony wzrok.
- No... to znaczy... przecież macie jakichś tam kierowców, prawda?
- Trener nam kazał. To znaczy chłopakom z drużyny. - wyjaśnił i znów wbił wzrok w buty. Za cholerę z nim nie podtrzyma konwersacji.
- Kamil, czy ty się boisz potknąć? - warknąłem w końcu z irytacją.
- Co?
- Cały czas wpatrujesz się w ziemię i nie odzywasz się nawet słowem, jakbyś się diabelnie koncentrował na stawianiu kroków.
Roześmiał się i spojrzał na mnie trochę zaczepnie.
- Nie przejmuj się. Ja miewam chandry. Przypadłość wyższych sfer. - przechylił głowę z figlarnymi błyskami w oczach. Uśmiechnąłem się; może faktycznie tylko mi się wydaje... Każdy może mieć gorsze dni.
- A wy wiecznie razem... - usłyszałem drwiący głos. Na murku siedziała Teresa i patrzyła na nas w wyjątkowo nieprzyjemny sposób.
- To chyba nie twój interes, co? - spojrzałem na nią chłodno. Ostatnio mam wrażenie jakby stała się zagrożeniem. Jeszcze tego nie rozumiem, ale...
- Marek, chodź... - cicho odezwał się Kamil, idąc powoli do przodu. Poszedłem za nim, rzucając jeszcze niechętne spojrzenie na Teresę. Sam nie wiem, czy mam się jej bać, czy mam z nią walczyć... Nie wiem nawet o co.
- Lepiej na niego uważaj, Korzecki. - usłyszałem za sobą jej szyderczy głos - Założę się, że jest niebezpieczny.
- Tak, oczywiście. - parsknąłem.
- Mówię poważnie, złotko. Choroby psychiczne bywają dziedziczne.
Twarz Kamila stężała. Odwrócił się i spojrzał na nią najbardziej przeszywającym ze swoich spojrzeń.
- Zamknij się. Zamknij się Teresa albo...
- Albo co? Twoja matka była kompletną wariatką.
Kamil zacisnął dłonie i zrobił krok w jej stronę, ale przytrzymałem go za ramię.
- Nie przejmuj się nią... Chodź.