Czemu właśnie ty... 9
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 23:05:06
Rozdział IX


Ostatnie trzy dni moich kontaktów z Kamilem upłynęły bez większych wstrząsów, zawirowań i tym podobnych źródeł moich wieczornych poplątanych pytań do samego siebie. Chciałbym móc powiedzieć, że oznacza to stabilizację naszych relacji, ale nie mogę. Po prostu ostatnie dni upłynęły nam na panicznym tłuczeniu matmy. Osławiona klasówka jest dziś. Można to łatwo poznać po grobowych minach I c. Według najbardziej optymistycznych prognoz przewidywana średnia tej klasy z matmy to 2,1. A jednym z jej warunków jest niekwestionowana trója Kamila z dzisiejszego sprawdzianu. Nie mam pojęcia, czy jest w stanie tak napisać. Wczoraj wierzyłem, że tak. Ale dzisiaj nie wiem. Nie wiem, nie wiem, nie wiem. Nie chcę, żeby wyleciał. I ze względu na niego i ze względu na siebie. Chcę wiedzieć, że jest obok, móc widzieć go co chwilę. Jeśli jego tu nie będzie, mogę od razu stąd spadać. Tylko on sprawiał, że w końcu zaczynałem dostrzegać jakiś urok w tym miejscu. A jeszcze miesiąc temu uważałem go za najgorszą z wad tej szkoły. Boże.
Ja mam z tej matmy niekwestionowane sześć. Monika żartowała wczoraj, że, gdy tylko zjawiłem się w szkole, profesor Gabowicz, z powodu złotych kędziorków powszechnie zwany Amorem, zadrasnął się własną strzałą. Ale nie była złośliwa. Niesamowita dziewczyna, przedtem to ona była niekwestionowanym princepsem w zakresie matmy, a teraz nie ma w niej nawet odrobiny zazdrości.
Ale pomimo, że ta szóstka z matmy jest aktualnie jedyną oceną satysfakcjonującą ( w pewnym stopniu...) moją mamę, w każdej chwili mógłbym podzielić ją na pół i mieć cholerne trzy, ku załamaniu mojej mamy i zawodowi miłosnemu Amora, byleby do spółki z Kamilem. Żeby tylko uwolnić go od choćby jednego zmartwienia.
Moje kochane światełko. Nie pozwolę, żeby spotkało cię coś złego z powodu wredoty tego obmierzłego babsztyla, czy bezwzględności twojego ojca-kretyna, który najwyraźniej solidnie sobie poplątał priorytety.
- Synku, mam wrażenie, że uczyłam cię szacunku wobec starszych. - wymamrotałaby mama nie odrywając wzroku od Lonicera xylosteum.
Trudno, nie umiem zmienić swego sądu bez względu na to, czy czeka mnie za to ogień piekielny czy nie.
- Piątek to dzień pechowy... - wyszeptał żałośnie.
- Jeszcze jedna głupia odzywka i dostaniesz w łeb. - uciąłem. - Wy, humaniści, jesteście paskudnie przesądni. Żaden pechowy. Masz tam iść i to napisać.
- Ale... - urwał i wbił wzrok w podłogę.
- Kamil... - zacząłem, unosząc lekko jego brodę - Bez względu na to czy ci się uda czy nie, ja dalej będę do ciebie przychodzić. - rozłożyłem bezradnie ręce.- Najwyżej w szkole pousycham trochę z tęsknoty za tobą.
- Postaram się, żebyś nie musiał. - uśmiechnął się do mnie ślicznie. Moje serce na moment stanęło i dalej ruszyło galopem.
- No. - wykrztusiłem inteligentnie z wybitną elokwencją i zapatrzyłem się w okno, udając niezwykłe zainteresowanie beztrosko przepływającym cumulonimbusem. - Teraz musisz tam tylko iść i pokazać tej babie, gdzie jej miejsce.
- Te, Korzecki! - usłyszałem rozbawiony głos Majata. - Nie siej demoralizacji. Nie miałeś chyba na myśli pani profesor Fornal?
- Już ja wiem, co ja miałem na myśli. - wymamrotałem.
- Marek, czym ty się tak stresujesz, w końcu to my mamy pisać klasówkę, nie ty. Prawda? - walnął mnie w plecy z całą siłą mistrza szkoły w pchnięciu kulą.
- Jak cię zaraz...
- Mareczku... - zaćwierkało coś za mną. - Nie mogę dziś iść z tobą, bo lecę z papą na weekend do Paryża. W poniedziałek się spotkamy, dobrze? Cudnie, pa!
I poleciała, a ja zostałem jak ten debil z otwartymi ustami i podniesionym palcem. Jeżeli ona zawsze będzie sama sobie odpowiadać zanim ja w ogóle zdążę się odezwać to, to rendez-vous rzeczywiście może się źle skończyć. No cóż, przynajmniej na dziś niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Ta dziewczyna mnie przeraża.
- Mareczku... - cieniutkim głosem zaszczebiotał Jarek. - Zamknij lepiej swoje une bouche, bo ci do nich une mouche wleci. A to mogłoby być niemile widziane, bo maman mademoiselle Aga jest végétarien.
- A żeby cię tabliczka mnożenia odeszła... - wycedziłem.
- Odwołaj to... - pobladł.
- A żeby ci się wszystkie wzory pomyliły...
- Marek!
- A żeby ci same niewymierne wyszły... - rzuciłem klątwę najgorszą dla wszystkich humanistów.
- Przegiąłeś! - wrzasnął i rzucił się na mnie z pięściami, ale chwyciłem go za łokcie i podniosłem do góry.
- Matko Boska... - wymamrotał, ale nie dał się zbić z tropu i kopnął mnie w brzuch.
- Jezus Maria... - jęknąłem, zginając się wpół.
- Odmawiacie litanię? - gdzieś, ze świata bez bólu, dobiegł mnie śmiech Anki. - Dobre posunięcie przed klasówką...
- Możesz się na chwilę odwrócić? - spytałem uprzejmie.
- Po co?
- Zaraz wyjaśnię.
- W porządku. - roześmiała się.
- Ała, Jezuu... - Jarek zgiął się pod wpływem ciosu w kark.
- Ja się nie biję przy kobietach. - wyjaśniłem grzecznie. - Nie trzeba było podskakiwać.
- Zemszczę się...
- Ciekawe jak...
- Jeszcze nie wiem... Kamil, widzę że bardzo cię śmieszy to, że ten okrutny człowiek usiłuje zabić twojego starego przyjaciela.
- Przepraszam. - zachichotał.
- Pięknie. - Jarek zrobił obrażoną minę. - Zapamiętam to sobie. A ty co tu robisz mon cher? - zaświergotał pod adresem Anki. - Nie lecisz z papą do Paris?
- Nein, mein liebchen. Lecę z Mutter do München. Ale dopiero po południu. Przyszłam wam życzyć powodzenia.
- Mnie czy Kamilowi? - zatrzepotał rzęsami z olśniewającym uśmiechem.
- Zachowujesz się jak panna na wydaniu. - uniosła jedną brew.
- Bo ja jestem na wydaniu. Edyta mnie rzuciła.
- No proszę, a ja myślałam, że ona jest głupia...
- Podłość! - pisnął.
- Miałeś już mutację?
- Nie. A z której ona jest klasy?
- Przestańcie. Ja się przez was nawet nie mogę stresować. - roześmiał się Kamil.
- To źle? - Majat siadł i potrząsnął głową, usiłując zapewne wygnać ostatnie dzwonki hałasujące po moim uderzeniu. - Hmmm... Nas jest trzy!
- Mamusia dodawać nie uczyła? - spytałem słodko.
- Ani odmieniać? - równie słodko uśmiechnęła się Anka.
- Cicho, mat-infy! - zamachał z egzaltacją dłonią. - Mój liczebnik dobrze wie, co chciał powiedzieć. Trzy czynniki antystresowe. Trzy jak trzy. To chyba dobry znak, nie?
- Zabobonnik. - z politowaniem przyjrzała mu się Anka, ale potem się uśmiechnęła. - Ale akurat teraz masz rację.
- A propos zabobonów. - spojrzał na mnie wrogo. - Jak się spełni, to zabiję, podły urzekaczu.
- Urzekacz, to on jest, ale płci przeciwnej. - zachichotała Anka. - Moja siostra bez przerwy o tobie papla.
- Jezu, a niby co? - jęknąłem. - Przecież ona mnie nie zna...
- I tu się mylisz. Przeprowadziła bardzo dokładny wywiad.
- Jak bardzo? - poczułem, że robi mi się słabo.
- Znasz osobę o nazwisku Magda Bugajny?
- Co?!
- Aśka Ranowicz? Elka Gerdziak?
- Tak, ale... skąd...
- Aga wynajęła detektywa, żeby odnalazł wszystkie twoje eks...
- JAK?! - krzyknąłem.
- To zaczyna przypominać "Fatalne zauroczenie". - zachichotał Majat.
- Nie rób takiej przerażonej miny. - roześmiała się Anka. - Po prostu uznała, że musi... no wiesz... lepiej się orientować...
- Co chcesz, dziewczyna dba o twoją przyjemność... - Jarek konał ze śmiechu.
- Kiedy odlatuje najbliższy samolot do Chin? - spytałem desperacko.
- 15.40. Stęskniłeś się za Qing?
- ONA TEŻ?! - opadłem z sił i osunąłem się na ziemię, opierając plecy o ścianę.
- Nie. Ona nie ma telefonu. Ale Aga wysłała list pocztą lotniczą. - spokojnie dobiła mnie Anka.
- Życie jest straszne...
- Hej, to ja tu miałem wpadać w depresję. - Kamil pochylił się nade mną i zajrzał z uśmiechem w oczy. - Możesz zerwać z tą monopolizacją?
Jak to jest, że jedno jego spojrzenie i kilka słów pochłania mnie tak zupełnie, że wszystko inne przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie? Cóż nie zdążyłem się nad tym zastanowić, bo zadzwonił dzwonek, powodując natychmiastowe przemieszczenie przestrzenne chłopaków i pojawienie się Siekiery. Minęła nas, obrzucając wyjątkowo nieprzychylnym spojrzeniem i weszła do klasy.
- Okropna baba... - mruknęła Ania.
Absolutna racja.



- Wy-koń-czy-łeś-mnie. - oznajmił Tomek natychmiast po tym jak się obudził.
- Aha. Już wpół do ósmej. Lepiej się zbieraj do szkoły.
- Ja dzisiaj nie idę...
- Pewnie, odpuść sobie edukację i skończ na ulicy.
- Nie truj. To twoja wina.
- Sam chciałeś.
- Miałem na myśli normalny seks, a nie TAKIE COŚ.
- Wczoraj nie miałeś nic przeciwko.
- Jesteś dorosły, powinieneś być rozsądniejszy i przewidzieć, czym to się skończy.
- Ja się świetnie czuję.
- P-O-T-W-Ó-R...
- Aha.
- Jesteś okropny.
- Nie narzekaj. - usiadłem i rozprostowałem ramiona.
- Nie narzekam. Ale na przyszłość prosiłbym, aby wziąć pod uwagę moje obowiązki szkolne i tego rodzaju rozrywki odłożyć sobie na piątki i soboty. A ja do szkoły nie idę. I proszę tak nie siedzieć, tylko wracać do mnie.
- Chcesz jeszcze?
- Co za erotoman. Nie możesz się zwyczajnie obok mnie położyć?
- Mogę. - uśmiechnąłem się i objąłem go delikatnie.
- Fajnie, jesteś wielofunkcyjny... - wymruczał, opierając głowę na moim ramieniu i przymykając powieki.
- Śliczny jesteś...
- Domyślam się. Jakbym był pryszczaty i garbaty nawet byś na mnie nie spojrzał.
- Dla mnie możesz mieć i trąd, ja i tak cię będę uwielbiać.
- Naczytałeś się tanich powieści. Jak byś mnie kochał to byś mnie tak nie eksploatował.
- Ależ ty marudzisz, zupełnie jakby ci się nie podobało... Jeszcze powiedz "Co pan sobie teraz o mnie pomyśli..." albo nie, czekaj! Powiedz "Pan jest człowiek nikczemny..."
- Śmiej się ze mnie śmiej, ja wiem, że to lubisz. Tak sobie drwić z biednego, niewinnego chłopca...
- Aaa! Możesz to powtórzyć, ja sobie to muszę nagrać!
- Ymm... taki paskudny jesteś... Nie mówię, że było źle... - uśmiechnął się leciutko i podniósł wolno powieki - Tylko, że wszystkie mięśnie mi teraz odmawiają posłuszeństwa. Całkiem jakbym był z waty. W życiu się tak nie czułem...
- Przecież możesz sobie odpoczywać ile dusza zapragnie... - pocałowałem go delikatnie. - Jedne wagary to jeszcze nie tragedia... Chociaż Ewka tu pewnie przyleci po południu i tak mi zmyje głowę...
- Sam chciałeś, ja ostrzegałem, że ona jest jędzą. - roześmiał się. - Dlaczego właściwie wymyśliłeś, że zrobisz z niej swoją siostrę?
- Tak jakoś zachciało mi się nagle mieć rodzinę. Mówiłem ci przecież, że u mnie... - skrzywiłem się. - Widzisz, my bogaci, wpływowi... często się zdarza, że tak naprawdę jesteśmy puści, zimni, fałszywi... nie zawsze, ale często. Pieniądze, szpan... Mój ojciec już dawno temu zapomniał, co to znaczy mieć jakieś uczucia. Mój dom tak naprawdę nie istnieje. Nie znoszę tam wracać, do tych chłodnych, wrogich, zakłamanych... Zresztą, czym ci zawracam głowę.
- Myślisz, że nie zależy mu na tobie?
- Owszem, zależy mu na tym, żebym przejął jego firmę. Ale mówiłem ci, że nie chcę. Za każdym razem, kiedy kończą mi się pieniądze albo moje znajomości nie wystarczają... muszę zwracać się do niego, a tego nienawidzę. Naprawdę powinienem znaleźć sobie pracę, jak już dostaniesz się do tej firmy, weź mnie na sekretarza, co? - zachichotałem.
- E, to by było dość banalne, seks w biurze...
- Dlaczego zaraz seks?
- Ty-ja-gabinet... Znam cię, nie zdzierżysz...
- A no właściwie racja... - przesunąłem palcem po jego policzku.
- Łukasz...
- Już nawet dotknąć cię nie mogę? Wiesz... gdyby nie ty to pewnie sam stałbym się taki jak ci ludzie... Zjawiłeś się naprawdę w samą porę...
- Łukasz... jest jeszcze jeden powód... dla którego nie chcę iść do szkoły...



- Marek! - usłyszałem dziki okrzyk Majata.
- Tak? - wydusiłem zza ponad metrowej sterty atlasów, które Musiał w przypływie inwencji kazał mi znieść ze strychu do Ic.
- Zapomniałem ile jest 8 razy 7!
- Straszne. - zgodziłem się, usiłując przypomnieć sobie rozmieszczenie ławek i w miarę bezboleśnie dotrzeć za szafy.
- Wzory mi się poplątały! - wrzasnął mi do ucha.
- Noaaa... - pamięć mnie zawiodła i zderzyłem się z czyjąś ławką. Poczułem dłonie na swoich ramionach i usłyszałem głos Kamila.
- Tędy. - wyprowadził mnie z kolizji.
- I WYSZŁY mi same niewymierne!
- Jarek, nie przesadzaj. - Kamil pomagał mi z rozładunkiem. - Wszystkim wyszły niewymierne. Były tylko dwa, mało ważne wzory przy samym końcu. I powiedziałem ci ile jest 8 razy 7.
- Wiedziałeś? - zdziwiłem się. Spojrzał na mnie z miną mordercy.
- Od Kamila na matmie ściągać... - załamał się Majat. - Świat stanął na głowie. Idę, spróbuję poderwać jakąś laskę na problemy psychologiczne. - machnął ręką i poleciał.
- I jak... - spojrzałem pytająco na Kamila.
- Nie wiem. - wzruszył ramionami. - Wydaje mi się, że nie było tak tragicznie. Ale nawet jeśli zrobiłem dobrze większość, to ona tak zawyży punktację, że w życiu do trói nie doskoczę.
- Nie pisz czarnych scenariuszy. Może będzie dobrze.
Spojrzał na mnie bezradnie tymi olbrzymimi oczami. Westchnąłem i pogłaskałem delikatnie jego włosy. Czy ja w końcu odpowiem sobie na pytanie, co się ze mną dzieje? Nigdy nie przypuszczałem, że mogę myśleć tak wolno. Jak ja właściwie mógłbym opisać komuś z zewnątrz to dziwne... nie wiem co, jakieś "coś", co jest między nami. Nie umiałbym chyba. Wiem tylko, że nigdy dotąd nie czułem czegoś takiego. Mam wrażenie jakby coś, jakaś niewidzialna ściana odgradzała mnie od zrozumienia wszystkiego. Wydaje się, że wystarczy wyciągnąć rękę, a tu nagle uderzasz nią w szklany mur. Te jego tajemnice... może gdyby pozwolił mi w końcu je poznać, może wtedy mógłbym zrozumieć jego, a wówczas... może zrozumiałbym i siebie i to intrygujące powietrze między nami. Jak przed burzą, brak oddechu i napięcie, a za chwilę, zupełnie jakby burza przetoczyła się gdzieś poza nami, powietrze się uspokaja, orzeźwia, i wtedy wszystko jest proste, nie trzeba myśleć o niczym, wystarczy czuć.
Ostatnio ciągle kieruję się wyłącznie impulsami. Dokąd to mnie zaprowadzi? No Kamil, mój zachwycający geniuszu, powiedz mi...



- Myślałem, że masz więcej rozumu. - pociągnąłem niecierpliwy łyk z lampki wina.
- Łukasz, to było dawno... - siedział oparty o poduszki i przypatrywał się swoim paznokciom. - Miałem trzynaście lat...
- Głupoty na wiek się nie przelicza.
- O Boże, nie wiesz jak to jest? Była nas cała grupa, ten Axel, wiesz, miał osiemnaście lat, dla moich kumpli był jak guru... Od tak, zarwałem z paru lekcji i skoczyliśmy na piwo. Taki tam głupi wiek. Axel się przysiadł, tak się jakoś zgadało, poszliśmy do parku, on wyciągnął trawę... to był tylko ten jeden raz...
- Ale po jaką cholerę coś wziąłeś ze sobą !? - siadłem na łóżku i spojrzałem na niego.
- Matko, dawał to wziąłem... Nie chciałem tego nikomu dawać, przysięgam... tylko, że... no akurat mnie złapali... moi kumple mieli tego o połowę więcej, ale złapali mnie... Dyro się podkurzył, zadzwonił po gliny... niby nic, ale mam wpis w kartotece... i teraz...
- I teraz masz kłopoty tak? I możesz mi powiedzieć, co ja mam niby zrobić?
- Przecież ja cię o nic nie proszę... - podciągnął kolana po brodę. - Po prostu... chciałem komuś o tym powiedzieć... wtedy rodzice mi uwierzyli, ale teraz...
- Ale dlaczego ten cały Axel przyszedł akurat do ciebie?
- Jezu, Łukasz, przecież to proste... Jestem w prawie czystym liceum, zero dilerów, on mnie zna, a wtedy nie powiedziałem glinom, że to od niego. Powiedziałem, że to od jakiegoś nieznanego mi bliżej gościa, którego pokrętny rysopis pasujący do połowy Polaków im podałem. I nie pytaj dlaczego, bo choćby dlatego, że nie miałem ochoty, żeby znaleźli mnie w jakiejś toalecie "po przedawkowaniu". Zresztą nie wiem, jak on się naprawdę nazywa. No i... Jeśli teraz ktoś coś przy mnie znajdzie to przerąb. Recydywa. Siedemnastolatek z brudami na koncie, to nie to samo, co czysty trzynastolatek. Odpuścili, ale teraz skończy się sądem dla nieletnich. Kto mi uwierzy, że nic nie zrobiłem? No kto?
- Jeśli zgodzisz się dla niego pracować, to zaryzykujesz chyba nie mniej. Nie mówiąc o tym, że chyba nie chcesz się w to babrać. Taką przynajmniej mam nadzieję.
- Jasne, że nie chcę się w to ładować, ale... zresztą, czy jemu będzie się chciało aż tak kombinować, żeby się zemścić? W tej szkole na pewno znajdzie co najmniej setkę chętnych do pracy na jego rachunek. Za działkę tygodniowo. Znam kilku co puszczają się na dworcu za trochę prochów. Pewnie mnie tak tylko straszy... Chciałem to tylko z siebie zrzucić... nie jesteś na mnie zły?
- Nie. Jestem wściekły. - przyładowałem mu poduszką w twarz. - Ale nie będę robić afery o twój debilizm sprzed czterech lat.
- Mhmy?
- Nie wydurniaj się. - mruknąłem, ściągając z niego poduszkę. Pocałowałem go w nos. - Nie ma powodu do zmartwienia, masz rację. Nie sądzę, żeby ów Axel był na tyle głupi, żeby marnował czas na jakieś zemsty tylko za odmowę współpracy. Poza tym masz jeszcze swojego anioła stróża.
- Gdzie? - rozejrzał się ze zdziwieniem.
- Idź ty... Tu. - pocałowałem go.
- Stmmommeomeanennooannoa...
- Co? - odsunąłem się od niego.
- Stróża może i owszem, ale na pewno nie anioła.
- Ale ty mądry jesteś... Aż dziw.
- Też tak mówię.


Poniedziałek. Za chwilę dzwonek oznajmi koniec lekcji pierwszej. Westchnąłem i przyjrzałem się drzewom. Liści to już na nich nie było. Nie ma się gdzie kryć. No cóż, ja już właściwie nie mam potrzeby się kryć...
Bardzo ciekawe, co ja tu robię, bardzo... W końcu dziś mam dopiero na piątą lekcję... To oczywiście zupełnie niejasne, że akurat dzisiaj mnie tak od rana wygoniło z domu. Od wpół do ósmej się kręcę po tym ogrodzie. Całkiem bez powodu niewątpliwie. I bez wątpienia przypadkiem kręciłem się rano po tej ścieżce jakbym brylant zgubił. Z pewnością nie miał na to wpływu fakt, że Kamil przychodzi zawsze tą ścieżką. I to zbieg okoliczności, że dziś na tej właśnie lekcji, najpewniej się wszystko rozstrzygnie.
Tylko co ja zrobię, jeśli się nie udało. Do tej pory to było jakieś realne, ale nie bliskie zagrożenie, jak trzęsienie ziemi. Jasne, że może się zdarzyć, ale to nie powód, żeby już teraz się pakować i zwiać z miasta. Ale teraz przypominało to męki Tantala. Skała, cholerna, ciężka skała wisi nad moją głową, chwieje się i z uśmiechem grozi: Spadnę...
Chciałem go chronić przed wszystkim, a nie umiem chyba nawet... Jak mam zacząć mu pomagać, skoro znowu wszystko zwali się na tę drobną głowę? I jak ja mam snuć się po tych murach bez niego?
Mój biedny chłopiec, taki blady i z takim smutnym uśmiechem. Powiedział, że tu do mnie przyjdzie na przerwie.
I co ja z nim zrobię, jeśli...
Złota polska jesień w końcu odeszła na dobre i zaczęła się zwykła, jesienna szaruga. Zaczynał powoli padać mokry śnieg i było cholernie zimno. Nic dziwnego, że świat jest taki ponury.
Usłyszałem ciche kroki za sobą i odwróciłem się. Ciepłe ramiona otoczyły moją wychłodzoną szyję, a miękki, rozogniony policzek przytulił się do mojej zmarzniętej twarzy. Delikatne palce przesunęły się w moich włosach.
- Dziękuję... - szepnął cicho i powoli odsunął swoją filigranową, uśmiechniętą twarzyczkę. W kącikach jego roziskrzonych oczu lśniły łzy, ale ten śliczny uśmiech rozświetlał to spojrzenie, a na spłonione z emocji policzki spadł drobny płatek śniegu.
Wszystko dookoła jest tak promienne i piękne... Zupełnie zrozumiałe, że cały świat jaśnieje szczęściem.