Czemu właśnie ty... 3
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 22:58:39
Rozdział III
Emmm... od razu mówię, że przedostatni fragment, zaczynający się od No i co?, jest nieco chory ;P Z akcją ma tyle wspólnego, co mój pies z rewolucją islamską, więc jak ktoś ma wrażliwą psychikę i tradycjonalistyczne podejście do kwestii przyjemności, może sobie spokojnie darować ten fragment ;P
Było już dobrze po dzwonku. Miałem dopiero na następną lekcję, więc stałem obok kilkorga ludzi z naszej klasy. Jak zwykle spóźniony prof. Musiał minął nas i wolnym krokiem zmierzał na drugi koniec korytarza do Ic. Powitalny wrzask świadczył o popularności roztargnionego profesora. W tym momencie przez drzwi wejściowe wpadł Kamil i nawet nie spojrzawszy w moją stronę, minął mnie i jak wicher wleciał do klasy. No tak, w szkole dalej będzie to samo... Westchnąłem. I nagle drzwi Ic znów się otworzyły i ten mały łobuz wrzasnął: "Hej!" i puścił do mnie oko.
- Kamil, doprawdy, zdecyduj się, jest przeciąg. - rozległ się głos Musiała.
- Sorry, sorze! - znów zniknął w drzwiach.
- Sofista! - grzmiał Musiał. Dzikie ryki Ic prawdopodobnie zmieniły nagle temat. Otrząsnąłem się z szoku i roześmiałem się. Pierwszy raz widziałem takie figlarne iskry w jego oczach; z nimi był jeszcze śliczniejszy, choć wydawało się to niemożliwe.
- Korzecki, to było do ciebie? - rozdziawił gębę Stefan.
- No.
- Kamil Taszycki się z tobą przywitał??????
- Jezu, a kim on jest padyszachem? - wkurzała mnie tępa mina tego gościa.
- Padyszachem może i nie jest, ale w tej budzie znaczy nawet więcej... - mruknęła Teresa. - Jak wszyscy Taszyccy... Bogaci, z rodziną po najlepszych stanowiskach, z najbardziej elitarnych imprez, działalność charytatywna na pokaz, potomkowie - świetni sportowcy, nienaganny wygląd, powodzenie u kobiet... Jeśli on się do ciebie odzywa i nie jest to rozkaz czyszczenia butów ani wyrafinowana obelga, to jesteś na szczycie rankingu popularności, złotko. Ale on łatwo cię stamtąd zepchnie jak zaczniesz się rozpychać, więc lepiej siedź cicho.
- Wieczna cyniczka. - zachichotał Damian. - Teresa to jedyna dziewczyna nie mająca hopsa na punkcie Kamila. Ale to łatwo jest się izolować, skoro on cię lubi.
- Akurat.
- Rozmawiał z tobą co najmniej 8 razy. To o 8 razy więcej niż z 80 % szkoły.
- Po prostu nasze rodziny znają się od bardzo dawna. Musimy czasem rozmawiać. Ale on mnie nie lubi. Złości go to, że na niego nie lecę.
- Właśnie... - zaciekawił się Paweł. - Jak ty to robisz? Lesbijką jesteś?
- Po prostu nie gustuję w gówniarzach.
- E tam, to niecałe dwa lata różnicy...
- Paweł, twoja niewiedza mnie powala. - westchnął Damian. - To ty nie wiesz, że dla Teresy każdy facet starszy o mniej niż 5 lat to gówniarz? Młodsi w ogóle nie wchodzą w rachubę.
- Dajcie jej spokój. - roześmiała się Monika. - Tak czy siak, nieźle ci poszło Marek. Wczoraj byłeś nikim, dzisiaj ścisła czołówka. Dobry jesteś.
- Gdzieś mam wasze rankingi. - mruknąłem. W gruncie rzeczy zgadzałem się z Teresą. Chwilowy kaprys księcia. Wczorajsze popołudnie było dla mnie tak nierealne, że zastanawiałem się czy to wszystko mi się nie przyśniło. To tak kompletnie do niego nie pasowało, że zaczynałem się zastanawiać, czy on czasem nie wymyślił sobie jakiejś nowej zabawy moim kosztem.
- Łukasz ! - Ewka spojrzała na mnie ze złością. Kurczę, jacy oni są podobni... Zwłaszcza, kiedy się złoszczą. - W tej chwili masz mi powiedzieć!
- Nie mogę, kociaku.
- Nie mów tak do mnie, bo pożałujesz. - Już żałowałem, bo właśnie z całej siły ( a miała jej jak brat - sporo) palnęła mnie w ucho.
- Jezu, od razu się bierzesz do bicia? - jęknąłem. - Wszystkich facetów odstraszysz i nigdy nie złapiesz męża.
- Niby po kiego czorta? Jesteście bezużytecznymi darmozjadami! Najchętniej bym cię udusiła. Gadaj!
Kolejny cios. Tym razem w brzuch. I w ten oto sposób stanąłem między młotem a kowadłem. Z jednej strony wkurzona nastolatka okładająca mnie bez litości, z drugiej jej brat bliźniak z ciosem Gołoty ( i innymi z jego technik też...) Tak czy siak będę cierpiał.
- Kto ci pozwolił go bić? Mam wyłączność... - nieładnie uśmiechnął się Tomek, który właśnie wszedł.
- Ja się do waszego sado-maso nie wtrącam. - pokręciła głową Ewka. - Chcę tylko wiedzieć po co ci te zdjęcia!
- To nic ciekawego, Ewuniu. - cmoknął ją lekko w policzek.
- To po co robisz z tego taką tajemnicę?
- Nie robię. Ty się uparłaś, żeby się dowiedzieć. Typowa baba. Ciekawska.
- Wredny szowinista! - trzasnęła go w głowę.
- Agresywna wariatka! - oddał jej.
Przyjrzałem im się z politowaniem.
- Dzieci...
- Odezwał się... - łypnęła na mnie Ewka. - A właśnie! Skoro to nie tajemnica, to czemu zabroniłeś mu o tym mówić?
- Wcale nie zabroniłem. On po prostu uwielbia, kiedy się go bije... - zachichotał Tomek.
- Uważaj mały... - szepnąłem mu do ucha. - Dzisiaj moja kolej na zabawę....
- A ty myślisz, że dlaczego ja cię drażnię? - spojrzał na mnie prowokująco.
- Przestańcie... - skrzywiła się Ewka. - Jesteście parą erotomanów.
- A ty jesteś zimną jak lód wiekuistą dziewicą... - Tomek pokazał jej język.
- Dobra! Przegiąłeś! Nie rozmawiam z tobą! - Ewa na pożegnanie kopnęła go pod kolanem i zwaliła na podłogę, po czym wyszła trzaskając drzwiami.
- Obraziła się. - mruknąłem.
- E tam. Przejdzie jej do jutra. Zresztą przecież jest wiekuistą dziewicą, to o co się obraża. Wszystkich facetów spławia. - rozmasował nogę i wstał z podłogi. - Założę się, że nawet się nie całowała z nikim. Jak tylko jakiś facet próbuje ją podrywać, obrzuca go takim spojrzeniem, że przez tydzień jest impotentem.
Parsknąłem śmiechem.
- Tak... ta rzecz was zdecydowanie różni.
- Wypraszam sobie. Od bardzo dawna sypiam tylko z tobą. A ponieważ mam duży temperament, profilaktycznie przyjąłem jej metodę powodowania impotencji u wszystkich podrywaczy.
- Aha... a o Grześka, kto się tak ocierał dzisiaj...
- To tylko jeszcze jedna prowokacja... - zmrużył oczy i podszedł do mnie. - Lubię cię trochę pozłościć zanim pozwolę się związać...
Na długiej przerwie poszedłem do ogrodu. Nie chciałem trafić gdzieś w korytarzu na Kamila. Nie wiedziałem jak będzie wyglądać nasza rozmowa i chciałem sobie najpierw wszystko przemyśleć. A ponieważ moje szczęście jest wręcz przysłowiowe niemal od razu usłyszałem głosy szkolnej czołówki. Z Kamilem rzecz jasna. Z braku lepszego pomysłu wdrapałem się na najbliższe drzewo, dziękując w duchu ogrodnikowi, że olał polecenie dyrektora i nie przyciął gałęzi oraz złotej polskiej jesieni, za to, że wciąż uparcie trwała. Siedziałem w burzy żółtych liści i czułem się jak totalny gówniarz. Jak stąd do nich spadnę, do końca życia nie wyjdę z domu.
Rany, męska część najściślejszej i najwęższej elity w pełnym składzie. Kamil, Majat, Narota i Wirecki - reprezentacja klas pierwszych. Młody Narota z gimnazjum. Jasieńczyk z IIId oraz Warycki, Gertner, Sotacki i Tanas jako the best of klasy czwarte.
- Liczył ktoś ile dni do świąt? - westchnął Jasieńczyk. Gertner spojrzał na niego z politowaniem.
- Całe życie spędzasz na liczeniu, ile dni zostało do czegoś.
- O tak... - Majat walnął się na trawę. - Ty nie wiesz, co to epikureizm Roberto. E Tanas, ty lepiej schowaj te fajki. Nie zapominaj, że jego wysokość organicznie nie znosi tytoniu.
- Kurde, to już nawet zapalić nie można?
- Można. Ale jak jego wysokość poczuje ten twój dym z niższej sfery to możesz źle-skoń-czyć.
Tanas mruknął coś tylko i schował papierosy. Taki dryblas - na oko 120 kilo wagi, a słucha się dzieciaków. Oto co w tym kraju znaczą pieniądze.
- Ty szczęście masz, Wituś, jak jasna cholera. Jego wysokość nawet twego buntu nie zauważył. Ej, wasza wysokość! Czemu wasza wysokość taki dziś w swej łaskawości zamyślony?
- Co? A... tak sobie... Myślę o zmienności fal wszechświata.
- Aaaa.... to głębokie bardzo jest. - nabożnie złożył ręce Majat. - Ale czy wasza wysokość raczy na chwilę zejść na ziemię?
- A co się stało?
- Kamilu najdroższyyyyyy! Na gwałt mi dzisiaj twojej karty do "Boutade" potrzeba...
- To bierz.
- Dzięki.... Łaskawy dziś jak nigdy, no popatrz. - w udanym szoku przyjrzał mu się Majat.
- Aaaha... podobno przywitałeś się dzisiaj z Korzeckim.... - melodyjnie zanucił Wirecki. No nie, proszę... tylko nie rozmawiajcie o mnie...
- Czy ja nie mogę nawet powiedzieć komuś cześć, żeby zaraz nie wiedziała o tym cała szkoła?
- Konkretnie to powiedziałeś "Hej". I mrugnąłeś. - zachichotał Majat. - Sensacja dnia. Cała szkoła o tym huczy.
- Więc taką ustaliliście taryfę. Godzina korepetycji - tydzień popularności. Chyba to hej na tyle starczy, jak sądzisz? - drwił Wirecki nonszalancko opierając się o ścianę domku ogrodnika.
- Zamknij się. Marek jest w porządku.
- Taak, jaaasne. Niech żyją nudni parweniusze.
- Krzysiek, czy ja ci mam kupić aparat słuchowy? - Kamil podszedł powoli do niego i wspiął się lekko na palce. Wirecki był od niego z 10 centymetrów wyższy. Kamil zmrużył lekko oczy i z ledwo dostrzegalną ironią patrzył na twarz Krzyśka. - Powiedziałem, że jest w porządku...
Wirecki starał się wytrzymać jego spojrzenie, ale po krótkiej chwili uciekł wzrokiem gdzieś w bok.
- No tak... jasne...
To się chyba nazywa charyzmatyczny przywódca, względnie dyktator...
- Fajnie jest, wreszcie jakaś odmiana - wyszczerzył się Majat. - Ja muszę go zapytać jak on to zrobił, tak w razie jakbym kiedyś miał popaść w niełaskę...
- Jarek... ty nie ryzykuj...
- No jakżeż bym śmiał, wasza wysokość... - Majat zerwał się i skłonił z komiczną pokorą.
- Z wiekiem coraz bardziej kretyniejesz... - westchnął melancholijnie Kamil. - Ty mi powiedz, czemu ja właściwie z tobą siedzę?
- Z ochotą wasza wysokość. Po waszej wysokości mnie tu przypada najwyższa pozycja majątkowa i towarzyska rodziny, jak też popularność u płci przeciwnej oraz talent sportowy. Jest to kwestia trzymania się razem wobec motłochu, co eksponuje naszą, a zwłaszcza waszej wysokości wyjątkowość.
- Czy moja jak to określasz wyjątkowość, nie byłaby wyraźniejsza na zasadzie kontrastu, na przykład wobec towarzystwa kogoś zupełnie beznadziejnego?
- To dlatego postanowiłeś tak się z Korzeckim "zaprzyjaźnić"? - powiedział nagle Wirecki, przy czym to ostatnie powiedziane było tak ironicznie, że miałem ochotę zejść i palnąć go w głowę. Kamil spojrzał na niego zimno.
- Mówiłeś coś? - spytał kompletnie beznamiętnym tonem. Zapadła taka potworna cisza, że aż poczułem się nieswojo. Kamil uśmiechnął się nieprzyjemnie i odszedł. Za nim poszła cała reszta. Wirecki stał jeszcze chwilę. Przygryzł wargę i nagle z całej siły walnął pięścią w moje drzewo.
- Kurwa! Cholerny dupek! Cholerny, jebany skurwysyn!
Eee...dobra, co jest? To o mnie? O Kamilu? Co tu właściwie jest grane? Nie bardzo wiedziałem, co się takiego stało.
Wirecki odszedł powoli, ale ja siedziałem jeszcze dłuższą chwilę, usiłując zgłębić zaistniałą sytuację. Zasady rządzące tą szkołą są chyba dla mnie za skomplikowane. Jeszcze hista i do domu. Daleko od tego wariactwa. No tak. Akurat. Przecież mam iść do Kamila... Za co...?
Przy okazji dowiedziałem się, że w ogrodzie nie słychać dzwonka i wpadłem do klasy z 10 minut po czasie. Spojrzenie Musiała zadało mi wyraziste pytanie: Znowu zaczynasz?
Moja klasa też patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Co jest kurde, nikt się tu nigdy nie spóźnia? Taszycki wykupił koncesję? Do końca lekcji siedziałem jak na szpilkach, czując na sobie 27 spojrzeń. Od razu po dzwonku wyleciałem do szatni. Uciec mi się tradycyjnie nie udało i zaraz opadła mnie grupka nabożnie zapatrzonej we mnie młodzieży. Co do licha...?
- Słyszałeś? - Teresa uśmiechnęła się słodko. - Wirecki stracił przez ciebie pozycję. Jest teraz absolutnym zerem.... Za to ty.... Według oficjalnych rankingów jesteś dokładnie trzeci...
- Że co?
- To co słyszysz... Wirecki ośmielił się powiedzieć coś nie tak na twój temat i przepadł... Nie wiedziałam, że ty taki sprytny jesteś...
- O czym ty w ogóle mówisz? Ja z tym nie mam nic wspólnego.
- No może... Ale jakby nie było wskoczyłeś na puściutkie dotąd miejsce... Zawsze był Majat i długo, długo nic.... A tu proszę... Nowy, z prowincji, bez forsy, bez odpowiednich koligacji... nigdy się nie zdarzyło, żeby ze względu na kogoś sir Taszycki wydał wyrok na członka swojej świty. Nie wiem, jak ci się to udało, ale zaimponowałeś mi, słonko. Szybko uczysz się gry....
- Spadaj. - wyleciałem stamtąd szybko. Wcale mi się to wszystko nie podobało. Nie miałem ochoty włączać się do żadnej gry. Zajmować jakiegoś trzeciego miejsca. Niszczyć czyjegoś życia. Nawet tego prymitywnego palanta.
Wchodząc do domu Kamila byłem już kompletnie wściekły. Kiedy tylko go zobaczyłem od razu krzyknąłem
- Co to ma być do cholery?!
- O co ci chodzi? - spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- O to, że nie podoba mi się ta cała afera z Wireckim. Co ci strzeliło do głowy, żeby robić coś takiego?
- Nie rozumiem cię. Po co go bronisz, bez przerwy się ciebie czepiał.
- Ty też.
Przez chwilę patrzył na mnie nic nie mówiąc.
- Nno tak, ale... Przecież Krzysiek to kompletne zero, interesują go tylko i wyłącznie pieniądze. Do szczęścia wystarcza mu pełny portfel, nierozgarnięta, ale za to pozbawiona zahamowań panienka i butelka wina.
- Tak, masz absolutną rację. Ale dla niego ta pozycyjka w szkole to wszystko, a ty tak po prostu zrzuciłeś go na dno. Ludzie to nie zabawki. A ja zupełnie nie mam ochoty być przyczyną niczyjej klęski, nawet kompletnego zera.
- To nie było tak do końca z twojego powodu... - Kamil zmrużył oczy i spojrzał na mnie drwiąco. - Po prostu nie znoszę, kiedy ktoś mi się sprzeciwia....
- W takim razie lepiej od razu daruj sobie znajomość ze mną, bo ja nie zamierzam ci we wszystkim potakiwać. I nie próbuj ze mną takich sztuczek, jak z twoją świtą. Ja się ciebie nie boję i mam gdzieś, czy jestem blisko czy daleko od tej waszej "elity". Jak dla mnie możemy się w ogóle nie znać.
- Nno co ty... - spojrzał na mnie z wyrzutem. - Przecież ja...
- Posłuchaj. - przerwałem mu. - Albo to jutro odkręcisz albo...
- Albo co? - skrzywił się.
- Wiesz co? Nic. Daruj sobie. Rób, co chcesz. Chcesz być świnią to sobie bądź. Muszę pogratulować przy najbliższej okazji twoim rodzicom. Twoja matka pewnie się bardzo cieszy, że wychowała taki talent do niszczenia ludzkiego życia.
- Moja mama umarła, kiedy miałem 7 lat. - powiedział niepewnie.
- Przepraszam.
- Niby za co. Ty jej nie zabiłeś. Zresztą to było dawno. Możemy w końcu wziąć się do tej matmy?
- No i co? - spojrzałem ze złośliwym uśmiechem w pokrytą ciemnym rumieńcem twarz drobnego, czarnowłosego chłopca, który leżał w moim twardym, pozbawionym choćby materaca łóżku zupełnie nagi, związany i całkowicie bezbronny. W pokoju świeciło się jasne światło, ale w okolicy paliło się też kilka świec. Różne świetlne odcienie migotały na jego smagłej skórze.
- Jak przesadzisz to się zemszczę... - wyszeptał. Zaśmiałem się cicho, zawiązując mu oczy.
- Po dzisiejszym razie już się nie odważysz, ptaszynko. - Pocałowałem go w szyję, a potem powoli zacząłem zsuwać się w dół. Długo pieściłem językiem dół jego brzucha, uda, wewnętrzne strony kolan, pachwiny. Było pewne, że nie przyzna się jak bardzo pragnie mojego dotyku w miejscu starannie przeze mnie omijanym. Słuchałem jego jęków, na twarzy mojego kochanka coraz bardziej ciemniał rumieniec. Wiedziałem, że nie znosi mieć zawiązanych oczu.
- Zdejmij mi to... - szepnął.
- Chwileczkę, czy ja ci się pozwoliłem odzywać? - mocno pocałowałem go tuż poniżej pępka. - Za każde słowo później dostaniesz... Mam dobre serce, więc jęczeć i krzyczeć możesz sobie ile dusza zapragnie. A zapragnie... Ale żadnych słów, bo zaboli....
Wsunąłem język w rozkoszne zagłębienie, powodując dreszcz, który wstrząsnął całym jego ciałem.
- A.... a twoje imię?
Roześmiałem się.
- I tu wychodzi na jaw twoje gadulstwo. Nie jesteś w stanie wytrzymać bez słowa. No, ale ewentualnie mogę się zgodzić. Znając twoje reakcje na bodźce seksualne, musiałbym cię bić przez kilka godzin... Nie to, żebym nie chciał, ale to męczące... W każdym razie trzy uderzenia masz już zapewnione.
Drażniłem go, łaskocząc delikatnie pachwiny. Oddychał niespokojnie. Zabrałem ręce i odsunąłem się od niego. Patrzyłem na piękne, lekko już wilgotne ciało leżącego chłopca.
- Łukasz?
Sprytnie wykorzystuje swoje uprawnienia. Ale jeśli myśli, że mu odpowiem, to się przeliczy. Przygryzł wargę. Na pewno jest na mnie wściekły. Trochę się boi. Nie ma pojęcia, co chcę zrobić. Jest taki rozpalony. Serce tłucze mu się w piersi. Czuję ciepło emanujące z jego skóry. Przydałoby się trochę ostudzić to gorące ciało. Uśmiechnąłem się do siebie. Bezszelestnie zsunąłem się z łóżka i poszedłem do kuchni. Kiedy wróciłem był jeszcze bardziej niespokojny, choć za wszelką cenę starał się to ukryć. Nie był nawet pewien, czy jestem obok, czy wyszedłem, by wrócić, kto wie? Może za kilka godzin? Miewałem naprawdę wredne pomysły.
- Łukasz... - powiedział to tak błagalnym tonem, że znów pokrył się rumieńcem. Nie znosił o nic prosić. Oddychał szybko. Jego ciało wciąż było niesamowicie gorące. Czułem to choć nachyliłem się tylko trochę, jakieś dziesięć centymetrów od niego. Uśmiech znów pojawił się na mojej twarzy.
- Aaaaa! Ty draniu! - krzyknął, kiedy po jego rozpalonej skórze spłynęło kilka kostek lodu. Przygryzł wargę. Następne dwa uderzenia. Długo nie wytrzymał.
- Zimno ci? - spytałem z przekornym zdziwieniem - Nie ma sprawy... Można to zmienić...
Sięgnąłem po palącą się świeczkę. Ja nigdy nie trzymam w pokoju niepotrzebnych rzeczy... Przechyliłem ją lekko. Wrzasnął, kiedy poczuł gorący wosk na brzuchu. Druga kropla, trzecia, czwarta, piąta. Drugą ręką powoli sięgnąłem po nóż. Przytknąłem zimny metal do jego brzucha. Poczułem jak napina mięśnie. Lekko suwałem płazem od jego pępka aż na udo. Odwróciłem nóż i lekko przytknąłem ostrze do jego skóry. Głęboko wciągnął powietrze. Delikatnie nacisnąłem, nie tak, żeby zranić do krwi, na jego ciele pozostała tylko cienka, zaczerwieniona linia, ślad podrażnionego naskórka. Teraz dotknąłem jego piersi szpicem i przebiłem delikatnie skórę. Maleńka, mikroskopijna kropla krwi pozostała, gdy odsunąłem nóż. Wargi mojego kochanka drżały, serce tłukło się jak oszalałe, a związałem go tak, że nie mógł wykonać najdrobniejszego ruchu. Dobrze wiedział, że nigdy nie zrobiłbym mu nic naprawdę złego, ufał mi i tylko dlatego pozwolił mi się związać. Wiedziałem, że nikomu wcześniej na to nie pozwolił. Zresztą ja także nie. Ale mimo wszystko bał się teraz tak bardzo, że naprawdę był na granicy łez.
- Kocham cię... - pocałowałem go delikatnie. - Mój prześliczny chłopiec... Jeśli nie dajesz już rady, mogę przerwać.
Ledwo dostrzegalnie pokręcił głową. Uśmiechnął się. Zazwyczaj to on dominował nade mną, tak w życiu jak i w łóżku. Ale bywały chwile, kiedy wolał, żebym to ja miał przewagę i sam poprowadził go do krainy rozkoszy. Wiedział, że znam do niej bardzo różne ścieżki. Zawsze pozwalał mi wybrać, czy dziś będę delikatny i czuły, czy może wybiorę trochę bardziej karkołomną trasę. Uniósł odrobinę głowę, na tyle, na ile pozwalały mu więzy i przywarł wargami do mojej twarzy, szukał moich ust. Długo pieścił moje wargi, nasze języki szaleńczo plotły się raz w moich, raz w jego ustach.
- Dobrze... Ale pamiętaj, że to była twoja decyzja...
Zsunąłem się między jego nogi. Pozostało jeszcze pewne miejsce, które niczego dziś nie dostało. Delikatnie ująłem jego jądra w dłonie. Pieściłem je powoli, słuchając westchnień mojego chłopca. W miarę jak robiłem to coraz mocniej, jego jęki stawały się głośniejsze. Ściskałem je boleśnie, pocierałem delikatne kulki jedną o drugą, patrząc jak szybkie, krótkie, bolesne skurcze przebiegają po jego napiętym brzuchu. Zacząłem lekko szczypać jego skórę, przycisnąłem do niego zęby, wbiłem je delikatnie, tak, by go nie zranić. I tak przeraźliwie krzyknął. Pstryknąłem palcem w jego jądra. Znów krzyknął. Więc zrobiłem to jeszcze raz. I kilka razy. Aż stracił siły do krzyku.
Znów go zostawiłem. Poszedłem po kilka rzeczy, które miały mi pomóc w dręczeniu mojego spętanego chłopca. Drżał lekko, był bardzo podniecony, co chwilę oblizywał wargi, które teraz lśniły kusząco. Pocałowałem go, ukąsiłem lekko w wargę i spiłem gorące krople krwi. Jęknął. Zsunąłem się na jego szyję, by zostawić na niej wiele drobnych znaków, które miały mu przypominać o tej nocy. Cofnąłem się znów do jego obolałych jąder. Dotknąłem ich bardzo delikatnie, ale i tak jęknął z bólu. A do końca było jeszcze daleko... powoli zacząłem zapinać na jego skórze spinacze, wsłuchując się w jego jęki. Odsunąłem się od niego. Wciąż cicho jęczał. Patrzyłem na jego śliczną, zmęczoną twarz. Oddychał nierówno. Znów wróciłem do jego ust, wypełniłem je językiem zupełnie zduszając jego jęki. Pieściłem językiem jego sutki, przycisnąłem się do niego, zimne, stalowe guziki mojej koszuli wywołały ciche mruknięcie chłopca. Zsunąłem rękę w dół, zacząłem szybko odrywać spinacze. Spiął się pod wpływem przeszywającego bólu.
- Nie... - jęknął. - Łukasz... Przestań... Nie...
- Miałeś być cicho... - miażdżąco zacisnąłem pięść na jego penisie. Krzyknął przeraźliwie. Moje dłonie zadawały mu ból wręcz nie do zniesienia, ale nie miał już odwagi protestować.
- Cicho... Teraz nie wolno ci nawet jęknąć, dopóki ci nie pozwolę...
Przygryzł wargi. Prawdziwe tortury miały się dopiero zacząć i on o tym wiedział. Poruszył się niespokojnie, kiedy poczuł jak zaczynam pokrywać jego jądra, a potem penisa taśmą. Nie śpieszyłem się, słuchałem jego oddechu, z uśmiechem obserwowałem dreszcze przebiegające po jego skórze. Kiedy skończyłem, sięgnąłem po zwilżonego markera i przytknąłem go, do jego małej, ciasnej dziurki. Przełknął ślinę i zaczął szybciej oddychać. Wsunąłem go powoli i obróciłem wolno, trzymając w palcach zatyczkę. Tomek westchnął cicho i przygryzł wargę. Nie lubił tego, był śliczny z tym rumieńcem upokorzenia na twarzy. Jest na mnie zły, ale boi się odezwać. Ma nadzieję, że uda mu się wytrzymać, ale to tylko złudzenie. Poruszyłem kilka razy, mimo woli czuł przyjemność i to jeszcze bardziej go denerwowało. Westchnął i znów przygryzł wargę. Gdybym go teraz rozwiązał, nieźle bym oberwał... Ale przed nami jeszcze kilka długich godzin, które nauczą go pokory. Kiedy skończę nie będzie miał już sił ani ochoty, żeby mi się sprzeciwiać... Przynajmniej do rana...
Delikatnie pocałowałem go w brzuch. Teraz powoli zacząłem odrywać taśmę, spod jego zębów zaczęła spływać krew. Każdy najdrobniejszy mięsień jego ciała był napięty do granic wytrzymałości. Dotkliwy, przejmujący ból był zbyt męczący, by znieść go bez jęku. Z uśmiechem patrzyłem na jego twarz, czekając aż nie zdoła już tłumić w sobie cierpienia. W końcu zaczął jęczeć, najpierw cicho, potem coraz głośniej.
- Nie tak się umawialiśmy.... - odezwałem się ironicznie.
- Wypchaj się! - wykrztusił.
Roześmiałem się.
- Jak tak dalej pójdzie, przez tydzień nie zdołasz usiąść.
Skończyłem odrywać taśmę i zacząłem całować obolałe miejsca. Jęczał cichutko. Zupełnie się poddał, nie miał już sił walczyć ani z własnym ciałem, ani tym bardziej ze mną. Podniosłem się i zbliżyłem do jego ucha.
- Za ile uderzeń mam ci policzyć te jęki, skarbie?
Dyszał ciężko, głaskałem ręką jego brzuch, nagle wymierzyłem mu lekkiego klapsa między nogi. Krzyknął. Zacisnąłem dłoń na jego penisie i mocno poruszałem nią w dół i w górę. Mój chłopiec wpił się we mnie ustami, całował mnie zachłannie. Oderwałem się w końcu od niego. Jego męka nie miała się skończyć tak szybko.
Gorący, topiony wosk spadał małymi kropelkami na jego delikatną skórę. Cierpliwie pokryłem jego skórę na udręczonych kulkach, drobne kropki wosku pokryły jego penisa najpierw jedną, a potem drugą i trzecią warstwą.
Z początku nie mógł powstrzymać krzyku, później jęczał tylko coraz ciszej. Pod wpływem powolnej męczarni zupełnie opadł z sił. Widziałem cierpienie na jego twarzy, cierpienie, ale i jakąś opętańczą rozkosz. Podniecenie promieniujące z napiętego ciała sprawiało, że sam byłem już bliski szaleństwa. Nie przestawałem jednak. Kiedy skończyłem, zacząłem całować jego uda. Trwało to długo, wosk zupełnie zastygł. Przytknąłem do niego zapałkę. Powoli krople zaczęły spadać na łóżko. Ostrożnie i szybko przesuwałem płomień, żeby nie poparzyć mocno skóry.
- No dobrze, ptaszynko. Wracamy do początkowych zasad. I tak już czeka cię niezłe lanie.
Powoli wyciągnąłem z niego pisak. Westchnął, kiedy zbliżyłem się do niego i wsunąłem w niego palce zanurzone w kremie. Podrażniłem go chwilę, drugą ręką rozpinając spodnie. Wdarłem się w niego gwałtownie. Moje ruchy były szybkie, mocne, agresywne. Wsuwałem się do końca i wysuwałem niemal zupełnie. Ustami pieściłem jego szyję.
Mój kochanek jęczał, spazmatycznie chwytał powietrze, bez przerwy powtarzał moje imię. Wsunąłem mu język do ust, całowaliśmy się namiętnie, głęboko. Wchodziłem w niego coraz gwałtowniej, czułem fale rozkoszy przenikające jego drobne, zmęczone ciało. Osiągnęliśmy orgazm niemal jednocześnie i zupełnie wycieńczeni leżeliśmy dłuższą chwilę nic nie mówiąc.
W końcu uniosłem się trochę i rozwiązałem Tomka. Zdjąłem przepaskę z jego oczu. Patrzył na mnie spod na wpół przymkniętych powiek.
- Jesteś kompletny wariat i niewyżyty sadysta, ale i tak cię uwielbiam.
- Żebyś zaraz nie zmienił zdania. 10 słów - 10 razy paskiem. Jęki plus krzyki w zaokrągleniu 20 razy... powiedzmy linijką.
Pocałował mnie delikatnie.
- Co to miało być? Próba przekupstwa? Łapówkarstwo jest nielegalne.
- Nie bądź taki... i tak mnie wszystko boli... Z ciebie jest kawał drania.
- To już jest szczyt. Nie dość, że krnąbrny, to jeszcze bezczelny.
- Jak można być krnąbrnym i nie być bezczelnym?
- Jeszcze jedno słowo i dołożę ci 50 razów, więc nie dyskutuj ze mną tylko się odwracaj.
Westchnął i posłusznie położył się na brzuchu, kładąc ręce nad głową. Zdjąłem pasek i dotknąłem nim jego skóry. Wzdrygnął się lekko. Wziąłem zamach i trzasnąłem w jego nagie pośladki. Jęknął cichutko, zaciskając dłonie na poręczy łóżka. Znów uderzyłem. Ciosy spadały na niego powoli, tak by dokładnie czuł ból powodowany każdym uderzeniem. Oddychał niespokojnie, pojękując lekko.
- Przynieś linijkę... - wymruczałem mu do ucha. Usiadłem na łóżku, opierając się o poręcz. Kiedy Tomek wrócił, na jego twarzy widniał szkarłatny rumieniec. Uśmiechnąłem się. Przyniósł długą, cienką linijkę, tę która cięła najdotkliwiej i zawsze sprawiała mu najwięcej bólu. Byłem pewny, że właśnie tę przyniesie. Spojrzałem na niego drwiąco, kiedy mi ją podawał.
- Niech boli. Lubię sprawiać ci przyjemność. - wyszeptał, patrząc mi w oczy. Uklęknął tyłem do mnie i oparł dłonie na łóżku. Dwadzieścia mocnych uderzeń zostawiło czerwone ślady na jego skórze. Objąłem go lekko i przycisnąłem sobą do łóżka. Czułem, ze wciąż jest podniecony, oddychał ciężko. No cóż... Tego nie planowałem, ale... Delikatnie pocałowałem go w szyję. Mruknął cicho. Wodziłem dłońmi po jego skórze. W końcu liczy się spontaniczność.... Wsunąłem się w niego powoli, czując jak jego mięśnie zaciskają się na mnie.. Poruszałem się wolno bez przerwy całując jego kark i słuchając cichych jęków. Nie miał już sił ani myśleć ani się poruszyć, czułem tylko pulsujący ucisk jego mięśni i ciężki, urywany oddech. Byłem o krok od finału, on też, ale jego ciało nie było już fizycznie zdolne, by przeżyć następny orgazm. Obaj o tym wiedzieliśmy, ale nie umieliśmy się zatrzymać. On zresztą nie miał sił. Wbił w zęby w tkaninę pokrywającą łóżko i jęknął głucho, kiedy kolejne, coraz to silniejsze fale, zaczęły przeszywać jego ciało. Mięśnie nie zdolne już do żadnego wysiłku, do najmniejszej odrobiny napięcia, spięły się jakby pod wpływem prądu, a jego ciało zaczęło wić się pode mną w jakiś szaleńczy, spazmatyczny sposób, wbrew jego siłom, woli, świadomości. Wycieńczone ciało odbierało każdy bodziec o wiele intensywniej niż zazwyczaj, sprawiając, że to co działo się teraz było najgwałtowniejszym orgazmem, jaki kiedykolwiek u niego widziałem. Kiedy skończyłem, sam przez chwilę nie mogłem odzyskać władzy nad swoim ciałem. W końcu uniosłem się i położyłem obok niego oddychając ciężko. Tomek długo starał się dojść do siebie. Przysunął się do mnie z trudem i zupełnie bezsilny przytulił się do mojej piersi.
- No co, maleńki? Zmęczyłeś się?
- Jesteś niesamowity... zupełnie niesamowity... Ale cały ten weekend będziesz się musiał mną zajmować, bo ja absolutnie nie będę zdolny się poruszać.
- Proszę bardzo, moja mała ptaszynko. Należy ci się odpoczynek.
- Powiedz mi... - spojrzał mi w oczy. - Jakim cudem ty to robisz? Kiedy mój poprzedni facet próbował czegoś takiego, sam potrzebował wkrótce pierwszej pomocy. Dlaczego tobie na to pozwalam i jeszcze mało, że pozwalam to w dodatku mi się to podoba?
- Nie mam pojęcia. Za to wiem, że cię kocham.
- Ty jesteś tak niesamowicie odkrywczy, że aż mnie to przeraża. Wiesz ile razy już to słyszałem?
- Mam tego więcej nie mówić?
- A spróbuj przestać, to zobaczysz.
Jakby na sprawę nie patrzeć, czułem się okropnie głupio. Spojrzałem na mamę pochyloną nad jej roślinkami. Miałem tylko ją. Może dlatego byłem taki wyczulony na punkcie matek i dlatego tak huczał mi w głowie ten wyraz " umarła ". Co ja bym zrobił, gdyby... Zresztą... Wielu ludzi traci rodziców. Ja nie mam ojca. Nawet go nie pamiętam. Ale wciąż wydawało mi się, że naprawdę dotknąłem drażliwego tematu. A ja nie znosiłem sprawiać ludziom przykrości. Westchnąłem.
- Co z tobą? - roześmiała się mama. - Ostatnio bez przerwy wzdychasz. Zakochałeś się?
- Jasne... Ja nie mam nic do roboty, tylko się zakochiwać.
- Na miłość zawsze powinien być czas. - uśmiechnęła się lekko.
- Powiedz to moim nauczycielom. Mam statystycznie dwa sprawdziany na tydzień, Musiał każdą wolną chwilę wypełnia mi jakąś robotą, a teraz jeszcze dyrektor dołożył mi dokształcanie kiepskiej matematycznie młodzieży.
- Powinieneś się cieszyć, że możesz komuś pomóc.
- A czy ja się nie cieszę? Przecież widzisz, że cieszę się wręcz szalenie.
- O tak. Z pewnością. Co do profesora Musiała.... Mówił, że były z tobą drobne problemy...
Ekche...drobne? Cały Musiał...
- To nie ja. - mruknąłem. - To ten... Jezu, nie tak łatwo się przyzwyczaić do nowego miejsca...
Dlaczego za nic nie chciałem, żeby dowiedziała się czegoś złego o tym niemożliwym dzieciaku? Aż tak łatwo udało mu się wzbudzić moje współczucie? Jedną gadką o... Przez chwilę znów miał takie strasznie smutne oczy...
- Idę spać. Dobranoc.
- Dobranoc. I postaraj się przyzwyczaić, kochanie. Na pewno nie jest tam aż tak źle.
Może i nie... Pomyślałem zasypiając. Z pewnością tak... Pomyślałem po obudzeniu. Była 5.55. Mama wychodziła właśnie żeby z bladym świtem szukać jakichś roślin-zegarków.
- Nie masz spania? - machnęła ręką w stronę gorącego jeszcze czajnika. - Pa, mój zestresowany synku.
- Pa, moja wyluzowana mamo.
Raczej nie miałem natury skowronka i wiedziałem, że będę dziś kojarzyć za wolno jak na dwie godziny z Anocką. I na szermierki słowne z Teresą. I na zgłębianie zasad tej chorej szkoły. I jak na jakąkolwiek rozmowę z Kamilem. Ale dzisiaj on raczej nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Jest na mnie zły. Długo nie pobyłem na tych szczytach. Żeby teraz tylko gorzej nie było... Do szkoły poszedłem okrężną drogą. I ledwo zdążyłem. Równo z dzwonkiem. Wszyscy już byli w klasie. I patrzyli na mnie w jeszcze większym szoku niż wczoraj.
- Maaarek... - zaśpiewała na mój widok Teresa. - Cała szkoła wzdycha do łaskawości twego serca. Za świętego cię tu mają. Tylko patrzeć, a na murach powstaną wierszowane hagiografie, dilerzy będą opylać kątem twoje mleczaki i ścięte niegdyś włosy, a do twej ławki oraz trzeciego okna na lewo od klasy Ic będą zdążały korne pielgrzymki...
- O co ci znowu chodzi? - jęknąłem.
- Ach... więc święta wieść nie jest ci znana, szlachetny? A może jesteś aż tak skromny? Toć nie wiesz, że dziś o godzinie 7.47 - oby pora ta pozostała błogosławiona - najczcigodniejszy Kamil Taszycki raczył w swej łaskawości podejść do wspomnianego okna, przy którym stał ów grzesznik niegodny Wirecki i rozmawiać z nim przez całe minut 6 sekund 24?
- No i? - mruknąłem.
- Dzień dobry, Marek, do ławki, Lisowska, turpizm w poezji XXw. - do klasy energicznie weszła Anocka.
Jakoś nie docierały do mnie słowa Moniki. Mam, co chciałem. Wirecki wrócił do łask. Czyli ja mam spadać. Najwyraźniej książę uznał, że lepszy stary, wypróbowany lizus, niż nowy, stawiający się, nudny parweniusz. No i nic nowego. Więc skąd, do cholery, ten dziwny ucisk w piersi?
Do końca dnia nie wyszedłem już z klasy. Po piątej lekcji usłyszałem głosy Ic wybierającej się już do domu. Wyjrzałem przez okno. Wirecki szedł z pewną siebie miną obok Agi Gertner. Do 7.47 była dla ciebie nieosiągalna jak kamień z księżyca. Miło mi, że tak ci się powodzi. Nie patrzyłem dłużej. Nie miałem ochoty widzieć Kamila.
- Ej! To Ic? Oni mają jeszcze dwie godziny z Piłatem! Nie ma go? Przecież my też z nim mamy dwie ostatnie... - Damianowi zaświeciły się oczy i poleciał rozpytać się po klasach. Wrócił wybitnie zgnębiony - Na nasze lekcje akurat wraca. Żeby go pełne wydanie Szekspira przygniotło!
Uśmiechnąłem się. Jakoś rudowąsego anglisty nie trawiłem. Bez przerwy powtarzał, że "umywa ręce", jeśli chodzi o naszą maturę. Wszystkim tak powtarzał. I dlatego książę Kamil w przypływie dobrego humoru ochrzcił go Piłatem. Zatrważające jak jego słowa wpływają na życie tej szkoły.
Dobra. Przestań już o nim myśleć. Co będzie z tą cholerną matmą? Mam do niego iść? Teraz? W życiu... Boże, byle do domu, muszę cisnąć się do łóżka i zapomnieć o tym wszystkim. Szósta lekcja, siódma, ósma, dziewiąta. Piłat po raz kolejny umywa ręce i wreszcie można iść do domu. Zanim wykrzesałem z siebie dość energii, żeby wsadzić książki do plecaka, nikogo już nie było. Co jest, mecz jakiś dzisiaj? Nie to ja dziś działam za wolno. Westchnąłem dogłębnie i powlokłem się w kierunku schodów.
- Marek...
Obejrzałem się. Na oknie siedział Kamil.
- Co ty tu robisz?
- Czekam na ciebie, nie widać?
- Od piątej lekcji?!
To już moje predyspozycje percepcyjne przekraczało zdecydowanie.
- Myślałem, że może tobie wpadnie do głowy, żeby do mnie przyjść. Ale że ci się nie chciało.
- Niby po co miałbym cię szukać?
- Przecież zrobiłem tak, jak chciałeś. Czego ty jeszcze chcesz? - spojrzał na mnie ze złością.
Jak ja chciałem? O Matko Boska, Jezus Maria, Wszyscy Święci i Święty Boże...
- Może byś się przynajmniej do mnie odezwał... - złość zamieniła się w wyrzut.
- Nie uwielbiam Wireckiego aż tak bardzo, żeby z jego powodu wygłaszać mowy dziękczynne.
Ja z każdym dniem mam coraz durniejsze odpowiedzi.
- Dobra. Wiesz co? - zeskoczył z okna i patrzył na mnie z wściekłością. - Wiesz co? Mam cię dość! Mam cię dość i...
Głos mu się załamał i wbił wzrok w podłogę.
- Myślałem, że...że przestaniesz być na mnie zły... Ale ty... ty po prostu...
- Wcale nie jestem zły. A z ciebie jest kochany dzieciak.