Pocałunek śmierci 15
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 13:03:24
15





Zamykając za sobą ciężkie, żelazne drzwi zamczyska, Rosiera pochłonęła szczególna cisza. Nie była tą samą ciszą, jaka go zazwyczaj witała wśród opuszczonych, ciemnych podziemnych ścian. Ta, zdawała się tętnić jakimś dziwnym życiem, odbierało się wrażenie jakby rozszarpywały ją czyjeś emocje, powodując wrażenie hałasu...
Odwrócił głowę w stronę młodego demona. Jego oczy były nieruchome, nie zdradzały się żadnymi myślami. Rosier wsunął dłoń w jego, nieco większą i chłodniejszą, zakleszczając ją w silnym uścisku, który nie został odwzajemniony. Nie uraziło to Krwawego Demona, wiedział, że młody anakim potrzebował czasu aby nauczyć się niektórych gestów i słów... Doskonale pamiętał, jak to było z nim samym, choć pamięć o tym należała do tego fragmentu jego życia o którym najchętniej by zapomniał...
-Przygotuj gorącą wodę- poprosił człapiącego za nim mężczyznę.- A potem posprzątaj w komnacie Magany...- urwał, dodając zaraz:- tak, jakbyś to czynił w Czerwonej Komnacie.
Człowiek mruknął, iż zrozumiał i Rosier uśmiechnął się do niego.


-To ty!
Hasmed z niepokojem popatrzył na szklany puchar, który zadźwięczał od podniesionego głosu Rosiera. Demon musiał wiedzieć, że ktoś jest jeszcze z Hasmedem w jadalni, lecz pewnie nie spodziewał się ujrzeć właśnie Tutiela. Czy był wściekły? Jego zwykle gładkie, porcelanowe czoło, fałdowały teraz dwie głębokie zmarszczki. Wyglądał na urażonego obecnością demona, lecz było w tym coś jeszcze. Nawet jeśli Rosier stał kilka sporych metrów od Hasmeda, ten zdołał pochwycić pewien rodzaj niepokoju malujący się w jego dużych ciemno-rubinowych oczach.
-Znacie się?- zapytał młodzieniec, nie kryjąc ciekawości. Jego wzrok prześliznął się po twarz rudzielca i utkwił w jego młodym podopiecznym. Stał nieco z boku, skrywając twarz w głębokim kapturze i choć chłopiec nie widział jego oczu, czuł, że ten patrzy się wprost na niego.
Piękny demon splótł na piersi ręce, częstując Tutiela dość nieprzychylnym spojrzeniem:
-Czy się znamy? Cóż, zdarzało mi się z nim sypiać- odparł z przesadną obojętnością.
Hasmed drgnął, szybko przesuwając oczy na milczącego Tutiela. Wystarczyło jednak na niego spojrzeć, by wiedzieć, że rudy najzwyczajniej kłamał. Człowiek rozzłościł się na siebie. Czy to ważne, z kim sypia Tutiel?
-Co robisz w moim ,,domu"?- domagał się wyjaśnień, choć w tonie jego głosu więcej można było znaleźć pretensji niż chęci wysłuchania jakichkolwiek tłumaczeń.
-Wpadł w odwiedziny, nie widzisz?- odpowiedział za Tutiela Hasmed. Mimo luźnych, półżartobliwych uwag Rosiera, atmosfera zaczynała nieprzyjemnie gęstnieć. Chłopak gorączkowo pragnął nad tym zapanować.
Demon nabrał powietrza:
-Powinno się uprzedzić przed złożeniem wizyty. Poza tym istnieje coś takiego jak pukanie do drzwi. W dodatku, jeśli po paru chwilach dobijania się nikt nie otworzy, to wraca się do domu, a nie włamuje. Ot, co!
-Ja mu otworzyłem.
Ogniste oczy Rosiera przesunęły się na młodzieńca. Stał nieco sztywny, opierając rękami o blat podłużnego stołu i starał się wyglądać na opanowanego.
-Hasmedzie...- odezwał się do niego łagodnie, po czym zakleszczył usta w krzywą linię jakby walczył, aby się nie rozpłakać.- Nie musiałeś tego robić...
-Nie płacze się nad rozlanym mlekiem.
Przez kilka chwili, które zdawały się dla chłopca wiecznością, Rosier milczał, pozwalając trwać ciszy. W końcu zawiesił głowę, i tkwił tak parę sekund, przyglądając się własnym butom. Gęsta grzywka przesłoniła mu oczy, więc Hasmed nie widział wyrazu jego twarzy, ale miał przeczucie, że ten, nieco się uspokaja. Choć tak naprawdę nie był wcale poważnie rozwścieczony. Gdy to faktycznie go dopada, głos Rosiera staje się spokojny i tak gładki, jak ostrze brzytwy. Wyglądało na to, że obecność Tutiela i jego tajemnicza znajomość z chłopcem, musiała go zaciekawić. Chęć poznania tego sekretu okazała się silniejsza od urazy wtargnięcia na teren prywatny.
-Zrobię kolację!- zawołał entuzjastycznie, podrywając nagle głowę.
-Szczerze mówiąc... już jedliśmy.- Wskazał ruchem ręki na stół.
-Nie pomagasz mi Pisklę...- westchnął z udawaną nieśmiałością, po czym odwrócił się w stronę zakapturzonego anakim jakby dopiero teraz przypomniał sobie o jego istnieniu.- Musimy się wszyscy ładnie poznać.- I zanim pomyślał, by ściągnąć mu z głowy kaptur, ten jakby zgadując jego zamierzenia, uczynił to samodzielnie, ukazując swoją podłużną, poszarzałą twarz, w której wyróżniały się skośne, bardzo granatowe oczy, przypominające puste dziury połykające światło.
Człowiek poczuł, jak spływa na niego przejmujący chłód, jak marznący styczniowy deszcz. Zapragnął odszukać ciepłej i uspokajającej dłoni Tutiela, choć gdyby naprawdę tego chciał, to na pewno potrafiłby mężnie zapanować nad lękiem, nie musząc szukać w nikim oparcia. Poza tym... wcześniej też nie miał możliwości, aby schować się za kimś, a jakoś sobie radził. Złościło go, że stawał się przy nim słaby.. Wyglądało na to, że obecność Tutiela będzie mu tylko przeszkadzać. Jednak zaczynał się już przyzwyczajać, że nic jakoś nie szło ostatnio po jego myśli!
-Ma dopiero jeden dzień- wyjaśnił płomiennowłosy.- Będę mu musiał wymyślić jakieś zastępcze imię, zanim nam się w końcu przedstawi. A może ty masz pomysł... panie...?
-Tutiel- odpowiedział, mrużąc oczy.
Młody anakim rozciągnął szeroko usta jakby zamierzając wykrzyknąć to imię. Po chwili jego spojrzenie padło na Hasmeda, było wręcz przewiercające. Chłopiec podrzucił do góry brwi w niemym pytaniu, lecz demon szubko odwrócił wzrok, ponownie umieszczając go na twarzy Tutiela.
-Tutiel? Ten Tutiel?
Mężczyzna uśmiechnął się:
-Nie wierzę, że mógłbyś o mnie usłyszeć...- Zerknął przelotnie na Hasmeda.- Chyba, że on coś ci naopowiadał...
-Nic mu o tobie nie wspominałem- parsknął obrażony, biorąc z półmiska jabłko, które zacisnął mocno w dłoni. Odgryzając kawałek, odwrócił głowę w przeciwną stronę, by zdjąć z siebie te złote, palące oczy.
Rosier ruszył w głąb sali, zatrzymując się prawie przy stole.
-Hasmedzie...- Ściągnął brwi, przybierając bardzo poważny wyraz twarzy, toteż człowiek poświęcił mu całą swoją uwagę.- Jestem słodki, zabawny i czarujący, a ty wolisz jego? Wpychasz mi nóż w serce! To cholernie boli!
-Przestań błaznować! Skąd ten głupi pomysł?
-Wolałbym zaprzeczyć samemu sobie, iż słyszałem, jak wymawiasz jego imię... Chciałbym wymazać z głowy tę scenę, nawet wyłączyć dźwięk... ale urodziłem się przeklęcie drobiazgowy. Obraz twej zdrady będzie się za mną ciągnął do końca mego żywota! -Opadł na krzesło, biorąc do ręki nagryzione przez Hasmeda jabłko. Zanurzył w nim zęby, odgryzając duży kęs.- Nie myśl sobie, że wykorzystałem twoją bezradność i buszowałem ci w pamięci- odparł z pełnymi ustami, wypluwając kawałki jabłka.
-Najlepiej zrobisz zamykając się wreszcie!- Poczerwieniał, czego pragnął teraz za wszelką cenę uniknąć.- Nic nie rozumiem z tego bełkotu!
-Wiem, przepraszam. Żałuję, że poruszyłem ten temat, teraz będzie nam głupio...
Zapanowała krótka, niezręczna cisza.
Oczy pięknego demona przesuwały się po Tutielu z góry w dół i z powrotem, z niezwykłą, wręcz wnikliwą uwagą jakby oglądał rzeźbę. Gdy ich oczy w końcu się ze sobą spotkały, Rosier odwrócił lekceważąco wzrok. Młodzieniec nie zamierzał kryć się ze swoją niechęcią do gościa. Nastroje te były jednak zmienne, zaraz jego usta ułożyły się w wyćwiczony uśmiech. Wyglądał trochę jak lalka, którą pociąga się za sznurki, zmuszając do występu... Rosier nie był zadowolony, że musi odstawiać tę głupią grę. Gdyby nie obecność Pisklaka, sprawa potoczyłaby się w innym kierunku.
-Panie Tuti-Tuti, domyślam się, że będziesz naszym gościem tej nocy?
-To zależy od... Hasmeda- powiedział po niewielkiej pauzie, świdrując rudzielca swoimi przenikliwymi oczami.
-Naprawdę ode mnie?- warknął, mrożąc go wzrokiem.- Coś podobnego!
Uniósł do góry kącik ust:
-To zależy...- poprawił się- od tego, czy zechcesz tu zostać. Postanowiłem nie spuszczać cię z oka.
Rosier przejechał po wardze językiem, grzebiąc w myślach. Hasmedowi nie podobał się on taki milczący. Za często też zdarzało się mu czynić pauzy... Nie mogło to wróżyć nic dobrego, za dobrze go znał. Gdyby tylko mógł z nim porozmawiać... Ale czy będą mieli jeszcze sposobność, aby zostać sam na sam?
Tutiel i Rosier skierowali oczy w stronę drzwi, w których po kilku sekundach stanął sługa Rosiera. Ilekroć widział go chłopak, ogarniał go niesmak. Nie tylko powierzchowność miał odpychającą... W oczach mężczyzny było coś, co odrzucało. Mógłby stanowić dla nowo-narodzonego demona prawdziwą konkurencję, choć tak naprawdę nie byli do siebie zewnętrznie podobni, to raczej uczucie odrazy, jakie mężczyzna wzbudzał w Hasmedzie, pozwoliło ich tak porównać.
-Woda...- mruknął, nie poruszając ustami prawie w ogóle. Płomiennowłosy uśmiechnął się do niego perliście, co o mało nie spowodowało, by Hasmed nie zadławił się kawałkiem owocu. Rosier nie oszczędziłby swego wdzięku nawet krowiej kupie. Miał pewne dziwne ciągoty do brzydoty...
-Przygotuj dwie komnaty dla moich gości. Postaraj się zrobić to dość szybko, chcę ich już stąd pogonić.
Mężczyzna popatrzył wilkiem na Tutiela, następnie przesunął spojrzenie na demona w mnisim odzieniu, lecz ten stał jak posąg, nie zwracając na nikogo uwagi, pozwalając sobie wtopić się w tło.
-Postaram się jutro o nowe pokojówki- powiedział do sługi przepraszająco i mężczyzna wycofał się zrzędliwie z salonu.
W kominku prawie wygasało i w pomieszczeniu zaczynało robić się chłodno i ciemno. Wyglądało jednak na to, że tylko Hasmedowi przeszkadza brak światła... Anakim naturalnie mieli świetny wzrok. Człowiek zacisnął mocno wargi tak, że te, prawie zniknęły z jego twarzy. Świadomość, że był w tym pomieszczeniu jedyną istotą ludzką, naraz zaczęła go nieprzyjemnie przygniatać, przywołując obrazy z dzieciństwa... Nie dał się im jednak omamić, gdy zamknął oczy i znów je otworzył, wizja zniknęła.
-Ja też mam już dość na dzisiaj. Nie obchodzi mnie, co zamierzacie robić, idę spać. - Ruszył niespiesznym krokiem w stronę drzwi, kiedy wzrok Rosiera zatrzymał go w miejscu.
-Widzę, że odzyskałeś torbę...
Człowiek zacisnął dłoń na jej skórzanym pasku.
-Z odrobiną pomocy?- I tu popatrzył na Tutiela. Uśmiech płomiennowłosego nie podobał się Hasmedowi.
-Pracuję nad polepszeniem naszych stosunków. Trzymając moją rzecz, nie ułatwiasz mi tego- odpowiedział, z powrotem biorąc na siebie jego oczy.
-Najmocniej przepraszam.- Wyszczerzył zęby i ciężka atmosfera jaka przez chwilę panowała, momentalnie się rozprysła.
Tutiel przyglądał się im z uwagą, rozwijając w głowie jakąś myśl. Człowiek był zbyt zmęczony, by zwrócić na niego uwagę, pragnął jak najszybciej znaleźć się sam. Jednak mężczyzna ruszył w jego kierunku, na co młodzieniec natychmiast otrzeźwiał.
-Muszę z tobą jeszcze porozmawiać...
-Jutro też jest dzień- odpowiedział, najbardziej oschle jak tylko mógł. Nie zamierzał zapraszać go do swojej sypialni o tak późnej porze, jeszcze zrobiłoby się intymnie... Aż zadrżał na tę myśl.
-Oj Tuti-Tuti...- Rosier pogroził mu palcem i przez chwilę przypominał podirytowanego dwunastolatka. Hasmed naprawdę nie miał pojęcia, jak on to robił, że wyglądał czasem w tak dziwny sposób... Tutiel przesunął na niego swoje bezwyrazowe oczy.- Hasmed jest dla ciebie za młody, poszukaj kogoś w bardziej odpowiednim wieku.
Brunetowi zakręciło się w głowie. Miał ochotę trzepnąć Rosiera w łeb i była to tak silna chęć, że aż zwrócił tym uwagę podopiecznego Rosiera. Skupił na człowieku swoje ciemnogranatowe oczy jakby miał obawy, że Hasmed rzeczywiście spełni swoje pragnienie.
-Rosier, ty też połóż się już, bo nie da się ciebie słuchać- westchnął, czując, że kolor jego skóry stopniowo wraca do normy.
-Wiesz, uczyniłbym to z przyjemną-ością, jest jednak drobna trudność...- Wskazał palcem na młodego demona.- Muszę zająć się nim, bo znów mi ucieknie. To może potrwać nawet całą noc!
-Aleś ty wymagający...- mruknął pochmurnie do najmłodszego z anakim i były to pierwsze słowa, jakie skierował w jego stronę.


Dwie dobre godziny później, wszelkie rozmowy ucichły i zamek pogrążył się w pozornym śnie. Rosier leżał z otwartymi oczami, starając się całkowicie opróżnić umysł z emocji i myśli. Kiedy uzyskał już ten stan, podniósł się, zarzuciwszy na siebie zwiewny, ciemnobrązowy materiał, po czym bezszelestnie wysunął się z komnaty.
-Jesteś tu... Musiałem się upewnić.- Zamknął za sobą drzwi, oparłszy się o nie i stał tak nieruchomo, jakby spojrzenie demona trzymało go w miejscu.- Mam nadzieję, że cię nie obudziłem.
Spuścił wzrok na nakrycie, leżało zwinięte na ziemi. Zanim Rosier opuścił komnatę młodego demona, dokładnie go okrył. Widocznie mu się nie spodobało. A może dokuczało anakim gorąco? Płomiennowłosy przystąpił do niego, zatrzymując się u nóg łoża. Demon nie spuszczał z niego oczu, których zygzakowate, żółte źrenice zmieniły nieco swój kształt na łagodne półkola.
-Beliar...- odezwał się do młodszego demona i jego usta ułożyły się w pół uśmiech.- Postanowiłem mówić do ciebie Beliar. Oczywiście do czasu, kiedy sam zdecydujesz jak chcesz się nazywać.
Doskonale wiedział, czemu postanowił wymyślić mu imię... Pozwoliło to nadać anakim jakąś tożsamość. Prawda wyglądała tak, że Rosiera przerażała własna niewiedza na jego temat. Mógł być przy nim wiele godzin, a i tak nie otrzymałby obrazu jego natury. Demon nie uśmiechał się, nie okazywał złości, nie przejawiał większego zainteresowania czymkolwiek, a przynajmniej nie dało się tego dostrzec w jego zawsze nieruchomej twarzy. Co prawda nie upłynęło wiele czasu od narodzin i wszystko mogło się jeszcze zmienić, jednak Krwawy Demon odczuwał niepokój i wyjątkową frustrację z powodu nijakości Beliara. O ile pamiętał... on sam bardzo szybko załapywał słowa i po upływie krótkiego czasu, już potrafił formować zdania. Oczywiście anakim nie musieli przechodzić przez to tak samo...
Wskoczył na łóżko, obok Beliara, podwijając pod siebie nogi. Mimo wszystko, Rosier był jednak zadowolony. Najważniejsze przecież, że potrafił nad młodym anakim zapanować i to liczyło się teraz najbardziej. Co do jego charakteru, przyjdzie z czasem... Młody demon leżał na plecach ze skrzyżowanymi nogami jakby wylegiwał się tylko, od przyjścia opiekuna ani na moment nie spuszczał z niego oczu. Wyglądało to trochę tak jakby na niego uważał, jednak Rosier był bardziej zdania, że to zwykłe zaciekawienie.
-Nie myślałem szczególnie długo nad nadaniem ci odpowiedniego imienia. To przyszło samo z siebie, jakby ktoś mi je podpowiedział z góry.- Wskazał palec na sufit i demon utkwił w nim na chwilę wzrok. Anakim uśmiechnął się na to, zadowolony, że go słuchał.- Jesteś kimś wyjątkowym i zasługujesz na wyjątkowe imię. Beliar był pierwszym nazwanym z aniołów. Kto wie- przechylił głowę, przypatrując mu się- może to właśnie ten książę ciemności cię spłodził?
Trwała kilku sekundowa cisza.
-Urodziłeś się w dobrym czasie i miejscu. Postaram się rozmawiać z tobą jak najwięcej, abyś mógł się szybko nauczyć...- zamilkł, marszcząc czoło. Zdał sobie bowiem z czegoś sprawę. Kiedy na świat przychodzą anakim, prędko przyswajają słowa przez penetrację ludzkich umysłów. Jednakże dotyczyło to wyłącznie ludzi, myśli anakim były dla demonów zamknięte...
Rosier roześmiał się, uderzając otwartą dłonią w czoło.
-Przepraszam cię najmocniej, Beliarze!- Zacisnął swoje palce wokół jego kolana, przysuwając się bliżej niego. Demon rozchylił usta jakby chciał mu przerwać, lecz nie wypowiedział żadnych słów.- Jestem anakim, demonem, więc nie ma większego sensu, by ci tak w kółko nawijać! Ale ze mnie głuptas, że też wcześniej sobie tego nie uzmysłowiłem...- Otarł z oka łzę, podśmiewając się jeszcze przez pewien czas, zanim nieco spoważniał. Popatrzył Beliarowi w oczy. Młodszy demon miał zastanawiający wyraz twarzy. Malował się na niej dziwny spokój i tajemniczość. A nawet coś, co przypominało pewne zrozumienie. Rosier uśmiechnął się przymilnie - Jutro umówię cię na randkę z Hasmedem, żebyś mógł sobie poczytać z jego mądrej główki. Wiele się wówczas nauczysz.
Nachylił się nad nim, delikatnie całując go w skroń. Mając jego twarz tak blisko swojej, udało mu się zaobserwować lekko zmieniający się kształt tęczówek. Pocałował go szybko jeszcze dwa razy w policzek w rezultacie czego tęczówki uformowały się w płonące, jaskrawe kule. Wyglądały jak dwa słońca i prawie w całości przykrywały oko.
-Wypocznij.- Poderwał się, podnosząc z podłogi przykrycie.- Na pewno tego nie chcesz? Zmarzniesz...- Beliar naturalnie mógł nie rozumieć tych słów, jednak nie wyglądał na zdezorientowanego.



***


-Izorpo!
Kobieta zatrzymała się, lekko unosząc brwi. Nigdy by nie przypuszczała, że przyjaźń z Agreasem może kiedykolwiek wywołać takie zainteresowanie, wokół jej osoby. Wyglądało na to, że została wciągnięta w tę głośną sprawę związaną z Itą. Przy dłuższym zastanowieniu... bardzo jej to nie odpowiadało i zatęskniła za samotnością. Nie dając jednak po sobie niczego poznać, odwróciła się z szelestem czarnej sukni w stronę zebranych w salonie anakim. La Vion przestało przypominać miejsce służące wypoczynkowi, a nabrało charakteru surowego, mrocznego zgromadzenia. Nawet służący przemykali niemalże na palcach. Dźwięki muzyki też już dawno nie rozbrzmiewały w jasnych komnatach.
-Prosimy cię chwilę do nas.
-...Dobrze- uśmiechnęła się, przekraczając próg sali. Zamknięto za nią drzwi, lecz ona zatrzymała się niespełna dwa metry od nich, jakby miała zamiar zaraz stąd wyjść.
-Rozmawialiśmy już o tym z Agreasem...-podjął Moloch, najstarszy i najsilniejszy z obecnych tu anakim.
-Ach tak...- przerwała mu w pół słowa, rozglądając się po sali.- A gdzież on się podział?- Jej oczy zatrzymały się na trzynastoletniej dziewczynce z wielkimi kokardami we włosach. Siedziała obok Haruta, zaciskając w dłoni duży, czerwony lizak. Była to jedyna ludzka istota, przebywająca w tym pomieszczeniu. Obecność tutaj tego dziecka bardzo ją zaskoczyła, i trochę rozbawiła. Ponownie utkwiwszy wzrok w Molochu, zauważyła, że obserwuje ją ze ściągniętymi brwiami.
-Nie jest w najlepszej kondycji, strata Ity... zmieniła go, nie bardzo potrafimy do niego dotrzeć...
Chcecie, żebym na niego wpłynęła...- pomyślała, nie wymawiając słów na głos. Nieprzerwanie się uśmiechając, pozwoliła starszemu mówić...
-Chcemy złapać i zabić Itę... a raczej to, czym teraz jest.
-Zadanie niełatwe...- przyznała, splatając ze sobą dłonie.
-Jesteś silna, Izorpo...- usłyszała czyjś ożywiony głos. Zwróciła twarz ku bardzo młodemu anakim ze szczególnymi fioletowymi oczami. Nie mogła sobie jednak przypomnieć jak było mu na imię, wyglądało więc na to, że nie był kimś ważnym. Szybko zdjęła z niego swój wzrok.
-Nie chcemy rzucać się w oczy, więc wybieramy się tylko w szóstkę. Czy pomogłabyś nam wyeliminować Itę?
Izorpo rozsunęła wargi, nabierając powietrza. Naturalnie mogła się tego spodziewać. Anakim zdawało się, że tworzą jedność, że w chwilach niebezpieczeństwa powinni się jednoczyć, lecz ona miała na ten temat osobne zdanie...
-Szóstka... to nie za wiele...- Wzruszyła ramionami.- Prosiliście jeszcze Rosiera?
Zapanowało zamieszanie. Demony zaczęły rozmawiać między sobą, przekrzykując się prawie. W końcu musiał ich uspokoić sam Moloch. Jego twarz ściągnęła się od powstrzymywanej wściekłości.
-Rosier... to inna sprawa. Dobrze wiesz, jaki on jest... Woli stać z boku i przyglądać się tylko. Sam nie kiwnąłby małym palcem.
To prawie jak ja...- pragnęła oznajmić, ledwie się powstrzymując od szerokiego, złośliwego uśmiechu.
-Jest bardzo silnym demonem.
-Powiedzmy...- oświadczył ktoś szybko- że więcej w nim dzikości niż siły. Poza tym nie umie współpracować.
-W każdym razie, jak chcecie ,,ją" znaleźć? Ten cukiereczek ma być przynętą?- zapytała, wskazując ruchem głowy na dziecko.
Usta Haruta rozciągnęły się w podstępny uśmiech.
-Nie. To podarunek dla pani Izorpo.- Trącił dziewczynkę lekko łokciem i mała podniosła się z miejsca, ruszając w stronę zdumionej kobiety. Twarz czarnowłosej stwardniała, tylko usta nadal tkwiły w uśmiechu, wyglądało to wyjątkowo sztucznie. Dziewczynka dygnęła sztywno, omal nie wypuszczając z ręki lizaka.
-Ooo... nie przywykłam do tego typu prezentów. Nigdy od was niczego nie dostawałam.
-Nie zrozum tego źle...- powiedział Moloch, nadal ze ściągniętymi w gniewie brwiami.- Bardzo nam zależy na schwytaniu tej bestii. To dla dobra nas wszystkich.
-Rozumiem...- odparła po chwilowym zastanowieniu. Pogładziła dziewczynkę po policzku, podnosząc na demony oczy.- Przeceniacie mnie, podkreślając tę moją siłę... Przyjmuję podarunek, ale nie zamierzam uczestniczyć w polowaniu na małą, biedną Itę... Agreas uważa mnie za swoją przyjaciółkę i nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że brałam w tym udział. To wszystko.- Ujęła małą za rękę, posyłając im ostatnie spojrzenie.
La Vion już nie mogło być jej domem. Jeszcze kilka miesięcy temu niemalże wtapiała się w tło, jednak ostatnie wydarzenia wyciągnęły ją prawie na światło dzienne i teraz nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest obserwowana. Co ją interesowały losy ludzi i anakim? Niech robią, co chcą. Zabawa w polowanie wcale ją nie podniecała. Istniało przecież ryzyko, że mogła zginąć, nie zamierzała za nikogo nadstawiać karku. Poza tym miała w tej chwili całkiem inne sprawy na głowie. Żałosny Agreas pragnął odnaleźć Tutiela. Szczerze mówiąc było to nie tylko jego marzeniem, oczywiście ją kierowały całkiem inne powody. Jak miała go jednak odszukać? Jeśli Tutiel zamierzał zniknąć, to znikał tak, że nikt nie potrafił go znaleźć. Jedyną poszlaką był chłopiec Hananela... Czego mógł chcieć od tego człowieka jej brat?
Kobieta puściła rękę dziewczyny, okręcając ją w stronę szafy.
-Wyciągnij z niej wszystkie suknie. Złożymy je do dużych walizek schowanych pod łożem.


***




Rosier wyszedł z komnaty, zatrzymując się na chwilę, by popatrzeć na nadchodzącego anakim. Każdy krok Tutiela zdawał się mówić o jego sile i niezachwianej pewności siebie, co niebywale irytowało rudzielca. Nie dał tego jednak po sobie poznać, układając usta w fałszywy, aczkolwiek urokliwy uśmiech.
-Dzień dobry panie Tutiel.
Białowłosy demon przesunął na niego spojrzenie, po czym zniknął za zakrętem korytarza.
-Będę pić twoją krew póki nie wyschniesz na wiór, przyjacielu Hananela...- syknął, odwracają się napięcie.

Kiedy przekroczył próg komnaty Hasmeda, ten leżał na wyrównanej pościeli, patrząc się pusto w sufit. Dopiero, kiedy Rosier usiadł koło niego, chłopak zmusił się, aby odwrócić w jego kierunku głowę. Przez kilka minut nikt nie przerywał ciszy. Wyglądało na to, że anakim czekał, aż ten powie coś, co pomoże mu zrozumieć całą tę sytuację, w jakiej się znaleźli.
-Potrzebuję od ciebie paru samotnych godzin, Rosier.
Demon uniósł pytająco brwi, po czym skoncentrował się na umyśle chłopca, starając się wyczytać jego intencje. Zobaczył w Hasmeda wyobraźni dwoje ludzi, mężczyznę o bardzo okaleczonej twarzy i kobietę uśmiechającą się promieniście zza lady jakiegoś baru. Kim byli? Myślenie o nich nie powodowało w człowieku żadnych emocji, lecz wyraźnie się na nich koncentrował.
-Podaruj mi te godziny, nic więcej.
-Mam rozumieć...że opuszczasz mnie na jakiś czas?
Usiadł, podciągając do siebie nogi. Demon przyglądał się milczącą jego profilowi, czkając na wyjaśnienia.
-Tak. -Spojrzał mu głęboko w szkarłatne oczy.- Wrócę. Bo wiem, że jeśli cię jeszcze raz zawiodę to mnie zabijesz... Nie będę ryzykował, poza tym potrzebuję cię teraz o wiele bardziej niż dotąd przypuszczałem. Wiesz, że mówię prawdę.
Anakim oderwał od niego wzrok, zawieszając spojrzenie w próżni. Z tak bliska jego twarz znów przypominała twarz lalki. Idealnie piękna, lecz pozbawiona życia.
-To będzie samotna wyprawa? Czy może zabierasz z sobą twojego kochasia?
Hasmed zwęził oczy:
-Jeśli Tutiel za mną pójdzie to nic na to nie poradzę. Jednak nie pozwolę mu zbliżyć się do mnie. Inaczej wszystko, co zaplanowałem szlag jasny trafi!
Rosier z powrotem utkwił w nim swoje oczy.
-Musisz coś wiedzieć, Hasmedzie...- Przerzucił cały swój ciężar ciała na lewą rękę, przysuwając się do chłopaka tak bardzo, że ten, poczuł jego ciepły oddech na swoich ustach.- Nie ufam ci ani trochę. Już się na tobie sporo poznałem i mam mieszane uczucia, co do tej całej sytuacji. Nie wspominając, że wkurza mnie fakt, iż jakiś anakim zna miejsce mojego bytowania. Ale w porządku... mogę być dość uprzejmy, jeśli ci na tym zależy...- Wypuścił powietrze, wykrzywiając w uśmiechu usta.- Oczywiście, że dostaniesz ode mnie tych kilka godzin swobody. Podaruję ci nawet mojego zaufanego sługę, aby ci było wygodniej. Ale jeśli nie wrócisz...- tu zrobił znaczną pauzę- urwę tamtemu łeb, słyszysz?
Hasmed wstrzymał na moment oddech.
-Tak, zabiję Tutiela i to w możliwie najokrutniejszy sposób. Choćbym miał go wywlec z kryjówki w samym piekle... dorwę go i ukręcę mu kark...
Dłonie Hasmeda zamknęły się w pięści. Wściekłość, z jaką walczył, zarysowała się na jego twarzy i Rosier mógł z niej czytać jak z otwartej książki.
-Mam szczerą ochotę cię uderzyć- syknął przez zaciśnięte zęby.- Jak śmiesz mówić do mnie coś takiego, skurwysynu?! Za kogo mnie uważasz?!- niemalże ryknął.
Rosier wyszczerzył w uśmiechu zęby. Nie przypominał w tej chwili ani trochę człowieka, lecz Hasmed nie przestraszył się tej twarzy, chwycił demona za kołnierz, przybliżając go do siebie.
-Czy myślisz, że w tej sytuacji mają miejsce jakiekolwiek uczucia?! Cholernie się mylisz co do mnie! Nie jestem już takim człowiekiem!
-...O, jakie to ciekawe...- zachichotał, nie starając się w ogóle uwolnić.- Więc, kim teraz jesteś?
Człowiek nabrał do płuc powietrza, odpychając od siebie Rosiera z taką siłą, że ten zleciał z łóżka, nabijając sobie guza.
-Kiedy byłeś w gorączce, majaczyłeś jego imię. Więc nie mów mi tu śliczny, że nic do niego nie czujesz, bo wmawianie sobie tego jeszcze bardziej cię przekrzywi.- Wstał, otrzepując się z niewidzialnego kurzu.- Inaczej mówiąc...- przerwał czynność, nieruchomiejąc ze wzrokiem wbitym w jego twarz-... wpadłeś.
Hasmedowi wydawało się, że jeszcze nigdy nie czuł do demona takiej wściekłości, jak w owej chwili. Najbardziej jednak, nie mógł podarować samemu sobie... tego, że nie umiał zwalczyć aż tylu negatywnych i destrukcyjnych uczuć, jakie się w nim burzyły.
-Co powiedziałeś...?- zniżył głos i wyglądał tak, jakby miał się zaraz na niego rzucić.
Anakim złączył ze sobą dłonie, przykładając je scenicznie do policzka.
-Mówię, że wpadłeś! Czy to nie romantyczne?- Popatrzył na niego promieniście, następnie opuszczając ręce, podparł je na biodrach.- Masz rację, to denne... Ty byś mi tego nie zrobił, prawda? Nie możesz, jesteś przecież mój!
Hasmed odwrócił twarz, zaciskając mocno zęby. Przez słowo ,,wpadłeś", Rosier miał na myśli ,,zakochać się"... Był jednak osobą, przez usta której, słowo to nigdy by nie przeszło...
-Nie rozumiesz co oznacza zakochać się, więc nie udawaj, że potrafisz to w kimś rozpoznać. Jesteś w błędzie. Tutiel rzeczywiście jest dla mnie kimś...szczególnym, ale daleko tu do miłości.- Wstał, podszedłszy do anakim z twardo wbitym w niego wzrokiem.- Nie obrażaj mnie więc, wymyślając takie nonsensy. To śmieszne.
-Masz rację...- Rysy jego twarzy zrobiły się gładkie i całkowicie uwolnione z emocji.- Też nie chcę o tym rozmawiać. Czuję się wręcz... zażenowany.
-Jedyną istotną sprawą są teraz anakim. Pomóż mi przygotować się do drogi, byłbym wdzięczny.- Wyminął go, kierując się w stronę drzwi.
Rosier nie wyglądał na przekonanego, ale sprawiał wrażenie, jakby rzeczywiście nie chciał już poruszać tego tematu. Jednak jego spokój i bezwyrazowe spojrzenie znów były dla chłopaka sygnałem ostrzegawczym. Nie mógł też zapominać, iż miał do czynienia z Krwawym Demonem. Istniała możliwość, że Rosier nie miał z tą osobą nic wspólnego, lecz człowiek wolał dmuchać na zimno.
-Możesz być zupełnie tego pewny, że wrócę...- uśmiechnął się, odwracając się do niego twarzą.- Będziesz ze mnie zadowolony Rosier.
Demon schwycił jego nadgarstki, machając przez chwilę jego rękoma, jakby bawił się z dzieckiem.
-Zjemy razem śniadanie?
-Niestety wyruszam od razu... Nie ma co trwonić czasu.
Rudzielec skrzywił w niesmaku usta.
-W takim razie spakuję cię- zaproponował.
-Dobry pomysł.


***



Tej nocy Tutiel znów miał swój znajomy sen. Sen, w którym stara się dotrzeć do Zorgi, i gdy prawie się to udaje, na tle płonącego budynku wyłania się Krwawy Demon, po czym pozbawia Tutiela głowy. Tym razem jednak, po przebudzeniu, naprawdę czuł ostre kłucie w miejscu, w którym kosa przecięła mu skórę.
Dlaczego wciąż mu się to śni i jak bardzo poważnie ma potraktować tę wizję... Czy tak miał wyglądać jego koniec? Czy jedynym wyjściem, aby uwolnić się od męczącego koszmaru jest zabicie Krwawego Demona? Dlaczego to takie ważne..? A może wcale nie jest? Może powinien inaczej zinterpretować sen?
Wyszedł na zewnątrz, potoczywszy wzrokiem po pustkowiu. Nagle poczuł, że ktoś się zbliża. Nie było potrzeby, aby się specjalnie odwracać. Natychmiast poznał charakterystycznie twardo bijące serce chłopca, słodki zapach Rosiera i aurę ogólnej niechęci do wszystkiego co żywe- czyli sługę młodego anakim. Hasmed szedł, stawiając wyjątkowo długie kroki jakby chciał skrócić sobie drogę do powozu. Kiedy oczy Tutiela spoczęły na nim, w momencie, w którym praktycznie się ze sobą mijali, Hasmed spojrzał na niego, wypowiadając bardzo ciche słowa:
-Nie idź za mną.
Czyżby pojawienie się Tutiela wszystko przyspieszyło? Czyżby Zorga miał zamiar uczynić coś... niebezpiecznego? Wyglądał na wyjątkowo pewnego siebie, lecz musiał przecież wiedzieć, że był tylko śmiertelnym człowiekiem, mężczyzną w ciele młodego chłopca, któremu groziło szczególne niebezpieczeństwo ... Wyglądało jednak na to, że pchała go wyższa siła.
-Uważaj na siebie, Pisklę! Jakby co, to powołaj się na mnie!- krzyknął szkarłatno-oki i Tutiel przyjrzał się dokładnie jego twarzy. Wyglądał na dość podekscytowanego, lecz gdzieś głębiej chował pewien rodzaj troski.
Gdy Rosier zorientował się, że jest obserwowany, szybko przeciął mężczyznę spojrzeniem, co spowodowało, że Tutiela owiał nieprzyjemny chłód.
-No, co tam?- wyszczerzył w uśmiechu zęby i wrażenie minęło.- Jak sam widzisz, nie jest moim więźniem. Co zrobisz...?- Dał mu szturchańca w bok.- Pójdziesz za nim?
Tutiel utkwił spojrzenie w odjeżdżającym powozie.