Pocałunek śmierci 13
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 13:02:20
13
-Nie no, poważnie?
-To nie jest śmieszne Rosier, uspokój się wreszcie...- nakazał mu zniżonym głosem najstarszy z anakim.
Tutiel wkradł się niepostrzeżenie do sali balowej, w której panowała ta żywa dyskusja. Obiecał sobie, iż nigdy nie postawi stopy w tym miejscu, jednak to właśnie od la Vion wszystko się zaczęło. Potwór szalał po Abadon, zabijając każdego kogo napotkał na swej drodze. Nie dawało mu to spokoju. Co spowodowało, że demon znalazł się w takim stanie? Z początku cała ta sprawa przypominała kolejne poczynania Krwawego Demona, lecz tak myśleli tylko ludzie. Bestia działała pod wpływem jakiś silnych emocji i zabijała osoby bez względy na to kim były. Zwłoki, a raczej to, co z nich pozostawało, leżały w miejscach ataku. Krwawy Demon zawsze zabierał swoje ofiary do siebie...gdziekolwiek to było...
-Rzeczywiście, nie jest śmieszne...- Rudzielec o twarzy anioła rozprostował pod stołem nogi, krzyżując je ze sobą.- Musicie czuć się naprawdę strasznie. Krwawy Demon zaczyna zabijać anakim.
-Czemu mówisz, że Krwawy Demon?- Skierowali ku niemu rozdrażnione oczy. Młody anakim bardzo ich w tej chwili denerwował. Każdy zastanawiał się nad tym, dlaczego musiał się znaleźć w la Vion akurat teraz, kiedy tak źle się działo. - Podejrzewamy, że to Ita grasuje po Abadon. Jej ciało nagle zniknęło, nikt nie umie potwierdzić jej śmierci.
-Rozumiem, że wykluczyliście możliwość, aby Ita była Krwawym Demonem?- Włożył do ust wisienkę, urywając ogonek.- Któryś z was doprowadził ją do takiego stanu i żądna zemsty kobieta ruszyła na polowanie.
Nikt by nie pomyślał, iż za cały ten bałagan odpowiedzialny był chłopiec Hananela... Rosier również odrzucił kiedyś taką możliwość, zastanawiając się nad śmiercią swojego anakim.
-Rosier ma rację...- zauważyła jakaś kobieta.- Któreś z nas za to wszystko odpowiada. Nie można też wykluczyć, że wśród nas może znajdować się sam Krwawy Demon.
Rudzielec odpowiedział jej uśmiechem.
-Żadna z gazet- ciągnęła lekko podenerwowana- nie rozpisywała się na temat zgonów anakim, lecz przecież i my znikaliśmy w dziwnych okolicznościach. Proszę...- nachyliła się nad ponczem, zanurzając w nim końcówki swoich prostych włosów- nie ignorujmy tej sprawy. Każdy z nas doskonale wie, że właśnie to jest przyczyną naszego niepokoju związanego z Krwawym Demonem.
Sala wypełniła się nerwowymi szmerami.
-Myślę, że nie mądrze byłoby łączyć Krwawego Demona z tą sytuacją. Pogubimy się tylko.
-Czy ktoś rozmawiał z Agreasem?
-Agreasa nie było w la Vion, kiedy jej się to przytrafiło.
-Ale z nią rozmawiał- uparł się fioletowooki młodzieniec, niewiele starszy od Rosiera. - Na pewno coś mu powiedziała, w końcu byli ze sobą dość blisko, o ile się orientuję. Ufała tylko jemu!
-Głupcze, czy myślisz, że kiedy odwiedzał Itę, była przy zdrowych zmysłach?- odparł sceptycznie inny anakim, lekko wstawiony ponczem.
Młodzieniec skierował ku niemu szeroko rozwarte oczy, odpierając:
-Na tyle przytomna umysłowo, aby samodzielnie zeskoczyć z okna i zarżnąć pięciu anakim w jedną noc, plus dwoje ludzi.
-Byli tak zmasakrowani, że trudno ich było rozpoznać. To dla nas dobrze... W żaden sposób nie dało się zidentyfikować tych martwych demonów- próbował złagodzić ciężką atmosferę mężczyzna o długich, złotych włosach, związanych rzemykiem.
-To nawet bardzo dobrze!- zachichotał Rosier.- Co by było, gdyby ludzie ujrzeli nas w naszych prawdziwych postaciach? Po śmierci anakim, ciała wracają do początku. Mrozi krew w żyłach, co nie? Gdybym był człowiekiem, to bym się odkochał!
-Możesz udawać Rosier, że cię ta sprawa w ogóle nie dotyczy, ale ty też jesteś anakim- zauważył ponuro najstarszy z wszystkich.
Rosier wziął w ręce pucharek po brzegi wypełniony winem, przypatrując się w nim swojemu odbiciu.
-Rzeczywiście, nie da się ukryć- Rozciągnął wargi w uśmiechu, odstawiając naczynie. - Podzielę się z wami ciekawym spostrzeżeniem...- Splótł w koszyk dłonie, podłożywszy je pod głowę.- Jeśli ktoś z Boskich dzieci ujrzy tą zmutowaną, pół rozłożoną pokrakę,... będzie o czym pisać w gazetach. I jeszcze jedno! Żadne z anakim nie zdołało się przed nią obronić. Musi być niewiarygodnie silna, prawda? Jak zamierzacie ją schwytać?
Zapanowało milczenie, bowiem nikt nie umiał na to pytanie odpowiedzieć. Popatrzyli na młodzieńca wrogo.
-Prędzej czy później całą tą sprawą zajmie się sam Krwawy Demon...- usłyszeli niski, obcy głos. Odwrócili równo głowy.
-A ty co za jeden?- warknął jakiś anakim.- Pierwszy raz cię tu widzę. Obrady są zamknięte, jak tu do diabła wszedłeś?!
-Przez drzwi...- odparł obojętnie, przejechawszy oczami po twarzach zgromadzonych.
-Ty... jesteś znajomym Hananela, prawda?- zapytała niepewnie kobieta.- Widziałam cię tu pewnego razu...
Rosier uniósł w zaskoczeniu brwi, wyciągając za nim szyję.
-Przyjaciel Hananela?- zainteresował się, taksując go wzrokiem od dołu do góry.- Wyglądasz dość niesympatycznie...
Tutiel utkwił w nim swoje twarde, puste oczy i młody anakim trochę się ożywił.
-Czemu uważasz, że potworem zajmie się Krwawy Demon?
-To proste.- Włożył do kieszeni płaszcza dłonie, zamykając je w pięści.- Ten szalony anakim działa na terytorium Krwawego Demona, co z pewnością mu się nie podoba, bądź wkrótce nie będzie podobać. Poza tym potwór robi wokół siebie znacznie większe zamieszanie i niebawem tylko o nim będą pisały gazety. Krwawy Demon nie będzie chciał odejść w cień.
Rosier wpatrywał się w demona tępo, nie wiedząc z początku co odpowiedzieć.
-Uważasz, iż znasz nieco psychikę naszego postrachu ludzi?
-Każdy już spostrzegł, że on lubi zwracać na siebie uwagę- odparł wymijająco, nie patrząc już na rudzielca.
-Lubi jak jasna cholera!- zawołał.- Masz rację. Też obstawiam za tym, że bestię sprzątnie nasz krwawy przyjaciel.
-To może być interesujący pojedynek...- zauważył fiołkowooki, przesiadając się do Rosiera.- Ciekawe, które z nich zwycięży!
Krwawy Demon przysunął się do młodzieńca i przełożywszy mu przez ramię rękę, przyciągnął do siebie, całując zaskoczonego w skroń:
-Mówi się, że zawsze zwycięża dobro ...Fiołeczku.
***
Tutiel pozostawił anakim swym dyskusjom, wycofując się z sali tak niepostrzeżenie jak wszedł...
Więc potworem była Ita... Z tego co zrozumiał, kobieta poważnie ucierpiała. Prawdopodobnie czymś się zatruła, inaczej jej ciało nie byłoby w takim stanie. A wszystko odbywało się przypuszczalnie w tym samym czasie, w którym Zorga opuścił dwór Hananela. Wtedy musiała być już poważnie ,,chora". Należało pamiętać, że człowiek przebywał przez jakiś czas w la Vion... Był to moment, kiedy wszystko się rozpoczęło.
Oparł się bokiem o ścianę, przejeżdżając ręką po włosach. Sprawca nie użył siły fizycznej. Był bardzo delikatny i dokładny. Czy zwykły anakim tak by się narażał? Zabijanie demonów nie było tolerowane w Abadon. Ita również nie należała do osób, mających długą listę wrogów. A w tym co przytrafiło się jej, tkwiło wiele nienawiści.
-Widzę, że jeszcze tu jesteś- z rozmyślań wytrącił go znajomy głos. Odwrócił się, napotykając jego aprobujące spojrzenie.
Młody demon stanął w takiej odległości, aby móc objąć go w całości wzrokiem. Rosier był niewiarygodnie piękny, nawet jak na anakim. Miał w sobie wiele kobiecości, prawdopodobnie karmił się życiem jedynie dziewcząt. Czyżby zależało mu bardziej na powodzeniu u płci męskiej? Z tego, co Tutiel zauważył, młody anakim miał dość lekceważące podejście do całej sprawy i nawet z tego żartował. Czy niepokój demonów sprawiał mu przyjemność? Wyglądało tak, jakby ten świetnie się bawił. Więc albo był idiotą, albo... Przełknął ślinę, uświadamiając sobie coś nagle...
-Więc to ty jesteś Rosier...- Zwęził lekko oczy, przekładając ciężar ciała na lewą nogę.
-Zgadza się... I wszyscy mnie tu lubią- zaśmiał się dość niepewnie, trochę jakby zdziwiony.- Hananel opowiadał o mnie?
-Wręcz omijał ten temat...- Wciąż nie zdejmując z niego przenikliwego spojrzenia, milczał starając się poukładać coś w głowie.
-Jeszcze ja nie znam twojego imienia. A bardzo chciałbym je poznać.
-A ja chciałbym się dowiedzieć, gdzie jest Zorga...
***
Hasmed ześliznął się z łóżka, upadając na podłogę. Znajdował się w komnacie z wielkim łożem, w tej, którą mu wcześniej przydzielono. Człowiek jednak nie pamiętał, żeby ktoś go przenosił, musiało się to odbyć późnym wieczorem, lub dzisiejszego ranka, kiedy pogrążony był w głębokim śnie. Czuł się bardzo osłabiony. W głowie mu się kręciło, w dodatku nie umiał się podnieść. Zadawał sobie pytanie, jak to się mogło stać? Czemu był tak słaby, jakby przedawkował zioła uspokajające... Wciągnął powietrze, rozciągając szeroko oczy. Co, jeśli Rosier dosypywał mu coś do posiłków? Miał przecież jego torbę. Czy znał się na ziołach? W każdym razie mógł mieć przecież dostęp do innych mikstur, wcale nie potrzebował wyciągać specyfików z torby Hasmeda...
Starał się przesunąć w stronę drzwi, lecz to okazało się nie lada wysiłkiem i niezwykle go wykańczało. Poza tym, gdzie by się udał? Z pewnością nie uszedłby daleko. Słudzy anakim nie pozwoliliby mu na to. A Magana? Gdzież się podziała? Czy pomogłaby mu? Jeśli nawet, Hasmed nie ruszyłby się bez torby. Miał w niej zbyt wiele cennych rzeczy.
Z rozpaczą opadł na dywan, przycisnąwszy do głowy pięści. Pragnął zawyć z powodu swej bezsilności. Wszystko zepsuł! Działał zbyt szybko i zbyt pewnie. Trzeba było lepiej poznać Rosiera. Obwinianie się teraz też nie mogło mu w niczym pomóc. Jedyne co mu zostało, to wzięcie się w końcu w garść i podjęcie jakiś działań. Nawet na czerwonowłosego szatana musiała się znaleźć odpowiednia metoda i on ją znajdzie! Skoro anakim go nie zabił, jeszcze nic nie jest stracone!
-Nasze podobieństwo, Rosier. Może rzeczywiście coś w tym jest?- uśmiechnął się podnosząc chwiejnie na nogi. Wsparłszy się na łóżku, odwrócił twarz w stronę niewielkiego, okrągłego lustra. Popatrzył na swą niewyraźną sylwetkę.- Masz rację, Rosier, przykro mi, że tak cię potraktowałem. Chcę się do ciebie zbliżyć...- Przekręcił głowę, zastanawiając się czy wiarygodnie to zabrzmiało.- Tylko z tobą uda mi się dokonać zemsty. Widzisz? Wreszcie to zrozumiałem więc spróbuj mi na nowo zaufać. Mogę zostać nawet... twoim kochankiem.
***
-Zorga...?
-Hasmed- poprawił demon, z niezmienionym wyrazem twarzy. Jego oczy zdawały się przecinać powietrze. Ani na chwilę nie oderwał spojrzenia z twarzy młodzieńca. Przykuwał go tym swoim ognistym wzrokiem, niemalże docierając do jego duszy. Dla Rosiera nie było to czymś przyjemnym. Nigdy by nie pomyślał, że samym sposobem patrzenia można komuś zepsuć humor, a już na pewno nie przyszłoby mu do głowy, że on sam przeżyje kiedyś coś podobnego. A może miał po prostu słabszy dzień?
-Hasmed...- powtórzył jedwabiście, zakładając do tyłu ręce. - Słodki aniołek, prawda? Skąd pomysł, iż mógłbym wiedzieć, gdzie jest? Chyba nie zamierzasz zrobić mu krzywdy?
,,Krzywdy"? Co to za sformułowanie? Czyżby się z nim droczył?
Wykonał nieznaczny krok w jego stronę, piękny demon nie zareagował na to. Tutiel wyczuwał w nim jakąś niezwykłą, trudną do określenia siłę. I choć anakim był młody, budził pewien respekt. W figlarnym, lekceważącym wyrazie oczu zauważył intrygujący, głęboki mrok. Tak... pamiętał tego rudzielca. Tylko, że wtedy wyglądał zupełnie inaczej...
-Wysłałeś mu pierścień, prawda? Pojechał do ciebie.
Rosier przejechał językiem po ustach, odwracając na moment wzrok.
-Zwierzał się tobie? Kim jesteś? Chyba zaczynam cię poważnie nie lubić...
-Nie ważne kim jestem. Wystarczy, że wiem kim Ty jesteś.
-Kim jestem ja?- skrzywił się, poprawiając energicznie kwiaty w wazonie. Kilku anakim wyminęło ich, spoglądając ukradkiem na Tutiela z pewnym zainteresowaniem. - Nie sądzę byś to wiedział, demonie.
-Rzeczywiście. Nie wiem. Hananel milczał na twój temat, może ty mi opowiesz co ci się stało... wówczas...?
Rosier ponownie skupił na nim swoje karminowe oczy. Przyjrzał mu się powtórnie, zdecydowanie bardziej wnikliwie jakby chciał go sobie przypomnieć. Wymusił uśmiech, czując jak po plecach przebiega mu zimny dreszcz.
-Nie spotkaliśmy się. Pamiętałbym, mam niezwykłą pamięć do szczegółów.
-Nie sądzę, byś był ,,wtedy" w stanie cokolwiek zauważyć.- Zrobił znaczącą pauzę.- Nie zamierzam odtwarzać w tej chwili wspomnień... A teraz powiedz, gdzie jest Hasmed.
-Jaki bezczelny!- zawołał ze śmiechem.- Lubię takich pewnych siebie prowokatorów. Jednak... nie czuję potrzeby, by ci zdradzać, gdzie się podziewa Hasmed, czy też Zorga, jak go z początku nazwałeś... O ile się orientuję, nie jest niczyją własnością, poza tym chłopak sam do mnie przyszedł, do niczego go nie zmuszałem.- Poprawił kołnierz.- Jeśli podasz mi swoje imię to go pozdrowię od ciebie.
Zapadła długa, ciężka cisza. Rosier nie odrywał od niego spojrzenia, aby nie ukazać słabości, choć bardzo chciał już odejść. Ten demon był jakiś... dziwny... Twierdził, że go znał, ale skąd? Czyżby zobaczył go u Hananela, tamtej złej nocy? Nawet nie chciał o tym myśleć, lecz przecież nie mógł tak tego zostawić... Czego chciał od Hasmeda? Czy był niebezpiecznym demonem? Blizna przecinająca jego porcelanowy policzek, zdawała się skrywać wiele tajemnic.
-W porządku...- odparł po chwilowej ciszy, srebrnowłosy. Nałożył na dłonie rękawiczki, rozluźniając się.- Jeśli chłopiec jest przetrzymywany siłą, będę się poczuwał w obowiązku wyrwać ci głowę i nabić ją na pal.
Młodzieniec uniósł w zaskoczeniu brwi. Oprócz zdziwienia niczego więcej nie dało się zaobserwować w jego twarzy. Był nad wyraz spokojny, jednak mogły to być tylko pozory.
-Naprawdę? Widzę, że ten człowieczek nie tylko dla mnie jest wyjątkowy... no i znasz jego prawdziwe imię. Nieźle. Może...kiedyś usiądziemy razem we trójkę przy herbacie i porozmawiamy sobie. Będzie ciekawie!- Wyszczerzył zęby, po czym skłonił się teatralnie, udając, że zdejmuje nakrycie głowy.- Niech nasze następne spotkanie odbędzie się w lepszym humorze, zgoda? Nie lubię gburów.
Tutiel nie spuszczał z niego spojrzenia aż do chwili, gdy ten zniknął za drzwiami jakiejś komnaty. Wszystkimi zmysłami czuł, że musiał się go wystrzegać. Nie był tym na kogo starał się wyglądać. Kiedy go pierwszy raz zobaczył, wiele lat temu na dworze Hananela, demon miał zaledwie parę tygodni. Siedział na podłodze, kiwając się z przód i w tył, z podkurczonymi pod brodę kolanami. Do teraz Tutiel pamiętał to zamglone, puste spojrzenie i poruszające się usta, z których nie wypływały żadne słowa. Włosy posklejane krwią i podarte ubranie również nią nasiąknięte, sprawiały naprawdę żałosny widok. Gdzieniegdzie prześwitywały głębokie okaleczenia...Skąd się wzięły? Szczerze mówiąc Tutiel pomyślał wtedy, że demon nie dojdzie do siebie nigdy, albo będzie potrzebował wiele czasu, aby odnaleźć się w społeczeństwie. Nie sprawiał bowiem wrażenia, jakby wiedział co się wokół niego działo. Przypominał owada...Hananel znalazł Rosiera leżącego gdzieś nieprzytomnie i pod wpływem nagłego impulsu zabrał do siebie. Nie pozwolono Tutielowi zbliżyć się do młodzieńca, więc nie wiedział, co się z nim potem stało. Nie wypytywał o niego później starszego demona... pozwalając sobie o nim zapomnieć...
Obraz tego nieszczęśnika nie zatarł się jednak w jego pamięci, nie potrzebował szczególnie dużo czasu, by go rozpoznać, choć Rosier tak bardzo się zmienił. Anakim rzeczywiście są silne duchowo... ale czy tamto wydarzenie, czymkolwiek ono było... nie wpłynęło przypadkiem w jakiejś części na psychikę młodego demona? Anakim nie byli przecież całkowicie pozbawieni uczuć.
Spojrzenia demonów coraz częściej i na dłużej zatrzymywały się na srebrnowłosym nieznajomym. Ciężki, długi płaszcz, pod którym skrywał broń, nie był odpowiedni do tego miejsca, za bardzo się z nim wyróżniał. Jednakże nie znalazł się żaden śmiałek gotowy go stąd wyprosić. To myśl, że mógłby spotkać Izorpo nakłoniła go do pospiesznego skierowania się w stronę wyjścia. Co powinien zrobić? Odbić Zorgę? A może pozwolić mu działać i nie wtrącać się? Czy to on był odpowiedzialny za to całe zamieszanie związane z Itą? A więc jednak posunął się do czegoś takiego...
Zbiegł ze schodów, zwężając w maksymalnym skupieniu swoje wąskie, gadzie oczy. Tutiel potrzebował chłopaka jedynie do tego, aby odnaleźć Krwawego Demona, a przynajmniej tak to sobie tłumaczył. Wierzył, że za jego sprawą w końcu go znajdzie. Stało się to niemalże obsesją Tutiela! Kiedy już to nastąpi, co później? W swych snach widział apokalipsę anakim i własną śmierć ... Czy nie jest tak, że sam pcha się w objęcia kostuchy? A może sam Zorga zniszczy Tutiela? Wcale nie wstydził się myśleć w ten sposób. Młody mężczyzna miał w sobie wiele żalu i nienawiści. Tyle emocji...że na samą myśl o tym wirowało mu w głowie.
Wzdrygnął się, starając zrzucić z siebie niepotrzebne myśli. Naciągnął na głowę kaptur, chowając się przed zimnym, twardym deszczem. Kiedy był już o dwa kroki od bramy, odwrócił się jeszcze w stronę dumnie wznoszącej budowli la Vion. Jego myśli wirowały dziko wokół młodego demona imieniem Rosier.
Rozsunął wściekle usta, wyrzucając przez nie przekleństwo.
***
Rosier zrobił dwa potężne kroki, omijając kałużę. Było ponure popołudnie, właściwie zbliżał się już wieczór. Demon nie miał kaptura i deszcz zaczął obmywać mu twarz, wsiąkając głęboko w czerwone jak krew włosy. Ciążyły mu na głowie, lecz nie zwracał na to uwagi. Zwolnił kroku zerknąwszy w stronę czwórki dzieci, przeskakujących sadzawkę. Ich twarze szpeciły głębokie pręgi blizn.
,,Czy bolesny był ten zabieg...? Czy dzieci odczuwają ból bardziej...?"
Zatrzymał się, wcisnąwszy do kieszeni ręce. Jakiś mężczyzna pogonił maluchy miotłą i mali ludzie rozbiegli się w różne strony, jak kurczęta. Rosier pomachał jegomościowi ręką, szeroko się do niego szczerząc. Nieborak podskoczył na to z przerażeniem, uderzając się głową o daszek swojego sklepu. Nawet w Abadon, demon powinien poruszać się raczej z zakrytą twarzą, lecz Rosier wcale się tym teraz nie przejmował. Gdyby zatrzymał go jakiś żołnierz, miałby przynajmniej małą rozrywkę. Czuł się dziwnie przygnębiony. I uczucie to wcale nie wynikało z przyczyny, iż się nudził. Właściwie wiele ciekawych rzeczy działo się teraz w jego życiu. I zapowiadało się ich jeszcze więcej... Ale tamten białowłosy demon... Patrzył się na Rosiera tak, jakby wszystko o nim wiedział. Gdyby chociaż Rosier miał możliwość wejścia mu w umysł... Nie! Nawet nie chciał wiedzieć, jak tamten mógł go postrzegać! Jakim go widział tamtej pamiętnej nocy...
Nagle, niespodziewanie go zemdliło. Zatrzymał się z taką gwałtownością, że końce twardych od deszczu włosów, uderzyły go w policzki. Przyłożył do ust zimną dłoń.
Zabawne, czyżby zbierało mu się na wymioty? Z jakiej to znowuż przyczyny?... Wszystko jest przecież w jak najlepszym porządku... Jeśli ten jegomość, odważy się stanąć mu jakkolwiek na drodze, to go po prostu zmiecie! Bez żadnych wstępów.
W przypływie jakiegoś uczucia, odwrócił za siebie głowę. Ulice pomału zaczęły pustoszeć. Zbliżała się Godzina Ciszy, czas w którym demony wypełzały ze swych ,,nor", przywdziewając swą prawdziwą naturę.
Pociągnął nosem, wycierając rękawem mokrą twarz. Czy ktoś za nim szedł? Miejscami, odbierał takie wrażenie, jednak prześladowca sam prosił się o nieszczęście. Naturalnie nie zabroni mu pójść za Rosierem... Poczeka na niego do odpowiedniej chwili i go załatwi. Nie... od kiedy to działał tak porywczo? Utkwił spojrzenie w swoich błyszczących od deszczu butach, zagryzając z grymasem wargę. Przeleciało mu przez myśl, że mógłby teraz zapolować. Co prawda, Godzina Ciszy jeszcze nie nadeszła, ale od kiedy pora dnia, była dla niego przeszkodą? Tak, to dobry pomysł. Uśmiechnął się, podrywając do góry głowę.
Rozłożył ręce, pozwalając by deszcz objął jego postać.
***
Magana nie mogła zmrużyć oka. Coś było nie w porządku z jej dzieckiem. Przewracało się niespokojnie w jej łonie, nie pozwalając usnąć.
-Tak bardzo śpieszno ci na ten straszny świat? Już lepiej by było, gdybyś umarło. Nic cię tu dobrego nie spotka.
Wtem, drzwi otworzyły się z przeraźliwym jękiem i kobieta poderwała się z siedzenia, odskakując dwa susy do tyłu, jakby się spodziewała samego diabła. I nie pomyliła się za bardzo, choć demon ten, był w nieco przyjemniejszym wydaniu niż mogła to sobie wyobrazić.
-Panie!- zawołała, rozciągając ze strachem oczy.
Rosier uśmiechnął się do niej, zamykając za sobą drzwi. Był to ciężki, prawie rozchorowany uśmiech.
-Zdało mi się, że jeszcze nie śpisz. Zajrzałem więc, aby się upewnić czy wszystko z tobą w porządku.- Podsunął sobie krzesło, podwijając rękawy.
Był cały mokry. Magana dostrzegła blade ślady czegoś czerwonego na koszuli i po plecach przebiegł ją zimny dreszcz. Czyżby to była krew? Jeśli tak, nasuwało się pytanie czyja... Rosiera, czy jakiegoś nieszczęsnego człowieka, który stanął przypadkiem na jego drodze? Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że piękny demon nie różnił się za bardzo od innych ,,dzieci nocy" i też zabijał ludzi. Sam się kiedyś nawet do tego przyznał i uczynił to wyjątkowo swobodnie. Jakby nie było czego ukrywać.
-Byłaś u Hasmeda?- zapytał, wlepiwszy spojrzenie w jej brzuch.
-T-tak...ale mocno spał. Czy coś mu dolega? Wydaje się chory...
-Nic mu nie będzie- odpowiedział cicho.- Jest silniejszy niż się to może wydawać... Upadając, zdumiewająco szybko się zaraz podnosi. Zobaczysz jutro... Będzie mocniejszy niż zwykle.
Kobieta przyglądała się jego nieobecnym oczom, starając się zrozumieć, co dokładnie miał na myśli i wtedy rozciągnął w uśmiechu usta. Uśmiech ten trwał jednak krótko. Zakleszczył między kolanami dłonie, zastygając w tej pozycji. Pozwolił swoim myślom płynąć swobodnie w różnych kierunkach. Kobieta nie śmiała przerwać tej kilkuminutowej ciszy, ale w końcu wyrzuciła z siebie, pełna napięcia:
-Co będzie z moim dzieckiem, gdy już się urodzi?
Rosier uniósł na nią zdziwiony wzrok, nie odpowiadając od razu. Magana skubała się w rękę, martwiąc tym, co może usłyszeć.
-Myślę...- Zmrużył oczy, ponownie przesuwając spojrzenie na jej brzuch.- Myślę, że to będzie zależało wyłącznie od niego. Szczerze mówiąc, nie zastanawiałem się nad tym za bardzo, a chyba powinienem, bo poród może nadejść lada dzień.
Podniósł się, następnie ruszył w stronę zaczerwienionej kobiety, przyklękając przy niej.
-Nie wiem jak na mnie zareaguje. W każdym razie dam mu szansę. - Pogłaskał brzuch.- Już dobrze mały nicponiu. Jestem kimś w rodzaju twojego ojca, słyszysz? Jak przyjdziesz na świat bądź grzeczny, to cię za to wynagrodzę.- Żartobliwie mrugnął okiem do zdezorientowanej kobiety, po czym ziewnął, przecierając oczy.
-Powinieneś się panie zagrzać. Jesteś kompletnie przemoknięty...
-Wiem, ale chłód pozwala nam cieszyć się z ciepła. Zrobię sobie gorącą kąpiel...- Westchnął.- A ty idź spać. ,,On" musi być zdrowy.
Zastanawiała ją ta troska o dziecko. Miała pewne wątpliwości, co do bezpieczeństwa synka. Może z początku ciąża była dla niej wyłącznie przekleństwem, jednak długie, samotne noce, pozwalały jej myśleć i cieszyć się tylko tym swoim małym nieszczęściem, które nosiła pod sercem. Łzy stanęły jej w oczach i demon odsunął się od kobiety, jakby mogła go czymś zarazić.
-Chcesz mi powiedzieć...- zaczął- że mimo tego wszystkiego, co cię przez niego spotkało...
-Kocham go- dokończyła, uśmiechając się.- Tak. Myślę, że każda matka, bez względu na okoliczności, kocha swoje dziecko.
Twarz demona znieruchomiała na dwie sekundy. Dla Rosiera trwały one trochę dłużej niż powinny. Szybko się zreflektował.
-Ale brednie...
***
Hasmed wyciągnął dłoń w stronę naczynia z napojem jabłkowym. Nalewał go powoli, przyglądając się napełniającemu kielichowi. Czuł się dość dobrze...co prawda miał jeszcze trochę zawrotów głowy, lecz tylko w momencie gwałtownego wstawania, lub obrotu. O dziwo, Rosier pozwolił mu opuścić komnatę. Co więcej, nie sprawdzał czy ten nie podejmuje czasami jakiś prób ucieczki. Czyżby myślał, że chłopak nie odważy się na to? Z jakiejś przyczyny sprawa ta niepokoiła Hasmeda. Wziął niewielki łyk soku, nakierowując oczy na rudzielca. Demon leżał obok niego na łożu, pstrykając palcami. Patrzył się w jakiś punkt za oknem i milczał dłużej niż mu się to zwykle zdarzało. Zazwyczaj jego usta w ogóle się nie zamykały. Człowiek odstawił tacę na podłogę, wycierając wargi.
-Wyjdziemy dziś na zewnątrz?- zapytał, wytrącając go z rozmyślań.
Rosier przekręcił głowę, wpatrując się w człowieka przytępionym wzrokiem.
-Możemy wyjść dziś na zewnątrz. Tak... To dobry pomysł.
Przez dłuższą pauzę, patrzyli na siebie z niezmienionym wyrazem twarzy.
-Jesteś chory?
-Skąd to przypuszczenie, Pisklę?- uśmiechnął się z rozbawieniem.
-Masz podkrążone oczy- skłamał. W istocie, coś z nim było nie tak. Hasmed wyczulił się na każdą, najdrobniejszą zmianę, jaka mogłaby nastąpić w demonie.
Rosier parsknął śmiechem, poderwawszy się na kolana.
-Anakim i podkrążone oczy, dobre...- Nachylił się nad nim, jakby chciał go pocałować i Hasmed nie odwrócił tym razem głowy... Rosier nie wyssie mu życia, więc nie miał się czego obawiać. Poza tym, postanowił być w stosunku do niego nieco bardziej uległym...
Jak to jest...całować się z Rosierem?- przeleciało mu przez myśl. I ku swemu zaskoczeniu, anakim przylgnął wargami do jego policzka, jedynie lekko musnąwszy go końcem języka. Następnie wyciągnął się z nieukrywanym zadowoleniem i wyskakując z łoża, wysunął do niego rękę.
-Co jest?
-Chodź.
Przez całą drogę, aż do chwili, kiedy owiał ich wilgotny wiatr, Rosier czytał mu w myślach. Oznaczało to tylko jedno... Zauważył w człowieku pewną zmianę, być może nieoczekiwane dla niego podporządkowanie i chciał się dowiedzieć cóż znów ów Hasmed kombinował... Widocznie odrzucił możliwość, iż do posłuszeństwa nakłoniła chłopaka kara, jaką mu wymierzył. I bardzo dobrze... niech wie, że Hasmed nie był osobą, którą tak łatwo można było zastraszyć.
Rudowłosy okręcił się wokół własnej osi, wznosząc ku blademu słońcu swoje ręce. Wyglądał na szczęśliwego, ale było to sztuczne. Anakim miewał tego dnia częste zmiany nastroju, które niewyraźnie dostrzegało się w grymasach jego twarzy.
-Możesz wrzeszczeć Hasmedzie, a i tak nikt cię tu nie usłyszy- zawołał.- To pustkowie mam tylko dla siebie i ptaków.
-Dlaczego miałbym chcieć wrzeszczeć? Zamierzasz mnie znów zgwałcić?- zapytał beznamiętnie, z lekkim, niedosłyszalnym niepokojem.
Demon skupił na nim spojrzenie z igrającym na ustach śmiechem.
-Masz niezwykłe poczucie humoru.
-Ty też...- Przysiadł na jakimś kamiennym odłamie, rozglądając się dookoła z przymrużonymi oczami. Kuły go trochę. Za długo siedział w podziemnych komnatach zamku. - Dlaczego nie mieszkasz w la Vion, jak reszta szanujących się anakim?
Demon podskoczył, chwytając się gałęzi starego, spróchniałego drzewa. Doskonale wtapiało się w tło ruin i w jakiś niezwykły sposób, nadawało całości mrocznego wyrazu. Młodzieniec rozkołysał się, siadając na tej gałęzi.
-Ja i la Vion? Przecież w ogóle tam nie pasuję. Poza tym, nie mógłbym wytrzymać z tymi wszystkimi demonami.
-Jednak często tam wracasz...- zauważył.
-Tak...- odrzekł, fikając nogami.
-Dlaczego?- Denerwowało go to, że Rosier nie umiał wyjaśnić mu wprost, jednym, zadowalającym zdaniem, tylko ograniczał się do wymijających, niejasnych odpowiedzi. Zawsze tak było, gdy Hasmed starał się coś z niego wyciągnąć, na temat jego osoby.
Zagryzł wargę, zastanawiając się nad pytaniem chłopca. I choć wyraz jego twarzy się nie zmienił, człowiek dostrzegł małą zmarszczkę, pośrodku białego czoła.
-Wiesz... muszę ich trochę kontrolować. La Vion jest nie tylko miłym, luksusowym miejscem spokojnego wypoczynku anakim. To również punkt, w którym toczą się ważne dyskusje. A po tych dyskusjach, czy też naradach ...- zerwał gałązkę, łamiąc ją w różnych miejscach- podejmowane są różne, konkretne działania. To bardzo ciekawe.
Hasmed nie umiał powstrzymać się od cwaniackiego uśmiechu.
-To ,,bardzo ciekawe" brzmi w twoich ustach, wyjątkowo wymownie.
Zeskoczył z drzewa, siadając na trawie. Zakleszczył dłonie wokół jego kolan, rozłączając je trochę.
-Bystra z ciebie główka. Będę musiał przećwiczyć brzmienie głosu...- zachrząkał.- Czy to naprawdę podejrzane, że interesuję się ,,ich" sprawami?
-Wyjaśnij mi coś- przerwał mu, rozwijając w głowie nową myśl.- Jak to jest między wami anakim, a żołnierzami? Czemu raz was chwytają, a innym razem przymykają oczy na wasze zbrodnie. Żaden z nich na pewno nie wtargnął do la Vion, a przecież spotykają się w tym budynku najpoważniejsi anakim.
-Demonów jest tyle, że nie da się nas tak po prostu zmieść z powierzchni ziemi. Kiedy przyłapują jakiegoś demona na gorącym uczynku, to go aresztują, ale poza tym, nic z nami nie robią... Jednak...- Wstał, zmieniając miejsce obok Hasmeda. Zetknął się z nim ramieniem, pochylając nieco twarz.- Jednak powiem ci, że ludzie zaczynają się pomału buntować. Mnie też raz aresztowali.
Hasmed obrócił w jego stronę głowę.
-Tak po prostu. - Rozłożył ręce.- No..., mieli tam swoje podejrzenia, co do mnie... I muszę powiedzieć, że całkiem słuszne. Psia krew! Wiesz ile razy mnie przesłuchiwali? Miałem z tym niezły ubaw!
-Uciekłeś im...
-Nie... Po prostu wyszedłem. -odparł z nutą drwiny. Zadrżały mu ramiona, po czym roześmiał się na całe gardło z jakimś nieobliczalnym błyskiem w oczach.
Hasmedowi zrobiło się na moment słabo.
-...Nie przechwalasz się, prawda?- Szczerze mówiąc, bardzo chciał w tym momencie, aby to, co mu wyznał, okazało się żartem. Abadon słynęło z najlepiej strzeżonych wiezieni jakie tylko istniały. Żaden anakim nie wydostał się jeszcze z tych lochów. Prawie...żaden...anakim...
Rosier drgnął, spostrzegając swoje głupstwo. Upadł teatralnie na trawę, zasłaniając usta dłonią. Wyglądał w tym momencie jak zawstydzony chłopczyk, przyłapany na jakimś wybryku. Rudzielec doskonale wiedział co czynić, by wyglądać w ten sposób, ale Hasmed już dawno się na tym poznał. Czar tego demona na niego nie działał.
-Nie domknęli okna, to wyskoczyłem. Nie dałem się dwa razy prosić.
-Jasne...- Przyszpilił go wzrokiem.- O ile się orientuję... mają podwójne kraty. Poza tym w lochach w których zamykają demony, nie ma okien.
-Naprawdę? Oj... to się wydało...- Poczochrał sobie włosy z głupawym uśmiechem.- Chciałem zrobić na tobie wrażenie. Rzeczywiście, nigdy nie byłem w więzieniu Abadon. Ale z chęcią dam się kiedyś złapać. Myślę, że poradzę sobie z ucieczką równie gładko jak Krwawy Demon! To dopiero było z klasą!- cmoknął.- Huczało o tym w gazetach przez wiele tygodni.
Hasmedem wstrząsnęła zimna fala dreszczy. Na skroniach poczęły się perlić drobniuteńkie kropelki potu. Przełożył do tyłu włosy, zasłaniając tym sposobem na chwilę twarz, lecz Rosier zdawał się niczego dziwnego nie zaobserwować w jego zachowaniu... Na szczęście...
-Zrobiło się chłodno...- zasugerował.
-Naprawdę...?
Człowiek podniósł się z westchnieniem, jeszcze raz rozglądając dookoła. Tak by właśnie uczynił, od razu po wstaniu... Rosier przysunął się do niego o krok, z figlarnym uśmieszkiem.
-Jesteś lekko spięty, prawda?- odparł, nieprzyjemnie go przy tym zaskoczywszy.
-...Jak myślisz, czemu? To gadanie o więzieniu Abadon... - Pokręcił z niezadowoleniem głową. Czuł, że wchodzi na niebezpieczny grunt, lecz tylko tak mógł się teraz oczyścić z podejrzeń.- W pierwszej chwili przeleciało mi przez głowę, że jesteś Krwawym Demonem! Nie, żebym miał powody, by się go obawiać, ale...
Oceniające spojrzenie Rosiera, zamieniło się w szczere ubawienie.
-Bez lęku! Nie jestem nim! Wystraszyłem cię?- Ujął go pod podbródek, szturchnąwszy się z nim nosem.- Jednak milutko, że tak pomyślałeś. Jestem szalony, więc to dla mnie komplement. - Złapał go za rękę- Chodźmy na obiad...
,,Od kiedy szaleniec przyznaje się do swego obłędu..."
***
Hasmed potrzebował samotności, aby powrócić pamięcią do tej dziwnej rozmowy z przedpołudnia. Analizowanie jej w obecności Rosiera było wielkim ryzykiem. Demon co chwila bacznie mu się przyglądał, widocznie miał ku temu powody...
-Smakowało ci?- zapytał, podpierając na ręce głowę.
-Owszem... - Odsunął tależ, ostrożnie podnosząc na niego wzrok.- Patrzysz tak na mnie... bo lubisz obserwować, gdy jem?
-Jest w tym coś... erotycznego- wyjaśnił, uśmiechając się.
Chłopak wziął do ręki widelec, bawiąc się nim przez pewien czas jakby od niechcenia. Znajdowali się w komnacie z wielkim, podłużnym stołem, oblanej mdławym blaskiem dochodzącym z kominka. Była to ta sama sala, w której zasmakował gniewu Rosiera. Tak, demon był wtedy naprawdę wściekły, chociaż jego twarz nie wykrzywiała się w dzikiej furii, nie ośmielił się podnieść też głosu. Jednak Hasmed wiedział, co działo się w sercu rudzielca. Wiedział też, że jeżeli jeszcze raz spróbuje zamachnąć się na jego życie, może go to kosztować o wiele więcej... Wbił końce widelca w skórę dłoni, przyjmując z zadowoleniem słodki ból.
-Mam pewną myśl, jak dobrać się do anakim, Rosier. Chcesz mi towarzyszyć, prawda?
W oczach młodzieńca zapłonął pożądliwy ogień. Chwycił brzeg stołu, nachylając się nad Hasmedem z tym żywotnym spojrzeniem.
-Wiedziałem, że na coś wpadniesz. Będę u twego boku...
-Myślę, że wiele anakim będzie mnie próbowało posłać na tamten świat.- Przyjrzał się swojej pokaleczonej dłoni, rozwierając i kurcząc palce.- Mam nadzieję, że zdążę jeszcze popatrzyć na całe zamieszanie, zanim dosięgną mnie ich żądne krwi łapska...
Rosier rozchylił usta w pół uśmiechu, nieruchomiejąc na dwie sekundy.
-Stanę się twoją tarczą, Hasmedzie.
Człowiek podniósł na niego oczy.
,,Moją tarczą, co...?"
Wstał, okrążając stół. Zatrzymał się przy płomiennowłosym, kładąc luźno rękę na oparciu wysokiego krzesła.
-Rosier... chciałbym, aby nasze stosunki się polepszyły. Ale ty nie wkładasz w to uczucia. Tylko byś chciał i brał.- Nabrał głośno powietrza w usta. - Daj mi wreszcie coś, co będzie miało dla mnie jakąś wartość... I nie mówię tu o kwiatach, czy perfumach...- odparł szybko, obawiając się może, że ten zaraz wtrąci swój durny komentarz.
Przez ułamek sekundy wydawało się, że demon rozpocznie z nim flirt, ponieważ uśmiechnął się miękko w ten znany młodzieńcowi sposób, lecz zamiast tego, jego twarz przybrała nagle dość poważny wyraz, taki, na jaki Rosiera było tylko stać. Skrzyżował na piersi ręce, odchyliwszy się odrobinę na krześle. Bujał się na nim przez kilka sekund i wydawało się, że rozważał coś w myślach. Wreszcie powiedział:
-Już ci dałem coś, co ma wartość.
Hasmed zawahał się.
-Pozwoliłem ci żyć- dokończył, zerkając na niego z ukosa.- Otrułeś mojego anakim, powinieneś za to wisieć ukrzyżowany na moim drzewku. Jestem sztukmistrzem w zadawaniu bólu.
-Zrobiłeś to dla siebie, a nie dla mnie- żachnął się, marszcząc brwi.- Nie ma w tobie litości. Nie odebrałeś mi życia, bo tego po prostu nie chciałeś i tyle. Inaczej nic by cię nie powstrzymało, żadne moje błagania, panie Rosier. Taka jest prawda... Jestem ci teraz przecież potrzebny... Może więc odkładasz tę zemstę na później? Na porę, kiedy nie będę cię już specjalnie interesował?
Oczy Rosiera nie powędrowały do twarzy Hasmeda. Stukał końcem buta o nogę stołu, nie odpowiadając mu żadnym słowem. W człowieku zapalił się gniew, podkolorowując mu policzki na głęboki róż. Szybko się jednak uspokoił. Zdecydowanie przygniótł dłonią krzesło, na którym anakim się kołysał i jeśli czyn ten, jakoś go zdenerwował, nie zdążył się tym zdradzić, bo Hasmed nieoczekiwanie usiadł mu na kolana. Kładąc mu na ramionach dłonie, przybliżył swoją twarz.
-Na imię mu Agreas. Chcę, żebyś mi pomógł go...unieszczęśliwić. To jeden z tych, mających u mnie dług.
Usta demona ułożyły się w ostrożny uśmiech.
-Mam... przynieść ci jego głowę owiązaną czerwoną wstążką?
-Nie. Masz mnie trzymać za rękę, kiedy będę pozbawiać go sensu życia.
Demon obijał go w pasie.
-Myślę, że to będzie jedna z moich najromantyczniejszych randek!
-Zrobimy to razem, ale po mojemu.
-Postaram się podporządkować.- Wyglądał na więcej niż zadowolonego. Człowiek odczuwał satysfakcję ze stanu tej rzeczy. Wreszcie mogli rozmawiać o konkretach.
-Oddaj mi moją torbę...- Jeszcze bardziej przybliżył swoją twarz, tak, że prawie stykali się czubkami nosów.
-A, co? Wybierasz się na zakupy?- zażartował, lecz jego spojrzenie stało się naraz czujne. - Masz tam bardzo ciekawe rzeczy... W tych śmiesznych, małych naczynkach jest krew...
-Jeśli coś ruszysz...
-Nic ci nie zginie. Szanuję twoją pracę.- Przymknął na moment oczy. Jego dłonie zniżyły się na pośladki chłopaka i Hasmed wstrzymał na moment oddech.
-Zależy ci na naszych dobrych stosunkach, prawda?- uśmiechnął się, uniósłszy brwi.
Nadarzyła się odpowiednia okazja, aby go sobą nieco oszołomić. Rosier pożądał Hasmeda i było to, w owej chwili dosyć zauważalne i odczuwalne. Jego oddech stał się na raz wolniejszy i głębszy. Z oczu wydawało się bić takim gorącem, że niemal nimi Hasmeda przypalał.
-Nie będę tańczył jak mi zagrasz, ale mogę być dla ciebie znacznie bardziej milszy. - Dotknął opuszkami palców ust Rosiera, czując ich ciepło i miękkość. Rozchylił mu lekko wargi, na co demon uniósł pytająco brwi. Spojrzenie anakim zdawało się nieco bardziej wyostrzyć, jednak zielonookiego nie zainteresowała ta nagła zmiana nastroju widoczna w jego wzroku.
Poczuł za to całkiem nieoczekiwanie, charakterystyczne mrowienie w swojej głowie i nie umiał pojąć do czego Rosierowi było to w owym momencie potrzebne. Nie zamierzał jednak zaprzątać sobie tym myśli. Objął go za szyję i już miał zanurzyć swoje usta w jego, kiedy demon odbił się niespodziewanie butami od stołu, z hukiem lądując na twardej podłodze, z Hasmedem w objęciach. Wypuścił go jednak szybko, popychając od siebie, jakby zaczął nagle parzyć. Zaskoczenie malujące się na twarzy Hasmeda, nigdy jeszcze nie było tak wielkie. Demon powlekł się na czworakach na koniec sali, i dopiero z tamtego miejsca poderwał się do pozycji stojącej. Z jego oczu wylewało się mnóstwo nieuzasadnionej pretensji.
-Nabiłeś mi guza!- rzucił do chłopca, masując sobie tył głowy.
-Sam jesteś sobie winien...- Patrzył na niego jakby go pierwszy raz widział.- Co ty odstawiasz?
Oczy Rosiera pociemniały. Pokonał dzielącą ich przestrzeń kilkoma susami, zatrzymując przed nim w bezpiecznym, półtora metrowym odstępie.
-To chyba ja powinienem zadać ci to pytanie...Co ty odstawiasz, Hasmed?
Mierzyli się długo wzrokiem. Młodzieniec nadal nie wstawał z podłogi, był tak zaabsorbowany całym tym zdarzeniem, że nawet nie pomyślał by to uczynić.
-Wydawało mi się, że tego chciałeś.
-Czego chciałem?- wypalił, potrząsnąwszy ze wzdrygnięciem głową.
Nie, to chyba jakaś kpina... W co on z nim pogrywał?! Czyżby Hasmed źle odczytał sygnały? Z pewnością nie! Jeszcze kilka chwil temu demon był bardzo podniecony, lecz teraz nie można było znaleźć po tym śladu.
-Nie podoba mi się ta cała zabawa...- Odwrócił się gwałtownie w stronę stołu, nalewając do kufla soku. -Nie całuję się z ludźmi, z kimkolwiek! Tfu! - Wziął dwa potężne łyki, zakrztuszając się.- I widzisz?... Wszystko zepsułeś...
-A więc o to chodzi...- Wstał, otrzepując się z niewidzialnego pyłu. Zachciało się mu parsknąć gromkim śmiechem, lecz nie uważał ten moment za odpowiedni. Demon zdawał się porządnie rozdrażniony i jeżeli było to widoczne na jego twarzy, mogło oznaczać, że tłumił w sobie znacznie większe zdenerwowanie. - Coś ty zrobił się zaraz taki cnotliwy?- Odważył się położyć mu na ramieniu dłoń. Czuł pod palcami, jak bardzo napięły mu się mięśnie.
-To, że czasem patrzę na twoje usta, nie oznacza od razu, że chcę je pocałować.- Strącił jego rękę, wskakując butami na stół i zeskoczył z niego na drugą stronę jakby się obawiał, że Hasmed rozpocznie drugie natarcie.- Chyba zbytnio się zagalopowałeś. Nie mam nic przeciwko pewnym pieszczotom, ale jest jakaś granica, nie?
-...Masz ciekawą fobię.- Zaczynało robić się nawet interesująco, choć Hasmed czuł się w pewien sposób trochę zażenowany. - Boisz się całowania?- uśmiechnął się przymilnie i odrobinę bezczelnie.
Wielkie, rubinowe oczy demona, zamieniły się w wąskie szparki.
-Nawet tego przy mnie nie nazywaj. Robi mi się niedobrze...
-W porządku- rozłożył ręce w geście kapitulacji- ale czasem mogę zapomnieć... że tak nie lubisz.
I już Rosier miał coś odrzucić, kiedy drzwi do sali rozwarły się niespodziewanie z głośnym jękiem, ukazując sino-bladą twarz służącej. Trzymała w dłoni ręcznik poplamiony krwią. Po plecach Hasmeda przebiegły kujące ciarki.
-P-panie... Magana, ona...