Pocałunek śmierci 9
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 11:51:17
9




Rosier śmiał się. Śmiał się na całe gardło nie mogąc przestać. Pół umarłe Pisklę powiedziało te słowa z całym swym przekonaniem. I naturalnie młody człowiek miał rację... Ita rzeczywiście nigdy wcześniej nie prezentowała się lepiej. Naprawdę szkoda byłoby ją teraz zabijać. Ten cały Hasmed był nieźle pomysłowy! Nie tylko jego imię było interesujące, ale i cały on, chociaż nie prezentował się teraz godnie, leżąc tak na podłodze, jak bezbronna mysz. Ludzie byli tacy krusi. Wystarczyło trochę mocniej dotknąć i padali martwi jak muchy.
-Cóż, jeśli chodzi o paskudną naturę, ludzie bywają nie gorsi od samych anakim. - powiedział z wesołością, stając nad wciąż leżącym człowiekiem. - Nie marszcz tak czoła, nie zamierzałem obrazić. Poza tym nie wpadłem na to od tak, po prostu. Znam doskonale ciemne zakamarki ludzkiej duszy od całkiem dawna, dawna. Ah! Jesteś prawdziwym artystą- mówiąc to rzucił szybkie spojrzenie w stronę jęczącej kobiety. Wcisnęła się w kąt, kiwając w przód i tył.
Hasmed zacisnął na wardze zęby, podnosząc się z wysiłkiem do pozycji siedzącej. Wpatrywał się milcząco w kobietę, wypróżniając umysł ze wszelkich myśli.
Demon niecierpliwie szturchnął go butem w kolano.
-Chodźmy stąd. Chcesz się tak gapić całą noc?
Prawda była taka, że nie był do końca przekonany czy ją jeszcze zobaczy. Chciał się napatrzyć do syta, zachować ten wizerunek na zawsze w umyśle. Nie umiał się jednak skoncentrować, ból głowy był zbyt przejmujący. Nabrał do płuc powietrza wstając ociężale, lecz szybko się przekonał, że nie potrafił samodzielnie ustać. Zachwiał się, nieporadnie wpadając wprost w rozłożone już ręce Rosiera. Był niewiele tylko niższy od demona, ale ten nawet się nie ugiął pod jego ciężarem. Chłopak nadział się nosem na jego gładką, białą szyję.
-O! Dziwną znalazłeś chwilę na przytulanie.
-Chcę stąd wyjść...- wycedził.
Rosier przerzucił jego rękę przez swoje ramię i choć człowiek zdawał sobie sprawę z siły anakim, był zdumiony z jaką lekkością go trzymał. Wychodząc Hasmed chwycił się zasłony przewieszonej przez lustro i odkrywszy je posłał Icie swój ostatni uśmiech.


***



-Jesteś cholernie mokry, panie...- wydusił przez zaciśnięte zęby, starając się chodzić już o własnych nogach. Rosier pozwolił mu na to tylko dlatego, by chłopak po trzech krokach znów mógł wylądować w jego ramionach. Bawił się przy tym znakomicie, co doprowadzało Hasmeda do skrajnej wściekłości.
-Stałem na deszczu, tak się składa - odpowiedział mu ze śmiechem.- Padało jak z cebra. A tobie najwyraźniej się nie spieszyło. Co tam robiłeś tak długo?
Wyszli z ogrodu, kierując się w stronę bramy. Chłopak wpatrywał się niewidzącymi oczyma w przestrzeń, starając się skupić na jego słowach. Przede wszystkim powinien był jednak zastanowić się nad kolejnym działaniem. Zrobiło się naprawdę późno, a on był ledwie żywy. Do tego pachniał krwią! Jeszcze trochę, a zwymiotuje... To by był dopiero żałosny widok. Nie chciał się tłumaczyć przed rudzielcem, że ma fobię na punkcie krwi, nie chciał też, aby to wyglądało na skutek poprzednich wydarzeń. Chociaż, może gdyby wyszedł jednak na mięczaka, demon wreszcie zostawiłby go w spokoju? Zerknął na niego z ukosa. Z jego włosów, przemienionych przez deszcz w strączki, spływały duże krople deszczu. Nawet rzęsy miał mokre. Czy naprawdę przez ten cały czas siedział na zewnątrz? Ale, po co?
-Rozmawiałem z Itą...- odpowiedział mu po dłuższym milczeniu.- To znaczy... ja mówiłem, a ona słuchała. - Anakim spojrzał mu w oczy. Byli tak blisko siebie, że Rosier mógł dostrzec najmniejsze załamania światła w jego tęczówkach.
Wargi wykrzywił długi uśmiech.
-Nie waliłeś jej komplementami, inaczej nie rzuciłaby się na ciebie z taką rządzą mordu.
Odwrócił twarz, uniósłszy do góry kącik ust.
-To prawda..., nie byłem zbyt uprzejmy.
Kiedy dotarli do bezpiecznego, ale przede wszystkim przytulnie suchego powozu, Hasmed osunął się z westchnieniem na twarde oparcie, przymykając oczy. Trwał tak parę chwil rozkoszując się tym miejscem. Demon przypatrywał mu się, nie odzywając przez ten cały czas. W środku było ciemno i kiedy Hasmed otworzył oczy nie mógł nic dostrzec wokół siebie, jedynie słaby kształt kolan demona.
-Gdzie są ludzie Hananela?
-Hym... Może coś lub ktoś ich wsiąknęło...- W jego tonacji nie dało się nie wyczuć wstrzymywanego śmiechu.
-Coś ty z nimi zrobił?- Podnoszenie głosu sprawiało mu ból, więc się nie unosił, choć jego serce zagorzało z niepokoju. Nie tyle, że martwił się o tych mężczyzn, już dawno przestał się przejmować czymkolwiek innym poza własną sprawą, bał się natomiast, co na to powie Hananel, kiedy nie wrócą wszyscy razem. Czemu Rosier musiał tyle komplikować?
-Nie zjadłem ich. Odesłałem do domu.
Wstrzymał ze zgrozy oddech. Następnie nie zważając na ból, jaki przeszył jego głowę, poderwał się, nieporęcznie chwytając anakim za fraki. Przyciągnął sobie jego twarz, spowitą mrokiem. Anakim zdawał się być trochę zaskoczony, jednak nie na tyle, by schować uśmiech.
-Czyś ty zgłupiał? Dlaczego mi to robisz?! Przecież ci ludzie doniosą wszystko Hananelowi! Opowiedzą mu o tym, że zjawiłem się w la Vion! Że się z tobą spotkałem! Ty draniu!
-Teraz to się dopiero podnieciłem!- zagwizdał nie próbując się nawet wyszarpnąć. Człowiek puścił go, odpychając. Zacisnął pięść tuż przy swojej skroni, zaciskając zęby, demon upajał się chwilę jego stanem, by w końcu poklepać go pocieszająco po kolanie.- Czy myślisz skarbie, że pozwoliłbym im odejść, narażając się na gniew przyjaciela? Ten stary pajac byłby gotowy z miejsca wyruszyć, aby mi ciebie odbić. Nie zamierzam cię dziś oddawać.
-Cóż więc z nimi uczyniłeś?- zapytał melancholijnie.
-Zostawiłem w la Vion. Nie pytaj o szczegóły. Czy to teraz takie ważne? Wiem, że i tak ich los w ogóle cię nie obchodzi.
Zmrużył oczy, starając się coś dostrzec w mroku. Demon był wielką, czarną, zamazaną plamą, w przeciwieństwie do Hasmeda, którego ten musiał widzieć swym demonicznym wzrokiem wręcz doskonale.
-Obiecałem ci, iż poświecę tobie trochę czasu, panie, ale...
-Mów mi po prostu Rosier. Tytułowanie mnie ,,panem" przyprawia o mdłości. To taki ludzki zwyczaj.
Hasmed stropił się na moment, nie mogąc wrócić myślami do tego, co chciał mu powiedzieć. Anakim pochylił się głęboko w przód i zetknęli się kolanami.
-Chcę z tobą trochę podyskutować, ale coś mi się wydaje, że to nie odpowiedni moment... Zabiorę cię do siebie. Kiedy odzyskasz siły, będziesz mój. - To mówiąc nakazał woźnicy ruszać.
Hasmed chciał gwałtownie zaoponować i nawet się szarpnął do przodu, lecz silne ręce demona z powrotem przygniotły go do oparcia.
-Nie próbuj się opierać, bo cię zgwałcę tu i teraz. - I choć powiedział to z rozbawioną twarzą nie dało się nie wyczuć prawdziwej groźby pod tym anielskim uśmiechem.



***



Cała ta podróż przyprawiała chłopca o nudności. Dlaczego droga była taka wyboista? Siedział z przymkniętymi powiekami, wsłuchując się w dźwięk głosu demona. Sens jego słów w ogóle jednak do niego nie docierał. Całą swoją energię zużył na Itę. Wiedział, że powinien być teraz bardziej czujny, ale ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Kiedy się zatrzymali, gwałtownie otworzył oczy.
-Nie pospałeś sobie.
-Trajkotałeś całą drogę. Jak miałbym pospać?
Demon jednym silnym kopnięciem otworzył drzwiczki i te prawie się rozleciały, lecz on nie zwrócił na to uwagi. Za to człowiek mimowolnie drgnął. Świadomość zagrożenia jeszcze nigdy nie była mu tak oczywista. Rosier wyskoczył na zewnątrz. Hasmed czuł, że ten odwraca się w jego stronę, ale nie umiał go dostrzec. Potęgowało to w nim napięcie.
-Gdybym milczał całą drogę czułbyś się dość dyskomfortowo- usłyszał jego głos tuż przy swojej twarzy, co bardzo go zaskoczyło.
Niespodziewanie został ujęty w pasie, po czym wysadzony na zewnątrz jak to się miało w zwyczaju czynić z kobietą lub z dzieckiem.
-Przestań się wygłupiać- Odepchnął go, sam uderzając plecami o powóz. Konie niespokojnie szarpnęły się pół metra do przodu.
-Ależ, o co chodzi najdroższy?- Jeszcze nigdy barwa jego głosu nie wydawała się tak gładka i niewinna.- Jesteś w nie najlepszej formie, chcę się tobą zaopiekować.
-Nie musisz się mną opiekować, dam sobie radę.
Poczuł na swoim policzku dotyk jego dłoni.
-Ojej, jakiś ty dzielny.
-Gdzie mnie zabrałeś?- zapytał, szybko starając się odwrócić czymś jego uwagę.
Rosier przełożył rękę przez jego ramie, przyciągając ku sobie. Chłopak uczuł, że skronią przylega do jego letniego, gładkiego policzka. Ciągle był mokry od deszczu, nie drżał jednak z zimna.
-Księżyc jest skryty głęboko za chmurami, nie dostrzeżesz tego miejsca. Nie potrzebuję oświetlenia wiec nie postarałem się o żadną lampę. Powiem ci tylko, że znajdujemy się na starych ruinach zamku. Całkiem zapomniane miejsce. Jest tu bardzo ładnie o poranku. Lubię się wspinać na szczyty gruz.
-Wspaniale... Nie mów mi, że śpisz na kamieniach...
Demon pociągnął go, ruszając powoli w głąb tych ruin. Hasmed dostrzegał ciemne odłamy ścian i czuł skruszony kamień pod butami. Dwa razy zdarzyło mu się potknąć. Jednak niewiarygodnie silne ramiona Rosiera mocno trzymały młodzieńca, nie pozwalając mu upaść. W jakimś momencie do uszu człowieka doszły czyjeś kroki! Gwałtownie odwrócił w tył głowę. Jakaś spowita w czerń postać kroczyła za nimi, zachowując równy odstęp jakiś sześciu metrów.
-Nie zwracaj na niego uwagi, to tylko mój woźnica. Wybacz, musiałem pozbyć się twojego. Nie mogłem go zabrać w to miejsce. -Pocałował go mocno w czoło.- A teraz uważaj...
Wypuścił chłopaka z pół objęcia. Zeszli jakieś trzy stopnie w dół. Schodki były śliskie od deszczu. Hasmed nie miał najmniejszego pojęcia, dokąd ten go prowadził. Jedyne, co mu pozostało to iść za nim. Czuł się całkiem bezbronny nie mogąc nic dostrzec w nieprzeniknionym mroku, wydawało mu się, że nie panuje nad sytuacją, a to budziło w nim strach. Przez całą drogę starał się zapanować nad tym uczuciem. Wiele razy już to ćwiczył. W końcu więc oddech zaczął się wyrównywać, a i bicie serca nie było już tak łomoczące. Rosier nie zabije go od tak po prostu, przekonywał samego siebie. Przecież za dobrze się bawił. Biorąc jednak pod uwagę fakt, iż niewątpliwie był szaleńcem, wszystkiego można się było tak naprawdę spodziewać. Być może nie znał demona zbyt wnikliwie, jednak nie zapomniał jak patrzyli na niego w la Vion . Byłby głupcem, gdyby to zlekceważył.
Z wbitymi w jego plecy oczyma szedł posłusznie z czujnością zaciskając pasek torby.


Kiedy salę poraził blask pochodni, człowiek mimowolnie zasłonił twarz. Czuł gwałtowny ból gałek ocznych, jakby od wieków nie wychodził z ciemnej piwnicy.
-Tu jest przeraźliwie zimno.
-Rzeczywiście...- odparł ze zmarszczonym czołem.- Nikt się nie spodziewał mojej wizyty, najwyraźniej. Nie szkodzi, nie lubię krzątających się wokół mnie ludzi, są ze mną, bo ktoś musi trzymać to miejsce przy życiu . - Klasnął dwa razy w dłonie, podskoczywszy w stronę kominka. Zajął się rozpalaniem ognia.
Do sali przybiegły dwie zaspane kobiety. Miały rozciągnięte w zaskoczeniu oczy. Natychmiast ukłoniły się przed Rosierem, wyręczając go przy palenisku. Demon wytarł w spodnie dłonie, rozglądając się wokoło. Hasmed również przyglądał się temu miejscu. Znajdowali się w jakimś królewskim podziemiu. Nie szczególnie głęboko, ale wystarczająco, by poczuć się dość klaustrofobicznie. Prostokątna sala była wielką przestrzenią o twardych, kamiennych ścianach. Na pierwszy rzut oka natychmiast wyłaniał się potężny stół, znajdujący się na samym środku. Jeszcze nigdy nie widział tak długiego stołu, zastanawiał się, po co on Rosierowi? Czyżby często witał gości? Prawdopodobnie jednak już od początku tam się znajdował...
Przesunął spojrzenie na kominek, który również wyróżniał się sporymi rozmiarami. Był piękny...
-Cały się kleję, to obrzydliwe!- Rozpiął guziki bluzki, wzdrygając się kilka razy.
Hasmed skierował się krokami do stołu, przesuwając dłonie po oparciu twardego, masywnego krzesła.
-Nie masz za wiele mebli...- zauważył.- Jak dajesz tu sobie radę?
-To tylko część mojego mieszkania.- Stał zwrócony do niego bokiem, grzejąc się przy rozpalonym kominku. W blasku płomieni jego głowa zdawała się stać w ogniu. Jeszcze nigdy człowiek nie widział, aby ktoś miał tak intensywnie czerwone włosy, jak on. Ukończywszy swoją pracę, kobiety skłoniły się i czym prędzej usunęły z oczu demona, pozostawiając ich samych. - Jutro pokażę ci całą resztę. Nie zająłem wszystkich pomieszczeń, wystarczyło mi tylko parę.
-Szczerze mówiąc dość niezwykłe miejsce - przyznał, opadając na krzesło. - Coś w rodzaju schronu Jego Wysokości... Aż trudno uwierzyć, że nikt nie zainteresował się tym zamkiem.
Twarz demona pojaśniała, lecz nakładające się na nią cienie dodawały mu dość złowrogiego wyrazu.
-Uwierz, że interesowali. Powiem ci coś, te ruiny mają dość przykrą legendę. Zabobonni mieszkańcy Abadon bali się doń zbliżyć. A jeśli pojawiał się nawet jakiś śmiałek, natychmiast znikał, zanim uczynił choćby krok w stronę ruin.- Wyszczerzył zęby.- Oczywiście to ja przyczyniałem się do zaginięć ludzi. W ten oto sposób ożywiałem legendę! Rozumiesz... musiałem chronić terytorium. Teraz nikt już nie ma czasu, ani chęci, aby się tu zapuszczać. Mam święty spokój.
Człowiek pokiwał po namyśle głową. Niebawem do sali ponownie wkroczyły te same kobiety, niosąc z sobą jakieś ubrania. Za nimi wpełzł bezszelestnie mężczyzna odziany w czerń. Chłopiec rozpoznał w nim woźnicę. Miał on bezwyrazową, pożółkłą twarz i parę wąskich, przebiegłych, niebieskich oczek. Głowa była prawie łysa, wystawało z niej jedynie kilka długich nitek siwych włosów. Nie wyglądał przyjemnie, mimo, iż był dość dobrze ubrany... Postawił na stole tacę, na której znajdowały się przysmaki w postaci owoców i słodkich bułek. Niebawem dostarczono dwa dzbanki soku i wino. Zaś w niewielkim słoiku lśnił złoty miód.
Człowiek popatrzył na to wszystko, nie będąc pewnym czy jest głodny. Głowa nie bolała już tak przejmująco, ale nie czuł się jeszcze dość na siłach. Zerknął w stronę demona, lecz natychmiast odwrócił wzrok. Jego usta rozszerzyły się w pełnym niedowierzania uśmiechu. Ten młodzian, bez najmniejszych krępacji, zdjął wszystko co na sobie miał, zaczynając bez szczególnego pośpiechu wkładać świeże ubrania i nie przejmował się, iż było to dla reszty wyjątkowo krępujące. Nie wyglądało na to, że robił to specjalnie. Będąc już ubranym, ruszył w kierunku pyszności, po czym zachwyciwszy się miodem, wdrapał się na stół i bez najmniejszych skrupułów zanurzył w słoiku palec, pakując sobie złocisty nektar do ust.
-To jest doskonałe! Czasem dobrze jest wrócić do... domu.
Hasmed- zbyt zbity z tropu- tylko mu się milcząco przyglądał. Rosier usiadł jak po turecku, nadal będąc na stole i chłopiec zaczął się zastanawiać czy w ogóle, kiedykolwiek, używał tych krzeseł.
-Zjedz coś, nabierzesz sił. Jesteś biały jak płótno.
I drobną ręką rzeczywiście sięgnął po bułkę:
-Ilu masz służących, Rosier?
-Troje. I Magana. A właśnie- oparł podbródek na łokciu, nachylając się nad nim- jutro ci ją przedstawię. Jest bardzo interesująca...
-Cóż w niej takiego interesującego?
- ... Wszystko jutro. - Oderwał połowę słodkiej bułki połykając ją łapczywie.
Oczy Hasmeda znów zajęły się oględzinami całego pomieszczenia, lecz nie było miejsca, gdzie by tak naprawdę mógł zatrzymać wzrok. Wrócił więc swą uwagą do Rosiera. Miał na sobie aksamitne, turkusowe spodnie i ciepłą, długą do kolan bawełnianą koszulę. Włosy lśniły mu jak zawsze, ciekawiło Hasmeda czy były równie niesamowite w dotyku jak Tutiela. Ledwie przeleciało mu to przez myśl, a znów poczuł znajome uczucie wewnątrz głowy. To Rosier ponownie naruszył jego prywatność. Ściągnął brwi natychmiast się przed nim zamykając.
-Jesteś taki wyczerpany, a po mimo tego nadal masz siłę walki?- zapytał, zagryzając jabłko.
Człowiek odsunął od siebie niedokończony posiłek, splótłszy ze sobą ręce.
-Wykorzystujesz moment, kiedy jestem słaby?
Zastanowił się nad tym, podnosząc do góry twarz:
-Taaa. Wykorzystuję moment, kiedy jesteś najbardziej słaby.
Człowiek uniósł kącik ust do góry i Rosier popatrzył na niego z zastanowieniem przechylając głowę.
-Powiem ci coś drogi człowieku...- rzekł z oficjalną barwą w głosie- Lubię cię.
Słowa te same w sobie nie były niczym szczególnym, ale Hasmed zatrzymał się nad nimi z zastanowieniem mrużąc oczy.
-Naprawdę?- zapytał chcąc to przeciągnąć.
-Tak- odpowiedział po niepewnej ciszy, jakby musiał się nad tym jeszcze zastanowić.- Z początku nic dla mnie nie znaczyłeś, nie lubię dzieci, poważnie. Później... pomyślałem sobie, że jest coś w tobie i zaczynałem ci się baczniej przyglądać, chociaż nie zbyt intensywnie, ot tak sobie po prostu. Doszedłem wtedy do wniosku, że wyglądasz dość smakowicie i nawet nabrałem na ciebie apetyt. Dosłownie. - Przerwał z ostrym błyskiem w oku.- Rozdzielający nas Hananel wszystko bardziej podkręcał i niebawem dostałem obsesji na twoim punkcie, wiedziałem już wtedy, że coś jest z tobą nie tak, że nie jesteś dzieckiem tylko uwięzionym w jego ciele mężczyzną. Twoja dusza jest bardzo interesująca..., Pisklę.- Oparł się butami o poręcze jego krzesła, nachylając głęboko nad chłopcem. Hasmed siedział nieruchomo, chociaż pragnął się od niego odsunąć. Te oczy zdawały się bardziej wnikliwe niż bezczelne wdarcia w jego umysł.- Ita zawsze mnie denerwowała, ale nigdy nie mogłem znaleźć konkretnego powodu, by ją załatwić. Poza tym nie uszłoby mi to na sucho. Anakim takie już są. Jeśli chcesz, wszystko ci o nich opowiem.
-Bardzo tego pragnę- odpowiedział, być może zbyt pospiesznie. Zależało mu na tym. Hananel nigdy nie ośmieliłby się przybliżyć chłopcu swoją prawdziwą naturę, naturę anakim. Rosier był niezwykle otwarty... W ogóle jakby się różnił od demonów...Nim rozwinął w głowie tę myśl przerwano mu.
-To czy się różnię od anakim i w jakim stopniu, jest naprawdę nieważne i nie zaprzątam tym sobie tej ślicznej makówki.- Stuknął go w czoło. No tak, z emocji zapomniał, że Rosier wciąż czyta mu w myślach.- Ale rzeczywiście zdradzę ci wszystko, co chciałbyś wiedzieć, nie ukrywając niczego. Napełniony tą wiedzą będzie ci się lepiej pracowało, prawda?
-...Pracowało?- zacytował.
-To... nie zamierzasz zniszczyć, zmieść z powierzchni ziemi wszystkich anakim?- Roześmiał się.
-Nie... Tylko poszczególne jednostki- odparł wprost. Nie było już sensu czegokolwiek przed nim ukrywać. I tak sporo już wiedział.
-Gdybyś powiedział mi to w twarz, jeszcze parę tygodni temu turlałbym się ze śmiechu po podłodze.
-Zdaje sobie z tego sprawę. Anakim w ogóle nie umieją docenić ludzkiej siły. Dlatego tak drogo może was to kosztować. - Serce zakołatało w nim silniej, rysy twarzy wyostrzyły się. Nie mógł powstrzymać pełnego satysfakcji uśmiechu.
Rosier podrapał się po policzku, nie zdejmując z niego wzroku.
-Fajnie.


Dochodziła druga w nocy i Hasmed nie miał już siły, aby z nim dłużej siedzieć, chociaż robiło się coraz ciekawiej. Rosier ujął go za dłoń, prowadząc ciemnym, chłodnym korytarzem w stronę komnaty w której będzie mu dane wreszcie odpocząć. Wydawała się dość niewielka przez ogromne łoże zajmujące większą połowę całej przestrzeni. Było tak szerokie, że mogło pomieścić pięć dorosłych osób. Przetarł oko, przyglądając mu się z pewnym zastanowieniem... Czyżby niegdyś król zapuszczał się tutaj ze swoimi kochankami? A może całe to podziemne królestwo było jedną, wielką tajemnicą, skrywaną przed królową?
Usłyszał za sobą cichy śmiech Rosiera.
-Ale się nad tym rozczulasz...
-Przestań czytać mi w myślach...- westchnął. Chciał się do niego odwrócić, ale ten nieoczekiwanie przywarł piersią do jego pleców, zamykając go w obręczy swoich rąk, które skrzyżował na jego torsie. - Powiem ci coś... -zaczął, nie próbując się wyrywać.- Jest w tobie coś takiego..., że gdy tylko się do mnie nadto zbliżysz, włoski stają mi dęba.
-Czyżbyś posiadał zdolności pozazmysłowe?- zamruczał mu kusicielsko do ucha. Następnie jego ręka zsunęła się, chwytając skraj jego koszuli. Hasmed zatrzymał jego dłoń swoją.
-Nawet nie podjąłem z tobą flirtu, nie wiem czemu się tak napalasz. Jestem obolały i zmęczony. Jeszcze trochę, a osunę się nieprzytomnie na podłogę.
Anakim okręcił go, nieoczekiwanie biorąc na ręce, po czym zaskoczonego położył do łoża. Stał nad nim chwilę z opartymi na biodrach rękoma. Na jego ustach spoczywał uśmiech.
-Wezmę cię wtedy, kiedy będziesz miał dość sił, by mi się opierać.
-Nie rozumiem... Planujesz na mnie gwałt?
Pochylił się nad nim i wysunąwszy język, przeciągnął go przez cały policzek chłopca, kończąc na skroni. Oniemiały tym młodzieniec, wpatrywał się w niego swoimi wielkimi, rozciągniętymi oczami.
-Smakujesz bosko...


***



,,Policzki piekły go od bliskości ognia. Zasłonił twarz, mrużąc oczy, lecz nadal czuł żrący ból. Czerwone języki płomieni wspinały się do góry, jakby pragnąc dotknąć ciemno granatowego nieba. Zewsząd dochodziły go wrzaski anakim, przepychali się obok niego, uciekając do nikąd. Jeszcze nigdy nie widział na ich obliczu takiego przerażenia. Jeden z nich upadł tuż przy jego nogach i Tutiel wiedząc, co zaraz miało nastąpić wyminął go pozwalając demonowi rozsypać się na drobne kawałki. Choć czynił to już wiele razy, znów skierował się w te samo miejsce..., pod płonący budynek la Vion, z którego wysypywały się pół spalone postaci jego braci, wpadając w ramiona żądnego krwi ludu. Gorąco płomieni przypalało mu włosy i skórę, lecz on szedł naprzód, coraz ostrzej wytężając wzrok. Kiedy dym zaczął się rozrzedzać, dostrzegł znajomą, drobną postać siedzącą na niewielkiej huśtawce ze skrzyżowanymi ze sobą chudymi nogami. Zatrzymał się przy niej, zacisnąwszy na łańcuchu huśtawki czerwone, popalone dłonie. Ośmioletni chłopczyk nie sprawiał wrażenia jakby go dostrzegł. Niewidzące oczy wpatrywały się w rozpadający budynek, niegdyś wspaniałe la Vion, a gorące powietrze tylko z lekka poruszały jego włosami, nie raniąc go przy tym w ogóle, jakby było jego sojusznikiem.
Tutiel utworzył usta chcąc coś powiedzieć, lecz znów nie potrafił. Gryzący dym wparowywał mu wprost do gardła, zadając dotkliwy ból. Mógł tylko patrzeć. Patrzeć i czekać na tego, który pojawiał się za każdym razem, cokolwiek uczynił...
Tak też, wkrótce drzwi la Vion wyłamały się i z płonącego budynku wyłonił się ognistowłosy szatan, ciągnący za sobą nienaturalnych rozmiarów kosę, identyczną do tej, którą widział niegdyś na obrazie Hananela, zaciśniętą w dłoni obleczonej w czerń Śmierci. Stawiał długie, ciężkie kroki, zmierzając w jego stronę. Demona również nie doświadczył ogień, a przecież wyszedł z samego centrum szalejących płomieni. Niebawem szatan podniósł ostrze i rozciągnąwszy w uśmiechu usta, przeciął powietrze wraz z głową Tutiela, pozostawiając w umyśle ofiary ostatnią wiadomość... Krwawy Demon."

Tutiel poderwał się z łóżka, gwałtownie zakrywając dłonią prawą stronę twarzy, po której przebiegała ostra, biała blizna. Przez ostatni rok wciąż nawiedzał go ten sam sen. Czy kiedykolwiek się od niego uwolni? Czy dopiero wtedy, gdy zniszczy Krwawego Demona? Dlaczego nękały go takie wizje i co miał z nimi wspólnego człowiek o imieniu Zorga?! I choć wcześniej traktował jego rolę w swym śnie jako nieważną, teraz, kiedy ich drogi znów się ze sobą złączyły, zaczynał się poważnie zastanawiać nad obecnością chłopca w swoim widzeniu.
Oderwał dłoń z twarzy, rozpinając mokrą od potu koszulę. Wstał, podążywszy w stronę okna i uchyliwszy je, przywołał wspomnienie pewnej nocy, w której ujęli dwoje ludzkich dzieci...
,,Życzę ci, abyś umierał powolną, długą śmiercią ty wstrętny..., ohydny potworze! Jeśli będzie mi dane...to wyjdę z za grobu, aby was zabić! Zrobię to. Nie boję się niczego!"
-Oczywiście...- Przymknął oczy, zaśmiawszy się z nutą goryczy.- Nie rzucałeś wtedy słów na wiatr. Naprawdę to sobie obiecałeś...
Tamtego razu, kiedy miał przed sobą jego oczy, też był o tym przekonany. Lecz z czasem nie był już, co do tego taki pewien. Aż trudno było uwierzyć w to, że nienawiść mogła pokonać tyle lat... Wreszcie się zjawił... Anioł Zagłady i Kary, niosąc z sobą istną hekatombę.
Przyłożył do wargi kciuk, marszcząc czoło. Cóż to były za myśli...? Wciąż był pod wpływem snu i nie rozumował najwyraźniej dość jasno... Chodziło przecież tylko o człowieka, w dodatku w młodocianym ciele. Jaką on tu zagładę widział? Mężczyzna nie mógł mu zagrażać w żaden sposób! Poza tym znał rytm serca Zorgi, wyraz oczu i uczucia jego ciała. Doskonale oswoił się z jego osobą. Czy ten człowiek potrafił go jeszcze w jakiś sposób zaskoczyć? Był trudny, ale rozbił tą twardą skorupę, pod którą się ukrywał więc wydawało się nie istnieć nic, co mógłby przed nim schować. Mimo swoich przekonań, wciąż jednak coś nie dawało mu spokoju... i nie chodziło o chłopca. Tamtej nocy..., kiedy trzymał to dziecko w ramionach, czując przy sobie słabe bicie jego małego serca, pragnął jak jeszcze nigdy! Mógł zagasić to pragnienie jednym muśnięciem ust, mógł rozerwać chłopca, pochłaniając w kilku sekundach, lub posiąść krwawo w ciągu przelotnej chwili, jednak pokierowało nim coś zupełnie innego. Do teraz nie umie sobie na to odpowiedzieć. Paraliżujące spojrzenie bardzo zielonych, przesyconych nienawiścią oczu, przez jeszcze długi czas pozostało w jego myślach... Dlaczego Tutiel go wypuścił? Z pewnością czyn ten nie był w niczym związany ze współczuciem, czy też litością. Czy anakim w ogóle były skłonne do takich uczuć? Czy Tutiel wierzył wtedy, że chłopiec spełni swoje pogróżki i jeszcze się zobaczą? Jeśli tak, cóż to miało oznaczać? Postanowił powściągnąć się wtedy, aby sobie zasłużyć na więcej? Czy miałoby się okazać, że Zorga jest... jego wybrankiem?
-Jakie to głupie i małostkowe - wyszeptał, skupiając oczy na swojej odbijającej się w szybie twarzy, a konkretniej na bliźnie.- Zorga nie bał się mnie i to go wyróżniało z pośród innych dzieci, jednak jego odwaga i niezrozumiałe dla mnie zauroczenie, nie mogło spowodować, że tak bardzo mi się spodobał.
Oczywiście. Nie zaprzątał sobie nim głowy. Ta dwójka ludzkich szczeniąt była mu wtedy jedynie zawadą, niepotrzebną komplikacją. Zorga przyklejony plecami do ściany, jego zapach i niepokój o brata nie zawróciły mu w głowie. Choć kruchość i miłość, jaka się z niego wylewała w stronę starszego chłopca była w jakiś sposób pociągająca...
Tutiel wstrzymał oddech, pochylając się nieznacznie w przód. Rozmyślanie o nim rozpaliło w nim jedynie niepożądaną namiętność, która zakolorowała jego policzki wstydliwym rumieńcem. Zdało mu się to tak głupie, że aż przeklął siarczyście, pragnąc tym jakby odzyskać, choćby część dumy.
-Zorga...


***



Hasmed otworzył oczy, a tak mu się przynajmniej wydawało, bowiem wokoło panowała nieprzenikniona ciemność. Usiadł z ociężeniem, bez celu rozglądając się po pomieszczeniu. Dlaczego się obudził? Nie miał najmniejszego pojęcia, czuł jedynie lekką dezorientację. Widocznie coś mu się przyśniło i wybudziło jakimś dziwnym motywem. Ponownie się położył, podkładając pod głowę rękę. Nawet nie zdołał podsumować całego dnia. A było o czym rozmyślać. Ita ta suka prawie go zabiła! A wszystko przez jego własną nie uwagę. Wystarczyło, że był tylko trochę bardziej niż zwykle pewny siebie, a już zaczynał popełniać błędy. Prawdopodobnie gdyby nie Rosier... -Zacisnął wargi, marszcząc czoło. -Jakim cudem u diabła ten wiedział, że Hasmed potrzebował pomocy! Czyżby podsłuchiwał pod oknem? Nie... To w ogóle nie wchodziło w rachubę! Jednak fakt faktem zjawił się, kiedy Hasmed najbardziej go potrzebował.- Przerzucił się na lewy bok.- Nie istotne... Później go o to zapyta, musiał wiedzieć.
Ogólnie był dość z siebie zadowolony, usatysfakcjonowany i jeszcze...- uśmiechnął się do siebie- pełen pozytywnych myśli na przyszłość. Wydobędzie od Rosiera wiedzę na temat anakim, potem go usunie i zajmie się Agreasem. Zanim jednak to nastąpi będzie musiał koniecznie wrócić do Hananela. Tylko tam byłby dość bezpieczny, przy swoim opiekunie i Tutielu. Tak, Tutiel nie pozwoli, aby stała mu się jakakolwiek krzywda, prawda? Przynajmniej nie z innej ręki niż swojej własnej. Ich wzajemne stosunki były nieco dziwne. Czy białowłosy demon na pewno dobrze zrozumiał intencje chłopca? Cóż wtedy miała oznaczać ta obojętność? Nie powinien był zareagować w nieco inny sposób? Rozwścieczyć się? Zrobić coś... cokolwiek...! A może po prostu nie wierzył, że mogłoby mu coś zagrozić... Wydawało się to bardziej prawdopodobne i pewnie tak właśnie było. Tym lepiej dla Hasmeda. Uderzy, kiedy ten najmniej będzie się tego spodziewał.
Ziewnął, przymykając oczy. Pora, aby odsunął od siebie jakiekolwiek teraz myśli i poddał się snu. Jutrzejszego dnia musiał być w najwyższej formie... Po ustach przemknął mu podstępny uśmiech.


***



Nazajutrz Hasmed obudził się dość wcześnie i o dziwo nie zastał nigdzie Rosiera. Przyniesiono mu śniadanie i polecono by nigdzie się nie ruszał. Człowiek przemilczał to polecenie, bez słowa zasiadając do stołu. Śniadanie okazało się dość lekkie, zbyt lekkie... Podniósł kromkę chleba w poszukiwaniu jakiejś wędliny. Czy Rosier w ogóle nie jadał mięsa? Parsknął, wyciągając z pod tacy gazetę, która miała mu ,,umilić" czekanie na demona. Przekartkował parę stron, zatrzymując na temacie o Krwawym Demonie. Dawno już nic o nim nie czytał. Czy anakim bywał w la Vion? A może się ukrywał w jakiejś mrocznej, nieosiągalnej części Abadon? Szybko przeskakiwał oczami po stronie, zwalniając w pewnym momencie.
-To dziwne...- wyszeptał, pochyliwszy się.
Prasę zdobił nagłówek , ,,Następna ofiara Krwawego Demona! Sensacja,: nieszczęśnik pozostawiony przy życiu". A poniżej, mniejszymi literami- ,,Czy na pewno była to wizyta Krwawego Demona?"
Krwawy Demon zakradł się do domu jakiegoś mniej znanego pisarza i odrąbał mu lewą rękę. Z wywiadu z tym mężczyzną można się było dowiedzieć o wyglądzie napastnika. Hasmed przeleciał pół strony opisu, prychnąwszy dwa razy pogardliwie. Opis jak ulał pasował do Rosiera. Co on sobie myślał! Zagryzł boleśnie wargę, czytając dalej... Demon kazał pisarzowi napisać list, treść jednak zostaje zachowana w tajemnicy, człowiek nie chciał za wiele zdradzać w obawie, iż ten będzie się chciał na nim mścić. Jak twierdzi, demon pozwolił o sobie opowiedzieć, wyłączając w tym meritum listu. Poniżej umieszczono komentarze i wątpliwości, co do całego wydarzenia...Dlaczego demon odciął lewą rękę, a nie prawą? Czemu w ogóle to uczynił i co go skłoniło do oszczędzenia mężczyzny? Czyżby się na coś szykował? Czy rzeczywiście był tym, za kogo się podawał, a może - i tu podano nazwisko pisarza- wszystko ubarwił?
Hasmed przerwał czytanie, odrzucając gazetę. Aż wrzał ze wściekłości!
-Dobrze, że cię nie ma, bo byś drogo mi za to zapłacił!
-Przepraszam...- usłyszał niepewny głos i energicznie się za siebie odwrócił.- Ty jesteś Hasmed, prawda? Życzysz sobie czegoś? Może czegoś dobrego do picia? W kominku przygasa, więc przyniosłam więcej drewna. Pomożesz mi rozpalić?
-Dobrze... -odparł po chwilowej pauzie, dość nieprzytomnie. Był nieco zaskoczony. Głos należał do trzydziesto paro letniej kobiety. Szybko się zorientował, iż była w dość zaawansowanej ciąży. Podniósł się więc, prędko biorąc od niej kosz drewna. Popatrzyła mu wtedy w oczy. Były ciemno brązowe, biło od nich ciepłem i ufnością.
-Masz ładną twarz... Czemu rodzice cię nie zeszpecili?
-W dzieciństwie byłem małym potworkiem z brakującymi zębami w przedzie.
Uśmiechnęła się przerzucając do tyłu chustę. Cóż miała wspólnego z Rosierem? Zdawała się znacznie różnić od pozostałej służby. Była otwarta i bardziej bezpośrednia. Co rusz się w niego wpatrywała, nie ukrywając zaciekawienia. Uklękli przed kominkiem, dorzucając do ognia. Płomienie natychmiast wspięły się do góry, liżąc sękate drwa.
-Rosier bardzo szczegółowo mi cię opisał i od razu wiedziałam, że to ty. Jestem Magana. Mieszkam w tych lochach od ponad dwóch miesięcy i tylko z nim było mi dane rozmawiać. Cieszę się, że wreszcie pojawił się ktoś, z kim również mogę zamienić słowo. - Pochyliła głowę, dotknąwszy brzucha.- Ostatnio strasznie się wierci... Myślę, że niedługo będę rodzić.
-O.- Hasmed spłoszył się trochę tą informacją, nie wiedząc co odpowiedzieć.
-Rosier powiedział, że nie zrobi dziecku krzywdy. Nie wiem czy mogę mu jednak ufać, jest tak przerażająco piękny. To takie nie naturalnie...
-Na pewno wszystko będzie dobrze. Dziecku nic się nie stanie... - wyszeptał lakonicznie. Szczerze mówiąc nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Po co mu była ta kobieta?
-Codziennie przekonuję siebie, że tak właśnie będzie. Poza tym, kiedy jest blisko mnie, dziecko dziwnie się uspokaja i nie kopie już tak mocno.
-Gdzie pani rodzina?
Wciągnęła powietrze, wbijając wzrok w płomienie.
-Nie mam już rodziny...
Zapadło długie, niezręczne milczenie. W końcu, wycierając o spódnicę ręce, popatrzyła na niego, siląc się na uśmiech. Miała podkrążone oczy i wydawała się strasznie przemęczona. Jej skóra straciła swój naturalny kolor odcięta od słońca.
-Musiałam opuścić dom, jak tylko wyszło na jaw, że jestem w ciąży. Długo błąkałam się po ulicach Abadon, oczekując śmierci. Nie nadeszła jednak, ale zjawił się On. Zaprosił mnie do siebie i tak już z nim zostałam. Powiedział, że nie muszę się martwić o swojego... Robaczka, będzie bezpieczny. Ale mnie wcale nie obchodzi los tego dziecka...- Zacisnęła wargi. Jej głos się zmienił.- Gdyby nie ono, nie musiałabym opuszczać męża i dzieci...- Zaczerpnęła powietrza.- Tak za nimi tęsknię, to potworne uczucie!
Chłopiec podciągnął pod brodę kolana, zamyślając się chwilę. Dał jej czas, aby się uspokoiła, po czym powiedział:
-Dlaczego z powodu tego dziecka wyrzucono cię z domu? Nie stać was było na utrzymanie jeszcze jednej osoby? Próbowałaś pozbyć się jakoś ciąży?
Wytarła oczy, szybko odwracając ku niemy twarz.
-Robiłam wszystko żeby poronić! Ale nic nie zadziałało! Naprawdę nic! To aż przerażające. Dziecko jest niezwykle silne...
Hasmed przyjrzał się jej oczom jakby w poszukiwaniu kłamstwa.
-W ciągu jednego miesiąca- ciągnęła- urósł mi brzuch, nie mogłam zrozumieć, co mi było. To nie wyglądało na ciążę, ale nią jest.
-W którym jesteś miesiącu?- przerwał jej, odwracając się całym sobą w stronę kobiety.
-Za jakieś trzy dni mija czwarty miesiąc...- Zamknęła dłonie w pięści, układając je na podołku.- To nie jest dziecko mojego męża,... nim stałam się brzemienna, nie było go przy mnie przez bardzo długi czas.- Mówiła to zniżonym głosem, prawie zniżając do szeptu, z jej oczu bił strach.- Powiedział, że go zdradziłam, ale... nie byłam z żadnym innym mężczyzną poza nim! To...- położyła na brzuchu dłoń- w ogóle nie powinno było się zdarzyć!
-Hasmedzie skarbie moje!- Wysoki głos tak gwałtownie zakłócił panujący przy kominku nastrój, że kobieta aż krzyknęła ze strachu. Chłopiec odwrócił się nieco spłoszony, ale nie dał tego po sobie poznać.
-Rosier...
-Proszę, przyniosłem ci kwiaty.- Włożył mu je do ręki następnie przypadł do Magany, klęknąwszy przy jej brzuchu, który objął. Kobieta spłoniła się.- Jak tam mój Robaczek? Grzeczny byłeś? Tatuś nic dla ciebie nie przyniósł, ale jak wyjdziesz z brzucha to będziesz mógł o coś poprosić.- Pogłaskał brzuch, całując go krótko następnie poderwał się na nogi, wyciągając.
Hasmed stał, tępo wpatrując się w bukiet różnobarwnego kwiecia, to znów rzucił ku demonowi posępne spojrzenie.
-Co mam z tym zrobić?
-Trzymaj tak przez jakiś czas, pasuje ci- oświadczył z błyskiem w oku.- To co, napijemy się wina?
-Muszę z tobą porozmawiać w cztery oczy- mruknął pod nosem, wkładając kwiaty do słoika z kompotem.
Kobieta przyjrzała się jego poważnej twarzy i zadumała na moment.
-Pozwolisz na chwilkę Magana?- wytrącił ją z rozmyślań.- Później wrócimy do naszej rozmowy.
-Ttak, oczywiście...- Spojrzała jeszcze na Rosiera, ale on tylko się uśmiechał. Wychodząc odwróciła się jeszcze dwa razy za chłopcem.
-Możesz mi do czorta wytłumaczyć, co ty planujesz!- odezwał się zanim Rosier zdołał doskoczyć do niego w celu porwania w ramiona. Zamiast tego stał jakby zamurowany, wpatrując się swoimi szeroko rozwartymi naiwnie oczami.
-A, o co ci dokładnie chodzi, Pisklę? Co planuję? Chciałem teraz coś sobie przekąsić, a potem...- przerwano mu.
-Czy wiesz, że piszą o tobie gazety?!- Chwycił ją ze stołu, rzucając chamsko w demona. Stał z pół otwartymi ustami, niepewnie ujmując ją w dłonie.
-Ale... nic przecież nie piszą. Tu jest tylko o Krwawym Demonie.
-Robisz ze mnie durnia?
-Co masz konkretnie na myśli?
Przestał się uśmiechać, ostrożnie uniósłszy na niego oczy. Tajemniczy wyraz jego twarzy był czymś nowym dla Hasmeda. Rosier rzeczywiście coś planował! Gdyby nie to, jego usta zapewne nadal trwałyby w szerokim, głupkowatym uśmiechu.
-Dlaczego podałeś się za Krwawego Demona?! Chcesz go na siebie ściągnąć, czy co?! Czy ty w ogóle myślisz? To nie jest zabawne!
Anakim powędrował oczami w stronę kominka, nabierając do płuc powietrza następnie wypuścił je, z powrotem utkwiwszy spojrzenie w chłopaku. Jego twarz znów rozjaśniał uśmiech. Złożył gazetę, wrzucając ją w sam środek ognia.
-Podejdź tu do mnie, chcę cię utulić...
-Przestań!
Ale demon już był przy człowieku, mocno trzymając go za ramiona.
-Nie denerwuj mnie! Odsuń się!- popchnął go do tyłu i Rosier pozwolił sobie upaść na podłogę.- Nie cierpię tego!- warknął, patrząc na niego z góry.
Anakim leżał pokładając się ze śmiechu. Skrzyżował ze sobą nogi i trwał tak rozbawiony.
-Wczoraj powiedziałeś, że pragniesz pozbyć się niektórych anakim- zawołał przez łzy.- Pomyślałem sobie, że mógłbyś zająć się przy okazji i Krwawym Demonem,... zastanów się, jaka byłaby to ulga dla całego Abadon!
-Nie tobie o tym decydować. Poza tym ściągnąłeś go na siebie, ja nie mam z tym nic wspólnego.- Odwrócił się do niego tyłem, oparłszy pięściami o stół.- Nie mam czasu zajmować się takimi sprawami. To nie jest coś, co robię dla zabawy. Nie szczuj na mnie Krwawego Demona, bo będziesz gorzko tego żałował.
To było coś, czego nie umiał podarować Rosierowi. Jak śmiał mu coś takiego zrobić! Krwawy Demon, który był dla niego inspiracją, motorem do działania, wizytówką! A ten czarci pomiot... Zamknął oczy, starając stłumić wzburzenie, po chwili odwrócił się do obserwującego go demona i podszedłszy do niego, ukląkł.
-Czy jest coś, czego się boisz?
-To... było pytanie retoryczne? Nie. Nie ma czegoś takiego. Poza tym gdyby nawet..., nie byłbym taki głupi żeby ci o tym mówić, kochany.
Uśmiechnął się na jego odpowiedź, pogłaskawszy go po włosach. Były gładkie, prawie śliskie w dotyku i zsuwały się z Hasmeda palców, układając w równe pasmo.
-To uprzejme, że mnie doceniasz, a teraz chodźmy się napić czegoś i porozmawiajmy trochę...
Odpowiedziało mu ciężkie westchnienie.