Rozdział 18: Dobry trip i Błażejowa Jednia
Pochylił się nad bletką i szybkim, sprawnym ruchem zwinął ją z grubą zawartością w środku. Polizał jeszcze jej brzegi, żeby skleić z resztą cienkiego papieru, a następnie skręcił jej koniuszek i spojrzał na gotowego do zapalenia jointa. Obrócił go w palcach, marszcząc brwi z zastanowieniem, niczym największy myśliciel epoki.
- Kurwa mać, znowu zeżarłeś cały chleb! - usłyszał krzyk ojca z kuchni, na co aż zacisnął mocno zęby. Cały dzień chodził poirytowany i obawiał się, że wystarczy najmniejsza rzecz, aby odpalić zapalnik.
- Kurwa - przeklął, wstając szybko i rzucając nieodpalonego skręta na stół. Szybko sięgnął po pierwszą lepszą koszulkę, jaką kiedyś rzucił na podłogę; obwąchał ją pobieżnie, aby sprawdzić czy się nada, po czym założył. Ojciec coś jeszcze stękał w kuchni pod nosem, ale on w ogóle nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Otworzył tylko portfel, sprawdził, czy ma wszystko na miejscu i bez słowa wyszedł z mieszkania, ignorując niewybredne komentarze ojca skierowane w swoją stronę. Zamówił taksówkę, dobrze wiedząc, że o tej porze z kursowaniem autobusów będzie ciężko, po czym z lekkim skrępowaniem podał adres. Oczywiście nie bezpośredni adres Heavenu, wolał już przejść te dwie ulice, niż przyznać się jakiemuś łysemu gościowi z taryfy, że właśnie jechał wynaleźć sobie jakąś męską dupę na noc. Ale potrzebował tego. Cholera jasna, aż go skręcało wewnątrz od nadmiaru emocji, musiał je w końcu na kimś rozładować, a niekoniecznie chciał się męczyć z jakąś babą. Wszystkie kontakty z kobietami ograniczał do minimum, manifestując je głównie na imprezach z ziomkami. Gdy nie musiał okazywać wszem i wobec swojej samczości, wolał nawet o dziewczynach nie myśleć.
Taksówkarz ruszył bez pytań, a Błażej odetchnął i odchylił głowę na oparciu. Będzie musiał najpierw się ostro spić; wiedział, że na trzeźwo nie da rady. Może i lubił od czasu do czasu obrócić jakimś męskim tyłkiem, ale mimo wszystko nie był żadnym cwelem. Nie czuł się szczególnie związany z pedalskim społeczeństwem, zresztą, nie mógł się do niego poczuwać. Nie, kiedy robił to co robił i kiedy miał takich, a nie innych znajomych.
Chłopak, dziewczyna, normalna rodzina.
Ze znudzeniem patrzył na mijane za oknem widoki. Z radia sączyły się jakieś starsze kawałki Shakiry z okolic roku dwutysięcznego, taksówkarz ruszał w ich rytmie swoją łysą głową, a wycie piosenkarki coraz bardziej przenikało w głąb umysłu Błażeja.
Może być bardziej pedalsko?, zapytał samego siebie i nawet uśmiechnął się pod nosem. Samochód wreszcie dotarł na miejsce, a on aż ucieszył się, że to koniec jego podróży z "Whenever, wherever". Zapłacił mężczyźnie, po czym szybko wyskoczył z pojazdu i pognał do najbliższego monopolowego. Mógł się nawalić w domu albo chociaż pociągnąć skręta, ale obawiał się, że wtedy skończyłoby się to jedynie kłótnią z ojcem. Wypicie dwóch dwusetek w krzakach też powinno zadziałać.
Przeklęty Wilku. Niech cię, kurwa, szlag.
Niedaleko od Heaven przepływała rzeka. Wystarczyło tylko przejść ulicę, żeby dostać się na jej brzeg. Kiedy szło się nierównym, powyginanym przez przebijające korzenie drzew chodnikiem, z zarastającymi dookoła krzakami i absolutnie żadnym źródłem światła, miało się przyjemne poczucie anonimowości. W ciemności ciężko byłoby kogokolwiek rozpoznać i nawet rozświetlony drugi kraniec rzeki nijak tego mroku nie rozwiewał. Jasne blaski znajdujących się tam latarni odbijały się na nieprzeniknionej czarnej tafli wody, której nierówna powierzchnia zakrzywiała obraz. Stojąc po zapomnianej przez władze miasta stronie rzeki, przypominało się jedynie o świetnie wydanych środkach unijnych, których najwidoczniej zabrakło, aby odświeżyć inne zakątki, nie tylko centrum. Klienci Heaven chyba jednak nie mieli zamiaru narzekać, dzięki temu zyskali całkiem przyjemne miejsce na przyjemności, bo wiadomo - darkroom każdemu w końcu wreszcie się znudzi. Błażej może i znudzony nie był, jednak nieco wystraszony już owszem. Rzecz jasna nie powiedziałby tego na głos, bo przecież niewielu rzeczy się bał, ale z pewnością nie chciał zostać powiązany z takim miejscem. A tutaj, w tych zaciemnionych krzakach, nie dość, że mógł dorwać kogoś na seks, to jeszcze istniały małe szanse zostania rozpoznanym.
Wsunął ręce do kieszeni, rozglądając się dookoła. Tuż obok, przy dość sporym drzewie całowała się jakaś para. Jeden przyciskał drugiego do pnia, na co Błażej aż się zapatrzył. Momentalnie poczuł napływ podniecenia, kiedy zobaczył zażartość ich pocałunku i dosłyszał ciężkie posapywania. Zagryzł dolną wargę, zrobiło mu się goręcej, a wzwód zaczął go porządnie uwierać w spodniach. Gdyby był tu z Filipem, sam z chęcią przycisnąłby tam dzieciaka, żeby go zerżnąć za wszystkie czasy.
Ktoś dotknął jego ramienia. Spojrzał na przechodzącego obok chłopaka. Nie widział twarzy, tylko oddalającą się, całkiem szczupłą sylwetkę. W pewnym momencie nieznajomy obejrzał się na niego, a Błażej w tej ciemności dostrzegł jedynie zapraszający uśmiech. Serce zabiło mu mocniej w piersi, a adrenalina zaczęła mieszać się z alkoholem, tworząc wybuchową mieszankę. Nie myśląc wiele, poszedł za postacią. Nie musiał jej zbyt długo śledzić, już po chwili chłopak zatrzymał się i przyciągnął go do mocnego pocałunku. Błażej od razu wyczuł mocną woń alkoholu i papierosów, pomieszanych ze smakiem miętówki, jaką nieznajomy chwilę temu musiał ssać. Aż odetchnął ciężko, złapał chłopaka mocno za kark i pogłębił żarliwy pocałunek. Nie interesowało go imię, ani żadne inne dane personalne. Zależało mu na jednym i obaj mieli tego pełną świadomość. Nie bawili się w żadne podchody czy zwlekanie; już po chwili weszli bardziej w krzaki, doskonale wiedząc, co zaraz nastąpi.
- Kurwa - zasapał nieznajomy, a jego ręka znalazła się na wypchanym rozporku Błażeja. Pacuła był niemal pewien, że jeszcze chwila, a wybuchnie. Bez słowa złapał mocno chłopaka za ramiona i odwrócił do siebie tyłem. Chciał go tylko zerżnąć, nic więcej. - Czekaj! - sapnął nieznajomy, odciągając ręce Błażeja od siebie, na co Pacuła aż uniósł ze zdziwieniem brwi, nie spodziewając się teraz jakiegokolwiek oporu. - Masz coś?
- Gumki? - Nie zrozumiał go.
- Nie. Żeby wziąć. Wiesz, zrobić sobie trip.
Błażej załapał. Aż się zaśmiał i sięgnął do swojego portfela.
- I weźmiesz towar od obcego?
- A co? Chcesz mnie wyruchać? I tak zaraz to zrobisz - zarechotał, na co Błażej parsknął śmiechem, wyciągając mały woreczek. Nieznajomy spojrzał na niego, uśmiechając się szeroko i po chwili pozwalając, aby Pacuła wsunął mu jeden kwadratowy znaczek pod język. Błażej przesunął jeszcze kciukiem po wąskich, ale dość miękkich wargach nieznajomego. Czuł lekkie sfrustrowanie na myśl, że nie zrobili tego tak szybko, jakby chciał, po czym sam wziął jeden kolorowy listek. A później chłopak tak po prostu przylgnął do jego ust. Znów zaczęli się całować, czekając, aż narkotyk wreszcie znacznie działać. A gdy odczuli pierwsze jego skutki, wszystko potoczyło się samo. Czas spowolnił, liczyły się tylko wargi. Ciało ocierające się o drugie ciało w rosnącym podnieceniu, gorąco oddechów, szum liści poruszanych przez wiatr. Jakieś postacie przemykające obok, wciąż i wciąż rosnące pożądanie.
Gdy nieznajomy się wypiął, Błażej o mało co nie zapomniał o gumce, a kiedy już się w niego wsunął, poczuł się jak Bóg. W tej jednej chwili miał poczucie pełności: ze światem, Bogiem i wypinającym mu się nieznanym, napalonym chłopaczkiem. Nie miał co się oszukiwać, to z pewnością była zasługa kwasu, jednak w tamtym momencie naprawdę czuł się jak pan i władca wszechświata. Jakby z każdym pchnięciem poznawał odpowiedzi na dręczące ludzkość pytania, każde głośniejsze stęknięcie rozwiewało wszystkie wątpliwości, jakie posiadał człowiek, a każda zalewająca go fala gorąca zdawała się dodawać mu nadludzkiej siły.
A później się spuścił.
Chłopak odwrócił się jeszcze do niego, pocałowali się i zniknął. Błażej rzucił prezerwatywę na bok, patrząc na rozmywającą mu się przed oczami, oddalającą się sylwetkę, po czym podciągnął spodnie. Nawet nie pamiętał jak nieznajomy wyglądał. To, że już nigdy się nie spotkają, było niemal pewne, jednak jeszcze pewniejsze było to, że miał ochotę uwalić się na trawie i zostać na niej całą wieczność. Splunął na bok i przymknął oczy, rozkoszując się działaniem narkotyku. Świat przyjemnie falował, ogarnęła go błogość, zadowolenie i chęć dalszej kontemplacji życia. O ile Błażej nigdy się do tego nie palił, brał życie jakim było, nie zastanawiając się nad niepotrzebnym nikomu pierdoleniem, o tyle LSD budziło w nim coś, o co nigdy by się nie podejrzewał. Całe szczęście, nie był odosobnionym przypadkiem.
Dotarł do pobliskiej ławki z dwoma wyrwanymi deskami. Opadł na nią i siedział tak, wpatrując się to w czerń nieba, to w rzekę. Ludzie mijali go, ktoś obok pieprzył się tak, jak on jeszcze chwilę temu z nieznajomym i było po prostu dobrze, kiedy nagle kątem oka dostrzegł jakiś cień.
- Błażej? Ja pierdolę, jesteś kompletnie spizgany.
***
Maciej zatrzymał auto pod kamienicą. Spojrzał na jej szarą, miejscami już kruszejącą fasadę, a następnie na okna. Słońce powoli zachodziło, rzucając na niezbyt przyjazną okolicę pomarańczowy blask, który trochę rozpogadzał zapyziałe widoki. Budynki nie wydawały się aż tak zaniedbane jak w rzeczywistości, chodniki tak nierówne, a asfaltowi na drodze prawie można było wybaczyć te kilka głębokich dziur, które musiał omijać, żeby nie zniszczyć zawieszenia w samochodzie.
Siedział w swoim mercedesie jeszcze dłuższą chwilę, zastanawiając się, po co właściwie tu przyjechał. Wiedział w jakiej kamienicy mieszkał Filip, ale nie miał najmniejszego pojęcia, w którym mieszkaniu. Co więcej - nie miał również pojęcia, jak zmotywowałby przed Filipem swój przyjazd. Gdy wsiadał do samochodu i skierował go w tę zapomnianą przez Boga część miasta, raczej niewiele zastanawiał się nad powodem. Po prostu chciał przyjechać, ale kiedy tuż obok przeszła banda dzieciarów z prawilnie naciągniętymi na głowy kapturami (chociaż na zewnątrz było jakieś dwadzieścia pięć stopni), stwierdził, że to chyba nie taki dobry pomysł. Zostawić tutaj swojego mercedesa to jak prosić się o nieszczęście.
Kiedy tak siedział i zastanawiał się co dalej zrobić, tuż obok przeszedł jakiś niezbyt wysoki chłopak, ciągnąc za sobą dwójkę wesołych, ledwo idących prosto od nadmiaru energii dzieci. I raczej nie powinny one Macieja chociażby zainteresować (Maciej naprawdę nie lubił dzieci), to miał wrażenie, że już gdzieś je spotkał. Tylko gdzie? Przecież raczej nie bawił się nigdy w żadną nianię.
Gdy młodszy chłopczyk popatrzył w jego stronę, nagle go olśniło. Doskonale znał te duże, ciemne oczy, nie mógłby ich tak po prostu pominąć. Nie zastanawiając się zbyt długo, odpiął pas i szybko wyskoczył z samochodu.
- Ej! - krzyknął, a nastolatek prowadzący za rękę swoje rodzeństwo obejrzał się na niego ze zmarszczonymi w złości brwiami. Maciej miał ochotę się zaśmiać, ten grymas też już nie raz widział.
- Co? - warknął, zły, że się go zaczepia.
- Jesteś bratem Filipa? - zapytał, mimo że już znał odpowiedź, bo dzieciaki kierowały się dokładnie do tej kamienicy, w której mieszkał Wilczyński.
- Czego od niego chcesz? - odparł, przybierając obronną postawę i nie spuszczając z Macieja morderczego wzroku. Pomimo bycia młodszym od Filipa, zapowiadał się na kogoś znacznie bardziej nieprzyjemnego. Wilku tylko szczekał, tworząc dookoła siebie iluzję zabijaki, ale jego brat miał widoczne zadatki na prawdziwego kryminalistę. Z jego oczu biła niezachwiana pewność i o ile u Filipa także ją dostrzegał, to w przypadku tego dzieciaka nie miał wątpliwości, że w każdej chwili byłby skłonny podbiec i ostro mu przyłożyć.
- Niczego, chciałem tylko...
- Jesteś od Pacuły? - prychnął, puszczając dzieciaki. Chłopiec obejrzał się jeszcze tylko na Macieja, a później pociągnął starszą siostrę w stronę kamienicy. - Jeżeli tak, to kurwa powiedz mu, żeby wypierdalał! Spychura tylko czeka, żeby się go pozbyć!
Maciej aż uniósł brwi. Nie spodziewał się takiego ataku. I nie miał absolutnie żadnego pojęcia, kim jest ten Spychura, ale chyba dobrze wiedzieć, że Błażej miał jakichś wrogów.
- Nie, nie, spokojnie. - Uniósł dłonie w poddańczym geście. - Nie jestem od Pacuły, myślisz, że miałby znajomych chodzących w butach od garnituru? - zapytał, próbując rozładować atmosferę. - Żadnych najek ani adidasów nigdzie nie mam. - Dzieciak uniósł brew, patrząc na niego jak na idiotę. Okej, nie zrozumiał żartu, stwierdził Maciej, zauważając, że sam nastolatek miał dres z adidasa i przewieszoną dumnie przez pierś nerkę z logiem najki. Źle więc ucelował swój dowcip. - Chciałem tylko spotkać się z Filipem. Jest?
- W domu - odparł dzieciak, zakładając ręce na piersi.
- Świetnie - stwierdził Maciej i już miał załączyć alarm w samochodzie, kiedy jeszcze się na niego obejrzał. - Myślisz, że nic się z nim nie stanie? - zapytał, wskazując na swojego mercedesa.
Dzieciak uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Pięć dych i nawet ptasie gówno na maskę ci nie spadnie - odparł, zadzierając wysoko brodę i zakładając ręce na piersi.
Maciej przygryzł policzek, patrząc na swój samochód z zastanowieniem, aż w końcu sięgnął po portfel z tylnej kieszeni spodni.
- Lepiej, żebyś miał rację - powiedział, przekazując młodszemu Wilczyńskiemu banknot. Dzieciak uśmiechnął się z zadowoleniem, przyglądając się świeżemu nominałowi, wyraźnie niedawno wyciągniętemu z bankomatu.
- Interesy z tobą to czysta przyjemność - odpowiedział mu jeszcze wesoło, wciskając pieniądze do tylnej kieszeni spodni. - Parter, pierwsze drzwi po prawej od wejścia.
***
Rozejrzał się po klatce schodowej i ze zdziwieniem stwierdził, że nie jest tak źle, jak podejrzewał. Owszem, śmierdziało tu stęchlizną, jak w większości starszych budynków, jednak nic nie odpadało z sufitu a ściany wdzięczyły się świeżo nałożoną farbą, której jeszcze nikt nie zabrudził. Żadnych napisów; HWDP, kocham cię Jolka czy innych bzdur, jakie spodziewał się przeczytać. Wnętrze budynku prezentowało się znacznie lepiej niż jego fasada, a gdy Maciej stanął pod wskazanymi przez młodszego Wilczyńskiego drzwiami, nagle poczuł ogarniające go zdenerwowanie. Zdał sobie sprawę, że wiele razy gościł już Filipa u siebie, a nigdy nie zastanawiał się nawet nad tym, gdzie ten dzieciak mieszkał.
No i zaraz się dowie. Zaraz zobaczy go w domowym wydaniu, takiego, jakiego pewnie jeszcze nie widział. Możliwe, że zobaczy nawet jego mieszkanie, jego pokój, pozna jego życie. Tylko co to właściwie zmieniało? Czy to nie było zrobienie tego jednego, przeklętego kroku na przód w ich relacji? Jeżeli tak, to gdzie mieli zajść? Gdzie mogli zajść? Do cholery, Filip miał tylko dziewiętnaście lat, gdyby ta relacja nie wykroczyła poza zabawę, byłoby jak najbardziej w porządku. Sęk w tym, że... naprawdę obawiał się kierunku, w którym zmierzali.
Zapukał. Dźwięk pięści uderzającej o drewno sprowadził jego myśli na ziemię. Wpatrzył się w zamknięte drzwi, za którymi słyszał jakieś dziecięce pokrzykiwania. Nie rozumiał ich, wyłapał jednak głos kilkuletniego chłopca i dziewczynki, sprzeczających się ze sobą. Wydął wargi, przypominając sobie, że Filip faktycznie kiedyś wspominał o swoim licznym rodzeństwie. Momentalnie podziękował wszelkim świętościom za małą płodność rodziców. Dość się już naużerał z jedną siostrą, gdyby los obdarował go kolejną waginą w rodzinie, chyba popełniłby samobójstwo.
Jego rozmyślania odnośnie posiadania drugiej siostry przerwał głos Filipa. Aż się uśmiechnął, kiedy dosłyszał jego wyraźne, trochę poirytowane: "spokój!". Nawet nie wiedział kiedy, a już zaczął się zastanawiać, jakim bratem był Filip. Jakoś nie pasował mu na odpowiedzialnego opiekuna, chociaż podobno pozory mylą. Już więc ułożył sobie w głowie całą wiązankę żartów na ten temat, gdy nagle drzwi się otworzyły, a jego uśmiech momentalnie zanikł.
- Kto ci to zrobił? - zapytał pomijając wszelkie powitania. Jego wzrok zatrzymał się w okolicach sinej szyi Filipa, a on sam poczuł jak zaczyna się irytować. Znana mu już fala złości wezbrała w nim na samą myśl, że ktoś znowu dotknął Filipa. - Błażej? - Posłał mu tak groźne spojrzenie, jakby gdzieś tam za plecami Wilczyńskiego mógł dojrzeć jego oprawcę.
Filip, początkowo zaskoczony widokiem Macieja tuż przed jego drzwiami, szybko zrozumiał swój błąd niezakrycia szyi. Złapał za kołnierz koszulki i podciągnął go wyżej, zupełnie jakby tym samym mógł w jakiś sposób zamaskować sine ślady na skórze.
- Nikt - warknął groźnie, trochę charcząc przez naruszone gardło. - Chciałeś czegoś? - zapytał oschle, mierząc Macieja niechętnym spojrzeniem. Po co zapuszczał się w te rejony miasta, skoro gdzieś tam, w znacznie lepszej dzielnicy, miał swój czysty, luksusowy apartament? Filip nie był dzisiaj w dobrym humorze, marzył tylko o zaszyciu się w swoim pokoju i uniknięciu jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi. Maciej nie stanowił żadnego wyjątku - jego chciał unikać jeszcze bardziej. A on teraz tak po prostu stał pod drzwiami i jeszcze robił wyrzuty na temat sińców? Cierpliwość Filipa wisiała dzisiaj na włosku, nic więc dziwnego, że przyjazd Wyszyńskiego i jego dociekania ten włosek nadszarpnęły.
- Ile jeszcze razy będziesz dawać się tak bić? - Nie mógł się powstrzymać przed tym pytaniem. Sam przecież nigdy nie doświadczył przemocy fizycznej, nie rozumiał, jak można na to komuś pozwalać. - Dlaczego czegoś z tym nie zrobisz?
Tego było za dużo. Niemal słyszał, jak jego ostatnie trzeźwiejsze myśli odnośnie zachowania w spokoju upadają i roztrzaskują się z hukiem. Maciej wybrał zły dzień i złą godzinę, w każdym innym momencie może Filip obróciłby to w żart. Pewnie znów zaczęliby się sprzeczać, wbijając sobie małe szpilki złośliwości, co może nawet zaprowadziłoby ich do łóżka.
Ale Filip był tylko człowiekiem. Miewał chwile załamania, jak każdy, a Błażej skutecznie go do tego załamania doprowadził. Potrzebował kilku dni, żeby odetchnąć i następnie nigdy nic wrócić do życia, a następnie prawdopodobnie też i do biznesu. Nie mógł winić Macieja. Nie chciał go winić, ale sam się o to prosił, przyjeżdżając tu, zawracając mu tyłek i prawiąc morale.
- A co ty, kurwa, możesz wiedzieć?! - krzyknął, aż czerwieniejąc na twarzy ze złości. Zrobił krok do przodu, pchając zaczepnie Macieja w pierś. - Myślisz, że jak do mnie przyjedziesz, powiesz kilka rzeczy, które pasują ci do swojego idealnego świata, to będzie okej? - zmarszczył groźnie brwi, naprawdę mając ochotę uderzyć Wyszyńskiego w tę jego zaskoczoną, przystojną mordę. Chciał mu przyłożyć, żeby pokazać, że nie wszystko jest takie piękne i łatwe, jak mu się wydawało.
- Myślę, że nie powinieneś dawać sobą pomiatać - powiedział Maciej, patrząc na niego z uporem i nic sobie nie robiąc z jego wybuchu złości. Pierwszy raz go takiego widział, nawet w Heavenie, kiedy zasadzał się na nieznajomego, wydawał się mimo wszystko bardziej opanowany. - Który to już raz, Filip? - prychnął, ruchem ręki wskazując na jego szyję. - Raz miałeś poważnie rozwaloną twarz, ile jeszcze razy pozwolisz mu robić ze sobą co chce? Sam nadstawiasz się pod jego łapy i... - nie dokończył. Włosek się przerwał, a resztki cierpliwości, jakie zachowywał Filip osunęły się w zapomnienie.
- Zamknij się! - wrzasnął, zamachując się i tak po prostu wbijając pięść w twarz Macieja. - Nic, kurwa, nie wiesz! Nic! - krzyczał, nie przejmując się sąsiadami, którzy z pewnością mogli go teraz doskonale usłyszeć.
Maciej odsunął się o krok, nie spodziewając się ataku. Momentalnie poczuł metaliczny posmak w ustach i gorąco skaczące mu po policzku, powoli przemieniające się w pulsujący ból. Popatrzył na Filipa, w pierwszym odruchu nie wierząc, że dzieciak go uderzył.
- Następnym razem nie przychodź do mnie i nie staraj się grać Matki Teresy - prychnął jeszcze Filip, posyłając mu początkowo zirytowane spojrzenie. Kiedy jednak dostrzegł szok w oczach Macieja, miał wrażenie, jak coś zaczyna się w nim kurczyć. Zwilżył nerwowo wargi językiem, żeby zaraz odwrócić się i szybko przekroczyć próg mieszkania.
Trzask drzwi ocucił Macieja, odbijając się jeszcze echem w jego uszach i w dziwaczny sposób potęgując ból twarzy. Przez moment miał nawet wrażenie, jakby oberwał drugi raz. Wpatrzył się jeszcze w kilkukrotnie malowane ciemną farbą drewno, żeby wreszcie zrozumieć, jak wielki błąd zrobił, przyjeżdżając tu.
Filipowi nie dało się pomóc. Zresztą, po jaką cholerę chciał w ogóle pomagać? Kiedy niby odkrył w sobie takie pokłady altruizmu? Najpierw Łukasz, teraz Filip a później może i cały świat? Aż prychnął z kpiną i otarł stróżkę krwi spływającą mu z ust. Czuł jej pełno na języku, Wilczyński musiał rozwalić mu dziąsło. Gdy wyszedł z kamienicy, zaraz splunął na chodnik czerwoną śliną. Od jej posmaku już robiło mu się niedobrze. Siedzący na schodku brat Filipa zaraz się podniósł i popatrzył na niego ni to zaskoczony, ni rozbawiony.
- Jak chce, to umie przyłożyć - powiedział wesoło, za co został tylko obdarowany niechętnym spojrzeniem Macieja. Wyszyński stanął na środku chodnika, sięgając jeszcze po paczkę papierosów. Czuł nieprzyjemne ssanie w przełyku, podpowiadające mu, że nic teraz tak mu nie pomoże, jak jeden szybko spalony szlug.
- Samochód bezpieczny, spadam - usłyszał jeszcze za plecami, ale nawet się nie obejrzał. Zerknął tylko w stronę swojego mercedesa, zauważając ironię, o której między wierszami wspomniał Filip. Jego nowe auto kłóciło się z niszczejącymi budynkami, dzieciakami, których największym życiowym osiągnięciem było skończenie gimnazjum i sprawami rozwiązywanymi nie poprzez rozmowę, a pięściami lub zastraszeniem.
Chyba dostał najlepszy z możliwych powodów do zakończenia rozdziału z Filipem. Obojętnie, gdzie by nie zmierzali, nie miało to już najmniejszego znaczenia. Uśmiechnął się krzywo pod nosem, kiedy rzucił niedopałek na chodnik, aby po chwili przygnieść go butem. Znów się przekonał, że dbanie jedynie o swoje interesy to najlepsza droga do osiągnięcia sukcesu.
***
- Kto to był? - W progu kuchni stanął rozbawiony Andrzej. Uśmiechał się tak szeroko, jakby właśnie był światkiem jakiejś przekomicznej sceny, sprawiając, że Filip miał ochotę do niego podejść i mu przyłożyć. Może i nawet by to zrobił, zapominając o swoim postanowieniu niewyżywania się na rodzeństwie, gdyby nie ból prawej pięści, którą zdążył już dzisiaj użyć.
- Nie twoja sprawa - odwarknął tylko i pochylił się do lodówki, żeby wyciągnąć z niej butelkę Coca-coli.
Andrzej najwidoczniej jednak nie chciał dać za wygraną, bo wciąż stał w przejściu, obserwując brata z pobudzonym wyrazem twarzy.
- Nieźle mu przyłożyłeś - pochwalił z dumą i wydawałoby się, że w tej scenie brakuje jedynie zbicia ziomalskiej piąteczki. - Tryskał z pyska krwią, że aż miło - dodał, a Filip aż drgnął, czując w gardle narastającą nieprzyjemną gulę, niemającą nic wspólnego z wczorajszym podduszaniem. Odkręcił butelkę z charakterystycznym dla napojów gazowanych pstryknięciem, ale już wiedział, że na razie chyba niczego nie przełknie. - A myślałem, że przez ten twój pedalski wygląd, lać po mordzie nie potrafisz. Szacuneczek - powiedział jeszcze wesoło, jednak Filip już go nie słuchał. Wcale nie czuł zadowolenia z powodu obicia Maciejowi twarzy, bo tak właściwie to Maciej niczym sobie nie zasłużył. To Błażeja powinien uderzyć i gdyby nadarzyła się okazja, Filip z chęcią oddałby Pacule z nawiązką. O ile wcześniej nie było w jego życiu osób, których darzyłby szczerą nienawiścią, o tyle teraz stał się nią Błażej.
Skrzywił się, po raz pierwszy czując ogromne wyrzuty sumienia. Nie powinien, cholera, naprawdę nie powinien.
- Kurwa - sapnął, zakręcając szybko butelkę i ciskając nią na blat. Przemknął obok Andrzeja, który profilaktycznie odsunął się na bok, żeby przy okazji i jemu się nie oberwało.
- Spokojnie, Rambo! - krzyknął jeszcze za nim, na co Filip pokazał mu mało wymowny środkowy palec i zamknął drzwi od swojego pokoju z hukiem.
Mógłby zadzwonić oraz przeprosić, to by wystarczyło. Nie musiał przecież płaszczyć się przed Maciejem, nie musiał wiele kombinować i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Problem w tym, że Filip naprawdę nie potrafił przepraszać. To słowo zawsze stawało mu ością w gardle, miał wrażenie, że okazywało słabość i zawierało przyznanie się do swoich ułomności.
Sięgnął po telefon, żeby popatrzeć na jego wyświetlacz z niechętnym skrzywieniem. Wszedł w tryb pisania wiadomości, zaraz jednak się wycofał, blokując komórkę i odkładając ją na bok. Nie ma mowy, nie przeprosi. Nie pokaże nikomu drugi raz, jak bardzo był słaby. Nie po tym, co zrobił mu Błażej.
***
Wsiadł do windy, nie oglądając się nawet na sąsiadkę, która weszła zaraz za nim. Mama zawsze uczyła go, żeby przepuszczać kobiety przodem, zawsze też się do tego stosował. Zawsze był miły, kulturalny, zawsze wpasowywał się w ogólno przyjęte normy, nigdy poza nie nie wystawał, oczywiście prócz tego, że mając trzydzieści dwa lata wciąż nie dorobił się żony. Teraz jednak nie miał ani ochoty, żeby bawić się w taką kurtuazję, ani sił. Nie odpowiedział również chociażby słowem, gdy sąsiadka powitała go grzecznie, przyciskając swojego białego pieska z różową spinką na czubku głowy do piersi. Omiótł ją tylko spojrzeniem, żeby zaraz oprzeć się o ścianę windy. Wpatrzył się w kokpit, nie chcąc nawet zerkać w stronę lustra. Czuł, że spuchł mu policzek, a gdzieś na jasnej koszuli pewnie znajdowało się kilka kropel krwi. Musiał wyglądać tragicznie, co sugerowały mu podejrzliwe zerknięcia sąsiadki w jego stronę. Nie odznaczała się w tym zbyt dużą dyskrecją, choć pewnie jej wydawało się zupełnie odwrotnie. Patrzyła to na niego, to w podłogę i znów na niego. Maciej ubrany w markowe, wcale nie takie tanie ciuchy, stojący w luksusowej windzie i trzymający w dłoni kluczyki do swojego mercedesa, w połączeniu z rozwaloną twarzą, musiał prezentować się dość osobliwie. A przynajmniej tak odebrała go sąsiadka z nienaturalnie białym psem w ramionach. Maciej z krwią na koszulce bez dwóch zdań burzył jej idealne otoczenie.
- Niech się pani nie krępuje. Jak chce, może pani nawet dotknąć - rzucił w pewnym momencie, kiedy jego irytacja sięgnęła zenitu. Blondynka wzdrygnęła się tylko, a gdy winda dotarła na jej piętro, wyszła z niej pospiesznie, nawet nie oglądając się na Macieja. Drzwi zasunęły się za nią szybko, kabina pomknęła w górę, a on zaniósł się gorzkim śmiechem, zerkając wreszcie na swoje odbicie w lustrze. I nagle przestał się dziwić tlenionej sąsiadce, że tak go obserwowała. - Pięknie - mruknął tylko, dotykając ostrożnie obolałego policzka.
***
- Dojdziesz do mieszkania, czy mam cię zaprowadzić?
Popatrzył na niego, czując jak wraca mu trzeźwość umysłu. Spojrzał na znak przystanku autobusowego, a następnie w rozgwieżdżone, przyjemnie czyste niebo. Nie pomyślał o żadnych innych światach, ani o jedności z nimi. Nie czuł się bliżej Boga, nie miał wrażenia, że księżyc świeci tylko dla niego, nie zastanawiał się nad życiem pozaziemskim, ani ogólnie nie snuł żadnych dziwnych, pedalskich rozważań.
Okej, przynajmniej zaczął trzeźwieć.
- Dojdę - prychnął, wsuwając ręce w kieszenie swojej granatowej bluzy. Naciągnął jeszcze jej kaptur na głowę, czując, że zaczyna robić mu się zimno. - Nie musisz tak srać o mnie. Dam radę, kurwa. - Splunął na bok, czując nieprzyjemne ćmienie w skroniach.
Sławek popatrzył na niego i westchnął.
- Nie sram, po prostu wyglądałeś jak trup, jak cię tam znalazłem - wyjaśnił i wzruszył ramionami, żeby zaraz też naciągnąć kaptur na swoją głowę.
- W chuj dobry towar.
- To, co dostałeś od Marko? - dopytał i pomimo słów Błażeja, skierował się z nim w stronę jego mieszkania. Ulice były puste, nic zresztą dziwnego, w środku nocy wszyscy raczej siedzieli w swoich łóżkach. A jak nie w łóżkach, to walali się gdzieś po kątach, napruci do nieprzytomności.
- Mhm, muszę wypytać o źródło - odparł Błażej i zerknął na Sławka. - A ty co tam robiłeś? Wyglądasz trzeźwo.
Sławek uśmiechnął się lekko. Miał wąskie, trochę żabie usta i długi, szpiczasto zakończony nos. Gdy się więc uśmiechał, zawsze przypominał Błażejowi karykaturalną postać z bajki.
- Spotkałem się z... takim jednym.
Pacuła najpierw uniósł brwi, czekając na jakieś dodatkowe informacje wskazujące na charakter tego spotkania, jednak niczego się nie doczekał. Parsknął nagle śmiechem, wyjątkowo rozbawiony.
- O chuj, randka? Jakie to, kurwa, pedalskie - zakpił. - W oczka se patrzyliście na brzegu rzeki?
- Oj, weź że się zamknij - prychnął Sławek, popychając go lekko ramieniem. - A ty to niby nie pedał? Kogo tam zapinałeś? - Przewrócił oczami, gdy nagle Błażej uderzył go mocno w ramię, aż zszedł z chodnika i zatoczył się na ulicę.
- Lepiej, kurwa, uważaj, kogo pedałem nazywasz.
Sławek skrzywił się jedynie niechętnie. Nic już na to nie odpowiedział, rozmasował tylko bolące miejsce, doskonale wiedząc, jak Błażej reagował na wszystkich tych gejów, cwelów i pedałów. Wrócił na chodnik, zerkając jeszcze kątem oka na ściągniętą w irytacji twarz Pacuły.
- A tak w ogóle... - zawahał się, nie wiedząc, czy powinien poruszać te tematy. Jasnoniebieskie oczy Pacuły patrzyły już jednak na niego z wyczekiwaniem. - Ty i Filip. Coś się stało? - Twarz Błażeja momentalnie stężała, a on przypomniał sobie o powodzie kumulującego się w nim od kilku dni rozdrażnienia.
- Nie twoja spawa - uciął. Sławek jednak nie chciał tak łatwo dawać za wygraną. Zwilżył nerwowo wargi, zastanawiając się gorączkowo jak pociągnąć to dalej, żeby nie zirytować Pacuły, co zresztą wcale nie było ciężkim zadaniem. Błażej strasznie łatwo tracił całą swoją cierpliwość, a Sławek raczej nie chciał mieć obitej twarzy.
- Widziałem go w klubie ostatnio... z jakimś gościem - zaczął, gdy nagle Pacuła zatrzymał się w półkroku.
- Co kurwa? - zapytał, marszcząc brwi i wyglądając jak spuszczony ze smyczy, rozjuszony amstaff. Co do jednego Sławek nie miał złudzeń - gdy Błażej się denerwował, wyglądał naprawdę strasznie. Zawsze jednak można było na nim polegać. Nie raz Pacuła już uratował mu dupę, wyciągnął go z poważnych problemów, kiedy to zadłużył się u dość nieciekawych ludzi. Błażej, może i porywczy, ale za swoimi zawsze stawał murem. Sławek znał niewiele osób, które były tak lojalne jak on... oczywiście wszystko jednak miało swoje granice. Błażej nie tolerował zdrady, ale Sławek nie miał zamiaru go zdradzać. - Z kim? - krzyknął nagle, łapiąc go za przód bluzy i przyciągając do siebie. - Z kim, kurwa? - pieklił się, aż opluwając nieco Sławka. Wyraźnie czuł na twarzy nieświeży oddech Błażeja, czym jednak nie bardzo się przejął. Spojrzał z bliska w rozżarzone wściekłością oczy, a serce zaczęło mu bić jakby szybciej.
- Nie wiem, nie znam.
- Jakiś bogaty skurwiel? - Błażej potrząsnął nim, jakby tym samym mógł wysypać spod jego bluzy wszystkie informacje.
- Chyba tak. Wyglądał dość... no, nie pasował do Filipa - mówił szybko, aż plątał mu się język. Silna ręka Błażeja przyciągnęła go do siebie jeszcze bliżej. Błękitne oczy śledziły uważnie mimikę twarzy Sławka, aż wreszcie Pacuła odsunął się od niego. Z furią kopnął wystawiony na chodniku zapełniony kubeł na śmieci. Spadł na ziemię z hukiem.
- Kurwa! - krzyknął Błażej, w tamtym momencie prawie w ogóle nie przypominając człowieka. - Znajdziesz go - powiedział nagle, odwracając się do Sławka i wskazując na niego palcem. - Znajdziesz skurwiela i dowiesz się kim on jest